__________________________________________________
Dialog o monologu (albo odwrotnie)
Lubię teatr. Lubię w teatrze przyzwolenie na widowisko, na podział na aktorów i widzów, odczuwaną obecność autora, reżysera. Nawet bileter pełni swoją symboliczną funkcję i z maleńką latareczką w dłoni przydziela każdemu miejsce w przedstawieniu. W teatrze panuje porządek.
Ponieważ lubię teatr, zostałam nauczycielem. Do szkoły aktorskiej była straszna konkurencja i trzeba było mieć talent. Na wydział nauczycielski donosiłam tylko obowiązkowe zaświadczenie o przydatności do zawodu.
Certyfikat ten wypisywał lekarz. Miał za sobą ciężkie sześcioletnie studia, conocne wkuwanie, potem staż, praktyki…itd. I dzięki swojej wiedzy jak Himalaje o ludzkim ciele (i umyśle) oraz doświadczeniu zawodowemu mógł wypisać mi zaświadczenie, że nadaję się do zawodu nauczyciela. Na takim świstku. Ostatni punkt formularzyka brzmiał: nie ma odrażającego wyglądu - tak/nie. Lekarz tam przybijał pieczątkę: doktor nauk medycznych.
No i zostałam nauczycielką polskiego. Bo lubiłam teatr. Do dziś świetnie gram nauczycielkę języka polskiego, zwłaszcza na maturach ustnych, kiedy gość, idący na informatykę lub marketing i zarządzanie (mądry dzieciak) wygłasza mi monolog o „Motywie dojrzewania w wielkich monologach”. Monolog o monologach. Poezja.
Pierwsze parę minut zachwyca mnie ten „monolog o monologu”. Mam wniebowziętą gębę i patrzę w oczy dojrzewającemu w monologu przyszłemu informatykowi. Koleżanka, chowając ręce pod stołem, grzebie paznokciem pod paznokciem (wygrzebuje kredę, bo przedtem miała lekcje). Mnie to rozprasza brutalnie w odbiorze. Skupiam się cała dla monologu i słucham dwieście siedemdziesiąty siódmy raz o Konradzie w celi albo sto siedemdziesiąty siódmy raz o Kordianie na Mont Blanc. Konstatuję, że o Kordianie mówią uczniowie rzadziej i obiecuję sobie sprawdzić w domu, czy przy „wielki+monolog+dojrzewanie” Pan Google rzeczywiście bardziej lubi Mickiewicza. Notuję to w pamięci i uśmiecham się ciepło do monologującego maturzysty.
W wyobraźni daję Konradowi i Kordianowi pistolety, pojedynkują się. Konrad trafia Kordiana w kolano, dmucha w lufę i chichocze. Kordian rewanżuje się w rozchichotaną gębę samotnego więzionego i ten nie zdążył doliczyć do 17, a co dopiero do 44. Nadlatują Duchy z Prawej z drabiną. Nie wiem, czemu z drabiną, przypominam sobie jednak Hanuszkiewicza, mam ochotę zawarczeć jak Dykiel na motorze. Warczę w wyobraźni i uśmiecham się do dojrzewającego. Mówi już zresztą o Arturze z Mrożka. Zapisuję w pamięci, żeby sprawdzić w google’ach, czy tam jest jakiś monolog Artura. Nie pamiętam dokładnie, bo nigdy w trzyklasowym liceum nie zdążam ze współczesną w kurcgalopku przez literaturę. Mówię przyszłym zinformatyzowanym marketingowcom pod koniec ich ostatniej w życiu lekcji polskiego, że Mrożek był fajny i śmieszny. W dzienniku zapisuję temat: „"Tango" Sławomira Mrożka. Wskazywanie elementów groteski i parodii”. Znalazłam taki scenariusz lekcji w internecie, na wypadek, gdyby miała zdarzyć się hospitacja. Dyrektor wprawdzie uczył geografii, ale jest starszy nawet ode mnie i może lubić Mrożka. Obiecuję sobie, że dla siwych włosów dyrektora przeczytam znowu tego cholernego Mrożka.
Koleżanka z komisji wygrzebała już kredę i słucha. Może pamięta, co gadał Artur?
Czternasta minuta i już spinam mięśnie do dialogu o monologu. Wniosków nie usłyszałam przez kontemplację wyrażenia „dialog o monologach”. Kocham poezję.
Jako gość w komisji pierwsza zadaję uśmiechnięte pytanie:
- Który z bohaterów jest ci bliższy? Z którym się utożsamiłbyś?
Mam ochotę zapytać, po ile chodzą teraz prezentacje, bo dzieciak do Włoch chce na wakacje. Trzepnęłabym kilka. Na przykład o dojrzewaniu w dialogu.
Lubię teatr. Lubię w teatrze przyzwolenie na widowisko, na podział na aktorów i widzów, odczuwaną obecność autora, reżysera. Nawet bileter pełni swoją symboliczną funkcję i z maleńką latareczką w dłoni przydziela każdemu miejsce w przedstawieniu. W teatrze panuje porządek.
Ponieważ lubię teatr, zostałam nauczycielem. Do szkoły aktorskiej była straszna konkurencja i trzeba było mieć talent. Na wydział nauczycielski donosiłam tylko obowiązkowe zaświadczenie o przydatności do zawodu.
Certyfikat ten wypisywał lekarz. Miał za sobą ciężkie sześcioletnie studia, conocne wkuwanie, potem staż, praktyki…itd. I dzięki swojej wiedzy jak Himalaje o ludzkim ciele (i umyśle) oraz doświadczeniu zawodowemu mógł wypisać mi zaświadczenie, że nadaję się do zawodu nauczyciela. Na takim świstku. Ostatni punkt formularzyka brzmiał: nie ma odrażającego wyglądu - tak/nie. Lekarz tam przybijał pieczątkę: doktor nauk medycznych.
No i zostałam nauczycielką polskiego. Bo lubiłam teatr. Do dziś świetnie gram nauczycielkę języka polskiego, zwłaszcza na maturach ustnych, kiedy gość, idący na informatykę lub marketing i zarządzanie (mądry dzieciak) wygłasza mi monolog o „Motywie dojrzewania w wielkich monologach”. Monolog o monologach. Poezja.
Pierwsze parę minut zachwyca mnie ten „monolog o monologu”. Mam wniebowziętą gębę i patrzę w oczy dojrzewającemu w monologu przyszłemu informatykowi. Koleżanka, chowając ręce pod stołem, grzebie paznokciem pod paznokciem (wygrzebuje kredę, bo przedtem miała lekcje). Mnie to rozprasza brutalnie w odbiorze. Skupiam się cała dla monologu i słucham dwieście siedemdziesiąty siódmy raz o Konradzie w celi albo sto siedemdziesiąty siódmy raz o Kordianie na Mont Blanc. Konstatuję, że o Kordianie mówią uczniowie rzadziej i obiecuję sobie sprawdzić w domu, czy przy „wielki+monolog+dojrzewanie” Pan Google rzeczywiście bardziej lubi Mickiewicza. Notuję to w pamięci i uśmiecham się ciepło do monologującego maturzysty.
W wyobraźni daję Konradowi i Kordianowi pistolety, pojedynkują się. Konrad trafia Kordiana w kolano, dmucha w lufę i chichocze. Kordian rewanżuje się w rozchichotaną gębę samotnego więzionego i ten nie zdążył doliczyć do 17, a co dopiero do 44. Nadlatują Duchy z Prawej z drabiną. Nie wiem, czemu z drabiną, przypominam sobie jednak Hanuszkiewicza, mam ochotę zawarczeć jak Dykiel na motorze. Warczę w wyobraźni i uśmiecham się do dojrzewającego. Mówi już zresztą o Arturze z Mrożka. Zapisuję w pamięci, żeby sprawdzić w google’ach, czy tam jest jakiś monolog Artura. Nie pamiętam dokładnie, bo nigdy w trzyklasowym liceum nie zdążam ze współczesną w kurcgalopku przez literaturę. Mówię przyszłym zinformatyzowanym marketingowcom pod koniec ich ostatniej w życiu lekcji polskiego, że Mrożek był fajny i śmieszny. W dzienniku zapisuję temat: „"Tango" Sławomira Mrożka. Wskazywanie elementów groteski i parodii”. Znalazłam taki scenariusz lekcji w internecie, na wypadek, gdyby miała zdarzyć się hospitacja. Dyrektor wprawdzie uczył geografii, ale jest starszy nawet ode mnie i może lubić Mrożka. Obiecuję sobie, że dla siwych włosów dyrektora przeczytam znowu tego cholernego Mrożka.
Koleżanka z komisji wygrzebała już kredę i słucha. Może pamięta, co gadał Artur?
Czternasta minuta i już spinam mięśnie do dialogu o monologu. Wniosków nie usłyszałam przez kontemplację wyrażenia „dialog o monologach”. Kocham poezję.
Jako gość w komisji pierwsza zadaję uśmiechnięte pytanie:
- Który z bohaterów jest ci bliższy? Z którym się utożsamiłbyś?
Mam ochotę zapytać, po ile chodzą teraz prezentacje, bo dzieciak do Włoch chce na wakacje. Trzepnęłabym kilka. Na przykład o dojrzewaniu w dialogu.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]
Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".