Jestem młodszy i mimo niedowładu nóg bardziej mobilny od sióstr.
Dzięki uprzejmości siostrzeńca, co roku jeżdżę na przeciwległy koniec Polski, z myślą, że którąś z nich widzę ostatni raz. Jeżeli nawet rozmawiamy o tym, to pogodnie, zadowoleni z końcówek życia i relacji między naszymi podrodzinami.
Poprzedni maj. Dojeżdżaliśmy tym samym rzęchem jak w poprzednim roku, na doświadczonych, łysych zimówkach. Ja na przeciwbólowych prochach, które certyfikowały eksportowość prawego półdupka. Choćby do Paryżewa i z powrotem.
Za kolejnym skrzyżowaniem zarżałem jak koń przed bitwą – o kurteczka, bankomat!
Przy mijaniu okazało się, że to wbita na miedzy, osłonięta niebieską folią tablica, informująca o początku kilkudziesięciohektarowego pola z uprawą jakiejś doświadczalnej odmiany.
W słońcu tłusta ziemia przypominała uchwycony w pamięci falujący brzuch, plonujący spełnianiem kobiety. Lepiła się do butów, po deszczu zanadzała do chałupy, kursowego autobusu z kresowym zaśpiewem, teraz – jak ironia – nieodżałowanych dziewcząt.
Doładowani gościńcami, w powrotnej drodze złapaliśmy dwie gumy.
Pomyślałem, że nie wyrosłem ze swoich gumowców, a życie jest obsianym zgoninami czasu, odrolnionym snem i zasiedzeniem.
Dzięki uprzejmości siostrzeńca, co roku jeżdżę na przeciwległy koniec Polski, z myślą, że którąś z nich widzę ostatni raz. Jeżeli nawet rozmawiamy o tym, to pogodnie, zadowoleni z końcówek życia i relacji między naszymi podrodzinami.
Poprzedni maj. Dojeżdżaliśmy tym samym rzęchem jak w poprzednim roku, na doświadczonych, łysych zimówkach. Ja na przeciwbólowych prochach, które certyfikowały eksportowość prawego półdupka. Choćby do Paryżewa i z powrotem.
Za kolejnym skrzyżowaniem zarżałem jak koń przed bitwą – o kurteczka, bankomat!
Przy mijaniu okazało się, że to wbita na miedzy, osłonięta niebieską folią tablica, informująca o początku kilkudziesięciohektarowego pola z uprawą jakiejś doświadczalnej odmiany.
W słońcu tłusta ziemia przypominała uchwycony w pamięci falujący brzuch, plonujący spełnianiem kobiety. Lepiła się do butów, po deszczu zanadzała do chałupy, kursowego autobusu z kresowym zaśpiewem, teraz – jak ironia – nieodżałowanych dziewcząt.
Doładowani gościńcami, w powrotnej drodze złapaliśmy dwie gumy.
Pomyślałem, że nie wyrosłem ze swoich gumowców, a życie jest obsianym zgoninami czasu, odrolnionym snem i zasiedzeniem.