06-03-2010, 15:05
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 07-03-2010, 18:05 przez Piotr Knasiecki.)
-Tato?
-Tak?
Niby że pełen jestem uwagi i skupienia nad tym, co chce mi powiedzieć.
Jakbym przeczuwał, że tym razem będzie to coś nad wyraz istotnego.
Gówno prawda.
Zanurzam nos w szpaltach „Wyborczej”.
Zapach świeżej jeszcze, drukarskiej farby świdruje nozdrza, niczym woń końskiego łajna.
Czemu końskiego akurat?
Jeździ przecież konno.
Minimum trzy godziny dziennie spędza w siodle, jeśli podczepić pod to można czyszczenie końskich kopyt, szczotkowanie gniadej sierści, lonżę i pielęgnację prawego oka (ubytek dolnej powieki może być równie dobrze pochodną przebytego stanu zapalnego, jak i śladem po chirurgicznej interwencji). W ogóle jej nie słucham. Macie tak niekiedy? Zdarza się wam, że nie słuchacie z należną jej uwagą najważniejszej dla was na tym świecie osoby, na dodatek właśnie wtedy, gdy próbuje zakomunikować wam coś nad wyraz istotnego?
Ja mam tak teraz właśnie.
Czytam o tym, jak to Palikot zakwestionował seksualne upodobania Kaczyńskiego.
Nie wiem tylko o którego Kaczyńskiego chodzi.
Mylą mi się uparcie. Obaj.
-Tato? Słuchasz mnie?
-Tak, córcia. Cóż więc znowu?
Niby dlaczego – znowu?
Przecież to tak rzadkie, że aż egzotyczne.
Moje dziecko (Bóg chciał, że jedyne, o ile czegoś po drodze nie posiałem) chce mi coś zakomunikować.
Coś ważnego na tyle, że siada naprzeciw mnie po turecku i najwyraźniej zniesmaczone jest uwagą, jaką poświęcam lokalnemu dodatkowi do ogólnopolskiego dziennika.
Czytany właśnie przeze mnie artykuł chwali organizacyjne umiejętności miejskich włodarzy.
Chodzi o grudniową Konferencję Klimatyczną.
Autor musi być kosmitą który dopiero przed chwilą wylądował.
Pieje z zachwytu jakby ktoś ściskał mu jaja w żeliwnym imadle.
Że niby rewelacja, same plusy, promocja miasta i regionu, rekordowa oglądalność koziołków na ratuszowej wieży, pełen profesjonalizm i same jedynie korzyści.
Dupa blada.
Wylądował najdalej wczoraj, skoro nie widział wyludnionych ulic, pustych pubów i knajp, sklepów i sklepików do których przez dwa tygodnie nikt prawie nie zajrzał.
Ponad sześćdziesiąt tysięcy studentów posłano do domów, by zwolnić miejsca w akademikach (ktoś uznał, że baza noclegowa nie udźwignie ciężaru, gdyż hoteli mamy zbyt mało, a przyjezdnych będą nieprzebrane tłumy).
Razem ze studentami poszła się pieprzyć kasa, którą owi regularnie zasilają portfele barmanów, kelnerów, sklepikarzy, straganiarzy i całej tej kupieckiej menażerii.
A teraz czytam, jaka to rewelacja.
Jasne. Zarobili ci, którzy mieli zarobić.
I nie pytajcie o detal. Nie wskażę palcem. Chcę jeszcze trochę pożyć w tym zatęchłym grajdole. Że Wrocław dawno nas już wyprzedził – wiem. Przeczytałem w tej samej gazecie.
-Tata?!
No tak. Pierdolić koziołki na ratuszowej wieży. Dziecko do mnie mówi przecież.
Coraz bardziej zniecierpliwione na dodatek. Dziecko? Kobieta prawie. Śliczna przy tym…
Macie jakieś, choćby blade, pojęcie na temat zniecierpliwionych do ostateczności niewiast?
Nie?
Ja też nie miałem.
Na szczęście w ostatniej chwili odezwał się instynkt samozachowawczy, odziedziczony po przodkach. Męskich chyba.
Odkładam dziennik.
Patrzę jej prosto w oczy, by już nie miała najmniejszych nawet wątpliwości, że słucham.
Ta cholera ma moje oczy!
Przysięgam!
-Tata, ja nie chcę chodzić na religię. I nie będę. Choćbyś mnie końmi włóczył.
Konie. Dzikie, stepowe, ze zmierzwionymi grzywami, i te ujeżdżone, dające nogi przy czyszczeniu kopyt, którym prócz gniecionego owsa podaje się witaminy i elektrolity.
Nawet Pudzian nie łyka pewnie bardziej kosztownych suplementów.
Konie. Treść jej życia i snów. I ziejący czarną dziurą deficyt w moim budżecie.
Czuję jak napięcie opada.
Gdybyście spytali wprost – czego się obawiałem, przyznałbym się że chłopaka. Kolejnego.
Albo i kilku naraz.
Kręcił się koło niej jeden latem. Przejmowałem się strasznie. Mieszka opodal, starszy o cztery lata (dlaczego zdrowych, prawidłowo rozwiniętych dwudziestolatków nie wciela się już przymusowo do armii, by uczynić ich mężczyznami?! I, by nauczyć ich strzelania do celu, strugania ziemniaków i innych, pożytecznych i przydatnych w życiu umiejętności?!).
Spędzał sen z moich powiek, jak najznakomitsze z opowiadań Stephena Kinga.
Sukinkot , drobny i niepozorny, obdarzony był doprawdy rzadkim talentem.
Potrafił oto nie tylko usypiać we mnie czujność, ale i stopniowo zdobywać moje zaufanie.
Niczym do tego nie zmuszany przyznam szczerze, że prawie go zaakceptowałem!
To byłaby dopiero heca, nie?
No ale dość już o nim.
Przeminął jak poranna mgła.
By uchodzić za ojca nad podziw tolerancyjnego, deklarowałem niejednokrotnie przedtem, że jestem gotów znieść obcego faceta w bezpośredniej bliskości mojej jedynaczki, dodając niezwłocznie, że spełnić musi jeden tylko niezbędny warunek: musi być również wałachem…
Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały zaś, że ten akurat ma jaja wielkości arbuzów.
I cóż z tego? Nie zdążył nawet zasłużyć się na tyle, by dołączyć do grona znanych mi kastratów. Mam taką nadzieję, że nie zdążył. Mieszka przecież opodal… Gdyby co, to…
No, wiecie przecież. Podwinę rękawy, jeśli trzeba. Biada mu wtedy!
Chodzi więc o katechetę.
Co z nim?
-Tak? Co z twoim katechetą? Coś nie tak? Pedał może?
Nie, nie macie racji! Przypisując mi brak tolerancji dla wszelkiej maści odmieńców, błądzicie.
Nie mam im nic naprzeciw.
Prawie nic.
Złapany powyżej kolana przez jednego z tych gości o miękkich, wiecznie spoconych łapskach, oderwałbym mu wprawdzie głowę od tułowia wraz z płucami, nie znaczy to jednak że mam jakieś uprzedzenie!
Znam przecież kilku nawet.
Jeśli wziąć pod uwagę bezlitosne statystyki, ujmujące sprawę w widełki procentów, znam ich kilkunastu pewnie. Wliczając tych z większym talentem do kamuflażu.
-Nie. Nie pedał. A raczej – chyba nie. Ale kolo jest coś nie teges.
No i masz babo sznekę z glancem! Nie teges. Facet do odstrzału w takim razie!
Wyobraziłem sobie że naoliwioną szmatką przecieram czarną, oksydowaną stal swojego „Smith & Wesson”.
Zawsze jest nas trzech.
Smith, Wesson i ja .
Tylko czy taki kaliber wystarczy?
Bo jeśli to pedofil dla odmiany?
Nie, w takim razie nie powinienem strzelać!
Należałoby go marynować z ziołami, czosnkiem i roztartym na miazgę chilli.
Przez jakiś tydzień, by należycie skruszał.
A potem grillować, albo przypiekać na obracanym rożnie nad węglowym paleniskiem.
I podlewać winem albo piwem.
Nie! Dla pedofila szkoda piwa!
Bez podlewania.
Niech skwierczy!
Niech przez to bardziej jeszcze cierpi!
-Tata? On na pierwszej już lekcji pytał o nasze preferencje.
Skurwiel jeden! Jednak się nie myliłem! Stary pierdziel marszczy wieczorami freda, a za dnia wielki z niego wychowawca młodzieży! Oj nakopię mu do tej owłosionej dupy. Dorwę go tylko!
-Nie! Nie w ten deseń! – świeżo upieczona licealistka spojrzała w porę na moje chmurne oblicze i właściwie odczytała rodzące się w mym sercu podejrzenia.
-Nie pytał o te klocki! Chodziło mu o gusła.
-Gusła?! – zdębiałem.
Jeszcze przed chwilą miałem i nadzieję, i niezbitą pewność, że księżulo, czy też może wyrzucony na zbity pysk z seminarium kleryk, nie zaskoczy mnie już niczym.
Że najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie.
A tu się okazuje że koleś praktykuje woodoo!
-Jakie gusła, córcia?!
-Noooo… ściemniał coś już od dzwonka. Kluczył jak wilk przed obławą. A potem wprost pojechał!
-?!
-Spytał, czy oglądamy tę szatańską telewizję TVN…
Zwiesiłem głowę.
Gdybym w linii przodków mógł się doszukać żyrafy, pewnie oparłbym czoło o kolana.
Albo nawet ukrył pomiędzy nimi skołataną czaszkę.
-Córcia? To może przejdziemy na buddyzm ? Co sądzisz o Dalajlamie?
-Tak?
Niby że pełen jestem uwagi i skupienia nad tym, co chce mi powiedzieć.
Jakbym przeczuwał, że tym razem będzie to coś nad wyraz istotnego.
Gówno prawda.
Zanurzam nos w szpaltach „Wyborczej”.
Zapach świeżej jeszcze, drukarskiej farby świdruje nozdrza, niczym woń końskiego łajna.
Czemu końskiego akurat?
Jeździ przecież konno.
Minimum trzy godziny dziennie spędza w siodle, jeśli podczepić pod to można czyszczenie końskich kopyt, szczotkowanie gniadej sierści, lonżę i pielęgnację prawego oka (ubytek dolnej powieki może być równie dobrze pochodną przebytego stanu zapalnego, jak i śladem po chirurgicznej interwencji). W ogóle jej nie słucham. Macie tak niekiedy? Zdarza się wam, że nie słuchacie z należną jej uwagą najważniejszej dla was na tym świecie osoby, na dodatek właśnie wtedy, gdy próbuje zakomunikować wam coś nad wyraz istotnego?
Ja mam tak teraz właśnie.
Czytam o tym, jak to Palikot zakwestionował seksualne upodobania Kaczyńskiego.
Nie wiem tylko o którego Kaczyńskiego chodzi.
Mylą mi się uparcie. Obaj.
-Tato? Słuchasz mnie?
-Tak, córcia. Cóż więc znowu?
Niby dlaczego – znowu?
Przecież to tak rzadkie, że aż egzotyczne.
Moje dziecko (Bóg chciał, że jedyne, o ile czegoś po drodze nie posiałem) chce mi coś zakomunikować.
Coś ważnego na tyle, że siada naprzeciw mnie po turecku i najwyraźniej zniesmaczone jest uwagą, jaką poświęcam lokalnemu dodatkowi do ogólnopolskiego dziennika.
Czytany właśnie przeze mnie artykuł chwali organizacyjne umiejętności miejskich włodarzy.
Chodzi o grudniową Konferencję Klimatyczną.
Autor musi być kosmitą który dopiero przed chwilą wylądował.
Pieje z zachwytu jakby ktoś ściskał mu jaja w żeliwnym imadle.
Że niby rewelacja, same plusy, promocja miasta i regionu, rekordowa oglądalność koziołków na ratuszowej wieży, pełen profesjonalizm i same jedynie korzyści.
Dupa blada.
Wylądował najdalej wczoraj, skoro nie widział wyludnionych ulic, pustych pubów i knajp, sklepów i sklepików do których przez dwa tygodnie nikt prawie nie zajrzał.
Ponad sześćdziesiąt tysięcy studentów posłano do domów, by zwolnić miejsca w akademikach (ktoś uznał, że baza noclegowa nie udźwignie ciężaru, gdyż hoteli mamy zbyt mało, a przyjezdnych będą nieprzebrane tłumy).
Razem ze studentami poszła się pieprzyć kasa, którą owi regularnie zasilają portfele barmanów, kelnerów, sklepikarzy, straganiarzy i całej tej kupieckiej menażerii.
A teraz czytam, jaka to rewelacja.
Jasne. Zarobili ci, którzy mieli zarobić.
I nie pytajcie o detal. Nie wskażę palcem. Chcę jeszcze trochę pożyć w tym zatęchłym grajdole. Że Wrocław dawno nas już wyprzedził – wiem. Przeczytałem w tej samej gazecie.
-Tata?!
No tak. Pierdolić koziołki na ratuszowej wieży. Dziecko do mnie mówi przecież.
Coraz bardziej zniecierpliwione na dodatek. Dziecko? Kobieta prawie. Śliczna przy tym…
Macie jakieś, choćby blade, pojęcie na temat zniecierpliwionych do ostateczności niewiast?
Nie?
Ja też nie miałem.
Na szczęście w ostatniej chwili odezwał się instynkt samozachowawczy, odziedziczony po przodkach. Męskich chyba.
Odkładam dziennik.
Patrzę jej prosto w oczy, by już nie miała najmniejszych nawet wątpliwości, że słucham.
Ta cholera ma moje oczy!
Przysięgam!
-Tata, ja nie chcę chodzić na religię. I nie będę. Choćbyś mnie końmi włóczył.
Konie. Dzikie, stepowe, ze zmierzwionymi grzywami, i te ujeżdżone, dające nogi przy czyszczeniu kopyt, którym prócz gniecionego owsa podaje się witaminy i elektrolity.
Nawet Pudzian nie łyka pewnie bardziej kosztownych suplementów.
Konie. Treść jej życia i snów. I ziejący czarną dziurą deficyt w moim budżecie.
Czuję jak napięcie opada.
Gdybyście spytali wprost – czego się obawiałem, przyznałbym się że chłopaka. Kolejnego.
Albo i kilku naraz.
Kręcił się koło niej jeden latem. Przejmowałem się strasznie. Mieszka opodal, starszy o cztery lata (dlaczego zdrowych, prawidłowo rozwiniętych dwudziestolatków nie wciela się już przymusowo do armii, by uczynić ich mężczyznami?! I, by nauczyć ich strzelania do celu, strugania ziemniaków i innych, pożytecznych i przydatnych w życiu umiejętności?!).
Spędzał sen z moich powiek, jak najznakomitsze z opowiadań Stephena Kinga.
Sukinkot , drobny i niepozorny, obdarzony był doprawdy rzadkim talentem.
Potrafił oto nie tylko usypiać we mnie czujność, ale i stopniowo zdobywać moje zaufanie.
Niczym do tego nie zmuszany przyznam szczerze, że prawie go zaakceptowałem!
To byłaby dopiero heca, nie?
No ale dość już o nim.
Przeminął jak poranna mgła.
By uchodzić za ojca nad podziw tolerancyjnego, deklarowałem niejednokrotnie przedtem, że jestem gotów znieść obcego faceta w bezpośredniej bliskości mojej jedynaczki, dodając niezwłocznie, że spełnić musi jeden tylko niezbędny warunek: musi być również wałachem…
Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały zaś, że ten akurat ma jaja wielkości arbuzów.
I cóż z tego? Nie zdążył nawet zasłużyć się na tyle, by dołączyć do grona znanych mi kastratów. Mam taką nadzieję, że nie zdążył. Mieszka przecież opodal… Gdyby co, to…
No, wiecie przecież. Podwinę rękawy, jeśli trzeba. Biada mu wtedy!
Chodzi więc o katechetę.
Co z nim?
-Tak? Co z twoim katechetą? Coś nie tak? Pedał może?
Nie, nie macie racji! Przypisując mi brak tolerancji dla wszelkiej maści odmieńców, błądzicie.
Nie mam im nic naprzeciw.
Prawie nic.
Złapany powyżej kolana przez jednego z tych gości o miękkich, wiecznie spoconych łapskach, oderwałbym mu wprawdzie głowę od tułowia wraz z płucami, nie znaczy to jednak że mam jakieś uprzedzenie!
Znam przecież kilku nawet.
Jeśli wziąć pod uwagę bezlitosne statystyki, ujmujące sprawę w widełki procentów, znam ich kilkunastu pewnie. Wliczając tych z większym talentem do kamuflażu.
-Nie. Nie pedał. A raczej – chyba nie. Ale kolo jest coś nie teges.
No i masz babo sznekę z glancem! Nie teges. Facet do odstrzału w takim razie!
Wyobraziłem sobie że naoliwioną szmatką przecieram czarną, oksydowaną stal swojego „Smith & Wesson”.
Zawsze jest nas trzech.
Smith, Wesson i ja .
Tylko czy taki kaliber wystarczy?
Bo jeśli to pedofil dla odmiany?
Nie, w takim razie nie powinienem strzelać!
Należałoby go marynować z ziołami, czosnkiem i roztartym na miazgę chilli.
Przez jakiś tydzień, by należycie skruszał.
A potem grillować, albo przypiekać na obracanym rożnie nad węglowym paleniskiem.
I podlewać winem albo piwem.
Nie! Dla pedofila szkoda piwa!
Bez podlewania.
Niech skwierczy!
Niech przez to bardziej jeszcze cierpi!
-Tata? On na pierwszej już lekcji pytał o nasze preferencje.
Skurwiel jeden! Jednak się nie myliłem! Stary pierdziel marszczy wieczorami freda, a za dnia wielki z niego wychowawca młodzieży! Oj nakopię mu do tej owłosionej dupy. Dorwę go tylko!
-Nie! Nie w ten deseń! – świeżo upieczona licealistka spojrzała w porę na moje chmurne oblicze i właściwie odczytała rodzące się w mym sercu podejrzenia.
-Nie pytał o te klocki! Chodziło mu o gusła.
-Gusła?! – zdębiałem.
Jeszcze przed chwilą miałem i nadzieję, i niezbitą pewność, że księżulo, czy też może wyrzucony na zbity pysk z seminarium kleryk, nie zaskoczy mnie już niczym.
Że najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie.
A tu się okazuje że koleś praktykuje woodoo!
-Jakie gusła, córcia?!
-Noooo… ściemniał coś już od dzwonka. Kluczył jak wilk przed obławą. A potem wprost pojechał!
-?!
-Spytał, czy oglądamy tę szatańską telewizję TVN…
Zwiesiłem głowę.
Gdybym w linii przodków mógł się doszukać żyrafy, pewnie oparłbym czoło o kolana.
Albo nawet ukrył pomiędzy nimi skołataną czaszkę.
-Córcia? To może przejdziemy na buddyzm ? Co sądzisz o Dalajlamie?
Piotr Knasiecki
http://www.via-appia.pl/media/gildia/Piecz2.jpg
http://www.via-appia.pl/media/gildia/Piecz2.jpg