01-01-2011, 20:26
Będzie trochę banalnie, a co!
Takie coś, co mi się urodziło w ciągu ostatniej godziny
Stoisz na zasłanej pożółkłymi liśćmi leśnej ścieżce. Wokół ciebie w rzadkiej mgle majaczą pnie na wpółmartwych drzew. Jest ciemno i cicho. Tylko gdzieniegdzie na ścieżkę padają srebrne promienie księżyca, który sprawia wrażenie jakby się bał wysunąć nieco bardziej zza kurtyny gałęzi. Nie znasz tego miejsca. Przynajmniej tak ci się wydawało, bo ciemność jest nieprzenikniona i masz przeświadczenie, że ona zaczyna się do ciebie zbliżać, zaczyna zacieśniać się na twojej piersi, jakby chciała cię zadusić. Twoje serce przyśpiesza. Adrenalina zaczyna buzować ci we krwi. Oddech staje się szybszy i płytszy. Pomiędzy łopatkami spływa zimna, lepka stróżka potu. Próbujesz się poruszyć, ale twoje nogi zachowują się tak jakby wrosły w ziemię. Jesteś sparaliżowany strachem.
Nagle, kilka metrów przed sobą, dostrzegasz młodą kobietę. Ma bose, pokaleczone stopy. Ubrana jest w białą, poszarpaną i zakrwawioną sukienkę. Krew sączy się z otwartych ran na jej nadgarstkach. Jej długie ciemne włosy delikatnie wirują wokół twarzy jakby poruszał nimi wiatr, chociaż wyraźnie czujesz, że powietrze stoi w miejscu. Fragment szyi i całe prawe ramię pokryte jest starymi bliznami, przypominającymi kształtem kwiatową mozaikę lub kompozycje lian, ale po chwili uświadamiasz sobie, że jej blizny falują, zmieniają się na twoich oczach. Oszołomiony przenosisz wzrok na jej twarz. W typowo męski sposób, pomimo wszechobecnego strachu, zwracasz uwagę na pięknie zarysowany podbródek, delikatnie wykrojone łuki brwiowe, zgrabny nos. Dopiero na końcu spoglądasz w jej hipnotyzujące oczy w ciemnofiołkowym kolorze.
Wpatrujesz się w nią, podczas gdy ona, ostrożnie stawiając pokaleczone stopy na dywanie z liści, zbliża się do ciebie na odległość kilkunastu centymetrów. Podnosi do góry zakrwawioną dłoń i kładzie ją na twoim policzku. Krew cichutko spływa po bladej skórze aż do łokcia i bezgłośnie, z szarpiącą nerwy regularnością, kapie na wyschnięte liście. Czujesz na twarzy ulotne ciepło wnętrza jej dłoni i parzącą wilgoć krwi, którą zostawia na twoim policzku. Na jej długich, ciemnych rzęsach dostrzegasz srebrne krople łez. Kobieta otwiera kredowobiałe usta i szepcze błaganie o pomoc. Jej głos jest łagodny i melodyjny jak śpiew leśnych dzwonków, których przecież w tym wymarłym borze nie ma. Jej wargi poruszają się delikatnie, z ty nie możesz oderwać od nich wzroku.
Nagle, świat wokół was ożywa. Pomimo całego oszołomienia dociera do ciebie narastający, dzwoniący w uszach szum liści. Drzewa z jękiem uginają się pod naporem wściekłego wiatru. Wokół was w powietrzu wirując drobne gałęzie i pożółkłe liście. Mgła robi się coraz gęstsza i już po chwili zaczyna przypominać mleko. Instynktownie czujesz, że coś krąży w pobliżu, ale ignorujesz to, bo ważniejsza jest dla ciebie ona. Czujesz, że musisz jej pomóc bo inaczej ona odejdzie. Starasz się zrozumieć co do ciebie mówi. Jej głos podnosi się coraz bardziej, aż w końcu przeradza się w boleśnie szarpiący twoją duszę krzyk. Jednocześnie wystraszony księżyc chowa się za chmurami a ciebie i ją otacza pustka.
Niespodziewanie coś chwyta ją i błyskawicznie wciąga w przestrzeń. Uszy wypełnia ci jej mrożący krew w żyłach krzyk. Wiesz, że nic nie możesz zrobić i mimo to szarpiesz się z przytrzymującą cię w miejscu siła, jakbyś jeszcze miał nadzieję na uwolnienie się. Daremnie. Krzyk powoli cichnie, a ty już wiesz. Już wiesz, że ona odeszła.
Takie coś, co mi się urodziło w ciągu ostatniej godziny
Stoisz na zasłanej pożółkłymi liśćmi leśnej ścieżce. Wokół ciebie w rzadkiej mgle majaczą pnie na wpółmartwych drzew. Jest ciemno i cicho. Tylko gdzieniegdzie na ścieżkę padają srebrne promienie księżyca, który sprawia wrażenie jakby się bał wysunąć nieco bardziej zza kurtyny gałęzi. Nie znasz tego miejsca. Przynajmniej tak ci się wydawało, bo ciemność jest nieprzenikniona i masz przeświadczenie, że ona zaczyna się do ciebie zbliżać, zaczyna zacieśniać się na twojej piersi, jakby chciała cię zadusić. Twoje serce przyśpiesza. Adrenalina zaczyna buzować ci we krwi. Oddech staje się szybszy i płytszy. Pomiędzy łopatkami spływa zimna, lepka stróżka potu. Próbujesz się poruszyć, ale twoje nogi zachowują się tak jakby wrosły w ziemię. Jesteś sparaliżowany strachem.
Nagle, kilka metrów przed sobą, dostrzegasz młodą kobietę. Ma bose, pokaleczone stopy. Ubrana jest w białą, poszarpaną i zakrwawioną sukienkę. Krew sączy się z otwartych ran na jej nadgarstkach. Jej długie ciemne włosy delikatnie wirują wokół twarzy jakby poruszał nimi wiatr, chociaż wyraźnie czujesz, że powietrze stoi w miejscu. Fragment szyi i całe prawe ramię pokryte jest starymi bliznami, przypominającymi kształtem kwiatową mozaikę lub kompozycje lian, ale po chwili uświadamiasz sobie, że jej blizny falują, zmieniają się na twoich oczach. Oszołomiony przenosisz wzrok na jej twarz. W typowo męski sposób, pomimo wszechobecnego strachu, zwracasz uwagę na pięknie zarysowany podbródek, delikatnie wykrojone łuki brwiowe, zgrabny nos. Dopiero na końcu spoglądasz w jej hipnotyzujące oczy w ciemnofiołkowym kolorze.
Wpatrujesz się w nią, podczas gdy ona, ostrożnie stawiając pokaleczone stopy na dywanie z liści, zbliża się do ciebie na odległość kilkunastu centymetrów. Podnosi do góry zakrwawioną dłoń i kładzie ją na twoim policzku. Krew cichutko spływa po bladej skórze aż do łokcia i bezgłośnie, z szarpiącą nerwy regularnością, kapie na wyschnięte liście. Czujesz na twarzy ulotne ciepło wnętrza jej dłoni i parzącą wilgoć krwi, którą zostawia na twoim policzku. Na jej długich, ciemnych rzęsach dostrzegasz srebrne krople łez. Kobieta otwiera kredowobiałe usta i szepcze błaganie o pomoc. Jej głos jest łagodny i melodyjny jak śpiew leśnych dzwonków, których przecież w tym wymarłym borze nie ma. Jej wargi poruszają się delikatnie, z ty nie możesz oderwać od nich wzroku.
Nagle, świat wokół was ożywa. Pomimo całego oszołomienia dociera do ciebie narastający, dzwoniący w uszach szum liści. Drzewa z jękiem uginają się pod naporem wściekłego wiatru. Wokół was w powietrzu wirując drobne gałęzie i pożółkłe liście. Mgła robi się coraz gęstsza i już po chwili zaczyna przypominać mleko. Instynktownie czujesz, że coś krąży w pobliżu, ale ignorujesz to, bo ważniejsza jest dla ciebie ona. Czujesz, że musisz jej pomóc bo inaczej ona odejdzie. Starasz się zrozumieć co do ciebie mówi. Jej głos podnosi się coraz bardziej, aż w końcu przeradza się w boleśnie szarpiący twoją duszę krzyk. Jednocześnie wystraszony księżyc chowa się za chmurami a ciebie i ją otacza pustka.
Niespodziewanie coś chwyta ją i błyskawicznie wciąga w przestrzeń. Uszy wypełnia ci jej mrożący krew w żyłach krzyk. Wiesz, że nic nie możesz zrobić i mimo to szarpiesz się z przytrzymującą cię w miejscu siła, jakbyś jeszcze miał nadzieję na uwolnienie się. Daremnie. Krzyk powoli cichnie, a ty już wiesz. Już wiesz, że ona odeszła.
"Love is not about what you want.
It's about finding happiness for the one of you love."
It's about finding happiness for the one of you love."