Podoba mi się tekst
Sam uważam się za wierzącego, ale już dawno nie byłem w kościele - z lenistwa. Jak każdy, regularnie popełniam wszystkie 7 grzechów i potem za nie żałuję (w większości ), tylko do spowiedzi nie chodzę, bo nie widzę w tychże praktykach żadnego sensu. To automatycznie neguje też sakramenty, które w sumie sprowadzam do suchych, monotonnych czynności, którym daleko do rangi duchowego przeżycia.
Co do zgromadzeń... miło spotkać się z ludźmi, ale kiedyś w kościele siadł za mną taki pan, który chyba się nie umył, w każdym razie okrutnie od niego je*ało i jeszcze dyszał mi w kark. W kinie, teatrze, komunikacji miejskiej etc zwróciłbym mu uwagę (tak, potrafię powiedzieć komuś "weź idź, bo śmierdzisz"), w kościele natomiast nie wypada i w ogóle trzeba zachować ciszę.
Kościoła jako instytucji i księży nie lubię, ale zdaję sobie sprawę z tego, że gdyby nie był taki jak jest, to nie przetrwałby kilku tysięcy lat. Nauczanie religii w szkołach jest potrzebne i w ogóle przydałoby się jakoś wyedukować społeczeństwo, żeby mieli choć blade pojęcie o tym, jak interpretować biblię.
A Palikot niech się zajmie ważniejszymi sprawami niż usuwanie krzyży, bo tylko robi wiele hałasu o nic.
Tak, wciąż uważam się za wierzącego, mimo że nie praktykuję i nie modlę się (tzn. nie klepię formułek). Wierzę, że coś tam po drugiej stronie jest, a do osiągnięcia zbawienia trzeba nie tyle praktykować, co starać się być dobrym człowiekiem To szeroko rozumiane pojęcie po części definiuje dekalog. Uważam, że każdy powinien znać, jeśli nie nasze, chrześcijańskie, to inne, bo w różnych religiach te podstawowe przykazania, a właściwie zasady postępowania, wskazówki jak żyć, są podobne i całkiem udane Znajdę też czas na przemyślenia, wdzięczność za to, co mnie spotkało (lub złość, to zależy ) i generalnie nie uważam, że postępuję źle, choć kiedyś miałem wyrzuty, czy Bozia się nie obrazi, że nie chodzę do kościółka.
Sam uważam się za wierzącego, ale już dawno nie byłem w kościele - z lenistwa. Jak każdy, regularnie popełniam wszystkie 7 grzechów i potem za nie żałuję (w większości ), tylko do spowiedzi nie chodzę, bo nie widzę w tychże praktykach żadnego sensu. To automatycznie neguje też sakramenty, które w sumie sprowadzam do suchych, monotonnych czynności, którym daleko do rangi duchowego przeżycia.
Co do zgromadzeń... miło spotkać się z ludźmi, ale kiedyś w kościele siadł za mną taki pan, który chyba się nie umył, w każdym razie okrutnie od niego je*ało i jeszcze dyszał mi w kark. W kinie, teatrze, komunikacji miejskiej etc zwróciłbym mu uwagę (tak, potrafię powiedzieć komuś "weź idź, bo śmierdzisz"), w kościele natomiast nie wypada i w ogóle trzeba zachować ciszę.
Kościoła jako instytucji i księży nie lubię, ale zdaję sobie sprawę z tego, że gdyby nie był taki jak jest, to nie przetrwałby kilku tysięcy lat. Nauczanie religii w szkołach jest potrzebne i w ogóle przydałoby się jakoś wyedukować społeczeństwo, żeby mieli choć blade pojęcie o tym, jak interpretować biblię.
A Palikot niech się zajmie ważniejszymi sprawami niż usuwanie krzyży, bo tylko robi wiele hałasu o nic.
Tak, wciąż uważam się za wierzącego, mimo że nie praktykuję i nie modlę się (tzn. nie klepię formułek). Wierzę, że coś tam po drugiej stronie jest, a do osiągnięcia zbawienia trzeba nie tyle praktykować, co starać się być dobrym człowiekiem To szeroko rozumiane pojęcie po części definiuje dekalog. Uważam, że każdy powinien znać, jeśli nie nasze, chrześcijańskie, to inne, bo w różnych religiach te podstawowe przykazania, a właściwie zasady postępowania, wskazówki jak żyć, są podobne i całkiem udane Znajdę też czas na przemyślenia, wdzięczność za to, co mnie spotkało (lub złość, to zależy ) i generalnie nie uważam, że postępuję źle, choć kiedyś miałem wyrzuty, czy Bozia się nie obrazi, że nie chodzę do kościółka.