02-05-2011, 09:07
Mam nadzieję, że się Wam spodoba. Miłej lektury!
Prolog
Część I
Rozdział I
Ciemność. Nieprzenikniona czerń, niczym delikatny aksamit, wywołujący ciarki na moich odkrytych plecach, przy każdym ruchu. To jedyne co pamiętam z tamtych chwil. Pory dnia odmierzane posiłkami. Równie czarnym jak przestrzeń wokół mnie, chlebem. A wewnątrz tej czerni – ja. Jak zabłąkany motyl. Sama ze swoimi przemyśleniami, właściwie to tylko smętnym czekaniem na kolejny, taki sam dzień. Bez cienia szansy na lepsze jutro. Tak minęło dziesięć lat, minie kolejne dwadzieścia, tak do śmierci. W moim życiu dwudziestej czwartej. Zawsze chciałam czuć, jak to jest kiedy człowiek umiera. Teraz to szara rzeczywistość. Ciemny tunel, ze światłem na końcu. Zawsze idę w przeciwnym kierunku i zawszę się budzę. Nowa, czysta jak woda w górskim potoku i tak w kółko, w nieskończoność. Pierwszy raz umarłam, kiedy miałam jakieś sześćdziesiąt lat. Rzuciłam się z mostu. Pamiętam tylko zetknięcie mojego ciała z lodowatą wodą, gęsia skórkę na rękach, ciemność. Zawróciłam, nie szłam do jasności. Wybrałam nieśmiertelność. Nędzną egzystencję i żerowanie na innych. Jestem jak jemioła. Wysysam wszystkie soki i umieram, zabijając mojego życiodawcę. Kolejny jasny rozbłysk, kolejna kromka suchego chleba i kubek wody. Kolejny dzień życia w więzieniu. Wbrew pozorom, dożywocie nie jest takie złe. Oczywiście jeżeli się jest kim takim jak ja. Kawałek liny wystarczy. Byłam rozluźniona i jednocześnie ciekawa, gdzie się obudzę. Machinalnie odwróciłam się od jasności. Czułam jakby powiew morskiej bryzy, życiodajnego wiatru. Otworzyłam oczy. Leżałam na targanej porywami wiatru wydmie. Przez kilka chwil piasek zasypał mnie prawie do połowy. Zbliżał się sztorm. Wstałam i spojrzałam na swoje ciało. Kolejny raz zostałam brunetką ze śniadą cerą. Kiedy miałam jakieś pięć lat, marzyłam by być złotowłosą królewną. Z każdym kolejnym życiem byłam ruda, albo czarna. Zwykle na zmianę. Przez czterysta siedemdziesiąt osiem lat.
Zeszłam na bok, na schodki prowadzące do jakiejś nadmorskiej miejscowości. Kryte strzechą dachy, coś mi przypominały, ale dopiero napis na tablicy z nazwą miejscowości mi to uświadomił. Byłam na Sylcie. Małej wysepce na Morzu Północnym, należącej do Niemiec. Tutaj żyłam przez ostatnie miesiące mojego szesnastego życia. Ruszyłam dobrze znaną mi ścieżka między domkami i urokliwymi pensjonatami. Niebo ciemniało coraz bardziej. Wiatr zaczął się nasilać i rozwiewać moje włosy. Sukienka łopotała targana porywami powietrza i nagle poczułam pierwsze krople deszczu na twarzy. Chmury zrobiły się prawie czarne. Przeszyła je oślepiająco jasna błyskawica, po chwili usłyszałam grzmot. Lunęło jak z cebra. Ubranie nieprzyjemnie kleiło się do ciała, stanęłam na chwilę, żeby założyć z powrotem but, który zgubiłam. W tej samej chwili usłyszałam czyjś głos, dobiegający z okna okazałego domu:
- Niech pani wejdzie do środka!
Niepewnym krokiem podeszłam do drzwi wejściowych. Po kilku chwilach ukazała się w nich różowa, pyzata twarz, otoczona złotymi loczkami. Kobieta uśmiechnęła się i odsunęła się od drzwi, że zrobić mi przejście. Przekroczyłam próg i znalazłam się w okazałym, elegancko urządzonym hallu. Ściany pokrywała zielono–czerwona tapeta w paski. Na środku sufitu wisiał lśniący, kryształowy żyrandol. Nad drewnianymi chodami z pięknie rzeźbioną poręczą wisiały zdjęcia oprawione w posrebrzane ramki. Całości dopełniał piękny perski dywan z frędzlami położony na podłodze, pokrytej wypolerowanym parkietem. Z tego wynikało, że musiałam należeć do jakiejś bogatej rodziny. Nie powiedziałam wam bowiem jeszcze jednego: z każdym życiem dostaję nową osobowość, nowe środowisko, nową rodzinę i miejsce zamieszkania. Wszystko trzeba tylko odnaleźć. Kiedy to już się stanie, otrzymuję wszystkie potrzebne do tego umiejętności, dlatego bez problemu odpowiedziałam na zadane po niemiecku pytanie pokojówki – Kerstin:
- Gdzie się pani tak długo podziewała? Pan Neumayer pojechał pani szukać. Wszyscy się o panią martwiliśmy.
- Musiałam się trochę... przewietrzyć, lekarz mi to zalecił po ostatniej grypie – mówiłam, co mi ślina na język przyniosła.
- No dobrze, powiadomię pani męża, żeby wracał do domu.
Bez słowa weszłam po schodach na piętro. Tutaj znajdował się korytarz, podobny do hallu na dole z tą różnicą, że był mniejszy. Postanowiłam wziąć kąpiel i porozmyślać nad wszystkim. Zadowolona z siebie tym, że udało mi się trafić dobrą partię, otworzyłam pierwsze lepsze drzwi. Wkroczyłam do pokoju, który zapewne był sypialnią gospodarzy, więc również moją. Postanowiłam lepiej się przyjrzeć wnętrzu. Na ścianie po mojej lewej stronie znajdowały się dwa spore okna zasłonięte białymi, zwiewnymi zasłonami do ziemi. Przy przeciwległej ścianie stało metalowe łóżko z baldachimem. Pokrywało je mnóstwo miękkich, kolorowych poduszek, zachęcających do siedzenia. Do boków łóżka przylegały szafki nocne, a na nich stały lampki z pięknymi abażurami. Na lewo od łóżka umieszczona była duża, drewniana szafa na ubrania. Natomiast na prawo znajdowały się otwarte drzwi do łazienki, a pod ścianą stała zgrabna toaletka ze stołkiem. Ledwo rozejrzałam się dobrze po sypialni, gdy poczułam szorstką dłoń na swoim ramieniu i usłyszałam przyciszony męski głos:
- Dzień dobry Brigitte, martwiłem się o ciebie.
- Och kochanie! Stęskniłam się za tobą i to bardzo. – Starałam się udawać zaskoczoną. – Wiesz, muszę się odświeżyć, wezmę kąpiel – nie czekając wzięłam ręcznik wiszący na drzwiach w łazienki.
Dopiero po zamknięciu drzwi przyjrzałam mu się lepiej. Na obwódce z białej tasiemki, złotą nicią wyhaftowano imiona i nazwisko.
Brigitte Helga von Neumayer
Dla niezorientowanych: Qwerty to mój nick na innych forach, piszę, żeby potem problemów nie było .
Prolog
Część I
Rozdział I
Ciemność. Nieprzenikniona czerń, niczym delikatny aksamit, wywołujący ciarki na moich odkrytych plecach, przy każdym ruchu. To jedyne co pamiętam z tamtych chwil. Pory dnia odmierzane posiłkami. Równie czarnym jak przestrzeń wokół mnie, chlebem. A wewnątrz tej czerni – ja. Jak zabłąkany motyl. Sama ze swoimi przemyśleniami, właściwie to tylko smętnym czekaniem na kolejny, taki sam dzień. Bez cienia szansy na lepsze jutro. Tak minęło dziesięć lat, minie kolejne dwadzieścia, tak do śmierci. W moim życiu dwudziestej czwartej. Zawsze chciałam czuć, jak to jest kiedy człowiek umiera. Teraz to szara rzeczywistość. Ciemny tunel, ze światłem na końcu. Zawsze idę w przeciwnym kierunku i zawszę się budzę. Nowa, czysta jak woda w górskim potoku i tak w kółko, w nieskończoność. Pierwszy raz umarłam, kiedy miałam jakieś sześćdziesiąt lat. Rzuciłam się z mostu. Pamiętam tylko zetknięcie mojego ciała z lodowatą wodą, gęsia skórkę na rękach, ciemność. Zawróciłam, nie szłam do jasności. Wybrałam nieśmiertelność. Nędzną egzystencję i żerowanie na innych. Jestem jak jemioła. Wysysam wszystkie soki i umieram, zabijając mojego życiodawcę. Kolejny jasny rozbłysk, kolejna kromka suchego chleba i kubek wody. Kolejny dzień życia w więzieniu. Wbrew pozorom, dożywocie nie jest takie złe. Oczywiście jeżeli się jest kim takim jak ja. Kawałek liny wystarczy. Byłam rozluźniona i jednocześnie ciekawa, gdzie się obudzę. Machinalnie odwróciłam się od jasności. Czułam jakby powiew morskiej bryzy, życiodajnego wiatru. Otworzyłam oczy. Leżałam na targanej porywami wiatru wydmie. Przez kilka chwil piasek zasypał mnie prawie do połowy. Zbliżał się sztorm. Wstałam i spojrzałam na swoje ciało. Kolejny raz zostałam brunetką ze śniadą cerą. Kiedy miałam jakieś pięć lat, marzyłam by być złotowłosą królewną. Z każdym kolejnym życiem byłam ruda, albo czarna. Zwykle na zmianę. Przez czterysta siedemdziesiąt osiem lat.
Zeszłam na bok, na schodki prowadzące do jakiejś nadmorskiej miejscowości. Kryte strzechą dachy, coś mi przypominały, ale dopiero napis na tablicy z nazwą miejscowości mi to uświadomił. Byłam na Sylcie. Małej wysepce na Morzu Północnym, należącej do Niemiec. Tutaj żyłam przez ostatnie miesiące mojego szesnastego życia. Ruszyłam dobrze znaną mi ścieżka między domkami i urokliwymi pensjonatami. Niebo ciemniało coraz bardziej. Wiatr zaczął się nasilać i rozwiewać moje włosy. Sukienka łopotała targana porywami powietrza i nagle poczułam pierwsze krople deszczu na twarzy. Chmury zrobiły się prawie czarne. Przeszyła je oślepiająco jasna błyskawica, po chwili usłyszałam grzmot. Lunęło jak z cebra. Ubranie nieprzyjemnie kleiło się do ciała, stanęłam na chwilę, żeby założyć z powrotem but, który zgubiłam. W tej samej chwili usłyszałam czyjś głos, dobiegający z okna okazałego domu:
- Niech pani wejdzie do środka!
Niepewnym krokiem podeszłam do drzwi wejściowych. Po kilku chwilach ukazała się w nich różowa, pyzata twarz, otoczona złotymi loczkami. Kobieta uśmiechnęła się i odsunęła się od drzwi, że zrobić mi przejście. Przekroczyłam próg i znalazłam się w okazałym, elegancko urządzonym hallu. Ściany pokrywała zielono–czerwona tapeta w paski. Na środku sufitu wisiał lśniący, kryształowy żyrandol. Nad drewnianymi chodami z pięknie rzeźbioną poręczą wisiały zdjęcia oprawione w posrebrzane ramki. Całości dopełniał piękny perski dywan z frędzlami położony na podłodze, pokrytej wypolerowanym parkietem. Z tego wynikało, że musiałam należeć do jakiejś bogatej rodziny. Nie powiedziałam wam bowiem jeszcze jednego: z każdym życiem dostaję nową osobowość, nowe środowisko, nową rodzinę i miejsce zamieszkania. Wszystko trzeba tylko odnaleźć. Kiedy to już się stanie, otrzymuję wszystkie potrzebne do tego umiejętności, dlatego bez problemu odpowiedziałam na zadane po niemiecku pytanie pokojówki – Kerstin:
- Gdzie się pani tak długo podziewała? Pan Neumayer pojechał pani szukać. Wszyscy się o panią martwiliśmy.
- Musiałam się trochę... przewietrzyć, lekarz mi to zalecił po ostatniej grypie – mówiłam, co mi ślina na język przyniosła.
- No dobrze, powiadomię pani męża, żeby wracał do domu.
Bez słowa weszłam po schodach na piętro. Tutaj znajdował się korytarz, podobny do hallu na dole z tą różnicą, że był mniejszy. Postanowiłam wziąć kąpiel i porozmyślać nad wszystkim. Zadowolona z siebie tym, że udało mi się trafić dobrą partię, otworzyłam pierwsze lepsze drzwi. Wkroczyłam do pokoju, który zapewne był sypialnią gospodarzy, więc również moją. Postanowiłam lepiej się przyjrzeć wnętrzu. Na ścianie po mojej lewej stronie znajdowały się dwa spore okna zasłonięte białymi, zwiewnymi zasłonami do ziemi. Przy przeciwległej ścianie stało metalowe łóżko z baldachimem. Pokrywało je mnóstwo miękkich, kolorowych poduszek, zachęcających do siedzenia. Do boków łóżka przylegały szafki nocne, a na nich stały lampki z pięknymi abażurami. Na lewo od łóżka umieszczona była duża, drewniana szafa na ubrania. Natomiast na prawo znajdowały się otwarte drzwi do łazienki, a pod ścianą stała zgrabna toaletka ze stołkiem. Ledwo rozejrzałam się dobrze po sypialni, gdy poczułam szorstką dłoń na swoim ramieniu i usłyszałam przyciszony męski głos:
- Dzień dobry Brigitte, martwiłem się o ciebie.
- Och kochanie! Stęskniłam się za tobą i to bardzo. – Starałam się udawać zaskoczoną. – Wiesz, muszę się odświeżyć, wezmę kąpiel – nie czekając wzięłam ręcznik wiszący na drzwiach w łazienki.
Dopiero po zamknięciu drzwi przyjrzałam mu się lepiej. Na obwódce z białej tasiemki, złotą nicią wyhaftowano imiona i nazwisko.
Brigitte Helga von Neumayer
Dla niezorientowanych: Qwerty to mój nick na innych forach, piszę, żeby potem problemów nie było .