Edytowano, celem wprowadzenia poprawek 08.08.2011
To tekst, który powstał 19, 20 i 21 dnia pisania przeze mnie 750 słów. Jak się okazało były to ostatnie dni, kiedy pisałam normę, toteż wrzucam go ku pamięci.
Nie jest zaskakujący, ale to raczej wprawka dla poćwiczenia stylu.
Nie jest zaskakujący, ale to raczej wprawka dla poćwiczenia stylu.
***
Lalka
Tragedia w pięciu aktach
Akt I
Była piękna. Bez wątpienia. Miała jasną – porcelanową cerę, na której próżno było szukać najmniejszej skazy. Twarz wydawała się trochę za pulchna, lecz ten mankament tracił znaczenie, gdy napotkało się spojrzenie zielonych, przywodzących na myśl kocie, oczu. Usta – na wieczność zastygłe w półuśmiechu, nadawały twarzy zamyślony wygląd. Jednak tym, co czyniło ją wyjątkową, były włosy – czarne jak smoła. W dotyku przypominały najwyższej jakości aksamit. Wiły się na małych plecach miękkimi puklami niczym węże na głowie Meduzy. Gdy musnęły je promienie słońca, nabrały blasku kruczych skrzydeł. Drobne ciałko zdobiła strojna, satynowa suknia. Uszyto ją na dawną modłę, zdobiąc materiał złotą nicią. Zachwycała czerwienią, Jak najdelikatniejsza róża, która prócz swego piękna, posiada także kolce. Ona także zdawała się kusić.
W niewinny i jednocześnie przerażający sposób.
To właśnie pomyślała Helen, gdy zobaczyła ją po raz pierwszy.
Lalka…
Miniaturowa kobieta – dziecko. Zatrzymana w czasie. Wiecznie piękna i niewypowiedzianie samotna.
- Skąd to się tu wzięło? – zapytał zaskoczony Scott Hamilton, zobaczywszy osobliwe znalezisko w salonie domu, do którego właśnie wprowadził się z rodziną.
- Co takiego, kochanie? – odpowiedział mu łagodny, pogodny głos.
Mężczyzna odsunął się nieznacznie, by umożliwić żonie oględziny przedmiotu. Kątem oka zauważył, jak usta kobiety rozszerzają się w szczerym uśmiechu. Nie zdziwiło go to. Porcelanowe lalki były wielką namiętnością Helen. Zbierała je od dziecka. Teraz cała, drogocenna kolekcja spoczywała w jednym z pudeł, które wnosili pracownicy firmy przewozowej. Kobieta podeszła do zabezpieczania podróży swoich małych podopiecznych z matczyną troskliwością i iście nazistowską precyzją. Każda figurka została dokładnie owinięta miękkim płótnem i niczym Jezus do grobu złożona nabożnie w kartonowym pudle. Biada temu, kto ośmieliłby się uszkodzić skarb.
- Jaka cudna! – Helen, postawiwszy na podłodze niespełna rocznego synka Timmy’ego, postąpiła o krok do przodu, modląc się w duchu, by właściciel zabawki nigdy się nie odnalazł. Chłopczyk znalazł sobie natychmiast inne zajęcie i popełzł w kierunku fotela, by poćwiczyć wspinaczkę. Kobieta zachowywała się tak, jakby własne dziecko kompletnie przestało ją obchodzić.
Z bliska znalezisko prezentowało się jeszcze bardziej okazale. Lalka bezwstydnie lśniła nowością. Wprost nie mogła uwierzyć uwierzyć, iż ktoś ją po prostu porzucił. Helen nie robiła sobie nadziei. Choć eksponat byłby ukoronowaniem jej kolekcji, pewnie miał już właściciela. To jednak nie zmąciło radości, którą dawało przebywanie w jednym pomieszczeniu takim cudem.
Z matczyną troskliwością ujęła w dłonie porcelanowe maleństwo.
Powoli i ostrożnie – niemal z namaszczeniem.
Gdy jej palce zetknęły się z ceramiczną imitacją skóry, poczuła jak przez całe ciało przechodzi dreszcz. Zimny i nieprzyjemny. Targnęło nią irracjonalne przeczucie, które za nic nie dało się sprowadzić do rangi zwykłej fanaberii i opuścić mózgu. Helen nie potrafiła już cieszyć się znaleziskiem. Piękno, które jeszcze przed chwilą ją zachwycało – teraz zaczęło przerażać. W niewinnym przedmiocie było coś odpychającego.
Kobieta pomyślała, że lalka ma duszę. I życie, do którego kochająca matka i żona nie chciała mieszać swoich bliskich.
Powód znalezienia się tego w domu, nie dawał jej spokoju.
Kto mógł zostawić lalkę?
Pracownicy, którzy remontowali dom?
Poprzedni właściciele?
Było też drugie pytanie. Ważniejsze. Dlaczego porzucono ozdobę?
Zadzwonię do firmy remontowej i dowiem się, kto ją tu zostawił – skwitowała, odkładając znalezisko na podłogę. Udawała, że nic się nie stało. Próbowała wmówić sobie, iż lalka nie wywołuje w niej strachu, ale przychodziło jej to z zadziwiającym trudem.
W niewinny i jednocześnie przerażający sposób.
To właśnie pomyślała Helen, gdy zobaczyła ją po raz pierwszy.
Lalka…
Miniaturowa kobieta – dziecko. Zatrzymana w czasie. Wiecznie piękna i niewypowiedzianie samotna.
- Skąd to się tu wzięło? – zapytał zaskoczony Scott Hamilton, zobaczywszy osobliwe znalezisko w salonie domu, do którego właśnie wprowadził się z rodziną.
- Co takiego, kochanie? – odpowiedział mu łagodny, pogodny głos.
Mężczyzna odsunął się nieznacznie, by umożliwić żonie oględziny przedmiotu. Kątem oka zauważył, jak usta kobiety rozszerzają się w szczerym uśmiechu. Nie zdziwiło go to. Porcelanowe lalki były wielką namiętnością Helen. Zbierała je od dziecka. Teraz cała, drogocenna kolekcja spoczywała w jednym z pudeł, które wnosili pracownicy firmy przewozowej. Kobieta podeszła do zabezpieczania podróży swoich małych podopiecznych z matczyną troskliwością i iście nazistowską precyzją. Każda figurka została dokładnie owinięta miękkim płótnem i niczym Jezus do grobu złożona nabożnie w kartonowym pudle. Biada temu, kto ośmieliłby się uszkodzić skarb.
- Jaka cudna! – Helen, postawiwszy na podłodze niespełna rocznego synka Timmy’ego, postąpiła o krok do przodu, modląc się w duchu, by właściciel zabawki nigdy się nie odnalazł. Chłopczyk znalazł sobie natychmiast inne zajęcie i popełzł w kierunku fotela, by poćwiczyć wspinaczkę. Kobieta zachowywała się tak, jakby własne dziecko kompletnie przestało ją obchodzić.
Z bliska znalezisko prezentowało się jeszcze bardziej okazale. Lalka bezwstydnie lśniła nowością. Wprost nie mogła uwierzyć uwierzyć, iż ktoś ją po prostu porzucił. Helen nie robiła sobie nadziei. Choć eksponat byłby ukoronowaniem jej kolekcji, pewnie miał już właściciela. To jednak nie zmąciło radości, którą dawało przebywanie w jednym pomieszczeniu takim cudem.
Z matczyną troskliwością ujęła w dłonie porcelanowe maleństwo.
Powoli i ostrożnie – niemal z namaszczeniem.
Gdy jej palce zetknęły się z ceramiczną imitacją skóry, poczuła jak przez całe ciało przechodzi dreszcz. Zimny i nieprzyjemny. Targnęło nią irracjonalne przeczucie, które za nic nie dało się sprowadzić do rangi zwykłej fanaberii i opuścić mózgu. Helen nie potrafiła już cieszyć się znaleziskiem. Piękno, które jeszcze przed chwilą ją zachwycało – teraz zaczęło przerażać. W niewinnym przedmiocie było coś odpychającego.
Kobieta pomyślała, że lalka ma duszę. I życie, do którego kochająca matka i żona nie chciała mieszać swoich bliskich.
Powód znalezienia się tego w domu, nie dawał jej spokoju.
Kto mógł zostawić lalkę?
Pracownicy, którzy remontowali dom?
Poprzedni właściciele?
Było też drugie pytanie. Ważniejsze. Dlaczego porzucono ozdobę?
Zadzwonię do firmy remontowej i dowiem się, kto ją tu zostawił – skwitowała, odkładając znalezisko na podłogę. Udawała, że nic się nie stało. Próbowała wmówić sobie, iż lalka nie wywołuje w niej strachu, ale przychodziło jej to z zadziwiającym trudem.
Akt II
Wnoszenie mebli, kartonów i urządzanie nowego lokum okazały się do tego stopnia wyczerpujące, iż kobieta dopiero wieczorem znalazła czas na telefon w sprawie lalki. Była skonana, usypiała na stojąco, dlatego za pierwszym razem wybrała zły numer. Gdy irytujący głosik w słuchawce poinformował ją:
- Przepraszamy, wybrany numer jest nieprawidłowy.
Powtórzyła czynność, przeklinając pod nosem. Była coraz bardziej sfrustrowana. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru odkładać tego do jutra.
W końcu udało się nawiązać połączenie. Kiedy nadzorca remontu powiedział:
- Proszę pani… Ależ żadnej lalki tam nie było. Zauważyłbym ją.
Pomyślała, że się przesłyszała i ponowiła pytanie, lecz doczekała się dokładnie takiej samej odpowiedzi. Gdy mężczyzna zaczął przebąkiwać coś o znudzonych gospodyniach domowych, zakończyła rozmowę.
- Czyli zostajesz… - rzuciła do leżącej na sofie lalki, kiedy opuszczała salon.
Nie potrafiła już cieszyć się z faktu posiadania jej, ale jednocześnie nie umiała przyznać, iż boi się niepozornego przedmiotu.
W nocy rozszalała się burza, na co zresztą się zanosiło od rana. I nie była to taka zwykła – byle jaka burza. Niektóre zjawiska pogodowe zdają się żyć własnym życiem. Ta do nich należała.
Helen obudziło głośne dudnienie deszczu o szybę. Powtarzało się w regularnych odstępach czasu, niczym marsz wygrywany przez dobosza podczas obchodów Dnia Niepodległości.
Albo nie.
Było jak melodia, którą słyszy się oglądając występy cyrkowe dokładnie w momencie, kiedy swoje sztuczki prezentuje clown. Ten dźwięk zdawał się podnosić napięcie. Zupełnie jakby miało się wydarzyć coś bardzo, bardzo nieprzyjemnego.
Helen, przebywając jeszcze w krainie sennych marzeń, pomyślała:
Zaraz coś się stanie.
I otworzyła oczy. Spodziewała się przecinającej niebo błyskawicy, groźnego grzmotu, a nawet połamanego wiatrem drzewa, które, tłukąc szybę, wdziera się do sypialni. Nic takiego się nie stało…
Skąd brał się dojrzewający niepokój, który czuła? Narastał falowo, wraz z przyśpieszającym biciem jej serca, osiągając apogeum, gdy wzrok kobiety prześlizgując się po otulającym pomieszczenie mroku, natrafił na…
Lalkę.
Mała kobietka siedziała dumnie na nocnym stoliku, przyglądając się z uwagą właścicielce. Robiła to z nieskrępowaną nachalnością, a miniaturowa twarzyczka nie wyrażała żadnych emocji. Mimo to wzbudziła w kobiecie strach. Usteczka, choć pozornie nie zmieniły ułożenia, nabrały drwiącego wyrazu, jakby lalka miała zamiar zaraz je otworzyć i powiedzieć coś nieprzyjemnego. Być może groźbę.
Z ust kobiety wyrwał się cichy krzyk, który do złudzenia przypominał jęk zawodu publiczności, gdy clown gubi wszystkie piłeczki, przestaje żonglować i ze zrezygnowaną miną kończy występ.
Czuła się jak w cyrku. Jakby to ona była clownem – obiektem żartów. Nikt nie żartował z Helen Hamilton – miss szkoły rocznik dziewięćdziesiąt sześć. W jej mniemaniu była to zbrodnia gorsza niż kradzież. Swoją drogą nie miałaby nic przeciwko, gdyby ktoś włamał się do domu i ukradł laleczkę.
Scott wymamrotał coś przez sen, po czym przewrócił się na drugi bok, lecz nadal spał.
Helen i lalka zostały same i co najmniej jednej z nich to nie odpowiadało. Kobieta musiała w końcu przyznać przed sobą, że boi się przedmiotu.
Naprawdę.
Coraz bardziej.
- Przepraszamy, wybrany numer jest nieprawidłowy.
Powtórzyła czynność, przeklinając pod nosem. Była coraz bardziej sfrustrowana. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru odkładać tego do jutra.
W końcu udało się nawiązać połączenie. Kiedy nadzorca remontu powiedział:
- Proszę pani… Ależ żadnej lalki tam nie było. Zauważyłbym ją.
Pomyślała, że się przesłyszała i ponowiła pytanie, lecz doczekała się dokładnie takiej samej odpowiedzi. Gdy mężczyzna zaczął przebąkiwać coś o znudzonych gospodyniach domowych, zakończyła rozmowę.
- Czyli zostajesz… - rzuciła do leżącej na sofie lalki, kiedy opuszczała salon.
Nie potrafiła już cieszyć się z faktu posiadania jej, ale jednocześnie nie umiała przyznać, iż boi się niepozornego przedmiotu.
W nocy rozszalała się burza, na co zresztą się zanosiło od rana. I nie była to taka zwykła – byle jaka burza. Niektóre zjawiska pogodowe zdają się żyć własnym życiem. Ta do nich należała.
Helen obudziło głośne dudnienie deszczu o szybę. Powtarzało się w regularnych odstępach czasu, niczym marsz wygrywany przez dobosza podczas obchodów Dnia Niepodległości.
Albo nie.
Było jak melodia, którą słyszy się oglądając występy cyrkowe dokładnie w momencie, kiedy swoje sztuczki prezentuje clown. Ten dźwięk zdawał się podnosić napięcie. Zupełnie jakby miało się wydarzyć coś bardzo, bardzo nieprzyjemnego.
Helen, przebywając jeszcze w krainie sennych marzeń, pomyślała:
Zaraz coś się stanie.
I otworzyła oczy. Spodziewała się przecinającej niebo błyskawicy, groźnego grzmotu, a nawet połamanego wiatrem drzewa, które, tłukąc szybę, wdziera się do sypialni. Nic takiego się nie stało…
Skąd brał się dojrzewający niepokój, który czuła? Narastał falowo, wraz z przyśpieszającym biciem jej serca, osiągając apogeum, gdy wzrok kobiety prześlizgując się po otulającym pomieszczenie mroku, natrafił na…
Lalkę.
Mała kobietka siedziała dumnie na nocnym stoliku, przyglądając się z uwagą właścicielce. Robiła to z nieskrępowaną nachalnością, a miniaturowa twarzyczka nie wyrażała żadnych emocji. Mimo to wzbudziła w kobiecie strach. Usteczka, choć pozornie nie zmieniły ułożenia, nabrały drwiącego wyrazu, jakby lalka miała zamiar zaraz je otworzyć i powiedzieć coś nieprzyjemnego. Być może groźbę.
Z ust kobiety wyrwał się cichy krzyk, który do złudzenia przypominał jęk zawodu publiczności, gdy clown gubi wszystkie piłeczki, przestaje żonglować i ze zrezygnowaną miną kończy występ.
Czuła się jak w cyrku. Jakby to ona była clownem – obiektem żartów. Nikt nie żartował z Helen Hamilton – miss szkoły rocznik dziewięćdziesiąt sześć. W jej mniemaniu była to zbrodnia gorsza niż kradzież. Swoją drogą nie miałaby nic przeciwko, gdyby ktoś włamał się do domu i ukradł laleczkę.
Scott wymamrotał coś przez sen, po czym przewrócił się na drugi bok, lecz nadal spał.
Helen i lalka zostały same i co najmniej jednej z nich to nie odpowiadało. Kobieta musiała w końcu przyznać przed sobą, że boi się przedmiotu.
Naprawdę.
Coraz bardziej.
Akt III
Dzień rozpoczął się od kłótni. Fakt ten - sam w sobie - nie był dziwny, ale jego przyczyna już tak.
- Chyba zwariowałaś! – wrzasnął z irytacją Scott.
Gdy pierwszy raz padło pytanie:
- Kochanie, nie przeniosłeś czasem lalki do sypialni? - zachował spokój.
Za drugim był już lekko poirytowany. Przy trzecim ledwo pohamował złość i tak dalej. W końcu stracił cierpliwość, czerwieniąc się jak dojrzały pomidor.
Helen prychnęła coś w odpowiedzi, wstając od stołu. Nagle mąż wydał jej się obcym człowiekiem. Czuła się samotna i niezrozumiana, ale przecież lalka nie mogła sama wejść do sypialni. Timmy nie chodził, ona nie ruszała przedmiotu, mógł to zrobić tylko mężczyzna. Przez jej myśl przemknęło, iż Scott zrobił to celowo. Tylko, dlaczego miałby to robić? I kiedy? Kobieta miała słaby sen, zawsze słyszała, kiedy mąż wstaje w nocy.
Nie tak wyobrażała sobie nowe życie w wymarzonym domu.
Milczenie, które zapadło przy stole, zwiastowało ciche dni pomiędzy małżonkami.
Samowolna lalka została zesłana do piwnicy, gdzie w szczelnie zamkniętym kartonie miała oczekiwać na złagodzenie wyroku.
Kolejna noc minęła spokojnie. Helen nie śniły się koszmary, nie zbudziła jej żadna burza, a co najważniejsze nie nękała jej lalka. Kobieta przespała dziesięć godzin, jak beztroskie dziecko. Obudziło ją dopiero jasne słońce, które ciekawsko zaglądało do środka przez okno. Czuła się rześka i wypoczęta. Sen przyniósł upragnione odprężenie, a świat znów wydawał się przyjaznym miejscem. Jak kiedyś – zanim znalazła lalkę.
Najciszej jak potrafiła, wyślizgnęła się z łóżka i zeszła na dół. Zapach świeżej kawy na dobre pobudził jej zmysły, więc z kubkiem w dłoni udała się na poszukiwanie porannej gazety. Tę znalazła na progu, a wraz z nią…
Lalkę, która bezwstydnie wystawiała bladą twarzyczkę na działanie promieni słonecznych niczym zadowolona plażowiczka.
Najpierw Helen wybuchnęła śmiechem. Następnie rozejrzała się dookoła, jakby bała, iż zobaczą ją sąsiedzi. Ucichła, zbladła, a na końcu wpadła w złość, po tym, jak jej ulubiony kubek upadł na posadzkę, rozpryskując się z hukiem na kilkadziesiąt drobnych, mieniących się w słońcu kawałków. Kobieta nie miała ani czasu, ani ochoty na sprzątanie bałaganu. Nie zwracając uwagi na to, że zostawia otwarte drzwi, pobiegła na górę obudzić męża.
Po niemal identycznej jak poprzedniego dnia rozmowie doszła do wniosku, iż ciche dni właśnie zmieniły się w tygodnie…
Postanowiła wypowiedzieć lalce wojnę. Zawsze to lepiej niż usiąść, załamać ręce i stwierdzić, że przedmiot jest niebezpieczny i nie należy go ruszać z domu. To byłoby poddanie się.
A Helen Hamilton nigdy się nie poddawała. Słowo poddać się nie istniało w jej słowniku.
- Chyba zwariowałaś! – wrzasnął z irytacją Scott.
Gdy pierwszy raz padło pytanie:
- Kochanie, nie przeniosłeś czasem lalki do sypialni? - zachował spokój.
Za drugim był już lekko poirytowany. Przy trzecim ledwo pohamował złość i tak dalej. W końcu stracił cierpliwość, czerwieniąc się jak dojrzały pomidor.
Helen prychnęła coś w odpowiedzi, wstając od stołu. Nagle mąż wydał jej się obcym człowiekiem. Czuła się samotna i niezrozumiana, ale przecież lalka nie mogła sama wejść do sypialni. Timmy nie chodził, ona nie ruszała przedmiotu, mógł to zrobić tylko mężczyzna. Przez jej myśl przemknęło, iż Scott zrobił to celowo. Tylko, dlaczego miałby to robić? I kiedy? Kobieta miała słaby sen, zawsze słyszała, kiedy mąż wstaje w nocy.
Nie tak wyobrażała sobie nowe życie w wymarzonym domu.
Milczenie, które zapadło przy stole, zwiastowało ciche dni pomiędzy małżonkami.
Samowolna lalka została zesłana do piwnicy, gdzie w szczelnie zamkniętym kartonie miała oczekiwać na złagodzenie wyroku.
Kolejna noc minęła spokojnie. Helen nie śniły się koszmary, nie zbudziła jej żadna burza, a co najważniejsze nie nękała jej lalka. Kobieta przespała dziesięć godzin, jak beztroskie dziecko. Obudziło ją dopiero jasne słońce, które ciekawsko zaglądało do środka przez okno. Czuła się rześka i wypoczęta. Sen przyniósł upragnione odprężenie, a świat znów wydawał się przyjaznym miejscem. Jak kiedyś – zanim znalazła lalkę.
Najciszej jak potrafiła, wyślizgnęła się z łóżka i zeszła na dół. Zapach świeżej kawy na dobre pobudził jej zmysły, więc z kubkiem w dłoni udała się na poszukiwanie porannej gazety. Tę znalazła na progu, a wraz z nią…
Lalkę, która bezwstydnie wystawiała bladą twarzyczkę na działanie promieni słonecznych niczym zadowolona plażowiczka.
Najpierw Helen wybuchnęła śmiechem. Następnie rozejrzała się dookoła, jakby bała, iż zobaczą ją sąsiedzi. Ucichła, zbladła, a na końcu wpadła w złość, po tym, jak jej ulubiony kubek upadł na posadzkę, rozpryskując się z hukiem na kilkadziesiąt drobnych, mieniących się w słońcu kawałków. Kobieta nie miała ani czasu, ani ochoty na sprzątanie bałaganu. Nie zwracając uwagi na to, że zostawia otwarte drzwi, pobiegła na górę obudzić męża.
Po niemal identycznej jak poprzedniego dnia rozmowie doszła do wniosku, iż ciche dni właśnie zmieniły się w tygodnie…
Postanowiła wypowiedzieć lalce wojnę. Zawsze to lepiej niż usiąść, załamać ręce i stwierdzić, że przedmiot jest niebezpieczny i nie należy go ruszać z domu. To byłoby poddanie się.
A Helen Hamilton nigdy się nie poddawała. Słowo poddać się nie istniało w jej słowniku.
Akt IV
- Ciekawe… - Tylko tyle zdołał wydobyć z siebie właściciel antykwariatu po oględzinach lalki. – I mówi pani, że znalazła ją w domu po przeprowadzce?
Mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał na Helen zawodowym wzrokiem sześćdziesięcioletniego, łysego okularnika. Dokładnie takim samym, z jakim kilka sekund wcześniej lustrował potencjalny nabytek. Kobieta poczuła się jak rzecz i nie było to przyjemne uczucie.
- Już mówiłam – prychnęła z irytacją, z góry przygotowana na powtórne streszczanie całej historii.
Popatrzyła na mężczyznę z politowaniem. Miał na sobie brązowy, wełniany, zdewastowany upływem czasu i inwazją kolejnych pokoleń moli sweter. Możliwie, iż był pasjonatem, ale sklep nie prosperował dobrze. Poznała to, po brudnych oknach, zaniedbanych meblach i wszechobecnym kurzu, od którego dostała ataku alergii. Bywała w podobnych miejscach. To wydawało jej się tak zapuszczone, że, gdyby nie chęć jak najszybszego pozbycia się miniaturowego prześladowcy, poszukałaby innego sklepu.
- Na pewno chce ją pani sprzedać? – Sprzedawca łypnął na nią podejrzliwie.
- Bierze ją pan, czy nie? – spytała z wyraźnym znużeniem w głosie.
- Takich lalek już nie robią, proszę pani – mamrotał dalej zafascynowany. – Jest utrzymana w doskonałym stanie, chociaż…
Był to sygnał, iż antykwariusz jest rzeczywiście zainteresowany nabytkiem, ale nie za sumę, którą powinien faktycznie zaoferować.
- Ile?
- Musiałbym się zastanowić… Wycenić. Proszę spojrzeć. – Ukryte za grubymi szkłami oczka dostrzegły pierwszą skazę. – Sukienka jest lekko poszarpana.
Kobieta westchnęła. Nie pamiętała, czy wada znajdowała się na materiale wcześniej, czy powstała w momencie, gdy sama wrzuciła laleczkę do pudła pełnego rupieci. Żałowała, że zamiast sukni nie uszkodziła porcelanowej główki.
- To naturalnie obniża wartość – ciągnął dalej mężczyzna.
- Ile może mi pan zaoferować?
Frustracja Hellen osiągnęła już pułap, przy którym gotowa była dopłacić, by pozbyć się intruza. Nie złożyła jeszcze propozycji, gdyż doszła do wniosku, iż w ramach zadośćuczynienia za urazy psychiczne, powinna otrzymać pieniężną rekompensatę.
- Być może jutro…
- Dziś! – krzyknęła histerycznie.
Właściciel zlustrował ją dziwnym wzrokiem, myśląc zapewne, iż ma do czynienia z wariatką. Miała to gdzieś, nie planowała więcej odwiedzać tej nory. Jednak powrót do domu z lalką nie wchodził w rachubę.
- Dlaczego tak pani na tym zależy? – zdziwił się staruszek.
- Nie pasuje do wystroju domu – wypaliła, siląc się na swój najlepszy, wręcz uwodzicielski uśmiech.
Dziesięć minut później wyszła ze sklepu bogatsza o trzynaście dolarów i okropną drewnianą szkatułkę. Właściwie sprzedała swój kłopot za trzydzieści, ale lwią część otrzymanej zapłaty pochłonęła należność za puzderko, które wcisnął jej przedsiębiorczy antykwariusz, choć na takiego nie wyglądał. Najważniejsze, że pozbyła się lalki. To zdecydowanie poprawiło jej humor.
Wracała do domu z mocnym postanowieniem naprawienia relacji z mężem oraz wyrzucenia z pamięci dziwnych wydarzeń.
Mężczyzna podniósł wzrok i spojrzał na Helen zawodowym wzrokiem sześćdziesięcioletniego, łysego okularnika. Dokładnie takim samym, z jakim kilka sekund wcześniej lustrował potencjalny nabytek. Kobieta poczuła się jak rzecz i nie było to przyjemne uczucie.
- Już mówiłam – prychnęła z irytacją, z góry przygotowana na powtórne streszczanie całej historii.
Popatrzyła na mężczyznę z politowaniem. Miał na sobie brązowy, wełniany, zdewastowany upływem czasu i inwazją kolejnych pokoleń moli sweter. Możliwie, iż był pasjonatem, ale sklep nie prosperował dobrze. Poznała to, po brudnych oknach, zaniedbanych meblach i wszechobecnym kurzu, od którego dostała ataku alergii. Bywała w podobnych miejscach. To wydawało jej się tak zapuszczone, że, gdyby nie chęć jak najszybszego pozbycia się miniaturowego prześladowcy, poszukałaby innego sklepu.
- Na pewno chce ją pani sprzedać? – Sprzedawca łypnął na nią podejrzliwie.
- Bierze ją pan, czy nie? – spytała z wyraźnym znużeniem w głosie.
- Takich lalek już nie robią, proszę pani – mamrotał dalej zafascynowany. – Jest utrzymana w doskonałym stanie, chociaż…
Był to sygnał, iż antykwariusz jest rzeczywiście zainteresowany nabytkiem, ale nie za sumę, którą powinien faktycznie zaoferować.
- Ile?
- Musiałbym się zastanowić… Wycenić. Proszę spojrzeć. – Ukryte za grubymi szkłami oczka dostrzegły pierwszą skazę. – Sukienka jest lekko poszarpana.
Kobieta westchnęła. Nie pamiętała, czy wada znajdowała się na materiale wcześniej, czy powstała w momencie, gdy sama wrzuciła laleczkę do pudła pełnego rupieci. Żałowała, że zamiast sukni nie uszkodziła porcelanowej główki.
- To naturalnie obniża wartość – ciągnął dalej mężczyzna.
- Ile może mi pan zaoferować?
Frustracja Hellen osiągnęła już pułap, przy którym gotowa była dopłacić, by pozbyć się intruza. Nie złożyła jeszcze propozycji, gdyż doszła do wniosku, iż w ramach zadośćuczynienia za urazy psychiczne, powinna otrzymać pieniężną rekompensatę.
- Być może jutro…
- Dziś! – krzyknęła histerycznie.
Właściciel zlustrował ją dziwnym wzrokiem, myśląc zapewne, iż ma do czynienia z wariatką. Miała to gdzieś, nie planowała więcej odwiedzać tej nory. Jednak powrót do domu z lalką nie wchodził w rachubę.
- Dlaczego tak pani na tym zależy? – zdziwił się staruszek.
- Nie pasuje do wystroju domu – wypaliła, siląc się na swój najlepszy, wręcz uwodzicielski uśmiech.
Dziesięć minut później wyszła ze sklepu bogatsza o trzynaście dolarów i okropną drewnianą szkatułkę. Właściwie sprzedała swój kłopot za trzydzieści, ale lwią część otrzymanej zapłaty pochłonęła należność za puzderko, które wcisnął jej przedsiębiorczy antykwariusz, choć na takiego nie wyglądał. Najważniejsze, że pozbyła się lalki. To zdecydowanie poprawiło jej humor.
Wracała do domu z mocnym postanowieniem naprawienia relacji z mężem oraz wyrzucenia z pamięci dziwnych wydarzeń.
Akt V
Po powrocie doznała dziwnego uczucia. Wydawało jej się, że wraz ze zniknięciem laleczki, z lokum wyparowała dziwna, tłamsząca energia, której obecności doznawała od chwili przeprowadzki. W końcu pozbyła się wrażenia, iż jest nieustannie śledzona. Jakby ktoś zrzucił z jej piersi niewidzialny ciężar. Znów mogła oddychać spokojnie.
Naturalnie Scott nadal się na nią boczył, a kosztowna i nieporęczna szkatułka nijak nie pasowała do mebli i kolorów ścian, ale cel strategiczny został osiągnięty.
Porcelanowa dama zniknęła z życia rodziny.
Helen położyła się spać z nową lekkością i pogodą ducha, które nie opuszczały ją aż do północy…
Krótko po tym, jak kukułka schowała się do bezpiecznego zegara, wybiwszy północ, kobietę obudził płacz dziecka. Była to najbardziej prozaiczna rzecz pod słońcem. Timmy budził się często – z głodu, kiedy miał mokro i wielu innych powodów.
Matka zwlokła się z łóżka, z przekleństwem na ustach. Nie mogła liczyć na nagły opiekuńczy gest męża. W ich związku obowiązywał następujący podział obowiązków: Scott zarabiał na utrzymanie rodziny, ona zajmowała się domem i synkiem.
Nie chcąc budzić mężczyzny, pozwoliła, by pokój pozostał skąpany w mroku. Doszła do drzwi po omacku, opierając się o ścianę. Choć jej ciało poruszało się i przemieszczało, umysł nadal spał. Pokój dziecinny znajdował się tuż obok. W miarę jak się do niego zbliżała, coraz wyraźniej uświadamiała sobie, iż płacz ustał. Timmy po przebudzeniu zwykle darł się w niebogłosy i tylko interwencja rodzica, kołysanka, a czasem butelka ciepłego mleka były w stanie go uciszyć. Tym razem słyszała to tylko pojedynczy krzyk. Pochodził jakby z oddali, a nie zza ściany. Pomyślała, że pewnie jej się przyśnił, ale na wszelki wypadek kontynuowała marsz ciemnym korytarzem, który zdawał się ją wsysać.
Pomieszczenie oświetlały tylko promienie księżyca. Gdy matka stanęła w progu, jej oczy zarejestrowały coś dziwnego, lecz obraz dopiero po chwili dotarł do mózgu. Jeden ze zdobiących ścianę cieni ożył nagle, nabierając rzeczywistych, cielesnych kształtów skarłowaciałego człowieka.
Poruszył się.
Najpierw nieznacznie. Potem skulił, jakby chciał osłonić się przed niewidzialnym ciosem. Kobieta zapomniała na chwilę o potrzebującym uwagi synku i, stojąc w progu, tępo wpatrywała się w ścianę, a wyobraźnia podsuwała jej sprzeczne interpretacje wydarzeń. Czuła czyjąś obecność. Nieważne, kto to był.
Nieprzyjaciel. Tylko to przychodziło jej do głowy.
Gdy wydawało się, iż mały cień jest bezpieczny, spod zdobionego samochodzikami dywanu wypełzła koścista, widmowa ręka. Chude jak odnóża pająka ręce owinęły się wokół cienistej nóżki skulonego cienia, a potem szarpnęły tak mocno, iż malec na próżno starał się znaleźć punkt zaczepienia w gładkiej ścianie. Gdy został wciągnięty pod dywan, Helen jęknęła, jakby sama była ofiarą.
Obie mary zniknęły.
Kobieta ocknęła się, ziewnęła, biorąc wizję za niedokończony sen, którego fragmenty mózg nadal wyświetlał i cichutko podeszła do łóżeczka.
Timmy nakrył się kołderką, aż po samą główkę, co wywołało w niej przypływ matczynej czułości. Uświadomiła sobie nagle, jak mało uwagi poświęcała mu w ostatnich dniach, a przecież nie była złą matką. Nie chciała nią być. Wyciągnęła rękę, by poprawić nakrycie. Lecz, kiedy materiał zsunął się z główki dziecka, z trwogą zorientowała się, iż malec zniknął. Przepadł, podobnie jak jej własny głos, którym chciała wezwać pomocy, ale nie była w stanie. Za to z jej ust wyrwał się bezsilny lęk, który wydają samice zwierząt, straciwszy młode.
Na miejscu, gdzie powinno znajdować się dziecko, była… lalka.
W małych, szklanych oczkach odbijały się nieśmiało promienie księżyca. Zniknęła gdzieś czerwona, balowa suknia, która dotąd zdobiła małą damę. Została zastąpiona przez znajome śpiochy w samochodziki. Gdy oszołomiona Helen przyjrzała się bliżej blademu obliczu porcelanowej kobietki, z przerażeniem stwierdziła, iż jej źrenice zmieniły kolor. Zamiast soczystej zieleni, patrzyło na nią spojrzenie chłodnych, błękitnych tęczówek. Takich, jakie miał Timmy. Drobne, karminowe usteczka wydawały się rozciągać w promiennym uśmiechu…
Gwałtowny poryw wiatru szarpnął okiennicą, otwierając ją na oścież. Lodowate powietrze przemknęło pieszczotliwie po skórze Helen, wywołując gęsią skórkę. Kobieta zamarła w bezruchu. Przez chwilę – jedno krótkie uderzenie serca – miała wrażenie, że powiew przyniósł z sobą jakiś dźwięk. Z początku był on niemożliwy do zidentyfikowania, ale, im dłużej się nad tym zastanawiała, doznawała większej pewności, iż go rozpoznaje. Mówił:
– Mamo.
Znikł jej głowy równie gwałtownie, jak się w niej pojawił, zostawiając samą z nowym dzieckiem.
Helen wydała z siebie ostatni, będący mieszaniną strachu, zdziwienia, wściekłości i bezsilności, jęk. Pojedynczy dźwięk, który wyrażał wszystko. Tylko na tyle było ją stać. Choć całą sobą pragnęła roztrzaskać porcelanową główkę o ścianę, pozostała nieruchoma. Wiedziała, że Timmy odszedł bezpowrotnie.
Jednak najgorsze było poczucie winy. Wiedziała, że nie pozbędzie się go do końca życia.
Tak jak lalki.
Patrząc na nią po raz ostatni, pomyślała, że miniaturowa twarz z każdą minutą nabiera więcej rumieńców. Zupełnie jakby jakaś niewytłumaczalna siła tchnęła w przedmiot życie.
Naturalnie Scott nadal się na nią boczył, a kosztowna i nieporęczna szkatułka nijak nie pasowała do mebli i kolorów ścian, ale cel strategiczny został osiągnięty.
Porcelanowa dama zniknęła z życia rodziny.
Helen położyła się spać z nową lekkością i pogodą ducha, które nie opuszczały ją aż do północy…
Krótko po tym, jak kukułka schowała się do bezpiecznego zegara, wybiwszy północ, kobietę obudził płacz dziecka. Była to najbardziej prozaiczna rzecz pod słońcem. Timmy budził się często – z głodu, kiedy miał mokro i wielu innych powodów.
Matka zwlokła się z łóżka, z przekleństwem na ustach. Nie mogła liczyć na nagły opiekuńczy gest męża. W ich związku obowiązywał następujący podział obowiązków: Scott zarabiał na utrzymanie rodziny, ona zajmowała się domem i synkiem.
Nie chcąc budzić mężczyzny, pozwoliła, by pokój pozostał skąpany w mroku. Doszła do drzwi po omacku, opierając się o ścianę. Choć jej ciało poruszało się i przemieszczało, umysł nadal spał. Pokój dziecinny znajdował się tuż obok. W miarę jak się do niego zbliżała, coraz wyraźniej uświadamiała sobie, iż płacz ustał. Timmy po przebudzeniu zwykle darł się w niebogłosy i tylko interwencja rodzica, kołysanka, a czasem butelka ciepłego mleka były w stanie go uciszyć. Tym razem słyszała to tylko pojedynczy krzyk. Pochodził jakby z oddali, a nie zza ściany. Pomyślała, że pewnie jej się przyśnił, ale na wszelki wypadek kontynuowała marsz ciemnym korytarzem, który zdawał się ją wsysać.
Pomieszczenie oświetlały tylko promienie księżyca. Gdy matka stanęła w progu, jej oczy zarejestrowały coś dziwnego, lecz obraz dopiero po chwili dotarł do mózgu. Jeden ze zdobiących ścianę cieni ożył nagle, nabierając rzeczywistych, cielesnych kształtów skarłowaciałego człowieka.
Poruszył się.
Najpierw nieznacznie. Potem skulił, jakby chciał osłonić się przed niewidzialnym ciosem. Kobieta zapomniała na chwilę o potrzebującym uwagi synku i, stojąc w progu, tępo wpatrywała się w ścianę, a wyobraźnia podsuwała jej sprzeczne interpretacje wydarzeń. Czuła czyjąś obecność. Nieważne, kto to był.
Nieprzyjaciel. Tylko to przychodziło jej do głowy.
Gdy wydawało się, iż mały cień jest bezpieczny, spod zdobionego samochodzikami dywanu wypełzła koścista, widmowa ręka. Chude jak odnóża pająka ręce owinęły się wokół cienistej nóżki skulonego cienia, a potem szarpnęły tak mocno, iż malec na próżno starał się znaleźć punkt zaczepienia w gładkiej ścianie. Gdy został wciągnięty pod dywan, Helen jęknęła, jakby sama była ofiarą.
Obie mary zniknęły.
Kobieta ocknęła się, ziewnęła, biorąc wizję za niedokończony sen, którego fragmenty mózg nadal wyświetlał i cichutko podeszła do łóżeczka.
Timmy nakrył się kołderką, aż po samą główkę, co wywołało w niej przypływ matczynej czułości. Uświadomiła sobie nagle, jak mało uwagi poświęcała mu w ostatnich dniach, a przecież nie była złą matką. Nie chciała nią być. Wyciągnęła rękę, by poprawić nakrycie. Lecz, kiedy materiał zsunął się z główki dziecka, z trwogą zorientowała się, iż malec zniknął. Przepadł, podobnie jak jej własny głos, którym chciała wezwać pomocy, ale nie była w stanie. Za to z jej ust wyrwał się bezsilny lęk, który wydają samice zwierząt, straciwszy młode.
Na miejscu, gdzie powinno znajdować się dziecko, była… lalka.
W małych, szklanych oczkach odbijały się nieśmiało promienie księżyca. Zniknęła gdzieś czerwona, balowa suknia, która dotąd zdobiła małą damę. Została zastąpiona przez znajome śpiochy w samochodziki. Gdy oszołomiona Helen przyjrzała się bliżej blademu obliczu porcelanowej kobietki, z przerażeniem stwierdziła, iż jej źrenice zmieniły kolor. Zamiast soczystej zieleni, patrzyło na nią spojrzenie chłodnych, błękitnych tęczówek. Takich, jakie miał Timmy. Drobne, karminowe usteczka wydawały się rozciągać w promiennym uśmiechu…
Gwałtowny poryw wiatru szarpnął okiennicą, otwierając ją na oścież. Lodowate powietrze przemknęło pieszczotliwie po skórze Helen, wywołując gęsią skórkę. Kobieta zamarła w bezruchu. Przez chwilę – jedno krótkie uderzenie serca – miała wrażenie, że powiew przyniósł z sobą jakiś dźwięk. Z początku był on niemożliwy do zidentyfikowania, ale, im dłużej się nad tym zastanawiała, doznawała większej pewności, iż go rozpoznaje. Mówił:
– Mamo.
Znikł jej głowy równie gwałtownie, jak się w niej pojawił, zostawiając samą z nowym dzieckiem.
Helen wydała z siebie ostatni, będący mieszaniną strachu, zdziwienia, wściekłości i bezsilności, jęk. Pojedynczy dźwięk, który wyrażał wszystko. Tylko na tyle było ją stać. Choć całą sobą pragnęła roztrzaskać porcelanową główkę o ścianę, pozostała nieruchoma. Wiedziała, że Timmy odszedł bezpowrotnie.
Jednak najgorsze było poczucie winy. Wiedziała, że nie pozbędzie się go do końca życia.
Tak jak lalki.
Patrząc na nią po raz ostatni, pomyślała, że miniaturowa twarz z każdą minutą nabiera więcej rumieńców. Zupełnie jakby jakaś niewytłumaczalna siła tchnęła w przedmiot życie.
KONIEC