fragment autobiografii
- Syneczku, co ty tu robisz? - spytał tatuś. Pytanie to można by uznać za retoryczne, ponieważ widział wyraźnie, że zapieprzam na sankach.
- Siankuję – odparłem.
- Choć już do domku. Tata chwycił za sznurek i pociągnął mój pojazd. Zmarzł mi tyłek więc nie oponowałem.
Są dwa całkowicie nie związane ze sobą powody dla których wspominam tę – na pierwszy rzut oka – banalną historię.
Pierwszy, to okoliczności w jakich się rozegrała. Miałem trzy lata, był środek zimy, minus dziesięć stopni Celsjusza, tatuś właśnie wracał z popołudniowej zmiany czyli godzina była cirka, coma, przecinek 22 z minutami, ciemno ja w dupie, ja „siankowałem” od obiadu, a mamusia u sąsiadów oglądała telewizję.
Macierzyństwo, to nie służba w straży pożarnej w systemie 24 na 48 z możliwością ewentualnego dogaszania zgliszczy w razie spóźnienia się na „ognisko”. To sztuka kompromisu pomiędzy hartowaniem dziecka uświadamiającym mu, że życie jest twarde i ludzie bezwzględni, a przegięciem pały w bezstresowym wychowywaniu upierdliwego egocentryka.
Swojego syna wychowywałem co prawda w duchu bezstresowości, ale z przerwami w tych chwilach w których mnie wkurwiał. Historia wychowania drugiego dziecka (chronologicznie pierwszego), to materiał na podręcznik Jak wychować na człowieka pasierba posiadającego nadopiekuńczą mamusię i przy tym nie ocipieć.
Drugim powodem dla którego przytoczyłem tę historyjkę jest użyte w nim określenie siankuję.
Niepoprawności fonetyczne i gramatyczne cechujące dziecięce wypowiedzi nie wynikają z wieku ani z niedoskonałości aparatu mowy, a z przekonania wśród dorosłych, że do dzieci należy blumblać, gyrygrylić, ciumkać, gulgotać, giligilać i uczyć je ojczystego języka w formie zmiksowanej jak żarcie które im serwują.
Gdy dzisiaj zwracam komuś na to uwagę w odpowiedzi słyszę, że dzieciństwo ma swoje prawa. No ale co ma - kurwa mać - wspólnego prawo do dzieciństwa z seplenieniem, dzimdzioleniem i gulgulaniem. Przecież łatwiej nauczyć dziecko języka ogólnie stosowanego niż dla każdego tworzyć indywidualne esperanto, które powoduje, że dziecko w przedszkolu musi się kilka razy zerżnąć w gacie zanim przedszkolanka załapie, co oznacza uu, fufu albo gugu.
Wróćmy jednak do mojego dzieciństwa.
Gdy żył jeszcze dziadziuś sknera, obdarował mnie na któreś urodziny drewnianymi klockami, ponieważ doszedł do wniosku, że one poprzez swoją łatwość do dowolnego konfigurowania, rozwijają intelektualnie …znaczy …tańszych zabawek w sklepie nie było.
No cóż – drewno to drewno. Jak się tym bawić? Dokąd babcia stała przy zlewie i nie zwracała na mnie uwagi, kilka udało mi się zutylizować w piecu, potem mamusia zaczęła się o nie potykać, więc wywaliła je na parapet i dosunęła do okna stół, posadziła mnie na nim, żeby o mnie również się nie potykać, odsunęła firankę i w ten uproszczony sposób zaliczyła spacer nie brudząc wózka.
Wziąłem dwa klocki i próbowałem coś ułożyć. Skupiłem się i nagle spojrzałem za okno. Na drodze przed domem stały dwa psy sczepione dupami. Patrzyłem raz na psy, raz na klocki i tak, jako pierwszy człowiek na świecie wpadłem na koncepcję … klocków LEGO.
- Syneczku, co ty tu robisz? - spytał tatuś. Pytanie to można by uznać za retoryczne, ponieważ widział wyraźnie, że zapieprzam na sankach.
- Siankuję – odparłem.
- Choć już do domku. Tata chwycił za sznurek i pociągnął mój pojazd. Zmarzł mi tyłek więc nie oponowałem.
Są dwa całkowicie nie związane ze sobą powody dla których wspominam tę – na pierwszy rzut oka – banalną historię.
Pierwszy, to okoliczności w jakich się rozegrała. Miałem trzy lata, był środek zimy, minus dziesięć stopni Celsjusza, tatuś właśnie wracał z popołudniowej zmiany czyli godzina była cirka, coma, przecinek 22 z minutami, ciemno ja w dupie, ja „siankowałem” od obiadu, a mamusia u sąsiadów oglądała telewizję.
Macierzyństwo, to nie służba w straży pożarnej w systemie 24 na 48 z możliwością ewentualnego dogaszania zgliszczy w razie spóźnienia się na „ognisko”. To sztuka kompromisu pomiędzy hartowaniem dziecka uświadamiającym mu, że życie jest twarde i ludzie bezwzględni, a przegięciem pały w bezstresowym wychowywaniu upierdliwego egocentryka.
Swojego syna wychowywałem co prawda w duchu bezstresowości, ale z przerwami w tych chwilach w których mnie wkurwiał. Historia wychowania drugiego dziecka (chronologicznie pierwszego), to materiał na podręcznik Jak wychować na człowieka pasierba posiadającego nadopiekuńczą mamusię i przy tym nie ocipieć.
Drugim powodem dla którego przytoczyłem tę historyjkę jest użyte w nim określenie siankuję.
Niepoprawności fonetyczne i gramatyczne cechujące dziecięce wypowiedzi nie wynikają z wieku ani z niedoskonałości aparatu mowy, a z przekonania wśród dorosłych, że do dzieci należy blumblać, gyrygrylić, ciumkać, gulgotać, giligilać i uczyć je ojczystego języka w formie zmiksowanej jak żarcie które im serwują.
Gdy dzisiaj zwracam komuś na to uwagę w odpowiedzi słyszę, że dzieciństwo ma swoje prawa. No ale co ma - kurwa mać - wspólnego prawo do dzieciństwa z seplenieniem, dzimdzioleniem i gulgulaniem. Przecież łatwiej nauczyć dziecko języka ogólnie stosowanego niż dla każdego tworzyć indywidualne esperanto, które powoduje, że dziecko w przedszkolu musi się kilka razy zerżnąć w gacie zanim przedszkolanka załapie, co oznacza uu, fufu albo gugu.
Wróćmy jednak do mojego dzieciństwa.
Gdy żył jeszcze dziadziuś sknera, obdarował mnie na któreś urodziny drewnianymi klockami, ponieważ doszedł do wniosku, że one poprzez swoją łatwość do dowolnego konfigurowania, rozwijają intelektualnie …znaczy …tańszych zabawek w sklepie nie było.
No cóż – drewno to drewno. Jak się tym bawić? Dokąd babcia stała przy zlewie i nie zwracała na mnie uwagi, kilka udało mi się zutylizować w piecu, potem mamusia zaczęła się o nie potykać, więc wywaliła je na parapet i dosunęła do okna stół, posadziła mnie na nim, żeby o mnie również się nie potykać, odsunęła firankę i w ten uproszczony sposób zaliczyła spacer nie brudząc wózka.
Wziąłem dwa klocki i próbowałem coś ułożyć. Skupiłem się i nagle spojrzałem za okno. Na drodze przed domem stały dwa psy sczepione dupami. Patrzyłem raz na psy, raz na klocki i tak, jako pierwszy człowiek na świecie wpadłem na koncepcję … klocków LEGO.
Prawda jest jak dupa, każdy ma własną.
https://www.facebook.com/Waldemar.Biela.rysunek/?ref=hl
https://www.facebook.com/Waldemar.Biela.rysunek/?ref=hl