Właściwie nie wiem, od czego zacząć, sytuacja, z jaką się zetknąłem kompletnie wytrąciła mnie z równowagi, co jest niemałym osiągnięciem, ponieważ przez te lata pracy w Policji zdołałem się uodpornić na wiele okropności, jakie przeciętnego człowieka dręczyłyby koszmarami po nocach.
Zaczęło się od tego, że patrolowaliśmy okolice przedmieścia. Było to około godziny dziesiątej wieczorem. Mijając cmentarz miejski zostaliśmy zaczepieni przez pewną staruszkę, która z oburzeniem stwierdziła, że na cmentarzu, mimo tak późnej pory, jest jakiś człowiek i swoim zachowaniem straszy porządnych ludzi i zakłóca spokój zmarłym.
Niepotrzebne było wzywanie posiłki, czy zarządcy cmentarza by uzyskać od niego klucz, ponieważ to zgłoszenie powtarzało się niemal codziennie od kilku miesięcy. Chodziło o Wojciecha Walewskiego, młodego mężczyznę, w wieku dwudziestudziewięciu lat. Przychodził on niemal codziennie na cmentarz, by odwiedzić grób swojej tragicznie zmarłej żony, Marii. Jechali na miesiąc miodowy, gdy w ich Nissana Micrę uderzyła rozpędzona ciężarówka. Wojciech przeżył, ale jego żona nie miała tyle szczęścia. Młody mąż nie mógł się pogodzić z tą stratą i od dnia pogrzebu codziennie przychodził na jej grób by z nią rozmawiać. Ludzie różnie na to reagowali, bo i sam Wojciech często głośno szlochał, krzyczał przytulając nagrobek, co zwracało szczególną uwagę. Ponieważ często już go odbieraliśmy wieczorami z cmentarza, miałem dorobione klucze do bramy.
Rzeczywiście to był on, tym razem z entuzjazmem przemawiał do marmuru, cieszył się jak dziecko.
Na nasz widok zareagował spokojnie, bez przeszkód dał się wyprowadzić za bramę. Nieopodal był przystanek, więc wsadziliśmy go w autobus nakazując, by jechał prosto do domu.
Wtedy też, kiedy go prowadziliśmy cały czas mówił, że znalazł sposób, by niedługo złączyć się z powrotem ze swoją ukochaną. Że już niedługo i będą razem. Że słyszy jej głos obiecujący mu znów zespolenie w miłosnym uścisku.
Na pytanie o samobójstwie gwałtownie zaprzeczył. Wspominał o czymś bardziej subtelnym, a zarazem większym. Wzbudziło to we mnie pewien niepokój. Czyżby z nieszkodliwego zakłócania porządku publicznego chciał podpaść pod zbezczeszczenie zwłok?
Miałem jednak pewnie przeczucie, że tu chodziło o coś zupełnie innego, bardziej mrocznego, ale swoje wątpliwości zachowałem dla siebie.
Dwa dni później znowu dostaliśmy zgłoszenie o hałasach na cmentarzu. Tym razem, gdy odprowadzaliśmy Walewskiego chwycił mnie mocno za ramiona i patrząc mi prosto w oczy wyznał, że jego żona dziś mu powiedziała, że przyjdzie do niego w ich rocznicę ślubu, czyli za kilka dni. I znowu będą razem! Strząsnąłem wtedy z ramion jego chude dłonie, odpowiadając, że to świetnie, choć tak naprawdę chciałem by już wrócił do siebie. Jego dotyk miał w sobie coś dziwnego, a z oczu wyzierało czyste szaleństwo, co przyprawiało mnie o mimowolne ciarki.
Przez następne dni nie mieliśmy żadnych doniesień o Walewskim. Parę razy widziałem go za to przelotnie na mieście – wyglądał wyjątkowo źle, jak żul, jednak na twarzy miał wypisaną czystą, dziecięcą radość. Przez te dni czułem też coraz bardziej, że nad tą sprawą zbierają się ciemne chmury, a pętla niepokoju zacieśniała się coraz bardziej na mojej szyi. Dyskretnie próbowałem wypytywać o Walewskiego wśród jego znajomych lub sąsiadów, ale dowiedziałem się jedynie, że od kilku nie przebywał w swoim mieszkaniu. Całe dnie, a czasem noce potrafił spędzać poza domem. Każdy zapytany zwracał tez uwagę na niespotykaną o Walewskiego radość, choć nikt nie znał dokładnie jej przyczyn. Dowiedziałem się też, że po śmierci żony ten spokojny człowiek popadł w dziwne szaleństwo kupując ogromne ilości dziwnych książek o tematyce okultystycznej. Zadawał się też z podejrzanymi ludźmi przebywając często w miejscach, które normalny człowiek omijałby szerokim łukiem.
Z tego można by było wywnioskować, że Walewski przy użyciu czarnej magii chciałby wskrzesić zmarłą, jednak wsadziłem to między bajki. Magii nie ma – są morderstwa, przemoc, gwałty… ciemność pochodzi od człowieka, a nie od kilku dziwacznych ksiąg. Najbardziej martwiło mnie to, że Walewski, idąc za radą „lektur”, mógł odprawić jakiś obrzęd wymagający - co by było najgorsze - ludzkiej ofiary. Prawdopodobne było również to, że po prostu cichaczem zakradnie się wieczorem na cmentarz i wykradnie ciało żony.
Zaintrygowany jednak myślą, co może zrobić ten szalony człowiek zwróciłem się z zapytaniem do mojego znajomego, który pasjonował się takimi rzeczami. Oddzwonił do mnie chwilę później pytając o szczegóły dotyczące Walewskiego, a gdy mu o nich powiedziałem, w szczególności o tym, co ten mężczyzna mówił przy cmentarzu otrzymałem odpowiedź, że czasem wystarczy sama pamięć i wola. Żarliwość w danym uczuciu jest w stanie sprowadzić duszę na ziemię, by ponownie wstąpiła w swoje ciało. Zaznaczył jednak, że zmarli nie lubią, gdy się zakłóca ich spoczynek, więc ceną może być krew. Czyjakolwiek.
Dobry Boże, czy on zamierzał kogoś zabić? Miałem nadzieję, że nie. Z uzyskanych informacji wiedziałem, że jutro przypada rocznica ślubu Walewskich, co oznacza, że będę musiał być w pełnej gotowości, by móc go powstrzymać.
Wyczekiwana noc wbrew temu co myślałem nie obfitowała w pioruny, wicher czy ulewny deszcz. Gwiazdy i księżyc świeciły swoim blaskiem nadzwyczaj jasno co wywoływało upiorne cienie. Będąc na patrolu dostaliśmy zgłoszenie, że coś dziwnego dzieje się na cmentarzu. Ponoć widać jakieś światła, i słychać krzyki. Pełen złych przeczuć popędziłem partnera i pognaliśmy pędem ku bramie. Gdy w nerwach mocowałem się z opornym zamkiem kłódki do naszych uszu dobiegł ohydny, nieludzki wrzask rozrywający ciszę nocną.
Swoje kroki skierowaliśmy ku mogile Marii Walewskiej, a to, co zobaczyliśmy zjeżyło nam włosy na głowie.
Cały grób był rozkopany, ciężkie marmurowe bloki leżały pokruszone zaś zwłoki Marii były splecione w miłosnym uścisku z jej mężem, ubranym w elegancki, choć poplamiony teraz krwią garnitur. Ciało Walewskiego było straszliwe zmasakrowane – głowa trzymała się na skrawkach skóry. Jego jelita, wyszarpane z rozdartego brzucha, oplatały ich w pasie, niczym upiorna szarfa. Twarz Wojciecha zastygła jednak w wyrazie ekstazy mimo potwornych obrażeń, jakie doznał.
Najgorsze jednak przyszło dopiero, gdy przeczytałem wyniki ekspertyzy z miejsca zdarzenia: na szyi Wojciecha znaleziono ślady ludzkich zębów pasujące do Marii Walewskiej. Ustalono też, że poza samym Walewskim na cmentarzu nie było nikogo innego. Nie znaleziono również żadnych śladów odprawiania dziwacznych obrzędów. Jednak najbardziej wstrząsnął mną fakt, że jej grób… jej grób był rozkopany od środka!!!
Zaczęło się od tego, że patrolowaliśmy okolice przedmieścia. Było to około godziny dziesiątej wieczorem. Mijając cmentarz miejski zostaliśmy zaczepieni przez pewną staruszkę, która z oburzeniem stwierdziła, że na cmentarzu, mimo tak późnej pory, jest jakiś człowiek i swoim zachowaniem straszy porządnych ludzi i zakłóca spokój zmarłym.
Niepotrzebne było wzywanie posiłki, czy zarządcy cmentarza by uzyskać od niego klucz, ponieważ to zgłoszenie powtarzało się niemal codziennie od kilku miesięcy. Chodziło o Wojciecha Walewskiego, młodego mężczyznę, w wieku dwudziestudziewięciu lat. Przychodził on niemal codziennie na cmentarz, by odwiedzić grób swojej tragicznie zmarłej żony, Marii. Jechali na miesiąc miodowy, gdy w ich Nissana Micrę uderzyła rozpędzona ciężarówka. Wojciech przeżył, ale jego żona nie miała tyle szczęścia. Młody mąż nie mógł się pogodzić z tą stratą i od dnia pogrzebu codziennie przychodził na jej grób by z nią rozmawiać. Ludzie różnie na to reagowali, bo i sam Wojciech często głośno szlochał, krzyczał przytulając nagrobek, co zwracało szczególną uwagę. Ponieważ często już go odbieraliśmy wieczorami z cmentarza, miałem dorobione klucze do bramy.
Rzeczywiście to był on, tym razem z entuzjazmem przemawiał do marmuru, cieszył się jak dziecko.
Na nasz widok zareagował spokojnie, bez przeszkód dał się wyprowadzić za bramę. Nieopodal był przystanek, więc wsadziliśmy go w autobus nakazując, by jechał prosto do domu.
Wtedy też, kiedy go prowadziliśmy cały czas mówił, że znalazł sposób, by niedługo złączyć się z powrotem ze swoją ukochaną. Że już niedługo i będą razem. Że słyszy jej głos obiecujący mu znów zespolenie w miłosnym uścisku.
Na pytanie o samobójstwie gwałtownie zaprzeczył. Wspominał o czymś bardziej subtelnym, a zarazem większym. Wzbudziło to we mnie pewien niepokój. Czyżby z nieszkodliwego zakłócania porządku publicznego chciał podpaść pod zbezczeszczenie zwłok?
Miałem jednak pewnie przeczucie, że tu chodziło o coś zupełnie innego, bardziej mrocznego, ale swoje wątpliwości zachowałem dla siebie.
Dwa dni później znowu dostaliśmy zgłoszenie o hałasach na cmentarzu. Tym razem, gdy odprowadzaliśmy Walewskiego chwycił mnie mocno za ramiona i patrząc mi prosto w oczy wyznał, że jego żona dziś mu powiedziała, że przyjdzie do niego w ich rocznicę ślubu, czyli za kilka dni. I znowu będą razem! Strząsnąłem wtedy z ramion jego chude dłonie, odpowiadając, że to świetnie, choć tak naprawdę chciałem by już wrócił do siebie. Jego dotyk miał w sobie coś dziwnego, a z oczu wyzierało czyste szaleństwo, co przyprawiało mnie o mimowolne ciarki.
Przez następne dni nie mieliśmy żadnych doniesień o Walewskim. Parę razy widziałem go za to przelotnie na mieście – wyglądał wyjątkowo źle, jak żul, jednak na twarzy miał wypisaną czystą, dziecięcą radość. Przez te dni czułem też coraz bardziej, że nad tą sprawą zbierają się ciemne chmury, a pętla niepokoju zacieśniała się coraz bardziej na mojej szyi. Dyskretnie próbowałem wypytywać o Walewskiego wśród jego znajomych lub sąsiadów, ale dowiedziałem się jedynie, że od kilku nie przebywał w swoim mieszkaniu. Całe dnie, a czasem noce potrafił spędzać poza domem. Każdy zapytany zwracał tez uwagę na niespotykaną o Walewskiego radość, choć nikt nie znał dokładnie jej przyczyn. Dowiedziałem się też, że po śmierci żony ten spokojny człowiek popadł w dziwne szaleństwo kupując ogromne ilości dziwnych książek o tematyce okultystycznej. Zadawał się też z podejrzanymi ludźmi przebywając często w miejscach, które normalny człowiek omijałby szerokim łukiem.
Z tego można by było wywnioskować, że Walewski przy użyciu czarnej magii chciałby wskrzesić zmarłą, jednak wsadziłem to między bajki. Magii nie ma – są morderstwa, przemoc, gwałty… ciemność pochodzi od człowieka, a nie od kilku dziwacznych ksiąg. Najbardziej martwiło mnie to, że Walewski, idąc za radą „lektur”, mógł odprawić jakiś obrzęd wymagający - co by było najgorsze - ludzkiej ofiary. Prawdopodobne było również to, że po prostu cichaczem zakradnie się wieczorem na cmentarz i wykradnie ciało żony.
Zaintrygowany jednak myślą, co może zrobić ten szalony człowiek zwróciłem się z zapytaniem do mojego znajomego, który pasjonował się takimi rzeczami. Oddzwonił do mnie chwilę później pytając o szczegóły dotyczące Walewskiego, a gdy mu o nich powiedziałem, w szczególności o tym, co ten mężczyzna mówił przy cmentarzu otrzymałem odpowiedź, że czasem wystarczy sama pamięć i wola. Żarliwość w danym uczuciu jest w stanie sprowadzić duszę na ziemię, by ponownie wstąpiła w swoje ciało. Zaznaczył jednak, że zmarli nie lubią, gdy się zakłóca ich spoczynek, więc ceną może być krew. Czyjakolwiek.
Dobry Boże, czy on zamierzał kogoś zabić? Miałem nadzieję, że nie. Z uzyskanych informacji wiedziałem, że jutro przypada rocznica ślubu Walewskich, co oznacza, że będę musiał być w pełnej gotowości, by móc go powstrzymać.
Wyczekiwana noc wbrew temu co myślałem nie obfitowała w pioruny, wicher czy ulewny deszcz. Gwiazdy i księżyc świeciły swoim blaskiem nadzwyczaj jasno co wywoływało upiorne cienie. Będąc na patrolu dostaliśmy zgłoszenie, że coś dziwnego dzieje się na cmentarzu. Ponoć widać jakieś światła, i słychać krzyki. Pełen złych przeczuć popędziłem partnera i pognaliśmy pędem ku bramie. Gdy w nerwach mocowałem się z opornym zamkiem kłódki do naszych uszu dobiegł ohydny, nieludzki wrzask rozrywający ciszę nocną.
Swoje kroki skierowaliśmy ku mogile Marii Walewskiej, a to, co zobaczyliśmy zjeżyło nam włosy na głowie.
Cały grób był rozkopany, ciężkie marmurowe bloki leżały pokruszone zaś zwłoki Marii były splecione w miłosnym uścisku z jej mężem, ubranym w elegancki, choć poplamiony teraz krwią garnitur. Ciało Walewskiego było straszliwe zmasakrowane – głowa trzymała się na skrawkach skóry. Jego jelita, wyszarpane z rozdartego brzucha, oplatały ich w pasie, niczym upiorna szarfa. Twarz Wojciecha zastygła jednak w wyrazie ekstazy mimo potwornych obrażeń, jakie doznał.
Najgorsze jednak przyszło dopiero, gdy przeczytałem wyniki ekspertyzy z miejsca zdarzenia: na szyi Wojciecha znaleziono ślady ludzkich zębów pasujące do Marii Walewskiej. Ustalono też, że poza samym Walewskim na cmentarzu nie było nikogo innego. Nie znaleziono również żadnych śladów odprawiania dziwacznych obrzędów. Jednak najbardziej wstrząsnął mną fakt, że jej grób… jej grób był rozkopany od środka!!!
Jgbart, proud to be a member of Forum Literackie Inkaustus since Nov 2009.
http://www.youtube.com/watch?v=4LY-n9nx5...re=related
Necronomicon " Possesed Again" \m/
Necrophobic "Hrimthursum" \m/
EVERYONE AGAINST EVERYONE - CHAOS!
http://www.youtube.com/watch?v=4LY-n9nx5...re=related
Necronomicon " Possesed Again" \m/
Necrophobic "Hrimthursum" \m/
EVERYONE AGAINST EVERYONE - CHAOS!