...
- Dostrzega pan podobieństwo?
Oderwałem wzrok od śladów kół na rąbku jej czarnej sukni i przyjrzałem się twarzy. Piękne miała tylko rzęsy. Uśmiechała się asymetrycznie, w ten sam sposób układając w wózku uschnięte ciało.
- Tak - skłamałem, a ona uniosła brwi.
- Choćby szukał pan całe życie, nie znalazłby mniej podobnych do siebie sióstr - oznajmiła lekko. - Prawda, że Maria jest śliczna?
- Maria...
- Maria! Dziewczyna, którą przez ubiegły tydzień gościł pan nocami w łóżku, w której posiadaniu znalazł się pana klucz i z którego to klucza korzystała za pańskim ochoczym przyzwoleniem, Maria, to młodziutkie, złotoskóre, posągowe cudo!
Słuchałem z otwartymi ustami.
- Skąd pani o tym wie? - Cofnąłem się i uderzyłem piętą w szafę. Zapachniało eukaliptusem. - Ona nie żyje... - wychrypiałem. - Przyszedłem dowiedzieć się, jak umarła. Od pani…
Przyglądała mi się z drwiącym rozbawieniem.
- Proszę siadać. - Wskazała sofę, więc niechętnie przywarowałem na brzegu. - Przyszedł pan, bo dowiedział się wreszcie o miejscowym duchu - sprostowała. - Od pokojówek, jak mniemam. Co jeszcze panu wiadomo?
- Wiem, że z wypadku wyszła cało.
- Och, złamała nadgarstek. Widział pan zgrubienie.
- Tak. Ale to przecież nie dlatego...
- Oczywiście, że nie! - Machnęła dłonią. - Zmarła w szpitalu, w którym się mną opiekowała. Jak pan pewnie zauważył, ja złamałam nieco więcej. - Spochmurniała. - Na pewno wie pan też, że to właśnie ona wyciągnęła mnie z przygniecionego drzewem automobilu i że w środku najgorszej od dziesięciu lat wichury, z urazem kości, z którego nawet nie zdawała sobie sprawy, dowlokła mnie do miasta. Okrzyknięto ją bohaterką, po śmierci niemal świętą, a teraz w tym hotelu czci się jej ducha i pozwala dogorywać siostrze.
- Jak zmarła?
- Zatrucie. Tamtej nocy, w szpitalu, chciało jej się pić. Siedziała akurat przy mnie, więc sięgnęła po szklankę. Z zawartością, którą zamówiłam dla siebie.
- To znaczy… pani chciała…?
- Wiedział pan, że byłam mężatką? - przerwała mi z nieoczekiwanym entuzjazmem. - Podstarzałą brzydulą, która w końcu przestała być sama. Przynajmniej do czasu. Tomasz był naukowcem, tak jak pan. I eksperymentatorem.
- Doprawdy?
- Zakochał się w Marii już pierwszego dnia po naszym sprowadzeniu się do miasta.
- A... a pani siostra?
- Cóż, Maria, jak na świętą przystało, dawała siebie wszystkim. Kiedy się dowiedziałam, znikli oboje. Po dwóch latach wrócili, ona skruszona, on obcy. Trzy dni później upadło drzewo, wkrótce potem Maria zmarła, a ja zamieszkałam w tym hotelu. Tydzień po jej śmierci, w środku głuchej nocy Tomasz zamknął swoją nową pracownię na skraju miasta, wsiadł bez butów do auta i nie pojawił się tu nigdy więcej. Tej samej nocy siostra wróciła do mnie.
- Och... - Gorączkowo szukałem właściwych słów. - To czym zajmował się pani mąż? - palnąłem.
Tym razem uśmiechnęła się szeroko, psotnie i nagle pomyślałem o ustach Marii.
- Nad hamowaniem procesów gnilnych! - oznajmiła tonem, jakby właśnie puentowała świetny żart. - Lubił mi o tym opowiadać, a wielu rzeczy nauczyłam się sama, obserwując go przy pracy. Wiedział pan, na przykład, że miód eukaliptusowy ma właściwości konserwujące?
- Nie wiedziałem.
- I ładnie pachnie. Czuje pan?
- Ja… - Wstałem szybko, a ona nie wypuszczała mnie spod cienia tych przeklętych rzęs. - Ja chyba już pójdę...
- Ale przecież nie zna pan jeszcze odpowiedzi na swoje pytanie.
- Zatrucie. W... wypadek...
- Doprawdy, dość już tych sztuczek - skarciła mnie dobrodusznie. - Przecież tak naprawdę przyszedł się pan dowiedzieć, czy faktycznie przez te wszystkie noce kochał się z duchem!
Wstrząsnął mną dreszcz tak gwałtowny, że aż zadzwoniłem zębami.
- Nie! - Ruszyłem tyłem do wyjścia. - Ja wcale nie…
- Bo jeśli nie z duchem, to z czym, jak pan myśli?
Oddalała się, ale jej głos nie cichł. Przewróciłem stojak na parasole.
- Ja... - mamrotałem bezgłośnie. - Ja nic nie...
- Była trochę chłodna, ale miła w dotyku, musi pan przyznać. Może nieco zbyt sztywna i ciasna wewnątrz, ale to akurat okazało się plusem!
- Pani jest szalona!
Namacałem klamkę.
- A dla pana to był pierwszy raz, zgadłam? Dlatego nie zauważył pan różnicy!
Drzwi ustąpiły i poczułem się nieco pewniej. Poza tym, musiałem wiedzieć.
- Ale jak mogła się poruszać? - wyszeptałem. - Ona żyje, prawda?
- Nieprawda - ucięła nieoczekiwanie ostro. - To mój beznadziejnie zakochany mąż wykradł jej ciało z kostnicy. Wlał w nią pozory życia. Chciał zachować, a jednak uciekł boso, gdy tamtej nocy weszła do sypialni, naga i drżąca z bólu.
Nagle głowa opadła jej na piersi. W tej samej chwili we wnętrzu szafy coś zaczęło tłuc się rozpaczliwie, drzeć od środka ściany, kopać w pozbawione uchwytów drzwi i krzyczeć. Później przestało. A jeszcze później rozchichotało się tym wesołym, dźwięcznym śmiechem, jakim tak często obdarowywała mnie Maria. Maria… nieznajoma w moich ramionach, ciało, którego nie potrafiłem rozgrzać, które odurzało zapachem eukaliptusa i którego zdeformowany, lecz wciąż kruchy nadgarstek całowałem w ciemnościach…
- Nadgarstek! - wychrypiałem przez ściśnięte gardło. - Miała zrośnięty nadgarstek! Skoro umarła, jak mógł się zagoić?!
Śmiech ustał.
- Goi się, gdy w niej jestem. - Kobieta w wózku dyszała ciężko. Podniosła rękę i ze skurczonej brody wytarła pasemko śliny. - Wtedy
diabelnie boli. Cała boli, ale w końcu przestaje. A później bywa ciekawie.
Potykając się, wypadłem na korytarz.
- Już wychodzisz? - ścigała mnie drwiną. - Porozmawiamy o tym dziś w nocy, zgoda? Otworzę sobie sama! I byłabym wdzięczna, kochany, gdybyś zechciał nazywać mnie Anną!
- Dostrzega pan podobieństwo?
Oderwałem wzrok od śladów kół na rąbku jej czarnej sukni i przyjrzałem się twarzy. Piękne miała tylko rzęsy. Uśmiechała się asymetrycznie, w ten sam sposób układając w wózku uschnięte ciało.
- Tak - skłamałem, a ona uniosła brwi.
- Choćby szukał pan całe życie, nie znalazłby mniej podobnych do siebie sióstr - oznajmiła lekko. - Prawda, że Maria jest śliczna?
- Maria...
- Maria! Dziewczyna, którą przez ubiegły tydzień gościł pan nocami w łóżku, w której posiadaniu znalazł się pana klucz i z którego to klucza korzystała za pańskim ochoczym przyzwoleniem, Maria, to młodziutkie, złotoskóre, posągowe cudo!
Słuchałem z otwartymi ustami.
- Skąd pani o tym wie? - Cofnąłem się i uderzyłem piętą w szafę. Zapachniało eukaliptusem. - Ona nie żyje... - wychrypiałem. - Przyszedłem dowiedzieć się, jak umarła. Od pani…
Przyglądała mi się z drwiącym rozbawieniem.
- Proszę siadać. - Wskazała sofę, więc niechętnie przywarowałem na brzegu. - Przyszedł pan, bo dowiedział się wreszcie o miejscowym duchu - sprostowała. - Od pokojówek, jak mniemam. Co jeszcze panu wiadomo?
- Wiem, że z wypadku wyszła cało.
- Och, złamała nadgarstek. Widział pan zgrubienie.
- Tak. Ale to przecież nie dlatego...
- Oczywiście, że nie! - Machnęła dłonią. - Zmarła w szpitalu, w którym się mną opiekowała. Jak pan pewnie zauważył, ja złamałam nieco więcej. - Spochmurniała. - Na pewno wie pan też, że to właśnie ona wyciągnęła mnie z przygniecionego drzewem automobilu i że w środku najgorszej od dziesięciu lat wichury, z urazem kości, z którego nawet nie zdawała sobie sprawy, dowlokła mnie do miasta. Okrzyknięto ją bohaterką, po śmierci niemal świętą, a teraz w tym hotelu czci się jej ducha i pozwala dogorywać siostrze.
- Jak zmarła?
- Zatrucie. Tamtej nocy, w szpitalu, chciało jej się pić. Siedziała akurat przy mnie, więc sięgnęła po szklankę. Z zawartością, którą zamówiłam dla siebie.
- To znaczy… pani chciała…?
- Wiedział pan, że byłam mężatką? - przerwała mi z nieoczekiwanym entuzjazmem. - Podstarzałą brzydulą, która w końcu przestała być sama. Przynajmniej do czasu. Tomasz był naukowcem, tak jak pan. I eksperymentatorem.
- Doprawdy?
- Zakochał się w Marii już pierwszego dnia po naszym sprowadzeniu się do miasta.
- A... a pani siostra?
- Cóż, Maria, jak na świętą przystało, dawała siebie wszystkim. Kiedy się dowiedziałam, znikli oboje. Po dwóch latach wrócili, ona skruszona, on obcy. Trzy dni później upadło drzewo, wkrótce potem Maria zmarła, a ja zamieszkałam w tym hotelu. Tydzień po jej śmierci, w środku głuchej nocy Tomasz zamknął swoją nową pracownię na skraju miasta, wsiadł bez butów do auta i nie pojawił się tu nigdy więcej. Tej samej nocy siostra wróciła do mnie.
- Och... - Gorączkowo szukałem właściwych słów. - To czym zajmował się pani mąż? - palnąłem.
Tym razem uśmiechnęła się szeroko, psotnie i nagle pomyślałem o ustach Marii.
- Nad hamowaniem procesów gnilnych! - oznajmiła tonem, jakby właśnie puentowała świetny żart. - Lubił mi o tym opowiadać, a wielu rzeczy nauczyłam się sama, obserwując go przy pracy. Wiedział pan, na przykład, że miód eukaliptusowy ma właściwości konserwujące?
- Nie wiedziałem.
- I ładnie pachnie. Czuje pan?
- Ja… - Wstałem szybko, a ona nie wypuszczała mnie spod cienia tych przeklętych rzęs. - Ja chyba już pójdę...
- Ale przecież nie zna pan jeszcze odpowiedzi na swoje pytanie.
- Zatrucie. W... wypadek...
- Doprawdy, dość już tych sztuczek - skarciła mnie dobrodusznie. - Przecież tak naprawdę przyszedł się pan dowiedzieć, czy faktycznie przez te wszystkie noce kochał się z duchem!
Wstrząsnął mną dreszcz tak gwałtowny, że aż zadzwoniłem zębami.
- Nie! - Ruszyłem tyłem do wyjścia. - Ja wcale nie…
- Bo jeśli nie z duchem, to z czym, jak pan myśli?
Oddalała się, ale jej głos nie cichł. Przewróciłem stojak na parasole.
- Ja... - mamrotałem bezgłośnie. - Ja nic nie...
- Była trochę chłodna, ale miła w dotyku, musi pan przyznać. Może nieco zbyt sztywna i ciasna wewnątrz, ale to akurat okazało się plusem!
- Pani jest szalona!
Namacałem klamkę.
- A dla pana to był pierwszy raz, zgadłam? Dlatego nie zauważył pan różnicy!
Drzwi ustąpiły i poczułem się nieco pewniej. Poza tym, musiałem wiedzieć.
- Ale jak mogła się poruszać? - wyszeptałem. - Ona żyje, prawda?
- Nieprawda - ucięła nieoczekiwanie ostro. - To mój beznadziejnie zakochany mąż wykradł jej ciało z kostnicy. Wlał w nią pozory życia. Chciał zachować, a jednak uciekł boso, gdy tamtej nocy weszła do sypialni, naga i drżąca z bólu.
Nagle głowa opadła jej na piersi. W tej samej chwili we wnętrzu szafy coś zaczęło tłuc się rozpaczliwie, drzeć od środka ściany, kopać w pozbawione uchwytów drzwi i krzyczeć. Później przestało. A jeszcze później rozchichotało się tym wesołym, dźwięcznym śmiechem, jakim tak często obdarowywała mnie Maria. Maria… nieznajoma w moich ramionach, ciało, którego nie potrafiłem rozgrzać, które odurzało zapachem eukaliptusa i którego zdeformowany, lecz wciąż kruchy nadgarstek całowałem w ciemnościach…
- Nadgarstek! - wychrypiałem przez ściśnięte gardło. - Miała zrośnięty nadgarstek! Skoro umarła, jak mógł się zagoić?!
Śmiech ustał.
- Goi się, gdy w niej jestem. - Kobieta w wózku dyszała ciężko. Podniosła rękę i ze skurczonej brody wytarła pasemko śliny. - Wtedy
diabelnie boli. Cała boli, ale w końcu przestaje. A później bywa ciekawie.
Potykając się, wypadłem na korytarz.
- Już wychodzisz? - ścigała mnie drwiną. - Porozmawiamy o tym dziś w nocy, zgoda? Otworzę sobie sama! I byłabym wdzięczna, kochany, gdybyś zechciał nazywać mnie Anną!
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear