Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Dr Sagittarius
#1
Dr Sagittarius

Rozdział I
„Witajcie w moim świecie”


Witajcie. Dzisiaj był szczególnie przeciętny dzień. Przede wszystkim, dlatego, że uświadomiłem sobie, w jakim miejscu się teraz znajduję. Bardzo pomocna okazała się przy tym „mapa życia”. Taką mapę każdy może sobie narysować i opisać. Jej struktura jest podobna do drzewa genealogicznego, które rysowałem w czwartej klasie. Główną linię stanowi to, co do tej pory zrobiliśmy, a odnogami są nasze pragnienia i niewykorzystane życiowe szanse. Według mojej mapy, znajdowałem się teraz w ślepym zaułku.
Wczoraj byłem po raz ostatni w prosektorium. Powodem odejścia nie była niechęć do pracy, bo szczerze powiedziawszy nawet mi się podobała. Po prostu chłopaki ze zmiany zaczęli mieć dziwne pomysły. Z początku było w porządku, wymyślaliśmy sobie różne zabawy i w ogóle. Na przykład gra o nazwie „Zamknij się i dotknij tą włochatą małpę!”. Jak ktoś przegrał w pokera, musiał wysunąć szufladę z podanym przez wygranych numerem, następnie wygrani krzyczeli: „Zamknij się i dotknij tą włochatą małpę!”. Niestety, szef pewnego razu nas nakrył i zwolnił Richarda, który akurat wykonywał zadanie. Później chłopaki zaczęli wymyślać coraz dziwniejsze zabawy, które wcale mi się nie podobały i musiałem odejść.
Dzisiaj zadzwoniłem do Margrudy Pickstock i zaprosiłem ją, bo nikt do mnie nie przychodzi. Kupiłem wspaniałą i bardzo drogą herbatę earl grey – moją ulubioną. Chciałem jakoś się pocieszyć po utracie pracy. Mój przyjaciel, Talamasy powiedział, że mógłby o mnie szepnąć znajomemu, który prowadzi krematorium. Kiedy jednak udałem się na miejsce, okazało się, że chodziło o solarium. Talamasy przeprosił mnie za nieporozumienie, niestety, zażenowanie i irytacja pozostały.
Bardzo cieszyłem się na wieść o przyjściu Margrudy. Wyjąłem nawet tą bardzo drogą porcelanę, która leży w szafie i czeka na specjalne okazje. Mademoiselle Pickstock powinna przyjść lada chwila. Och! Ktoś puka do drzwi!
- Witaj droga Margrudo!
- …
- Proszę, wejdź. Pozwól, że zdejmę twój płaszcz i powieszę go na wieszaku.
- …
- Dobrze, a teraz usiądź przy stole. Zaraz podam przepyszną earl grey z maślanymi ciasteczkami, i…
- …
- Jesteś uczulona na bergamotkę?
- …
- W takim razie będę musiał cię wyprosić Margrudo Pickstock. To bardzo niemiłe z twojej strony.
Podałem Margrudzie płaszcz i wypchnąłem ją za drzwi. Była bardzo nieuprzejma, postawiła mnie w niezręcznej sytuacji. Nie miałem nic poza earl grey, i czułem się źle wiedząc, że nie mogę jej podać nic innego. Bardzo nieładnie z jej strony wpędzać mnie w zakłopotanie. Zamiast poczuć się lepiej, poczułem się gorzej i pomyślałem, że czas już skończyć z tym niemiłym urlopem. Najlepiej będzie, jak zadzwonię do pensjonatu i opuszczę to ohydne miasto.

Sprawa przycichła i mogłem wrócić do swojego domku i dawnej pracy. Ludzie już zapomnieli o tych wszystkich bzdurach wypisywanych w gazetach i mogę na nowo otworzyć pensjonat. W ogóle, to jestem poważanym doktorem i wielkim autorytetem we wszelakich dziedzinach, a poza tym, lubię się przechadzać po miejscowości nieopodal, której mieszkam, i mówić ludziom „dzień dobry”. Oczywiście jestem wtedy ubrany bardzo elegancko i cieszę oczy ogółu swoją osobą. Mój dom znajduje się daleko, na pustkowiu. Jak tam dojeżdżam, to widać tylko mój dom, stare drzewo i suchy, popękany grunt. Nie ma żadnych dróg, wzniesień, krzewów, drzew, dzięki czemu wszystko widzę. Cała reszta, łącznie z moją wspaniałą miejscowością, zaczyna się dopiero za linią horyzontu, jednak szkopuł w tym, że trochę to trwa zanim tam się dojdzie. Bliżej wieczora niespodziewanie odwiedził mnie Talamasy. Przywiózł dla mnie wspaniały prezent – bardzo ciepły koc.
- Och, witaj mój drogi przyjacielu!
- …
- Proszę, wejdź! Zaraz zaparzę herbatki!
- Ja poproszę kawę – odezwał się niespodziewanie Talamasy.
- Och, drogi Talamasy, kawa jest niezdrowa! Poza tym ja nie mam kawy.
- Ale ja przywiozłem parę ziarenek ze sobą.
- No dobrze. Mam tutaj jedną szklankę i jeden kubek. Wiem, że nie lubisz herbaty w szklance, tak jak ja, ale z uwagi na wspaniały prezent, który mi wręczyłeś, poświęcę się.
- Nie mój drogi przyjacielu, ja nie lubię kawy w kubku, dla mnie musi być ona w szklance.
- Zatem wszystko jest w porządku!
Wizyta przyjaciela bardzo podniosła mnie na duchu, wypiliśmy herbatę i ucięliśmy sobie miłą pogawędkę. Niestety, musiałem go pożegnać dość wcześniej, bo byłem bardzo zmęczony całym tym powrotem z miasta. Na szczęście wszystko jest już załatwione, pracę zaczynam od jutra i w końcu zacznie się układać… niech to dunder ściśnie! Zgubiłem mapę!

Miałem pójść do pracy, ale zapomniałem o tym. Poza tym, nie podobałoby mi się tam. Dziwne rzeczy zauważyłem, mianowicie w lodówce miałem świeżą rybę, do kominka było narąbane drewna, a na stole leżały sztućce po posiłku. Tylko, że ja przyjechałem wczoraj. Chyba. Albo przedwczoraj… w sumie, to nie przypominam sobie, żebym w ogóle gdzieś wyjeżdżał.

Zauważyłem dzisiaj kogoś, kto przechodził obok mojego domu. Zaprosiłem więc tą osobę do siebie. Wyglądała dość dziwnie. Miała nos, oczy, uszy, nogi, ręce, ale nie miała za grosz dobrych manier. Chciała szybko wyjść, więc ją związałem, ale za chwilę zaczęła krzyczeć, więc musiałem zakleić jej usta. Dość niezręczna sytuacja zaistniała, na szczęście zjawił się wtedy Talamasy – mój drogi przyjaciel. Wprowadziłem go do środa i opowiedziałem mu o kłopotliwym gościu. Widząc, że ów związany jegomość nie ukłonił się mojemu przyjacielowi, stwierdziłem, że obce jest mu pojęcie savoir vivre’u.
Usiedliśmy do stołu i zaparzyłem wspaniałej earl grey dla siebie i Talamasy’ego. Mojemu kłopotliwemu gościowi nie zaparzyłem, bo przecież z zaklejonymi ustami i związanymi rękoma nie byłby w stanie się napić. Opowiedziałem mu jednak historię mojego przyjaciela – Talamasy’ego, który był kiedyś znanym żeglarzem. W 1872r. wypłynął w swój ostatni rejs piękną Mary, z Nowego Jorku do Włoch. Teraz jest na emeryturze i w wolnych chwilach mnie odwiedza. Nagle, mój niespodziewany gość zerwał się na równe nogi. Nie zdziwiło mnie to, bowiem rozwiązywanie supłów, a tym bardziej zawiązywanie węzłów, nigdy mi nie wychodziło.
- Mój drogi – zwróciłem się więc do niego. – Usiądź spokojnie, to zaparzę ci herbatki. – Ten jednak mnie nie posłuchał, i coraz bardziej zbliżał się do jednej ze ścian pokoju. Musiałem go ostrzec.
- Proszę, uspokój się i odejdź od ściany, mam w nich strasznie wielkie szczury i… - nie zdążyłem. Mój podenerwowany gość został wciągnięty w jeden z wielu otworów. Przez chwilę krzyczał, potem krzyk przerodził się w histeryczne jęczenie. Z dziur zaczęła wypływać krew.
- Nie mogę – powiedział nagle Talamasy, po czym wstał i wyszedł.

Rozdział II
„Racząc się rtęcią”

Witajcie. Dzisiaj ma do mnie przyjechać moja ciotka – Lemetecia Caugh – Swinton. Na jej przyjazd wszystko musi być doskonale przygotowane, że tak się wyrażę, dopięte na ostatni guzik. Moim priorytetowym zadaniem jest naprawienie drewnianego schodka przed drzwiami wejściowymi. Jeszcze ktoś, nie daj Boże, zrobi sobie krzywdę. Och! Co to było? Czyżbym słyszał świergotanie dobiegające z piwnicy?
Do piwnicy prowadzą drzwi zapadowe umieszczone w podłodze w kuchni. Podniosłem je z najwyższym trudem. Z ciemności uderzył zapach stęchlizny i starości. Światło bijące ze świecy, którą zabrałem ze sobą, padało na strome schody niknące w mroku. Na dole było klepisko i suche ściany z granitu. Uniosłem świece wysoko nad głowę, uzyskując niewielki krąg światła, dzięki któremu mogłem w miarę swobodnie się rozglądać. Klepisko stopniowo opadało, bowiem znajdowało się pod głównym salonem i jadalnią.
Na samym końcu granitowe ściany ustąpiły, a w ich miejsce pojawiło się gładkie, matowe, smoliste drewno. Tu właśnie komora piwniczna przechodziła w rodzaj niszy. Pośrodku niej stało samotne krzesło, na którym niewzruszenie czekał mój podopieczny.
Hydrocelaf, bo tak go nazwałem, był pisklęciem kurczaka. Posiadał nieproporcjonalnie dużą głową. Został odrzucony przez społeczeństwo z powodu swojej ułomności, nie mógł za nikim nadążyć, bo zawsze musiał ciągnąć za sobą olbrzymi łeb. Z tego powodu trochę go sobie obdrapał. Do tego dochodził wytrzeszcz zezowatych oczu, którego nie zdążyłem jeszcze zdiagnozować. Hydrocelaf wlepiał we mnie swoje duże ślepia i zaczął miarowo stukać dziobem o krzesełko. Zawsze tak robił, kiedy chciał się napić. Wziąłem nieboraka na ręce i wyniosłem na górę. W kuchni ma specjalny, podnoszony stołek, w którym go zawsze sadzam. Znowu zaczął mi się przyglądać, a jego źrenice wędrowały po oczach w hipnotycznym transie.
Wyjąłem z szafki kuchennej litrowy słoik wypełniony srebrzystobiałą cieczą. Znalazłem dwie podstawki pod jajka, które doskonale sprawdzały się w roli kieliszków. Powoli zacząłem nalewać rtęć do podstawek. Hydrocelaf na sam jej widok zaczął podskakiwać na krzesełku i w szaleńczym tempie oblizywać dziób swoim maleńkim językiem. Zmontowałem jeszcze mojemu podopiecznemu drewnianą podpórkę pod głowę, bo w jego przypadku zacznie mu ciążyć dość szybko, po czym zaczęliśmy rozpracowywać wspaniały trunek.
Gdy raczyłem się rtęcią, zacząłem mieć wiele przemyśleń, bowiem ciecz dość szybko uderza do głowy i czyni w niej niemałe spustoszenie. Bardzo ciężko jest się wtedy wysłowić, zamiast poprawnej mowy, wychodzi niezrozumiały bełkot przypominający dalekowschodnią modlitwę. Hydrocelaf miał głowę do rtęci, ale widziałem po jego wyrazie twarzy, że zbliża się do swojego limitu. Z wielkim trudem wstawił sobie podpórkę w dziób, prawdopodobnie, żeby nie zapomnieć o oddychaniu, i zasnął. Po chwili ja także zasnąłem.
Obudziło mnie hałas przed domem. Zwlekłem się ze stołu i opierając się o kuchenny kredens zacząłem zmierzać w stronę drzwi wyjściowych. Po ich otwarciu ujrzałem ciotkę Lemetecię leżącą przed schodami z przekrzywioną głową i wzrokiem wlepionym w ziemię.
- Och! Ciociu! Zapomniałem o tym nieszczęsnym schodku! – Krzyczałem sam do siebie, nie mogłem zrozumieć, w jaki sposób mogłem ominąć tak ważną rzecz! Jednak zaraz potem spojrzałem na zegarek. – Zaraz, zaraz… ciocia przyszła o dwie godziny za wcześnie! No niestety, jak się nie przestrzega godziny odwiedzin, to zazwyczaj kończy się to tragicznie. Ciocia sama jest sobie winna! – Ciotka jednak nie mogła już przeprosić, lub zaprzeczyć. W jej martwych oczach widać było, że na niebie zbierają się chmury. – Nie będzie przecież ciocia leżała na deszczu…
Chwyciłem ją za nogi i wciągnąłem do środka. Była tęgą kobietą, a wciąż podwijająca się krynolina nie ułatwiała mi zadania, toteż spociłem się przy tej czynności co niemiara. Z wielkim trudem ułożyłem ją na kuchennym stole. Hydrocelaf nadal smacznie drzemał, ciotka nadal była martwa, a ja… ja zaczynałem się nudzić.
Z powodu braku jakichkolwiek zajęć zacząłem przypominać sobie, jak to było kiedyś. Za młodu byłem wielkim autorytetem dla studentów na Collegium Anatomicum. Lekcje anatomii, które przeprowadzałem, cieszyły się niesłychanym uznaniem a sala zawsze była wypełniona po brzegi. Nawet świst kul i jęki dzielnych, bezimiennych bohaterów, co konali za ojczyznę, nie mogły wyrwać mnie z ulubionego zajęcia. Człowiek jest taki ciekawy w środku… nurtuje mnie pytanie, czy od tamtego czasu nie zaszły jakieś zmiany w budowie ludzkiego ciała… ciotka nie powinna się obrazić.
W mojej ukrytej szafce czekały skalpele, nożyczki, miedziane pojemniki na wnętrzności i zaciski. Zdjąłem z ciotki wspaniałą kreację oraz bieliznę i zabrałem się do roboty. Darowałem sobie mycie, bowiem ciotka Lemetecia była bardzo schludną osobą, zawsze dbającą o higienę i wygląd, toteż uznałem, że przed przyjściem do mnie musiała wziąć prysznic. Poza tym nie miałem warunków i ochoty na obmywanie zwłok. Doskonale ostry skalpel, który był odlewany w całości, wszedł w ciało jak w masło. Szkarłatny płyn powoli zaczął wyciekać z klatki piersiowej, a ja pewnym ruchem zacząłem ciągnąć nóż dalej, w dół ciała. Gotowe. Ręce całe były zbrukane krwią… polizać? Nie! Nie wolno mi! Mam straszną słabość do czerwonej wody, muszę się pilnować. Rozchyliłem płaty skóry, które złapałem zatrzaskami za krawędzie stołu. No proszę, wygląda na to, że niewiele się tu zmieniło. Wspaniale! Aż chce się śpiewać!
Czułem się wspaniale, cieszyłem się, że ciotka przyszła wcześniej i cieszyłem się, że nie naprawiłem tego schodka. W międzyczasie Hydrocelaf się obudził i zaczął świergotać w rytm wymyślonej przed chwilą piosnki. Nagle, drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem do środka wszedł Talamasy.
- Co tu się wyprawia? – ryknął.
- Bo widzisz mój drogi przyjacielu, dzisiaj miała przyjść moja ciotka i…
- Dlaczego jesteś cały ubabrany we krwi? Co robią te zwłoki na stole? Znowu to zrobiłeś!
- Ależ drogi Talamasy, to był wypadek, zapomniałem naprawić schodka przed wejściem i… to był wypadek! – Talamasy przestał krzyczeć. Spojrzał na mnie swoimi czarnymi oczami i przemówił tym swoim innym głosem. Tym, którego się boję. - Dlatego właśnie tu jesteś. Zrobiłeś to znowu.
- Ale… ale proszę cię drogi przyjacielu, nie mów tak do mnie… może… może skusisz się na la rostbeff? Spójrz! Jakie zacne udo ma ciotka! – Podniosłem w górę udo ciotki Lemetecii, które doskonale nadawało się na wspaniałą pieczeń.
- Sprzątniesz to. Natychmiast – odpowiedział niewzruszony Talamasy.
- N… Nie! Nie sprzątnę! Nie chcę, nie będę i nie mogę!
- Teraz! Teraz! Teraz! – Talamasy powtarzał to cały czas, coraz głośniej.
- Nieee! Proszę! – Łzy same zaczęły napływać mi do oczu, grdyka trzęsła mi się niemiłosiernie. Widząc moją rozpacz Hydrocelaf zaczął złowrogo skrzeczeć na Talamasy’ego, ten widząc zdenerwowane pisklę, złapał je za głowę, posadził na zakrwawiony stole i wziął skalpel, którym pociąłem ciotkę.
- Zapłacisz za swoje grzechy. – Powiedział do mnie, po czym z całej siły wbił skalpel w łepetynę Hydrocelafa. Krzyk, który wydobył się z jego dzioba całkowicie mnie przeraził. Mój podopieczny wyrwał się z uścisku Talamasy’ego i zaczął biegać po kuchni zachlapując cały kredens krwią. Po chwili upadł, a jego małym, wątłym ciałem zaczęły trząść drgawki. Hydrocelaf umierał na moich rękach.
- Masz tu posprzątać – rzucił Talamasy, po czym wyszedł.
Załzawione oczy Hydrocelafa wpatrywały się we mnie. Już, już… cichutko. Jestem przy tobie przyjacielu.


cdn. (?)
Odpowiedz
#2
Najpierw praca, potem przyjemność:
FORMA:
Budujesz krótkie zdania, przez co opowiadanie wydaje się jakieś takie "rwane". Zabieg to ciekawy, aczkolwiek nie sprawdza się w takim momencie opowiadania, gdzie akcja jest dopiero "osnuwana". Z drugiej strony, jak już zaczynasz łączyć zdania, to łączysz je w dziwny sposób. e.g:

Była bardzo nieuprzejma, postawiła mnie w niezręcznej sytuacji.
Dwa zdania, dotyczące tej samej sytuacji, ale dwa oddzielne. Nie ma tu bezpośredniego ciągu przyczynowo-skutkowego, bo nie ma takowego łącznika. To akurat zdanie, mógłbyś śmiało rozdzielić na dwa pojedyncze, bez straty dla naracji. Podobnie zresztą zrobiłeś tutaj:

Wizyta przyjaciela bardzo podniosła mnie na duchu, wypiliśmy herbatę i ucięliśmy sobie miłą pogawędkę.

Dalej,

że trochę to trwa zanim tam się dojdzie. Bliżej wieczora niespodziewanie odwiedził mnie Talamasy.
Te zdania powinny być oddzielone akapitem - kończy się jedna logiczna całość, a zaczyna kolejna scena.

TREŚĆ:
Ech, fajna, zakręcona fantasmagoryczna opowiastka. Mój analityczny umysł, jednakże, ciągle i wciąż domaga się wyjaśnień. O co tutaj chodzi? Kto jest kim, co robi i dlaczego. No cóż, być może mam takie a nie inne odczucie, gdyż nie przepadam za sztuką dla sztuki, a to twoje opowiadanie, to taki impresjonistyczno-abstrakcyjny obraz malowany na rozciągniętym płacie ludzkiej skóry - trzeba dużo nerwów, by tak skrojone dzieło opatrzyć komentarzem " nieźle dobrane kolory". (Mam nadzieję, że zrozumiesz o co mi chodzi, bo trochę popłynąłem Big Grin)
One sick puppy.
Odpowiedz
#3
Na razie może to nie wyglądać na coś sensownego (choć starałem sie umieścić istotne "smaczki - drobiazgi", które mogłyby ukierunkować tok myślenia) ale uwierz mi, jakiś cel w tym opowiadaniu mi przyświeca Smile. Chciałem tylko wiedzieć, czy jest sens w dalszym pisaniu (zamierzam zaknąć całość w 4 rozdziałąch) czy też lepiej dać sobie spokój Smile. Acha, dobrze zrobiłem wrzucając to do horroru? Opowiadanie wywołuje jakiś niesmak, niepokój... gęsią skórkę? Czy to tylko mdła papka? Big Grin
Odpowiedz
#4
(21-02-2011, 19:30)PeteDoherty napisał(a): Acha, dobrze zrobiłem wrzucając to do horroru?

Niegodnym, więc podeprę się klasykiem:

I rzekł Pan: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam,
godne to i sprawiedliwe, by opki swoje
w dziale "horror" zamieszczać,
bowiem cieszą one serce Pana."


One sick puppy.
Odpowiedz
#5
Powiem ci coś. Horror w klimatach końca XIX wieku... pomysł bardzo zacny. Opis szaleństwa oczami szaleńca mi się podoba. Tworzysz bardzo przemawiające do czytelnika obrazy, a nie są jakoś specjalnie szczegółowe. To dobrze. Tekstów jak powyższy raczej nie lubię, ale bardzo lubię XIX wiek, a konkretnie mentalność i kulturę przełomu wieków. To był wyjątkowy czas, tak różny od innych.
Ale, i tutaj zawijka, ja tak naprawdę nie mam pewności co do tego, że akcja dzieje się w okolicach przełomu wieków. Na to wskazuje jedyna data, która pojawia się w opowiadaniu i jest nawiązaniem do emerytury Zwidy Numer Jeden, Tamalsego.

Skalpel raczej byłby z kutej stali. Prysznic to niezbyt szczęśliwe określenie dla człowieka który sobie żyje w chyba okolicach przełomu XIX i XX wieku. Ale, mogę się mylić. Może Jego świat dzieje się w XIX wieku a tak naprawdę kolo leży w izolatce szpitala psychiatrycznego przykuty do łóżka. Albo jest pustelnikiem mordercą, który zarzyna ofiary, będąc święcie przekonanym, że wszystko to dzieje się przypadkiem. A może Hydrocelaf to jego dziecko? No widzisz, jak to działa na wyobraźnię?

Narracja rzeczywiście urywana, choć można to wytłumaczyć osobą narratora. Narratorem opowieści jest sam bohater. Wytłumaczymy tutaj górnolotne określenia i inne elementy, które przy innym typie narracji byłyby błędem. Powtórzeń jednak nie można wytłumaczyć, kilka jest. Zbyt długich zdań też unikaj. I te kropki. Absolutnie unikaj. Opisz, że rozmówca milczy, nic nie mówi, nawet gdyby to były siedzące zwłoki, nie musisz przy tym do tego nawiązywać. Kropki wywalamy, panie Autorze.

Dokończ. A następny kogo wyzywam na pojedynek na słowa, to ty. I będziemy pisać na kanwie XIX wieku! Już się nie mogę doczekać!
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#6
Przedostatni rodział.

Rozdział III
„Lustro”


Witajcie. Dzisiaj był bardzo smutny dzień. Musiałem pochować mojego kompana – Hydrocelafa. Dobrze, że był niewielkich rozmiarów. Nie musiałem się za bardzo męczyć przy zbijaniu trumny. Niestety, nie jestem zbyt dobrym stolarzem.
Bardzo przeżyłem jego śmierć, bowiem został zabity przez Talamasy’ego – mojego najlepszego przyjaciela. Ale tak naprawdę, to była moja wina. To wszystko była moja wina.
Do zbudowania trumienki użyłem paru desek z konstrukcji domu. Musiałem uważać na te olbrzymie szczury. Przez dziury po deskach było mi zimno w nocy, ale przecież miałem wspaniały, ciepły koc od Talamasy’ego. Dzięki Ci Boże za takiego przyjaciela.
Pogrzeb był krótki, grób płytki, a wierszyk, jaki ułożyłem na uroczystość wymyślony naprędce:
Tam głęboko na dole
Leży płód w trumience
Niczym w ciemnej piwnicy
Jesienny przetworek

Pewnie gdyby miał rymy, byłby piękniejszy, ale i tak byłem z niego dumny. Tak samo jak z kiszonych ogórków własnej roboty, których piwnica jest pełna.
Nad wanną w łazience znajduje się pawlacz. Bardzo dawno tam nie zaglądałem, więc postanowiłem posprzątać ewentualny bałagan. Trochę się zdziwiłem, bowiem zastałem tam jedynie sporych rozmiarów pakunek z napisem: „Nie otwieraj!”.
Nie przypominam sobie, abym wnosił tego typu rzeczy do domu. Bardzo zaaferowany znaleziskiem przez dłuższą chwilę myślałem co z nim zrobić. Kształt pudła wskazywał na jakiś obraz... czyżby to był ten malunek Roericha, który miałem dostać od ciotki na komunię? Przez chwilę bawiłem się nożem do korespondencji, którym zraniłem sobie wewnętrzną część lewej dłoni. Czerwona woda. Polizać? Nie, nie mogę!
Zdecydowałem się otworzyć tajemniczą paczkę. Tektura szybko została rozcięta i mym oczom ukazało się spore lustro w żeliwnej oprawie. Misternie wykuta winorośl okalała taflę zwierciadła. Mojemu sprawnemu oku nie mógł umknąć napis umieszczony na samej górze całego zdobienia: „Lustro Stendhala”. Zaiste piękny przedmiot znalazłem, dlatego też czułem niesamowitą chęć pochwalenia się nim.
Okazja ku temu pojawiła się niespodziewanie szybko. Jakieś pięć minut po rozpakowaniu do mych drzwi zapukał nie kto inny jak Talamasy. Wyglądał dziwnie. Miał na sobie wypchaną głowę jelenia, taką jakie wiszą w domach wielkich myśliwych. Stojąc przed wejściem do ganku wpatrywał się we mnie malutkimi czarnymi oczami, zapewne szklanymi. Malutkimi jak główki od szpilek, ale nieustępliwymi, pustymi a zarazem pełnymi. Mój dziwny przyjaciel stał przed drzwiami i charczał, jakby chorował na suchoty.
- Mój drogi Talamasy, może zechcesz napić się szklanki wody?
- .................................................
- No dobrze, jak nie, to nie. Proszę, wejdź. Muszę Ci coś pokazać. Doprawdy niesamowite i zacne znalezisko.
- ..................................................
Wziąłem mojego przyjaciela za ramię, które było chude i kruche niczym chrust na opał. Zaprowadziłem go do pokoju, w którym ustawiłem lustro Stendhala. Postawiłem go przed nim i dumnie wypinając pierś odkryłem wspaniały antyk, który wcześniej przykryłem aksamitem, ażeby się nie pobrudził.
- Oto moje znalezisko, wspaniałe lustro Stendhala! – Talamasy zaczął lekko trząść swym jelenim łbem i jął skrzeczeć, prawie jak Hydrocelaf, kiedy skalpel ugrzązł w jego łepetynie.
Zaaferowany spojrzałem w taflę lustra, ale ujrzałem jedynie swoje odbicie.
- Talamasy, nie rozumiem... co się dzie... – Kiedy odkręciłem się do mego przyjaciela, jego już nie było. Zupełnie jakby się rozpłynął w powietrzu.
Na podłodze został tylko wypchany jeleni łeb, który podrygiwał i zamiatał długim jęzorem zakurzoną, sękatą podłogę. Charczał i wypluwał gęste, czarne plwociny.
Zostałem sam z lustrem, które powoli zaczęło pękać.
Odpowiedz
#7
Drogi Autorze, znowu kropki. Nie wiem czemu one służą. Kropkami nie zapisuje się milczenia. Nagle zacząłem mieć mieszane uczucia. Stępiło Ci się pióro? Nie sądzę. Kończą pomysły na schizy naszego doktora? Być może. W porównaniu z poprzednimi, rozdział III jest znacznie bardziej płaski. Język gorszy. Mniej w nim materiału dla domysłów i nawiązań pod postacią symboli. Wbrew pozorom umysł każdego szaleńca kieruje się logiką, logiką właściwą jemu. O ile wydawało mi się, że złapałem schemat w pierwszych dwóch rozdziałach, o tyle teraz mam wątpliwości. Czekam na końcówkę, wtedy zawyrokuję.
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#8
głowę jelenia, taką jakie wiszą
przecinek: głowę jelenia, taką, jakie wiszą

Stojąc przed wejściem do ganku wpatrywał się we mnie malutkimi czarnymi oczami, zapewne szklanymi. Malutkimi jak główki od szpilek, ale nieustępliwymi, pustymi a zarazem pełnymi.
Dla mnie jest to jedno zdanie, a nie dwa oddzielne.

All in all - nie bawią mnie takie klimaty, ale jest fajnie.
One sick puppy.
Odpowiedz
#9
Dr Sagittarius cz. IV
"Engram"


Wraz z rozpadem tafli zwierciadła pojawiło się zwątpienie. Znikła błoga nieświadomość, nieporadność i pomroczność jasna. Pojawił się lęk. Przeraźliwy, rzeczywisty i namacalny. Wszechogarniający.

Doktor zdał sobie nagle sprawę, że w oknach nie ma szyb, a deski domu zaczynają trzeszczeć i wypluwać z siebie gwoździe, które przez tak długo trzymały je ze sobą. Szybko stanął na równe nogi. Był zdezorientowany.
- Co się do jasnej cholery dzieje? - Zamiast odpowiedzi, poczuł ból w okolicy kostki. Gdy spojrzał w dół, ujrzał głowę jelenia, która wgryzła się żółtymi, oblepionymi czernią zębami w ścięgno Achillesa i szybkim ruchem oderwała je od nogi.
- Jezu Chryste! - Ból, który właśnie uderzył w synapsy doktora, rozchodził się po całym ciele. Jednak na tyle jeszcze zachował świadomość, że zdrową nogą kopnął w jelenią głowę i posłał ją na drugą stronę pokoju.

Z trudem łapiąc równowagę otworzył drzwi do kuchni. Szybko zamknął je za sobą i przystawił krzesłem, które akurat miał pod ręką. Czuł, że traci dużo krwi, a czarna substancja, którą ubabrany był pysk wypchanego zwierzęcia potęgowała ten stan. W kuchni wszystkie ściany trzeszczały, gwoździe świstały dookoła a deski roztrzaskiwały się o meble. Donośny pisk zaczął zalewać cały dom.

Kiedy doktor spróbował postawić okaleczoną nogę, z rany, oprócz gęstej bordowej krwi, popłyną strumień kleistej ropy. Ból był nie do wytrzymania. Odgłosy z wnętrza domu, piwnicy i dziwnie obszernych ścian zaczęły się nasilać. W czarnych dziurach między deskami, które jeszcze nie odpadły, zaczęły się pojawiać małe, czerwone punkciki. Pomimo niewyobrażalnego bólu, strachu i osłabienia, umysł doktora starał się logicznie ocenić całą sytuację. Na jednej nodze przeskoczył w okolice kredensu, chwycił stojącą tam miotłę, którą się podparł i najszybciej jak potrafił rzucił się w stronę drzwi wyjściowych.

Przebył już prawie trzy czwarte drogi, kiedy z ciemności dobiegł głośny łopot. Uniósł głowę i w twarz uderzył go gigantyczny, uskrzydlony stwór o gorejących oczach. Potwór otoczył doktora swoim długim, szczurzym ogonem i zaczął poszukiwać wrażliwego miejsca na szyi. Machał błoniastymi skrzydłami i wbijał w wątłe ciało uczonego ostre pazury.

Doktor jak oszalały zaczął okładać pięściami śmierdzący kształt. Nietoperzopodobne stworzenie spadło na ziemię. Zdzielił je miotłą i roztrzaskał głowę zardzewiałym czajnikiem z komody, mgliście zdając sobie sprawę z tego, że krzyczy. Horda szczurów, która właśnie wylała się ze ścian, zaczęła mu się wspinać po nogach.

Ruszył biegiem, strząsając z siebie kilka, ale inne już siedziały mu na brzuchu i na piersiach. Jeden wskoczył na ramię i wsunął kontrolnie pysk w jego ucho.

Nadleciał kolejny nietoperz. Wczepił się na chwilę pazurami w głowę doktora, po czym zerwał się ponownie do lotu, wyrywając płat skóry pokrywającej czaszkę.

Poczuł, że ciało zaczyna mu drętwieć. Uszy rozdzierały piski i zawodzenie setek szczurów. Zrobił ostatni krok, zachwiał się pod ciężarem futrzastej masy i osunął na kolana. Zaniósł się wysokim, piskliwym śmiechem, który szybko przeszedł we wrzask.



Do pokoju wparowało bezgłowe ciało ubrane w schludny garnitur. Pod ręką niosło obszerny pakunek z napisem „nie otwierać”. Udało się w stronę łazienki mijając ucztującą zgraję gryzoni. Z trudem ustawiło tekturowe pudło w pawlaczu. Następnie udało się do pokoju obok, odkładając podpierające drzwi krzesło. Weszło do środka, podniosło podskakujący łeb jelenia i umocowało go sobie na szyi.

Talamasy wrócił do kuchni i pstryknięciem palców rozgonił szczury. Kucnął nad oskórowanym ciałem doktora, które nie miało już uszu, nosa, oczu. Doskonale było widać, jak mięśnie kurczą się z bólu.
- Herr Doktor, widzę, że mamy już dosyć, prawda? – Powiedział drwiącym tonem Talamasy. Podniósł na wpół żywe, sączące krew ciało i zarzucił je sobie na ramię. – Bo widzisz doktorze, każdy dostaje takie na jakie zasłużył. A teraz idziemy się kurować. Poza tym, trzeba ci znaleźć jakąś pracę... w prosektorium może?
Odpowiedz
#10
Nadal nie wiem co i dlaczego się stało, ale może taki jest urok tego opowiadania...
Jedna tylko uwaga:
Bo widzisz doktorze, każdy dostaje takie na jakie zasłużył.
Takie co, takie szczury? Takie zakończenie? Czegoś wybitnie tu brakuje.
One sick puppy.
Odpowiedz
#11
Drogi Autorze, naprawdę ciężko mi coś powiedzieć na temat całości. Sama forma ostatniej części raczej dobra, ciężka do zgryzienia fabuła i przekaz, który chciałeś w tekście zawrzeć. Mam kilka przemyśleń, lecz trudno doszukać mi się w tekście wskazówek, które naprowadziły by mnie na klucz do zrozumienia fabuły. To trudne. Nie wiem kim, kiedy i gdzie jest pan doktor. Co ma zobrazować jego postać. Wydaje mi się, że to jakaś metafora, że całość opowieści jest metaforą. No i właśnie, co każdy dostaje na jakie zasłużył? Lanie? Życie? Co to za pakunek i jak wiąże się z zakończeniem? Trudno dostrzec jej sens, może dlatego, że opowieść poznawana jest na raty. A może zamysł był taki: umysłu szaleńca nikt nie pojmie.
"Mówię sam do siebie, ale ponieważ cenię sobie swoją opinię, nadałem sobie tytuł doktora." Erich Segal
Odpowiedz
#12
I o to mi właśnie chodziło (post Chrisioka)
[odnoszę się do dyskusji na priv]
One sick puppy.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości