I to kolejny raz. Jak zawsze, dwie minuty przed - zachciało mi się siusiu, toteż ruszyłem na niezbyt miłe spotkanie z kiblem (dla niego niezbyt - ja na to leję), po czym wychodzę a tu... bum! już po! Normalnie koniec świata!
Wszyscy śmieją się już przyzwyczajeni do zabiegów czysto (brudno!) marketingowych, mówiąc że to głupota, straszyć tak ludzi. Ale moje zdanie jest inne. Owszem, robi się już to nudne, ale ten koniec świata - 2012 - uważam za ten najlepszy i najbardziej emocjonujący. Wszakże był głośny oraz popularny, choćby w filmach. Ten koniec świata należy do moich ulubionych. Mimo, że przegapiłem jego sam przebieg.
Moje zdanie jest odmienne: potrzebujemy, niezbyt często ale jednak, końców świata. One nas kształtują. To zdrowy proces uczący nas pokory, carpe diem, śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą, wiadomo o co chodzi. Choć mija się to z przysłowiem, bo o pieniądze też.
Dla większości to jest tak oczywiste jak to, iż Lepper został zamordowany, bo za dużo wiedział o katastrofie w Smoleńsku. A może powinniśmy już to nazywać Katastrofą w Smoleńsku, kto wie? Skąd ma być wiadomo co jest prawdą, skoro główne centrum wiadomości ze świata kłamie lub nie podaje dostatecznych informacji?
Czas uczy nas pokory. Czas uczy nas pogody. Chrześcijańskie, ale mało jest chrześcijanizmu, zwłaszcza w tym okresie, gdy ludzie stawiają wszędzie te kolorowe duperele, że aż się chce rzygać (tak właśnie powiedziałby Marek Kondrat w wiadomo jakim filmie, z wulgaryzmem po każdym słowie zdania).
Cóż, śmieszne jest to, jak niektórzy się zachowywali. Ale wszystkie te apokalipsy dodają nam determinacji, uświadamiają nam, że czas biegnie. Hmm, to też do bólu chrześcijańskie. Tak czy siak, przegapiłem koniec świata. Ale czy na pewno? Czy głównym celem nie miało być wszech-zamieszanie? Czy ktoś w obliczu końca pomyślał, co może zrobić dla tego świata? Przecież to bez sensu, ktoś powie. Tak? W takim razie po jaką cholerę brałeś tą pożyczkę? Po co ci ta pieprzona Toyota? No widzisz, spełnił ktoś dobry uczynek, pomyślał ktoś o innych? Czy zrobił ktoś coś dla siebie, żeby być lepszym zanim zejdzie z naszej czarnej ziemi? Ja tak. Wysikałem się.
Wszyscy śmieją się już przyzwyczajeni do zabiegów czysto (brudno!) marketingowych, mówiąc że to głupota, straszyć tak ludzi. Ale moje zdanie jest inne. Owszem, robi się już to nudne, ale ten koniec świata - 2012 - uważam za ten najlepszy i najbardziej emocjonujący. Wszakże był głośny oraz popularny, choćby w filmach. Ten koniec świata należy do moich ulubionych. Mimo, że przegapiłem jego sam przebieg.
Moje zdanie jest odmienne: potrzebujemy, niezbyt często ale jednak, końców świata. One nas kształtują. To zdrowy proces uczący nas pokory, carpe diem, śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą, wiadomo o co chodzi. Choć mija się to z przysłowiem, bo o pieniądze też.
Dla większości to jest tak oczywiste jak to, iż Lepper został zamordowany, bo za dużo wiedział o katastrofie w Smoleńsku. A może powinniśmy już to nazywać Katastrofą w Smoleńsku, kto wie? Skąd ma być wiadomo co jest prawdą, skoro główne centrum wiadomości ze świata kłamie lub nie podaje dostatecznych informacji?
Czas uczy nas pokory. Czas uczy nas pogody. Chrześcijańskie, ale mało jest chrześcijanizmu, zwłaszcza w tym okresie, gdy ludzie stawiają wszędzie te kolorowe duperele, że aż się chce rzygać (tak właśnie powiedziałby Marek Kondrat w wiadomo jakim filmie, z wulgaryzmem po każdym słowie zdania).
Cóż, śmieszne jest to, jak niektórzy się zachowywali. Ale wszystkie te apokalipsy dodają nam determinacji, uświadamiają nam, że czas biegnie. Hmm, to też do bólu chrześcijańskie. Tak czy siak, przegapiłem koniec świata. Ale czy na pewno? Czy głównym celem nie miało być wszech-zamieszanie? Czy ktoś w obliczu końca pomyślał, co może zrobić dla tego świata? Przecież to bez sensu, ktoś powie. Tak? W takim razie po jaką cholerę brałeś tą pożyczkę? Po co ci ta pieprzona Toyota? No widzisz, spełnił ktoś dobry uczynek, pomyślał ktoś o innych? Czy zrobił ktoś coś dla siebie, żeby być lepszym zanim zejdzie z naszej czarnej ziemi? Ja tak. Wysikałem się.
Miejmy nadzieję, że baba do lekarza będzie przychodzić, póki żyjemy.