Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 2.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Koniec wojny
#1
Z każdej strony do uszu Hansa docierały jęki i rozmowy rannych, a mimo to dźwięk piłowanej kości wwiercał się w czaszkę, jakby był jedynym odgłosem na świecie. Choćby nie wiadomo jak mocno starał się wsłuchać w panujący dookoła gwar, nic nie było w stanie odciągnąć jego uwagi od dźwięku tej cholernej piłki. Mimo że przed chwilą sam asystował przy amputacji nogi rannego żołnierza i był przyzwyczajony do widoku nawet najohydniejszych ran, ten dźwięk sprawiał mu niemały ból.
Wprawdzie zdawał sobie sprawę z natłoku zadań, jaki miał przed sobą, ale te cholerne amputacje... Przez nie miał problemy ze skupieniem uwagi na tym, co ważne. W dodatku jego młodszy brat został ranny w tym kolejnym niespodziewanym ataku Francuzów i nawet nie mógł przy nim czuwać;już opatrzony leżał w pomieszczeniu obok. Hans był potrzebny tutaj, w tym piekle. Gdzie nie spojrzał, widział umęczone twarze mężczyzn, tych starszych, jak również młodszych, w jego wieku, niespełna dwudziestopięcioletnich. Co chwilę ktoś krzyczał, wzywał sanitariusza, błagał o umorzenie bólu. Zaduch panujący w sali, był niewyobrażalny; zapach krwi i kwaskowata woń potu przyprawiały o mdłości nawet doświadczonych lekarzy.
Otrząsnął się z zamyślenia i zobaczył, że ktoś krzyczy, wymachując ręką w jego stronę. Podszedł prędko do chłopaka o blond włosach, na oko młodszego o kilka lat. Prosił o to samo, co wszyscy, by przestało boleć, jednak Hans nie mógł mu pomóc. Zapasy były na wyczerpaniu, ostatni transport medykamentów został zniszczony przez Francuzów, a następny dotrze dopiero za dwa dni. Tłumaczył to z zatroskaną miną, próbując uspokoić żołnierza, lecz wiedział, że to na nic. Po chwili odszedł ze spuszczoną głową. Stanął nad wiadrem z wodą w rogu sali. Ciecz była potwornie brudna, pełna włosów innych, którzy wcześniej próbowali choć trochę się ocucić. Nie przeszkadzało mu to; pewnie teraz, gdyby był do tego zmuszony, napiłby się z tego wiadra, jednak poprzestał na obmyciu twarzy. Spojrzał na wiszący na ścianie zegar – za dwie minuty skończy się jego zmiana. Wytarł twarz w przemoczony, brudny ręcznik leżący na stołku obok wiadra i z wolna ruszył w stronę wyjścia z sali.
Przed snem wstąpił jeszcze do pokoju, w którym leżał jego młodszy brat. Człapał powoli na drugi koniec pomieszczenia, widząc tam znajomą twarz i nim w końcu tam dotarł, kilka razy musiał podeprzeć się o barierki mijanych łóżek, by nie upaść. Jeszcze nigdy nie czuł się tak zmęczony; palił go każdy mięsień, każdy ruch wydawał się tym ostatnim, po którym padnie jak długi na podłogę i nie obudzi się przez kilkanaście najbliższych godzin. Chyba tylko mała cząstka świadomości tląca się gdzieś w zakamarkach umysłu, powstrzymywała go od takiego wyjścia. Nie mógł sobie pozwolić na takie wygody jak sen, gdy dookoła umierali ludzie. Odpocznie najwyżej kilka godzin i wróci na własny, mały front.
Albert spał, gdy zatrzymał się obok. Przez chwilę bał się, że głośnym sapaniem obudzi brata, ale ten nafaszerowany lekami pewnie nie otworzy oczu do rana. Przyłożył dłoń do czoła młodego, na szczęście nie wyczuwając gorączki, chociaż sam nie był pewien, czy w takim stanie, w jakim się znajduje, może zaufać swoim osądom.
Czyjeś rzężenie przerwało ciszę panującą w pomieszczeniu. Hans gwałtownie obrócił się w stronę, z którego doszedł dźwięk. Zbyt gwałtownie. Białe plamy zamigotały przed oczami, zachwiał się, opierając się o szafkę stojącą przy łóżku. Jakaś postać pochylała się nad jednym z rannych żołnierzy. Próbował dojrzeć kto to, lecz obraz nie chciał odzyskać ostrości i poza ogólnym zarysem ciemnej sylwetki nie był w stanie rozróżnić szczegółów. Opuścił głowę, mrugając kilkukrotnie i gdy zawroty minęły, ponownie spojrzał w stronę postaci. Tym razem nie dostrzegł nikogo. Najszybciej jak mógł, dowlókł się do charczącego żołnierza, który teraz leżał nadto spokojnie, z oczami szeroko otwartymi. Przyłożył dłoń do szyi leżącego, lecz już wiedział, że mężczyzna na łóżku nie żyje. Rozejrzał się dookoła. Sala nie była duża, ale nigdzie nie widział tajemniczej postaci. Pokręcił głową, zamknął powieki poległego i wyszedł z sali, informując przechodzącego sanitariusza o trupie.
Mijając otwarte drzwi, kątem oka dostrzegł tę samą postać, co wcześniej, lecz zanim pojął, co tak właściwie zobaczył, zdążył przejść kilka kroków. Raptownie zawrócił i dopadł do drzwi, chwytając się drewnianej ościeżnicy. Sala była pusta, nie licząc śpiących żołnierzy. Sapiąc ze zmęczenia, podszedł do łóżka, przy którym widział stojącą sylwetkę. Mężczyzna tam leżący spał, oddychając miarowo. Hans odetchnął z ulgą i bardziej przypadkiem, niż z namysłu spojrzał na żołnierza leżącego obok. Nie oddychał. Pospiesznie rozejrzał się po sali. Po drugiej stronie spostrzegł lekko uchylone drzwi. Zmusił się do nadludzkiego wysiłku i podbiegł do nich, wpadając do pomieszczenia obok, lecz nie dostrzegł niczego dziwnego. Przeszedł wzdłuż sali, rozglądając się na boki. Oparł się o drzwi wychodzące na korytarz. Mdliło go ze zmęczenia, ciężko oddychał. Spojrzał na dłonie. Trzęsły się. Ciemniało mu przed oczami. Opuścił salę i udał się wprost do łóżka, zwalając majaki na karb zmęczenia.
Następnego dnia Hans nie miał tyle pracy. Pozostali ranni po ataku Francuzów zostali opatrzeni, gdy spał, więc mógł sobie pozwolić na chwile wytchnienia i częstsze odwiedziny brata.
- Albercie, czy coś cię boli? - zapytał, stając przy łóżku.
- Nie, bracie, czuję się dobrze. Rany trochę pieką, ale niezbyt mocno. - Uśmiechnął się.
- Wieczorem może uda mi się zdobyć trochę komiśniaku i sera, to przyniosę, byś zjadł coś lepszego. - Dotknął dłonią czoła brata, uśmiechnął się i odszedł, wracając do doglądania innych.
Tego dnia nikt nie zmarł.
Odległy huk dział artyleryjskich i wybuchy wyrwały ze snu Hansa i innych śpiących w pokoju sanitariuszy. „Kolejny atak!” przetoczyło się po sali. Wszyscy poderwali się pospiesznie z łóżek, wkładając ubrania, by zaraz rozbiec się do poszczególnych sal, w których leżeli ranni. W pierwszej kolejności trzeba było podać im środki uspokajające, a później być przygotowanym na przyjęcie kolejnej fali żołnierzy.
Ledwo uporano się z pierwszym zadaniem, przyjechały ciężarówki. Hans dopadł do nich jako pierwszy. Otworzył drzwi najbliższej i odetchnął z ulgą. Rannych nie było wielu, przynajmniej na razie. Chwycił nosze i wraz z innym sanitariuszem poczęli nosić żołnierzy do lazaretu. Targając tych młodych chłopców, wiele razy widział okropne rany od szrapneli, mimo to za każdym razem kręcił głową, smucąc się. Ten typ był najgorszy; nie wróżył tym chłopakom zbyt dobrze.
W końcu mógł chwilę odpocząć, transporty przestały przyjeżdżać. Rannych nie było wielu, jednak kilku bardzo poważnie. Usiadł na stołku przy wiadrze, przerzucił ręcznik przez ramię i obmył twarz w cuchnącej wodzie. Spojrzał na salę. Kilku sanitariuszy, którzy nie nosili rannych, krzątało się przy łóżkach, opatrując przyniesionych najpóźniej. Uśmiechnął się delikatnie, specjalnie wybrał tę salę, gdzie żaden lekarz nie przeprowadzał amputacji, nie zniósłby tego, przynajmniej nie przez jakiś czas.
Wstał i przeciągnął się. Znów dostrzegł ciemną postać pochylającą się nad łóżkiem w rogu. Serce podskoczyło mu do gardła. Rzucił ręcznik na taboret. Chwila starczyła i stracił zjawę z oczu. Podbiegł do łóżka, przy którym stała. Żołnierz nie żył! A dopiero co z nim rozmawiał, przyniósł go tu niespełna godzinę temu...
- Tom! - krzyknął w stronę sanitariusza stojącego najbliżej.
- Co się stało? - Mężczyzna podszedł z drugiej strony łóżka.
- Nie żyje. - Hans pustym wzrokiem spojrzał na żołnierza na łóżku.
Tom przyłożył dłoń do szyi leżącego w poszukiwaniu pulsu.
- Tak, zgadza się. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni - powiedział smutno. - Przecież już widziałeś, jak umierają.
- Tak, widziałem - Hans spojrzał na rozmówcę - ale tu się coś dzieje. Ktoś ich morduje, Tom.
- Tak, Hans, ktoś. Francuzi.
- Nie o tym mówię. To... to ktoś z naszych. Widziałem kilka razy, jak ktoś pochylał się nad żołnierzami, a gdy potem podchodziłem, oni byli martwi!
- Hans! Co chwilę ktoś umiera. Trwa wojna! Idź do studni, wymień wodę w wiadrze, przyda ci się trochę świeżego powietrza, okropny tu zaduch – rzekłszy to, odszedł, nawołując, by ktoś pomógł wynieść zwłoki.
Hans chwilę patrzył za nim, by po chwili wykonać polecenie. Chwycił wiadro i wyszedł w noc. Huk frontu oscylował na granicy słyszalności, a niebo od czasu do czasu przecinał pocisk artyleryjski, ciągnąc za sobą bladą smugę dymu. Księżyc w pełni dobrze oświetlał drogę, lecz Hans szedł mechanicznie, prawie nie patrząc pod nogi. Wytłumaczenie Toma wcale go nie przekonało. Wiedział, że coś widział. Nie wiedział tylko co. Nie mógł sobie wyobrazić, że ktoś z żołnierzy niemieckich mógł być takim bezdusznym potworem, by mordować swoich rodaków. Nie, to nie mogła być prawda, w przeciwnym razie jaki sens miałaby ta wojna, skoro równie dobrze można zginąć z rąk Niemca? Gdzie tu honor i patriotyzm?
Zaniósł pełne wiadro z powrotem na salę i poszedł odwiedzić brata, po drodze wstępując po komiśniak. Pchnął drzwi i kolana się pod nim ugięły. Jakaś postać pochylała się nad łóżkiem Alberta. Sięgnął po klucz, wiszący na haczyku od strony korytarza i natychmiast cisnął nim przez salę ...trafiając w pustkę. Cokolwiek tam stało, znowu zniknęło. Szybko podbiegł do łóżka brata, chwytając go za nadgarstek. Nie wyczuwał pulsu. Chleb z głuchym pacnięciem upadł na podłogę. Minęło zaledwie kilka sekund, a łzy już zdążyły napłynąć do oczu Hansa. Zacisnął powieki i pociągnął nosem. Ułożył rękę brata na łóżku, spojrzał na jego twarz i uśmiechnął się. Przynajmniej odszedł we śnie.
Odwrócił się i odszedł kawałek, gdy suche kaszlnięcie wydobyło się z ust brata. Dopadł z powrotem do łóżka.
- Albercie!
- Hans, śniło mi się... Śniło mi się, że jakiś Francuz pchnął mnie bagnetem, o tu – zacisnął pięść jak na rękojeści i wbił pozorny bagnet w pierś – w samo serce!
- To tylko sen, bracie. - Przyłożył dłoń do czoła Alberta. - Masz lekką gorączkę. Przyniosłem chleba, zjedz i spróbuj zasnąć, rano będzie lepiej.
Nie mógł powiedzieć, że prawie naprawdę umarł. Sam zajmie się mordercą, brata nie będzie niepokoił.
Jeszcze chwilę siedzieli razem, wspominając czasy przed wojną. Albert rozczulał się nad swoją ukochaną Heleną, o tym jak z Hansem uratowali ją przed wściekłym psem. W ramach podziękowań dziewczyna zaprosiła ich na ciastka. Hans wykręcił się, zostawiając młodych we dwoje, co zaowocowało wielką miłością, która teraz musiała wytrzymać próbę czasu. Ach, oby tylko Albert wrócił! Hans z uśmiechem słuchał wywodów na temat jej rudych włosów i słodkich piegów czy jedwabistego śmiechu, przytakując tylko radośnie. Z opowiadań brata znał już niemal każdy szczegół jej urody, jej osobowość. Sam nie miał kobiety, która by na niego czekała, ale nie przejmował się tym, wszak miał dopiero dwadzieścia pięć lat, a ze służby w szpitalu powinien wrócić bez problemu, jeszcze znajdzie miłość. Bardziej martwił się o Alberta, który ryzykował swoje życie na froncie. Namawiał go, by zaciągnął się do służb medycznych, ale młody wolał walczyć, uważał, że tak bardziej przysłuży się ojczyźnie. Młokos. Uwierzył w propagandowe gadanie nauczycieli i oficerów. A co znaczy jedno życie w obliczu milionów, które zgasną na tej bezsensownej wojnie? Gdyby tylko wojna zastała go choć dwa lat później, gdyby chociaż dobił do dwudziestu wiosen, może tak łatwo nie rzucałby swojego życia na pożarcie karabinom.
- Albercie, już późno, musisz wypoczywać. Jutro wieczorem do ciebie zajrzę. Dobranoc. - Hans uśmiechnął się do brata i wyszedł.
Przed snem postanowił, że od tej chwili będzie co jakiś czas choć na chwilę zaglądał do brata, by go strzec. Nie pozwoli jakiemuś czubkowi dobrać się do niego!
Cały następny dzień zleciał szybko, mimo lekkości i monotonii prac, które miał do wykonania. Nowych rannych nie przybywało. Cieszył się z tego z dwóch powodów; nikt nowy nie musiał cierpieć, a on miał więcej czasu na pilnowanie brata. Całe szczęście nic złego się nie stało. Albert większość dnia spał, regenerując siły; przed snem pójdzie z nim porozmawiać, dodać mu otuchy, zapewnić, że już niedługo wróci na front, mimo że sam nie chciałby znów go tam wysyłać.
Po skończonej zmianie wodą zaczerpniętą ze studni obmył się w dużym wiadrze, wytachanym z jakiejś stodoły. Chwilę stał na świeżym powietrzu całkiem nagi, delektując się ciepłem wieczora. Ubrał się dopiero, gdy poczęło się ściemniać. Przewrócił wiadro i udał się do brata. Uchylił delikatnie drzwi i wsunął się do pokoju, starając się robić jak najmniej hałasu; większość żołnierzy leżała pogrążona we śnie. Zatrzymał się przy łóżku, spoglądając czule na jego twarz. Pogładził policzek. Chwycił Alberta za bark i z lekka potrząsnął. Po drugiej próbie serce Hansa zaczęło bić szybciej. Chwycił nadgarstek brata i aż usiadł na łóżku w niemym szoku. Albert nie żył. A przecież był u niego niespełna dwie godziny temu! Ułożył dłonie brata na piersi i zorientował się, że na lewym nadgarstku brakuje zegarka, który ojciec kupił w prezencie przed wojną; sam nosił identyczny.
- Albercie, znajdę tego, który to zrobił i nie daruję mu, obiecuję. Odbiorę także twój zegarek... - Ucałował czoło brata i opuścił pokój.
Normalnie nie palił, ale teraz wyciągnął ukrytą pod łóżkiem paczkę papierosów i odpalił jednego. Zaciągając się, wolną dłoń zaciskał w pięść, by choć trochę opanować jej drżenie. Powoli wypuszczał dym; smużyste wzory w powietrzu zawsze go uspokajały, już jako dziecko uwielbiał patrzeć, jak ojciec kopcił fajkę. Sam nigdy nie przekonał się do papierosów, ale fascynacja dymem pozostała. Wyrzucił niedopałek na podłogę i pomaszerował do głównego lekarza w lazarecie.
- Doktorze – zastał go na sali, w której pierwszy raz widział mordercę – ktoś morduje rannych. Rozmawiałem o tym z Tomem, ale nie chciał mnie słuchać. Pan musi!
- O czym ty mówisz, Hans? - Doktor opuścił okulary na nos i wbił wzrok w rozmówcę.
- Kilkukrotnie widziałem, jak ktoś pochylał się nad żołnierzami, a gdy szedłem sprawdzić, zastawałem trupa leżącego w pościeli. To... to samo spotkało mojego brata, a w dodatku jego zegarek zniknął. - Wyrzucał z siebie nieprzerwany potok słów, aż brakło mu tchu. Odetchnął głęboko. - Ktoś morduje i okrada naszych. Nie mieści mi się to w głowie...
- Hans, spokojnie. Twój brat zmarł?
- Nie, nie zmarł, został zabity!
- Chłopcze, to niemożliwe, przecież wszyscy tu jesteśmy jak rodzina, walczymy po jednej stronie! Kto przy zdrowych zmysłach szedłby na wojnę, by kraść? Przecież to się nie kalkuluje.
- Widocznie ktoś uważa inaczej – rzekł smutno, wycierając łzę z policzka. - Zegarek brata zniknął.
- Może jakiś sanitariusz go sobie przywłaszczył.
- Przecież wiedzieli, że to mój brat. Nie zrobiliby tego!
- Hans, idź się przespać. Jutro napiszę podanie o tygodniową przepustkę dla ciebie. Pojedziesz do domu, do matki.
- Doktorze... - ugryzł się w język; w głowie zaświtała mu pewna myśl. - Dobrze, dziękuję. Dobranoc.
Ranek spędził na pakowaniu swoich rzeczy. Pociąg miał odjechać z peronu oddalonego o kilkanaście minut marszu punktualnie o piętnastej. Pół godziny przed czasem wyruszył w drogę, zabierając bagaż, by upozorować swój wyjazd. Na stacji prędko znalazł kontrolera odpowiedzialnego za wpisy żołnierzy udających się na przepustkę.
- Dzień dobry. Hans Neumann.
- Już wpisuję.
- Nie!
Mężczyzna podniósł wzrok znad świeżo otworzonej księgi z nazwiskami i spojrzał wyczekująco na chłopaka.
- Znaczy tak. Znaczy...
- Chłopcze, nie mam całego dnia.
- Już, już. Proszę mnie wpisać, ale nie wracam do domu – wydyszał zdenerwowany.
- O czym ty mówisz? - Mężczyzna z uśmiechem spojrzał na Hansa.
- Ja – zawiesił się na moment – no wie pan, tu jest pewna kobieta i...
- A, tak, rozumiem. Jednak przepustka to przepustka. Nie można nic zrobić.
Hans począł panikować, usilnie starając się coś wymyślić. Podwinął rękaw i odpiął zegarek.
- Proszę! - krzyknął trochę za głośno. - To dobry zegarek, na pewno się panu przyda i... i jeszcze paczka fajek, też dla pana.
- Hmmm, no dobrze, chłopcze, też kiedyś byłem młody. - Uśmiechnął się lubieżnie. - Trzymaj, to klucz to tamtego pomieszczenia – wskazał ręką drzwi oddalone o kilkanaście kroków – schowaj się tam, jak pociąg odjedzie, przyjdę. Posiedzisz tam, aż się ściemni i wtedy czmychniesz.
- Dziękuję, panu! - Prawie przytulił kontrolera z radości.
Pociąg o piętnastej był ostatnim tego dnia, toteż kontroler do wieczora grał z Hansem w skata, częstując przy tym wyborną kiełbasą i wódką. Chłopak nawet zapalił, gdy już alkohol uderzył do głowy, i począł opowiadać o zafascynowaniu dymem. Tak, nim się zorientowali, zmierzchło się i Hans bez zbędnych ceregieli pożegnał się i ruszył w drogę powrotną do wioski; tym razem omijając drogę, by nikt go nie zauważył. Rano dowiedział się, że oddział brata stacjonuje niedaleko lazaretu, musiał tam pójść, dowiedzieć się, czy aby Albert nie miał z nikim na pieńku. Wiedział, że były nikłe szanse na to, że czegoś się dowie od kolegów Alberta, wszak morderca zabił też innych żołnierzy, ale to był jedyny pomysł na rozpoczęcie poszukiwań, jaki miał.
Noc spędził w opuszczonej stodole na uboczu, nie rzucając się nikomu w oczy. Po przebudzeniu zjadł trochę komiśniaku, obmył twarz w pobliskiej rzece i ruszył na spotkanie z Tobiasem, kolegą Alberta z byłej klasy. Zastał go przy studni, gdzie ten brał poranną kąpiel.
- Dzień dobry, Tobiasie – zagadnął przyjacielsko, nie będąc pewnym, czy Tobias w ogóle go pamięta.
- A, cześć, Hans. Co ty tu robisz?
- Mam sprawę. Papierosa? - Wyciągnął paczkę z kieszeni spodni.
- Tak, dziękuję.
- Albert nie żyje – powiedział, bez dalszych ceregieli.
Tobias powoli zaciągał się, a potem jeszcze wolniej wypuszczał powietrze, nie dając po sobie poznać, czy w ogóle usłyszał, co Hans powiedział. Dokończył papierosa, wyrzucił niedopałek i dopiero wtedy spojrzał na starszego kolegę.
- Przykro mi, Hans, ale dla niego przynajmniej skończyło się to piekło. Nie wiesz, jak tam jest, gdy zastaje cię kolejny niespodziewany atak, gdy pociski dudnią dookoła, a ty skulony siedzisz w bunkrze, modląc się, by bomby w niego nie trafiły. Z każdej strony słyszysz jęki rannych... - Zapatrzył się w przestrzeń. - Gdyby tylko... Wiesz, sam bym się wykończył, ale ten dyshonor... Nie mogę tego zrobić, ojciec by się załamał, rozumiesz? On jest dumny, że tu jestem! Jest dumny, że biorę udział w tej jatce, że zabijam Francuzów. A tak naprawdę to, co oni mi zrobili? Nic! Gdyby nie karabiny i mundury, pewnie nie poznałbym, że to Francuz przechodzi obok ulicą. To chore, Hans. My też jesteśmy chorzy, zazdroszczę Albertowi...
- Tobiasie, ktoś go zabił. I okradł.
- Co, o czym ty mówisz?
Hans odetchnął głęboko i opowiedział o swoich obserwacjach, o tym jak został zignorowany przez innych, o swoim fałszywym urlopie i poszukiwaniach mordercy brata.
- Musisz mi uwierzyć. Po co miałbym to zmyślać? Chcę tylko pomścić brata i uratować innych przed tym psycholem.
- Rozumiem. Też byłbym wściekły, gdyby zginął mój młodszy braciszek. Na całe szczęście on ma dopiero dziesięć lat, nie musiał tu przyjeżdżać. - Tobias zatroskał się nie na żarty. - Ale jak ja mogę pomóc?
- Czy Albert miał z kimś problem? Jakieś utarczki w oddziale?
- Nie, wszyscy go lubiliśmy. Często opowiadał o swojej Helenie, uwielbialiśmy tego słuchać, opisywał ją tak szczegółowo...
- Jesteś pewien? Proszę, Tobiasie, zastanów się. - Hans wyciągnął rękę z paczką papierosów, by poczęstować jeszcze jednym.
- Mogę całą paczkę? - Uśmiechnął się w zamyśleniu. - Wiesz, tu, na froncie bardziej mi się to przyda. Uspokajam się wtedy.
- Jasne, bierz.
- Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to mała sprzeczka pomiędzy twoim bratem, a takim nowym, co niedawno dołączył do naszego oddziału, Paulem, o ile dobrze pamiętam.
- Co masz na myśli?
- Szarpali się chwilę, ale szybko załagodziliśmy sprawę i potem nic się już nie działo, nie widziałem, by Paul chował urazę.
- O co się kłócili?
- Nie wiem, Albert chyba sobie żartował z niego, ale nie wiem, w jaki sposób.
- Możesz mi go pokazać?
Tobias przyjrzał się podejrzliwie, po czym rzekł:
- O ile obiecasz, że nic nie zrobisz. Pokażę, który to i sobie pójdziesz, tak? Wątpię, by był tym, kogo szukasz. Zresztą zobaczysz sam.
Razem weszli do budynku, w którym stacjonował oddział. Hans pod pretekstem poinformowania o śmierci brata zagadnął i rozejrzał się po sali, na chwilę zatrzymując wzrok na chłopaku, którego dyskretnie wskazał Tobias. Rzeczywiście, z pozoru nie wyglądał na kogoś, kto byłby wstanie zrobić krzywdę komukolwiek. Mundur zwisał na wychudzonym ciele, a płowe włosy i delikatny wąsik tylko dopełniały mizernego obrazu Paula.
- Faktycznie, nie wygląda groźnie – szepnął Hans, pochylając się w stronę Tobiasa. - Dzięki i uważaj na siebie.
Opuścił odpoczywających od frontowych zmagań żołnierzy i skierował się w stronę stodoły, w której ukrył swoje rzeczy. Potrzebował lornetki. Może naprawdę chłopak nie miał nic wspólnego ze śmiercią Alberta, ale nic nie szkodzi, go trochę poobserwować.
Wieczorem, ukryty w krzakach nieopodal, obserwował oddział brata siedzący przy ognisku. Gdzieś złapali prosiaka, który teraz obracał się na prowizorycznym rożnie, skwiercząc apetycznie. Nie spuszczał wzroku z Paula, śledząc każdy jego krok z dokładnością maniaka, ale kilkugodzinna obserwacja bez ruszania się z miejsca nie jest łatwa. Pęcherz w końcu nie wytrzymał. Trzeba było go opróżnić. Odszedł kawałek, by nie załatwiać potrzeby w miejscu, w którym siedział. Wrócił po kilku minutach - kto by pomyślał, że ma tak pojemny pęcherz - chwycił lornetkę i zaklął cicho pod nosem. Paul zniknął! Nigdzie nie mógł go dostrzec, a biegał wzrokiem to w lewo, to w prawo. Ukrył lornetkę pod krzakiem i puścił się biegiem, otaczając ognisko poza zasięgiem wzroku ucztujących. Za budynkiem też nie było śladu Paula. Ruszył w stronę szpitala, może złapie go na gorącym uczynku!
Dopadł do okna jednej z sal i dyskretnie zajrzał do środka. Sprawdził tak kilka losowo wybranych pomieszczeń; bez rezultatu, tutaj też nie dostrzegł uciekiniera. Zaklął cicho, nie wiedząc, co robić. Zrezygnowany, wrócił po lornetkę i zaniósł ją do szopy. Nie ma wyboru, pójdzie do Tobiasa, zapyta, gdzie jest tamten.
Gdy wrócił na miejsce ogniska, to dobiegło już końca. Truchło świni leżało w żarze, kopcąc delikatnie. Dookoła nie było żywej duszy, wszyscy już pewnie smacznie spali, objedzeni do granic możliwości. Trudno, musi się dowiedzieć. Pchnął drzwi wejściowe zajętego przez oddział budynku i niczym cień wsunął się do wnętrza. Nie pomylił się, chrapanie dochodziło z każdej strony, przerywane od czasu do czasu chrząknięciem czy pierdnięciem. Rozejrzał się po sporych rozmiarów pomieszczeniu. Ustawienie łóżek było chaotyczne, co znacznie utrudniało sprawdzanie ich wzrokiem. Szukał Tobiasa. W końcu dostrzegł go w przeciwległym końcu sali i ruszył z wolna, lawirując między śpiącymi żołnierzami. Mniej więcej w połowie drogi zatrzymał się nagle, nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczył. Paul spał na łóżku obok, jakby nigdy nic, ale to, co zobaczył chwilę później, wprawiło go w prawdziwą furię. Na nadgarstku chłopaka dostrzegł zegarek brata. Nie mogło być mowy o pomyłce, dostali od ojca identyczne. Adrenalina uderzyła do głowy. Kopnął w łóżko Paula, przesuwając je o kilkanaście centymetrów, aż zderzyło się z łóżkiem żołnierza śpiącego obok. Chłopak poderwał się przestraszony, rozglądając się dookoła, lecz Hans był już przy nim. Pierwszy cios trafił w szczękę. Chłopak zakrył się nogami, spadając z łóżka.
- Morderco! - wrzeszczał Hans, usiadłszy na przeciwniku. - Zabiłeś mojego brata!
Chłopak osłaniał głowę przed spadającymi pięściami. Jednak ciosy dochodziły celu. Krew pociekła z nosa Paula i wtedy ktoś z brutalną siłą chwycił pod pachy Hansa, odciągając go.
Uspokój się, imbecylu – szepnął Tobias, wyciągając go na zewnątrz.
- Ale! On miał zegarek Alberta!
- Tak, wiem!
- Co? - Hansa zamurowało. - Jak to wiesz?
- Krzyczałem, gdy go okładałeś pięściami, ale nic do ciebie nie docierało. Paul opowiedział przy ognisku, że odwiedził Alberta i dostał od niego zegarek. Mówił, że Albert przeczuwał, że niebawem umrze, a nie chciał, by ktoś chował do niego urazę. Stąd ten prezent.
- Kłamiesz!
- Mówię tylko, co słyszałem.
- A gdzie był teraz?
- U jakiejś wieśniaczki, no wiesz...
Rzucił Hansa na glebę i pochylił się nad nim, spoglądając w oczy.
- Znikaj stąd. Sam nie lubię tego typka, ale jego brat i kilku kolegów mogłoby cię nieźle poturbować, rozumiesz? Znikaj!
- Ja... Tak, dzięki – powiedział kwaśno, splunąwszy uprzednio.
Nie uwierzył w historyjkę, jaką Paul nakarmił pozostałych. Odszedł, gotując się w środku z bezsilnej złości. Dorwie tego drania i da mu nauczkę! Wrócił do szopy, by odpocząć. Zasnął niemal natychmiast po ułożeniu się na sianie.
Następny dzień spędził w szopie, tylko raz wychodząc za potrzebą. Nie chciał bezsensownie rzucać się w oczy. Kończyło mu się jedzenie, od czasu do czasu brał tylko kilka gryzów chleba, by choć na moment uspokoić burczenie brzucha. Dopiero gdy zaczęło zmierzchać, wrócił do swojego punktu obserwacyjnego w krzakach. Postanowił śledzić Paula, gdy ten opuści budynek. Nie przewidział tylko, że organizm wyczerpany brakiem posiłków tak łatwo odda się w objęcia snu.
Obudził go trzask łamanej gałęzi. Otworzył oczy. Ktoś przechodził obok, ale nie widział dobrze przez krzaki. Cicho wstał i aż rozwarł usta w niemym szoku. To był Paul. W rękach niósł parę nowych butów, wymachując nimi beztrosko. Ukradł! Jak nic! Złość na nowo zakotłowała się w Hansie. Przypomniał sobie Alberta, jak ten odszedł, nim zdążyli się pożegnać. Dość tego!
- Paul! - krzyknął, wypadając z furią zza krzaków.
Chłopak aż upuścił buty ze strachu. Odwrócił się na pięcie i gdy spostrzegł pędzącego w swoją stronę napastnika, rzucił się do ucieczki. Na próżno. Hans dorwał go, w ułamku sekundy powalając na ziemię. Nim zdążył coś powiedzieć, usta zakneblował mu jakiś brudny łach. Poczuł nóż zagłębiający się w jego trzewiach. Złapał się za brzuch i z niedowierzaniem spojrzał w oczy swojego oponenta, szukając w nich zrozumienia. Zakrztusił się krwią, próbując złapać oddech. Hans dyszał ciężko, patrząc, jak życie ucieka z oczu mordercy Alberta. Uśmiechnął się i opadł na ziemię obok trupa. Bagnet ciągle sterczał wbity po samą rękojeść w brzuch Paula.
- Pomściłem cię, braciszku – rzucił w przestrzeń, ściągając zegarek z nadgarstka nieboszczyka.
Serce biło jak oszalałe.
Gdy adrenalina opadła, zaczęła ogarniać go panika. Zabił człowieka! Niemca! Własnymi rękami. Wstał. Rozejrzał się dookoła w przestrachu. Nie dostrzegł nikogo. Chwycił trupa za ręce i począł ciągnąć w krzaki, by ukryć ciało przed wzrokiem niepożądanych osób. Usiadł obok i wyciągnął nóż. Ciche chlupnięcie przyprawiło go o gęsią skórkę. Wzdrygnął się. Głęboki wdech.
- Uspokój się, Hans. Myśl, myśl.
Pierwszym, co przyszło mu do głowy, był urządzony niedaleko cmentarz, ale jednak szybko zrezygnował z takiego rozwiązania; ciągnięcie za sobą zwłok przez cztery czy pięć kilometrów nie było najmądrzejszym wyjściem. Tu nie może ich zostawić, ktoś mógłby na nie trafić, idąc za potrzebą. Zapatrzył się na ciągle otwarte oczy nieboszczyka. Rzeka! Jest noc, jak szybko się uwinie, do świtu zwłoki zdąża dopłynąć całkiem daleko i już nigdy ich nie zobaczy. Nie było czasu do stracenia, poderwał się z ziemi i chwycił dłonie trupa. Musiał wyjść poza zabudowania i przedzierać się przez zarośla, by nikt nie przyuważył dziwnie zgarbionej sylwetki. Wrócił jeszcze po buty upuszczone przez Paula i wziął je ze sobą, ich też musi się pozbyć. Okrążenie wioski zajęło mu niecałą godzinę. Kilka razy musiał się zatrzymywać, gdy widział jakiś ruch, ale na szczęście nikt go nie wykrył.
Stanął nad brzegiem rzeki i wyprostował zbolałe plecy. Odetchnął głęboko i pchnął bezwładne ciało, które sturlało się w spienioną toń. Chwilę patrzył, czy nie zaczepi o jakąś niewidoczną stąd przeszkodzę, ale nic takiego się nie stało i wkrótce trup znikł za zakrętem. Hans opadł na wilgotną trawę. Rozłożył się na wznak i ciężko dyszał. Kto by przypuszczał, że pozbywanie się ciała to taka ciężka robota. Otarł pot z czoła, wstał i zszedł niżej stromego brzegu, by obmyć twarz w zimnej wodzie. Uśmiechnął się.
Nim wstał świt, Hans zdążył wrócić do swojej stodoły. Przekradał się nagi. Wyprał ubranie w rzece, by pozbyć się śladów krwi. Rozwiesił spodnie i koszulę na żerdziach, a sam położył się spać. Był wyczerpany; zdecydowanie za dużo przygód jak na jedną noc.
Ocknął się, gdy promień słońca wpadający przed dziurę w dachu przesunął się na twarz. Wstał, przeciągając się potężnie. Ubrania już wyschły. Musiał spać całą dobę! Nagle poczuł, jak jest osłabiony. Potworne burczenie w brzuchu tylko potęgowało doznania. Według przepustki miał jeszcze niecałe trzy dni wolnego, nie mógł wrócić do szpitala, a tym bardziej iść do Tobiasa.
Punktualnie o piętnastej pociąg wjechał na stację. Hans odczekał, aż wszyscy opuszczą peron, podziękował kontrolerowi za pomoc i ruszył w drogę powrotną do lazaretu.
Zameldował się u głównego lekarza, podziękował za przepustkę, zaniósł swoje rzeczy na łóżko i ruszył do pracy. Dopytywał kolegów, czy w trakcie jego nieobecności nic się nie działo, nie było żadnego ataku? Musiał sprawiać pozory, bo gdyby się wydało, że wcale nie był na przepustce i... Wolał nie myśleć o tym, co by się z nim stało. Kolejne dni mijają w iście sielskiej atmosferze. Hans swoje obowiązki wypełnia z radością. Pogoda ducha wróciła. Nikt więcej nie zginie z rąk mordercy i złodzieja, a to wszystko dzięki niemu. A w dodatku pomścił brata!
Dziarsko kroczył przez korytarz, zmierzając do swojego łóżka na zasłużony odpoczynek. Spojrzał do jednej z sal i momentalnie znieruchomiał. Roztworzył usta, poruszając nimi bezdźwięcznie. Oczy zaszły łzami, a z gardła wydobył się szloch. Ta przeklęta postać! Znowu ją dostrzegł. Przetarł oczy, pozbywając się łez i krzyknął:
- Ty! - Wparował do pokoju, wskazując palcem w przestrzeń.
Rozejrzał się zdezorientowany.
Zjawa zniknęła! Zaklął pod nosem, uderzając pięścią w łóżko stojące najbliżej, nie zważywszy na leżącego na nim żołnierza. Ten już miał coś powiedzieć, ale Hans zmroził go wzrokiem. Podszedł do chłopaka, przy którym stała postać, spodziewając się zastać tam trupa. Jakież było jego zdziwienie, gdy dostrzegł miarowo unoszącą się pierś; żołnierz spał! Zbudził go szturchnięciem w ramię, lecz próby konwersacji nie przyniosły pożądanego rezultatu. Chłopak nie chciał wydusić z siebie słowa, tylko patrzył w twarz Hansa szeroko otwartymi oczami, otworzywszy usta. Hans, zrezygnowany, wyszedł z sali, trzaskając drzwiami w przypływie wściekłości.
Usiadł na ławie w korytarzu, podciągając nogi pod piersi. Głowę schował w kolanach, łapiąc się za włosy. Co to wszystko ma znaczyć? Przecież go zabił! Paul nie miał prawa tu być, widział, jak jego ciało odpływało w dal. Czyżby zabił niewinnego chłopaka? Nie mógł pogodzić się z taką myślą. Nie jest potworem...
Oddychał głęboko, próbując się uspokoić. Nie zważał na przechodzących ludzi, którzy słali mu dziwne spojrzenia. Bił się z myślami. Wstał gwałtownie i pobiegł do pokoju, gdzie stało jego łóżko. Chwycił torbę. Wyrzucił całą zawartość na posłanie i porwał buteleczkę, którą dostał od kontrolera na stacji. Wódka. Prędko pozbył się nakrętki i pociągnął spory łyk. Płyn palił w gardle jak diabli! Aż się zakrztusił, a oczy zaszły łzami. Wypuścił powietrze i wlał w siebie kolejną porcję trunku. Niestety, flaszka była mała i na kolejnym łyku się skończyła. Czknął i usiadł na łóżku. Dopiero teraz rozejrzał się po pomieszczeniu i zauważył jednego z sanitariuszy, który przyglądał się badawczo zaistniałej scenie. Hans posłał mu obojętne spojrzenie, chwycił paczkę papierosów i wyszedł z pokoju. Nie zdążył jeszcze opuścić budynku szpitala, gdy odpalił fajkę. Gwałtownie otworzył drzwi wyjściowe, rozwiewając tym samym delikatną smużkę dymu unoszącą się dookoła głowy. Przez pół godziny szedł przed siebie, nie bacząc na nic. W końcu zdenerwowanie opadło, a trzeźwość umysłu powróciła. Musi wyciągnąć od tego chłopaka, czy coś widział. Był w szoku, ale musiał coś widzieć! Zawrócił gwałtownie w miejscu i puścił się pędem w drogę powrotną. Silnie pchnął drzwi do sali i momentalnie znalazł się przy łóżku żołnierza. Nie oddychał!
- Szlag by to! - zaklął wściekle, chwytając nadgarstek leżącego.
Nie wyczuł pulsu, ale z dłoni nieboszczyka wypadła zwinięta karteczka. Pochwycił ją i wygładził, odczytując koślawy napis „Brat”. Zapatrzył się tępo na krzywo kreślone litery. Zamyślił się głęboko, próbując zrozumieć, co żołnierz miał na myśli. Cóż, na nic mądrzejszego nie wpadł; musiał sprawdzić w rejestrach, czy zmarły miał rodzeństwo. Zerknął na nieśmiertelnik i wyszedł.
Skłamał dyżurnemu, iż został poproszony, by wysłać coś bratu poległego, ale nim tamten zanotował adres, odszedł. Mężczyzna spojrzał na niego podejrzliwie, podnosząc się z krzesła. Podszedł do szafek z tyłu i wróciwszy po chwili, rzekł:
- Frank Zimmer, o którego pytasz, nie żyje od dwóch lat. Zginął na początku wojny.
Hans nabrał powietrza w usta, nie wiedząc, co powiedzieć. Z grymasem uśmiechu na twarzy podrapał się po potylicy.
- Ja... Pewnie majaczył. Przepraszam za kłopot – wydyszał i oddalił się czym prędzej.
Zatrzymał się dopiero przy studni, o którą oparł się, wypuszczając powietrze z płuc. Nic z tego nie rozumiał. Kopnął w murek. Był stuprocentowo pewny, że Paul to morderca, którego szukał, że pomścił brata i pomógł innym, którzy mogli zostać zabici. A teraz? Znowu ktoś zginął z rąk tej przeklętej zjawy! Zabił niewinnego chłopaka... Uderzył pięścią w drewnianą belkę, aż wiaderko opadło na dno studni, głucho uderzając w taflę wody.
Nim się zorientował, zastał go wieczór. Linia frontu rozbłyskała co rusz wybuchami, których huk dobiegał go kilka sekund później. Zaczęło się. Kolejny atak.
Sprawdził wewnętrzną kieszeń kurtki, w poszukiwaniu pieniędzy. Wyjął zwitek banknotów, przeliczył i ruszył w stronę niedawno otworzonej kantyny.
Usiadł w rogu, przy wolnym stoliku, z dala od pozostałych pijących. Nie miał ochoty na towarzystwo. Zamawiał piwo. Opróżniał jedno za drugim w być może za szybkim tempie, ale nie przejmował się tym. Pewnie i tak było rozcieńczone, a jeśli zaśnie, to nawet lepiej. Czuł się okropnie. Jest mordercą. Co z tego, że to wojna. Nie zabił wroga. Wbił bagnet w niewinnego chłopca, który nie miał nawet dwudziestu lat... Poprosił o setkę wódki, najtańszej jaką mieli. Wypił jednym haustem, zbyt mocno uderzając pustym kieliszkiem o blat. Spojrzał na swoją dłoń; z rozciętej skóry poczęła sączyć się krew. Zamówił jeszcze jedną kolejkę, rozbite szkło strącając na podłogę. Położył głowę na stoliku, przymykając oczy w oczekiwaniu. Gdy uniósł powieki, lokal był prawie pusty, a przed sobą dostrzegł zamówiony trunek. Wypił duszkiem, wstał i zataczając się, ruszył do wyjścia.
Świeże, nocne powietrze buchnęło w nozdrza, przywracając cząstkę świadomości. Hans stał tak chwilę, opierając się o ościeżnicę. Oddychał ciężko, czując zbierającą się w ustach ślinę. Splunął, po czym padł na kolana, zwracając część wypitych trunków. Otarł usta rękawem, wstał i ruszył w stronę lazaretu.
W połowie drogi usłyszał czyjeś kroki, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zatrzymał się i obrócił z wolna. Aż czknął z przestrachu, dostrzegając szybko idącego żołnierza. Poczuł silne uderzenie w brzuch. Zawartość żołądka znów wydostała się na zewnątrz, lądując na mundurze napastnika. Hans usłyszał tylko wściekły szept i zwalił się na plecy. Spojrzał w twarz agresora, lecz to, co zobaczył, nie mogło być prawdą. Widział Paula. Spoglądał na niego z mieszanką strachu i zdziwienia, nie protestując nawet, gdy tamten wyciągnął nóż. Napastnik przyklęknął przy leżącym i powolnym, lecz zdecydowanym ruchem począł wbijać ostrze w jego brzuch. Hans nawet nie krzyknął, trwając w niemym szoku. Ból powinien być okropny, lecz upojenie alkoholowe znacznie złagodziło odczucia. Spojrzał w niebo, dostrzegając spadającą gwiazdę. Pomyślał życzenie.
Otworzył oczy, chcąc jeszcze raz zobaczyć świecące w ciemności punkciki, lecz jedynym, co dostrzegł, był sufit szpitala polowego. Ocknął się w swoim łóżku! Chciał podnieść rękę, jednak stanowiło to większy problem niż normalnie. Z trudem dźwignął ramię i pomacał się po brzuchu. Niewyobrażalny ból przeszył ciało. Hans krzyknął. Przed oczami mu pociemniało, a dźwięki dziwnie się wytłumiły. Ktoś podszedł do łóżka. Poczuł igłę wbitą w ramię. Obraz ucieka w tył głowy. Zasnął.
W nocy budził się kilkakrotnie, wołając na przemian matkę i brata. Jego ciało trawi gorączka. Każdy szmer czy skrzypnięcie sprężyny odbierał jak wystrzał działa. Widział postaci krzątające się przy jego łóżku, lecz postrzeganie czasu się zatarło i nie był w stanie stwierdzić, czy ktoś był przy nim stale czy doglądał co jakiś czas. Spojrzał przez okno na gwieździste niebo. Jego życzeniem była śmierć, a nie ten koszmar! Dopiero teraz zorientował się, że jęczy z bólu, podciągając nogi. Krzyknął, wzywając sanitariusza. Skrzypnięcia łóżek zasygnalizowały, iż obudził całą salę. Jego uszy zalała fala szeptów. Ktoś podszedł do niego, wstrzykując w żyły kolejną porcję morfiny. Uśmiechnął się, zaciskając zęby. Świadomość znów osunęła się w cień.
Gdy ponowie otworzył oczy, dostrzegł brata, stojącego obok łóżka. Hans był zbyt wyczerpany, by coś odczuwać. Nie bał się, a jednocześnie w dziwny sposób zdawał sobie sprawę, że nie śni. Spojrzał na Alberta, starając się skupić wzrok. Dziwna ciemna poświata otaczała jego postać z każdej strony. Hans uśmiechnął się, gdy w końcu zrozumiał.
- Przyszedłeś mnie zabrać? - zapytał, odwracając głowę w stronę okna. - Przynajmniej to koniec wojny.
Chwycił dłoń Śmierci i odszedł.
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#2
Przeczytałem tekst od A do Z. I niestety...
Pełen koncentracji czytałem zdanie po zdaniu, ale im więcej zdań było za mną tym bardziej gubiłem koncentrację. Odbiegałem gdzieś myślami daleko, poza wykonywaną czynność. Tak rzadko się nudzę, że już w zasadzie mało pamiętałem z tego stanu. Przynajmniej za przypomnienie owego stanu mogę podziękować powyższemu opowiadaniu.

Cytat:błagał o umorzenie bólu.
- umorzyć to można np. postępowanie karne, a ból co najwyżej można uśmierzyć.

Cytat:Przyłożył dłoń do czoła młodego, na szczęście nie wyczuwając gorączki, chociaż sam nie był pewien, czy w takim stanie, w jakim się znajduje, może zaufać swoim osądom.
- zdanie zgrzyta: "przyłożył...nie wyczuwając..." sugeruje jakąś kontynuację przyczynowo - skutkową tu takiej nie ma. Dalsza część zdania tu nie pasuje.
Winno być na przykład: Przyłożył dłoń do czoła młodego, nie wyczuwając gorączki odetchnął z ulgą.

Tego typu zakłóconych w zdaniach związków przyczynowo-skutkowych jest w tekście znacznie więcej - ja tu podałem tylko jeden przykład.

Cytat:Najszybciej jak mógł, dowlókł się do charczącego żołnierza, który teraz leżał nadto spokojnie, z oczami szeroko otwartymi. Przyłożył dłoń do szyi leżącego, lecz już wiedział, że mężczyzna na łóżku nie żyje. Rozejrzał się dookoła. Sala nie była duża, ale nigdzie nie widział tajemniczej postaci. Pokręcił głową, zamknął powieki poległego
- Dowlókł się do charczącego żołnierza, u którego stwierdził zgon? Bo dokładnie to wynika z tego co napisałeś. Trup raczej nie charczy.
I sprawa drugorzędna: w łóżku szpitalnym raczej się umiera na skutek odniesionych ran, a polec to można, ale choćby na polu bitwy.

Cytat:Wiedział, że coś widział. Nie wiedział tylko co. Nie mógł sobie wyobrazić, że ktoś z żołnierzy niemieckich mógł być takim bezdusznym potworem, by mordować swoich rodaków. Nie, to nie mogła być prawda, w przeciwnym razie jaki sens miałaby ta wojna, skoro równie dobrze można zginąć z rąk Niemca? Gdzie tu honor i patriotyzm?
- Bardzo naiwny ten Hans. Jakby odrealniony, zupełnie z innej bajki. Jakby całe życie trzymany pod kloszem i nigdy nie słyszał o tym co Niemiec robił Niemcowi. Zwłaszcza w tedy gdy w grę w chodziły różnicę w poglądach i w wizjach świata. Dosadniej: Niemiec zabijał Niemca gdy ten nie zgadzał się z widzi mi się Hitlera.

Cytat:- Chłopcze, to niemożliwe, przecież wszyscy tu jesteśmy jak rodzina, walczymy po jednej stronie! Kto przy zdrowych zmysłach szedłby na wojnę, by kraść? Przecież to się nie kalkuluje.
- Ta wypowiedź wyrwała mnie z odpływu. Dotarło do mnie ponownie, że czytam jakiś tekst. A niby po co idzie się na wojnę jak nie kraść lub by odebrać to co skradzione. Inaczej to wojna się nie kalkuluje.
I dalej ta sama postać stwierdza:
Cytat: Może jakiś sanitariusz go sobie przywłaszczył.
- A czy kradzież nie jest synonimem przywłaszczenia? Kradzież to przecież przywłaszczenie sobie cudzego mienia. Nie idziemy na wojnę by kraść, ale przywłaszczać? Całe te rozważania owego lekarza są durne i naiwne. Zaprzecza on sam sobie w tym co mówi. No dobra nie będę się czepiał - może ma schizofrenię.

Podobnych do powyższych błędów jest znacznie więcej. Generalnie całe opowiadanie do gruntownej poprawy.
Co do pomysłu: pamiętam identyczny odcinek pewnego znanego serialu o zjawiskach psychotronicznych. Może to tylko zbieg okoliczności. Ale po za zmienionymi imionami reszta się zgadza.



I nie ustajemy w pytaniach,
raz po raz,
aż w końcu garść ziemi
zamyka nam usta...
Ale czy to ma być odpowiedź?


H.Heine, Łazasz
Odpowiedz
#3
Dokładniejszą analizę pisałem Ci kiedyś na PW, jak betowałem ten tekst. Na dzień dzisiejszy wydaje mi się, że do końca nie byłeś przekonany do pisania tego opowiadania. Czuć to trochę w opowiadaniu, a ponoć jak autor nie ma radości z pisania, to i jak ma mieć czytelnik z czytania. Jak piszesz bez ustalonego z góry tematu to jest sporo lepiej, tutaj jakbyś miejscami na siłę przekombinował ten tekst, też mi się to często zdarzało. Rozbudowałbym wątek skrywania się Hansa, a skrócił nieco początek, bo odstaje od reszty tekstu.

Moim zdaniem, powinieneś jednak pisać to, co lubisz. Tongue

Pozdro!
Odpowiedz
#4
Cytat:Wprawdzie zdawał sobie sprawę z natłoku zadań, jaki miał przed sobą, ale te cholerne amputacje... Przez nie miał problemy ze skupieniem uwagi na tym, co ważne.
rozpatrzyłam te zdania w kontekście, wyrwane z kontekstu i całkiem z osobna, i nadal wydaje mi się to kosmicznie bez sensu. Domyślam się, co miało wyrażać, ale domyślać się a przeczytać to różne rzeczy. Poza tym, skoro był tym całym lekarzem czy asystentem, to jakie inne zadania, niż zabiegi, w tym amputacje, miałyby go czekać i być ważniejsze? Ponadto pewne słowa powtarzają się stanowczo zbyt często, jak "gwałtownie".

Czytało się ciężko. Absolutnie nie było to wciągające. Pomimo częstego wtrącania "gwałtowności" opisy były mało dynamiczne, jakbyś opisywał sielskie krajobrazy, nie wojnę, na której większość rzeczy dzieje się szybko, tak myślę. No i te udziwnienia. Jak rozumiem, facet widział krewnych żołnierzy, którzy przychodzili ich zabrać w chwili śmierci, okej, niech będzie. Nawet jestem w stanie uwierzyć, że ci krewni w jakiś sposób powodowali śmierć tych krewnych, żeby zabrać ich z wojny, choć to już jest dość naciągane. Ale skąd u diabła Paul, którego Hans osobiście zabił i wrzucił do rzeki, miałby zaatakować i zranić swojego mordercę? Da się to oczywiście wyjaśnić, mógł to być choćby mszczący się brat Paula, ale nie zostawiasz takiej furtki.
Naciągane to to.
Odpowiedz
#5
Rorschach:
Cytat:umorzyć to można np. postępowanie karne, a ból co najwyżej można uśmierzyć.
racja, mój błąd

Cytat: Tego typu zakłóconych w zdaniach związków przyczynowo-skutkowych jest w tekście znacznie więcej - ja tu podałem tylko jeden przykład.
Fakt, tu też muszę się zgodzić. Mam z tym problem, wiem, postaram się w przyszłości to poprawić Wink
Cytat: Dowlókł się do charczącego żołnierza, u którego stwierdził zgon? Bo dokładnie to wynika z tego co napisałeś. Trup raczej nie charczy.
I sprawa drugorzędna: w łóżku szpitalnym raczej się umiera na skutek odniesionych ran, a polec to można, ale choćby na polu bitwy.
Rozumiem, o co Ci tutaj chodzi, ale tak, dopisałem zaraz potem, że żołnierz leżał już spokojnie, nie charczał. Myślisz, że gdybym dodał coś w stylu przed chwilą/uprzednio charczącego, byłoby lepiej?
Cytat: Bardzo naiwny ten Hans. Jakby odrealniony, zupełnie z innej bajki. Jakby całe życie trzymany pod kloszem i nigdy nie słyszał o tym co Niemiec robił Niemcowi. Zwłaszcza w tedy gdy w grę w chodziły różnicę w poglądach i w wizjach świata. Dosadniej: Niemiec zabijał Niemca gdy ten nie zgadzał się z widzi mi się Hitlera.
Hm, tekst jest bardziej o IWŚ, ale fakt, w sumie nie ma tego zaznaczonego mocno. I tak, masz rację, Niemiec zabijał Niemca, ale chodziło mi tu bardziej o takie patriotyczne względy, gdy jeszcze wierzysz, że walczysz za ojczyznę, w imię jakiegoś tam wyższego dobra... To opowiadanie było pisane pod wpływem "Na zachodzie bez zmian", a tam dopiero po jakimś czasie zaczęli zdawać sobie sprawę, czym tak naprawdę jest wojna. Może się marnie tłumaczę, ale rozumiesz, o co mi chodziło?
Cytat: Chłopcze, to niemożliwe, przecież wszyscy tu jesteśmy jak rodzina, walczymy po jednej stronie! Kto przy zdrowych zmysłach szedłby na wojnę, by kraść? Przecież to się nie kalkuluje.
- Ta wypowiedź wyrwała mnie z odpływu. Dotarło do mnie ponownie, że czytam jakiś tekst. A niby po co idzie się na wojnę jak nie kraść lub by odebrać to co skradzione. Inaczej to wojna się nie kalkuluje.
I dalej ta sama postać stwierdza:
Cytat:
Może jakiś sanitariusz go sobie przywłaszczył.
- A czy kradzież nie jest synonimem przywłaszczenia? Kradzież to przecież przywłaszczenie sobie cudzego mienia. Nie idziemy na wojnę by kraść, ale przywłaszczać? Całe te rozważania owego lekarza są durne i naiwne. Zaprzecza on sam sobie w tym co mówi. No dobra nie będę się czepiał - może ma schizofrenię.
Fakt, trochę mi się porąbało. Po prostu o kradzieży, gdy pisałem, miałem w głowie tę zjawę, czyli jakiegoś żołnierza, którego Hans podejrzewa, a o przywłaszczenie, że może to po prostu sanitariusz to zabrał, często tak robili i żeby Hans nie doszukiwał się jakiegoś specjalnego sensu w tym i morderstw na tle rabunkowym Big Grin Dobra, może wymyślamBig Grin
Cytat: Moim zdaniem, powinieneś jednak pisać to, co lubisz.
Hanzo], chyba racja Big Grin
Cytat: Da się to oczywiście wyjaśnić, mógł to być choćby mszczący się brat Paula, ale nie zostawiasz takiej furtki.
Może faktycznie, Ksi, nie zostawiłem furtki, ale zważ, że Hans był wtedy zalany mocno, zobaczył kogoś, kto wygląda jak Paul, to pomyślał, że to Paul. Specjalnie nie napisałem, że Hans wpadł na to, że to jego brat, bo raczej nie był w stanie zbyt jasno myśleć. Ale rzeczywiście mogłem chyba dopisać, że zobaczył kogoś, kto wyglądał jak Paul.

Tak, jak pisałem wyżej, tekst był pisany pod wpływem "Na zachodzie bez zmian". Tam jest taki sprawozdawczy, nudny w sumie ton. Oczywiście się nie usprawiedliwiam, tylko zaznaczam, skąd mi przyszło coś takiego do głowy. Napisałem to w parę godzin, chciałem sprawdzić, jak wyjdzie mi pisanie na czas, ale widocznie, nie wyszło zbyt dobrze Big Grin

Dziękuję za komentarze, przydadzą się Wink

Pozdrawiam.
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#6
Bardzo spodobał mi się pomysł, ale wykonanie mnie nieco rozczarowało. Postać Hansa jest płytka i mało wiarygodna. Wygląda na to, że nie odczuł on nic, kiedy jego ukochany brat zmarł. Zabójstwo Paula wygląda raczej na wybryk chłopca, nieświadomego istnienia życia i śmierci, niż na zemstę zrozpaczonego brata. Ciekawą rzeczą natomiast jest zjawa, która wreszcie okazuje się być "zwyczajną śmiercią", że tak to ujmę.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości