Ocena wątku:
  • 3 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Littera Scripta "Upadły"
#1
Praca z finałowej dziesiątki konkursu "Littera Scripta". Zapraszam.


Rozdział I

Zbliżała się godzina dwudziesta druga, a ja siedziałem wpatrzony w monitor, świata poza nim nie widząc. Cholernie bolące oczy już od dłuższego czasu dawały o sobie znać, w końcu kwitłem tak od rana, ale nie chciałem jeszcze kończyć. Przecież był to dzień premiery Wiedźmina 2. Po tak długim oczekiwaniu na jego nadejście, nie mogłem tak po prostu odejść od komputera po zaledwie paru godzinkach grania. Pal licho, że mój laptop nie do końca wyrabiał i w momentach większej zawieruchy ilość klatek znacznie spadała, nawet przy minimalnych ustawieniach – zabawa i tak była przednia. Nawet wybranka mojego serca pogodziła się z faktem, że przez dwa dni będę odcięty – także rozumiecie, nie mogłem tak po prostu odpuścić.
Najwyższy poziom trudności robił swoje, ale w końcu, chwilę przed północą, zacząłem zbliżać się do końca pierwszego podejścia. Ostatnia misja. Szybkie sprawdzenie ekwipunku. Łyk eliksirów. Odpowiedni znak przygotowany i... odcięli prąd. W dzień premiery Wiedźmina 2 odcięli prąd. Więcej dodawać nie trzeba.
Chwyciłem za komórkę. Chciałem zadzwonić do Natalii i zapytać, czy nie mogę do niej wpaść z laptopem. Tak, wiem, było późno, ale buzująca złość trochę zmniejszyła moje poczucie przyzwoitości. Już wciskałem klawisze, mając zamiar wstukać numer, gdy zorientowałem się, że telefon nie działa. Trzeba mieć fart, co? Nie dość, że odcięli prąd, to jeszcze komórka padła w najmniej odpowiednim momencie.
Raptownie podniosłem się z krzesła, lecz zasiedziałe nogi aż ugięły się pode mną. Opadłem na łóżko. Chwilę leżałem ruszając nogami w dół i w górę, w dół i w górę, starając się rozruszać zastałe mięśnie, w dół i w górę...
Powoli wstałem. Skierowałem się w stronę szafki stojącej pod oknem. Miałem nadzieję znaleźć tam małe, zapachowe świeczki, które kiedyś kupiłem na romantyczne wieczory. Przyświecając sobie zapalniczką, powoli otworzyłem dolną szufladę i już miałem wyciągnąć pudełeczko z sześcioma woskowymi krążkami, gdy zza okna dobiegł donośny huk, jakby coś ciężkiego spadło na chodnik.
Czym prędzej wystartowałem do okna i, oczywiście, jak to w takich sytuacjach bywa, małym palcem u stopy zahaczyłem o kant szafki. Padając na podłogę, złapałem się za bolące miejsce, miotając przy tym przekleństwami w stronę cholernego mebla. Po chwili, gdy ból trochę zelżał, wstałem i doszedłem w końcu do okna. W zasięgu wzroku nie dostrzegłem żywej duszy, lecz tak jak mi się zdawało, coś naprawdę zdrowo musiało gruchnąć w chodnik. Wielkie wgniecenie i rozsypany dookoła beton nie mogły się wziąć znikąd. Trochę mnie to zaciekawiło, ale przecież nic nie mogłem zrobić, a na policję nie chciało mi się dzwonić, bo w sumie po co? „Przepraszam, ktoś zrobił dziurę w chodniku” - to prędzej by po mnie przyjechali...
Zapaliłem wreszcie świeczki i rozlokowałem je w strategicznych punktach pokoju, by uzyskać jak najlepsze oświetlenie. Jeszcze raz podszedłem do okna, sprawdzić, czy aby nic się nie zmieniło, lecz, niestety, wszystko było jak wcześniej. Przynajmniej na początku, bo odchodząc, kątem oka dostrzegłem jakąś postać wchodzącą do mojej klatki. Pewnie pijaczka z góry - późna godzina i lekko niepewny chód jak najbardziej na to wskazywały.
Rozścieliłem łóżko, poszedłem zgasić świeczki, by w nocy nie wybuchnął pożar, w którym bym nie chciał zginąć. Już leżałem w świeżutkiej pościeli, gdy doszło mnie ciche, miarowe skrobanie w drzwi od mieszkania. Pierwsza w nocy, w domu brak prądu, współlokatorzy śpią, a ja słyszę jakiś przerażający dźwięk...
Często oglądając horrory narzekam na głupotę scenariusza, który oczywiście nakazuje bohaterom sprawdzanie wszystkiego, co wydaje się podejrzane, tylko po to, by zaraz mogli zginąć wymyślną śmiercią. A co ja zrobiłem w takiej sytuacji? Oczywiście, że wyszedłem do przedpokoju, na palcach, bo na palcach, ale wyszedłem. Jednak wolałem to zbadać; przed-wszystkim-chroniąca kołdra sprawdzała się raczej tylko w dzieciństwie. Wcześniej wziąłem latarkę i wyjąłem z szafki mały scyzoryk, by czuć się choć trochę pewniej...
Skrobanie dochodzące zza drzwi, doprowadzało mnie do stanu przedzawałowego. Serce po prostu chciało się wyrwać i uciec, a nie stać tu razem z tym głupim mózgiem, zmuszającym je do takich idiotycznych zachowań. Długo stałem bijąc się w myślach, czy aby na pewno chcę otwierać te przeklęte drzwi.
Przez myśli przewijały mi się wszystkie horrory, które widziałem, wszystkie przeczytane książki grozy. Po prostu wszystko, co wystraszony człowiek mógł sobie przypomnieć, aby tylko jeszcze bardziej się bać. A gdy mój mózgowy magnetowid doszedł do Klątwy, to myślałem, że zejdę z tego świata. Scena, w której mara schodzi po schodach, w tej przerażającej pozycji, wydała mi się dziwnie podobna do sytuacji, w której się znalazłem, także spore parcie na pęcherz znacznie utrudniało mi utrzymanie wyprostowanej pozycji. Nigdy się tak nie bałem, naprawdę, pewien byłem, że zginę. Tak, wiem jak absurdalnie to brzmi, ale mój mózg z opóźnieniem skojarzył fakty – nagły brak prądu, urządzenia na baterie też odmawiają posłuszeństwa, dziwny huk, dziura w chodniku, a teraz skrobanie do drzwi – to chyba nie był przypadek. A może po prostu świrowałem ze strachu i co jedna myśl, to lepsza wpadała do mojej głowy.
Dłoń położyłem na zimnej, metalowej klamce. Lekko złuszczona farba przykleiła się do spoconej skóry. Serce coraz bardziej przyspieszało. Lodowaty pot spływał po karku. Nogi ledwo słuchały moich poleceń. A ja dalej biłem się w myślach, czy to na pewno dobry pomysł otwierać drzwi.
Wyciągnięta ręka zaczynała już boleć, gdy wreszcie postanowiłem nacisnąć tę cholerną klamkę. Niestety, impulsy nerwowe natrafiły na dziwny opór i sygnał do dłoni nie dotarł. Chwilę musiałem walczyłem z samym sobą, ale w końcu się udało.
Drzwi były już uchylone. Powoli, powolutku je otwierałem. Doszedłem do jednej czwartej i szarpnąłem mocniej, by otworzyć na oścież. Z początku nie dostrzegłem nic, gdyż panikując oświetliłem dalszą część korytarza, a nie próg drzwi.

- Proszę pana, wszystko w porządku? - wykrztusiłem na widok jakiegoś starszego mężczyzny w zabrudzonych ciuchach, leżącego pod moimi drzwiami. Włosy na czole miał sklejone krwią, a paznokcie zdarte do żywego. - Przepra....

Tylko tyle zdążyłem powiedzieć, nim prawie umierający dziadek w błyskawicznym tempie doskoczył do mojego gardła. Nie byłem w stanie niczego zrobić, a nie powiem, że jestem zasiedziałą kluchą. Ćwiczę od czasu do czasu, gram w piłkę nożną, w tenisa, a mimo to jakiś stary dziad obezwładnił mnie z dziecinną wręcz łatwością.
Potem pamiętam już tylko ciemność, pewnie zemdlałem.

.oOo.

Obudziłem się w swoim łóżku. Nie otwierałem oczu. Pierwsze co poczułem, to zapach moich wiśniowych świeczek, ich delikatny, relaksujący aromat koił mój umysł, na chwilę odsuwając w niepamięć niedawne wydarzenia. Dopiero po chwili wszystko zwaliło się na mnie, uświadamiając mi, że błogie wylegiwanie się w łóżku raczej nie jest dobrym pomysłem. Powoli otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pokoju. Wszystko na swoim miejscu. Dwa regały i szafa pod przeciwległą ścianą, biurko za mną, a naprzeciwko niego drugie łóżko. Drzwi zamknięte. Byłem sam.
Powoli unosiłem się z posłania, wiedziałem jak potrafi skrzypieć, a teraz chciałem tego uniknąć. Nawet mi się udała ta sztuka. Planowałem wyjść z pokoju i się rozejrzeć, ale gdy, stojąc jeszcze obok łóżka, przetarłem zaspane oczy, dostrzegłem dziadka, który mnie napadł. Siedział na drugiej wersalce i patrzył na mnie z uśmiechem. Jak mogłem go nie zauważyć!? Nie wiedziałem, co robić. Uciekać, rzucić się na niego, krzyczeć? Stałem jak ten słup, a on patrzył na mnie tym wzrokiem, tym niesłychanie dobrodusznym i ciepłym wzrokiem. Nie wiem, co to było, ale aż poczułem lekkość na duszy.
Jeszcze raz spojrzałem na sędziwego mężczyznę. Wcześniejsze plamy krwi zniknęły, paznokcie prezentowały się nienagannie, biała jak śnieg broda idealnie zlewała się z ubraniem tego samego koloru. I te oczy. Te niesamowite oczy, mieniące się wszystkimi odcieniami, odbijające każde wewnętrzne uczucie, podnoszące na duchu. Nie wiem, co w nich było, ale mogłem tak patrzeć cały dzień.

„Wybacz mi moje wczorajsze zachowanie. Zrobiłem, co musiałem. Inaczej byś mnie nie przyjął.” odezwał się jakiś głos w mojej głowie. Na początku się wystraszyłem, ale zaraz zorientowałem się, że to musiał być ten starzec. Ale jak on to zrobił? Nie wiedziałem.
- Dobrze, wybaczam, nic się nie stało. - Cała wczorajsza złość i strach, które buzowały we mnie na zmianę, po prostu wyparowały. Pyk i nie ma ich. To pewnie te oczy. - Kim jesteś?
„Tego dowiesz się później. Może. Najpierw mi pomożesz.” głos stał się bardziej stanowczy.
- W czym?
„W moim powrocie do domu.” zaakcentował ostatnie słowo.
- Ale... jak? Co ja mogę zrobić. Nawet nie wiem, o co chodzi. - usłyszałem nutkę paniki w swoim głosie. Tak, bałem się. Błogi stan ukojenia gdzieś zniknął. Oczy nie były już takie jak przedtem. Siła i determinacja od nich bijąca zapierała dech w piersiach.
„ Niedługo się dowiesz. Uprzedzając twoje kolejne pytanie, nie wybrałem cię specjalnie, po prostu tu spadłem” ostatni raz usłyszałem ten głos, po czym zapadłem w głęboki sen, nawet nie zauważając, kiedy zdążyłem z powrotem położyć się na łóżku.

.oOo.

Jak przez mgłę usłyszałem dzwoniący budzik. Ociężale podniosłem się z łóżka, by uciszyć tego potwora. Dziesiąta rano. Boże, co za porąbany sen. Chyba przesadziłem z nocną przygodą z Wiedźminem. Mózg poniosło. Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu telefonu, lecz nigdzie go nie widziałem. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że jest pod poduszką. Szybko odpisałem na dwa SMS-y od dziewczyny i poszedłem do łazienki.
Uwielbiam poranną kawę, zawsze stawia mnie na nogi, choćbym nie wiem jak ciężką miał noc. Nie inaczej było i tym razem. Szybko wypiłem ciemny wywar, czytając gazetę. Dopiero po tym wziąłem się za przygotowywanie śniadania.
Po posiłku chciałem wrócić do Wiedźmina, lecz nagle wpadła mi do głowy pewna myśl. Wyjrzałem przez okno. Pogoda idealna, czyste niebo, lekki wiaterek i nieco ponad dwadzieścia stopni, zachęcały do kontynuowania pomysłu. Szybko wróciłem do pokoju, ubrałem się i już byłem gotowy na wypad do zoo. Chciałem jeszcze tylko podjechać do Natalii i zabrać ją na wycieczkę-niespodziankę.
Na przystanku Prudnicka stało raptem pięć osób. Jakiś stary pijaczyna, jak to często we Wrocławiu bywa. Dwie dziewczyny w wieku, podejrzewałem po niechlujnym stroju i muzyce z telefonu, gimnazjalnym. I dwie starsze panie – zawsze, gdy widziałem takie babcie, byłem ciekaw, gdzie one tak właściwie jeżdżą. Niby takie zmęczone, ustać nie mogą, ale, jakby nie patrzeć, w tramwajach takich pełno. Oczywiście zawsze ustępuję miejsca starszym, tak tylko się zastanawiałem.
Podjechała ósemka. Wsiadając, jedna z pań popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem, jakby zabił jej, co najmniej, męża, po czym prychnęła cicho pod nosem. Trochę zdziwiony postanowiłem nie reagować, tylko wejść jakby nic się nie stało. Jednakże coś się stało. Kobieta chcąc szybko znaleźć się w środku, potknęła się o ostatni stopień, a że stare tramwaje są dość wysokie, upadek mógł skończyć się dla niej tragicznie. Na szczęście zareagowałem dość szybko – refleks wyćwiczony w grach, na coś się przydał – i złapałem ją pod pachy, stawiając na nogi.

- Nic pani nie jest? - zapytałem uprzejmym tonem, nie zważając na to, jak mnie potraktowała przed chwilą.
- Pf – fuknęła tylko i wyrywając się z mojego uścisku, czym prędzej weszła do tramwaju.
- Pojebana – westchnąłem pod nosem, żeby nikt nie usłyszał.

Cóż, tak czy inaczej wsiadłem i przejechałem z tym babskiem kilka przystanków do Arkad. Tak, oczywiście, że wysiadała tam, gdzie ja. Zrządzenie losu. Całe szczęście nie maszerowała moim tempem, toteż nie musiałem długo oglądać jej wrednego twarzyska.
Natalia była trochę zaskoczona moją wizytą, ale dość szybko, jak na dziewczynę, przyszykowała się do wyjścia i mogliśmy wracać na przystanek, by dwójką dojechać do zoo. Już miało być tak fajnie, gdy chwilę przed wejściem do wspomnianego tramwaju, zobaczyłem tę jędzę razem z wnuczkiem. Co mogłem wtedy pomyśleć? Tak, że pewnie jadą do zoo. Niestety, nie myliłem się...
W kasie czym prędzej zakupiliśmy bilety, by jak najszybciej oddalić się o tej wiedźmy. W końcu, gdy straciliśmy ją z oczu, dzień zaczął mi się podobać. Spacerowaliśmy po ogrodzie w niczym niezmąconym spokoju, oglądając się co rusz na wystawione zwierzęta. Zakupionymi lodami, znacznie umililiśmy sobie te i tak przyjemne chwile. Lwy, żyrafy, ptaki, tygrysy – zoo miało naprawdę dużo do zaoferowania, lecz około godziny czternastej pogoda zaczęła się psuć. Zimny wiatr przyciągnął ze sobą ciemne chmury, z których niedługo miał lunąć deszcz. Chcąc, nie chcąc ,skierowaliśmy się do wyjścia, by zdążyć wrócić do domu przed ulewą. Zbliżając się do wybiegu z szympansami znowu dostrzegliśmy tę staruszkę. Ignorując napisy „Nie karmić zwierząt” i „Nie wychylać się” kochana babcia chciała pokazać wnusiowi, jaka to ona jest super – opierając się o obręcz, wyciągnęła rękę z bananem jak najdalej mogła i nim zdążyła się zorientować, szympans złapał nie tylko owoc, ale i jej dłoń. Przeraźliwy pisk wydobył się ze starego gardła, a z oczu wnuczka popłynęły łzy strachu. Dużo nie myśląc, podbiegłem do kobiety i bez jakiegokolwiek pomysłu, złapałem szympansa za przedramię, ściskając je z całej siły i krzycząc dziwne nieartykułowane wyrazy. Nie wiem czy zwierzę poczuło ból, czy po prostu przestraszyło się dziwnego wrzeszczącego stwora, ale puściło staruszkę i z bananem oddaliło się na pobliskie drzewo. Głośno wypuściłem powietrze i odwróciłem się w stronę kobiety, siląc się na uśmiech. Szczerze, nie liczyłem na zbyt wiele, ale głupie „dziękuję” mogła wydukać. Okazało się, że nawet to było problemem.

- Wnusiu, chodź tu, idziemy od tych małp. Szybko! - wysapała, chwytając chłopca za rękę, a ja wcale nie byłem przekonany czy mówiła o szympansach.
- Co za stara... - Nie dokończyłem zdania, bo Natalia nie lubiła, gdy przeklinam, toteż starałem się tego nie robić, przynajmniej przy niej.
- Nie przejmuj się nią. Chodź, wracamy, zaraz będzie padać – odpowiedziała tym swoim słodkim głosikiem, uśmiechając się do mnie.

.oOo.

Dwie godziny później, po pysznym obiedzie u Natalii w mieszkaniu, wróciłem do domu. Niestety, nikogo nie było, to nawet nie miałem z kim zagrać w Warhammera 40.000, a na Wiedźmina jakoś nie miałem ochoty. Może podświadomie bałem się, że znowu przesiedzę przy nim pół dnia, położę się późno w nocy i znowu będę miał porąbane sny. Tak więc uwzględniając to wszystko, zdecydowałem się na książkę. Bitwa pod Corrinem już od dłuższego czasu leżała nieruszana, co nie godzi się dla tak świetnej, przynajmniej w moim mniemaniu, powieści. Szybko skoczyłem do lodówki po piwo i zabrałem się za czytanie. W mig świat wykreowany przez Herberta pochłonął mnie do reszty – jak się później okazało, nie usłyszałem nawet wracających współlokatorów. Dopiero po półtorej godziny, gdy weszli do mnie, sprawdzić czy żyję, dowiedziałem się, że nie jestem już sam. Jednak Kuba, widząc mój nieobecny wzrok, zorientował się, że teraz pożytku ze mnie nie będzie, aż nie skończę czytać, toteż wyszedł bez słowa, zamykając za sobą drzwi.
Gdy wziąłem się za Bitwę byłem w połowie, lecz kilka godzin czytania zrobiło swoje i około dziewiątej mogłem powiedzieć, że Legendy Diuny mam już za sobą. Dumny z siebie, wyszedłem z pokoju oznajmić światu, czego dokonałem, lecz okazało się, że znowu jestem sam. Ach, te magiczne książkowe światy...
Od dłuższego czasu nic nie jadłem i nie miałem zamiaru czekać na powrót przyjaciół, toteż udałem się do kuchni. Stół na środku był trochę zagracony talerzami i kubkami, ale szybko uprzątnąłem je do zlewu i skierowałem się do lodówki w przeciwległym końcu pomieszczenia. Byłem głodny, więc wziąłem pierwsze, co nawinęło mi się pod rękę, to jest śledzie. Uwielbiam je, a dodając do tego mój własny sos (mieszankę keczupu, majonezu, czosnku i kilku ziół) wychodziło istne niebo w gębie. Szybko zjedzony posiłek, popiłem gorącą herbatą owocową i udałem się do łazienki, wziąć prysznic.


Rozdział II

Z zajęć wróciłem około siedemnastej, a że od rana nic nie jadłem, tuż po wejściu do domu rzuciłem się na lodówkę. Po zaspokojeniu głodu i krótkiej rozmowie z Kubą wziąłem się za Wiedźmina. Znaczy się, miałem to zrobić, ale gdy wszedłem do pokoju, na łóżku siedział dziadek z mojego snu. Stop, na pewno snu? Tutaj zacząłem wątpić.

- Ja...e... To pan nie był snem? - Tylko tak głupie pytanie byłem w stanie wykrztusić.
„Tak, nie byłem.” usłyszałem w głowie, a starzec popatrzył na mnie z politowaniem.
- Dobra, kurwa – powiedziałem, gdy już oswoiłem się z nową sytuacją. - Kim jesteś, mów, bo dzwonię na policję!
„Proszę, spróbuj”
- Kurwa! - krzyknąłem tylko na widok wyłączonego telefonu. Ten dziad znowu to zrobił. - To może inaczej. Możesz mi wyjaśnić, co się dzieje?
„Mogę.”
- … - Popatrzyłem wyczekująco.
„Ale nie ma sensu. Jesteś mi potrzebny, tylko tyle powinno ci wystarczyć. Po prostu nie mogę powiedzieć, kim jestem, bo to by za bardzo wpłynęło na twoją decyzję. Rozumiem twoje sfrustrowanie, ale musisz mi zaufać.”
- Ale co ja niby mogę zrobić? Nie wiem nawet, o co chodzi.
„Wszystkiego dowiesz się dziś w nocy, gdy zaśniesz. To będzie jak sen, ale pamiętaj, że to, co się stanie tam, stanie się i tu. Łącznie ze śmiercią. Jesteś w stanie to dla mnie zrobić?”
- Co?! Mam się wystawić na śmierć, od tak? Dla ciebie? Ja nawet nie wiem, kim jesteś!
„Nie zginiesz, jeśli będziesz ostrożny...”
- Też mi, kurwa, pocieszenie – skwitowałem. - Ale dobra, mam w ogóle wybór?
„Nie, jeśli zaśniesz, to i tak się stanie.”
- To po co mnie namawiasz?
„Wolałbym, żeby to była twoja decyzja.”
- No dobra, moja to ona jest po zbóju, ale powiedzmy, że się zgadzam. Jakieś wskazówki?
„Hmm, pomyślmy, wskazówki raczej nie, ale jestem w stanie zagwarantować, że dwie rzeczy, które będziesz miał w dłoni przy zasypianiu, zabierzesz ze sobą do świata snu.”
- No, szaleństwo, szczególnie, że do zaśnięcia pozostało mi – zerknąłem na zegarek – jakieś sześć godzin. Ciekawe, co pożytecznego mogę skołować w tak krótkim czasie. Ba, nawet nie wiem, gdzie trafię i co mogłoby być tym pożytecznym czymś!
„Ja też nie wiem, gdzie trafisz. To zależy od snu. Tylko zadanie się nie zmieni.
- A zadanie brzmi?
„Mówiłem, że dowiesz się we śnie.”
- No tak, kurwa, to co, według ciebie, mam wziąć? - zapytałem już lekko zdenerwowany na te jego zasrane tajemnice.
„Nie wiem, coś wymyślisz.” usłyszałem po raz ostatni, nim dziadek znikł.

.oOo.

Rano obudziłem się dziwnie zaniepokojony. Kurde, nawet nie wiedziałem, kiedy usnąłem. Podniosłem głowę i rozejrzałem dookoła. No tak, kolejny dziwny sen. Nie miałem pojęcia, czemu ostatnio nawiedzają mnie te koszmary. Wstałem i zauważyłem, że zasnąłem w ubraniach, ale długo o tym nie myśląc, chwyciłem polipropylenową pałkę i wyszedłem z domu.
Pogoda nie była zbyt zachęcająca. Ulewny deszcz przemoczył mnie do cna ledwie kilka minut po wyjściu, ale nie chciało mi się wracać po parasol. Brnąłem dalej przesłaniając twarz ręką, by choć trochę zatrzymać wpadające do oczu krople wody. Światła, w mijanych przeze mnie żołnierskich barakach, były zgaszone. No tak, szósta rano, hołota jeszcze śpi.
W centrum kryzysowym, wchodząc do sali odpraw, zasalutowałem dowódcy. Musztrował mnie wzrokiem dłuższą chwilę. No tak, co za faux pas, zapomniałem ubrać mundur, a do budynków wojskowych po cywilnemu wchodzić nie wolno. Schyliłem głowę w przepraszającym geście i czym prędzej udałem się do swojego biura po zapasowy uniform.

- Sir, co nowego w Strefie Zero? - powiedziałem, ponownie wchodząc do sali.
- Niestety, nic dobrego. Musisz natychmiast zebrać oddział. Hordy przedarły się przez pierwszą strefę kontrolną. Druga jest na skraju sił. A morale ostatniej, trzeciej spadły praktycznie do zera.

No tak, prędzej czy później musiało do tego dojść. Z Hordami nie ma żartów. Jedna chwila nieuwagi wystarczyła, by te piekielne pomioty przedarły się przez Bramę, wdzierając się do naszego świata. Druga może kosztować nas zbyt wiele. Spojrzałem w oczy generała i strach, który w nich dostrzegłem, nie był zbyt optymistycznym znakiem. Nie było dobrze. Rozejrzałem się po sali; wojskowi stojący przy okrągłym stole patrzyli na mnie z wyczekiwaniem, analitycy komputerowi, na bieżąco śledzący pole walki, wciąż byli zajęci swoimi obowiązkami, ale zawsze obecne w tej sali żarty, teraz odeszły w niepamięć, zastąpione przez zlęknione szepty. Wielka mapa „zahordowanego” terenu migała czerwienią w co rusz nowych punktach. Było naprawdę źle...

- Za dziesięć minut stawię się na lotnisku ze swoim oddziałem – powiedziałem, wybiegając z sali.

Helikopter antygrawitacyjny już delikatnie szumiał na lądowisku, gdy, wraz z czwórką moich najlepszych żołnierzy, wyszedłem zza centrum dowodzenia. Natalia, najlepsza snajper w naszej armii, szła po mojej lewej stronie, dźwigając na plecach najnowszy, wyborowy karabin Gaussa. Zaraz obok niej był Marcin, komandos grający pierwsze skrzypce w większości tajnych akcji wykonywanych przez naszych żołnierzy. Po mojej prawej stronie znajdowali się Kuba i Maja, odpowiednio; spec od nanotechnologii oraz medyk, oboje najlepsi w swoim fachu.
Generał, stojąc pod helikopterem, zmierzył nas wzrokiem i tylko się uśmiechnął na widok wspomaganych kombinezonów bojowych. Spojrzałem w jego stronę, a hełm rozszerzający rzeczywistość od razu podświetlił odsłonięte punkty dowódcy; naprawdę fajna sprawa.

- Widzę, że się nie cackałeś – powiedział, wskazując na zebrany przeze mnie oddział. - Dobrze. Ruszajcie! I... Powodzenia, będzie wam potrzebne.
- Sir! - Zasalutowałem, po czym rozkazałem żołnierzom wsiadać do maszyny, mającej przetransportować nas w centrum prawdziwego piekła.

.oOo.

Wylądowaliśmy. Pogorzelisko, które ukazało się naszym oczom, po wyjściu z maszyny, było wręcz nie do opisania. Budynki odporne na nawet najpotężniejsze trzęsienia ziemi, teraz były zrujnowane do cna, zawalone. Pożary szalały, jak gdyby właśnie się zaczęły, a od upadku pierwszej strefy kontrolnej minęło przecież dwa dni. Wszechobecny, czarny dym przedzierał się przez filtry w hełmach, wdzierając się do płuc. Kaszleliśmy na potęgę. Załzawione oczy znacznie obniżały naszą sprawność bojową, całe szczęście, że do najbliższej Hordy, według wskazań elektronicznej mapy, mieliśmy dwa kilometry.
Helikopter oddalił się szumiąc cicho. Zostaliśmy sami. Popatrzyłem po towarzyszach. Ledwo się tu znaleźliśmy, a już byli oblepieni brudem, jakbyśmy toczyli, przynajmniej, kilkudniowe walki. To wszystko przez ten dym, dym wywołany ogniem piekielnym buchającym z paszcz Hord.
Jeszcze raz spojrzałem na mapę. Dwa kilometry na północ. Dwa kilometry do prawdziwego piekła. Żarty się kończą, gdy ma się stanąć naprzeciwko Hordom. W sumie to żarty już się skończyły, mimo że dzieli nas spory dystans. Szybki rzut oka na pozostałych; wszyscy zwarci i gotowi. Chęć do walki była wyrysowana na ich twarzach.

- Nie ma co zwlekać. Ru... - Reszta moich słów utonęła w huku wystrzału karabinu wyborowego.

Zamilkłem i spojrzałem na Natalię. Machnęła ręką w lewo, wskazując na ciało zabłąkanej bestii. Truchło rogatego demona leżało w dziwnej pozycji przy pobliskich ruinach bloku mieszkalnego. Lewe ramię spadło kilka metrów dalej, odrzucone siłą uderzenia pocisku.

Rozdział III

Stałem przed lustrem, opłukując twarz zimną wodą. Przekrwione, podkrążone oczy patrzyły na mnie, jakby przez mgłę. Kolejny dziwny sen. Dziwny... to nie za słabe słowo? Czy to na pewno był sen? Nie wiedziałem, co się dzieje. Nie wiedziałem już, kiedy zasypiam, kiedy się budzę, gdzie się budzę. Nie wiedziałem nawet czy to lustro jest wyśnione, czy prawdziwe. Wariowałem. Jeszcze raz opłukałem twarz lodowatą wodą. Jeden haust. Dalej nic. Zimny prysznic. Stałem tam z pół godziny, próbując odzyskać trzeźwość umysłu – bez skutku.
Wbiegłem do swojego pokoju, licząc, że zastanę tam tego cholernego dziada. Nic. Pusto. Rzuciłem się na łóżko. Próbowałem zasnąć, może wtedy się zjawi. Nic, sen nie przychodził. Akurat wtedy, gdy najbardziej go potrzebowałem, go nie było. Tak snu, jak i dziadka. Kurwa, kurwa, kurwa. Biłem pięścią w poduszkę. Usiadłem. Kilka głębokich wdechów. Trochę się uspokoiłem.
Śniadanie zjadłem już całkowicie zrelaksowany. Melisa zaczęła szybko działać. Stres odszedł w niepamięć. Już na spokojnie doszedłem do wniosku, że trochę przesadziłem. W końcu to tylko sny, jedne bardziej, drugie mniej realistyczne, nic nadzwyczajnego.
Godzina dziewiąta wskoczyła na tarczę elektronicznego zegarka w kuchence. Szybko przypomniałem sobie plan. Miałem na jedenastą. Powoli musiałem się zbierać. Dojadłem zimnego już tosta, dopiłem kawę i wróciłem do pokoju się przebrać.
Na przystanku, tłum ludzi wraz ze mną wsiadł do ósemki. Zawsze wolałem tramwaje, bo przeważnie panował w nich mniejszy ścisk, niż w autobusach. Niestety, nie tym razem. Tłok, zaduch i skwar to średni towarzysze podróży, ale cóż, dojechać musiałem, więc nie pozostało mi nic innego, jak stanąć przy oknie, próbując złapać choć trochę świeżego powietrza.
Pewnie nie uwierzycie, ale jędza, którą uratowałem w zoo, jechała razem ze mną. Dopiero po chwili ją dostrzegłem, ale o pomyłce nie mogło być mowy. Ta wredna twarz wyryła mi się w pamięci na długo. Już miałem się odwrócić, gdy nasze oczy spotkały się w jednym punkcie. Ona też mnie rozpoznała. Z oburzeniem wybałuszyła gały i z zadartym nosem, obróciła głowę w drugą stronę. Co za babsko, nie miałem pojęcia, o co jej chodzi. Pewnie dewotka, ale jeszcze bym ją zrozumiał, gdybym ubierał się jak metal, w jej mniemaniu satanista, jednakże niczego takiego nie nosiłem. Tak, preferowałem kolor czarny, ale marynarka nie powinna raczej wywoływać takich reakcji, nawet u „nawiedzonych”, jak miałem w zwyczaju nazywać przesadnie wierzących.
Wysiadając, miałem tego pecha, że jędza podeszła do tego samego wyjścia. Trudno, nie reagowałem, po prostu przepuściłem ją w drzwiach i już sam miałem wysiąść, gdy babcia zatrzymała się w pół kroku. Nie spodziewając się tego, delikatnie na nią wpadłem, bo nie do końca zdążyłem wyhamować. Już chciałem otworzyć usta, by przeprosić, gdy przeraźliwy wrzask dobiegł do moich uszu.

- Złodziej! Złodziej! Ludzie, pomóżcie! - darła się wniebogłosy, wskazując palcem na mnie.
- Co... Ja nie... - Potężny cios pięścią uniemożliwił mi wypowiedzenie choćby słowa więcej.

Zatoczyłem się, zamglonym wzrokiem spoglądając na przeciwnika. Kurwa, że też musiałem trafić na jakiegoś dresa, który poczuł się do obrony uciśnionych staruszków. Koleś, przynajmniej głowę wyższy, a z dwa razy szerszy zamachnął się drugi raz, lecz tym razem zdołałem uniknąć ciosu. Niestety, impet z jakim wykonał uderzenie, pociągnął wielkie cielsko za sobą. Przed tym nie mogłem się uchylić. Zwalił się całym ciężarem, popychając mnie na barierki w tramwaju. Pech chciał, że w jedną z nich walnąłem głową. Pamiętam tylko, że dotknąłem się w uderzone miejsce, a na dłoni została krew. Zemdlałem.
Obudziłem się. Rozejrzałem się po sali. Musiałem być w szpitalu. Mizerny wystrój wnętrza, w kącie telewizor starszy ode mnie i jakiś dziadek leżący na drugim łóżku; tak, to na pewno szpital. Dopiero teraz dostrzegłem podłączoną kroplówkę. Aż tak źle ze mną było? Ostatnie, co pamiętałem, to uderzenie w barierkę, potem tylko ciemność. Straciłem tyle krwi, że niezbędna okazała się kroplówka? Kurde. Spojrzałem na przeszklone drzwi. W tym samym momencie, z drugiej strony pojawił się policjant. Chyba trochę za szybko na przesłuchanie o pobicie, ale cóż, dałem znać, że się ocknąłem.

- Witam. Robert Wilkowski? - zapytał, podchodząc do mojego łóżka.
- Tak. Dzień dobry.
- Starszy aspirat Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu, Karol Matysiak. – przedstawił się. - Chyba jednak nie taki dobry... Pamięta pan, co wydarzyło się dziś w tramwaju?
- Tak. Wpadłem na jakąś starszą panią, która oskarżyła mnie o kradzież, a potem dostałem od jakiejś łysej pały... - odrzekłem, trochę ze złością.
- Nic więcej?
- No, potem dres wpadł na mnie i uderzyłem głową w barierkę. Zemdlałem, tak?
- Chyba tak. - Nutka niepewności w głosie policjanta trochę mnie zaniepokoiła.
- Jak to chyba?
- Ten dres, jak to pan powiedział, oraz tamta starsza kobieta nie żyją.
- Co... ? - Serce mi przyspieszyło, a zimny pot spłynął po plecach. - Jak... Jak to?
- Właśnie tego się chciałem dowiedzieć. - Spojrzał na mnie pytająco.
- I co ja mam powiedzieć? Przecież zemdlałem...
- Tak, tyle że na miejscu zdarzenia znaleźliśmy polipropylenową pałkę, którą zamordowano tych dwoje ludzi, a według świadków miał ją pan przypiętą do pasa.
- Co... Ja... - Wybałuszyłem oczy na policjanta. - Jaką pałkę? Ja nigdy... Nie... Pan żartuje.
- Dwie osoby nie żyją, a mi się na żarty zebrało? Nie sądzę. - Spojrzał na mnie, lustrując każdy tik, każdą oznakę niepewności na mojej twarzy. - Jest pan zatrzymany. Zaraz wracam.

Wyszedł z sali, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Byłem zatrzymany? Pogubiłem się. Nie dość, że zostałem napadnięty i pobity, że leżałem podłączony do kroplówki, że nie wiedziałem nawet, gdzie są moje rzeczy, to jeszcze zostałem zatrzymany? Świetnie. Lepszego dnia nie mogłem sobie wymarzyć. Spojrzałem na dziadka leżącego ze mną w sali. Spał. A zresztą, co z tego? Miałem uciec w szpitalnej piżamie? Genialny pomysł. A potem co? Los banity, rodem z marnych opowiadań sensacyjnych raczej nie był zbyt ciekawą perspektywą. Zamknąłem oczy. Próbowałem uspokoić szaleńczo tłukące się serce. Nic z tego. Byłem w dupie. Boże, ale jaka pałka. Skąd niby miałem ją przy sobie. Nie, to naprawdę musiał być jakiś głupi żart. Drzwi znowu się otworzyły. Tym razem policjant wszedł razem z lekarzem w białym fartuchu i okularach na nosie.

- Jak się pan czuje? - zapytał, kładąc rękę na moim czole.
- E.. No chyba dobrze – bąknąłem, a spojrzawszy na policjanta, dodałem. - Ale trochę zaczyna mi się kręcić w głowie.
- To z nerwów – rzekł. - Może go pan zabrać, nic mu nie jest – zwrócił się do policjanta, odczepiając kroplówkę – zaraz przyniosę jego rzeczy.

.oOo.

Natalia wdrapała się na pobliski słup telegraficzny, zostając trochę z tyłu. Musiała mieć lepszy przegląd pola bitwy, by być w stanie nas osłonić. Co rusz słyszeliśmy wystrzały karabinu Gaussa, a niektóre z pędzących na nas demonów padały jak muchy. Z trudem brnęliśmy do przodu. Zmasowane ataki bestii były prawie nie do odparcia. Nie minęło jeszcze dziesięć minut odkąd przekroczyliśmy granicę drugiej strefy ochronnej, a już każdy zużył po pięć magazynków. Nie było dobrze.
Gdy w końcu opanowaliśmy teren o powierzchni kilkudziesięciu metrów kwadratowych, przystanęliśmy trochę odsapnąć. Usiadłem na zawalonej betonowej ścianie, a reszta poszła mym śladem. Rozejrzałem się. Ogień piekielny, trawiący setki szczątków demonów, powoli dogasał. Trujący dym unosił się z wiatrem, roztaczając śmiercionośną chmurę. Próbował przedrzeć się przez kombinezony, wgryźć się w ciała. Na szczęście cząsteczki trucizny zatrzymywały się na filtrach. Do reszty zdołaliśmy już przywyknąć, tylko od czasu do czasu, ktoś zakaszlał. Sprawdziłem wskaźniki żywotności filtrów. Pozostało jakieś trzydzieści procent. Niedobrze. Nawet jeden zapasowy mógł nie wystarczyć.

- Dobra, nie ma na co czekać. Ruszamy – powiedziałem, wstając.
- Pozostały mi tylko trzy magazynki. Raptem sto pięćdziesiąt pocisków. - Marcin zrobił zatroskaną minę. - Nie dam rady z tym. Mam się bić wręcz?
- Jak będzie trzeba... - odrzekłem ze smutkiem. - Pamiętajcie, jesteśmy elitarnym oddziałem. Ci ludzie – wskazałem stronę, w którą zmierzaliśmy, gdzie, prawdopodobnie, ostatni ocalali walczyli teraz o życie – liczą na nas. Nie możemy się poddać. Nawet jeśli mamy...
- Damy radę! – wdarła się Natalia.
- Tak. – Spojrzałem na nią z uśmiechem. - Idziemy!

Ledwo wszyscy wstali, wielka skąpana w ogniu bestia wybiegła zza pobliskich ruin budynku. Z potężnych, powykręcanych rogów buchał dym. Machnęła ogonem, niszcząc ścianę, na której przed chwilą siedzieliśmy. Wielka kula ognia poleciała w naszą stronę. Nie patrząc na pozostałych, odbiegłem najdalej jak mogłem i skryłem się za jakimiś większym odłamkiem budynku. Wyjrzałem, szukając towarzyszy. Całe szczęście wszyscy zareagowali w porę. Natalia już mierzyła do stwora. Celnym strzałem odrąbała bestii prawą rękę. Potworny ryk przeszył powietrze, a rozwścieczony potwór rzucił się w stronę strzelającej. W tym samym momencie Marcin cisnął mu pod nogi granat plazmowy. Urwane kończyny odrzuciło na znaczną odległość, a wielkie cielsko zwaliło się z hukiem na ziemię. Drugi strzał, tym razem w głowę, zakończył sprawę.

- Kurwa, takiego jeszcze nie widziałem – sapnąłem, gdy wszyscy zebrali się przy płonącym truchle.
- Mieliśmy szczę... - zaczęła Natalia, lecz co raz głośniejszy syk przerwał jej w połowie.

Z ciała maszkary zaczęły buchać kłęby pary. Na skórze, w miejscach, w których nie było już ognia, pojawiały się potężne bąble, jakby stwór gotował się od środka. Nie zdążyłem powiedzieć nawet słowa, gdy zwłoki eksplodowały, odrzucając wszystkich w tył. Ogień był wszędzie. Pamiętam, że ostatkiem sił zdołałem odczołgać się w miarę bezpieczne miejsce, gasząc płonący kombinezon. Rozejrzałem się, lecz powieki same opadły. Stłumione krzyki dochodziły jakby z innego świata. Płacz. Tak, słyszałem nawet płacz. Jeszcze raz uniosłem głowę. Ktoś stał nade mną. Widziałem jak jego usta się poruszają, ale nie rozumiałem słów. Mgła co raz bardziej nachodziła na oczy. Zemdlałem.

.oOo.

Zaprowadzono mnie do aresztu, gdzie miałem czekać na przesłuchanie. Ledwie zdążyłem usiąść, gdy drzwi otworzyły się, z hukiem uderzając o ścianę. Do środka wpadł lekko łysiejący, przysadzisty mężczyzna. Spojrzałem na mnie małymi, ciemnymi oczkami i wycedził przez zęby:

- Kurwa, jak żyję, nie widziałem jeszcze tak młodego mordercy!
- Ale... Proszę pana, to nie ja! - żachnąłem się, wstając.
- Tak, każdy tak mówi. To nie ja, to nie ja - przedrzeźniał mnie, robiąc głupią minę. - A zwłoki twoich współlokatorów, twojej dziewczyny? To też, kurwa, nie ty?
- Ja... Co? Natalia nie żyje? - Nogi same się pode mną ugięły. Boleśnie upadłem na kolana. - Jak... ?
- Srak, kurwa, nie udawaj mi tu. Wszyscy zatłuczeni tą samą pałką!
- Ja...
- Ja, ja. Tak, kurwa, ty! - krzyczał, plując śliną wokoło. - Dwadzieścia jeden lat, a bez cienia litości zapierdolił czwórkę najbliższych mu osób. A potem jeszcze dwoje przypadkowych przechodniów! Człowieku!
- Ale... Przecież ja nie...
- Sranie w banie! Nie udawaj mi tu obłąkanego! Tak się z tego nie wywiniesz, gówniarzu!
- To... to jakiś dziadek. To przez niego... - mamrotałem bez sensu.
- Milcz! - Podszedł i zdzielił mnie wierzchem dłoni. - Później przyjdzie tu psycholog, ot, taki jebany wymóg, choć sam, najchętniej zajebałbym cię na miejscu!

Wyszedł z sali, zostawiając mnie samego. Białe jarzeniówki bzyczały miarowo, lecz nawet ten dźwięk, wydawał się nie do zniesienia. Tępo patrzyłem w przestrzeń, szukając w głowie jakiegoś wyjaśnienia na to wszystko. Przecież niczego takiego nie pamiętałem! Jak mogła zajść tak makabryczna pomyłka! Rozejrzałem się. W pokoju stało tylko jedno polowe łóżko. Wgramoliłem się na nie i przyłożywszy głowę do poduszki, cicho załkałem.

.oOo.

Otworzyłem oczy. Poranne promienie słońca wpadały przez okno, mieniąc się złotem na drewnianej podłodze. Sprawdziłem telefon. Ósma godzina, dwa SMS-y. Odpisałem, wstałem. Na drugim łóżku siedział ten tajemniczy dziadek.

- Kurwa! - krzyknąłem, aż strużki śliny błysnęły w snopie światła. - Co się ze mną dzieje?!
„Zawiodłeś mnie” usłyszałem w głowie.
- Co?! Powiesz mi w końcu, kim ty jesteś, do jasnej cholery?
„Tak, jestem Bogiem”
- Ekhm. – Aż kaszlnąłem ze śmiechu. - Tak, a ja papieżem.
„Nie musisz mi wierzyć. To już bez znaczenia. Moi aniołowie odparli atak szatana, mogę wrócić do domu.”
- Aniołowie? Szatan? Co ty bredzisz?
„Przez ludzkie grzechy, szatan był w stanie strącić mnie z niebios. Tak znalazłem się w twoim domu.”
- Brałeś coś - szepnąłem z przestrachem.
„Do niczego tak nie dojdziemy. Zawiodłeś mnie, ale starałeś się wypełnić misję, którą ci powierzyłem. Na szczęście jej rezultat okazał się nieistotny. Wiem, że masz teraz sporo problemów, ale uwierz, wszystko się ułoży.”
- Tak, ułożą to mnie, w kaftanie bezpieczeństwa na łóżku w pokoju bez klamek – odpowiedziałem chłodno.
„Uwierz mi” usłyszałem i nim zdążyłem odpowiedzieć, co o tym myślę, starzec znikł.

.oOo.

[...]Policja nie potwierdza doniesień, jakoby zatrzymany w związku z kilkoma brutalnymi morderstwami, Robert W. popełnił samobójstwo w areszcie śledczym. Jednakże z nieoficjalnych źródeł, których nie możemy ujawnić, wiemy, że zatrzymanego znaleziono powieszonego na skórzanym pasku, który zaczepił o klamkę. Na ile prawdziwe są nasze doniesienia dowiemy się w najbliższym czasie, ale burza wywołana przez tę zbrodnię jeszcze długo będzie przytaczana przez media na całym świecie.
Zachęcamy do dzielenia się własną opinią w komentarzach.


KONIEC
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#2
Poniżej błędy, które znalazłem. Jednak pierwszy raz oceniam tekst pod względem techniczny, więc jak palnę coś głupiego to mnie możecie poprawić ;>


Cytat:jakbym zabił jej

Cytat:Jakiś stary pijaczyna, jak to często we Wrocławiu bywa. Dwie dziewczyny w wieku, podejrzewałem po niechlujnym stroju i muzyce z telefonu, gimnazjalnym.

Hmm, wydaje mi się, że między tymi dwoma zdaniami mógłby(oczywiście każdy pisze jeck mu wygodniej ;]) być przecinek. Ładniej by wyglądało moim zdaniem.

Cytat:tylko wejść jakby nic się nie stało. Jednakże coś się stało.

Niezbyt mi to powtórzenie tu pasuje, ale to takie bardziej osobiste odczucia.

Cytat:- Pojebana – westchnąłem pod nosem, żeby nikt nie usłyszał.

Nieładnie tak o starszych mówić! Big Grin


Więcej nie znalazłem. Szczerze mówiąc, dla mnie, tekst jest napisany bardzo dobrze pod względem technicznym jak i fabularnym. Bardzo fajny motyw przewodni i ciekawe jego opisanie sprawiło, że czytałem go z wypiekami na twarzy! Big Grin

Plusy:

+ motyw
+ brak sztampy
+ dobry pod względem technicznym

Minusy:

- poza głównym bohaterem nie ma jakichś głębszych postaci(nie twierdzę, że są płaskie ;])

Ocena: 9/10


Czyli jest bardzo dobrze! Czekam na więcej tekstów od Ciebie, bo zaczynają mi się one coraz bardziej podobać ;] No i gratuluję znalezienia się w pierwszej dziesiątce Littera Scripta.


Moje opowiadania:

To tylko interes(fantasy)
Nieznany(science fiction)
Głos ludu(fantasy)

"Lepiej, by się nas bano niż kochano, jeśli nie da się osiągnąć obu tych rzeczy naraz."

Odpowiedz
#3
Jezus Maria, użyję troszkę głupiego określenia, ale to jest epickie! Szczerze mówiąc, po pierwszych kilku zdaniach byłem totalnie zniechęcony tym Wiedźminem, ale miałem przeczucie, że nie warto odpuszczać. Tym samym, gdy doszedłem do staruszka, a tematem konkursu było hasło "Jestem Bogiem" zacząłem się domyślać, co będzie dalej, no ale nie przewidziałem, że koniec będzie w Niebie Big Grin
No więc + za pomysł, to samo za dobre przeskakiwanie z jednego miejsca w drugie. były małe zgrzyty, ale nic, co by utrudniało czytanie, więc z mojej strony 9/10 i chyba przeczytam "Ostatni Okręt" Smile
"Człowiek rodzi się, by umrzeć."
Moje kreacje na Inku:
Jakub Wędrowycz - Polowanie na Czarownicę Pavlę (fanfiction)
Jakub Wędrowycz - Włamanie do aresztu (fanfiction)
Odpowiedz
#4
Dziękuję za komentarze i cieszę się, że się podobało Wink W ostatnim okręcie nie czepiaj się kwestii technicznej, a nie powinno być źle Big Grin muszę trochę pozmieniać tam...
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#5
Haniel, wow! Teraz przynajmniej wiem, do czego jesteś zdolny! Big Grin
To opowiadanie naprawdę mi się podobało, krótko powiedziawszy. Jeśli napiszesz coś podobnego na pojedynek, będzie ciężko cię pobić.

Kilka drobnych błędów z przecinkami znalazłem w tym fragmencie:

Cytat:Pogorzelisko, które ukazało się naszym oczom, po wyjściu z maszyny, było wręcz nie do opisania. Budynki odporne na nawet najpotężniejsze trzęsienia ziemi, teraz były zrujnowane do cna, zawalone. Pożary szalały, jak gdyby właśnie się zaczęły, a od upadku pierwszej strefy kontrolnej minęło przecież dwa dni. Wszechobecny, czarny dym przedzierał się przez filtry w hełmach, wdzierając się do płuc.

Odpowiedz
#6
Wow!
Twoje opowiadanie na prawdę mi się podobało!
Niesamowite!
Ciekawa fabuła, nie jakaś tam oklepana.
Naprawdę! Wielki szacunek! :3
Odpowiedz
#7
Mówiłam, że tytuł kiepski? Mówiłam? Mówiłam!
Mówiłam też, że porno? Big Grin
Cytat: Byłem w dupie. Boże, ale jaka pałka.
obśmiałam się jak fretka. (dla niezorientowanych - nawiązuję do rozmowy o tytule na SB)

Fabuła przemyślana, skomponowana dramaturgicznie.
A potem rozrzedzona narracją skrupulatniejszą niż cerowanie artystyczne.
Pierwsze z brzegu zdanie:

Cytat:Machnęła ogonem, niszcząc ścianę, na której przed chwilą siedzieliśmy. Wielka kula ognia poleciała w naszą stronę. Nie patrząc na pozostałych, odbiegłem najdalej jak mogłem i skryłem się za jakimiś większym odłamkiem budynku. Wyjrzałem, szukając towarzyszy.

Tu jak zapis protokołu z wizji lokalnej
Podkreślone to językowe "byle co"

To długa praca, więc komentarz w częściach

.oOo.

Największym niedociągnięciem tekstu jest niezdolność utrzymania spójności narracyjnej,

.oOo.

pocięcie tekstu nie ma charakteru funkcjonalnego, jest tylko "dziurawieniem" fabuły. Można by dopatrywać się tu genazyjskiego

.oOo.

<i tak upłynął dzień... i nastała noc", ale w Boskiej kreacji etapy coś znaczyły. Tutaj - mam podejrzenia, że jedynie warsztat nie dostawał do zamysłu kompozycyjnego fabuły.


Sam pomysł fabularny - atrakcyjny czytelniczo

5.5/10
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#8
Cieszę się z pozytywnych ocen i dziękuję Smile A z Twojej, Nataszo, jeszcze nie wiem, czy się cieszyć Big Grin
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#9
Zanim przejdę do ogólnej oceny tekstu, parę błędów, które mi się napatoczyły.


Cytat:Chwilę musiałem walczyłem z samym sobą, ale w końcu się udało.

Cytat:zdecydowałem się na książkę. Bitwa pod Corrinem już od dłuższego czasu leżała nieruszana

Nazwa książki IMO w cudzysłów.

Cytat:udałem się do łazienki, ( ) wziąć prysznic.

Może to moje jakieś widzimisię, ale ja bym tam wstawił słówko "żeby" albo coś podobnego.

Cytat:Co?! Mam się wystawić na śmierć, od tak?

OT, TAK być powinno Tongue.

Cytat:To wszystko przez ten dym, dym wywołany ogniem piekielnym buchającym z paszcz Hord.

Tego fragmentu składnia Yodowa nieco wydaje mi się.

Z drobnostek to wszystko.
_____________

PODSUMOWANIE

STYL
Błędów, jak na tak długi fragment, praktycznie nie ma, więc za to duży plus. Z drugiej strony sądzę jednak, że tego "musiałem walczyłem" dało się dość łatwo uniknąć, no ale trudno Tongue. Oczywiście, co już wspominałem przy okazji "Poza życiem" czyta się świetnie i więcej nie muszę chyba mówić.

FABUŁA
Opowiadanie jest ciekawe i trochę wciąga, ale ja już od początku praktycznie domyślałem się, że to Bóg spadł z nieba, a jak Natalia, Kuba itd. zginęli w walce z tymi "pomiotami", to tak mi się wydawało, że pewnie w prawdziwym świecie też będzie po nich. Mimo to jest tekst jest oryginalny, więc brawa. Tylko jakoś bardziej mi pasuje do SF.

BOHATEROWIE
Właściwie trochę szkoda, że imię i nazwisko głównego bohatera "odkrywasz" dopiero na końcu i nie ma żadnego opisu ani jego, ani innych postaci, ale rozumiem, że to opowiadanie, więc jakoś da się przeboleć.

PLUSY:
- oryginalne
- wciąga
- świetnie się czyta
- mało błędów

MINUSY:
- jak dla mnie trochę przewidywalne

Nie mam na razie porównania z innymi pracami z finałowej dziesiątki, więc za bardzo nie mogę powiedzieć, czy Twoja powinna być wyżej (bo że na finał zasłużyła, to nie mam wątpliwości), ale że jest "supcio" to wątpliwości nie mam.

9/10
Odpowiedz
#10
Ciąłem tekst, bo długość maksymalna była określona, a jakbym się rozpisał, to bym ją przekroczył znacznie. Atrakcyjny pomysł? Spoko Smile


Dzięki Wink
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#11
Wytłumaczenie potwierdza cięcie w punktach za opowiadanie
Bo widzisz....
Cięcia to nie jest sprawa nożyczek.
Cięciem wpuszczasz światło w przestrzeń fabuły, obrazu, myśli.
Cięcie - ZNACZY, buduje napięcie, zmusza do zatrzymania się.
Cięcie jest jak milczenie w rozmowie. Nie mozna milczeć, bo nie mam nic do powiedzenia albo co gorsza, bo wyemitowałem już limitowaną liczbę słów.
a u ciebie tam jest pustka, nicość, mielizna
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#12
Nataszo, czepiasz się, fabuła nie ucierpiała na tych wcięciach przecież.
Wg mnie gorzej by wyszło, jakby napisał więcej, a potem musiał coś usuwać, żeby się w limicie zmieścić
I aż 4,5 oceny poszło za cięcia? dużawo Big Grin
A kreacje bohaterów? W sumie to jest jeden, główny, reszta tylko była.
I bohater główny jest mniej więcej na mojej podstawie, więc raczej powinien być wiarygodny, chyba że dupy dałem w przedstawieniu.
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#13
(14-01-2012, 02:20)haniel napisał(a): Nataszo, czepiasz się, fabuła nie ucierpiała na tych wcięciach przecież.
Wg mnie gorzej by wyszło, jakby napisał więcej, a potem musiał coś usuwać, żeby się w limicie zmieścić (powinieneś sprzedawać literaturę - na kilogramy)
I aż 4,5 oceny poszło za cięcia? dużawo Big Grin
A kreacje bohaterów? W sumie to jest jeden, główny, reszta tylko była (piękny komentarz Big Grin - a ja nie wiedziałam, co mi nie pasuje)
I bohater główny jest mniej więcej na mojej podstawie, więc raczej powinien być wiarygodny, chyba że dupy dałem w przedstawieniu.

Już więcej nie skomentuję Twojego tekstu.
Nie będę się czepiać ani nie czepiać.

W kolejnym poście - przedstawię tylko analizę fragmentu pod kątem prowadzenia narracji.
Twoja sprawa, jak przyjmiesz te uwagi.




Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#14
(08-01-2012, 20:21)haniel napisał(a): Zbliżała się godzina dwudziesta druga, a ja siedziałem wpatrzony w monitor, świata poza nim nie widząc. Cholernie bolące oczy już od dłuższego czasu dawały o sobie znać, w końcu kwitłem tak od rana, ale nie chciałem jeszcze kończyć. Przecież był to dzień premiery Wiedźmina 2 (zapis!). Po tak długim oczekiwaniu na jego nadejście (tak się nie pisze w literaturze, tak się pisze w sprawozdaniach), nie mogłem tak po prostu odejść od komputera po zaledwie paru godzinkach grania. Pal licho, że mój laptop nie do końca wyrabiał i w momentach większej zawieruchy(przecinek) ilość klatek znacznie spadała, nawet przy minimalnych ustawieniach – zabawa i tak była przednia. Nawet wybranka mojego serca pogodziła się z faktem, że przez dwa dni będę odcięty – także - to ortograf rozumiecie, nie mogłem tak po prostu odpuścić.
Najwyższy poziom trudności robił swoje, ale w końcu, chwilę przed północą, zacząłem zbliżać się do końca pierwszego podejścia. Ostatnia misja. Szybkie sprawdzenie ekwipunku. Łyk eliksirów. Odpowiedni znak przygotowany i... odcięli prąd. W dzień premiery Wiedźmina 2 odcięli prąd. Więcej dodawać nie trzeba.

Po tym fragmencie - ja na przykład nie mam ochoty czytać dalej. Przynudzasz i w dodatku problem gry itd nie jest nawet wątkiem pobocznym - jest wypychaczem ilościowym. Zastanów się, jaki związek z fabułą ma opowieść o komputerowej grze?)

Chwyciłem za komórkę. Chciałem zadzwonić do Natalii i zapytać, czy nie mogę do niej wpaść z laptopem. Tak, wiem, było późno, ale buzująca złość trochę zmniejszyła moje poczucie (słownik - raczej wyczucie) przyzwoitości. Już wciskałem klawisze, mając zamiar wstukać numer, gdy zorientowałem się, że telefon nie działa. Trzeba mieć fart, co? Nie dość, że odcięli prąd, to jeszcze komórka padła w najmniej odpowiednim momencie.
Raptownie podniosłem się z krzesła, lecz zasiedziałe nogi aż ugięły się pode mną. Opadłem na łóżko. Chwilę leżałem ruszając nogami w dół i w górę, w dół i w górę, starając się rozruszać zastałe mięśnie, w dół i w górę...

Ależ dynamika gimnastyczna !! - i powiedz - po co? Co daje czytelnikowi opowieść o kolejnych sekwencjach ruchów bohatera?

Powoli wstałem. Skierowałem się w stronę szafki stojącej pod oknem. Miałem nadzieję znaleźć tam małe, zapachowe świeczki, które kiedyś kupiłem na romantyczne wieczory. Przyświecając sobie zapalniczką, powoli otworzyłem dolną szufladę i już miałem wyciągnąć pudełeczko z sześcioma woskowymi krążkami, gdy zza okna dobiegł donośny huk, jakby coś ciężkiego spadło na chodnik.

Etat sprawozdawcy masz zapewniony - tylko że w literaturze to zionie nudą - jakbys opowiadał szczegółowo film

Czym prędzej wystartowałem do okna i, oczywiście, jak to w takich sytuacjach bywa, małym palcem u stopy zahaczyłem o kant szafki. Padając na podłogę, złapałem się za bolące miejsce, miotając przy tym przekleństwami w stronę cholernego mebla. Po chwili, gdy ból trochę zelżał, wstałem i doszedłem w końcu do okna. W zasięgu wzroku nie dostrzegłem żywej duszy, lecz tak jak mi się zdawało, coś naprawdę zdrowo musiało gruchnąć w chodnik (to zdanie brzmi niewiarygodnie infantylnie - zdawało mu się, że naprawdę?). Wielkie wgniecenie i rozsypany dookoła beton nie mogły się wziąć znikąd. Trochę mnie to zaciekawiło, ale przecież nic nie mogłem zrobić, a na policję nie chciało mi się dzwonić, bo w sumie po co? „Przepraszam, ktoś zrobił dziurę w chodniku” - to prędzej by po mnie przyjechali... (tym bardziej że padła komórka!Big Grin)

(napięcie w tej scenie w skali Richtera 1, tu po raz kolejny mam dość))

Zapaliłem wreszcie świeczki i rozlokowałem je w strategicznych punktach pokoju, by uzyskać jak najlepsze oświetlenie. Jeszcze raz podszedłem do okna, sprawdzić, czy aby nic się nie zmieniło, lecz, niestety, wszystko było jak wcześniej. Przynajmniej na początku, bo odchodząc, kątem oka dostrzegłem jakąś postać wchodzącą do mojej klatki (i logika , i powtórzenie) Pewnie pijaczka z góry - późna godzina i lekko niepewny chód jak najbardziej na to wskazywały.
Rozścieliłem łóżko, poszedłem zgasić świeczki, by w nocy nie wybuchnął pożar, w którym bym nie chciał zginąć. ( a siusiu, paciorek, podrapanie się po łydce? Jeszcze tyle rzeczy zrobił bohater, a nie opowiada o tym) Już leżałem w świeżutkiej pościeli, gdy doszło mnie ciche, miarowe skrobanie w drzwi od mieszkania. Pierwsza w nocy, w domu brak prądu, współlokatorzy śpią, a ja słyszę jakiś przerażający dźwięk... Kurczę! PRZERAŻAJĄCE SKROBANIE
Często oglądając horrory narzekam na głupotę scenariusza, który oczywiście nakazuje bohaterom sprawdzanie wszystkiego, co wydaje się podejrzane, tylko po to, by zaraz mogli zginąć wymyślną śmiercią. A co ja zrobiłem w takiej sytuacji? Oczywiście, że wyszedłem do przedpokoju, na palcach, bo na palcach, ale wyszedłem. Jednak wolałem to zbadać; przed-wszystkim-chroniąca kołdra sprawdzała się raczej tylko w dzieciństwie. Wcześniej wziąłem latarkę i wyjąłem z szafki mały scyzoryk, by czuć się choć trochę pewniej...
(Rozładowane kompletnie napięcie, całość zaczyna brzmieć jak opowieść dziadka o pierwszej wojnie)
Skrobanie dochodzące zza drzwi, doprowadzało mnie do stanu przedzawałowego. Serce po prostu chciało się wyrwać i uciec, a nie stać tu razem z tym głupim mózgiem, zmuszającym je do takich idiotycznych zachowań. Długo stałem bijąc się w myślach, czy aby na pewno chcę otwierać te przeklęte drzwi.
Jeżeli to element humoru, to...jessssuuuuuu!
Przez myśli przewijały mi się wszystkie horrory, które widziałem, wszystkie przeczytane książki grozy. Po prostu wszystko, co wystraszony człowiek mógł sobie przypomnieć, aby tylko jeszcze bardziej się bać. A gdy mój mózgowy magnetowid doszedł do Klątwy, to myślałem, że zejdę z tego świata. Scena, w której mara schodzi po schodach, w tej przerażającej pozycji, wydała mi się dziwnie podobna do sytuacji, w której się znalazłem, także spore parcie na pęcherz znacznie utrudniało mi utrzymanie wyprostowanej pozycji. Nigdy się tak nie bałem, naprawdę, pewien byłem, że zginę. (to jest straszne - umrzeć z powodu strachu przed skrobaniem w drzwi i parcia na pęcherz)
Tak, wiem jak absurdalnie to brzmi, ale mój mózg z opóźnieniem skojarzył fakty – nagły brak prądu, urządzenia na baterie też odmawiają posłuszeństwa, dziwny huk, dziura w chodniku, a teraz skrobanie do drzwi – to chyba nie był przypadek. A może po prostu świrowałem ze strachu i co jedna myśl, to lepsza wpadała do mojej głowy.
Dłoń położyłem na zimnej, metalowej klamce. Lekko złuszczona farba przykleiła się do spoconej skóry. Serce coraz bardziej przyspieszało. Lodowaty pot spływał po karku. Nogi ledwo słuchały moich poleceń. A ja dalej biłem się w myślach, czy to na pewno dobry pomysł otwierać drzwi. (pewnie! niech nie otwiera! tam skrobie strasznie - naprawdę nie dostrzegasz absurdalności takiego budowania psychologicznego wizerunku, bo o klimacie grozy nie wspomnę?)
Wyciągnięta ręka zaczynała już boleć, gdy wreszcie postanowiłem nacisnąć tę cholerną klamkę. Niestety, impulsy nerwowe natrafiły na dziwny opór i sygnał do dłoni nie dotarł. Chwilę musiałem walczyłem z samym sobą, ale w końcu się udało. (Ufff, spociłam się, czy on tę klamkę puści!)
Drzwi były już uchylone. Powoli, powolutku je otwierałem. Doszedłem do jednej czwartej i szarpnąłem mocniej, by otworzyć na oścież. Z początku nie dostrzegłem nic, gdyż panikując oświetliłem dalszą część korytarza, a nie próg drzwi. (to jest zagmatwane - i położone dramaturgicznie)

Przyjrzałam się temu szczegółowo - odjęcie 4.5 punkta było gestem sympatii, haniel.
W moim przekonaniu - taka narracja woła o pomstę do nieba. Z grosik tu klimatu, napięcia, grozy, wstawki humorystyczne to rozwleczone w nieskończoność dowcipkowanie.
I ty po poprzednim komentarzu twierdziłeś, że się czepiam!

Może są miłośnicy takiej narracyjnie upierdliwej twórczości, nie wiem. Ja raczej nie, choć sama fabuła jest niezła. Tylko wykastrowana redakcją literacką.



Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#15
W tym tekście chciałem poćwiczyć takie rozwlekanie fabuły, bo w "Poza życiem" wydaje mi się, że za szybko wszystko pokazuję i to stąd. Fakt, mogło nie wyjść to najlepiej... I nie chciałem Cię obrażać tym "czepianiem", bo było takie tam marudzenie tylko Smile Rady oczywiście się przydadzą, ale wykorzystam je w przyszłych tekstach, bo tu wychodzi na to, że musiałbym większość opowiadania zmienić.

Nie rozumiem tylko zaznaczenia ortografa...

Dziękuję i pozdrawiam Wink
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości