Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Legenda
#1
Tytułem wstępu:

Tak oto umieszczam na tych stronach kolejne swoje opowiadanie. Jest nieco inne od radosnej „Drogi”. Spodziewając się pewnych pytań, pozwolę sobie uprzedzić niektóre z nich:
Po pierwsze: Uprzedzając zarzuty, że sporo tu pobrzmiewa echa „Awatara”, spieszę wyjaśnić, że szkice do „Legendy”, napisane odręcznie głównie na nudnych wykładach, powstały w okolicach zimy i wiosny 2007 roku. Ostatnio postanowiłem je odświeżyć i opublikować. Prawdą jest że „Awatar” oglądałem, i uważam go za świetny film, przynajmniej w sferze plastycznej. Stąd też chyba nieco obrazów Pandory przeniknęło do mojego świata.
Po drugie: Pomysł napisania tej historii pojawił się u mnie po obejrzeniu pewnego anime, niestety tytułu już nie pomnę. Tam występował prawdziwy, duchowaty Duch Lasu.
Po trzecie: Techniczna strona tego opowiadania, to typowy pseudonaukowy bełkot, którego nie chciało mi się nawet porządnie uzasadniać. To samo tyczy się szczegółów uzbrojenia.
Oczywiście jak zwykle życzę przyjemnej lektury i o rzetelne komentarze proszę.

Legenda.


Gdy siedzę obok niej, głaszcząc delikatnie, rozsypane na poduszce, lekko granatowe włosy, sam już do końca nie wierzę, że to, co teraz jeszcze stanowi jedną z alternatywnych ścieżek mojej pamięci, jest prawdą. Piszę te słowa, zanim utrwalą się zmiany w moim umyśle, wkrótce bowiem nie będę w stanie odróżnić tego co wydarzyło się naprawdę, od złudzenia powstałego w rozhuśtanych rezonansem neuronach. Już jutro fikcja zrodzona wewnątrz elektronicznych układów kwantowej maszyny, stanie się jedyną rzeczywistością jaką będę znał.

Świat zmienił się w 2012 roku. Czy starożytni Majowie naprawdę coś wiedzieli, czy akurat przypadkiem zabrakło im ściany przy właściwej dacie, tego już nikt, nigdy nie ustali. Jednak koniec świata przewidzieli bezbłędnie. Piętnastego maja skończyło się to co dotąd znaliśmy. Wtedy właśnie, dowiedzieliśmy się czegoś, co sprawiło, że nigdy już nic nie było takie samo jak przedtem.
Raz na kilkaset lat rodzi się wizjoner, który swoimi dziełami zmienia bieg historii. Kiedyś ktoś „oswoił” ogień, wynalazł koło, zbudował pierwszy silnik parowy. Byli też geniusze myśli, jak Leonardo Da Vinci, Izaak Newton, czy Jeży Waszyngton. Wszyscy oni mieli ogromny wkład w nasze dzieje. Wreszcie Albert Einstein. On zmieniał świat dwukrotnie. Raz ogłosiwszy swą teorię względności, oraz słynny wzór zamiany masy w energię, wykorzystany potem tak niechlubnie podczas Drugiej Wojny Światowej i trwającej zaraz potem Zimnej Wojny. Dlatego też z publikacją drugiego swego odkrycia był znacznie ostrożniejszy.
15 kwietnia 2011 roku, wspólnym wysiłkiem większości państw świata, udało się zniszczyć godzącą wprost w Ziemię kometę SX 132. Skutkiem jej uderzenia mogła być zupełna zagłada życia na Ziemi. Tego dnia na ludzkość przyszło opamiętanie. Dzięki zainicjowanym wtedy procesom pokojowym w które zaangażowana była większość narodów świata, zakończono wreszcie konflikty zbrojne, toczące się w najbardziej zapalnych rejonach. W rok później urzędnicy poczty dostarczyli do Białego Domu szary pakunek z adnotacją: „Urzędujący Prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki. Dostarczyć do rąk własnych w rok po ustaniu wszystkich wojen na Ziemi.” Przesyłkę zbadano i prześwietlono wszelkimi dostępnymi metodami, wreszcie trafiła na biurko w Gabinecie Owalnym. Zawierała kilka przyżółkłych zeszytów. Prezydent, nieco zniesmaczony, otworzył pierwszy z brzegu. Ciastko które trzymał, zastygło wpół drogi do ust. Przewrócił jeszcze kilka zapisanych drobnym, odręcznym pismem arkuszy, wreszcie sięgnął po telefon. Na pierwszej stronie, wypisane kaligraficznie wyblakłym nieco atramentem, widniały słowa: „Unitarna Teoria Pola; Albert Einstein”, był piętnasty maja 2012 roku.
Wkrótce, korzystając z notatek geniusza opracowano antygraw, urządzenie zdolne do emitowania pola grawitacyjnego o znaku ujemnym, oraz silnik nadprzestrzeny, działający w oparciu o nieciągłość grawitacyjno – czasową Einsteina, pozwalający uzyskać prędkości wielokrotnie większe od światła i zależne w zasadzie tylko od mocy zasilającego go reaktora. O ile sam antygraw zrewolucjonizował całkowicie transport naziemny, powodując że koło, dotąd podstawa naszej cywilizacji, odeszło do lamusa, o tyle w połączeniu z napędem nadprzestrzennym pozwolił wyruszyć do gwiazd. Wkrótce też w sąsiednich układach słonecznych odkryto planety zdatne do skolonizowania, co pozwoliło rozładować krytyczne już przeludnienie Ziemi, jak i zbudować ogromny organizm gospodarczy, obejmujący kilkadziesiąt planet.
Załogi zwiadowczych statków, przemierzających coraz to nowe obszary przestrzeni, trafiły również na planety zamieszkane przez rasy rozumne. Była to jednak inteligencja tak dalece obca naszej, że postanowiono pozostawić je samym sobie nie szukając nawet porozumienia. Stary świat się skończył, jak przewidzieli Majowie. Zaczął się nowy, lepszy.

Osobiście zdarzeń tych nie przeżyłem, znam je z lekcji historii nowożytnej, urodziłem się bowiem okrągłe sto lat po nich. Kim jestem? Dość powiedzieć, że żołnierzem Armii Federacyjnej. Tak, wszystkie kolonie nadal utrzymywały gospodarczą i polityczną łączność ze starą, poczciwą Ziemią. Wojny zasadniczo się nie zdarzały, choćby z powodu usankcjonowanej prawnie ścisłej kontroli obrotu jakimkolwiek uzbrojeniem. Bywało jednak że wybuchały mniejsze lub większe rozruchy w poszczególnych skupiskach ludzkich. Wtedy wkraczaliśmy my, stanowiąc coś w rodzaju sił rozjemczych. Do naszych zadań należało również konwojowanie transportowców, oraz oczyszczanie terenu z wrogich gatunków, zwane przewrotnie polowaniem.

W zasadzie ta robota zawsze była podła. Trzeba do niej być wyjątkowo gruboskórnym i cierpieć na totalny zanik sumienia, albo bardzo potrzebować gotówki. W zasadzie nie miało to nic wspólnego z dawnym polowaniem, jego klimatem i swoistą romantyką.
Dużą część Federacji stanowiły planety świeżo skolonizowane. Posiadały zwykle złoża bardzo cennych minerałów, co uzasadniało ich eksplorację. Były one jednak nadal na poły dzikie. Nie przechodziły całego cyklu cywilizacyjnego, zwykle więc kolonia ograniczała się do kopalni, ewentualnie jakichś zakładów przetwórczych i osiedla dla pracowników, stanowiących urbanistyczną wyspę w środku dziczy. Dziczy bardzo szeroko rozumianej, czasem jest nią gęste i bagniste nie wiadomo co, przypominające być może nasze puszcze równikowe, tyle, że drzewa mają po kilometrze wysokości, a całość świeci nocą, jak nie przymierzając choinka na święta. Innym razem bywa to sam środek suchej i zasiarczonej pustyni. Bardzo bogate złoża turbinium znajdują się na planetach pokrytych płytkimi bajorami błotnistej wody, gdzie mgły nie rzedną, a znalezienie skrawka suchego gruntu graniczy niemal z cudem. Ludzkie kolonie musiały przystosowywać się tam do współegzystencji z miejscowymi gatunkami flory i fauny. Oczywiście tam, gdzie atmosfera składa się w większości z chloru i siarkowodoru, a miejscowe rośliny zawierają, jako sok, mieszaniny kwasów z fluorowodorowym na czele, nie da się normalnie funkcjonować, poza hermetycznymi schronami. Jednak w miejscach posiadających atmosferę tlenową, oraz dostatek wody, można było czerpać żywność z lokalnego środowiska. Życie tam bowiem, oparte było najczęściej o dobrze nam z Ziemi znane białko węglowe
W takich obcych ekosystemach, zdarzały się czasem gatunki niebezpieczne na tyle, że zagrażały kolonii. Ich poczynania sprawiały czasem nawet wrażenie na poły inteligentnych. Jeśli lokalna społeczność nie była sobie w stanie poradzić, zaczynali ginąć ludzie i spadała wymiana handlowa, co wyjątkowo źle wyglądało w raportach, wysyłano wtedy nas.
Zwykle jechali ochotnicy. Zajęcie jest na tyle intratne ,że mimo dużej ilości zleceń, chętnych nie brakuje. Wysyła się zwykle niewielki, kilkuosobowy oddział, wyposażony w działka magnetyczne i szybkostrzelne karabiny Vausa, który eksterminuje przedstawicieli kłopotliwego gatunku. Czysto i z chirurgiczną precyzją.

Nie cierpię zamrażarek. Oczywiście że nie takich, jak do zamrażania żywności. Przeciw tym poczciwym przedstawicielom sprzętu AGD nie mam nic przeciwko. Mówię o hibernatorach. Długich skrzyniach z wysuwaną leżanką i przeszklonymi drzwiczkami z przodu, zgrupowanych jak komórki plastra miodu, wzdłuż ścian ładowni. Pozwalają one przetrwać w letargu długą podróż, dzięki czemu staje się ona dużo tańsza. Dawne transatlantyki, pływające przez ocean pomiędzy kontynentami były w istocie całymi miasteczkami w miniaturze, wraz z restauracjami, kinami, sypialniami i kortami, rozmieszczonymi po wszystkich pokładach. Współczesne transgalaktyki były inne. Na tyle ogromne że nie mogły nigdzie lądować, budowano je w kosmosie i tam kończyły swój żywot. Nie posiadały aerodynamicznych kształtów, ani specjalnie wytrzymałej konstrukcji, wszak wewnątrz antygrawitacyjnego bąbla nie działały siły wywołane ogromnymi przyspieszeniami. Posiadały dwa niezależne napędy, jeden nadprzestrzenny, posiadający jedynie emitery tworzące odpowiednio zakrzywione pole wektorowe, oraz tradycyjny, plazmowo – jonowy, przeznaczony do lotów w normalnej przestrzeni. Wewnątrz ogromnych ładowni przewoziły masy towarów potrzebne nowym koloniom, które wciąż wołały o maszyny, materiały i robotników. Ludzie właśnie lecieli w owych zamrażarkach, stłoczeni jak pszczele larwy.
Podróżuję dużo, biorę misję za misją. Przynajmniej nie muszę wtedy siedzieć w Instytucie, a wkurza mnie robota za biurkiem. Wypracowałem swoją własną metodę na długie przeloty. Aby oszczędzić czas i pieniądze, wszystkie pomniejsze remonty statków liniowych, wykonuje się poza dokami, w podróży. Na samym niemal początku kariery zawodowej zrobiłem więc uprawnienia inżyniera sprzętu pokładowego, oraz drugie, specjalisty od napędów jonowych i nadprzestrzennych, dzięki temu nie muszę kłaść się każdorazowo do zamrażarki i nie przesypiam znacznej części swego życia. Z drugiej jednak strony i tak mam wrażenie że przecieka mi ono przez palce, gdzieś na twardej koi w ciasnych kajutach, lub na stalowych, zimnych pokładach, gdzie oddech skrapla się od wszechobecnego zimna, a piękne kobiety można oglądać jedynie przez szybę hibernatora.
Miałem kiedyś taką wirtualną narzeczoną. Odkryłem ją, prześliczną jak siódmy cud świata, szukając jakiegoś zwarcia w systemie łączności. Przeciskałem się potem każdego dnia po pracy przez ten ponad kilometrowy labirynt studni komunikacyjnych, by zawieszony w powietrzu patrzeć godzinami na moją śpiąca królewnę, lecącą gdzieś, być może do jakiegoś osiłka o byczym karku i tępym spojrzeniu. Niestety, piękne kobiety najczęściej w takich właśnie mężczyznach gustują. Chodziły mi wówczas po głowie myśli które wstyd nawet na papier przelewać, choć psycholog mówił mi potem, przy okazji jakiegoś badania, że w stanie kilkutygodniowej skrajnej izolacji takie stany się zdarzają. Miał na to nawet jakąś mądrą, łacińską nazwę.
Załoga spotyka się zwykle na posiłkach, o ile można tak dumne miano nadać glutowatej, białej paciai, o smaku jako żywo kojarzącym się ze starym tynkiem odpadłym od ściany. Są to w zasadzie jedyne chwile, gdzie można nieco porozmawiać i zapomnieć o otaczającej pustce. Czas mija odmierzany tymi posiłkami. Śniadanie połączone z odprawą i celebracją porannej kawy, oraz obiadokolacja wieczorem, z dłuższymi pogaduchami i grą w najzwyczajniejsze karty. Gry komputerowe nigdy jakoś wśród załóg się nie przyjęły, może dlatego że człowiek jest jednak zwierzęciem stadnym i potrzebuje choć złudnego poczucia wspólnoty.
Czasem przed snem, podczas wieczornego golenia, oglądam swą twarz w lusterku zawieszonym nad maleńką umywalką, umieszczoną w rogu ciasnej kajuty. Patrzy na mnie zmęczony trzydziestoparolatek. Małe, sumujące się dawki promieniowania jonizującego, nadają skórze niezdrowy żółtawy odcień, a ostry płomień plazmowego palnika spawalniczego, mimo stosowania ochronnej przyłbicy, sprawił, że oczy niegdyś niebieskie, spłowiały i zszarzały.
Nieraz podczas bezsennej nocy, na twardej jak beton, wpuszczonej w ścianę pryczy, usiłuję wyszperać ze swej pamięci tych kilka jasnych wspomnień. Pierwszą dziewczynę... nasze drogi rozeszły się niestety. Te chwile, gdy wtuleni w siebie trwaliśmy, siedząc na szczycie starej, pokopalnianej hałdy, mając mrowie świateł pod nami i kopułę przyjaznego, nocnego nieba nad sobą.
Potem zasypiałem, zwinięty w kłębek i wsłuchany w pomruk generatorów niosący się grodziami, usiłując zatrzymać ten szczęśliwy obraz pod powiekami.
Od kompletnego doła ratują mnie nocne rozmowy z Jackiem, prowadzone jak najbardziej niezgodnie z regulaminem, na wojskowym kanale łączności tahionowej.
Razem zaczynaliśmy, znamy się od zawsze. Dorastaliśmy nierozłączni na tej naszej zadupiastej prowincji, gdzie do wszystkiego było za daleko i wszystko kosztowało zbyt wiele. Nie chodziliśmy do tych samych szkół. Jego pociągały tajemnice ludzkiego umysłu, mnie elektronika. Od zawsze sobie wzajemnie pomagaliśmy, dawniej braliśmy razem różne prace, jakie popadło, byle tylko dorobić. Potem wstąpiliśmy do Sił Zbrojnych. Jacek, jako wybitny student bioniki, trafił wprost do Instytutu, ja zrobiłem uprawnienia pilota małych jednostek latających, patent inżynierski i dochrapałem się stopnia chorążego. Z Instytutem również współpracowałem. Brałem stamtąd różne zlecenia programistyczne, pisywałem to podczas długich przelotów. W sumie niezły sposób na nudę. Na terenie laboratoriów bywałem dość często, praktycznie figurowałem na liście jego pracowników na jakiś tam ułamek etatu, w nienormowanych godzinach pracy. Jacek załatwił mi bowiem lukratywną posadkę serwisanta na wydziale intelektroniki. Miało to tę dobrą stronę, że miałem właściwie nielimitowany dostęp do bajońsko drogiego, prototypowego komputera kwantowego. Ułatwiało mi to z kolei pracę programistyczną, bo kompilacja i testy, które wykonywały by się na tradycyjnych maszynach tygodniami, tam trwały zaledwie kilka godzin.
Jacek robił karierę, właściwie to tak mimochodem, bo pracował naukowo. Ja całkiem sobie odpuściłem, bo za biurkiem byłem w stanie wysiedzieć najwyżej parę dni, a i pisywanie wodogłowych artykułów do fachowej prasy jakoś mnie nie pociągało. On się ustatkował, ożenił i miał już dwójkę dzieci; Mnie zaś zawsze gdzieś po galaktyce gnało, a zapytany o żonę, odpowiadałem nieszczerze: „Po co mi takie coś, coby łaziło po domu, włosy gubiło i wiecznie gderało?”. Jeśli by się jednak tak głębiej zastanowić, to w zasadzie tego domu nie miałem, bo koszarowy pokój służbowy chyba za takowy uchodzić nie może.
Kumpel pracował przy bardzo poważnym projekcie. Długi czas zasłaniał się tajemnica służbową. Kiedyś dał mi takie duże i intratne zlecenie, program wyglądał na bardzo dziwny translator. Dostałem właściwie tylko specyfikację strumienia wejściowego i wyjściowego, oraz założenia translacji. Pal licho samą translację, ale strumienie? Dobry Boże, czegoś takiego w życiu nie widziałem. Na dodatek jeszcze postulat czasu rzeczywistego. Każde pytanie do czego toto służy, Jacek kwitował tajemniczym uśmiechem. Forsa jednak była za to całkiem spora, więc mordowałem się nad tym ponad dwa miesiące, ale zrobiłem.
Ostatnio, a wróciłem wówczas z wyjątkowo podle płatnej misji, gdzieś na ostatecznym zadupiu, zrobiliśmy sobie małą imprezkę w zaprzyjaźnionym barze.
- Chciałbyś zobaczyć do czego twój translator służy - zapytał Jacek a oczy połyskiwały mu tajemniczo.
Jasne że chciałem, tym bardziej że byliśmy już po odpowiedniej ilości piw, a wieczór wydawał się wystarczająco mało rozwojowy.
Do Instytutu poszliśmy pieszo, co w naszym stanie było jak najbardziej wskazane. Ulice Metropolii wypełniał gwar głosów. Nieliczne pojazdy sunęły bezszelestnie wydzielonym barierkami pasem. Prywatne samochody stały się niemal rzadkością, natomiast cała właściwie komunikacja publiczna przeniosła się w podziemia. Barwne, holograficzne reklamy migotały nad budynkami w rześkim, wieczornym powietrzu. Strażnik nocnej zmiany zdziwił się nieco, ale w przepustkach mieliśmy wyraźnie zaznaczony nienormowany czas pracy, więc nas wpuścił. W laboratorium zaaplikowaliśmy sobie najpierw sporą dawkę tlenu i zastrzyki z witaminą C, aby spalić wypity alkohol. Jacek jak magik rozpoczynający swój występ, spytał mnie, czy chciałbym przeżyć na jawie swoje najbardziej skryte marzenia? Pewnie że chciałem, tym bardziej, że piwo nie wyparowało jeszcze do końca z mojej głowy.
Laboratorium od czasu mojej ostatniej bytności zmieniło się znacznie. Wstawiono do niego duże przezroczyste pojemniki, i instalację do natleniania LCL. Przynajmniej tyle mogłem rozpoznać z rozstawionej wszędzie aparatury. Jacek zapakował mnie, gołego jak świętego tureckiego do jednego z nich i pieczołowicie przyśrubował właz. Pogmerał chwilę przy aparaturze i najwyraźniej otworzył jakiś zawór bo kapsułę zaczęła wypełniać ciecz. Perfluorowęglan był mi znany, oddychałem nim przechodząc szkolenie z nurkowania głębinowego. Inna sprawa że wciągnięcie płynu do płuc zawsze przypomina utopienie. LCL jest odrobinę słonawy z lekkim metalicznym posmakiem krwi. Płuca pracują znacznie wolniej z nieco większym oporem. Pokazałem uniesiony kciuk na znak, że wszystko w porządku. Na pojemnik zjechał powoli obwieszony przewodami cylinder. Zrobiło się całkiem ciemno. Unosiłem się nieważki, nie czując ani ciepła, ani zimna, byłem idealnie odizolowany od bodźców z zewnątrz. Słyszałem jedynie powolne uderzenia własnego serca.
- Rozpoczynam kalibrację – usłyszałem wewnątrz czaszki mechaniczny głos.
Poczułem coś w rodzaju lekkiego mrowienia w karku, rozlega się seria wyraźnych gwizdów, a przed oczyma zamrugały szybko zmieniające się kolory, wreszcie coś głośno zabuczało i poleciałem w miękką, ciepłą ciemność.

Znów transgalaktyk, ten sam chłodny, przykurzony korytarz. Naprawiany fragment wysokociśnieniowego rurociągu zapasowego obwodu chłodzenia stosu, żarzy się wiśniowo pod dotknięciem błękitnego, plazmowego płomienia. Jeziorko płynnego metalu pryska złocistymi iskrami. Ktoś lekko dotknął mojego ramienia. Odwróciłem się podnosząc przyłbicę i na chwilę utraciłem zdolność mówienia.
- Przepraszam, zgubiłam się – powiedziała z nieśmiałym uśmiechem moja Śpiąca Królewna – a tu jest tak zimno...
Faktycznie, była tylko w cienkim, białym kombinezonie z hibernatora, podkreślającym jej delikatną i zarazem silną sylwetkę. Drżała, na jej złotobrązowej skórze, przywodzącej na myśl słoneczną, tropikalną plażę, wyraźnie ukazała się gęsia skórka. Okryłem ją własną, ocieplaną kurtką serwisową i zabrałem do pomieszczeń załogi.
Zamieszkała ze mną. Zaczęły się długie wieczorne rozmowy, wzajemne poznawanie się. Co ja mówię, miałem wrażenie, że ją znałem od zawsze. Wreszcie cudowne pierwsze zbliżenie. Magia delikatności. Wspólne noce i dni. Lądowanie na planecie. Szaleństwo zieleni puszczy i błękitu morza. Zachłyśnięci wolnością istnieliśmy tylko dla siebie, w cudownej harmonii dzikiej przyrody. Był późny wieczór, a może wczesna noc, leżała obok mnie, ciepły piasek grzał moje plecy. Gdzieś w tle szumiał ocean, konstelacje gwiazd migotały na czarnogranatowym niebie. Krystalicznie czyste powietrze upajało. Zanurzyłem twarz w jej pachnących, kruczoczarnych włosach, zamknąłem oczy i poleciałem w miękką, ciepłą ciemność.

Gdy je otworzyłem, przez lekko różową warstwę LCL zobaczyłem ponownie laboratorium. Zawyłbym z rozpaczy, ale struny głosowe zatopione w cieczy, nie wydały oczywiście żadnego dźwięku. Dopiero po gorącym prysznicu, osuszony, siedząc owinięty w ciepły płaszcz kąpielowy i popijając kawę, dochodziłem powoli do siebie. Wiedziałem o tym, ale mój mózg w żaden sposób nie chciał przyjąć do wiadomości, że to wszystko fikcja, wizja zrodzona wewnątrz neuronów, rozhuśtanych skomplikowaną sekwencją impulsów elektrycznych.
To było właśnie to, nad czym Jacek pracował od kilku lat. Bezpośrednia stymulacja mózgu. Wyjaśnił mi wszystko. Ta dziewczyna, to że tak idealnie do siebie pasowaliśmy, była bezpośrednią projekcją moich marzeń, pobranych z pamięci i opracowanych na kwantowej jednostce logicznej. Wynalazek pozwalał wpisać wprost do ludzkiej świadomości dowolne wspomnienia. Ja spędziłem w kapsule zaledwie półtorej godziny, w tym czasie „przeżyłem” niemal miesiąc.
Kilka dni chodziłem w amoku, potykając się niemal o własne nogi. Nie miałem pojęcia że to działa w ten sposób. Wszystko wydawało się pozbawione barw. Łapałem się co i rusz na tym, że gapię się bez celu w jakiś punkt na ścianie, a w myślach? No właśnie. Myśli uparcie wracały do tych szczęśliwych chwil, jak na zapętlonym filmie. Aż dziw , że ludzie są to wszystko w stanie przeżywać na jawie, nie popadając w obłęd. Tęsknota sprawiała, że nie potrafiłem się na niczym skupić. Przestałem się golić, mało jadłem i praktycznie nie spałem. Wreszcie zacząłem prosić Jacka, by pozwolił mi jeszcze choć na chwilę ją spotkać. Żebrałem jak narkoman o działkę. Odmawiał, wiedząc, że jeszcze raz i się uzależnię. Wreszcie jednak, najwyraźniej z obawy, żebym czegoś głupiego nie zrobił, wsadził mnie ponownie do kapsuły i zatarł wspomnienia z poprzedniej sesji do poziomu, na jakim pamięta się sny. Chciał je wymazać całkowicie, ale mimo że tak mocno mnie raniły, błagałem żeby pozostawił choć mgliste wrażenie.

Zlecenie 193/33 nie różniło się w zasadzie niczym od wszystkich poprzednich. Planeta klasy M-7, silnie zalesiona, bez zaznaczonych wyraźnie pór roku. Zagrożenie w strefie Czwartej Kolonii: Drapieżniki leśne, stadne, dobrze zorganizowane. Układ szkieletu potrójny. Wymiary.... masa... , inne niekoniecznie potrzebne informacje. Przerzucałem pobieżnie strony. Dłużej zatrzymałem wzrok na dołączonym hologramie. Niezły przystojniaczek. Patrzyło na mnie coś z grubsza przypominającego wilka, tyle że sporo większe, białe, kudłate i posiadające trzy pary kończyn, z których przednie wydawały się chwytne. Po pustynnych, sześciometrowych, plujących zapalającą substancją robalach na Aldebaranie 4, to i tak była miła odmiana.
Wraz z moim wypróbowanym, pięcioosobowym oddziałem, załadowawszy transportowiec wyposażeniem i zaokrętowaliśmy się wraz z nim na transgalaktyk idący na Procjona2. Jedna z jego stacji tranzytowych wypadała w pobliżu celu naszej misji: planety E – 193 układu Procjona1. Swoją drogą skandal. Pond trzydzieści lat kolonizacji, a nawet porządnej, ludzkiej nazwy się nie dorobili.
Znowu za sterami. Po ponad czterdziestu dniach podróży w metalowej puszce ogromnego, podobnego do maczugi, liniowca. Studnie komunikacyjne, kilometry przemierzonych korytarzy serwisowych, schematy, kable, uszkodzenia. Dla mojej załogi ten czas nie istniał, przespali go grzecznie. Hibernacja przypomina bardziej narkozę albo czasową śmierć, niż sen. Wybudzaniu zawsze towarzyszy wrażenie, że tylko przymknęło się oczy.
Pod nami E – 193 lazurowa, jak nasza poczciwa Ziemia. Ogromna krzywizna zajmująca dwie trzecie horyzontu. Piloci okazali się tak uprzedzająco mili, że wyskoczyli z nadprzestrzeni na chwilę potrzebną do odcumowania naszego transportowca. Zaoszczędziło nam to ponad dwa dni lotu ze stacji tranzytowej. Zwalniamy nad atmosferą z tych naszych ponad 150 kilometrów na sekundę. W porównaniu z marszową transgalaktyka, to i tak zaledwie drobny ułamek, ale wystarczający by spopielić nas w mgnieniu oka, gdybyśmy zetknęli się nawet z bardzo rozrzedzoną chmurką gazu. Wreszcie można wejść w atmosferę, dziób promu jarzy się wiśniowo, gwizd rzadkiej jeszcze atmosfery na zewnątrz praktycznie ogłusza, ale w wygodnym fotelu pilota nie odczuwa się w ogóle deceleracji, ani drgań. Moja załoga wypoczęta i rozluźniona sprzecza się o coś z tyłu. Drugi pilot metodycznie czyści sobie pilniczkiem paznokcie. Idealnie wyważone antygrawy utrzymują stały poziom ciążenia. Płomień za pancerną szybą przygasł. Pociągam dźwignię sterowania, z obu burt wysuwają się trójkątne skrzydła. Maszyna idzie teraz ślizgiem. Opadamy niżej, pod nami ogromne morze zieleni, wielką, dziką i nieprzebyta puszczę, poprzecinaną pokrytymi śniegiem górskimi pasmami. Ta planeta najwyraźniej miała bardzo burzliwą przeszłość tektoniczną. Schodzę jeszcze niżej. Nasza maszyna jest jedną z najmniejszych o przeznaczeniu transportowym. Zaledwie dwa silniki jonowo–plazmowe, używane do lotów w próżni i dwa strumieniowe, do pracy w atmosferze. Nie przełączam na autopilota. Mimo że robiłem to wiele razy, taki swobodny lot sprawia mi wiele frajdy. Nawigacja prowadzi wzdłuż wielkiej rzeki. Maszyna niemal muska nurt, słońce przesiane przez konary okolicznych drzew, zapala refleksy na lekko sfalowanej powierzchni wody. Obok nas lecą jakieś duże, barwne stworzenia o błoniastych skrzydłach, najwyraźniej zaciekawione naszym przybyciem. Podrywam transporter tuż przed ogromnym wodospadem i kieruję się wprost na spotkanie barwnego łuku tęczy, wzbudzonego rozpylonymi w powietrzu drobinkami wody. Za nami podmuch silników rzeźbi mgłę w fantazyjne wzory. Na prawym brzegu wyrosła kolonia, przytulona do zbocza góry o płaskim, jakby ściętym ogromną piłą wierzchołku. Nawigacja wskazuje że jesteśmy na miejscu.
Posadziłem prom na niewielkim, utwardzonym prowizorycznie lądowisku. W kapitanacie, zajmującym ciasny parter złożonej ze standardowych, aluminiowych segmentów wieży kontrolnej, załatwiłem sprawy meldunku i zakwaterowania. Łysiejący, cywilny urzędnik uradował się wyraźnie naszym przybyciem, prosił siadać, wyszperał jakieś pobijane kubki i ugościł miejscowym, gęstym jak smoła, napojem o granatowej barwie i smaku nieco zbliżonym do kawy.
Wykonał kilka telefonów i mieliśmy już zakwaterowanie w baraku, dumnie nazywanym hotelem dla personelu latającego, wyżywienie w stołówce przy kopalni i przewodnika, który miał nas wprowadzić w miejscowe sprawy. Zostawiłem sprawy rozładunku w pieczy mojego sierżanta, a sam poszedłem z przydzielonym nam opiekunem na rekonesans. Przewodnik kulał wyraźnie ze względu na sztywne kolano, będące pozostałością po paskudnym wypadku górniczym, kiedy oderwany blok skalny zmiażdżył mu nogę. Przeszliśmy powoli wąskimi, słabo utwardzonymi uliczkami osiedla robotniczego. Nisko wiszące o tej porze nad horyzontem słońce oświetlało brzydkie, parterowe baraki mieszkalne, zmontowane z aluminiowych segmentów, byle jak porozwieszaną na słupach z miejscowego drewna istną plątaninę przewodów i przyłączy, oraz wszechobecne kałuże brunatnej, błotnistej wody. Całości dopełniały zielono - fioletowe chaszcze wciskające się w każde wolne od zabudowy miejsce. Ponad bajorkami wirowały wielkie, bajecznie barwne, miejscowe skrzydlate jaszczurki. Dotarliśmy do okalającego kolonię drewnianego ostrokołu, jakby żywcem wyjętego z historycznej ilustracji - i dalej wzdłuż niego, aż do olbrzymiej, wygrzebanej w zboczu góry, kopalni odkrywkowej. Praca wrzała, ogromne koparki czerpakowe wgryzały się w trzewia ziemi na kilku poziomach. Plątanina taśmociągów przenosiła urobek gdzieś do budynków sortowni. Nad wszystkim unosiła się chmura czerwonawego pyłu, zwiewana wiatrem w stronę puszczy. Tą miejscową zieleń z tak charakterystycznym dla tej planety, silnie granatowym odcieniem, pokrywał rdzawy pył. W międzyczasie mój przewodnik opowiadał mi o kłopotach kolonii.
Wszystko zaczęło się, gdy uruchomiono to wyrobisko. Dopóki działała tylko kopalnia głębinowa, zasadniczo nic niepokojącego się nie działo. Miejscowe drapieżniki były raczej płochliwe i nie zbliżały się w pobliże ludzkich siedzib. Kiedy jednak pod pobliska górą odkryto bogate złoża krystalicznej odmiany turbinium i rozpoczęto karczowanie lasu, zaczęły się ataki. Z placu budowy poczęli znikać robotnicy nocnej zmiany. Ich zmasakrowane szczątki znajdowano potem w lesie, z kośćmi pogruchotanymi potężnymi szczękami. Mimo że opóźniało to znacznie prace, powodując potężne straty finansowe, zrezygnowano z wszelkiej działalności po zmroku. Jednak którejś nocy watahy bestii przypuściły regularny szturm na osiedle. Sprawiały wrażenie doskonale zorganizowanych, a nawet do pewnego stopnia inteligentnych, nieuzbrojeni robotnicy zabarykadowali się w barakach, mimo to jednak było kilka ofiar. Osiedle wyglądało jak po przejściu kataklizmu, co tylko dawało się podkopać potężnymi łapami, lub pogryźć i porozrywać, leżało zniszczone. Nie ostał się ani kawałek działającej instalacji zasilającej, maszty antenowe leżały pogruchotane. Większość maszyn wydobywczych została unieruchomiona na wskutek zniszczenia gumowych przewodów hydraulicznych. Blady strach padł na kolonię. Wspólnym wysiłkiem wybudowano palisadę, wyposażając nieliczne wieżyczki na jej koronie, z braku jakiejkolwiek poważniejszej broni, w lasery górnicze i wykonane na miejscu urządzenia przypominające średniowieczne skorpiony. Skuteczność jednych i drugich wydawała się mocno dyskusyjna. Wiązka laserowa, na skutek rozproszenia w powietrzu, traci moc zaledwie po kilkudziesięciu metrach, natomiast skorpion, będący w istocie wielką kuszą, wymaga długiego przeładowywania i jest trudny w użyciu. Mimo wszystko urządzenia te dawały miejscowej ludności odrobinę poczucia bezpieczeństwa. Dodatkowo mieszkańcy pouzbrajali się jak tylko mogli w samopały, kusze i prymitywne pistolety konstruowane powszechnie w kopalnianych warsztatach. Nocami wszystkie posterunki na wieżyczkach były obsadzone a wzdłuż palisady chodziły ochotnicze patrole. Dla większego bezpieczeństwa wykarczowano i oczyszczono z zieleni szeroki pas wokół osiedla. Pomimo wszystko jednak, bestie pojawiały się w osadzie. Psychoza strachu, podsycana pogłoskami, nadal rosła. Plotki natomiast, powtarzane odpowiednio długo, zmieniają się w legendę. W kasynie, po odpowiedniej dawce kwaśnego, granatowego piwa, pędzonego z miejscowych owoców, poczęto już bajać historie o jakichś klątwach i potężnym Duchu Puszczy, który mści się za zakłócanie jego spokoju. Na dodatek zdarzały się w biały dzień napady na transporty przetworzonego minerału. Zrezygnowano więc całkowicie z ruchu naziemnego, na rzecz droższego lotniczego. O wyprawie do dżungli w celu pozyskania tańszej żywności nawet nie było mowy. Spadło wydobycie i znacząco wzrosły koszty własne kopalni. Górnicy przenosili się, przy każdej możliwej okazji, do spokojniejszych enklaw w innych koloniach. W raportach słanych na Ziemię, wyglądało to wyjątkowo niedobrze.

Korzystając z ostatnich promieni zachodzącego słońca, rozstawiliśmy uzbrojenie, zastępując prymitywne urządzenia tubylców, baterią szybkostrzelnych karabinów Vausa. Kamery pracujące w podczerwieni uważnie lustrowały milczącą ścianę lasu. Pojawienie się jakiegokolwiek cieplejszego obiektu, spowoduje, że śmiercionośne maszyny posłuszne wewnętrznym sprzężeniom, skierują na niego swe grube, niekształtne lufy. Nazywano je powszechnie „kosiarkami”, bo z szybkością 50 pocisków na sekundę, potrafiły kosić wszystko co znalazło się w zasięgu ostrzału.
Należało znaleźć jeszcze dobre miejsce do ustawienia Coligana. Niestety wszystkie budynki były zbyt niskie ,by w tym nierównym, pagórkowatym terenie, wykorzystać ogromny zasięg działka. Kombinowałem na różne sposoby, wreszcie postanowiłem się zainstalować na szczycie, górującym nad kolonią. Niby niezgodne z regulaminem, bo pozostawia się oddział bez dowódcy, ale co tam, w końcu to jednak nie wojna. Na dole słońce ukryło się już za horyzontem i mgła wstawała z wolna znad wodospadu. Posadziłem transporter na wierzchołku . Było tu sporo miejsca. Całość stanowiła niewielką trawiastą platformę z trzech stron ograniczona urwiskiem, oraz dość łagodnym podejściem od strony lasu. W dole niczym ogromna misa kipiąca i parująca w ostatnich promieniach słońca zielenią i bielą mgieł, zasypiała wiekowa puszcza. Osada otoczona ramionami wzgórza tonęła już w mroku. Tam na dole powietrze było parne jeszcze od żaru dnia, tu rześki, chłodny podmuch owiewał przyjemnie ciało.
Ustawiłem starannie działko, tak że w polu rażenia miałem okolice osady, podejście pod górę i spory obszar lasu , dodatkowo, poniżej powbijałem w grunt ostrzegacze reagujące na wibracje i niską podczerwień. Było tu na tyle wysoko, że nie musiałem obawiać się zwierząt notorycznie uruchamiających alarm. Wreszcie rozsiadłem się z racją żywnościowa w niezbyt wygodnym fotelu operatora i nałożyłem kask z wbudowanym monitorem . Urządzenie celownicze było tak skonstruowane że, lufa podążała automatycznie za krzyżykiem który znajdował się w środku pola widzenia. Dodatkowo dwie manetki do obracania całym łożem. Całość strzelała zaledwie kilkudziesięciogramowymi stalowymi loftkami, pokrytymi stopem tytanu i wolframu. Rozpędzane w polu magnetycznym do ogromnej prędkości, posiadały potężną siłę rażenia i niemal prostoliniowy tor lotu. Nadawały się świetnie do tego typu polowań, żaden pień drzewa nie stanowił dla nich przeszkody, a uderzając w skaliste podłoże powodowały efekt podobny do eksplozji granatu. Celownik wykorzystujący podczerwień i radiację szczątkową gruntu, również świetnie nadawał się do nocnych polowań w gęstwinie dżungli. Niegdyś bardzo dużo mówiło się o broniach energetycznych, w szczególności zaś o laserach. Niestety nadają się one do walki jedynie w przestrzeni kosmicznej, działa laserowe i generatory antymaterii stanowią wyposażenie jednostek ochrony transportowej, polujących na kosmicznych piratów. W gęstej atmosferze planet są one jednak praktycznie bezużyteczne.

Las stygł powoli. Barwne zorze blakły, wsiąkając w atramentową, rozgwieżdżoną czerń pogodnego nieba. W polu widzenia, na ciemniejącym tle puszczy niczym duchy, blado świeciły własnym ciepłem, żywe stworzenia. Niektóre najwyraźniej przygotowywały się do snu, inne dopiero wyruszały na łowy. Zaczęło robić się zimno, podniosłem więc osłony działka. W kulistej, ciasnej kabinie zrobiło się znacznie przytulniej. Połączyłem się przez radio z moim sierżantem. Dość długo musiałem go wywoływać, pewnie znowu grali w karty na służbie. Ech, niech tam, na razie i tak był spokój. Zresztą w razie czego elektronika i tak podniesie alarm. Nalałem sobie kawy z termosu. W sumie długa noc jeszcze przede mną, kilka godzin gapienia się w te fosforyzujące cienie tam na dole. Minuty wlokły się powoli. Zaczynałem żałować, że nie wziąłem ze sobą jakiegoś odtwarzacza muzyki.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#2
Gdzieś znad wodospadu dobiegł charakterystyczny modulowany dźwięk, ni to wycie, ni to zaśpiew. Skierowałem wieżyczkę w tamtą stronę, przełączając jednocześnie powiększenie. Na monitorze pojawiła się świecąc widmowo postać mojego „wilka”. Zawył jeszcze raz, po czym zeskoczył miękko, znikając za skalnym złomiskiem. Biegł z kocią, niemalże, gracją na swoich sześciu kończynach. W lesie dało się zauważyć wyraźne poruszenie. Istoty wypełzały ze swoich kryjówek, kierując się ,posłuszne zewowi, w kierunku kolonii. Ostrzegłem moich na dole, i nakazałem pod żadnym pozorem nie strzelać bez rozkazu. Wilki poczęły gromadzić się tuż na granicy lasu, ukryte za ścianą drzew. Mniejszy z dwóch księżyców już zaszedł, zaś jego dużo większy brat jeszcze nie wychynął zza horyzontu. Pusty, wykarczowany pas pomiędzy lasem a palisadą tonął w mroku. Wreszcie kilka stworzeń przebiegło pas gołej ziemi, kryjąc się u podstawy umocnień. Poruszały się najwyraźniej kopiąc.
- Nie strzelać – powiedziałem do mikrofonu. - Może wywabią resztę.
Powoli inne, zachęcone ciszą osobniki, poczęły wypełniać wolną przestrzeń. Pusty obszar, oglądany prze celownik działka, zaroił się od widmowo świecących sylwetek. Oczyma wyobraźni widziałem lufy karabinów Vausa przeskakujące nerwowo, od jednego celu do drugiego.
- Ognia …
Na wieżyczkach rozkwitły krzewy wyrzucanego z luf gorącego dymu, widziane w termowizji jako pomarańczowe rozbłyski. Dopiero po chwili dotarł do mnie stłumiony, szybki terkot serii. Zwierzęta kotłowały się zdezorientowane. Uruchomiłem działko. Każdemu wystrzałowi towarzyszył charakterystyczny stukot mechanizmu i głuche fuknięcie gdy pocisk z ogromną prędkością opuszczał lufę. Brałem na cel wilki uciekające z powrotem do lasu. Przerażone wybuchami biegły znów wprost pod lufy karabinów, tam masakrowane gradem pocisków zawracały z powrotem coraz mniejsza grupą. Część jednak przedarła się i uciekała głębiej w las. Zacząłem strzelać po obrzeżach, by uniemożliwić im rozproszenie. Bardziej z tyłu mignęła mi w celowniku sylwetka humanoida. Zwiększyłem powiększenie. Najwyraźniej był to człowiek. Biegł samotnie w kierunku przeciwnym niż osada. Zabłądził? Począłem strzelać do najbliższych mu wilków, w nadziei że uda się osłonić go przed drapieżnikami, może ochłonąwszy nieco, odkryje swoją pomyłkę i zawróci. Niestety uciekał ciągle w głąb lasu. Bestie najwyraźniej przerażone ostrzałem, nie próbowały go na razie atakować, przecież jednak w końcu rozszarpią go na strzępy. Nieznajomy biegł coraz dalej, nadal strzelałem raz za razem, wreszcie skryło go wzgórze.
- Idiota – warknąłem przez zaciśnięte zęby.
Dopiero teraz poczułem skurcz w palcach zaciśniętych na manetkach. Podniosłem ekran kasku, by przetrzeć piekące od wpatrywania się w celownik oczy. Było gorąco, wentylatory chłodzenia dmuchały bardzo ciepłym powietrzem. Jeszcze raz zasunąłem przyłbicę kasku. Las już wyglądał spokojnie. Martwe drapieżniki wokół palisady stygły już, ich widmowe, nieruchome sylwetki wsiąkały powoli w ciemność. Otworzyłem kopułkę. Owiał mnie wilgotny chłód nocnego powietrza. Las w dole emanował na powrót ciszą. Nakazałem swoim ludziom wystawić warty i kłaść się spać, do świtu pozostawało jakieś pięć godzin. Sprawdziłem jeszcze linię czujników na podejściu i wreszcie ległem owinięty w śpiwór w otwartej kabinie transportowca. Przez właz zaglądał olbrzymi księżyc. Ten większy, wzeszedł niedawno i wspinał się powoli na wygwieżdżone niebo. Drugi miał pokazać się dopiero nad ranem. Leżałem omotany ciepłą tkaniną, wdychając aromatyczne, chłodne powietrze. Sen nie chciał jeszcze ogarnąć rozedrganego walką umysłu, w myśli natrętnie wracał obraz uciekającego w głąb puszczy człowieka. Może tak przerażonego że pomylił kierunki, w końcu w dzikiej, gęstej puszczy łatwo zmylić drogę. Być może szaleńca, któremu choroba zaćmiła umysł.

Spychacz pracowicie pełzł ryjąc lemieszem kolejny, głęboki rów. Po całym obszarze, pomiędzy skrajem puszczy a palisadą kręcili się ludzie wyposażeni w taczki i wszelkiego rodzaju wózki. Zbierali na nie zabite nocą zwierzęta i zwozili do wyrytych dołów. Wreszcie doły zasypano i wyrównano. Po krwawej, nocnej jatce nie pozostał nawet ślad. Kopalna pracowała, dudnienie maszyn docierało tu na górę jako przytłumiony pomruk, mieszkańcy kręcili się jak zwykle po błotnistych uliczkach. Patrzyłem na to wszystko od świtu odgrzewając sobie na maszynce elektrycznej śniadanie i oporządzając działko.
Na kadłubie, tuż obok mnie przysiadł mały, mieniący się barwami pomarańczu, zieleni i granatu puchaty stworek, przypominający skrzyżowanie kolibra z nietoperzem. Trzymał się gładkiej aluminiowej blachy przyssawkami, które miał na końcach skrzydeł i palców dwóch par łapek. Łaził niemrawo, zlizując osiadłą w nocy rosę. Nie bał się. Podstawiłem mu rękę a on przeszedł na nią niezgrabnie. Nalałem w zagłębienie dłoni odrobinę kawy z kubka, by stworzenie mogło ją zlizać swoim śmiesznym, rurkowatym języczkiem. Zwierzątko wypiło słodki płyn łypiąc na mnie swoimi nieproporcjonalnie wielkimi oczyma o pionowych powiekach. Wreszcie zakwiliło najwyraźniej w podziękowaniu i odleciało, rozpostarłszy swe błoniaste, barwne skrzydła.

Na lawecie działka siedział dziadek. Całkiem zwyczajny starszy, posiwiały mężczyzna. Jego włosy miały lekko granatowy odcień. Był to skutek wpływu jakiejś miejscowej substancji, występującej tu w tkankach większości organizmów tak roślinnych jak i zwierzęcych . Łączyła się z melaniną, która barwi nasze włosy, stąd odcień ten występował trwale u wszystkich ludzi mieszkających dłuższy czas na tej planecie. Wypłowiały plecak położył obok siebie, o kolana wsparł kostur, u jego stup ułożyło się sześciołape stworzenie podobne nieco do szopa o niebiesko – rudym futerku. Nie w tym jednak rzecz, że on tam był, ale jak minął linię czujników, nie wywołując alarmu? Przecież to wyjątkowo czułe urządzenia.
Człowiek ów, jak się okazało, przyniósł mi południowy posiłek ze stołówki w kolonii. Był emerytowanym górnikiem, nadal ubierał się w wypłowiały, roboczy kombinezon. Dużo wędrował po puszczy, dorabiając sobie zbieraniem rzadkich ziół dla koncernu farmaceutycznego. Rozmawiałem z nim, spożywając obiad z termosu, chyba mnie polubił, bo wyciągnął ze swojego plecaka sporą flaszkę i blaszany kubek. Nalał do niego mocno zielonego, pienistego płynu. Spróbowałem ostrożnie. Uff , musiało mieć co najmniej ze siedemdziesiąt procent czystego alkoholu, miało jednak łagodny, egzotyczny posmak. Ciekawe, gdzie tylko pojawiał się człowiek, zawsze zaczynał wyrabiać alkohol, z czego akurat się trafiło i co miało odpowiednią zawartość cukrów. Nie pomagały żadne zakazy, zabraliśmy własne pijaństwo do gwiazd.
Opowiedziałem mężczyźnie o człowieku, którego usiłowałem wczoraj ocalić. Były górnik przyglądał mi się długo swoimi wyblakłymi od kopalnianych ciemności oczyma.
- Ducha widziałeś – odezwał się wreszcie. - Ducha Puszczy. -
Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach, mimo mocno grzejącego słońca.

Do zmroku pozostało jeszcze kilka godzin. Wilki, bo również tak nazywali drapieżniki miejscowi, prowadziły nocny tryb życia. Teraz kryły się w niedostępnych wykrotach. Puki puszcza była nagrzana słońcem, celowniki cieplne pozostawały bezużyteczne. Czekając na noc, zająłem się jakąś zaległą „papierkową” robotą. Klepałem sobie spokojnie w klawiaturę, gdy ciszę wewnątrz kabiny przerwał alarm generowany przez czujniki na zewnątrz. Ścieżką pod górę kroczyły majestatycznie dwa ogromne drapieżniki, a pomiędzy nimi postać odziana w niewyprawione skóry z twarzą ukrytą za prymitywną, drewniana maską. Na wszelki wypadek, nie do końca wierząc swoim oczom, sięgnąłem do schowka pod pulpitem i wydobyłem fiolkę Psychranu. Niektórzy twierdza że jest on w stanie przerwać nawet kataleptyczne wizje świętych. Wetknąłem sobie dozownik do nosa i pociągnąłem, aż oczy zaszły mi łzami. Zasadniczo jednak nic się nie zmieniło. Bestie przywarowały, wpatrując się fosforyzującymi ślepiami w transportowiec. Postać podeszła jeszcze kilka kroków.
- Duch Puszczy – przebiegło mi przez myśl.
Trwaliśmy jakiś czas w milczeniu, kilka metrów od siebie. On bez broni ja z lufą miotacza opuszczoną ku ziemi. Zachodzące słońce grało czerwienią na zmierzwionych grzywach drapieżników.
- Czemu zabijasz braci moich? – Zza maski przedstawiającej wycięty topornie pysk bestii, dobiegł głęboki, kobiecy głos. - Ja cierpię ich bólem i muszę umierać śmiercią każdego.
Mówiła powoli, jakby odgrzebując w pamięci dawno zapomniane słowa. Milczałem, tak zaskakujące było połączenie tego lekko ochrypłego głosu, drewnianej maski i zmierzwionych skór okrywających jej ciało.
- My bronimy puszczy, a ty czego bronisz? Odejdź puki jest jeszcze czas, to nie twoja walka.
- Kim ty jesteś – spytałem przełknąwszy ślinę dla rozluźnienia gardła.
Zdjęła bez słowa maskę, białe, z lekkim granatowym odcieniem włosy rozsypały się na ramiona. W ostatnich promieniach zachodzącego słońca ujrzałem smutna twarz pięknej dziewczyny, o wielkich, brązowych oczach. Odwróciła się powoli, słoneczne refleksy zagrały w jej włosach. Odeszli, a ja nie próbowałem ich zatrzymać, stałem tam i patrzyłem za nimi.

Nie odleciałem, nie mogłem. Jestem żołnierzem, muszę chronić cywilów. Myślałem o tym wszystkim, ładując zasobniki z loftkami do podajnika. Miałem świadomość że być może nie mamy racji. Nasza ludzka zachłanność doprowadziła niegdyś Ziemię na skraj zagłady. Może nie powinniśmy sięgać po bogactwa innych planet? Czy nasze, ludzkie potrzeby usprawiedliwiają eksplorację innych światów? Kto był prawdziwą bestią, one, które były tu od wieków, czy my, najeźdźcy niszczący ich dom? Myślałem jeszcze kiedy zasiadałem w kabinie działka. Las stygł powoli, a ja czekałem aż będę mógł uruchomić celowniki.
Wilki przypuściły atak grubo po północy. Ekran rozjarzył się widmowymi sylwetkami, widziałem je zbierające się na skraju puszczy i u podnóża góry. Było ich dużo więcej niż wczoraj. Miałem również wrażenie, że kilka razy przez mgnienie oka, widziałem przemykającego wśród drzew Ducha.
Zaatakowały równocześnie. Na dole zaterkotały karabiny, a po chwili u mnie rozdzwonił się alarm, wywołany wejściem zwierząt w strefę czujników. Wąskie podejście zaroiło się od drapieżników, działko przestawione na ogień ciągły, wypluwało rytmicznie pociski, które rozrywały ciała w gejzerach pary i krwawej mgły. Uderzenia rozpędzonych, tytanowych loftek wybijały w skalistej ziemi kratery, wyrzucając w powietrze tumany kurzu. Podczerwień stała się bezużyteczna, przełączyłem więc na rentgen. Obraz zaroił się od niesamowitych szkieletów. Ogień był na tyle gęsty, że stanowił niemal ścianę, ale przecież niektóre wilki przedostawały się i w dzikim szale skakały na kopułkę działa, usiłując gryźć wystające stalowe elementy. Chwilami kątem oka widziałem ich rozżarte paszcze i fosforyzujące czerwono oczy. Potężne pazury przednich, chwytnych łap zgrzytały bezsilnie po utwardzonym szkle. Włączyłem pulsator, generujący impulsy wysokiego napięcia na pancerz. Bestie padały martwe, odrzucane potężnymi wyładowaniami. Mimo filtrów, powietrze wewnątrz poczęło śmierdzieć nieznośnie przypalonym mięsem.
Dziewczynę zobaczyłem późno, nie wiem jakim cudem przedarła się przez linię ognia. Biegła gdzieś z boku, wprost na działko w towarzystwie dwóch szczególnie dużych drapieżników. Szarpnąłem dźwigniami, łoże wykonało szybki ćwierćobrót, jakiś nie do końca świadomy impuls spowodował, że obniżyłem celownik i wystrzeliłem tuż pod nogi biegnącej. Eksplozja, wywołana uderzeniem pocisku w skałę, wyrzuciła ją w powietrze i daleko do tyłu. Wilki w skoku dosięgły kopułki, rażone prądem odpadły martwe.
Poniżej natarcie zaczęło się załamywać. Coraz mniej zwierząt biegło pod górę po śmierć. Pozostała poorana loftkami ziemia pełna poszarpanych ciał. Miejscami potworzyły się pryzmy krwawych ochłapów. Walka była skończona, pozostałe przy życiu niedobitki rozpierzchły się po lesie. Otworzyłem pomazaną krwią kopułkę, nocny chłód przyprawił mnie o dreszcz. Jakiś drapieżnik, z oderwaną praktycznie całą tylną połowa ciała, usiłował czołgać się w moją stronę, dobiłem go strzałem z ręcznej broni. Jego pałające nienawiścią oczy zgasły, w ciszy łuska nienaturalnie głośno zadzwoniła o skałę.
Dziewczyna leżała zwinięta obok krateru wybitego w skale. Żyła, wybuch nie spowodował żadnych poważniejszych obrażeń. Kiedy podnosiłem nieprzytomną, by podłączyć wewnątrz promu do automeda, miałem zamiar pozostawić ją w osadzie na dole. Ich legenda, ich problem. Ja swoją robotę wykonałem. Należało przypuszczać że to właśnie ona w jakiś sposób potrafiła rozumieć myśli zwierząt i narzucać im swoją wolę.
Ta myśl przyszła nieco później, gdy siedziałem przy niej, śpiącej, jej twarz była taka spokojna i piękna. Przecież ta dziewczyna nigdy naprawdę nie istniała, była tylko Duchem, opowieścią wylęgłą w porażonych strachem umysłach osadników. Pomysł ten zakrawał niemal na bluźnierstwo. Rozważałem go dłuższy czas, mocując się z sobą, wreszcie wziąłem, śpiącą, delikatnie na ręce, by ukryć wewnątrz przenośnego anabiozatora, używanego zazwyczaj do przewozu ciężko rannych. Mogła tam przeleżeć w stanie hibernacji nawet kilka tygodni. Uruchomiłem aparaturę, i umieściłem w dawnym miejscu wysoko na wspornikach. Mało prawdopodobne żeby ktoś tam zajrzał podczas lotu powrotnego.

Ataki nie powtórzyły się, przez kolejne dni życie osady wracało powoli do normy. Uprzątnięto pobojowisko, pogrzebano zmasakrowane ciała, uruchomiono ponownie transport naziemny. Na odjezdnym uhonorowano nas imprezą na naszą cześć. Była orkiestra, przemówienia a na koniec mocna popijawa, uskuteczniona miejscowym, granatowym alkoholem. Na to wszystko patrzyła pustymi oczodołami oczyszczona w kwasach wilcza czaszka którą ktoś powiesił pod zakurzoną powałą kasyna. Rankiem planeta żegnała nas gęstą mgłą i upiornym kacem. W tym mlecznym, zaróżowionym od góry wstającym słońcem oparze, zginęła rzeka, kolonia, wodospad i tylko samotny wierzchołek góry, na którym tak wiele ostatnio się zdarzyło, sterczał samotnie z morza bieli.
Przedsięwzięcie które zrodziło się w mojej rozgrzanej walką głowie, tam na szczycie, pod obcymi gwiazdami, wcale nie było łatwe do realizacji. Podjęcie jednak decyzji często jest jak przysłowiowy, malutki kamyczek wywołujący potężną lawinę. W świecie pełnym wszelkiego rodzaju kamer i czujników, gdzie na człowieka patrzą rozliczne, elektroniczne oczy a na poły inteligentne systemy czuwają nad każdym krokiem, czekało mnie zadanie iście karkołomne. Co innego ukryć kogoś na pokładzie własnego małego statku, inna zaś sprawa przetransportować go te setki lat świetlnych na Ziemię, oraz sprawić by, bezimienny, zyskał tożsamość.
Na wielkich transgalaktykach każdy z tysięcy hibernatorów stanowi osobną, praktycznie niezależną jednostkę. W razie awarii głównego systemu podtrzymywania życia, urządzenia te potrafią pracować jeszcze przez kilka godzin zasilane z własnych akumulatorów. Pomimo to każdy z nich podłączony jest do głównego systemu informatycznego, co pozwala kontrolować aktualny stan pasażerów. Każda operacja wykonywana przy tych urządzeniach jest rejestrowana w elektronicznej pamięci. Jest na to jednak sposób. Statki liniowe rzadko mają pełną obsadę pasażerów, część hibernatorów pozostaje więc wolna i taki status mają w systemie, wystarczy spowodować chwilową przerwę w działaniu elektronicznych łącz i w międzyczasie podłączyć w kontrolnym panelu zamrażarki małą pluskwę, symulująca że urządzenie pozostaje puste. Nie jest to specjalnie trudne, gdy pracuje się przy drobnych naprawach na statku. Pluskwę można wszak zbudować w ten sposób, by można ją było podłączyć wcześniej, natomiast by aktywowała się dopiero w chwili restartu łącza. Że jest to niezgodne z jakimkolwiek regulaminem? A czy przemycanie człowieka, jest z nim zgodne? Tak więc przewiozłem Ducha ukrytą, w wózku narzędziowym i umieściłem w przygotowanym wcześniej hibernatorze, przebrawszy w ten przepisowy, biały kombinezon. Jej odzienie z niewyprawionych, kudłatych skór i drewnianą maskę spaliłem, umieściwszy w komorze remontowanego silnika plazmowego podczas testów, w ten sposób zerwałem ostatnie ogniwo łączące dziewczynę z tamtymi bestiami.
Jacek oczywiście przeraził się gdy wtajemniczyłem go w soje plany. Kości jednak zostały rzucone, wywołana moim działaniem lawina już ruszyła i niepodobna było teraz się wycofać. Pomny jednak naszej przyjaźni, zgodził się pomóc. Na razie więc, wykorzystując ogromne możliwości kwantowego komputera do łamania kodów urzędowych serwerów, poszukiwał nowej tożsamości dla dziewczyny. Wymagało to wiele rozwagi i ostrożności. Należało znaleźć, osobę zaginioną, której wiek zgadzał się mniej więcej z naszym Duchem, czyli lat około dwudziestu, mieszkającą najlepiej gdzieś na dalekiej kolonii i podmienić dane biometryczne tak, by można potem było sfingować jej odnalezienie.
Również ja spędzałem wolne od pracy godziny, szperając przez tachionowe łącza po dostępnej sieci, usiłując ustalić rzeczywistą tożsamość dziewczyny. Musiała zaginąć jako dziecko, i jakimś cudem przeżyła w dżungli. Prawdopodobnie opiekowały się nią owe drapieżniki, z którymi nawiązała w jakiś sposób więź, możliwe, że nawet na poziomie telepatycznym. Podobne wydarzenia miały miejsce kilkakroć już wcześniej. Mówiła i nosiła ubranie, sugerowało to według dostępnych mi opracowań, że musiała zaginąć mając trzy czy cztery lata. W interesującym mnie rejonie nie zanotowano zaginięcia nieletniego, wydarzyły się jednak co najmniej dwie katastrofy: Jeden z promów rozbił się na skutek błędów nawigacyjnych o zbocze góry, inny po awarii jednego z silników, zatonął poniżej wodospadu. Na listach zabitych nie znalazłem jednak wpisów dotyczących dzieci. Prawdopodobnie bilety wystawione były, jak to się zwykle praktykuje, na rodziców. Duch musiała ocaleć z którejś z tych katastrof. Wszystko wskazywało na to, że z tej pod wodospadem, gdyż rozbity pod wzgórzem statek eksplodował i spłonął doszczętnie.
Pierwsza część planu była w miarę prosta, dużo bardziej skomplikowane miało się okazać wydostanie dziewczyny z pilnie strzeżonego kompleksu bazy wojskowej, i dostarczenie do instytutu. Kamery, bramki, czujniki podczerwieni, stanowią na tyle szczelną barierę, że próba ich ominięcia czy unieszkodliwienia stanowi poważny problem. We wszystkich systemach bezpieczeństwa istnieje jednak zawsze czynnik ludzki, stanowiący konieczne, ale najsłabsze ogniwo.
Nawet późnym wieczorem na płycie lotniska i w hangarach panuje zwykle duży ruch. Kręci się tam wielu techników, pilotów i członków załóg, jeżdżą wózki transportowe, maszyny kołują na pas startowy. Słowem kontrolowany chaos. Nie zdziwił więc nikogo widok pilota i mechanika, ładującego anabiozator na akumulatorowy wózek. Może gdyby ktoś bardzo dokładnie się przyjrzał, zauważyłby nieznacznie większy wysiłek, jaki wkładają w tą czynność. Gdyby znalazł się ktoś bardzo dociekliwy, zapytał by zapewne dlaczego Jacek, szanowany pracownik naukowy instytutu, paraduje w usmarowanym kombinezonie mechanika. W schowku, obok pomieszczeń socjalnych za hangarami, przebraliśmy śpiącą nadal dziewczynę w mundur wojskowy i lekko ucharakteryzowali. Teraz należało cierpliwie poczekać. Jacek pilnie wpatrywał się w tarczę zegarka.
Teraz – powiedział.
Gdzieś za ściną, w komorze urządzeń klimatyzacyjnych, rozległo się stłumione stuknięcie i pomieszczenia zaczął wypełniać duszący dym, tłoczony przez wentylację. Po chwili włączyły się syreny alarmowe.
W przeddzień dokonaliśmy małej akcji sabotażowej, umieszczając przy wlocie czerpni powietrza skrzynkę ze szmatami nasączonymi środkiem dymotwórczym.
W razie wykrycia, mogło to wyglądać na zwykłe niechlujstwo ekipy remontowej. Detonator czasowy powodował zapalenie się szmat i okopcenie skrzynki sterowania wentylatora, żeby zapłon wyglądał na zainicjowany iskrzeniem.
Chaos kontrolowany, momentalnie zmienił się w niekontrolowany. Ludzie poczęli biegać szukając źródła ognia. Ogólny rozgardiasz powiększyło jeszcze włączenie się zraszaczy. Nikt nie zatrzymywał mnie, gdy wybiegłem z budynku niosąc nieprzytomną Duch na rękach. W przelocie krzyknąłem zaaferowanemu strażnikowi coś o zaczadzeniu. Jacek czekał już w samochodzie. W głównej bramie mignąłem przepustką przed oczyma wartownika, chyba niewiele skojarzył, bo otwierając szlaban gapił się w stronę zadymionego hangaru.
Do instytutu dotarliśmy bez żadnych problemów. Jacek często przychodził pracować wieczorami, a i ja bywając na ziemi trawiłem tu czasem całe noce nadrabiając zaległości. Niejakie zdziwienie wzbudziła taszczona przez nas skrzynia. Strażnik był jednak na tyle miły, że pomógł nam nawet wnieść ją do windy.
Duch, cały czas uśpiona, zawieszona naga w lekko czerwonawej mgiełce LCL, wyglądała tak krucho i bezbronnie. W małej sterowni, oddzielonej od głównego laboratorium, jak radiowa realizatorka, przyciemnianą szybą, Jacek podał mi specjalny neurokask. Monitory głównego komputera rozjarzyły się błękitem. Kwantowa maszyna miała tak potężną moc obliczeniową, że w zasadzie sama znajdowała się na granicy świadomości. Tylko tak duże zasoby pozwalały pracować w czasie rzeczywistym z czymś tak ulotnym jak ludzka pamięć. Jeszce tylko kilka komend wstukanych z klawiatury i ruszyliśmy w podróż przez ocean wspomnień dziewczyny będącej legendą.
Obraz pamięci można przenieść na monitor, towarzyszące mu dźwięki emitować z głośników. Myśli jednak niosą z sobą cały ogromny bagaż uczuć, bez których są niezrozumiałe. Neurokaski dzięki iteracji z naszymi neuronami, pozwalały odczuć przynajmniej ich cień.
Duch miała cudowne dzieciństwo. Była jedynym dzieckiem pary kochających ją ludzi. Prawdopodobnie jej rodzice byli ludźmi zamożnymi, bo najwcześniejsze zapamiętane obrazy ukazywały oprócz ich radosnych twarzy, wiele zabaw w pokojach dużego, gustownie urządzonego domu. Wiele było tam tez fantazji, ożywionych dziecięcą wyobraźnią postaci z filmów wyświetlanych w holokinie.
Katastrofa, tym straszniejsza, że oglądana oczyma dziecka. Huk eksplozji, wizg dartego metalu, uderzenie, wstrząs i cisza. Szum wody pomieszanej na pokładzie z rozbryzgami krwi i podnoszącej się coraz wyżej. Pasażerowie zastygli w nienaturalnych pozach, jak popsute lalki. Twarz pięknej kobiety w zestawieniu z ostrym odłamem poszycia, który przyszpilił ją do fotela. Ostatni makabryczny szczegół, dłoń zwisająca bezwładnie i kapiące z niej powoli krople krwi. Paniczny strach dziecka, pomieszany z dojmującym uczuciem krzywdy, tak silny, że mimo iż docierało do nas tylko jego echo, walczyłem z pokusą zerwania połączenia.
Duch uratowała się dzięki przypadkowej kłodzie, przepływającej obok tonącego kadłuba.
Przywarła do niego z całych sił. W zimnej wodzie szybko straciła przytomność, obraz wspomnienia urywał się w tym miejscu. Prawdopodobnie albo woda wyrzuciła kłodę na brzeg, albo któryś z drapieżników wyciągnął dziewczynkę z nurtu. Kolejny obraz przedstawiał mroczne wnętrze legowiska wilków. Białe, sześciołape, kudłate bestie. Jakiś czas wzbraniała się przed jedzeniem surowego mięsa, potem jednak głód wziął górę. Dziewczynka szybko przystosowała się do nowych warunków, jednocześnie zdawała sobie sprawę ze swej inności, dlatego okrywała ciało zwierzęcymi skórami. Potem, kiedy już nieco podrosła, często podkradała się w pobliże pracujących w lesie brygad. Słuchała ich rozmów, patrzyła jak posługują się narzędziami. Któregoś dnia, siedząc w pobliskim wykrocie, podpatrzyła jakiegoś robotnika leśnego, który w chwili przerwy rzeźbił nożem figurkę z drewnianego polana. Kiedy ludzie odeszli do pracy, podkradła się i zabrała narzędzie. Potem sama po wielu próbach wystrugała swoją maskę. Mogliśmy poczuć jej dumę, gdy za pomocą włóczni z tegoż noża przywiązanego łykiem do długiego kija, upolowała swoją pierwszą zdobycz.
Dziewczyna dorastała, budziła się jej uczuciowość. Utożsamiała się z wilkami, więc jej młodzieńcze fascynacje były skierowane właśnie w ich kierunku, drapieżniki czasem również traktowały ją jako samicę swego gatunku. Szybko jednak poznała swoją inność, a wraz z nią narastającą, głęboką pustkę i tęsknotę za czymś nieznanym. Odkryła również że potrafi posługując się tylko myślą, narzucać bestiom swoją wolę.

Ataki sprowokowali sami koloniści. Przygotowując teren spalili bez litości całą połać lasu, nie oszczędzając zwierzęcych legowisk. Spłonęło wiele młodych, zbyt małych by mogły uciekać. Duch wraz z wilczycami wynosiła je z pożaru, ale ogień był zbyt szybki. Dane nam było poczuć jej dojmujący ból i gniew, gdy płakała wraz ze skomlącymi samicami, zimną, księżycową nocą, nad martwymi ciałami swych maleńkich jeszcze, przyrodnich braci.
Drapieżniki nie umiały myśleć logicznie, ona potrafiła. Zaczęły się ataki. Dobrze skoordynowane, przemyślane i skuteczne. Często na ciałach ofiar, oprócz śladów pozostawionych przez zęby bestii, znajdowano rany po jej włóczni. Odważna, niemal do szaleństwa, mimo nocnych straży, wkradała się do miasta. Nieraz, w świetle dwóch księżyców widywano ją, jako zwinny cień przeskakujący po dachach i konstrukcjach. Nieuchwytna, nierozpoznana, siała strach i grozę. Została legendą, upiornym Duchem Puszczy.
Ostatnia bitwa. Uderzenia loftek, pył i krwawa mgła. Zwały martwych ciał. Znała ich. Nie mieli imion, wilki ich nie potrzebują. Mają z to swój niepowtarzalny jak podpis – zapach. Wychowała się z nimi niegdyś, polowała. Teraz ginęli wokół niej, padali rażeni nieznanym. Wyśledziła skąd przychodzi śmierć. Tam był człowiek, z jakiegoś powodu sam jeden, jakby zagubiony. Spojrzała wtedy w jego oczy. Zobaczyła smutek zmęczenie i ani odrobiny gniewu. Odczuliśmy mgnienie jej zaskoczenia. W jej myślach nie było nienawiści, wtedy nie chciała mnie zabić. Przez chwilę nawiązała się między nami nić porozumienia, wtedy zdjęła maskę.
Szaleńczy bieg pod górę, determinacja i strach. Ściana wybuchów coraz bliżej, rozbryzgi ziemi, krwi i drażniący nozdrza zapach dymu skrzesanego przez metal uderzający o skałę. Eksplozja, szarpnięcie, granatowy rozbłysk pod czaszką i ciemność.
Długo jeszcze siedzieliśmy wpatrzeni w puste ekrany, owiani cichym szmerem prądów we wnętrzu potężnej, kwantowej jednostki. Nasze mózgi, porażone nawałem odczuć, wracały powoli do normy. W holograficznym, trójwymiarowym zobrazowaniu mózgu dziewczyny pojawiały się tylko pojedyncze drobne rozbłyski podstawowej aktywności.

Czas było przystąpić do pracy. Wiele godzin, wykorzystując strzępy wspomnień zgranych przez Jacka w trakcie wcześniejszych badań, przędliśmy nową przeszłość Ducha. Ostrożnie, by nie naruszyć kruchej struktury osobowości, budowaliśmy zdarzenie po zdarzeniu. Mozolna to była praca. Maszyna, na bieżąco modelowała zawiły labirynt pamięci dziewczyny, co i rusz wskazując błędy i niespójności. W nowej, fikcyjnej przeszłości, był wprawdzie dramat utraty rodziny, zdarzenie to pozostawiło bowiem tak głęboki ślad, że całkowite jego usunięcie okazało się praktycznie niemożliwe, ale pozostałe były już pełne jasnych barw. Dobre szkoły, uczelnia, przyjaciółki, wreszcie ja. Spotkaliśmy się właśnie w chłodnym korytarzu transgalaktyka. Wskutek awarii hibernatora, wybudziła się w trakcie lotu. Na na nocnej plaży mogłem przez chwilę poczuć potęgę jej miłości. Nasz męski, logiczny umysł, nie jest przygotowany do odczuwania uczuć o takim nasileniu. Kilka wspólnych miesięcy, zaręczyny gdzieś w zasypanym śniegiem górskim schronisku. Gdy komputer ładował te wspomnienia, obraz mózgu Ducha wyglądał jak niebo podczas pokazu sztucznych ogni.
Ja także musiałem wejść do kapsuły, by wspomnienia dziewczyny stały się naszą wspólną przeszłością. Teraz jeszcze pamiętam obie ścieżki, lecz kiedy zasnę mój umysł przebuduje do końca strukturę pamięci i jak po hipnotycznej sugestii, zatrze na zawsze niepotrzebne fragmenty.

Nie pytaj mnie więc jutro co jest prawdą, a co tylko wynikiem złudzenia neuronów rozhuśtanych drganiem prądów płynących w skomplikowanych, elektronicznych obwodach. Prawdy nie odkryje już nikt. Po skończonej operacji, Jacek również wlazł do kapsuły i zmodyfikował swoją pamięć, na koniec zaś, komputer posłuszny odpowiedniemu skryptowi, skasował gruntownie wszelkie ślady naszej działalności.

Ona jest moją dziewczyną, jesteśmy zaręczeni, narazie w naszej pamięci, od jutra w realnym świecie. Znam ją, wiem co lubi a czego nie, co sprawia jej przyjemność a co ją smuci.
Wiem o tym, choć jeszcze gdzieś w zakamarkach pamięci, na poziomie słabo zapamiętanego snu widzę chwilę, gdy tam, na wierzchołku góry zdejmuje maskę.
W jej wspomnieniach nie ma już wilków ani planety E-193, nie ma uderzeń loftek, fontann ziemi i rozbryzgów krwi, jest słońce, miłość i ja. Kiedy teraz patrzę na nią, tak spokojną w swym śnie, wiem, że oszczędziłem jej upokarzającej roli królika doświadczalnego, może i dziwowiska fotografowanego i filmowanego przez tabun żądnych sensacji dziennikarzy. Gdzieś jednak pozostaje irracjonalny wyrzut sumienia. Mimo wszystko zabiłem przecież legendę.

Błotnica 25.04.2010.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
PrzeczytałemSmile Czepiania się będzie sporo. Mam wrażenie, że czasem pisałeś nieco na siłę, to znaczy są fragmenty gdzie sposób formułowania zdań zdecydowanie mi się nie podobał, w innych jest znacznie lepiej. Co do samej fabuły... cóż końcówka mnie nie zaskoczyła, jakoś tak dawało się przewidzieć, że zaskakująca nie będzie i niestety nie była. Może ze względu na demonstrację działania maszyny na początku – no ale tego nie dało się uniknąć. Co do zbieżności z Avatarem – troszkę chyba przesadziłeśBig Grin Niebieskofioletowość do tego te trzy kończyny... co prawda dobrze, że nie ma latających gór:d
Parę bardziej ogólnych uwag a potem czepianie się:
Strój Ducha – tu mam mały rozdźwięk, wiem, że żyła z drapieżnikami, wiem, że noce były zimne, ale jakoś te niewyprawione skóry zgrzytnęły mi w jej opisie, może jednak coś roślinnego w miejsce niewyprawionych skór, już chyba lepiej żeby nago biegała... ale możliwe, że to tylko mój odbiór.
Odnalezienie dziecka Ducha – to jest w ostatnim „czepianiu się” - ale nie pasuje mi to, jeśli drapieżnik wyciąga coś z wody to raczej żeby to zjeść... chyba, że od początku mamy jakąś telepatię... nie trzyma mi się to kupy.
Troszkę mecząca forma monologu, sporo opisów żadnych dialogów, ale taką formę przyjąłeś.

„które zaangażowana była ogromna większość narodów świata” - tu jednak zmieniłbym coś z tą „ogromną większością narodów” - nie pasuje mi to.

„pokończono wreszcie konflikty zbrojne, toczące się w najbardziej zapalnych rejonach.” - pokończono też mi się nie podoba – może „zakończyły się”?

„prawnie zakazu jakiegokolwiek obrotu uzbrojeniem,” - to się nie trzyma kupy, skoro były jakieś siły zbrojne do tego piraci to obrót istnieć musiał. Mógł być ściśle kontrolowany itp. Ale nie zakazany.

„niestety piractwo przestrzenne zdążyło się już rozwinąć” - imho „przestrzenne” nie jest tu niezbędne, do tego jakoś sztuczny ten wtręt. Może jednak dać to w odrębnym zdaniu?

„oraz polowania.” - domyślam się, że na wrogą faunę/florę – ale tylko się domyślam.

„Trzeba do niej mieć bardzo grubą skórę i totalny brak wyrzutów sumienia” - a co ma do tego „grupa skóra” chyba, że chodziło ci o gruboskórność a to coś zupełnie innego. Po drugie wyrzuty sumienia to jednak objaw jego posiadania, a zakładam, że tu chodziło o brak owego sumienia.

„pięćdziesiąt metrów wysokości, a całość świeci nocą,” - jeśli miało być blisko Avatara (imho też genialny film) to zbyt blisko, a do tego 50m to nawet jak na ziemskie drzewa nie jest przesada Smile Takie mamy nawet w PolsceBig Grin

„funkcjonować poza metalowymi, hermetycznymi schronami.” - darował bym sobie „metalowymi”, nic tu nie wnosi i jest nielogiczne – metale dość źle reagują na kwasy.

„Jednak w miejscach posiadających atmosferę tlenową, oraz dostatek wody, życie oparte było najczęściej o dobrze nam z Ziemi znane białko węglowe, można było więc czerpać żywność z lokalnego środowiska.” - to trzeba by przeredagować. A zapewne i podzielić na 2 lub 3 zdania. Teraz zbyt wiele tu informacji.

„niebezpieczne na tyle, że zagrażały kolonii.” - „na tyle niebezpieczne”?

„Mogły nawet sprawiać w swoim działaniu wrażenie na poły inteligentnych.” - do redakcji? Może coś w stylu „niektóre ich działania wydawały się nawet dyktowane inteligencją”? To na szybko i też koślawe, ale chyba wiesz o co mi chodzi.

„zaczynali ginąć ludzie i spadała wymiana handlowa” - tu jak dla mnie powiązanie przyczynowo skutkowe nie jest oczywiste, tą „spadającą wymianę” w ogóle bym sobie darował.

„co wyjątkowo źle wyglądało w raportach, wysyłano nas.”- tu zabrakło chyba „wtedy”? Lub czegoś podobnego.

„Zajęcie jest na tyle intratne ,że mimo dużej ilości zleceń, chętnych nie brakowało.” - tu coś z czasami „jest” - „było” może po prostu bez „jest”?

„w kosmosie budowane i w kosmosie kończyły swój żywot.” - tu masz jednak powtórzenie, może coś w stylu „budowano je w kosmosie i tam kończyły swój żywot”?

„Posiadały dwa niezależne napędy, jeden nadprzestrzenny, pozbawiony jakichkolwiek dysz, a posiadający” - dwa razy posiadały/posiadający – i co tu wnoszą te dysze może niech będą te emitery i niech „składa się z...”?

„które wciąż wołały o maszyny,” - nie podoba mi się to „wołanie” - może po prostu potrzebowały?

„a piękne kobiety można oglądać jedynie przez szybę hibernatora.” - tu jednak bym coś dodał, wywołało to u mnie konsternację. Zakładam, że chodzi o owe zamrożone kolonistkiSmile

„Miałem kiedyś taką wirtualną narzeczoną.” - tu mi nie pasuje ta wirtualność, ona jednak była realna.

„Przecież, niestety, piękne kobiety najczęściej” - czemu przecież i niestety razem? Sztuczne to.

„gdzieś na jakimś ostatecznym zadupiu,” - nie podoba mi się to „ostateczne”.

„wydawał się wystarczająco mało rozwojowy.” - może „zapowiadał się..”?

„nami ogromne może zieleni,” - tu chyba jednak „morze”

„Nasza maszyna jest jedną z najmniejszych o przeznaczeniu transportowym.” - może poprostu najmniejszym transportowcem?

„W międzyczasie mój przewodnik wprowadził mnie w kłopoty kolonii.”- to też do redakcji. „Opowiedział mi o kłopotach...” lub coś podobnego – to wprowadzanie brzmi źle.

„Zaczęło się to wszystko prawie równo z uruchomieniem tego właśnie wyrobiska.” - to też, „Wszystko zaczęło się gdy uruchomiono to wyrobisko”? Lub coś podobnego, na razie brzmi źle.

„Dopuki działała tylko kopalnia głębinowa” - dopóki?

„były raczej płochliwe i raczej nie zbliżały się” - powtórzenie.

„Mimo że opóźniało to znacznie prace, wybierając raczej potężne straty finansowe,” - „i powodowało... „ - „wybieranie strat” jakoś mi tu zgrzytnęło.

„prymitywne pistolety konstruowane powszechnie w kopalnianych warsztatach.” - jak rozumiem na wszystkich koloniach tak robiono. Troszkę było konsternacji ze znaczeniem tego zdania.

„Wszystko to jednak było tak bardzo nieskuteczne, że w zasadzie mogło jedynie służyć poprawie samopoczucia.” - tu powtarzasz dwa razy tą informację w bardzo podobny sposób. Może odwrócię znaczenie, to że broń jest nieskuteczna i że ma dawać tylko cień poczucia bezpieczeństwa już było.

„wyglądało to wszystko wyjątkowo niedobrze.”- może bez „wszystko”?

„potrafiły wycinać wszystko co znalazło się w zasięgu ostrzału.” - tu jednak nie dawał bym tego „wycinania” wszak broń nie do tego służy, coś innego – wszak nazwa nie musi odwzorowywać dokładnie działania.

„W lesie wszczął się wyraźny ruch.” - tu coś zgrzyta ten zwrot.

„pozostawało jeszcze jakieś pięć godzin. Sprawdziłem jeszcze linię” - powtórzenie „jeszcze”.

„Przez właz zaglądał olbrzymi księżyc.” - nie chce mi się już sprawdzać, ale czy on tuż przed atakiem jeszcze nie wzeszedł? To może jednak warto by to dodać i z tym drugim (bo to chyba mniejszy) też coś nie tak – przed chwilą zaszedł?

„Może tak przerażonego że pomylił kierunki, w końcu w dzikiej, gęstej puszczy łatwo zmylić drogę, albo szaleńca, któremu choroba zaćmiła umysł.” - tu coś bym zmienił – to szaleństwo wygląda jak przyklejone – „może był tak przerażony... a może szalony i choroba...”?

„górę przytłumionym pomrukiem,” - „na górę jako przytłumiony pomruk”?

„Wilki, bo tak nazywali drapieżniki miejscowi,” - tu jednak dał bym jakieś nawiązanie do tego że oni też je tak nazwali – wszak bohater wcześniej używał tego określenia jako własne i w cudzysłowach.

„Zza maski przedstawiającej wycięty prymitywnie pysk bestii,” - „prymitywnie” już było, może tym razem „topornie”, „niezgrabnie”, lub coś w tym stylu?

„Bestie padały rażone śmiertelnie.”- śmiertelnie rażone?

„Mimo że powietrze którym oddychałem było wstępnie filtrowane, poczęło śmierdzieć nieznośnie przypalonym mięsem.” - może nieco prościej: „Mimo filtrów powietrze wewnątrz...”?

„Pomysł ten zatrącał niemal o bluźnierstwo.” - „zatrącał” czy może jednak „trącił” lub „zakrawał”?

„zajrzał podczas powrotnego lotu.” - „lotu powrotnego” brzmiało by chyba lepiej.

„miały miejsce kilkakroć już wcześniej.” - tu nie podoba mi się to „kilkakroć”.

„Do instytutu dotarliżmy” - „dotarliśmy”.

„Tylko tak durze zasoby pozwalały” - „duże”.

„któryś z drapieżników wyciągnął dziewcznkę z nurtu.”- tu „dziewczynkę” a po drugie darował bym sobie drapieżnika, jakby nie kombinować to jednak raczej w celach konsumpcyjnych by ją wyciągnął – może jakieś zwierze? Dajmy jej szansę nawiązać ten kontakt:d

To tyleBig Grin
Just Janko.
Odpowiedz
#4
Jak ja uwielbiam z Tobą Janko dyskutowaćSmile. No to sobie podyskutujemy

Po pierwsze Avatar...Jasne że mógłbym napisać dowolnie wybrany kolor, a drzewa w puszczy mogły by na ten przykład trzepotać liściami, albo mieć płucka, czy coś takiego .. Zresztą tego patentu już ktoś użył, czy czasem nie Lem. Tak że mógł Cameron użyć patentów z "Pocahontas" to ja bez żenady sobie z Avatara podbiorę, zresztą sam lojalnie ostrzegłem.. Najwyżej opko do fanfików przeniosę

„pokończono wreszcie konflikty zbrojne, toczące się w najbardziej zapalnych rejonach.” - nie poprawiam z dwóch aż powodów.. konflikty same nigdy się nie kończą, no chyba że przeciwnicy się nawzajem powyrzynają. Konflikt jeśli jest jeden ktoś musi zakończyć, a jeśli wiele to pokończyć tak jak świece pogasić. .. powód drugi.. gdybym napisał "zakończyły się" toby tego "się" w samym zdaniu było już ze trzy, a tego nie lubię

„niestety piractwo przestrzenne zdążyło się już rozwinąć” - zmieniłem na "kosmiczne" dla odróżnienia od morskiego

„oraz polowania.” - domyślam się, że na wrogą faunę/florę – ale tylko się domyślam." - wyjaśnia się dalej.. nie musi od razu.

„Trzeba do niej mieć bardzo grubą skórę i totalny brak wyrzutów sumienia” - chodzi o gruboskórność właśnie, a zdanie z jakiejś literatury pamiętam , na dodatek jak KKK uczy (Katechizm Kościoła Katolickiego, wiem że brzmi jak Kodeks Karny Smile w sumie na to samo wychodzi ), Sumienie ma każdy kto posiada duszę, sumienie może być stłumione, lub źle uformowane, wtedy nie zgłasza wyrzutów, zdanie zostaje,

„pięćdziesiąt metrów wysokości, a całość świeci nocą,” - jeśli miało być blisko Avatara (imho też genialny film) to zbyt blisko, a do tego 50m to nawet jak na ziemskie drzewa nie jest przesada Smile Takie mamy nawet w PolsceBig Grin." - z wysokością faktycznie dałem ciała, to co na opał wycinam, ma zwykle gdzieś koło 20 metrów spokojnie.. poprawiam na kilometr zaś co do Avatara, to miało być bezpośrednie odwołanie, takie mrugnięcie okiem .

„funkcjonować poza metalowymi, hermetycznymi schronami.” - darował bym sobie „metalowymi”, nic tu nie wnosi i jest nielogiczne – metale dość źle reagują na kwasy. - usuwam "metalowe", ale nie do końca się z tobą zgadzam, aluminium nie reaguje na ten przykład z większością kwasów (pasywacja), a niewielki dodatek bodaj chromu i niklu w stopie uodparnia także stal.. Natomiast wszelkie betony są znacznie bardziej wrażliwe. Tworzywa sztuczne reagują różnie..

„niebezpieczne na tyle, że zagrażały kolonii.” - „na tyle niebezpieczne”?- jestem niepoprawnym fanatykiem szyku przestawnego Smile.

„Mogły nawet sprawiać w swoim działaniu wrażenie na poły inteligentnych.” - do redakcji? Może coś w stylu „niektóre ich działania wydawały się nawet dyktowane inteligencją”? To na szybko i też koślawe, ale chyba wiesz o co mi chodzi.- "na poły inteligentnych" - zwrot zaczerpnięty u samego mistrza Lema.. Jemu wolno, mnie chyba też Smile

„zaczynali ginąć ludzie i spadała wymiana handlowa” - tu jak dla mnie powiązanie przyczynowo skutkowe nie jest oczywiste, tą „spadającą wymianę” w ogóle bym sobie darował." - a ja sobie nie daruję Smile Otóż wystraszeni ludzie pracują mało wydajnie, spada produkcja, nie ma czego sprzedawać lub wymieniać ( w wypadku mojej kolonii cenna kopalina) więc spada wymiana. Widzisz to jest tak że tuzów tego świata nie specjalnie interesuje śmierć kilku roboli w kopalni na końcu galaktyki, inna sprawa, gdy ubywa im na kontach, o to wtedy podnoszą larum .

„które wciąż wołały o maszyny,” - nie podoba mi się to „wołanie” - może po prostu potrzebowały?" - znowu zaczerpnięte od mistrza Lema

„a piękne kobiety można oglądać jedynie przez szybę hibernatora.” - tu jednak bym coś dodał, wywołało to u mnie konsternację. Zakładam, że chodzi o owe zamrożone kolonistki" - o kolonistki chodzi jako żywo, co wyjaśnia się kawałeczek wcześniej kawałeczek dalej, w końcu kto inny jak nie podróżni leżał w tych lodówkach

„Miałem kiedyś taką wirtualną narzeczoną.” - tu mi nie pasuje ta wirtualność, ona jednak była realna". - Taka przenośnia, mógł se na nią najwyżej popatrzeć i to pod warunkiem że szyba nie zarosiała Smile no to jednak bardzie wirtualna, jak "wirtualne małżeństwo"

„gdzieś na jakimś ostatecznym zadupiu,” - nie podoba mi się to „ostateczne”. - jak się mieszka na takim końcu świata jak ja, to dochodzi się do wniosku że określenie "zadupie" jest jak najbardziej stopniowalne... np moja wichura ma sześćdziesiąt kilka numerów, asfaltową (choć ślepą) drogę telefon wodociąg.. itd - to jest zadupie zwyczajne. Czasem jedziesz przez wioskę gdzie masz kocie łby takie że kierownica zęby chce ci wybić, telefon jest jeden u sołtysa i żadna sieć komórkowa nie ma zasięgu, wtedy jest już zadupie poważne... Jeśli do wiochy przeciskasz się leśną gruntówką, na której pięć na godzinę grozi odpadnięciem zawieszenia, a woda z kałuż nalewa ci się do środka przez progi, na koniec docierasz do czterech chałup gdzieś na polanie, z czego dwie są w stanie zupełnego rozkładu. Prąd dociera tylko mniej więcej, a mieszkaniec z którym rozmawiasz wyciąga na stół reklamówkę uzbieranych gdzieś bliżej cywilizacji petów i nabija sobie tytoniem z nich fajkę, a herbatę z jakichś bliżej niezidentyfikowanych liści dostaniesz w wyszczerbionym słoiku po musztardzie... no to wtedy już jest zadupie ostateczne.. gorzej już się nie da.. Smile

„wydawał się wystarczająco mało rozwojowy.” - może „zapowiadał się..”? - takie powiedzonko na granicy .. no czegoś tam, sam często używam w końcu narrator nie jest bywalcem przybytków kultury

„Nasza maszyna jest jedną z najmniejszych o przeznaczeniu transportowym.” - może poprostu najmniejszym transportowcem?" - za dużo by się "transportowców" w okolicznych zdaniach narobiło.

„W międzyczasie mój przewodnik wprowadził mnie w kłopoty kolonii.”- to też do redakcji. „Opowiedział mi o kłopotach...” lub coś podobnego – to wprowadzanie brzmi źle." - tu sam szukałem lepszego zwrotu - "opowiedział mi" - brzmi jakoś tak wypracowaniowo..

„prymitywne pistolety konstruowane powszechnie w kopalnianych warsztatach.” - jak rozumiem na wszystkich koloniach tak robiono. Troszkę było konsternacji ze znaczeniem tego zdania. - Praktyka taka jak robienie kusz i samopałów w moich stronach. Jak najbardziej nielegalna, ale radzić sobie trzeba.

„potrafiły wycinać wszystko co znalazło się w zasięgu ostrzału.” - tu jednak nie dawał bym tego „wycinania” wszak broń nie do tego służy, coś innego – wszak nazwa nie musi odwzorowywać dokładnie działania. - Tu opis tych szybkostrzelnych karabinów z obracającą się wiązką kilku luf stosowane często jako uzbrojenie amerykańskich śmigłowców, występuje również w predatorze. Nazywane tam właśnie "kosiarką". One naprawdę "koszą" nawet mniejsze drzewa w polu ostrzału. Prawdziwej nazwy nie znamam. W grze "Descent" taka właśnie broń występuje pod nazwą "działko lub karabin Vausa"

„W lesie wszczął się wyraźny ruch.” - tu coś zgrzyta ten zwrot." - "zaczął się" będzie jeszcze gorzej

„Przez właz zaglądał olbrzymi księżyc.” - nie chce mi się już sprawdzać, ale czy on tuż przed atakiem jeszcze nie wzeszedł? To może jednak warto by to dodać i z tym drugim (bo to chyba mniejszy) też coś nie tak – przed chwilą zaszedł?" - przed atakiem jeszcze nie wzeszedł, wzeszedł sobie spokojnie pod koniec wali, i był na tyle nisko nad horyzontem, że świecił sobie ładniutko przez właz który mógł być z tyłu jak w samolotach transportowych. drugi zaś jak zaszedł przed zmrokiem, tak miał pojawić się dopiero nad ranem i być widoczny na dziennym niebie, jak czasem i na Ziemi się zdarza.

„Może tak przerażonego że pomylił kierunki, w końcu w dzikiej, gęstej puszczy łatwo zmylić drogę, albo szaleńca, któremu choroba zaćmiła umysł.” - tu coś bym zmienił – to szaleństwo wygląda jak przyklejone – „może był tak przerażony... a może szalony i choroba...”? - tu akurat nie rozumiem o co Ci chodzi. Według mnie, albo zdrowy, i przerażony, albo szaleniec czyli umysłowo chory.

„Bestie padały rażone śmiertelnie.”- śmiertelnie rażone? - jakoś tak lepiej do dramaturgii mi pasuje..

"Odnalezienie dziecka Ducha – to jest w ostatnim „czepianiu się” - ale nie pasuje mi to, jeśli drapieżnik wyciąga coś z wody to raczej żeby to zjeść... chyba, że od początku mamy jakąś telepatię... nie trzyma mi się to kupy." - "tu całkowicie się z tobą nie zgodzę. Instynkt macierzyński jest że tak powiem uniwersalny. Często się zdarza (choć to jednak wyjątki) że samica jednego gatunku wychowuje małe innego gatunku. Nawet drapieżnik roślinożercę i wicewersa. Są też notowane prawdziwe przypadki wychowania ludzkich dzieci przez zwierzęta. W tym również drapieżników. Istnieje na ten temat również wiele mitów..Zresztą zachowania zwierząt wobec dzieci są nader często dość różne i wyjątkowo łagodne, w przeciwieństwie do dorosłych, czego sam bywałem świadkiem. Ot tajemnica natury Smile.

Strój Ducha – tu mam mały rozdźwięk, wiem, że żyła z drapieżnikami, wiem, że noce były zimne, ale jakoś te niewyprawione skóry zgrzytnęły mi w jej opisie, może jednak coś roślinnego w miejsce niewyprawionych skór, już chyba lepiej żeby nago biegała... ale możliwe, że to tylko mój odbiór." - po pierwsze bardzo mi nie pasował patent biegania na golasa. Jakiś taki.. hmm .. no wiesz Smile Zresztą jako dziecko nosiła przecież ubranie. Prawdopodobnie niszczyło się dość szybko, wreszcie przecież z niego wyrastała.. Myślę że dopóki się dało to owijała się jakoś tymi zniszczonymi szmatkami.. Dlaczego skóry nie trawy czy liście. Po pierwsze jej przybrani bracia byli kudłaci. Po drugie miała nóż. Po trzecie: Ktoś z osady zapewne polował, kręciła się przecież po okolicy, mogła podpatrzeć jak skórę ze zwierzęcia zdejmować, w sumie nie taka trudność. Jeśli dodać więc jedno do drugiego.. chciała być futrzasta jak jej bracia, i wiedziała mniej więcej jak ubranie ma wyglądać a skóra wszakrze nieco do szmaty jest podobna .. więc jest możliwe że jakoś się w te skóry ubierała. Z wdziankiem roślinnym jest ciut gorzej. Nikt takiego nie nosił, bo ludzie z osady mieli przecież tkaniny, drapieżniki w zasadzie roślinami się nie interesują, a wpaść na pomysł jak takie wdzianko zrobić nie jest bez żadnych wzorów z zewnątrz łatwo.

Jest to jak na razie ostatni projekt gdzie piszę w pierwszej osobie. Następny będzie prowadzony już z normalnym narratorem i dialogami.

Ufff ale się opisałem. Dzięki Janko za wnikliwą analizę, wszystkie inne sugestie oczywiście zastosowałem, jeszcze chciałbym się tylko dowiedzieć czy po przeczytaniu jesteś bardziej na tak, czy na nie
Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#5
Ja też to lubięBig Grin więc podyskutujemy – a i odpowiedź na pytanie ostateczne będzieBig Grin

Co do Avatara się nie czepiemia samej zbieżności czy kolorów, może tylko tej sześcionożności, jako że i w firmie mi zgrzytnęła.

Cytat:„pokończono wreszcie konflikty zbrojne, toczące się w najbardziej zapalnych rejonach.” - tu się będę upierał przy tym „pokończono”
- nie pasuje mi po prostu to słowo w tym kontekście – może chociaż „zakończono” masz to samo znaczenie a nie kole.


Cytat:„oraz polowania.”
- tak, ale w tym zdaniu to nie pasi, po drugie to nie polowania tylko „eksterminacja prewencyjna”Big Grin

Cytat:„Trzeba do niej mieć bardzo grubą skórę i totalny brak wyrzutów sumienia”
- nadal nie, gruba skóra to gruba skóra (np zrogowaciała) – gruboskórność to cecha charakteru - i wybacz nie będę używał KKK jako wyznacznika w tym względzie, sumienie albo się odzywa albo nie – czyli albo ktoś ma jego świadomość albo nie.


Cytat:Usuwam "metalowe", ale nie do końca się z tobą zgadzam
– tak, ale nie napisałeś „aluminowe” lub kwasoodporne tylko metalowe – więc podtrzymuje swoją uwagę. Jako czytelnik nie wiem co miaeś na myśliSmile A z tworzywami też jest różnie.


Cytat:„Mogły nawet sprawiać w swoim działaniu wrażenie na poły inteligentnych.”
- a tu chyba niezbyt dobrze opisałem, nie czepiam się na „poły inteligentnych”, tylko początku czyli „Mogły nawet sprawiać w swym działaniu” a głównie drugiej części.


Cytat:„zaczynali ginąć ludzie i spadała wymiana handlowa”
- To zmień to na przychody/dochody/zyski/profity itp, wymiana handlowa kojarzy mi się jednak ze średniowiecznymi targami towarów. Tu nie pasi i to miałem w sumie na myśli. „Wymiana” oczywiście mogła spaść, ale z wcześniejszego tekstu wynika raczej, że koszty tego wydobycia się zmieniły (obrona, transport tu)

Cytat:„które wciąż wołały o maszyny,”
- to jednak nie leczySmile wołanie mimo wszystko mi nie pasuje...

Cytat:„Miałem kiedyś taką wirtualną narzeczoną.” - tu mi nie pasuje ta wirtualność, ona jednak była realna". - Taka przenośnia, mógł se na nią najwyżej popatrzeć i to pod warunkiem że szyba nie zarosiała Smile no to jednak bardzie wirtualna, jak "wirtualne małżeństwo"
– to jest jednak nieco nadużycie tego słowa, wirtualność to jednak nowy wyraz i mimo iż dość mocno się rozpowszechnił oznacza pseudo rzeczywistość cyfrową... a ona była tam obok – tyle, że za ową szybkąSmile

Cytat:„gdzieś na jakimś ostatecznym zadupiu,” - nie podoba mi się to „ostateczne”. - jak się mieszka na takim końcu świata jak ja, to dochodzi się do wniosku że określenie "zadupie" jest jak najbardziej stopniowalne...
- okBig Grin

Cytat:„Nasza maszyna jest jedną z najmniejszych o przeznaczeniu transportowym.” - może po prostu najmniejszym transportowcem?" - za dużo by się "transportowców" w okolicznych zdaniach narobiło.
- ale to mi się nie podoba, jest sztuczne. Może bez „transportowca” „przeznaczenia transportowego” - wszak znaczenia ma tu tylko rozmiar?


Cytat:„W międzyczasie mój przewodnik wprowadził mnie w kłopoty kolonii.”- to też do redakcji. „Opowiedział mi o kłopotach...” lub coś podobnego – to wprowadzanie brzmi źle." - tu sam szukałem lepszego zwrotu - "opowiedział mi" - brzmi jakoś tak wypracowaniowo.
- imho nie ma co czasem udziwniać, ot opowiedział o tych kłopotach. Wprowadził zdecydowanie mi nie pasuje.

Cytat:„prymitywne pistolety konstruowane powszechnie w kopalnianych warsztatach.” - jak rozumiem na wszystkich koloniach tak robiono. Troszkę było konsternacji ze znaczeniem tego zdania. - Praktyka taka jak robienie kusz i samopałów w moich stronach. Jak najbardziej nielegalna, ale radzić sobie trzeba.
- więc imho dodaj „we wszystkich...” i nie będzie zaskoczki.


Cytat:„potrafiły wycinać wszystko co znalazło się w zasięgu ostrzału.” - tu jednak nie dawał bym tego „wycinania” wszak broń nie do tego służy, coś innego – wszak nazwa nie musi odwzorowywać dokładnie działania. - Tu opis tych szybkostrzelnych karabinów z obracającą się wiązką kilku luf stosowane często jako uzbrojenie amerykańskich śmigłowców, występuje również w predatorze. Nazywane tam właśnie "kosiarką". One naprawdę "koszą" nawet mniejsze drzewa w polu ostrzału. Prawdziwej nazwy nie znamam. W grze "Descent" taka właśnie broń występuje pod nazwą "działko lub karabin Vausa"
– ok rozumiem, tu nie o to chodziło. Broń nie służy do wycinania tylko do zabijania, może już niech nawet „kosi” w miejsce tego „wycinania”. A wiem jak to działaBig Grin


Cytat:„W lesie wszczął się wyraźny ruch.” - tu coś zgrzyta ten zwrot." - "zaczął się" będzie jeszcze gorzej
– a tylko taka alternatywa istnieje? „W lesie pojawił się...”, „W lesie dało się zauważyć...”, „W lesie wszystko się poruszyło...”. „Las ożył...”... itd.


Cytat:„Przez właz zaglądał olbrzymi księżyc.” - nie chce mi się już sprawdzać, ale czy on tuż przed atakiem jeszcze nie wzeszedł? To może jednak warto by to dodać i z tym drugim (bo to chyba mniejszy) też coś nie tak – przed chwilą zaszedł?" - przed atakiem jeszcze nie wzeszedł, wzeszedł sobie spokojnie pod koniec wali, i był na tyle nisko nad horyzontem, że świecił sobie ładniutko przez właz który mógł być z tyłu jak w samolotach transportowych. drugi zaś jak zaszedł przed zmrokiem, tak miał pojawić się dopiero nad ranem i być widoczny na dziennym niebie, jak czasem i na Ziemi się zdarza.
- to rozumiem, ale sam użyłeś „mógłby” - czytelnik tego nie wie... a dwa razy piszesz o obu księżycach. Może dopisz, że ten dopiero wychynął znad horyzontu, a jego towarzysz nadal był skryty? (jakoś tak pompatycznie pojechałem) ale mam nadzieję, że wiadomo o co biega.

Cytat:„Może tak przerażonego że pomylił kierunki, w końcu w dzikiej, gęstej puszczy łatwo zmylić drogę, albo szaleńca, któremu choroba zaćmiła umysł.” - tu coś bym zmienił – to szaleństwo wygląda jak przyklejone – „może był tak przerażony... a może szalony i choroba...”? - tu akurat nie rozumiem o co Ci chodzi. Według mnie, albo zdrowy, i przerażony, albo szaleniec czyli umysłowo chory.
- Nie chodziło mi o logikę tylko o zapis. Masz „przerażonego” a potem „szaleńca” - to samo zdanie, ten sam podmiot a zmiana sposobu opisu.


Cytat:"Odnalezienie dziecka Ducha – to jest w ostatnim „czepianiu się” - ale nie pasuje mi to, jeśli drapieżnik wyciąga coś z wody to raczej żeby to zjeść... chyba, że od początku mamy jakąś telepatię... nie trzyma mi się to kupy." - "tu całkowicie się z tobą nie zgodzę. Instynkt macierzyński jest że tak powiem uniwersalny. Często się zdarza (choć to jednak wyjątki) że samica jednego gatunku wychowuje małe innego gatunku. Nawet drapieżnik roślinożercę i wicewersa. Są też notowane prawdziwe przypadki wychowania ludzkich dzieci przez zwierzęta. W tym również drapieżników. Istnieje na ten temat również wiele mitów..Zresztą zachowania zwierząt wobec dzieci są nader często dość różne i wyjątkowo łagodne, w przeciwieństwie do dorosłych, czego sam bywałem świadkiem. Ot tajemnica natury.
- ok naciągane imho – ale niechaj ci będzieSmile

Cytat:Strój Ducha – tu mam mały rozdźwięk...
Tu bardziej chodziło mi o tą obronę puszczy, czyli o jej mentalność a nie o sposób zrobienia owego odzienia. Ale fakt, że ciężko coś innego wstawić.

Cytat:Jest to jak na razie ostatni projekt gdzie piszę w pierwszej osobie.
- to nie był zarzut, ja po prostu nie przepadam za takim zapisem, jest dość imho męczący i wymaga opisywania wszystkiego bez tego suspensu możliwego do zawarcia w dialogach.

Co do ogólnego wrażenia, jak pewnie zauważyłeś, przeczytałem i nie marudzęBig Grin Czyli ogólnie mi się podobało. Ogólnie dość fajny pomysł z tym zaginionym dzieckiem, co prawda wszystko gdzieś już było (czyli Avatar jeśli chodzi o świat, legendy jeśli chodzi o owe dziecko, czy koloniści w kłopotach, nie pomnę w ilu tekstach) ale całość dobrze przyprawiona i ciekawie podana – czyli zdecydowanie na „+”Smile
Just Janko.
Odpowiedz
#6
Na sam początek Avatar. W filmie sporo się napracowali żeby jakoś tą sześcionożność z humanoidalnością rasy naczelnych pogodzić. Po drodze wstawili jakieś ogniwa pośrednie, np te małpki które ramiona miały już zrośnięte, a tylko przedramiona rozdzielone.. tyleż samo kombinacji kosztowało ich uzasadnienie tego że koniki i te latające smoki oddychały przez szczeliny bezpośrednio w klatce piersiowej, (Smoki miały takie fajne wloty powietrza jak wojskowe odrzutowce Smile ). co do potrójnego układu kończyn. Sam się z tym spotkałem w kilku książkach sf, jakie przez moje ręce przeszły, tak że patent też ściśle do Camerona nie należy. Tak na marginesie smoki z naszej mitologii też zwykle szkielet z trzema parami kończyn mają, cztery łapy i dwa skrzydła i nikt ich o związki z Avatarem nie posądza.

"pokończono konflikty" - oki zgadzam się na "zakończono"

Polowania zostają.... Bo tak.. Jak w pewnym dowcipie o kanarku Smile

„Trzeba do niej mieć bardzo grubą skórę i totalny brak wyrzutów sumienia” - no dobrze, przekonałeś mnie.

„zaczynali ginąć ludzie i spadała wymiana handlowa” - Mówi się wszak o międzynarodowej wymianie handlowej, pozostanę przy swoim, jak przy wołaniu o maszyny.. bo rozwijająca się kolonia woła o nie rozpaczliwie Smile

„Miałem kiedyś taką wirtualną narzeczoną.” - no to jak taką zaszybkową narzeczoną inaczej nazwać?

„Nasza maszyna jest jedną z najmniejszych o przeznaczeniu transportowym.” - może po prostu najmniejszym transportowcem?" - za dużo by się "transportowców" w okolicznych zdaniach narobiło.
- ale to mi się nie podoba, jest sztuczne. Może bez „transportowca” „przeznaczenia transportowego” - wszak znaczenia ma tu tylko rozmiar?" - nie o sam rozmiar chodzi. Poniżej zaczynają się już myśliwce, a takim czymś nie da się już nic przewieźć, choćby rzeczonego dalej działka, czy Vausów.

„W międzyczasie mój przewodnik wprowadził mnie w kłopoty kolonii.”- to też do redakcji. „Opowiedział mi o kłopotach...” lub coś podobnego – to wprowadzanie brzmi źle." - tu sam szukałem lepszego zwrotu - "opowiedział mi" - brzmi jakoś tak wypracowaniowo.
- imho nie ma co czasem udziwniać, ot opowiedział o tych kłopotach. Wprowadził zdecydowanie mi nie pasuje. - dobra, przekonałeś mnie

„prymitywne pistolety konstruowane powszechnie w kopalnianych warsztatach.” - nie we wszystkich, tylko tam gdzie były potrzebne .

„W lesie wszczął się wyraźny ruch.” - przekonałeś mnie.

"Strój Ducha – tu mam mały rozdźwięk..." - ona utożsamiała się z drapieżnikami, więc zabijanie dla zdobycia pożywienia było dla niej naturalne. Dopiero okrucieństwo bezmyślnego zabijania pchnęło ją do działania. Co zaś tyczy się czysto technicznego aspektu, jeśli świeżo zdjęta skóra od razu noszona, przez kontakt z potem w pewnym sensie się konserwuje i zachowuje pewna miękkość. Robią tak jakieś tam prymitywne ludy afrykańskie czy amazońskie.

Jeśli chodzi o styl pisania w pierwszej osobie.. Zarówno "Droga" jak i "Legenda" najlepiej się pisały jako coś w stylu wspomnienia. Pewnie że jakby się uparł dało by się to opisać w każdy inny sposób. No ale mleko się już rozlało. Obiecuję że w następnym opku umieszczę sporo dialogów Smile

Że nie ma w "Legendzie" w zasadzie nic odkrywczego zdaję sobie sprawę... Ustawianie pamięci było choćby w "Pamięć absolutna" , Kłopoty kolonistów to 2/3 dostępnej fantastyki łącznie z w/w dziełem Camerona. Dziecko wychowane przez zwierzęta.. "Księga dżungli", "Tarzan", czy choćby mit o powstaniu Rzymu. Nawet świadome wykorzystanie amnezji kobiety w celu pojęcia ją za żonę, było wielokroć wałkowane choćby w tym tasiemcu "Moda na sukces". No cóż moją jedyną (wątpliwą) zasługą jest tylko złożenie tego wszystkiego w całość. Jakby się tak głęboko zastanowić, to w zasadzie wszystko już kiedyś było..

Mile połechtała moją grafomańską duszę Twoja pozytywna ocena. Wszakże wytrawnym czytelnikiem jesteś.
Pozdrawiam serdecznie Smile
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#7
To u mnie będzie na końcu o Avatarze.

Cytat:Polowania zostają.... Bo tak.. Jak w pewnym dowcipie o kanarku Smile
Oczywiście twoje prawoBig Grin

Cytat:„zaczynali ginąć ludzie i spadała wymiana handlowa”

Odstępuję...

Cytat:„Miałem kiedyś taką wirtualną narzeczoną.” - no to jak taką zaszybkową narzeczoną inaczej nazwać?
No tak... „zaszybkowana” raczej nie pasujeBig Grin już lepsze od wirtualnej była by „wymarzona” lub „na niby” - choć złotego środka tu wymyślić nie potrafię.

Cytat:nie o sam rozmiar chodzi. Poniżej zaczynają się już myśliwce, a takim czymś nie da się już nic przewieźć, choćby rzeczonego dalej działka, czy Vausów.
Zwrot nadal mi się nie podoba, może zrób z tego choćby stereotypowy „prom”? Skoro to jednostka desantowa jak rozumiem.

Cytat:„prymitywne pistolety konstruowane powszechnie w kopalnianych warsztatach.” - nie we wszystkich, tylko tam gdzie były potrzebne .
Jednak bym to rozwinął „w niemal wszystkich”? Tak jakoś mi to nie pasi... Ale oczywiście w Twoje ręce.


Cytat:"Strój Ducha – tu mam mały rozdźwięk..."
– to wszystko wiem, po prostu mi to zgrzytnęło – może niesłusznie. Wszak, że najbardziej przy pierwszym pojawieniu się. Więc odpuszczam.

Cytat:Obiecuję że w następnym opku umieszczę sporo dialogów
– czekam z niecierpliwością.

Cytat:Jakby się tak głęboko zastanowić, to w zasadzie wszystko już kiedyś było..
tu się zgadzam i nie był to oczywiście zarzut.

Cytat:„Mile połechtała moją grafomańską duszę Twoja pozytywna ocena. Wszakże wytrawnym czytelnikiem jesteś.”
- bez takich poproszęBig Grin Bo zacznę uważać, że jesteś kokietemBig Grin – żarcik.

A teraz wracamy do Avatara... Sześcionożność mi się zdecydowanie nie podoba, wybacz ale legendy o smokach nie będę traktował jako referencjęBig Grin Na kanwie ostatnich odkryć, staram sie interesować exobiologią – oczywiście amatorsko, co chyba profesjonalistów (prawdziwych) narazie jeszcze nie maBig Grin Niestety mam wrażenie, że wszystkie teorie (te bardziej komercyjne – filmy z NG lub BBS) są mocno skażone tą samą tendencja co fantastyka właśnie, czyli za wszelką cenę wymyślić coś niezwykle oryginalnego. Niestety za taki problem uważam właśnie tą cześcionożność, z biologicznego punktu widzenia na opisanej przez Camerona Pandorze nie ma sensu. Czemu? Mniejsza grawitacja,, wydajna biologicznie atmosfera, po drugie chyba generalna zasada ewolucyjna zasada związana z brzytwą okhama, po co komu 3 pary kończyn? Zwłaszcza na planecie z mniejszym ciążeniem – może gdzieś gdzie ciążenie jest większe i wówczas łatwiej unieść ciało. Ale w tym wypadku, zbyt duże koszty: dodatkowe elementy szkieletu, dodatkowe komórki do wyżywienia, dodatkowa powierzchnia wymiany cieplnej (a tu nawet klimat nie ratuje). Dodatkowo to niemal niewyobrażalne koszty jeśli chodzi o mózg, dodatkowe mięśnie do obsługi, dodatkowe systemy koordynacji ich pracy – że o kosztach biegu w tym momencie nie wspomnę. Sami Na'vi też niezbyt pasują do tego świata, no ale tu zadziałały racje komercyjne i nic na to poradzić się nie daSmile
Inna sprawa, że jest to chyba jeden z lepiej trzymających się tego typu tworów jeśli chodzi o obce światy. Ale to chyba dyskusje nieco offtopBig Grin
Just Janko.
Odpowiedz
#8
Hmph.....
Cóż by tu powiedzieć...
No dobra - opowiadanko średnio ciekawe. Sam pomysł dobry, ale realizacja poszła tak średnio.
Nie będe nic mówił na temat "poprawności" technologicznej i biologicznej. Nie wiem, nie znam się, to się nie wypowiadam.
Nie za bardzo podoba mi się... forma. To takie... ni to wspomnienia, ni to nie wiadomo co. Ogólnie jnie jest to błąd - poprostu wybrana przez ciebie forma wypowiedzi mi nie podchodzi.
Oryginalność jest... a właściwie nie jest... no wiesz o co mi chodzi.
Dobra, kończę ten nieporadny komentarz, żeby nie wydawać się na pośmiewisko xD
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#9
No cóż. Mirku wychodzi mi się z tobą jedynie zgodzić i głowę przed opinią twoją skłonić. Faktycznie całość jest pomyślana jako coś w rodzaju fabularyzowanych wspomnień właśnie. Wiem że historia ta nie tryska fajerwerkami akcji. Powiem nawet więcej, w rękopisie były jeszcze rozumne rasy, unia galaktyczna i takie tam podobne. Zrezygnowałem z nich, jako nic nie wnoszących. Opowieść miała być z założenia stonowana. Tak by można było poczuć samotność bohatera na zimnych, pustych pokładach. Usłyszeć jego nieme wołanie o odrobinę miłości..... Miło by mi było gdybyś dokładniej napisał co dokładniej przeszkadzało Ci w odbiorze, właśnie w owej realizacji. Czy sama tylko forma czy może jakieś denerwujące, albo niepotrzebne fragmenty? Oczywiście dziękuję Ci za opinie, i cenny czas w czytanie włożony.

Janku, oczywiście zgadzam się z Tobą jeśli chodzi o wywody biologiczne, chociaż owady odnóży mają od groma. Myślę że ewolucja i prawdopodobieństwo dopuszczają wszelkie wariacje, czasem całkiwm nieuzasadnione z naszego punktu widzenia. W fantastyce zaś, cóż, to ma fajnie wyglądać a nie koniecznie być super prawdopodobne. Zresztą fantastyka służy do popuszczania wodzów fantazji właśnie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#10
Czepianie:

"Jutro już fikcja zrodzona wewnątrz elektronicznych układów kwantowej maszyny, stanie się jedyną rzeczywistością jaką będę znał." -> "Już jutro" -> według mnie tak by lepiej brzmiało i nie jestem pewny co do zasadności użycia tutaj przecinka, nie wiem, szczerze mówiąc, ale myślę, że jest zbędny.

"co najwyżej mniejsze, lub większe rozruchu" -> rozruchy

" coś w rodzaju sił rozjemczych. Do zadań Sił należało" -> z poprzedzającego zdania nie wynika, że "siły rozjemcze" były jakąś organizacją posiadającą własną nazwę, a w następnym zdaniu piszesz już Siły z dużej litery. Trzeba się na coś zdecydować.

"niestety piractwo kosmiczne zdążyło się już rozwinąć, oraz polowania." -> "oraz polowania" dziko to brzmi w kontekście zdania, polecam to albo wyrzucić, albo przeredagować to zdanie podrzędne.

"budowano je w kosmosie i tam kończyły swój żywot?." -> znak zapytania

"lecącą gdzieś, być może do jakiegoś osiłka o byczym karku i tępym spojrzeniu." -> nie rozumiem tego fragmentu, jest niejasne zwłaszcza po słowie "być może do"

"białej paciai" - że tak powiem WOT? Big Grin

"podle płatnej" -> dziwnie się to czyta, ale nie wiem czy można jakoś inaczej odmienić słowo "podły"

"Naprawiany fragment żarzył się wiśniowo pod dotknięciem błękitnego, plazmowego płomienia." -> nie wiem o co chodzi. Najpierw mówisz o przykurzonym korytarzu, a teraz nagle piszesz coś o naprawianym fragmencie (jakim fragmencie?) a później o jakimś jeziorze metalu... Nic nie rozumiem...

"gapię się bez celu w jakiś punkt ściany" -> na ścianie by lepiej brzmiało. po przecinku masz również jakieś pytanie. Umieściłbym je w osobnym zdaniu.

"że się jeszcze raz i się uzależnię." -> może by tak przeredagować to zdanie? Odmawiał, wiedząc, że kolejne projekcje mogą doprowadzić do mojego uzależnienia.

"transgalaktyk idący" - bardziej bym skłaniał się w stronę "lecący"

Rozumiem, że utrzymałeś styl pamiętnika podczas opowiadania historii. Nie wiem natomiast, czy to moje skrzywienie, czy po prostu zauważyłem, że zmieniasz czasy, z przeszłego na teraźniejszy. W sumie w niczym to nie przeszkadza, ale ... sam nie wiem. Zawsze byłem przyzwyczajony do opowiadań jednolitych czasowo.

"nie uzbrojeni" - razem

"zaśpiew" - o co kaman?

"My bronimy puszczy, a ty czego bronisz? Odejdź puki jest jeszcze czas, to nie twoja walka." - zjadłeś myślnik przed wypowiedzią

"Odwróciła się powoli słoneczne refleksy zagrały w jej włosach" - brakuje tu jakiegoś spójnika po "powoli"

"Bestie padały rażone śmiertelnie" - może tak: Bestie padały jedna za drugą, rażone potężnymi wyładowaniami elektrycznymi.

"żyła" -> napisz to w nowym zdaniu, samo to słowo.

W pewnym momencie pisałeś w czasie teraźniejszym konstruując bardzo krótkie i pozbawione emocji zdania. Pisałeś o czymś po prostu podając nazwę tej czynności. Było to coś w stylu "Lądowanie na zielonej planecie." "Śniadanie w kokpicie." "Naprawa korytarza przy pomocy blablabla palnika blablabla acetonowego."
Rozumiesz o co mi chodzi? Tego typu zdania trochę wybijają z rytmu i denerwują momentami. Raz czy dwa można tak napisać, ale jak cały fragment jest utrzymany w tej konwencji to robi się to męczące do czytania.

Ogólne wrażenie mam jednak dobre. Te usterki wymienione wyżej poprzedzielane były dużymi fragmentami dobrze opowiedzianej historii. Bardzo mi się podobała fabuła i jej rozwinięcie. Wątek uczuciowy tego faceta również był ciekawy i rozumiałem pobudki, które nim kierowały, choć mogłeś dodać trochę jego wewnętrznych uczuć, gdy zastanawiał się co zrobić z dziewczyną.
Nawiasem mówiąc nie wiedziałem prawie do samego końca, co będzie dalej. Cały czas byłem zaskakiwany, aż do jednego z ostatnich akapitów. Początkowo myślałem, że żołnierz chciał przetransportować dziewczynę dla swojego kumpla, który zbadałby jej zdolności psychiczne i jakoś to wykorzystał. Z drugiej strony fajny pomysł z tym komputerem i budowaniem wspomnień. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem i jestem mile zaskoczony.
Początek dobrze napisany, zachęca do czytania. Ja przeczytałem kilka akapitów, po czym musiałem wyjść z domu, ale cały czas myślałem o tym opowiadaniu i o tym o co może w nim chodzić. Wreszcie wróciłem i w końcu dokończyłem czytanie. Nie zawiodłem się. Kawał dobrej lektury z dobrym zakończeniem. Bardzo mi się podoba Smile
Odpowiedz
#11
Do zadań Sił należało - tu słowo Sił użyłem tak jakby część zwrotu Sił Zbrojnych. zdaje mi się że w tym kontekście pisze się dużą literą, we wcześniejszym nie, ale mylić się mogę.

"niestety piractwo kosmiczne zdążyło się już rozwinąć, oraz polowania." -> "oraz polowania" dziko to brzmi w kontekście zdania, polecam to albo wyrzucić, albo przeredagować to zdanie podrzędne." - no fakt, tyle że to polowanie jest mi tu koniecznie potrzebne, współgra bowiem z tekstem dwa zdania niżej.

"lecącą gdzieś, być może do jakiegoś osiłka o byczym karku i tępym spojrzeniu." -> nie rozumiem tego fragmentu, jest niejasne zwłaszcza po słowie "być może do" - oj Danku Smile jasne że chodzi o to że panienka leciała pewnie do jakiegoś tam swojego chłopaka. A facet ów pewnie miał wyżej wymienione przymioty rasowego buhaja, w których jak wiesz piękne kobiety dziwnym trafem gustują..

"białej paciai" - że tak powiem WOT? - coś jak baardzo dokładnie rozgotowany kleik.

"Naprawiany fragment żarzył się wiśniowo pod dotknięciem błękitnego, plazmowego płomienia." -> nie wiem o co chodzi. Najpierw mówisz o przykurzonym korytarzu, a teraz nagle piszesz coś o naprawianym fragmencie (jakim fragmencie?) a później o jakimś jeziorze metalu... Nic nie rozumiem...Bohater by umilić sobie czas przelotu najmuje się jako remontowiec. Wzdłuż korytarzy biegną zwykle rurociągi i takie tam bebechy statku. on je remontuje, w tym miejscu akórat spawa rurociąg, lub pęknięcie grodzi. Dlatego używa palnika ( plazmowy, to po prostu rodzaj elektrycznego łukowego. Podczas spawania wytwarza się tzw jeziorko czyli obszar roztopionego metalu o wymiarach ok centymetra kwadratowego. Wiem może do końca nie jest to oczywiste, ale tak całkiem przypadkiem mam ukończony kurs spawania i cięcia metali i uprawnienia spawacza Smile Wybacz, zboczenie zawodowe Smile

"transgalaktyk idący" - bardziej bym skłaniał się w stronę "lecący" - tu kwestia klimatu, żaden marynarz nie powie że statek "płynie kursem" tylko "idzie kursem" lub "idzie na kursie", Kolejaż nie powie że "pociąg odjeżdża" tylko "odchodzi"

Rozumiem, że utrzymałeś styl pamiętnika podczas opowiadania historii - Tak Danku, ale czasem wtrącałem tam pewne obrazy, takie reminiscencje w czasie teraźniejszym. Podobno jest to dozwolone Smile.

"zaśpiew" - takie modulowane ni to wycie ni śpiew ( w końcu to jednak nie były nasze poczciwe wilki)

"Bestie padały rażone śmiertelnie" - może tak: Bestie padały jedna za drugą, rażone potężnymi wyładowaniami elektrycznymi. - nie mogę zastosować, bo o wyładowaniach, i impulsach elektrycznych jest zdanie wcześniej.

Fragmenty napisane w czasie teraźniejszym umieściłem tu specjalnie by przerwać monotonię opowiadania. Konwencja wspomnienia ma jednak to do siebie, że jeśli nie złamie się jej w jakimś momencie zaczyna nużyć, co wytknął mi zresztą Mirrond. Te wtrącenia, mają być czymś jakby kolorowy szczegół na czarno - białej fotografii. Pisząc zaś tę historię starałem się by była opowiedziana pozornie beznamiętnie. Tak łatwiej chyba odczuć kokon pustki otaczającej bohatera,
Takie przynajmniej miałem założenia, a jak wyszło? No cóż ocenę pozostawiam Tobie.
Pozostaje podziękować za wkład pracy włożony w czytanie tych moich wypocin, a Twoja przychylność raduje moje grafomańskie serce Smile

Ps: Pomysł z modyfikacją wspomnień nie jest wcale taki nowy.. użyto go choćby w "Pamięci Absolutnej" z Arnim Szwartzenegerem.
Pozdrawiam serdecznie
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#12
(16-05-2010, 18:03)gorzkiblotnica napisał(a): Do zadań Sił należało - tu słowo Sił użyłem tak jakby część zwrotu Sił Zbrojnych. zdaje mi się że w tym kontekście pisze się dużą literą, we wcześniejszym nie, ale mylić się mogę.

Mi się wydaje, że trzeba być konsekwentnym. Jeśli ma to być organizacja (tak jak zresztą wspominasz) to skłaniałbym się ku wielkiej literze.
Cytat:"niestety piractwo kosmiczne zdążyło się już rozwinąć, oraz polowania." -> "oraz polowania" dziko to brzmi w kontekście zdania, polecam to albo wyrzucić, albo przeredagować to zdanie podrzędne." - no fakt, tyle że to polowanie jest mi tu koniecznie potrzebne, współgra bowiem z tekstem dwa zdania niżej.

Rozumiem, że to słowo jest Ci potrzebne później, ale czepiałem się tego zdania, że jest tak jakby wyrwane z kontekstu, bo nie prowadzi do niego żadne zdanie wcześniej. Dobrze umieść wzmiankę o polowaniu, ale nie wtrącaj go na siłę Wink

Cytat:"lecącą gdzieś, być może do jakiegoś osiłka o byczym karku i tępym spojrzeniu." -> nie rozumiem tego fragmentu, jest niejasne zwłaszcza po słowie "być może do" - oj Danku Smile jasne że chodzi o to że panienka leciała pewnie do jakiegoś tam swojego chłopaka. A facet ów pewnie miał wyżej wymienione przymioty rasowego buhaja, w których jak wiesz piękne kobiety dziwnym trafem gustują..
O matko musiałem źle przeczytać poprzedzające zdanie. Niby rozumiałem sens zdania, ale przyczepiłem się do jego składni, która jak widzę jest poprawna. Kajam się za swoją głupotę.
Cytat:"białej paciai" - że tak powiem WOT? - coś jak baardzo dokładnie rozgotowany kleik.
Mhm... kleik... pychaaaaaaaa

Cytat:"Naprawiany fragment żarzył się wiśniowo pod dotknięciem błękitnego, plazmowego płomienia." -> nie wiem o co chodzi. Najpierw mówisz o przykurzonym korytarzu, a teraz nagle piszesz coś o naprawianym fragmencie (jakim fragmencie?) a później o jakimś jeziorze metalu... Nic nie rozumiem...Bohater by umilić sobie czas przelotu najmuje się jako remontowiec. Wzdłuż korytarzy biegną zwykle rurociągi i takie tam bebechy statku. on je remontuje, w tym miejscu akórat spawa rurociąg, lub pęknięcie grodzi. Dlatego używa palnika ( plazmowy, to po prostu rodzaj elektrycznego łukowego. Podczas spawania wytwarza się tzw jeziorko czyli obszar roztopionego metalu o wymiarach ok centymetra kwadratowego. Wiem może do końca nie jest to oczywiste, ale tak całkiem przypadkiem mam ukończony kurs spawania i cięcia metali i uprawnienia spawacza Smile Wybacz, zboczenie zawodowe Smile
Gorzki, brachu! Z kontekstu następnych zdań wywnioskowałem o co chodzi, a ogólna charakterystyka bohatera podsuwała mi jasne dowody na to, że gość jest mechanikiem Big Grin Ja jednak głównie czepiałem się formy zdań, gdyż spoglądałem na to z perspektywy kogoś, kto kupuje Twoje opowiadanie za ciężkie pieniądze i czyta. A podejrzewam, że chcesz aby nie skończył po kilku akapitach Smile Dlatego też czepiałem się, być może, głupich według Ciebie sformułowań, a one mi się jakoś rzuciły w oczy. BTW. Gratulejszyn z uzyskania papierów, ja może szarpnę się niedługo na wózki widłowe.
BTW2. Kiedyś spawałem spawarką elektryczną więc wiem jak to jest, ale byłem mały i elektroda strasznie przyczepiała się do metalu i warczała wtedy, więc dałem sobie spokój Big Grin
Cytat:"transgalaktyk idący" - bardziej bym skłaniał się w stronę "lecący" - tu kwestia klimatu, żaden marynarz nie powie że statek "płynie kursem" tylko "idzie kursem" lub "idzie na kursie", Kolejaż nie powie że "pociąg odjeżdża" tylko "odchodzi"
Jako zapalony żeglarz mam tu odmienne zdanie na ten temat Big Grin Nie mówiłbym, że zawsze tak jest jak mówisz, ale to prawda, że często można tak usłyszeć. Chociaż gdy pływam ja, używam zwykłego określenia tejże czynności Smile
Cytat:"Bestie padały rażone śmiertelnie" - może tak: Bestie padały jedna za drugą, rażone potężnymi wyładowaniami elektrycznymi. - nie mogę zastosować, bo o wyładowaniach, i impulsach elektrycznych jest zdanie wcześniej.
Rozumiem, ale wtedy powinieneś jakoś inaczej to sformułować tak jak pisałem Ci wyżej przy okazji ciężkich pieniędzy Smile
Cytat:Fragmenty napisane w czasie teraźniejszym umieściłem tu specjalnie by przerwać monotonię opowiadania. Konwencja wspomnienia ma jednak to do siebie, że jeśli nie złamie się jej w jakimś momencie zaczyna nużyć, co wytknął mi zresztą Mirrond. Te wtrącenia, mają być czymś jakby kolorowy szczegół na czarno - białej fotografii. Pisząc zaś tę historię starałem się by była opowiedziana pozornie beznamiętnie. Tak łatwiej chyba odczuć kokon pustki otaczającej bohatera,
Takie przynajmniej miałem założenia, a jak wyszło? No cóż ocenę pozostawiam Tobie.
Odnośnie pustki, odniosłem jednak nieco inne wrażenie, że tekst jest trochę "płaski jak zupa Knorra". Nie zrozum mnie źle, bo nie chcę Cie mieszać z błotem, jedynie zaznaczyć, że lubię jak opowiadania naładowane są pewną dozą emocji. Nawet jeśli są to emocje beznamiętnej pustki, smutku etc, gdyż lubię utożsamić się z bohaterem uczuciowo. Wtedy trudniej jest mi oderwać się od lektury.

Cytat:Pozostaje podziękować za wkład pracy włożony w czytanie tych moich wypocin, a Twoja przychylność raduje moje grafomańskie serce Smile
Bitte...
Cytat:Ps: Pomysł z modyfikacją wspomnień nie jest wcale taki nowy.. użyto go choćby w "Pamięci Absolutnej" z Arnim Szwartzenegerem.
Oj jak ja dawno nie widziałem tego filmu. Pamiętam tylko, że dzięki Arnoldowi na Marsie jest tlen Big Grin
Cytat:Pozdrawiam serdecznie
Ja również Smile
Danek[/quote]
Odpowiedz
#13
"oraz polowania" - zaczyna mi tu już jakoś przypominać słynne "oraz czasopisma" jak tak jednak dłużej na to patrzę to jednak przeredaguję Smile

"Naprawiany fragment żarzył się wiśniowo pod dotknięciem błękitnego, plazmowego płomienia." - tu też po namyśle zrobiłem trochę porządku z czasami i napisałem do czego ten fragment należał Smile

"Bestie padały rażone śmiertelnie" - Danku, nadal nie bardzo wiem o co Ci tu dokładnie biega ( w innych miejscach jakoś mimo mojej wrodzonej tępoty mi się już udało Smile ) mnie w tym opisie chodzi mniej więcej o takie 1000 wolt i ja wiem ze dwa, trzy ampery. Zabija tak samo skutecznie jak rewolwer, a niema wcale jakichś efektów specjalnych.. Po prawdzie to nawet błysku specjalnie nie widać. Jest trochę smrodu palonego mięsa i to wszystko. Wbrew pozorom całość nie działa jak dajmy na to tesla... No chyba że tak miało by działać powiedzmy ze względów estetycznych. (coś jak ogień z luf lub świetliste, pełne ognia wybuchy w filmach akcji? )Zdanie postarałem się nieco podkolorować.

No cóż, bardzo głębokiej korekty tekstu robił już nie będę. Nawet jeśli całkiem płaskim go znajdujesz Smile Przyznam się bez bicia że niektóre "łączniki" pisałem w zasadzie zupełnie bez weny na tzw "rzemieślnika", to i pewnie trochę widać. Zdarza się bowiem nagminnie że jak jest wena, to nie ma czasu na pisanie, a jak czas się już znajdzie to człowiek jest tak zdechnięty że szok, a opko wypadało by skończyć. Obiecuje że w kolejnym wyrobie opowiadaniopodobnym wezmę je sobie głęboko do serca.
Pozdrawiam
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#14
Najpierw to, co mi w gały wpadło, czyli literówki, interpunkcja oraz stylistyka tu i owdzie:

"15 kwietnia 2011 roku, wspólnym wysiłkiem większości państw świata, udało się zniszczyć godzącą wprost w Ziemię kometę SX 132." - ugodzić to można kogoś mieczem Smile Przeredagowałbym.

"Załogi zwiadowczych statków, przemierzających coraz to nowe obszary przestrzeni, trafiły również na planety zamieszkanych przez rasy rozumne." - - zamieszkane

"Wojny zasadniczo się nie zdarzały, choćby z powodu usankcjonowanej prawnie ścisłej kontroli obrotu jakimkolwiek uzbrojeniem, co najwyżej mniejsze(,) lub większe rozruchy w poszczególnych skupiskach ludzkich." - 1. Przecinek. 2. Tu jest jednak trochę nieczytelnie. Wiem, ze "co najwyżej" tyczy się "wojny się nie zdarzały", wydaje mi się jednak, ze zdanie wtrącone jest zbyt długie, żeby oddzielać je przecinkiem. Wstawiłbym myślniki albo w ogóle przeredagował.

"Wtedy wkraczaliśmy my, stanowiąc coś w rodzaju sił rozjemczych. Do zadań Sił należało również konwojowanie transportowców," - 1. Powtorzenie. 2. Myślałem, ze nazywali się Armia Federacyjna...? Dlaczego "Sił" jest z wielkiej litery?

"Do zadań Sił należało również konwojowanie transportowców, niestety piractwo kosmiczne zdążyło się już rozwinąć, oraz oczyszczanie terenu z wrogich gatunków, zwane przewrotnie polowaniem." - zapaprałeś to zdanie, jest nieczytelne. Podkreślony fragment totalnie burzy płynność.

"a miejscowe rośliny zawierają(,) jako sok, mieszaniny kwasów z fluorowodorowym na czele, nie da się normalnie funkcjonować(,) poza( ) hermetycznymi schronami."

"kilkuosobowy oddział, wyposażony w działka magnetyczne i szybkostrzelne karabiny Vausa, który korzystając z celowników cieplno – rentgenowskich, eksterminuje przedstawicieli kłopotliwego gatunku." - trochę tu niegramatycznie. Oddział wyposażony w działka i karabiny, ale korzysta z celowników? To tak jakby te działka i karabiny nie były im potrzebne.

"Czasem przed snem, podczas wieczornego golenia, oglądam swą twarz w lusterku zawieszonym nad maleńką umywaleczką," - a może "malenieczką umywaleczeczką"? Nie przesadzajmy ze zdrobnieniami.

"Pierwszą dziewczynę, nasze drogi rozeszły się niestety." - dziwnie to brzmi z przecinkiem. Wstawiłbym tam wielokropek - wzmocni to zdanie o zamyślaniu się.

"Te chwile, gdy wtuleni w siebie( )trwaliśmy(,) siedząc na szczycie( )starej(,) pokopalnianej hałdy, mając mrowie świateł pod nami i kopułę przyjaznego, nocnego nieba nad sobą."

"Potem zwinięty w kłębek zasypiałem, wsłuchany w pomruk generatorów, niosący się grodziami, usiłując zatrzymać ten szczęśliwy obraz pod powiekami." - Wg mnie w ten sposób brzmi trochę płynniej:

Potem zasypiałem, zwinięty w kłębek i wsłuchany w pomruk generatorów( )niosący się grodziami, usiłując zatrzymać ten szczęśliwy obraz pod powiekami.

"a i pisywanie wodogłowych artykułów do fachowej prasy( )jakoś mnie nie pociągało. "

"On się ustatkował, ożenił i miał już dwójkę dzieci( ; ) Mnie zaś( )zawsze gdzieś po galaktyce gnało, a zapytany o żonę, odpowiadałem nieszczerze: „Po co mi takie coś(,) coby łaziło po domu(,) włosy gubiło i wiecznie gderało(?)”." (zapis na końcu jest poprawny: znak zapytania, zamykający cudzysłów i później kropka kończąca zdanie)

"Po dłuższym czasie, a wróciłem wówczas z jakiejś wyjątkowo podle płatnej misji rozjemczej, gdzieś na jakimś ostatecznym zadupiu, a o programie zdążyłem już właściwie zapomnieć, spytał mnie Jacek, czy chciałbym się dowiedzieć do czego mój translator służy?" - to zdanie jest zdecydowanie za bardzo zagmatwane.

"Do instytutu poszliśmy pieszo, " - raz piszesz Instytut, a raz instytut. Wydaje mi się, ze jednak konsystencja powinna być zachowana.

"Na pojemnik zjechał powoli z góry obwieszony przewodami cylinder. " - tu coś nie tak z szykiem wyrazów. Przeredagowałbym.

"( - )Przepraszam, zgubiłam się – powiedziała z nieśmiałym uśmiechem moja Śpiąca Królewna – a tu jest tak zimno... "

"Okryłem ją własną, ocieplana kurtką serwisową" - ogonek

"Wreszcie zacząłem prosić Jacka, by pozwolił mi jeszcze choć na chwilę Ją spotkać. " - wielka litera moim zdaniem niepotrzebna, gryzie w oczy.

"Wraz z moim wypróbowanym, pięcioosobowym oddziałem, załadowawszy transportowiec wyposażeniem i zaokrętowaliśmy się na transgalaktyk idący na Procjona2." - tu coś nie tak.

"Zaledwie dwa silniki jonowo–plazmowe," (i wcześniej tez, bez spacji m-dzy myślnikiem)

"W kapitanacie, zajmującym ciasny parter złożonej ze standardowych, aluminiowych segmentów wierzy kontrolnej," - wieży

"i przewodnika(,) który miał nas wprowadzić w miejscowe sprawy. "

"Dotarliśmy do okalającego kolonię drewnianego ostrokołu, jakby żywcem wyjętego z historycznej ilustracji (- i) dalej( )wzdłuż niego, aż do olbrzymiej, wygrzebanej w zboczu góry, kopalni odkrywkowej."

"Wszystko zaczęło się(,) gdy uruchomiono to wyrobisko."

Dobra, tyle dałem rade dzisiaj.

Ciekawe, ciekawe, Gorzki. Jak zwykle - językowo, warsztatowo i - w szczególności - technologicznie jest masakra, w pozytywnym sensie - oprócz kilku małych wpadek. Fabula rozwija się ciekawie, jest trochę niedopowiedzeń, jest tajemnica, jest i zapowiedz akcji. Może odrobinkę za wolno się to rozwija, ale być może to po prostu moje odczucie, jako ze czytam w pracy i czas mnie goni Smile

Więcej napisze, kiedy doczytam do końca.

Jak zwykle - kawal udanej prozy!

-rr-
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#15
godzącą - zostawię jednak, kamieniem też można celnie ugodzić.

(?)”." (zapis na końcu jest poprawny: znak zapytania, zamykający cudzysłów i później kropka kończąca zdanie) - no jak rany cały czas człowiek się czegoś uczy, w życiu bym nie wpadł na to że można dwa znaki pytajnik i kropkę zastosować na raz

Poprawiłem wszystko zgodnie z Twoimi Zaleceniami.
Doceniam szczególnie to że mimo nawału pracy zerknąłeś jednak w te moje wypociny. Dzięki i czekam cierpliwie na resztę recenzji.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości