Mizantrop, takim określeniem posłużył się mój były najlepszy przyjaciel do określenia mojego światopoglądu. Nic dziwnego, że skreśliłem go z ekskluzywnej listy. Powinienem to zrobić już jakiś czas temu. Przyglądając się jego sylwetce: sam jest bardziej zaburzony, doświadczony życiowym perfidyzmem, do tego rozećpany od młodości (pierwszy odwyk narkotykowy w wieku 16 lat), więc jak tu przykładać jakąkolwiek atencje do jego słów. Ja raczej zwykłem uważać się za osobę o umiejętności bardziej wielopłaszczyznoznowej oceny kontekstu społecznego, mimo braku wykształcenia (jeszcze). Ogólnie rzecz biorąc, z biegiem czasu uznałem owego przyjaciela za węża w trawie działającego wyłącznie na moją niekorzyść. Nigdy we mnie nie wierzył. Jedynym motywem utrzymującym naszą toksyczną znajomość była wspólna dostępność do używek i zamiłowanie do muzyki. Tego nie mogłem mu odmówić – to był jego konik. Janek zawsze był na bieżąco. Ponadto trafiał w moje gusta, często nuty z jego polecenia stawały się moją ostoją.
Niestety były to tylko krótkotrwałe bodźce, pozwalające odizolować się od otaczającego świata. Nieustannie powracająca nienawiść wobec WSZYSTKIEGO niszczyła wszelkie zainteresowania. Wahania nastrojów powodowały, że nie byłem w stanie pojąć czemu jednego dnia czułem się naładowany energią, niczym w kokainowym amoku, a następnego jedyną myślą była zwisająca z sufitu zawiązana lina.
Kolejny dzień w pracy zleciał raczej przeciętnie. Pracowałem w biurze obsługi petentów w jednej z instytucji państwowych, razem z pięcioma paniami przeżywającymi drugą młodość, raczej przeciętnie zamożnymi. Najpierw kawka i śniadanko, potem godzinny odpoczynek i narzekanie na natłok obowiązków. Pod koniec jedna z nich dobijała mnie tym samym, powtarzalnym pytaniem: „ Piotr, odezwałeś się dziś chociażby jednym słowem, czemu nic nie mówisz?”. Mój mózg gotował się niczym zupa. Chciałbym odpowiedzieć. Ale jak? Jakakolwiek odpowiedź nie miałaby najmniejszego sensu. Miałam ochotę wziąć wszystko: dokumenty, wielkogabarytową drukarkę, ryzę papieru, cisnąć nimi o ścianę i wykrzyczeć: „Mam tego dość, mam głęboko w jelicie grubym wasze przyziemne tematy; nie interesują mnie historie waszych matek, dzieci, a tym bardziej co ugotujecie dziś na obiad.” Jak zwykle jednak ubrałem kurtkę, wziąłem teczkę i bez odpowiedzi opuściłem biuro. Przy końcu miesiąca dowiedziałem się, że umowa o pracę nie została przedłużona ze względu na nieprzykładanie się do wypełniania zakresu obowiązków, mimo tego, że starałem się pomagać merytorycznie reszcie ekipy. Witam w świecie Franza Kafki.
Fałszywość ludzka, także wśród grona osób najbliższych, doprowadzała mnie do szaleństwa. Nawet psychotropy już nie pomagały. Cały system upadał, jednak nikt oprócz mnie tego nie zauważał. A może ludzie po prostu udawali, czując się idealnie w swoich rolach? Zresztą… nic mi do tego, plan już powoli układał w całość. To jedyna szansa na to, żeby inni mogli dojrzeć to co widzę ja.
Od dawna mając świadomość, że dziadek oprócz zamiłowania do pornografii, o czym świadczyły liczne „świerszczyki” w dolnej szufladzie jego szafy, był zagorzałem fanem broni i posiadał takową na własny użytek. Nie stanowiło więc problemu zdobycie narzędzia.
Przed całą akcją postanowiłem udać się do kościoła na mszę świętą. Może to pomoże, doznam natchnienia, zrezygnuje z egzekucji. Niestety znudzony bezsensownym kazaniem, którego jedynym przesłaniem było moralne zobowiązanie do składanie ofiary na dobudowę nowych wież do katedry, wyszedłem w trakcie. Po drodze udałem się do dziadka po Glocka. Właściciel broni spał błogim, pijaczym snem, więc z jumą gnata i amunicji nie było problemu. Jeszcze w melinie dziadka naładowałem 17 nabojów do pistoletu i ruszyłem na podbój świata.
Zapukałem nieśmiało do pokoju, byłego miejsc pracy. Usłyszałem pewny, znajomy głos: proszę! Wszedłem z niespokojną miną i drżącymi rękami. Jedna z pań, byłych współpracownic z szyderczym uśmiechem wypowiedziała słowa: „Pan Piotr, w czym mogę służyć?” W tym momencie wszelkie pokłady nienawiści wypłynęły ponad powierzchnie oficjalności i nerwów. Sięgnąłem za koszulę z tyłu i wyciągnąłem Glocka. Działając automatycznie wystrzeliłem w kierunku jej głowy. Ciało natychmiast bezwładnie runęło na ziemię. Nie jestem nawet pewien, gdzie trafiłem. Przez drgawki nie byłem w stanie ocenić czy trafiłem między oczy czy może w oczodół.
Nastąpiła chwila ciszy, dosłownie ułamek sekundy. Reszta biurowej ekipy zamarła, na pewno nie spodziewały tego co się stało, ani tego co wydarzy się za moment.
Kiedy pierwsza ofiara przestała się ruszać, postanowiłem dokończyć dzieła zniszczenia. Reszta była nieważna. Pierwszy strzał wywołał u mnie taki skok adrenaliny, że zacząłem strzelać do wszystkiego co się rusza, do momentu kiedy w pokoju zapanowała kompletna cisza. Jedyna myśl, która kłębiła się w mojej głowie to ta, że została mi jedna kula.
Stałem tak pośród ciał, krwi pokrywającej niczym ornament urządzenia biurowe, dokumenty, paprotki i okna, czekając na przybycie policji.
Do pokoju wkroczył oddział antyterrorystyczny wydając straszliwe, zwierzęce dźwięki, z których nie byłem w stanie zrozumieć, ani słowa.
Wycelowałem Glocka z ostatnim nabojem w swoją skroń i z uśmiechem powiedziałem: „Dzień dobry. A na wypadek gdybyśmy się już potem nie widzieli – także dobry wieczór i dobranoc.”
Niestety były to tylko krótkotrwałe bodźce, pozwalające odizolować się od otaczającego świata. Nieustannie powracająca nienawiść wobec WSZYSTKIEGO niszczyła wszelkie zainteresowania. Wahania nastrojów powodowały, że nie byłem w stanie pojąć czemu jednego dnia czułem się naładowany energią, niczym w kokainowym amoku, a następnego jedyną myślą była zwisająca z sufitu zawiązana lina.
Kolejny dzień w pracy zleciał raczej przeciętnie. Pracowałem w biurze obsługi petentów w jednej z instytucji państwowych, razem z pięcioma paniami przeżywającymi drugą młodość, raczej przeciętnie zamożnymi. Najpierw kawka i śniadanko, potem godzinny odpoczynek i narzekanie na natłok obowiązków. Pod koniec jedna z nich dobijała mnie tym samym, powtarzalnym pytaniem: „ Piotr, odezwałeś się dziś chociażby jednym słowem, czemu nic nie mówisz?”. Mój mózg gotował się niczym zupa. Chciałbym odpowiedzieć. Ale jak? Jakakolwiek odpowiedź nie miałaby najmniejszego sensu. Miałam ochotę wziąć wszystko: dokumenty, wielkogabarytową drukarkę, ryzę papieru, cisnąć nimi o ścianę i wykrzyczeć: „Mam tego dość, mam głęboko w jelicie grubym wasze przyziemne tematy; nie interesują mnie historie waszych matek, dzieci, a tym bardziej co ugotujecie dziś na obiad.” Jak zwykle jednak ubrałem kurtkę, wziąłem teczkę i bez odpowiedzi opuściłem biuro. Przy końcu miesiąca dowiedziałem się, że umowa o pracę nie została przedłużona ze względu na nieprzykładanie się do wypełniania zakresu obowiązków, mimo tego, że starałem się pomagać merytorycznie reszcie ekipy. Witam w świecie Franza Kafki.
Fałszywość ludzka, także wśród grona osób najbliższych, doprowadzała mnie do szaleństwa. Nawet psychotropy już nie pomagały. Cały system upadał, jednak nikt oprócz mnie tego nie zauważał. A może ludzie po prostu udawali, czując się idealnie w swoich rolach? Zresztą… nic mi do tego, plan już powoli układał w całość. To jedyna szansa na to, żeby inni mogli dojrzeć to co widzę ja.
Od dawna mając świadomość, że dziadek oprócz zamiłowania do pornografii, o czym świadczyły liczne „świerszczyki” w dolnej szufladzie jego szafy, był zagorzałem fanem broni i posiadał takową na własny użytek. Nie stanowiło więc problemu zdobycie narzędzia.
Przed całą akcją postanowiłem udać się do kościoła na mszę świętą. Może to pomoże, doznam natchnienia, zrezygnuje z egzekucji. Niestety znudzony bezsensownym kazaniem, którego jedynym przesłaniem było moralne zobowiązanie do składanie ofiary na dobudowę nowych wież do katedry, wyszedłem w trakcie. Po drodze udałem się do dziadka po Glocka. Właściciel broni spał błogim, pijaczym snem, więc z jumą gnata i amunicji nie było problemu. Jeszcze w melinie dziadka naładowałem 17 nabojów do pistoletu i ruszyłem na podbój świata.
Zapukałem nieśmiało do pokoju, byłego miejsc pracy. Usłyszałem pewny, znajomy głos: proszę! Wszedłem z niespokojną miną i drżącymi rękami. Jedna z pań, byłych współpracownic z szyderczym uśmiechem wypowiedziała słowa: „Pan Piotr, w czym mogę służyć?” W tym momencie wszelkie pokłady nienawiści wypłynęły ponad powierzchnie oficjalności i nerwów. Sięgnąłem za koszulę z tyłu i wyciągnąłem Glocka. Działając automatycznie wystrzeliłem w kierunku jej głowy. Ciało natychmiast bezwładnie runęło na ziemię. Nie jestem nawet pewien, gdzie trafiłem. Przez drgawki nie byłem w stanie ocenić czy trafiłem między oczy czy może w oczodół.
Nastąpiła chwila ciszy, dosłownie ułamek sekundy. Reszta biurowej ekipy zamarła, na pewno nie spodziewały tego co się stało, ani tego co wydarzy się za moment.
Kiedy pierwsza ofiara przestała się ruszać, postanowiłem dokończyć dzieła zniszczenia. Reszta była nieważna. Pierwszy strzał wywołał u mnie taki skok adrenaliny, że zacząłem strzelać do wszystkiego co się rusza, do momentu kiedy w pokoju zapanowała kompletna cisza. Jedyna myśl, która kłębiła się w mojej głowie to ta, że została mi jedna kula.
Stałem tak pośród ciał, krwi pokrywającej niczym ornament urządzenia biurowe, dokumenty, paprotki i okna, czekając na przybycie policji.
Do pokoju wkroczył oddział antyterrorystyczny wydając straszliwe, zwierzęce dźwięki, z których nie byłem w stanie zrozumieć, ani słowa.
Wycelowałem Glocka z ostatnim nabojem w swoją skroń i z uśmiechem powiedziałem: „Dzień dobry. A na wypadek gdybyśmy się już potem nie widzieli – także dobry wieczór i dobranoc.”