21-12-2011, 20:18
Sobota, 9:30. Leniwe przebudzenie w skotłowanej, przesiąkniętej wonią, niezmytego wczoraj, codziennego brudu i potu, oraz odorem częściowo zmetabolizowanej wódy z piątkowej libacji, białej w niebieskie kwiatki pościeli. Co ranek już od dwóch miesięcy patrząc na nią utwierdzam sie w przekonaniu, że należałoby w końcu ją wyprać. Zamknięte okno (fermentacja gazów za moment rozsadzi mi śluzówkę nosa) przez które słońce spluwa mi w twarz rażącą gałki nowiną :'Wstał już nowy dzień', sugerując mi żebym ruszył dupę z wyra. Nie, jeszcze nie, jeszcze na chwilkę zakopię się w ściółce. Zamykam oczy. Namolny dzień nie daje za wygraną- światło atakujące zza okna przenika przez powieki niczym promienie gamma przez żelbeton, dewastując jeszcze odpoczywające siatkówki. Obrót o 180 stopni w stronę ściany- teraz słońce może mi naskoczyć. Zapadam w ponowne odrętwienie. Poranne drzemki, gdy jeszcze się nie wstało i po prostu leży się w łóżku, to chyba najprzyjemniejsze co można w nim robić w pojedynkę; ta łatwość uzyskania snu i możność jakby sterowania swobodnym, stopniowym traceniem przytomności; to jak kontrolowana implozja w samego siebie dająca możliwość efemerycznego i fragmentarycznego zlustrowania własnej podświadomości. Dzieje się to na pograniczu jawy i snu, w momencie gdy trzeźwe myślenie z wolna, ale nie doszczętnie, odpuszcza ustępując miejsca freudowskiemu id.(LD). A więc śpię półsnem porannym, zwinięty w embrionalny kłębek, katatonicznym uściskiem dusząc poduszkę wielką jak połowa kołdry. Mijają minuty dopełniając pierwszy kwadrans od przebudzenia. A niech to, muszę wstać, nie ja tego chcę tylko mój organizm się tego domaga, precyzując potrzebę parciem na zwieracz. Wynurzam się z pościeli. O ku, jestem rozebrany, same gacie (?!), nie pamiętam, żebym się wczoraj rozbierał do spania (zwykle w piątek wieczorem (czyt. w nocy) nie mam już siły na takie manewry z ciuchami). Czy ktoś, prócz mnie, jest jeszcze w mieszkaniu? Wpadam do przedpokoju z trudem utrzymując pion po raptownym wyskoczeniu z wyra. Lewo- kuchnia- nikogo nie ma, prawo-
duży pokój- nikogo nie ma, i nic nie zginęło, teraz spokojnie jeszcze raz w lewo po fajki i zapalniczkę zostawione na stole, następnie azymut na toaletę i tempo. Zamykam drzwi za sobą. Spojrzenie w lustro: na mordzie klująca trzydniówka, ślipia kaprawe przyozdobione śpiochami i lekką opuchlizną, czoło nieznacznie zarysowane, a na prawej małżowinie różowa plama po (tak mi się zdaje) lakierze do paznokci- Dżizas, co ja ku wczoraj robiłem, albo co mi było robione ?!Krótka, niema obietnica bez pokrycia, dana samemu sobie, że już nie będę tyle pił, i siadam na tronie; Viceroy w zęby, zapalniczka, płomień, głęboki wdech- poranny rytuał dopięty. Świątynia dumania powoli wypełnia się smugami dymu, jeszcze tylko dokręcenie wiecznie cieknącego kranu nad wanną i alles klar. ...Nieodległa przyszłość, wynalazłem reaktor termojądrowy na wodę, w którym stosunek energii włożonej do energii otrzymanej jest jak zapalona zapałka do wybuchu wulkanu, a produkty uboczne są całkowicie biodegradowalne; dostałem nagrodę Nobla, jestem obrzydliwie bogaty; Polska jako główny eksporter energii elektrycznej z reaktora mojej konstrukcji wyszła z długów i od kilku lat odnotowuje się wzrost standardu życia. Komputery wyposażone w wiele tysięcy procesorów strumieniowych potrafią...Chlup- figurka z brązu zwodowana, utopiona. Żar papierosa, przetrawiwszy już rejestrację, smali filtr, wyrzucam do kibla ostrożnie by się nie poparzyć. Sięgam po papier, a tu ostatni skrawek; poirytowany lustruję łazienkę, jest- dwie rolki na półce nad wanną- Kto go ku tak wysoko położył?! Nic to, z niewytartym tyłkiem stanąłem na obrzeżach wanny, zabieram jedną rolkę velveta i prawie z telemarkiem ląduję bezpiecznie na płytkach przed tronem. Rozpakowuję,..-nie no, ludzie boga w sercu nie macie(?!)- posklejane jakimś cholerstwem. Udało się, spłukałem, rączki umyłem, drzwi do świątyni dumania zatrzasnąłem z hukiem. Czas na śniadanie: kawa, pączek i kolejna fajka; ciekawe co mnie dzisiaj jeszcze wku .
duży pokój- nikogo nie ma, i nic nie zginęło, teraz spokojnie jeszcze raz w lewo po fajki i zapalniczkę zostawione na stole, następnie azymut na toaletę i tempo. Zamykam drzwi za sobą. Spojrzenie w lustro: na mordzie klująca trzydniówka, ślipia kaprawe przyozdobione śpiochami i lekką opuchlizną, czoło nieznacznie zarysowane, a na prawej małżowinie różowa plama po (tak mi się zdaje) lakierze do paznokci- Dżizas, co ja ku wczoraj robiłem, albo co mi było robione ?!Krótka, niema obietnica bez pokrycia, dana samemu sobie, że już nie będę tyle pił, i siadam na tronie; Viceroy w zęby, zapalniczka, płomień, głęboki wdech- poranny rytuał dopięty. Świątynia dumania powoli wypełnia się smugami dymu, jeszcze tylko dokręcenie wiecznie cieknącego kranu nad wanną i alles klar. ...Nieodległa przyszłość, wynalazłem reaktor termojądrowy na wodę, w którym stosunek energii włożonej do energii otrzymanej jest jak zapalona zapałka do wybuchu wulkanu, a produkty uboczne są całkowicie biodegradowalne; dostałem nagrodę Nobla, jestem obrzydliwie bogaty; Polska jako główny eksporter energii elektrycznej z reaktora mojej konstrukcji wyszła z długów i od kilku lat odnotowuje się wzrost standardu życia. Komputery wyposażone w wiele tysięcy procesorów strumieniowych potrafią...Chlup- figurka z brązu zwodowana, utopiona. Żar papierosa, przetrawiwszy już rejestrację, smali filtr, wyrzucam do kibla ostrożnie by się nie poparzyć. Sięgam po papier, a tu ostatni skrawek; poirytowany lustruję łazienkę, jest- dwie rolki na półce nad wanną- Kto go ku tak wysoko położył?! Nic to, z niewytartym tyłkiem stanąłem na obrzeżach wanny, zabieram jedną rolkę velveta i prawie z telemarkiem ląduję bezpiecznie na płytkach przed tronem. Rozpakowuję,..-nie no, ludzie boga w sercu nie macie(?!)- posklejane jakimś cholerstwem. Udało się, spłukałem, rączki umyłem, drzwi do świątyni dumania zatrzasnąłem z hukiem. Czas na śniadanie: kawa, pączek i kolejna fajka; ciekawe co mnie dzisiaj jeszcze wku .