06-10-2011, 12:20
Włączyłam dziś telewizor.
Co cztery lata w Polsce odbywają się igrzyska, podczas których znaczna część narodu wpada w oniryczną atmosferę obietnic wyborczych. Im bliżej wyborczej niedzieli, tym bardziej boję się otworzyć własną lodówkę – bo może wyskoczy z niej, tak samo jak z telewizora, radia i komputera – jakiś miły pan i zacznie, niczym Anatolij Kaszpirowski, hipnotyzować.
Mówią przyjemnymi, spokojnymi głosami o spadku bezrobocia, ekonomicznym boomie, ustabilizowanej gospodarce, wzroście rent i emerytur, rozsądnej polityce zagranicznej. A wyborcy wpadają w senną atmosferę intelektualnego rozluźnienia – bo przecież panowie i panie z telewizora nie mogą się mylić, prawda?
Marzymy.
Jako naród, zawsze o czymś marzyliśmy – o Polsce od morza do morza, o niepodległości, o upadku komunizmu. O autostradach, szybkiej i czystej kolei, wysokich pensjach, dostatniej emeryturze, sprawnej służbie zdrowia.
Nie będzie autostrad. Co roku największe obłożenie na uczelniach wyższych jest na kierunkach takich, jak psychologia, dziennikarstwo i filologia angielska. Nie będzie autostrad: bo nie będzie ich komu budować, komu projektować. Nie będzie kolei: bo pociągi, trakcje i motorniczych trzeba będzie ściągać zza granicy, ponieważ polskie zakłady wytwórcze zostały już dawno zamknięte i popadły w zapomnienie. Nie będzie wysokich pensji ani emerytur: bo szeregi bezrobotnych psychologów, socjologów, filologów, teologów i dziennikarzy nie zarobią na te świadczenia. Wykształcona za państwowe pieniądze niewielka kadra naukowców, inżynierów i lekarzy ucieknie za granicę, pracować za godziwą zapłatę.
Jesteśmy narodem marzycieli. Marzymy o rzeczach, które naszym sąsiadom zza Odry nigdy by nie przyszły do głowy – bo jak można marzyć o rzeczach tak podstawowych..?
Co cztery lata w Polsce odbywają się igrzyska, podczas których znaczna część narodu wpada w oniryczną atmosferę obietnic wyborczych. Im bliżej wyborczej niedzieli, tym bardziej boję się otworzyć własną lodówkę – bo może wyskoczy z niej, tak samo jak z telewizora, radia i komputera – jakiś miły pan i zacznie, niczym Anatolij Kaszpirowski, hipnotyzować.
Mówią przyjemnymi, spokojnymi głosami o spadku bezrobocia, ekonomicznym boomie, ustabilizowanej gospodarce, wzroście rent i emerytur, rozsądnej polityce zagranicznej. A wyborcy wpadają w senną atmosferę intelektualnego rozluźnienia – bo przecież panowie i panie z telewizora nie mogą się mylić, prawda?
Marzymy.
Jako naród, zawsze o czymś marzyliśmy – o Polsce od morza do morza, o niepodległości, o upadku komunizmu. O autostradach, szybkiej i czystej kolei, wysokich pensjach, dostatniej emeryturze, sprawnej służbie zdrowia.
Nie będzie autostrad. Co roku największe obłożenie na uczelniach wyższych jest na kierunkach takich, jak psychologia, dziennikarstwo i filologia angielska. Nie będzie autostrad: bo nie będzie ich komu budować, komu projektować. Nie będzie kolei: bo pociągi, trakcje i motorniczych trzeba będzie ściągać zza granicy, ponieważ polskie zakłady wytwórcze zostały już dawno zamknięte i popadły w zapomnienie. Nie będzie wysokich pensji ani emerytur: bo szeregi bezrobotnych psychologów, socjologów, filologów, teologów i dziennikarzy nie zarobią na te świadczenia. Wykształcona za państwowe pieniądze niewielka kadra naukowców, inżynierów i lekarzy ucieknie za granicę, pracować za godziwą zapłatę.
Jesteśmy narodem marzycieli. Marzymy o rzeczach, które naszym sąsiadom zza Odry nigdy by nie przyszły do głowy – bo jak można marzyć o rzeczach tak podstawowych..?