Ocena wątku:
  • 3 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Myk
#1
Marian Kostrzewa, przez swoich bądź co bądź tępawych kolegów, zwany Krzakiem był draniem. Lubił jak tak do niego mówiono. W ustach jemu podobnych był to komplement dużego kalibru. W ustach jego, na jej szczęście byłej już, żony był to kolejny powód, żeby złamać jej nos. Miał opinię zabijaki, chociaż większość ciosów w swoim życiu wymierzył przeciwko kobietom: matce, wspomnianej małżonce Dorocie i córce Agacie. Opinia owa została zbudowana na opowieściach samego Krzaka, w których sam rozprawiał się z tabunami adwersarzy. Był nie tyle człowiekiem, co chodzącym wyobrażeniem, jakie rozpowszechnił sam o sobie. A ludzie uwierzyli.

Od dłuższego czasu Krzak nie szukał pracy.
- Byle czego nie wezmę, za pięć złotych za godzinę sam możesz zapierdalać! - powtarzał te słowa ze średnią częstotliwością czerech, czy pięciu razy dziennie, a siedzący razem z nim w barze „Dębowa Drzazga” obwiesie zawsze z uznaniem kiwali głowami.
- On wie czego chce, wie jak się cenić – odpowiadali. Marian miał inny sposób na kasę. Robił myk. Tak to nazywał, a każdy z jego otoczenia inaczej wyobrażał sobie o co chodzi o owym myku.

Autostop od dawna był ulubionym środkiem lokomocji Kostrzewy, a od dwóch lat także jego sposobem na życie. Oczywiście nie jedynym, bo jak bieda przycisnęła, to i on musiał imać się różnych zajęć. Robił to daleko od „Drzazgi”, żeby nikt z bywalców nie dowiedział się, że przez tydzień pracował przy gnoju dziesięć kilometrów dalej, za marną trójkę na godzinę. Teraz jednak był dobry okres. Marian stał na wysypanym tłuczniem poboczu, z kciukiem dziarsko uniesionym w górę. „Drzazga” leżała w środku lasu, trzy i pół kilometra od najbliższej wsi. Była barem, zajazdem, noclegownią. Położona przy trasie, często gościła kierowców TIR-ów, wczasowiczów i zbłąkanych.

Cały myk polegał na tym, że Krzak zawsze wsiadał tylko do samochodów, w których ktoś podróżował samotnie. Kiedy zauważył, że w pojeździe znajduje się więcej niż jedna głowa, momentalnie chował dłoń do kieszeni. Kiedy już udało mu się znaleźć odpowiedni transport wdawał się w rozmowę z kierowcą. To była jego tajna broń, bo zawsze miał gadane. Gdy już dostatecznie uśpił czujność towarzysza sięgał do kieszeni po sprężynowca. Chwytał za włosy, kark, za wszystko co mógł. Ciężko bronić się z kierownicą w rękach, prawda? Nie był jednak bez serca, nigdy też nie brał więcej niż dwieście złotych. Tyle, żeby na trzy, cztery dni mieć na jakieś żarcie. I zawsze gotówka. Bez zegarków, telefonów, biżuterii. Niczego, co można by zidentyfikować. Dzięki temu raczej nie martwił się o zgłoszenia. Las ciągnął się jeszcze siedem, może osiem kilometrów, dalej były bezdroża, a najbliższe miejsce, gdzie można by złożyć zawiadomienie o przestępstwie było jakieś czternaście kilometrów od „Dębowej”. Tylko dwa razy w ciągu tych dwudziestu czterech miesięcy policja zaglądała w progi zajazdu. Ba, sam nawet odpowiadał, że nie zna nikogo, kto mógłby być podobny do człowieka z opisu. Jednak decyzja o tym, żeby łapać stopa tylko wieczorami była dobra. Bardzo dobra.

Drobne kradzieże, pobicia kobiet, ogólne lewactwo. Sumienie miał czarne jak heban, ale nie miał na nim nic, co mogłoby sprawić, że poważniejsze służby zajęły by się jego poszukiwaniem. No, prawie nic.
To był feralny dzień. Taki, który nigdy nie powinien się wydarzyć. Krzak zatrzymał Opla Corsę, był brązowy, dość zadbany. Jechał nim starszy pan, na oko około sześćdziesiątki. Też Marian swoją drogą. Kostrzewa rozgadał się i o mało by zapomniał po co w ogóle wsiadł do tego auta. Dziadek był fajnym człowiekiem, ale miał też pieniążki. Krzak złapał go za kołnierz marynarki, drugą ręką sprawnie wyjmując nóż.

- Jedź dalej, patrz przed siebie i daj mi portfel, a będzie dobrze. Wezmę tylko tyle, żeby mieć na jedzenie.

To co wydarzyło się dalej było jak ponury żart. Dziadek zaczął dyszeć, charczeć i łapać się za pierś. Początkowo Kostrzewa myślał, że chce wyjąć z wewnętrznej kieszeni portfel, jednak facet po prostu miał zawał. Jebany zawał, w środku jebanego lasu. Zwolnili i bardzo pokracznie stanęli na poboczu. Krzak nie wziął nic, tylko wystrzelił z samochodu jak długi.
- Jebany staruch, pewnie udawał, żebym tylko dał mu spokój – pomyślał rozgoryczony. Nie mógł jednak ryzykować. Kilka godzin później przejeżdżający autobus zatrzymał się przy Corsie, w której siedział już martwy, sześćdziesięciosiedmio letni Marian W. W gazecie napisali, że przyczyną śmierci był rozległy zawał serca, wywołany nagłym zdenerwowaniem.

- Pewnie źwierz jakiś z lasu wyleciał i dziadek nie wyrobił – podsumował całe zajście jeden ze stałych bywalców „Dębowej Drzazgi”. Krzak przez dłuższy czas miał wyrzuty sumienia. Z czasem jednak wytłumaczył sam sobie, że to nie jego wina. Nie miał komórki, nie było więc sposobu wezwania pomocy. Nie znał się także na jej udzielaniu. Po prostu był w złym miejscu o złej porze. Życie.

- Kurwa, kurwa! - wściekał się Krzak. Już dziewiętnasta, ciemnieje. Jak na razie nie zatrzymał nikogo odpowiedniego. Kilka fur z rodzinkami, dwóch kolesi z matką. Parę pojedynczych kierowców mignęło mu tylko, żaden się nie zatrzymał. Już miał odejść wkurwiony na potęgę, gdy zza zakrętu wyłoniły się dwa żółtawe ślepia.

- Jedzie na długich - pomyślał Marian, a pojazd w tym czasie płynnie wyszedł na prostą. Kciuk Krzaka powędrował w górę. „Uda się”, pomyślał podniecony, widząc, że auto zjeżdża bliżej krawędzi asfaltu, by po chwili wjechać prawymi kołami na długi pas tłucznia.
- Co do chuja? – Kostrzewa wydał z siebie zdziwiony ni to jęk, nie okrzyk. Auto sunęło tłuczniem, jednak nie zwalniało. Ba, można powiedzieć, że ktoś w środku wcisnął gaz w podłogę. Krzak rzucił się w bok, zahaczając prawą stopą o zderzak. Upadł boleśnie, klnąc na czym świat stoi. Stopa zasygnalizowała mu swoją obecność wbiciem wielkiej igły w środek nerwu.
- Kurwa mać! Zajebię cię chuju! – Marian darł się, gramoląc na nogi. W garści miał kilkanaście kawałków ostrych kamieni. Odwrócił się, by cisnąć nimi w karoserię, gdy jego oczy rozszerzyły się. Czarny wóz zawrócił i ponownie parł na Krzaka. Nie mógł zidentyfikować marki, ani modelu. Czarny jak smoła, wydawał się bezkształtny, a jednak mający bryłę. Zupełnie taki, jakim straszyła go matka jak był mały. „Nie łaź samemu po nocy, bo czarny samochód bez klamek cie zabierze”.

- Jezu Chryste, co do chuja?! – krzyknął, rzucając się ponownie w bok. Auto mignęło o kilka centymetrów od jego nogi, uderzając prawym nadkolem w sosnę. Błyskawicznie zapaliły się światła cofania, a Krzak pomyślał: „Wiej!”. Kulejąc, klnąc pod nosem zaczął najszybciej jak mógł lawirować między drzewami. „Kurwa, że też ten las nie jest gęstszy!”. Samochód, teraz już tylko z jednym reflektorem, podążał za nim, jak cyklop śledząc swoją ofiarę. Kostrzewa nie mógł uwierzyć, że ktoś goni go autem po lesie. Nie mógł jednak uciekać asfaltem, nie z taką nogą. Parł więc przed siebie, na przemian klnąc i prosząc Boga o pomoc. A samochód za jego plecami nie zwalniał.

Nie mógł zrozumieć jakim cudem to krypa dalej jedzie. Przecież już dawno urwałby miskę olejową, złamał amortyzator, cokolwiek. Tymczasem pojazd z głośnym rykiem systematycznie doganiał swoją ofiarę. Nie musiał się oglądać, sam dźwięk był dla niego wystarczającym motorem napędowym. Wypadł jak wściekły na polanę, przeskakując bardziej niż biegnąc. Już był prawie przy krawędzi drzew, gdy uświadomił sobie, że nie słychać już silnika.

- Nareszcie! – zawołał w duchu, gdy zamarł. Na przeciwnym skraju polanki, jakieś cztery, może pięć metrów od niego stał czarny diabeł z jednym okiem. Po prostu stał. Krzak znieruchomiał. Łapał każdy oddech, wydając z siebie dźwięki astmatyka w czasie ataku duszności. Drzwi otworzyły się i z hukiem uderzyły w topolę.

To, co wyłoniło się z samochodu nie mogło być prawdziwe. Krzak stał z otwartymi ustami, nieświadomy nawet, że ciepła strużka ekskrementów ścieka mu właśnie w dół nogawki. Coś, co pełzło do niego wyglądało jak żywy wieszak z garniturem. Stwór był wysoki na około dwa metry. Ubrany w rodzaj całunu, czarnego jak smoła. Ciągnął się po ziemi, zostawiając za sobą wypalony ślad w trawie. Lekki dym unosił się za postacią. A Krzak stał i patrzył. Patrzył, jak w ostatnich promieniach słońca zbliża się do niego koszmar. To co można było uznać za głowę wyłoniło się spod kaptura. Nowa fala skurczy w żołądku Krzaka pojawiła się jak piorun. Gówno ponownie wydostało się z niego z głośnym bąkiem. Owalna, długa i pokryta była czymś, co wyglądało jak worek. Worek ze skóry. Kilka płatów, różne odcienie, w większości przerażająco brudne. Całość była obleczona czymś w rodzaju struny, wżynając się w ciało. „Kilkanaście linii, okręcono go dookoła”, pomyślał Krzak. Na czole Kostrzewa zauważył dwa zapadające się punkty. Raz za razem, tkanka to opadała, to unosiła się. Oddychał. W mniej więcej trzech czwartych wysokości skórzana „maska” kończyła się, a zaczynało się inne ciało. W niezdrowym kolorze pożółkłej kości, było gładkie. Tylko postrzępiona, opalona dookoła dziura zionęła w jego kierunku, zamykając się, by po chwili ponownie się otworzyć. Tego było za wiele. Krzak rzucił się do panicznej ucieczki, nie patrząc już nawet na obolałą kończynę. Naładowany adrenaliną parł przed siebie, raniąc twarz o gałęzie. Wypadając na kolejną polanę stanął jednak jak wryty. Chata. Myśliwska. „O kurwa, jak dobrze”, mruknął i pognał w jej kierunku. Im był bliżej, tym bardziej zdawało my się, że domek jest tylko mirażem. Do drzwi prowadziła wysypana białymi kamyczkami ścieżka, trawa w koło wyglądał na niedawno koszoną. „Zbyt piękne by…”, warknięcie silnika zaraz za plecami wyrwało go z zamyślenia. Przerażony mózg stracił kontrolę nad nogami, które ugięły się z wycieczenia i Marian upadł. Kilka kamyków boleśnie wbiło mu się z policzek. Otrząsając się i starając wstać Krzak zdał sobie sprawę z kolejnego, przerażającego faktu. Ścieżka nie była wysypana kamykami. To były zęby. Ludzkie. Trzonowe, kły, siekacze. Zęby setek, a może i tysięcy ludzi. Niektóre ciemnożółte, niektóre jeszcze białe. Tym razem mocz wydostał się z ciała Kostrzewy. Był na granicy obłędu.

Ruszył w stronę chaty, na wpół zdając sobie sprawę, że jeszcze walczy o życie. Nie oglądając się szarpnął za klamkę, a drzwi ustąpiły. Zatrzasnął je za sobą, zamykając rygiel. Oparł się plecami o drewno, które przed chwilą wpuściło go do kryjówki. Oddychał. W półmroku oglądał wnętrze w poszukiwaniu broni. Czegokolwiek. Noża, flinty, pogrzebacza. Wydawało mu się, że wypatrzył coś odpowiedniego, gdy dwie szponowate dłonie przebiły deski na wysokości kostek Krzaka i chwytając za nie powaliły go na ziemię. Asekurując się rękoma Marian upadł płasko na podłogę, łamiąc przy tym żebra. Ogromna siła pociągnęła go do siebie, jednocześnie zdzierając skórę i mięśnie z łydek o krawędzi postrzępionego dębu. Jedno szarpnięcie, drugie, trzecie. Nogi Krzaka zostały już prawie do kolan wyszarpane na zewnątrz i pozbawione tkanek. Nawet nie był pewny, czy krzyczy na głos, czy tylko stara się to robić. Łzy paliły rozbity policzek. Jednocześnie poczuł, jakby jego nogi były ścierane na tarce. Od pięt ku górze.

Kilometr dalej dwie sarny zastrzygły uszami i ruszyły pędem w kierunku zarośli. Po chwili w okolicy rozległ się krzyk tak przerażający, że mający jeszcze przed chwilą obie łanie na muszkach myśliwi, rzucili broń i przeżegnali się. To był śmiech śmierci.
Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom! Just call me F.
Odpowiedz
#2
[undefined=undefined]Ciężko bronić się z kierownicą w rękach, prawda?[/undefined]

Na pewno ciężko. Jednakowoż nie jestem przekonany, co do pomysłu atakowania nożem kierowcy pędzącego po drodze ciężarówką czy mniejszym autem.

[undefined=undefined]Drobne kradzieże, pobicia kobiet, ogólne lewactwo.[/undefined]

Lewactwo w/g słownika to pogardliwe określenie ludzi o poglądach lewicowych. Na pewno o to Ci chodziło?

[undefined=undefined]Zwolnili i bardzo pokracznie stanęli na poboczu.[/undefined] - zdanie które dosłownie odnosi się do pasażerów, ale tutaj chodzi jednak o pojazd. Poza tym "pokracznie stojący samochód" nie brzmi za dobrze.

[undefined=undefined]Marian darł się, gramoląc na nogi.[/undefined] - gramoląc na nogi? Bez sensu. Rozumiem, że chciałeś uniknąć powtórzenia. Lepiej napisać: Marian wrzeszczał/ krzyczał/ryczał/gramoląc się na nogi.

Muszę jeszcze wspomnieć o przecinkach, których sporo brakuje, a czasami są tam, gdzie być nie powinny.

A sam pomysł dobry, ciekawy. Przeczytałem z zainteresowaniem.

Pozdrawiam
Przepraszam, ale edytor nawalił i gdzieś poznikały dymki. Nic na to nie poradzęSmile.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Cytat:Gdy już dostatecznie uśpił czujność towarzysza sięgał do kieszeni po sprężynowca.
Dałbym przecinek po "towarzysza".

W tym akapicie przewinęło mi się dwa razy "można by". Niby nie jest to błąd, niby powtórzenie nie jest znowu aż tak drastyczne, ale informuję - zawsze można by to ulepszyć, żeby nie było monotonni. Tongue No i jak się rzuciło w oczy mi, to i innym może.

Cytat:Sumienie miał czarne jak heban, ale nie miał na nim nic, co mogłoby sprawić, że poważniejsze służby zajęły by się jego poszukiwaniem.
Zajęłyby - razem.

Cytat:Krzak zatrzymał Opla Corsę, był brązowy, dość zadbany.
Jakoś bym to zmienił. Zauważ, że podmiotem tego zdania jest Krzak i gramatycznie wychodzi, że to on jest brązowy i dość zadbany. Każdy wie, że chodzi ci o Opla, ale jest to błąd. No i to zdanie ogólnie dziwnie brzmi z tego powodu.

Cytat:Jechał nim starszy pan, na oko około sześćdziesiątki.
Ja bym napisał tak:
Jechał nim starszy pan, na oko koło sześćdziesiątki.
Oko i około brzmi dość podobnie - ma dwie pierwsze sylaby takie same, przez co dziwnie to brzmi.
Jak tam uważasz. Tongue
PS. (Albo jeszcze lepiej - na oko po sześćdziesiątce.)

Cytat:- Jebany staruch, pewnie udawał, żebym tylko dał mu spokój – pomyślał rozgoryczony.
Dałbym "pierdolony". "Jebany" przewinęło się dwa razy akapit wyżej.

Cytat:- Jedzie na długich - pomyślał Marian, a pojazd w tym czasie płynnie wyszedł na prostą. Kciuk Krzaka powędrował w górę. „Uda się”, pomyślał podniecony, widząc, że auto zjeżdża bliżej krawędzi asfaltu, by po chwili wjechać prawymi kołami na długi pas tłucznia.
Ujednoliciłbym zapis myśli Krzaka. Raz dajesz myślnik, a raz cudzysłów. Lubię porządek (w tekście, bo w życiu to różnie bywa). Big Grin

Cytat:- Kurwa mać! Zajebię cię chuju! – Marian darł się, gramoląc na nogi.
Zgaduję, że nie chciałeś dwa razy "się" koło siebie. Ja bym zrobił tak:
"...ryczał, gramoląc się na nogi."

Cytat: Krzak stał z otwartymi ustami, nieświadomy nawet, że ciepła strużka ekskrementów ścieka mu właśnie w dół nogawki.
Uwielbiam taki naturalizm w horrorach! (plus sto do "realności opowiadania" Smile


Okej, tyle z łapanki.

Podobało mi się bardzo. Wypunktuję dlaczego:

Zaskoczyłeś mnie, szczerze mówiąc spodziewałem się czegoś innego - np że Krzak spotka na autostopie jakiegoś mordercę w aucie czy coś. Jako czytelnik spodziewałem się czegoś w ten deseń - ty zaserwowałeś motyw z dziadkiem "sercowcem". Jest zadziwienie, i to bardzo pozytywne!

Naturalizm, wspominałem o tym przy okazji gdzieś powyżej. Takie wstawki (poprowadzone z wyczuciem), że typek się osrał ze strachu czy coś dodają opowiadaniu bardzo dużo realizmu. Można się na tym jednak też oparzyć i może wyjść sztucznie. Ale ty dałeś radę! Smile

Stwór z auta - dla mnie, jako fana horroru, poezja! Nie żaden sztampowy stworek, tylko c o ś, coś dziwacznego i tajemniczego.

Zęby na ścieżce - sam nie wiem co o tym myśleć. Tu z kolei wkradło się nieco sztampy, bo ostatnio często czytam/widuję motyw ludzkich zębów (ot choćby u Del Toro "Nie bój się ciemności" - czy jak to tam szło). Za wiele do fabuły nie wnosi ta zębowa wstawka u ciebie, a klimat jest i bez tego.

Obdzieranie skóry z nóg - następna poezja!

MINUSY:
Jako takich nie widzę, tylko tyle, że dużo ci z łapanki wyłapałem.

Miałem dać cztery gwiazdki, odjąć jedną za te błędy, ale... ale daję 5/5. Horror to mój faworyzowany gatunek, a takich opowiadań jak twoje potrzeba na forum. Jest klimat, jest suspens, jest git, krótko mówiąc - a błędy zawsze można poprawić. Zrobiłeś na mnie duże wrażenie tym opowiadaniem.

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#4
Cytat: Marian Kostrzewa, przez swoich bądź co bądź tępawych kolegów, zwany Krzakiem był draniem.
Napisałbym to zdanie inaczej, bo w tym nie wiem, jak dać przecinki, a i szyk chyba jest sknocony Tongue
Marian Kostrzewa, zwany przez swoich bądź co bądź tępawych kolegów [ew. Zwany wstawić tutaj] Krzakiem, był draniem.
Cytat: W ustach jego, na jej szczęście byłej już
tu też nie tak, bo wprowadzasz zamiesanie z podmiotem. Jego, dajesz przecinek i nagle, że to o żonę chodzi Big Grin Hanzo, to o to Ci u mnie biega Big Grin Ale tu jest gorzej, wg mnie.
Może tak: W ustach jego już byłej – na jej szczęście – żony był to kolejny powód do złamania jej nosa.
Wprawdzie trochę zaimkoza, ale chyba może być Big Grin
Cytat: większość ciosów w swoim życiu wymierzył przeciwko kobietom
po co to przeciwko? Ciosy wymierza się komuś, a nie przeciwko komuś
Cytat: owa została zbudowana na opowieściach samego Krzaka, w których sam rozprawiał

Cytat: ze średnią częstotliwością czerech, czy pięciu
czterech
Cytat: a siedzący razem z nim w barze „Dębowa Drzazga” obwiesie zawsze z uznaniem kiwali głowami.
a obwiesie siedzący razem [...]
Cytat: - On wie czego chce, wie jak się cenić – odpowiadali. 
dziwnie mu odpowiadaliBig Grin tak w trzeciej osobie przy nim ;p
Cytat: a każdy z jego otoczenia inaczej wyobrażał sobie[,] o co chodzi o owym myku. 

Cytat: Robił to daleko od „Drzazgi”, żeby nikt z bywalców nie dowiedział się, że przez tydzień pracował przy gnoju dziesięć kilometrów dalej
robił to daleko, żeby nikt nie dowiedział się, ze robił to dziesieć kilometrów dalej. Trochę bez sensu mi to brzmi Tongue
Cytat: gościła kierowców TIR-ów, wczasowiczów i zbłąkanych. 
TIR to konwencja międzynarodowa, wiem, jak jest przyjęte, ale raczej powinno być kierowców samochodów ciężarowych
Cytat: Kiedy już udało mu się znaleźć odpowiedni transport[,] wdawał się w rozmowę z kierowcą

Cytat: Gdy już dostatecznie uśpił czujność towarzysza sięgał do kieszeni po sprężynowca.
Fiteł no! Sięgał po sprężynowca, gdy uśpił czujność towarzysza. Odwrotnie też stawiamy przecinek!
Cytat: Chwytał za włosy, kark, za wszystko co mógł. Ciężko bronić się z kierownicą w rękach, prawda?
Nie. Kierownicę można puścić, silnika się nie wyłącza, a autostopowicz w Polsce stoi od strony pasażera, więc jakbym widział, że ktoś podbiega do mojego okna, to raczej bym ruszył od razu...
Cytat: za wszystko co mógł
za wszystko, za co był w stanie złapać, bym napisał.
Cytat: a najbliższe miejsce, gdzie można by złożyć zawiadomienie o przestępstwie[,] było jakieś czternaście kilometrów od „Dębowej”.
I tak jakoś ciężko mi uwierzyć w to, że od kilkunastu miesięcy napada na autostopowiczów i nikt się nie zorientował, że to on, nawet jeśli napadał w nocy. W wnętrzu auta są lampki :>
Cytat: że poważniejsze służby zajęłyby się jego poszukiwaniami.

Cytat: Kostrzewa rozgadał się i mało co, a zapomniałby, po co w ogóle wsiadł do tego auta.
Hm, wcześniej sądziłem, że zagaduje ich z zewnątrz auta. Cofnąłem się, i w sumie mało to doprezycowałeś, bo o wsiadaniu jest spory kawałek wcześniej.
Cytat: To[,] co wydarzyło się dalej[,] było jak ponury żart
Oj, Fiteł, coś przecinki szwankują
Cytat: Pewnie źwierz jakiś z lasu wyleciał i dziadek nie wyrobił
to "ź" specjalnie?
Cytat:  Nie mógł zidentyfikować marki, ani modelu. Czarny jak smoła, wydawał się bezkształtny, a jednak mający bryłę. Zupełnie taki, jakim straszyła go matka jak był mały. „Nie łaź samemu po nocy, bo czarny samochód bez klamek cie zabierze”. 
Pogrubionego nie rozumiem, jaką bryłę? I, że tak powiem, dupa! Jak już się ściemniało, a koleś był na długich, to ni chuchu, nie zobaczyłbym, ani koloru, ani kto siedzi w środku (a podobno na podstawie tego decydował, do kogo wsiąść)
Cytat: Nie mógł zrozumieć[,] jakim cudem to krypa dalej jedzie.

Cytat: To, co wyłoniło się z samochodu[,] nie mogło być prawdziwe


Dalej nie chciało mi się już łapać, wybacz, ale jeszcze trochę tego było.

Powiem krótko. Miałeś fajny pomysł, w którym zkaszaniłeś formę. Dużo potknięć, pomieszany szyk, pozjadane przecinki, nieodpowiednie słowa, literówki, logika kuleje itd. Szkoda. Mam wrażenie, że napisałeś to w przypływie weny, nie dopracowałeś i wrzuciłeś na forum! A mogło być coś fajnego, bo jak już wspomniałem, pomysł był dobry!

Za karę, że się tak słabo postarałeś (bo wiem, że stać Cię na więcej), daję 2/5

Pozdrawiam Wink
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#5
Może się coś powtarzać, bo nie czytałam poprzednich komentarzy.

Cytat:Marian Kostrzewa, przez swoich bądź co bądź tępawych kolegów zwany Krzakiem, był draniem.
Tak bym dała przecinki, ale tego "bądź co bądź" nie jestem pewna :huh:

Cytat:Tak to nazywał, a każdy z jego otoczenia inaczej wyobrażał sobie o co chodzi w owym myku/z owym mykiem.

Cytat:Kostrzewa rozgadał się i o mało by zapomniał, po co w ogóle wsiadł do tego auta.

Cytat:Paru pojedynczych kierowców mignęło mu, tylko żaden się nie zatrzymał.

Cytat:Jezu Chryste, co do chuja?!
Ale mix :D

Cytat:Nie mógł zrozumieć, jakim cudem ta krypa dalej jedzie.

Cytat:Na czole Kostrzewa zauważył dwa zapadające się punkty.
Na czole Kostrzewy?? :P

Cytat:Wydawało mu się, że wypatrzył coś odpowiedniego, gdy dwie szponowate dłonie przebiły deski na wysokości kostek Krzaka i chwytając za nie powaliły go na ziemię.
Tak mnie naszło, że fajnie by to wyglądało, jakbyś opisał z punktu widzenia Krzaka tą akcję; czyli: poczuł, że coś go chwyta za kostki i zwalił się na ziemię. Okazało się, że... itd.

Ogólnie średnio. Ani mnie to nie wciągnęło, ani jakoś nie poruszyło. Narracja nie była zbyt ciekawa, ten wieszakowy potwór też jakiś płaski. Jedyne co, no to tego Mariana w miarę stworzyłeś.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości