Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Nieśmiertelni
#1
Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Miłej lektury!

[Obrazek: bannerniesmiertelni.jpg]

Prolog




Część I


Rozdział I

Ciemność. Nieprzenikniona czerń, niczym delikatny aksamit, wywołujący ciarki na moich odkrytych plecach, przy każdym ruchu. To jedyne co pamiętam z tamtych chwil. Pory dnia odmierzane posiłkami. Równie czarnym jak przestrzeń wokół mnie, chlebem. A wewnątrz tej czerni – ja. Jak zabłąkany motyl. Sama ze swoimi przemyśleniami, właściwie to tylko smętnym czekaniem na kolejny, taki sam dzień. Bez cienia szansy na lepsze jutro. Tak minęło dziesięć lat, minie kolejne dwadzieścia, tak do śmierci. W moim życiu dwudziestej czwartej. Zawsze chciałam czuć, jak to jest kiedy człowiek umiera. Teraz to szara rzeczywistość. Ciemny tunel, ze światłem na końcu. Zawsze idę w przeciwnym kierunku i zawszę się budzę. Nowa, czysta jak woda w górskim potoku i tak w kółko, w nieskończoność. Pierwszy raz umarłam, kiedy miałam jakieś sześćdziesiąt lat. Rzuciłam się z mostu. Pamiętam tylko zetknięcie mojego ciała z lodowatą wodą, gęsia skórkę na rękach, ciemność. Zawróciłam, nie szłam do jasności. Wybrałam nieśmiertelność. Nędzną egzystencję i żerowanie na innych. Jestem jak jemioła. Wysysam wszystkie soki i umieram, zabijając mojego życiodawcę. Kolejny jasny rozbłysk, kolejna kromka suchego chleba i kubek wody. Kolejny dzień życia w więzieniu. Wbrew pozorom, dożywocie nie jest takie złe. Oczywiście jeżeli się jest kim takim jak ja. Kawałek liny wystarczy. Byłam rozluźniona i jednocześnie ciekawa, gdzie się obudzę. Machinalnie odwróciłam się od jasności. Czułam jakby powiew morskiej bryzy, życiodajnego wiatru. Otworzyłam oczy. Leżałam na targanej porywami wiatru wydmie. Przez kilka chwil piasek zasypał mnie prawie do połowy. Zbliżał się sztorm. Wstałam i spojrzałam na swoje ciało. Kolejny raz zostałam brunetką ze śniadą cerą. Kiedy miałam jakieś pięć lat, marzyłam by być złotowłosą królewną. Z każdym kolejnym życiem byłam ruda, albo czarna. Zwykle na zmianę. Przez czterysta siedemdziesiąt osiem lat.
Zeszłam na bok, na schodki prowadzące do jakiejś nadmorskiej miejscowości. Kryte strzechą dachy, coś mi przypominały, ale dopiero napis na tablicy z nazwą miejscowości mi to uświadomił. Byłam na Sylcie. Małej wysepce na Morzu Północnym, należącej do Niemiec. Tutaj żyłam przez ostatnie miesiące mojego szesnastego życia. Ruszyłam dobrze znaną mi ścieżka między domkami i urokliwymi pensjonatami. Niebo ciemniało coraz bardziej. Wiatr zaczął się nasilać i rozwiewać moje włosy. Sukienka łopotała targana porywami powietrza i nagle poczułam pierwsze krople deszczu na twarzy. Chmury zrobiły się prawie czarne. Przeszyła je oślepiająco jasna błyskawica, po chwili usłyszałam grzmot. Lunęło jak z cebra. Ubranie nieprzyjemnie kleiło się do ciała, stanęłam na chwilę, żeby założyć z powrotem but, który zgubiłam. W tej samej chwili usłyszałam czyjś głos, dobiegający z okna okazałego domu:
- Niech pani wejdzie do środka!
Niepewnym krokiem podeszłam do drzwi wejściowych. Po kilku chwilach ukazała się w nich różowa, pyzata twarz, otoczona złotymi loczkami. Kobieta uśmiechnęła się i odsunęła się od drzwi, że zrobić mi przejście. Przekroczyłam próg i znalazłam się w okazałym, elegancko urządzonym hallu. Ściany pokrywała zielono–czerwona tapeta w paski. Na środku sufitu wisiał lśniący, kryształowy żyrandol. Nad drewnianymi chodami z pięknie rzeźbioną poręczą wisiały zdjęcia oprawione w posrebrzane ramki. Całości dopełniał piękny perski dywan z frędzlami położony na podłodze, pokrytej wypolerowanym parkietem. Z tego wynikało, że musiałam należeć do jakiejś bogatej rodziny. Nie powiedziałam wam bowiem jeszcze jednego: z każdym życiem dostaję nową osobowość, nowe środowisko, nową rodzinę i miejsce zamieszkania. Wszystko trzeba tylko odnaleźć. Kiedy to już się stanie, otrzymuję wszystkie potrzebne do tego umiejętności, dlatego bez problemu odpowiedziałam na zadane po niemiecku pytanie pokojówki – Kerstin:
- Gdzie się pani tak długo podziewała? Pan Neumayer pojechał pani szukać. Wszyscy się o panią martwiliśmy.
- Musiałam się trochę... przewietrzyć, lekarz mi to zalecił po ostatniej grypie – mówiłam, co mi ślina na język przyniosła.
- No dobrze, powiadomię pani męża, żeby wracał do domu.
Bez słowa weszłam po schodach na piętro. Tutaj znajdował się korytarz, podobny do hallu na dole z tą różnicą, że był mniejszy. Postanowiłam wziąć kąpiel i porozmyślać nad wszystkim. Zadowolona z siebie tym, że udało mi się trafić dobrą partię, otworzyłam pierwsze lepsze drzwi. Wkroczyłam do pokoju, który zapewne był sypialnią gospodarzy, więc również moją. Postanowiłam lepiej się przyjrzeć wnętrzu. Na ścianie po mojej lewej stronie znajdowały się dwa spore okna zasłonięte białymi, zwiewnymi zasłonami do ziemi. Przy przeciwległej ścianie stało metalowe łóżko z baldachimem. Pokrywało je mnóstwo miękkich, kolorowych poduszek, zachęcających do siedzenia. Do boków łóżka przylegały szafki nocne, a na nich stały lampki z pięknymi abażurami. Na lewo od łóżka umieszczona była duża, drewniana szafa na ubrania. Natomiast na prawo znajdowały się otwarte drzwi do łazienki, a pod ścianą stała zgrabna toaletka ze stołkiem. Ledwo rozejrzałam się dobrze po sypialni, gdy poczułam szorstką dłoń na swoim ramieniu i usłyszałam przyciszony męski głos:
- Dzień dobry Brigitte, martwiłem się o ciebie.
- Och kochanie! Stęskniłam się za tobą i to bardzo. – Starałam się udawać zaskoczoną. – Wiesz, muszę się odświeżyć, wezmę kąpiel – nie czekając wzięłam ręcznik wiszący na drzwiach w łazienki.
Dopiero po zamknięciu drzwi przyjrzałam mu się lepiej. Na obwódce z białej tasiemki, złotą nicią wyhaftowano imiona i nazwisko.

Brigitte Helga von Neumayer

Dla niezorientowanych: Qwerty to mój nick na innych forach, piszę, żeby potem problemów nie było Smile.
Odpowiedz
#2
Nie będę tu wytykać błędów gramatycznych i interpunkcyjnych, bo sama mam z tym problemy. Jednak wydaje mi się, że warto popracować nad budową zdań. Niektóre z nich mogłyby brzmieć lepiej.

A teraz najważniejsze, czyli fabuła. Jesli faktycznie masz 12 lat, to szczerze gratuluję. Pomysł jest dobry i mam nadzieję, że ciekawie się rozwinie. Z pewnością będę śledzić to opowiadanie. Chciałabym napisać jeszcze coś o bohaterach, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Ten fragment był trochę za krótki, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o nich. Wolałabym jednak, żeby to małżeństwo nie było sielanką Tongue
Odpowiedz
#3
Miło mi, że fabuła się podoba. Co prawda kolejne dwa rozdziały są krótsze od tego, ale spróbuję je połączyć. No i mogę zapewnić, że to małżeństwo na pewno nie będzie sielanką, masz to jak w banku Wink.
Odpowiedz
#4
Tak jak napisała Kassandra - czemu u licha taki krótki ten fragment?Tongue. Powiem Ci, że trafiłeś z pomysłem, sam nie raz zastanawiałem się, jakby to było odwrócić się i nie iść w stronę światła. Główna bohaterka wydaje się fajna. Podoba mi się sposób, w jaki mówi o śmierci. Jest w tym odpowiednia doza wyrachowania. Fabuła rozkręca się dość powoli, jednak zaciekawiłeś mnie na tyle, że na pewno sprawdzę dalsze części. Warsztatowo nie ma się za bardzo do czego przyczepić, a mając na uwadze Twój wiek, należą się za stronę techniczną wielkie brawa. I na koniec taka uwaga: napisałeś wyżej, że planujesz już dwa krótsze rozdziały. Połącz je w jeden, a do niego dopisz kolejny, albo lepie, dwa kolejne. Daj czytelnikom wejść w świat, który tworzysz, nie wyrzucaj ich brutalnie po zaledwie kilkunastu zdaniach. Tyle ode mnie, pracuj wytrwale. Pozdrawiam.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#5
Postanowiłem skorzystać z waszych rad i wstawiam dwa rozdziały (chciałem je połączyć, ale zakończenie na to nie pozwala, więc dowiecie się wszystkiego od razu [choć po opisie można się spodziewać co się stało]) i jeden dodatkowy. Mam nadzieję, że się Wam spodoba Wink.

Rozdział II

Pogrążona w rozmyślaniach napuściłam wody do wanny i po dziesięciu minutach relaksowałam się przy dźwiękach muzyki klasycznej. Jakiś Mozart, czy Beethoven, właściwie nie obchodziło mnie to zbytnio. Kiedy woda zaczęła stygnąć wyszłam z niej, wytarłam się i ubrałam się w miękki, satynowy szlafrok.
Wyszłam z łazienki, zerkając na zegarek, stojący na stoliku przy drzwiach. Zbliżała się ósma wieczorem. Usiadłam na stołku przed lustrem i chwyciłam za szczotkę. Ledwie rozczesałam pierwsze pasmo włosów, kiedy znów usłyszałam ten szorstki głos mojego męża:
- Ładnie wyglądasz z mokrymi włosami... – Tu urwał na chwilę. – Kerstin przygotowała kolację, zejdziesz na dół?
- Daj mi pół godziny, dobrze?
Mężczyzna posłał mi tylko czarujący uśmiech i przyklepał swoje włosy. Po chwili usłyszałam jego kroki na schodach. Szybko się ubrałam i wkrótce znalazłam się w hallu na parterze. Skierowałam się do drzwi, za którymi – jak przypuszczałam - znajdowała się kuchnia. Coś jednak odciągnęło mnie od naciśnięcia klamki. Usłyszałam podniesione głosy. Delikatnie przyłożyłam ucho do drzwi i zaczęłam nasłuchiwać.
- Zwariowałaś?! Chcesz, żeby Brigitte się o wszystkim dowiedziała?! Doris Luft, to największa plotkara w mieście!
- Ale Klaus, ja tylko...
- Zamknij się! Jeżeli jeszcze raz coś takiego zrobisz, to... – Jego głos został zagłuszony przez dźwięk tłuczonego szkła. Uznałam, że to dobry moment, żeby zakomunikować swoją obecność. Jednym ruchem otworzyłam drzwi i weszłam do obszernej kuchni.
Mój mąż stał z uniesioną ręką, a Kerstin skuliła się nieco. Na podłodze z marmurowych kafli leżały odłamki szkła. Mężczyzna opuścił ramię i powiedział do mnie usprawiedliwiającym tonem:
- Kerstin zbiła kieliszek. Ten, po mamie, kryształowy. – Następnie odwrócił się do gospodyni i powiedział karzącym głosem. – Potrącę ci za to z pensji.
- Chodźmy do jadalni, jestem strasznie głodna. – Oświadczyłam i pociągnęłam Klausa za rękę.
Przeszliśmy, przez łuk drzwiowy i znaleźliśmy się w sporym pokoju ze stołem i krzesłami, obitymi miękką tkaniną. Usiadłam na siedzeniu naprzeciw kominka, Klaus po drugiej stronie stołu. Po chwili do pomieszczenia wkroczyła Kerstin z wielkim, pieczonym bażantem na talerzu, który postawiła na stole, obok miski z pieczonymi ziemniakami i innymi przysmakami.
- To ten bażant, którego przyniosłem z wczorajszego polowania. Prawda, że piękny? – Pochwalił się, a ja tylko mruknęłam coś niemrawo pod nosem.
Posiłek przebiegał w milczeniu, widocznie Klaus musiał wyczuć, że jestem zajęta czymś innym i nie nalegał. ‘’Przynajmniej ma chociaż jedną zaletę’’, pomyślałam z przekąsem, wpatrując się tępo w swój talerz. W końcu powiedziałam cicho:
- Głowa mnie trochę boli, pójdę na spacer to mi przejdzie.
Mężczyzna pokiwał tylko głową, a ja osunęłam cicho krzesło i wróciłam do kuchni, a stamtąd do przedpokoju. Narzuciłam na ramiona cienką chustę i wyszłam na zewnątrz, zamykając za sobą cicho drzwi.
Owionęło mnie ciepłe, lipcowe powietrze. Ruszyłam w stronę plaży i gwarnych kawiarenek, rozsianych na całej jej szerokości. Ruszyłam chodnikiem. Po kilku minutach marszu, po przeciwnej stronie ulicy zobaczyłam wielki krzak dzikiej róży – mojej ulubionej rośliny. Poczułam się trochę, jak dziecko. Wbiegłam na ulicę, ale oślepiło mnie silne światło. Krzyknęłam przerażona.
Huk, strach, ciemność.

Rozdział III


Poczułam przerażający ból głowy, jakby ktoś rozciął mi ją na dwie części. Do oczu nabiegły mi łzy, przez które udało mi się dojrzeć jakąś nieznajomą mi twarz. Obraz zaczął się wyostrzać i zobaczyłam twarz mężczyzny na tle gwiaździstego nieba. Podał mi rękę, wstałam nieco rozkojarzona i zupełnie niekontrolowanie zaczęłam krzyczeć:
- Jak pan jeździ?! Chciał mnie pan zabić?!
- Spokojnie, niech się pani uspokoi... – Chwycił mnie za ramiona i przytrzymał, bo zaczynałam trząść się z zimna i ze złości.
Zamilkłam i zmierzyłam go wzrokiem. Blondyn, niebieski oczy, lekki zarost. Przystojny. On również spojrzał na mnie badawczo i powiedział:
- Może zawiozę panią do lekarza, sprawdzi czy wszystko w porządku?
- No chyba trochę za późno, przychodni jest zamknięta, a szpital jest w Kampen, ale kawy chętnie bym się napiła.
- No dobrze... tylko zaparkuję auto i możemy iść.
Dziesięć minut później szliśmy już w kierunku plaży. Złość sama mi minęła i zaczęłam trajkotać o jakiś głupotach. O tym jak kocham Mozarta (co było perfidnym kłamstwem) i jak uwielbiam buraki. On tylko przysłuchiwał się uważnie i uśmiechał się lekko. Weszliśmy do kawiarni, zamówiliśmy kawę i jakieś ciastko, a ja znowu zaczęłam paplać bez sensu. Po pół godzinie zorientowałam się co robię i umilkłam nagle. Odezwałam się:
- Przepraszam, zanudzam pana. Powinnam wracać do domu.
- Ależ bardzo miło mi się pani słucha. Proszę to moja wizytówka.
Schowałam kartonik do kieszeni, a sama wzięłam papierową serwetkę i napisałam na niej mój numer telefonu. Pożegnaliśmy się i każdy z nas odeszło w swoja stronę. Przystanęłam na chwilę i roześmiałam się. Czułam się dziwnie beztrosko. Pobiegłam do domu z szerokim uśmiechem na twarzy. Na schodach zwolniłam i cicho otworzyłam drzwi. Zostawiłam buty w przedpokoju i na boso wbiegłam na schody. Wchodząc po nich zrzucałam kolejne części ubrania, a kiedy byłam na górze zostałam w samej bieliźnie. Na palcach weszłam do sypialni, wskoczyłam pod kołdrę i przytuliłam się do Klausa leżącego obok. Ten zamruczał cicho przez sen i zamilkł. Zamknęłam oczy i zasnęłam.

***


Ciemny korytarz, rozświetlony lekko jedynie pochodnią na jego odległym końcu. Słyszę kroki za sobą. Przyśpieszam. Odgłos się nasila. Uciekam. Sama nie wiem przed kim. Odwracam głowę i z trudem wyłapuję z mroku zamazaną sylwetkę. Wygląda normalnie. Do czasu... Podnosi na mnie wzrok, a ja widząc czerwone, świecące ślepia krzyczę i przyśpieszam jeszcze bardziej. Potykam się i upadam. Czuję zetknięcie mojego nagiego ciała z zimną metalową płytą. Chwytają mnie potężne ręce i czuję dreszcz przeraźliwego zimna. Mój oddech staje się coraz płytszy, na czole pojawiają się kroplę potu. Zimno ustępuje rosnącej temperaturze ciała. Moja skóra ciemnieje, jakby się zwęglała. Umieram. Umieram na rękach mojego prześladowcy, który biegnie teraz przez jakąś halę fabryczną. Dociera do jednego z wsporników, kładzie mnie tam i składa pokłon niewidzialnemu bóstwu. Lampy zapalają się nagle. Widzę go. Zbliża się do mnie. Wyciąga ręce. Krzyczę.
Usiana bliznami, wykrzywiona w strasznym uśmiechu twarz rozmywa się, otwieram zaciśnięte kurczowo oczy i widzę śnieżnobiały sufit. To tylko sen. Często śniły mi się takie rzeczy, ale nigdy jeszcze nie były tak wyraziste. Nigdy nie miały zapachu, dźwięku. Były tylko niemymi obrazami. Zamyślona wstałam z łóżka. Klaus musiał wstać, bo jego połowa łóżka była zaścielona. Wyszłam na korytarz. Zanim jeszcze zrobiłam dwa kroki usłyszałam bliżej nieokreślone dźwięki dochodzące zza załomu korytarza. Podeszłam cicho i wychyliłam się delikatnie. Klaus obściskiwał, jeśli można tak nazwać to, że leżał na Kerstin, która siedziała na kanapie. Cofnęła się o krok i zaczęłam tupać w jednym miejscu, symulując kroki. Po kilku sekundach rzeczywiście się pojawiłam. Kerstin biegała, machając w powietrzu ściereczką do kurzu, jakby tańczyła w balecie. Klaus natomiast usiadł w fotelu obok okna i czytał książkę. Gdy mnie zobaczył uśmiechnął się i zapytał:
- Jak się spało kochanie?
- Cudownie, po prostu. Śniły mi się jakieś głupoty, ale to jakieś nieistotne pierdoły. – Zamilkłam i rzuciłam w stronę Kerstin – mogłabyś przestać latać z tą ścierką?! Tylko roznosisz więcej kurzu niż go ścierasz. Wiesz przecież, że jestem na niego uczulona. A po za tym jestem głodna, zrób śniadanie.
Kobieta mruknęła coś pod nosem, skuliła się potulnie i zeszła na dół po schodach. Klaus zwrócił się do mnie:
- Nie bądź taka ostra, przecież nie zrobiła nic złego.
- A kto wczoraj potrącał jej z pensji za jakąś głupią szklankę? I nie mów, że to kryształowy kieliszek, taka głupia nie jestem.
Odwróciłam się i poszłam do sypialni, a z niej do łazienki. Miałam wiele do przemyślenia...

Rozdział IV


Wzięłam szybką kąpiel, ubrałam się i zeszłam na śniadanie. Niebo zaczynało się chmurzyć i chyba zbierało się na deszcz. Zapowiadał się kolejny nudny dzień. Klaus pojedzie do pracy, a ja zostanę sama z Kerstin. Teoretycznie mogłam z nią porozmawiać, ale nie wydawała mi się dobrym partnerem do tego. Weszłam do jadalni i obrzuciłam stół zniesmaczonym wzrokiem. Pośród talerzy z resztkami kanapek, kieliszków z winem i pustych butelkach po nim, walały się jakieś papierzyska i pootwierane teczki na dokumenty.
Już miałam iść do kuchni, żeby zbesztać Kerstin, w końcu to ona sprząta, ale do pokoju wszedł Klaus i widząc moje spojrzenie zaczął wyjaśniać wszystko przepraszającym tonem:
- Przepraszam kochanie, ale pracowałem do późna i nie miałem już siły sprzątać. Zjemy śniadanie w kuchni, a Kerstin to potem ogarnie.
- Dobrze, ale chyba nie byłeś wczoraj sam...
- Co masz przez to na myśli? - Zapytał zdziwiony, unosząc brwi.
- Wątpię, żebyś pił z tylu kieliszków naraz... - Zrobiłam tutaj efektowną pauzę, po czym dodałam - idziesz? Jajecznica nam wystygnie.
Odwróciłam się do niego plecami i wkroczyłam do kuchni. Malutka postać, nakładająca posiłek skojarzyła mi się z jednym z siedmiu krasnoludków z bajki o Królewnie Śnieżce.
Usiadłam na stołku przy mikroskopijnym, składanym stoliku, przymocowanym do ściany w rogu kuchni i zaczęłam jeść. Klaus wszedł do pomieszczenia kilka minut po mnie i widać było, że był nieco speszony.
Posiłek przebiegał w milczeniu, tradycyjnie przerywanym prośbami o podanie czegoś, choć stół był tak mały, że wszystko było w zasięgu ręki. Po kilkunastu minutach odeszłam bez słowa od stołu i weszłam po schodach na piętro.
Usiadłam w fotelu w bibliotece i zapatrzyłam się w okno. Silny deszcz, właściwie ulewa moczyła wszystko co stanęło jej na drodze. Okiennice stukały głośno o mury budynków, łamały się gałęzie drzew, targanych porywami silnego wiatru, a morze burzyło się i pieniło groźnie. Nieliczni ludzie uciekali przed ścianą wody.
Odczułam nagłą potrzebę wydmuchania nosa i szperając w kieszeniach w poszukiwaniu chusteczki znalazłam mały, prostokątny kartonik - wizytówkę. Uśmiechnęłam się pod nosem. Ten dzień wcale nie musiał być tak nudny...

***


Godzinę później siedziałam w jednej z przytulnych kawiarenek niedaleko molo i piłam doskonałą herbatę z cytryną. Lokal świecił pustkami, pogoda nie zachęcała do wychodzenia poza dom. Deszcz bębnił w szyby, z radia płynęła nastrojowa muzyka.
W pewnym momencie dzwoneczek nad drzwiami wejściowymi zadzwonił cicho, zagłuszany przez świst wiatru i do wnętrza wszedł mężczyzna z twarzą ukrytą za wysokim kołnierzem. Rozpiął przemoczony do granic możliwości płaszcz, spojrzał w moim kierunku i uśmiechnął się szeroko, ukazując śnieżnobiałe zęby.
Podszedł do mojego stolika, a ja wyciągnęłam dłoń, wstając. Ujął ją delikatnie i szarmancko pocałował. Poczułam jak się rumienię i zapytałam od niechcenia:
- Cudowna pogoda, prawda?
- Rzeczywiście, myślałem, że wiatr porwie mi parasol. - Odpowiedział równie beztrosko.
Roześmialiśmy się głośno. On zamówił kawę i kawałek pachnącej cynamonem szarlotki i zaczął mówić o jakimś zespole rockowym, o którym nie miałam zielonego pojęcia. Słuchałam głównie z grzeczności, ale wtrąciłam swoje trzy grosze i rozmowa zaczęła się rozkręcać.
Piliśmy kolejne kawy, jedliśmy kolejne ciastka, ale przede wszystkim rozmawialiśmy. O wszystkim i o niczym. Z muzyki przeszliśmy na literaturę potem na kino, trochę poplotkowaliśmy. Czułam się przy nim zupełnie naturalnie, zupełnie inaczej niż ze sztywnym Klausem. Mieliśmy wspólne zainteresowania, co czyniło spotkanie równie przyjemnym.
W końcu wybiła godzina obiadu, a ja ulotniłam się na chwilę do łazienki, żeby zadzwonić do Kerstin i powiedzieć jej, że nie wrócę na obiad i na kolację raczej też nie (zresztą po tylu ciastkach nie byłabym w stanie zjeść czegokolwiek jeszcze) i przypudrować nos.
Po kwadransie wróciłam na salę, i nawet nie zdążyłam usiąść, gdy mój partner zaproponował:
- Może wpadłaby pani do mnie? Pokazałbym pani te książki, o których mówiłem.
W mojej głowie rozpętała się istna burza, podobna do tej za oknem. ''Przecież prawie go nie znam, jeśli mi coś zrobi?'', po chwili jednak pomyślałam z przekąsem: ''Przecież jestem nieśmiertelna, najwyżej umrę po raz kolejny, ewentualnie się zabiję''. Zanim zdołałam podjąć konkretną decyzję, automatycznie odpowiedziałam:
- Będzie mi bardzo miło - po chwili dodałam - ale mówmy sobie po imieniu, tak będzie wygodniej. Brigitte jestem.
- Bardzo mi miło, Sven.
Podaliśmy sobie dłonie, ubraliśmy się w płaszcze i korzystając z chwilowej przerwy w dostawach wody z nieba wsiedliśmy do samochodu Svena. Odjechaliśmy wzdłuż trawiastych wydm.
Odpowiedz
#6
Cytat:- No chyba trochę za późno, przychodni jest zamknięta, a szpital jest w Kampen, ale kawy chętnie bym się napiła.

Zgubiłeś a w wyrazie przychodnia. I wydaje mi się, że lepiej byłoby dać kropkę po Kampen.

Cytat:Odczułam nagłą potrzebę wydmuchania nosa i szperając w kieszeniach w poszukiwaniu chusteczki znalazłam mały, prostokątny kartonik - wizytówkę. Uśmiechnęłam się pod nosem.

Powtórzenie nosa. Do tego nie bardzo pasuje mi sformułowanie "Odczułam nagłą potrzebę wydmuchania nosa". Takie to sztuczne.

Ogólnie powiem tak: jest nijako. Bohaterka jest nieśmiertelna, a korzysta z tego daru zdradzając męża, którego praktycznie nie zna? Jeśli dobre rozumiem, kiedy ona umiera, to dostaje życie kogoś innego, nawet jeśli ten już jest dorosły? Jeśli tak, to to opko ma na prawdę duży potencjał, nie szkoda go zmarnować na średniej klasy obyczajowe romansidło? Do tego w zapisie irytowały mnie ciągłe czasowniki: ubrałam się, wybiegłam, podeszłam, weszłam, wyszłam. Np. to zdanie: "Kiedy woda zaczęła stygnąć wyszłam z niej, wytarłam się i ubrałam się w miękki, satynowy szlafrok.". Czy nie lepiej brzmiało by, gdyby miało taką formę: Kiedy woda zaczęła stygnąć, pośpiesznie wyszłam z wanny wycierając się, by nie zamoczyć miękkiego, seledynowego szlafroka. Oczywiście tylko sugeruję.
Dla mnie całość to mocny średniak, który zapamiętam głównie z powodu, według mnie, zmarnowanego potencjału. Pozdrawiam.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#7
Jest tyle książek na temat nieśmiertelnych, że twoje opowiadanie nie jest aż tak ekscytujące. Moja siostra czytała ostatnio "Ever" z serii Nieśmiertelni autorki Noel Alyson. Z tego co mi opowiedziała, Ever główna bohaterka powinna zginąć w raz z rodziną wypadku samochodowym. Nie zginęła do tego potem wychodzi że umierała już jakieś 200 razy i co w tym fajnego? Ty masz talent, fajnie opisujesz miejsca, podoba mi się początek jak ta dziewczyna wypowiada się o śmierć. Tak to widzisz? Widzie że masz potencjał, jestem ciekawy jak piszesz opowiadania nie Fantazy. Może się tego kiedyś dowiem. Czekam na kolejny rozdział, może zmienię zdanie co na temat tego opowiadania nie chce go skreślać na początku. Pozdrawiam i życzę wany.
Odpowiedz
#8
Dalej mi się podoba. Styl jest swobodny. Całość czyta się łatwo i przyjemnie. Nie razi mnie nawet narracja pierwszoosobowa. Może faktycznie wątek nieśmiertelności jest trochę mało odkrywczy, ale mnie się to opowiadanie podoba. Intryga rozwija się ciekawie, a to jest najważniejsze, bo zachęca do dalszego czytania.
Mam zastrzeżenia tylko do jednego. Normalnie ludzie podają sobie swoje imiona trochę wczesniej Wink Pomyśl o tym.
Odpowiedz
#9
Rozdział V

Mknęliśmy drogami między trawiastymi wzgórzami, w oddali majaczyło morze. Deszcz słabł, a wiatr prawie zupełnie zniknął. Ja i Sven jechaliśmy w milczeniu, co jakiś czas rzucaliśmy tylko uwagi dotyczące pogody, czy innych, mało istotnych spraw.
Po około dwudziestu minutach samochód zatrzymał się przed sporą kamieniczką, wciśnięta między dwie inne prawie identyczne jak ta po, której schodach właśnie wchodziliśmy. Byłam niemal pewna, że Sven mieszka w jakiejś jednopokojowej klitce, a tymczasem kiedy drzwi otworzyły się na oścież westchnęłam z zachwytu. Znajdowałam się w przestronnym, wysokim na dwie kondygnacje hallu. Ściany obłożone były brzozową boazerią, a na wysokości piętra pomieszczenie obiegała szeroka galeria, z której przechodziło się zapewne do sypialni. Z sufitu zwisał ogromny, nowoczesny żyrandol od znanego designera.
Po chwili pomyślałam głupio ''co ja takiego robiłam, że nie widziałam, jak Sven wyjmuje klucze?''. Z rozmyślań wyciągnął mnie głos Svena:
- Wejdź proszę do salonu, ja zaraz do ciebie dołączę - kiedy weszłam szerokim przejściem do obszernego pomieszczenia, Sven odwrócił głowę przez ramię i dodał - czuj się jak u siebie!
Usiadłam więc na rozłożystej kanapie z mnóstwem poduszek, stojącej naprzeciw ceglanego kominka. Chwyciłam jedno z czasopism, leżących na wysokiej kupce, służącej za coś w rodzaju stolika na bardziej i mniej przydatne rzeczy, ale mój wzrok przyciągnęła gruba książka, oprawiona w skórę. Wzięłam ją do ręki i przyjrzałam się jej lepiej. Z trudem udało przeczytać mi się tytuł na okładce: Jak oszukać czas?. Autora nie było.
Otworzyłam ją na pierwszej, lepszej stronie i nieco się zdziwiłam, bo spodziewałam się ręcznego pisma, a tymczasem zobaczyłam jak najbardziej współczesny druk. ''Jakaś tania podróba'', pomyślałam, ale w tej samej chwili zobaczyłam tez podtytuł: Czyli czym jest nieśmiertelność. To zaintrygowało mnie nieco bardziej i słysząc kroki zbliżającego się Svena bez wahania schowałam książkę do mojej torby. ''W końcu miałam się czuć jak u siebie, w swoim domu na pewno bym to zrobiła'', pomyślałam.
Po chwili do salonu wkroczył Sven z butelką wina i dwoma kieliszkami.
- Przepraszam, że tak długo, ale miałem małe problemy, natury hm... technicznej. Nie nudziłaś się?
- Nie ma problemu. Poczytałam trochę.
- Poczytałaś? To świetnie - odparł patrząc na mnie dziwnym wzrokiem.
Zmieniłam temat i rozmowa się potoczyła. Sama byłam zdziwiona, że z moich ust potrafi wylewać się taki potok słów. Sven otwierał kolejne wina (swoją drogą w pewnym momencie pomyślałam, że prowadzi sklep monopolowy, czy winnicę), a czas płynął. W jednej chwili zapadła cisza, a my zbliżyliśmy się do siebie. Czułam oddech Svena na twarzy, nasze usta przybliżały się coraz bardziej i bardziej, ale nie złączyły się, zaraz przed tym poderwałam się z miejsca, wzięłam swoje rzeczy i powiedziałam speszona:
- Już północ?! Przepraszam zasiedziałam się, pewnie wszyscy się o mnie martwią. Nie będę ci już przeszkadzać - wyrzuciłam to wszystko z siebie jednym tchem i wyszłam, właściwie wybiegłam do hallu. Otworzyłam drzwi wejściowe, wyszłam na ulicę i jak najszybciej zaczęłam się oddalać od domu Svena.
Kiedy uznałam, że mnie już nie dogoni, przystanęłam i powiedziałam sama do siebie:
- Co ty robisz kobieto?! Nic ci przecież nie zrobił!
Jednocześnie poczułam, że moja torba jest dziwnie ciężka. Po chwili przypomniałam sobie o książce, którą ''pożyczyłam''. Postanowiłam przyjrzeć się jej raz jeszcze. Nie namyślając się zbytnio, odwróciłam ją, a na tylnej okładce zobaczyłam coś, co przyprawiło mnie o gęsią skórkę.
Na tylnej okładce widniał spory znak, koło powstałe z węża połykającego swój ogon, a w środku koła królewska korona. Był to znak mojego rodu. Jeśli w ogóle mogę tak powiedzieć, bo tak na prawdę nie mam rodziny. Nie urodziła mnie matka. Ja po prostu... powstałam. Obudziłam się dorosła, w pełni świadoma, jakby ktoś wymazał z mojego życia okres dzieciństwa.
Kiedy to się stało nie namyślałam się nad tym zbytnio, w końcu pięćset lat temu wszystko było inne. Dopiero z każdą kolejną śmiercią i z każdym kolejnym życiem coraz bardziej zdawałam sobie z tego sprawę. W końcu uwierzyłam. I stoję teraz przed szansą odkrycia tego w jaki sposób powstałam. Jeśli ta książka w ogóle coś na ten temat mówi. Intuicja mówiła jednak, że tak jest.
Wzięłam kilka głębokich wdechów, zapatrzyłam się na chwilę w ciemność i ruszyłam w stronę domu.
Odpowiedz
#10
Cytat:Po około dwudziestu minutach samochód zatrzymał się przed sporą kamieniczką, wciśnięta między dwie inne prawie identyczne jak ta po, której schodach właśnie wchodziliśmy.

Literówka i wogóle bym to zdanie jakoś przeredagowała.

- Trochę za często powtarzasz imię Svena. Warto zastąpić je jakimś innym słowem.

Cytat:- Wejdź proszę do salonu, ja zaraz do ciebie dołączę - kiedy weszłam szerokim przejściem do obszernego pomieszczenia, Sven odwrócił głowę przez ramię i dodał - czuj się jak u siebie!
Kiedy IMO powinno być z dużej litery.

Cytat: Z trudem udało przeczytać mi się tytuł na okładce: Jak oszukać czas?
Lepiej by brzmiało udało mi się przeczytać

Cytat:Przepraszam, że tak długo, ale miałem małe problemy, natury hm... technicznej.
Chyba zbędny przecinek.

Cytat:wyrzuciłam to wszystko z siebie jednym tchem i wyszłam, właściwie wybiegłam do hallu.
Zrobiłabym z tego dwa zdania.

Cytat:Nie namyślając się zbytnio, odwróciłam ją, a na tylnej okładce zobaczyłam coś, co przyprawiło mnie o gęsią skórkę.
Na tylnej okładce widniał spory znak, koło powstałe z węża połykającego swój ogon, a w środku koła królewska korona.
Powtórzenie

To tyle. Fabularnie jest lepiej. W końcu widać zalążek jakiejś intrygi. Czekam na więcej. Muyisz popracować nad stylem, bo jest trochę mało dynamiczny, a niektóre zdania czyta się lekko topornie.

Odpowiedz
#11
Rozdział VI

Szłam mokrymi ulicami, w świetle tarczy księżyca, rozmyślając nad wszystkim i właściwie też nad niczym konkretnym. Zerknęłam na zegarek. Dochodziła północ. Przyspieszyłam nieco kroku i skręciłam w boczną uliczkę, skracając sobie drogę. Wkrótce stanęłam na schodach domu.
Najciszej jak potrafiłam nacisnęłam klamkę i lekko uchyliłam drzwi, na tyle, żebym mogła się przez nie przecisnąć. Zamknęłam je i zdjęłam buty. Chciałam wejść na schody, ale oślepił mnie blask zapalonego nagle żyrandola. Po kilkunastu sekundach, kiedy wzrok przyzwyczaił się do jasności zobaczyłam Klausa, stojącego w drzwiach kuchni.
Przez dobrą minutę patrzyliśmy się na siebie w milczeniu, po czym on zaczął się na mnie wydzierać:
- Gdzie byłaś? Kolejny dzień wracasz po nocy! Słyszałaś o czymś takim jak telefon?! Ty mnie do grobu wpędzisz! A może ty masz romans, co?! Pasowałoby to tutaj.
- Romans?! Nie rozśmieszaj mnie! A ty myślisz, że dam się nabrać na te twoje uśmieszki? Na to, że jesteś tak zapracowany, że nie masz czasu posprzątać po sobie? I nauczyłbyś się zacierać ślady. A swoja drogą powinieneś się cieszyć, że masz więcej czasu na... - zamilkłam nagle, odwróciłam się do niego plecami i weszłam po schodach na piętro, mijając zdziwioną Kirsten, zawiniętą w różowy szlafrok.
Klnąc pod nosem ubrałam koszulę nocną. Miałam się kłaść, ale doznałam nagłego olśnienia. Włożyłam klucz, leżący na komodzie do zamka i zakluczyłam sypialnię od środka.
- Będziesz sobie musiał pospać na kanapie, no chyba, że Kirsten cię do swojego łóżka zaprosi... - mruknęłam.
Wsunęłam jeszcze torbę z książką pod łóżko, zgasiłam światło i położyłam się. Zasnęłam w kilka minut. Nie obudziło mnie nawet dobijanie się Klausa do drzwi...

***

Ciemna piwnica zastawiona półkami. Nie stały na nich żadne słoje z przetworami, żadne korniszony, dżemy, ani soki. Leżały na nich ludzkie ciała. Woda kapiąca ze sklepienia moczyła dzieci w objęciach matki, starszą kobietę z siwiuteńkimi włosami, żołnierzy z karabinami w dłoni. Wszyscy z twarzami, straszliwie wykrzywionymi od bólu i cierpienia. Stoję pośrodku tej zbiorowej kostnicy, może nawet grobu dla tych ludzi. Nagle ze ścian zaczyna bić przeraźliwa jasność, robi się gorąco. Ciała ożywają i idą, patrząc na mnie pustym wzrokiem. W jednej chwili wszystko, razem ze mną zaczyna się kurczyć do niewyobrażalnie małych rozmiarów. Wszystko znika. Ja również. Świat pochłonęła nicość.
Otworzyłam oczy. Ciemna piwnica zamieniła się w przestronną sypialnię. Kolejny sen. Otarłam spocone czoło, wstałam i narzuciłam na ramiona szlafrok. Otworzyłam zamknięte na klucz drzwi i wyszłam na korytarz. Panowała idealna cisza. Zegar w bibliotece, do której weszłam wskazywał szóstą rano. Zeszłam na dół i wkroczyłam do kuchni.
Wyjęłam chleb z koszyka na blacie, pokroiłam, a po kilku minutach jadłam już kanapki z lekko zeschniętym żółtym serem.
Żułam czerstwy chleb, gapiąc się w okno i doszłam do wniosku, że powinnam się stąd wynieść. Przynajmniej na jakiś czas. Czułam też, że Sven może być potrzebny, a mieszkanie z Klausem utrudniałoby mi spotkania z nim.
Wrzuciłam talerzyk do zlewu wypełnionego brudnymi naczyniami i wróciłam do sypialni. Z przyległej garderoby wyjęłam walizkę i zaczęłam się pakować. Po półgodzinie byłam spakowana, ubrana i gotowa do drogi. Musiałam tylko jakoś zakomunikować to Klausowi. Usiadłam więc przy toaletce, wzięłam kartkę papieru i napisałam na niej te słowa:

Myślę, że musimy dać sobie czas, więc postanowiłam wyjechać na trochę. Nie szukaj mnie, sama się pojawię w odpowiednim momencie. Myślę, że nie będziesz miał mi za złe, że żyję na Twój koszt.

Brigitte


Kartkę zostawiłam na stole w kuchni, a sama założyłam buty i płaszcz. Cicho otworzyłam drzwi i wyszłam na zewnątrz. Zadzwoniłam po taksówkę i kazałam się zawieźć do hotelu w Kampen, niedaleko domu Svena.
Zameldowałam się i jako tako zadomowiłam się w pokoju. Usiadłam w miękkim zielonym fotelu, ale po chwili wstałam i wyjęłam z torby grubą książkę. Westchnęłam głęboko i otworzyłam ją.
Odpowiedz
#12
Cytat:Szłam mokrymi ulicami, w świetle tarczy księżyca, rozmyślając nad wszystkim i właściwie też nad niczym konkretnym.
Wyróżnione fragmenty tekstu są IMO niepotrzebne i ujemnie oddziałują na klimat.

Cytat:Najciszej jak potrafiłam, nacisnęłam klamkę i lekko uchyliłam drzwi, na tyle, żebym mogła się przez nie przecisnąć.
W pierwszym przypadku IMO zabrakło przecinka, w drugim - jest zbędny.

Cytat:Po kilkunastu sekundach, kiedy wzrok przyzwyczaił się do jasności, zobaczyłam Klausa, stojącego w drzwiach kuchni.
IMO znów brak przecinka.

Cytat:Przez dobrą minutę patrzyliśmy się na siebie w milczeniu, po czym on zaczął się na mnie wydzierać:
To jest zbędne. Nie musisz traktować czytelnika jak całkowicie niezorientowanego. To, że on mówi. wynika z wcześniejszych informacji.

Cytat:Klnąc pod nosem, ubrałam koszulę nocną.
IMO znów brak przecinka.

Cytat:Miałam się kłaść, ale doznałam nagłego olśnienia. Włożyłam klucz, leżący na komodzie, do zamka i zakluczyłam sypialnię od środka.
Kłaść nie pasuje mi do języka jakim posługuje się bohaterka.
Cytat:Stoję pośrodku tej zbiorowej kostnicy, może nawet grobu dla tych ludzi.
Końcówka nie jest potrzebna. Znów opisujesz coś, co jest wiadome. W ogóle całe zdanie wydaje mi się nietrafione. Najpierw kostnica, potem grób... W jednym i w drugim leża zwłoki Wink Rozumiem, że takim opisem chciałeś zbudować klimat, ale wyszło bardzo nieudolnie. Zdanie do przeróbki.

Cytat:W jednej chwili wszystko, razem ze mną, zaczyna się kurczyć do niewyobrażalnie małych rozmiarów.

Cytat:Zegar w bibliotece, do której weszłam, wskazywał szóstą rano.

Cytat:Zameldowałam się i jako tako zadomowiłam się w pokoju.
Drugie się IMO zbędne.
To tyle jeśli idzie o łapankę, a teraz wrażenia ogólne:
Nie pamiętam, co pisałam w poprzednich komentarzach, więc być może się powtórzę.
Masz niezły styl, choć na taką ilość tekstu wkradło się trochę błędów. Jednak nie potrafię określić, co jest twoją mocniejszą stroną. Opowiadanie zapowiadało się bardzo interesująco i w sumie nadal tylko się zapowiada, bo za wiele się z nim nie dzieje. To już VI rozdział, więc wypadałoby zachęcić do czytania czymś więcej, niż miałką informacją o książce, która pojawia się już w trzecim, czy czwartym rozdziale z kolei, ale nie pamiętam nawet, czy Brigitte ją już przeczytała.
Kończysz rozdziały w bardzo denerwujący sposób, a to, że są krótkie nasuwa mi skojarzenia z Modą na sukces.
Piszesz wszystko w pierwszej osobie, więc masz ogromne pole do popisu, jeśli chodzi o pokazania mentalności i uczuć narratorki, ale to marnujesz. Bardziej przypomina mi ona porcelanową laleczkę, niż kobietę z krwi i kości. być może brak głębszego przeżywania jest wynikiem tego, kim ona jest lub jej wcześniejszych żyć, ale... w tekście nic tego nie sugeruje.
Mąż także został potraktowany po macoszemu, a sytuacja w domu <czyli romans ze służącą> to motyw dość sztampowy. Miałam nadzieję, że go jakoś urozmaicisz, ale jest on najwyraźniej tylko pretekstem, dla którego bohaterka może zamieszkać w hotelu.
Odniosę się też do ostatniego rozdziału. Rozmowa skłóconych małżonków pozostawiła u mnie lekki niedosyt. Wypowiadają długie zdania, jest tam mało narracji. Dodatkowo nie rozumiem zachowania Brigitte. Mąż ją zdradza, choć ona nic do niego nie czuje, ale jest oburzona.. Chociaż chwileczkę... Czytelnik wcale tego nie wie, bo choć to ona jest narratorką, wcale nie mówi o swoich uczuciach. Zamiast tego dostajemy skrupulatny aż do bólu opis, wszystkich czynności, jakie wykonała. Przykład:

Cytat:Z przyległej garderoby wyjęłam walizkę i zaczęłam się pakować. Po półgodzinie byłam spakowana, ubrana i gotowa do drogi.
Nie na tym polega narracja pamiętnikarska Wink
Radzę nad tym popracować.
Druga część rozdziału jest trochę lepsza, choć nie wiem, jak mam tę scenę interpretować. Dodatkowo zaburzasz odbiór zmieniając czas, a klimat zdań psują niefortunne zwroty.

To tyle...
Mam nadzieję, że moja pisanina na coś ci się przyda.
Pozdrawiam.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości