09-03-2013, 23:26
Cytat:Cześć! Kolejny mój tekst-zagadka. Jeśli ktoś zdecyduje się na lekurę może postarać się odpowiedzieć na następujące pytanie: Kim jest główny bohater? Podpowiedz że jest on raczej czymś niespotykanym. Pytanie oczywiście podchwytliwe. Enjoy!
Zapewne, gdy to czytasz, ktoś inny ucztuje, a może nawet umiera! Tego ostatniego szczerze bym mu życzył! Dlaczego? Otóż, to bardzo dobre pytanie. Wierz mi lub nie, ale uważam się za kogoś wyjątkowego. Jestem pewny, że znacznie wyróżniam się pośród milionów mi podobnych. Jednakże cały czas poszukuję bratniej duszy, przy której poczułbym się jak dawniej. Nie jest to zadanie łatwe, bowiem przyszło mi żyć w krainie bezmózgich idiotów pełzających niczym ślepe robactwo. Jednakże! Bóg mi świadkiem, staram się jak mogę! Tak więc, uważając się za okaz wyjątkowy, postanowiłem napisać ten oto dziennik. Spiszę tutaj wszelkie me przemyślenia, jak i dowody na moją wyższość. Pragnę, aby po mojej śmierci (tej ostatecznej oczywiście) pozostał po mnie namacalny ślad. Jeśli leżę gdzieś w pobliżu, proszę, nie wstydź się. Wszak jeśliś zdolny do rozumienia, jesteś wielce bliski memu sercu. Wiedz, że to Ciebie szukałem.
Dziennik pewnego myśliciela (dumnego)
Dzień pierwszy. – Numerację zaczynam od jedynki, już dawno straciłem rachubę w dniach, miesiącach nie mówiąc już o latach.
Postapokalipsa – dziwne skojarzenie. Kiedyś czytałem o tym książkę zdaje się, że nawet niejedną. Przyznać muszę, że to kawał wciągającej literatury. Soczyste mięcho dla wytrawnego czytelnika, jeśli mogę sobie tak zażartować. Przynajmniej do momentu, kiedy nie staniemy się bohaterami jednej z takich opowiastek. Wtedy sprawy się troszkę komplikują, a cała historia nagle nabiera niepotrzebnych rumieńców. Wpadamy w gówno co dnia, a że to okazało się nieco większym... No cóż, tak to już w życiu bywa. Grunt to się nie poddawać mówili... a teraz nie żyją. Nie mogę im mieć tego za złe. Jednak co do mojej apokalipsy, to niestety nie pamiętam kiedy, czy też gdzie się wszystko zaczęło. Zdaje się, że pamięć już nie ta co dawniej, wiecie, tu i ówdzie pojawiają się ubytki, historia się rozpada. Jeśli mogę być z wami szczery, to nie jestem nawet pewien czy owa postapokalipsa to dobre słowo. Zdaje się, że nie było bomb czy też "literackiego" końca świata my... My po prostu się podzieliliśmy. Ot, zwykła różnica zdań na mało znaczący temat. Nagle wszyscy obrali "swoje" strony konfliktu, nikt jednak nie dał nam wyboru.
Niczym przez mgłę pamiętam moją kochaną córeczkę Annę. Lubiła różowe kucyki z telewizji oraz ciepłe lody sprzedawane w budce nieopodal bloku, w którym mieszkaliśmy. Pomimo że wychowywała się w brudnym, wręcz zdeprawowanym środowisku, była dobrym dzieckiem. Biedactwo... miała zaledwie siedem lat, kiedy ją zabierali. Prosiłem, błagałem lecz jedynie, na co się odważyli, to wyzwiska i ostre lanie metalowymi pałami. Nie czułem bólu. Odporność to podobno jedna z tych cech, którą nabyłem żyjąc na ulicy... Życie jednak uczy. Wracając jednak do Anny, obecnie zapewne nie żyje, choć jeśli miałbym być szczery, to i w tym stanie więcej w niej sił witalnych niż wewnątrz mojego ciała. Bardzo długo nic nie jadłem. W mojej małej postapokalipsie (jak zdecydowałem się zwać nowy świat) nie ma miejsca dla słabych, a chyba do takich się zaliczam. Często zastanawiam się dlaczego mnie wtedy nie zabili? Dlaczego nie postąpili ze mną dokładnie tak jak postępują z innymi. Czyżby litość? Nad tym także wiele myślałem. Zdecydowałem jednak, że nie stać ich na tak ludzkie odruchy. Ludzi już nie ma, wyginęli, zatracili się w nienawiści. Większość z nas zamieniła się w bestie jeszcze na długo przez samym konfliktem. Eksperymentowali, podobno dla dobra ludzkości, zawsze tak mówili! Gdzie nie spojrzeć, czego nie dotknąć, wszystko to dla poprawy naszego bytu. No i poprawili, w sposób wręcz idealny! Obecnie wszystko jest takie żywe i... Czerwone, o tak! Zdecydowanie świat zyskał pod tym względem niewyobrażalnie wiele.
Dzień trzeci.
Jedliście kiedyś mózg, podobno dobra ta galaretka. Osobiście nigdy nie miałem okazji, jednak często sobie myślę czy ktoś zje mój? Nie teraz oczywiście, nieco później, gdy już nie będzie mi potrzebny. Widzicie ja go bardzo lubię, przez te wszystko lata naprawdę dobrze nam się współpracowało, nie mógłbym narzekać. Jednak po co ma się zmarnować? Może jakiś potrzebujący zrobi z niego dobry pożytek. Natomiast jeśli chodzi o inne sprawy to... Już nie jest tak kolorowo, niestety. Bardzo tęsknie za mym... No wiecie, przyjacielem. Spotkał go los przykry i okrutny, umarł niestety – biedaczysko. Sporadycznie staram się go trącać paluszkiem, tak uczuciowo z zachowaniem równego tempa. Jednak ten tylko leży i milczy, a mógłby skubany tak raz wstać i mnie ucieszyć, to nie! Swoją drogą chyba wyglądam nieładnie, co prawda nie mam lustra ale obawiam się że zzieleniałem. Uprzedzam że nie ma się z czego śmiać! Zapewne wielu to spotyka, brak witamin i słońca. Powinienem się zacząć zdrowiej odżywiać, może, może lepiej chyba o tym nie myśleć.
Kiedyś obawiałem się co zrobię, gdy zabraknie papieru, tego no wiecie, do tych spraw. Teraz jednak już się nie boję, zwyczajnie go nie potrzebuje. Choć muszę przyznać, że początkowo irytowały mnie te wszystkie fruwadłą. Brak wody z czasem okazał się błogosławieństwem. Niby brud, zarazy, choroby, kiedyś nawet o tym straszyli w telewizji (głupie małpy, nic się nie znają). Obecnie muchy same zdychają siadając na mnie, chyba zamieniłem się w chodzącą broń chemiczną, ewentualnie gigantyczny lep na owady. Pamiętam, jak podczas jednego wypadu "na miasto" udało mi się przykleić kapsel po coli do ręki. Uwierzycie że trzymał się dobre kilka godzin nim odpadł? Ciekawe co bym mógł zrobić z tymi robakami, strasznie łaskoczą... Może po prostu zatrudnię sprzątaczkę? Marzenia...
Dzień czwarty.
Potraficie włożyć sobie palec? Pytam tak poważnie... Przecież to nic wstydliwego, wielu tak robi, co nie? No bo ja, nie chwaląc się potrafię i to dość głęboko, fakt to troszkę obrzydliwe, ta cała woda, te soki. Jednak ta dziurka to nie moja sprawka, przyrzekam! Dostałem ją w prezencie, dodam, że niezbyt miłym, choć do zabawy nadaje się idealnie. Zawsze, gdy sprawdzam, czy ciągle tam jest, myślę o życiu wiecznym. Pragnę dożyć dnia sądnego, a podobno w moim przypadku, zważając na szybkość obumierania planety, mam bardzo dużą szansę go doczekać. Chciałbym także poznać Jezusa, o którym tak wiele czytałem za młodu. Pamiętam, że był zbawicielem, co prawda nie śmiałbym go prosić o łaskę, o nie, jednak ciekawi mnie, czy naprawdę potrafił chodzić po wodzie. Zaprawdę niezwykłym widowiskiem byłoby ujrzeć człowieka spacerującego po tafli jeziora... Choć pewno zaraz by go zastrzelili. Podczas mojego długiego życia widywałem wiele cudów, te mniej groźne wkładano do klatek, wszelkich innych natychmiastowo się pozbywano. Myślę, że warto by spróbować. Chodzi mi oczywiście o strzelanie do Jezusa.
Zdecydowanie ciekawsza sprawa jeśli idzie o jego ojca, tego jak mu tam Boga. Bezbłędny facet, mówię wam, poważnie. Stworzył niezwykle okrutny świat, zasiedlił go bestiami a następnie rozsiadł szczęśliwy w fotelu i nakazał modlić się do niego o zbawienie! Wyobrażacie sobie? Pewien nieznany facet sika wam na głowę, a wy biegacie w kółko klaszcząc i dziękując, byle tylko się nie obraził. Chyba za cicho klapaliśmy tymi naszymi łapskami, bo do bestii i okrucieństwa doszła jeszcze fala gówna, która zwaliła się z nieba niczym... Nieważne, spadło i już, jest, a ja brodzę w tym co dnia po same... Chociaż początkowo to się nawet modliłem, później mnie postrzelili i to na cmentarzu, podobno sprawdzali czy żyję. Świat doprawdy pełen jest idiotów.
Dzień szósty.
Dnia szóstego Bóg stworzył ludzi i zwierzęta lądowe, bym teraz ja mógł przeżyć, polując na jego dzieci. Opuszczając swoją kryjówkę nigdy nie czułem się dobrze. Wiedziałem że tutaj, wewnątrz, za grubymi murami nic mi nie grozi. Jednak świat zewnętrzny, pomimo iż mi podobny, stanowił niekończące się pole bitwy. Przed wyruszeniem raz jeszcze sprawdziłem obrzyn, zwisający leniwie przy mym biodrze, oraz sakwę na amunicję. Niestety naboi pozostało już tylko dziewięć, a w dzisiejszych czasach stanowiły niepodważalny argument we wszelkich dyskusjach. Wyjąłem dwa, wymieniając puste łuski z wnętrza broni. Mój ostatni wypad po zapasy niestety wymknął się spod kontroli, a pewien jegomość (niezwykle opryskliwy) stał się lżejszy o głowę. Jego życiowe gówno zdecydowanie go przerosło, ale cóż, tak to bywa. Do plecaka wrzuciłem najpotrzebniejsze rzeczy: latarkę, bandaż oraz stary granat dymny, zostawiając sporo miejsca na jedzenie, które dziś powinienem zdobyć. Oczywiście nie mogłem zapomnieć o mojej wysłużonej maczecie. Często to właśnie ona wyciągała mnie z najgorszego bagna. Niezastąpione ostrze, swoją drogą nieustannie przeze mnie pielęgnowane, potrafiło nieźle odgryźć się napastnikowi. Rzekłbym wręcz, że miała cięty jęzor. Ah no tak, zapomniałem wspomnieć, nazwałem ją Marchewką. Wszystko chyba za sprawą czerwieni, która tak często ją okrywała. Gotowy do drogi, wreszcie mogłem wyruszyć.
Dalsze wpisy pojawią się po moim powrocie. Opiszę wtedy przebieg mojej, miejmy nadzieje udanej, wyprawy. Boże pierdol się, bo o opiekę prosić nie zamierzam...
Don't get too close
It's dark inside
It's where my demons hide...
"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."
It's dark inside
It's where my demons hide...
"The Edge... there is no honest way to explain it because the only people who really know where it is are the ones who have gone over."