Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Blask Cienia
#1
Tak się właśnie zastanawiam... Ketel ćśśśśśśśś Smile

P.S. Mam nadzieję, że to forum ma nieograniczone miejsce na serwerze Smile

Rozdział 1

Khabyrr opuścił przeludnioną salę, na której biesiadowali mocno podpici magowie świętując kolejną już, choć nie było dla niego jasne którą, rocznicę powołania Kapituły. Swoje kroki skierował na taras, a następnie schodami zszedł w dół, do ogrodu. Przystanął dopiero, gdy upewnił się, że napotkane drzewo skutecznie zasłania jego osobę i żaden wścibski mag nie przyjdzie tu, aby mu przeszkadzać w rozmyślaniach.
Spojrzał na łunę nad horyzontem. Niebo w tej okolicy przybrało pomarańczowy kolor poprzecinany granatowymi smugami chmur. Kontury łańcuchów górskich okalających siedzibę magów były dobrze widoczne na tle ognistego blasku, jaki dochodził z sąsiedniej krainy. Widok był zaiste piękny, jednakże to, co go wywołało stało się utrapieniem wszystkich zebranych na sali magów, choć teraz nikt tego nie okazywał będąc pod wpływem mocnych, Hamerskich trunków.
Poświatę na horyzoncie wywołała wojna domowa w sąsiedniej krainie – Kalgirze. Jak donosił wywiad wojskowy, tamtejszy władca nadużywał swoich przywilejów oraz doprowadził poniekąd do nasilenia się antykrólewskich nastrojów. Rebelianci posiadając wpływy w armii oraz poparcie ludności cywilnej zorganizowali wojskowy pucz, który doprowadził do obalenia zuchwałego władcy. Wydarzenia następowały jedne po drugich niczym błyskawice. Po schwytaniu króla i obaleniu jego rządów rebelianci dopuścili się niesłychanego mordu na dotychczasowym monarsze oraz jego dworzanach i wszystkich jego bliskich współpracownikach. Nie oszczędzili przy tym nawet najmłodszych potomków króla.
Magowie jednak nie uczynili nic, aby temu przeciwdziałać. Kapituła pozostała głucha na prośby uchodźców z Kalgiry i odprawiała ich z nic nie niosącymi za sobą zapewnieniami, przecząc tym samym swojej wielowiekowej misji, jaką było utrzymywanie międzynarodowego pokoju. Wydano jedynie rozkazy, aby zabezpieczyć ucieczkę magów znajdujących się aktualnie na terenie objętym wojną domową.
Nagle poczuł czyjąś rękę na ramieniu i zadrżał ze strachu, lecz natychmiast się opanował i odwrócił w kierunku osoby, która wyrwała go z rozmyślań. Zza drzewa wyskoczyła szczupła kobieta o śniadej cerze i krótkich, szarych włosach spiętych w warkocz. Obeszła wkoło Khabyrra, po czym oparła się o to samo drzewo co on.
- Cześć Yna, przyszłaś mnie dręczyć? – zapytał
- Ja? Skąd! Dam sobie jednak rękę uciąć, że sam się dręczysz. – odpowiedziała powoli, melodyjnym głosem
- Tak mało lubisz swoje ciało?
- Daj spokój, nie od dziś wiem, jaki masz charakter – przerwała mu szybko przybliżając się do niego tak, iż ściszyła głos szepcząc mu na ucho – Romantyczny patriota, który prędzej sam sobie od ust ujmie niż zabierze komuś. Ale masz jedną słabość.
- Tak? – zapytał przeciągle
- Jesteś idealistą, a tacy krótko żyją na tym świecie. – powiedziała z przekąsem
- Wiedziałem, że mnie przyszłaś dręczyć – powiedział z uśmiechem – Myślisz, że dobrym pomysłem byłoby pogadać z dowódcą garnizonu?
- Nie wiem – powiedziała już normalnym tonem przechodząc obok maga – Nie znam się na tych formalnościach. Jestem tylko...
- Tak, jesteś tylko zwykłą uzdrowicielką. Wszyscy to wiemy. – powiedział smutno
- Nie bądź smutny, gdy wkoło wszyscy się bawią. Chodź napijemy się czegoś. - nalegała
- Idź przodem, zaraz do ciebie dołączę.
Yna oddaliła się pozostawiając Khabyrra z wątpliwościami, co powinien dalej uczynić. Z jednej strony obawiał się, że rozmowa ta może nie przynieść nic dobrego, z drugiej jednak chciał działać. Nie chciał w tej chwili pozostać bierny wobec horroru jaki przeżywali mieszkańcy Kalgiry. Ale czy tak naprawdę mógł coś uczynić?
Ostatecznie powziął decyzję o porozmawianiu z dowódcą garnizonu stacjonującego w mieście pomimo późnej pory. Wyszedł zza drzewa, lecz w tym samym momencie drogę zastąpiła mu tajemnicza kobieta w ciasnej czarnej sukni z niesamowicie dużym dekoltem uwydatniającym krągły biust. Wpatrywała się w maga spojrzeniem pełnym ognia i wewnętrznej namiętności.
- Dokąd to słodziutki. – zapytała ciepłym głosem, Khabyrr milczał z nerwów. Kobieta podeszła do niego tak blisko, iż mimowolnie cofnął się o krok, lecz na swoje nieszczęście napotkał na drodze drzewo. Nie odpychała go jej uroda, gdyż była akurat jedną z ładniejszych kobiet, które spotkał na dzisiejszym balu. Bardziej obawiał się jej nagłego i niepohamowanego ataku na jego osobę.
- Czemu drżysz mój magu? Czyżbym robiła coś, czego nie aprobujesz? – w tej chwili delikatnie pieściła jego dłoń, którą oddał niemalże bez walki.
- Kim jesteś, pani? – wyjąkał
- Jestem Karia. Wołałabym jednak w tym momencie dowiedzieć się czegoś o tobie. – położyła dłoń na jego klatce piersiowej zbliżając się jeszcze bliżej. – Widzę, że nie siedzisz zbyt głęboko w temacie. – szepnęła mu do ucha – Nie martw się jednak. Dasz jeszcze radę...
Kobieta musnęła swoimi ponętnymi wargami usta Khabyrra, którego w tym momencie
przeleciały dreszcze. Zaraz po tym, lekko i bez oporów złączyła swoje usta z jego w głębokim pocałunku. W tej chwili wszelkie opory zostały złamane. Khabyrr oderwał się od myśli porozmawiania z dowódcą, tłumacząc sobie, iż zrobi to jutro, przy najbliższej okazji. Poczuł jak prowadzi jego dłoń i kładzie ją na swoim biuście. Jego instynkt samozachowawczy został przytłumiony przez miękkość jej piersi oraz dające rozkosz pocałunki, którymi bez wytchnienia się obdarzali.
- Chodźmy stąd. Znam doskonałe miejsce...
- Prowadź zatem.


Rozdział 2

Samotny mężczyzna ze skórzanym pancerzem na sobie przykrytym brązową szatą przystanął na skarpie obserwując widok jaki miał przed swoimi oczami. Oto podziwiał krajobraz iście piekielny. Miasto płonęło, każda zabudowa, każdy dom. Bijący blask niemalże zmuszał do odwrócenia wzroku i sprawiał wrażenie jakby w środku panującej nocy zapaliło się światło dnia. Stał bezradny na wzgórzu przyległym do stolicy Kalgiry i przeklinał się w duchu, iż nie mógł uczynić nic, aby przeciwdziałać tej tragedii.
Jedynym budynkiem jaki ocalał od potężnego pożaru był pałac królewski stojący na wzniesieniu w centrum miasta. Po zamordowaniu króla i jego najbliższych rebelianci uczynili z zamku swoją siedzibę. Bojówki rebelianckie grasowały po mieście mordując przeciwników rewolucji oraz pozostałych przy życiu zwolenników króla. Gdy pożar zostanie ugaszony, z miasta zostaną jedynie gruzy, pomyślał. Pomimo tego, iż był magiem nie potrafił przeciwdziałać katastrofie, na którą zanosiło się już od dawna. To była po części także jego wina, gdyż nie wypełnił swej misji.
Usłyszał złowrogi odgłos dochodzący z lasu znajdującym się tuż za nim. Tętent kopyt. Znaleźli mnie, przemknęło mu przez głowę. Odgłos z każdą sekundą przybierał na sile. Nagle wszystko ucichło. W pewnej chwili mag zdał sobie sprawę, iż został otoczony przez oddział rebeliancki. Powoli odwrócił się w stronę lasu, gdzie na jeszcze wyższej skarpie przysiedli łucznicy z napiętymi cięciwami. Od zachodu droga została odcięta przez kilkunastu rycerzy oraz paru piechurów uzbrojonych w olbrzymie tarcze i długie lance. Z ich szeregu wyłonił się jeden z żołnierzy z typową bordowo-żółtą czapką – symbolem stopnia sierżanta w wojsku. Podszedł kilka kroków, po czym przystanął i ukłonił się lekko.
- Mistrzu Tharin. Wojsko Kalgiry otoczyło twoją pozycję. Walka jest zbyteczna, gdyż pomimo swej mocy nie będziesz miał żadnych szans w starciu z naszym oddziałem. – powiedział sierżant powoli
- Dziękuję za informację, jest ona jednak zbyteczna w tym momencie. – odpowiedział dziarsko
- Tharin, znam cię z twojej porywczości i upartości. Jednak przed wybuchem rewolucji byliśmy przyjaciółmi, czyżbyś zapomniał?
- Dobrze to ująłeś – byliśmy. Do czasu, gdy dopuściliście się mordu na królu. Ty sam byłeś w grupie uderzeniowej szturmującej salę tronową, pamiętasz? – powiedział twardym tonem obdarzając żołnierza przenikliwym spojrzeniem
- Ubolewam nad tym wydarzeniem, lecz wiedz jedno, że nie ja wydałem taki rozkaz i gdyby to ode mnie zależało, nigdy by do czegoś takiego nie doszło. Serce nadal mnie boli po tym wydarzeniu.
- Oby nigdy nie przestało i dręczyło cię do końca twoich dni. – rzekł z naciskiem Tharin. Dowódca spojrzał na niego z niedowierzaniem, po chwili jednak opanował się i postawił wszystko na jedną kartę.
- Mistrzu Tharin. W imieniu niepodległego rządu Kalgiry wzywam cię do złożenia broni. W przeciwnym razie...
Mag powoli wyciągnął miecz z pochwy przewieszonej przez plecy. Wykonał krótki młynek w powietrzu, po czym ustawił się w pozycji, którą zawsze zajmował przed atakiem.
- STAĆ! CZEKAĆ NA ROZKAZY! Nie rób głupstw – powiedział sierżant nieco drżącym głosem – Nie chcę cię zabijać. – mówiąc to widział jak mag podnosił lewą rękę w jego kierunku, a w dłoni zaczęły wirować ogniste smugi. Żołnierz trafnie odgadł jego intencję. Natychmiast rzucił się do ucieczki w kierunku swoich kompanów.
- Śmierć zdrajcom – powiedział Tharin złowieszczym głosem, po czym kula ognia, która w mgnieniu oka sformowała się w jego dłoni wystrzeliła jak z procy w kierunku uciekającego sierżanta. Ten w ostatniej chwili przeskoczył przez piechurską tarczę i upadł na ziemię tuż za nią. Kula ognia uderzyła w metal rozlewając się po nim niczym woda jednocześnie podpalając wszystko wokół.
- Wybacz – szepnął do siebie zaciskając zęby – ŁUCZNICY! OGNIA!
Żołnierze wypuścili z rąk strzały, które pognały w kierunku maga ognia. Ten widząc nadciągające niebezpieczeństwo wykonał serię młynków w powietrzu, o które uderzyły nadlatujące strzały. Tylko jedna drasnęła mu skórę na wysokości żeber, co wywołało u niego lekki, piekący ból. Łucznicy stali zdumieni. Tharin poczuł przypływ energii, którą z ledwością mógł kontrolować. Jego miecz ogarnął ogień, a w oczy wstąpił niesamowicie jaskrawy płomień, który całkowicie przesłonił źrenice. Żołnierze, choć zostali pouczeni o sztuczkach magów, w tym momencie czuli jednak niesamowite przerażenie na widok maga ognia.
Tharin cisnął jeszcze jedną kulę w kierunku łuczników, która uderzając o drzewo roztrysnęła się na wszystkich zebranych na skarpie żołnierzy dotkliwie ich parząc, sam zaś rzucił się na biegnących w jego kierunku piechurów. Ciął nisko, pod brzuch. Pierwsi padli na ziemię z niemym krzykiem na ustach. Kolejny żołnierz został przebity na wylot zanim zdążył podnieść swój ciężki, dwuręczny miecz.
Mag dostrzegł kątem oka zbliżającego się sierżanta z mieczem, którego prawdopodobnie zabrał jednemu ze swoich nieżyjących kompanów. Poczekał aż zbliży się na odległość ostrza. Łucznicy napięli cięciwy...
Niesamowicie głośny wrzask rozległ się po całej okolicy niczym grom z jasnego nieba. Głos pełen bólu i cierpienia rozlał się po dolinie oraz ogarnął całą płonącą stolicę Kalgiry wywołując panikę u pozostałych przy życiu zwolennikach króla.
Odpowiedz
#2
Danek, po raz kolejny udowadniasz jak dobre masz pióro.
Nie uniknąłeś kilku błędów, ale o nich za chwilkę Smile.
Potrafisz wciągnąć, zainteresować czytelnika, a twoje opsy - choć krótkie - są treściwe i bardzo dobrze oddają tak scenerię jak dynamikę walki.
Krótkie to nieco, ale 10/10 bez niczego daję.
Teraz o błędach. Generalnie są to powtórzenia, może nie rażą bardzo strasznie, ale przy poziomie jaki wg. mnie reprezentujesz, muszę je wytknąć.

Powtórzenia:
Np.: wers 12 i 14 "rebelianci", to drugie można zastąpić słowem "buntownicy", bo choc oddzielają je dwa wersy to jednak daje się wyczuć.
Cytat:- Tak, jesteś tylko zwykłą uzdrowicielką. Wszyscy to wiemy. – powiedział smutno
- Nie bądź smutny
proponuję synonim.
Cytat:Gdy pożar zostanie ugaszony, z miasta zostaną
Cytat:Żołnierze, choć zostali pouczeni o sztuczkach magów, w tym momencie czuli jednak niesamowite przerażenie na widok maga ognia
Pod koniec 1-go rozdziału, można by też coś z jednymi "ustami" zrobić, ale nie koniecznie.
I jeszcze:
Cytat:Tharin, znam cię z twojej porywczości i upartości
Jakoś mi to zdanie nie pasuje... Lepiej by zabrzmiało, jak sądzę np.: "Tharin, znam twą porywczość i upartość"
Cytat:Mag dostrzegł kątem oka zbliżającego się sierżanta z mieczem, którego prawdopodobnie zabrał jednemu ze swoich nieżyjących kompanów
"który" miast "którego".
Wsio.
Opowiadanie to wygląda mi na fragment większej całości. Jeżeli masz gotowe coś więcej, to wrzuć, bo na prawdę ciekawie się je czyta.
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#3
Świetne. Masz 10/10 (znowu)... ty weź nie pisz chociaż w kategorii sci-fi bo już żadnego bestsellera nie dostanę Razz
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#4
Mirrond: Spokojnie, do momentu zakończenia konkursu raczej nic do sci-fi nie wrzucę, chociaż mam jedno stare opowiadanie (jedno z pierwszych) swoisty fanfic w klimacie StarCrafta. Ale spokojna głowa, będziesz miał swojego bestsellera xD

Kot: Dzięki za wytknięcie błędów. Czytałem to setki razy, lecz nigdy nie mogłem wyłapać wszystkich pomyłek. Mam jeszcze problem z właściwymi formami wyrazów odmienianych w deklinacji i muszę coś jeszcze na ten temat poczytać. Dziękuję tym bardziej za miłe słowa i cieszę się, że po 2 rozdziałach (które de facto są malutkim wycinkiem tej powieści) stwierdziliście, że się podoba. Jeżeli jesteście zainteresowani dalszą akcją to chętnie umieszczę kolejne rozdziały. Ale trochę tego jest dlatego myślę, że będę dawał w częściach. No to lecimy:


Rozdział 3

Cios nadszedł niesamowicie szybko. Żołnierz nie zdążył nawet wydać okrzyku, gdy napastnik rzucił się na niego z mieczem w ręku. Po chwili Kalgirczyk przebity na wskroś leżał martwy na ziemi. Podobny los spotkał jego czterech kompanów, którzy mieli za zadanie dokonać zwiadu okolicy. Nie wykonali rozkazu, ponieśli porażkę.
Jeden z magów powstał z ziemi, po czym rzekł głośno próbując przekrzyczeć wybuch jaki rozległ się w lesie, w którym się właśnie znajdowali:
- Innavar, zabierz tych ludzi stąd!
- A ty co? Będziesz zgrywał bohatera?
- Ja idę ratować twój tyłek, tak byś ty mógł później uratować mój. – ostatnie słowa doleciały do Innavara z oddali, gdy jego kompan szybko przeskoczył zwalony pień i znalazł się na końcu kolumny uciekinierów.
Zauważył biegnącego na samym końcu jednego ze świeżo upieczonych magów, który
dosłownie kilka tygodni temu opuścił mury akademii w Inthassie. Mag spostrzegł grożące swojemu młodszemu koledze niebezpieczeństwo, dlatego zdecydował się na szybką interwencję. Przywołał swoją moc, po czym czując wzrastający przepływ energii odepchnął się z całych sił od ziemi. Wylądował twardo dobrych dwadzieścia metrów dalej przyklękając na jedno kolano, aby zamortyzować upadek. Młody mag był tuż przed nim. On jednak nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, które czaiło się tuż za jego plecami.
- Solvay! Padnij! – wrzasnął natychmiast.
Młody mag w mgnieniu oka spełnił rozkaz rzucając się na wilgotną ziemię. Jego
kompan w tym czasie wstał i wykonując efektowny półobrót przeciął nadlatującą z naprzeciwka strzałę. Zza drzew wyskoczyło kilkunastu żołnierzy wroga, którzy puścili się biegiem w kierunku dwóch magów.
- Wracaj do łodzi! – krzyknął Ayrov i nie czekając na jego reakcję ponownie przywołał swoją moc. Jego miecz zapalił się żywym ogniem a w oczach zajaśniał złowieszczy płomień. Wykonał kilka młynków w powietrzu, po czym przygotował się do walki – Pomórz Innavarowi!
- Czekaj Ayrov. – odezwał się nagle Solvay – Sam nie dasz rady.
Nie czekając na jego sprzeciw kucnął, po czym wyciągnął przed siebie ręce składając
je w magiczny znak. Sekundę później powoli rozłączył dłonie prowadząc je w dwóch przeciwnych kierunkach po linii horyzontu. W tej chwili na linii drzew, jeszcze przed nadbiegającymi Kalgirczykami, w mgnieniu oka uformowała się zapora ogniowa ze strzelającymi do góry płomieniami, które rozświetliły mrok panujący w lesie. Wrogowie zatrzymali się przed dziwnym zjawiskiem wyraźnie strwożeni anomalią, która wyrosła tuż przed ich nosami.
- To ich na chwilę zatrzyma. – powiedział Solvay dobitnie
- No proszę! – rzekł Ayrov z podziwem – Dobry jesteś.
- Nauczyłem się tego w akademii.
- Ciekawe. Od kiedy uczą formować tego typu zapory? – powiedział z udawanym podejrzeniem
- To tylko iluzja. Zanim zrozumieją nas już tu nie będzie – Solvay wydawał się zbity z tropu słysząc słowa swojego dowódcy, który wydawałoby się jest zdziwiony jednym z najprostszych zaklęć magii ognia. W tym samym czasie rozległ się kolejny wybuch, tym razem dużo bliżej ich aktualnej pozycji.
- To nie ja. – odparł młody mag widząc przenikliwe spojrzenie Ayrova
- Uciekamy stąd.
Po tych słowach razem pobiegli w kierunku małej zatoczki w rzece, gdzie odpowiednio wcześniej zacumowano łodzie do ucieczki z objętego wojną domową
państwa. Oczywiście w całkowitej tajemnicy przed wścibskim nosem nowego rządu Kalgiry.
Łodzie wypływały już z ciasnej zatoki, gdy dwaj magowie przybyli na brzeg. Solvay natychmiast wskoczył do ostatniej, która wciąż czekała na niego i Ayrova. Ten jednak chcąc wejść na pokład w ostatniej chwili zaniechał tego pomysłu. Kilka centymetrów od niego przeleciała kalgirska strzała wbijając się do pobliskiego drzewa. Łódź odbiła od brzegu. Znajdujący się na podkładzie ludzie ponaglali maga, aby wskoczył póki jeszcze ma taką możliwość.
Ayrov znalazł napastnika dopiero po chwili. Stał on na skarpie trzymając już w dłoni kolejną strzałę i zabierał się do napinania cięciwy. Mag nie pozwolił sobie nawet na chwilę opóźnienia. Natychmiast przywołał swoją moc, po czym w jego lewej dłoni uformowała się mała kula ognia, która z każdym ułamkiem sekundy powiększała się. W mgnieniu oka, szybkim zamachem, wypuścił ją w kierunku Kalgirczyka. Kula lekko kręcąc się dookoła własnej osi uderzyła w cel z chirurgiczną precyzją. Żołnierz wrzasnął, gdy pocisk trafił w niego i eksplodował. Wszystko w promieniu kilku metrów stanęło w płomieniach łącznie z wyjącym w niebogłosy łucznikiem, który spadł ze skarpy do płytkiej sadzawki.
Mag spojrzał na odpływającą łódź. Była już za daleko, aby tak po prostu do niej wejść. Wiedział jednak, co powinien zrobić. Odbił się mocno od podłoża czując w sobie dość siły, aby wykonać tak duży skok. Jednakże nie wszystko szło po jego myśli, będąc jeszcze w powietrzu przeszła mu przez głowę myśl, iż być może za mocno odbił się z prawej nogi i po krótkim locie niefortunnie uderzył w burtę łodzi wpadając do lodowatej wody. W ostatniej chwili zdążył jednak złapać się burty, dzięki czemu uratowało to go przed całkowitym zanurzeniem w ciemnej otchłani, co było dla niego niezwykłą traumą, gdyż bał się głębokiej wody. Inne osoby znajdujące się w łodzi pomogły mu wspiąć się do kokpitu.
- Niech to licho. – powiedział zaciskając zęby z zimna – Zamoczyłem nową szatę.
Rozejrzał się dookoła. Cztery łodzie, długie na kilkanaście metrów, wypłynęły
pojedynczo z zatoki pozostawiając oddziały rebeliantów na brzegu. Ayrov spostrzegł Innavara w pierwszej łodzi, która płynęła na czele ekspedycji ratunkowej. Mag przeskoczył do kolejnej łodzi tak jak poprzednio. Tym razem udało mu się nie wpaść do wody, czego jak się już okazało, bardzo nie lubił. W końcu doskoczył do ostatniej łodzi. Innavar powitał go chłodnym spojrzeniem.
- Co masz taką minę? – zapytał Ayrov dopiero po chwili– Przecież wszystko idzie zgodnie z planem.
- Może według ciebie. To jednak nie koniec naszych problemów. – Innavar westchnął
- Co jeszcze nas czeka? – zapytał ściszając głos
- Coś strasznego. Na pewno słyszałeś wybuchy.
- Owszem. – potwierdził mag ognia
- Słyszałem podobne wybuchy w czasie Okresu Anomalii. Gdy na południu Khredin doszło do zbrojnego powstania przeciw panującemu cesarzowi, ten w stanie szału wydał rozkaz o pacyfikacji ludności zamieszkującej tamte górzyste tereny przy pomocy nowego typu katapult. Nie wiem na jakiej zasadzie działały, lecz gdziekolwiek były, niosły ze sobą śmierć i zniszczenie. To było ponad dwadzieścia lat temu. Nikt nie ocalał. Diabelska siła.
- Smutna historia.
- Przestań w końcu kpić sobie z życia Ayrov. – wybuchnął mag
W tym momencie usłyszeli cichy pisk. Ułamek sekundy później wszyscy znajdujący się w łodzi stracili grunt pod nogami. Fala jaka się wytworzyła przechyliła ich łódź do tego stopnia, iż nieznacznie nabrała ona wody. Magowie byli oszołomieni.
- Co to było? – zapytali niemal równocześnie.
Jakby na ich prośbę znów usłyszeli znajomy dźwięk, a zaraz po tym ujrzeli kulę
katapultową lądującą w wodzie nieopodal ich własnej łodzi wyrzucając w powietrze olbrzymie ilości wody. Innavar spojrzał na swojego kompana pełnym przerażenia wzrokiem. Nastała chwila konsternacji, w której obaj zastanawiali się, czy opór przeciw tej piekielnej technologii jest w ogóle możliwy. Ujrzeli na wzgórzach po obu stronach rzeki migoczące zarysy maszyn oblężniczych oraz wałęsających się ludzi u ich podstaw. Pierwszy z otępienia wyrwał się Ayrov. Wskoczył na burtę, po czym krzyknął do pozostałych łodzi:
- Żagle w górę!
Jego słowa wywołały zdziwienie wśród pozostałych załóg, gdyż nawet zupełny laik świadom był, iż łódź nie popłynie, gdy nie będzie dostatecznie silnego wiatru. Co więcej, siła oporu będzie ją hamowała, a to w ich obecnej sytuacji było niewskazane. Mag jednak pewny swoich czynów starał się ponaglać innych, aby ściśle wykonywali jego polecenia. Załogi ze strachu zaczęły podnosić żagle w górę zupełnie nie rozumiejąc intencji Ayorva. Szare płachty w końcu zawisły luźno na masztach niczym niepotrzebne ścierki na płocie. Mag zszedł do kokpitu.
- Mam nadzieję, że wiesz, co należy robić. – rzekł do Innavara
- Ayrov, ja nie do końca pamiętam formuły i elementy tego żywiołu... to było dziesięć lat temu…
- No to masz kilkanaście sekund, aby sobie przypomnieć. Po tym czasie tamci zdążą załadować katapulty. – przerwał mu Ayrov, po czym przeszły go ciarki na sam widok chłodnego błękitu ukrytego w oczach Innavara. Ten wdrapał się na burtę odpychając zdecydowanie maga ognia, który zakołysał się na niestabilnym pokładzie.
Niepokój zapanował wśród członków załogi. Każdy był świadom, iż będąc pod
pełnymi żaglami, do tego stojąc w miejscu jest się najbardziej narażonym na ostrzał wroga, który niszcząc maszt, może całkowicie zatopić łódź. Grobowa cisza zaległa wśród załóg. Innavar spojrzał na gwieździste niebo na wpół zasłonięte przez kłębiaste chmury. Unosząc ręce w górę, zamknął oczy i skupił w sobie całą moc żywiołu wiatru na jaką go było stać, po czym zaczął inkantację skomplikowanych formuł, których dawno temu uczył się jako student w świętym mieście magów.
Na wzgórzach pojawiły się nowe katapulty, a ci, którzy je obsługiwali, widząc podniesione żagle na łodziach jeszcze prędzej ładowali pociski. Do maszyn oblężniczych dołączyły dwa oddziały rebelianckich łuczników rozchodząc się po wzgórzach wzdłuż rzeki. Po chwili napięli cięciwy z zapalonymi strzałami i unosząc je wysoko w górę wypuścili wszystkie naraz. Ayrov widząc, co się dzieje wskoczył na dziób łodzi, po czym przywołał swoją moc. Obie ręce stanęły mu w płomieniach, podczas gdy on starał się możliwie szybko wymawiać zaklęcia. Strzały były coraz bliżej i tylko wyostrzone zmysły maga potrafiły uchwycić każdy ułamek tej patowej sytuacji. Jego oczy przybrały kolor jaskrawo pomarańczowy, co było oznaką używania przez niego większości jego potencjału magicznego. Szybkim ruchem dłoni wykonał w powietrzu półkole, które pozostawiło za sobą rozmywającą się smugę jaskrawego światła. W tym samym momencie strzały zmierzające w kierunku ich łodzi wybuchły takim samym, ostrym światłem, po czym ich resztki opadły bezwładnie do rzeki. Niestety zaklęcie Ayrova nie było na tyle silne, aby objąć wszystkie strzały. Część wpadła do wody, kilka trafiło w płynące za nimi łodzie. Dał się słyszeć okrzyk bólu dobiegający z łódki Solvaya. Ayrov spojrzał w tamtą stronę, lecz mrok nocy utrudniał mu zidentyfikowanie w kogo uderzyła strzała. Powietrze nieco ruszyło z miejsca, zaczął wiać słaby wiaterek. Mag ognia upadł na twarde deski ciężko dysząc.
- Nic ci nie jest? – wrzasnął Innavar
- Wytrzymam. Pośpiesz się. – wymamrotał łapiąc oddech
Wiatr powoli stawał się coraz silniejszy. Nad okolicę, w której się znajdowali
przywędrowały ciężkie, burzowe chmury. Rozległ się lekki pisk wiatru, który ciągle przybierał na sile. Żagle delikatnie wypełniły się, a łodzie powoli ruszyły z miejsca. Zdumieni członkowie załóg odzyskiwali powoli nadzieję na ratunek. Ayrov stanął o własnych siłach nabierając głęboko powietrza. Obejrzał się dookoła, po czym w desperackim geście całą siłę jaka mu jeszcze pozostała skumulował w prawej dłoni. Ułamek sekundy później wyzwolił kulę ognia, która uderzyła w lecący w ich kierunku pocisk katapultowy. Rozpadł się on na setki mniejszych, które spadły na członków załogi pierwszej łodzi. Gdy Ayrov odsunął rękę sprzed głowy zauważył jak pozostałe katapulty wystrzeliły swoje pociski kierując je w stronę uciekinierów.
Innavar widząc zagrożenie, przerwał inkantację, po czym przywołując swoją moc natychmiast cisnął w kulę lodowy pocisk zmaterializowany w jego dłoni, który podobnie jak poprzednio doprowadził do rozpadu pocisku katapultowego. Zaraz po tym powrócił do przywoływania wiatru z jeszcze większą zaciekłością. Włożył w to całe swoje serce i siłę, na jaką go było stać. Wiatr zadął w żagle, które pod naporem powietrza zaczęły cicho łopotać. Łódź nieco przechyliła się na bok zmuszając załogę do balastowania swoim ciężarem po pokładzie. Prędkość jaka została wzbudzona wywoływała fale na pomarszczonej powierzchni rzeki. Ktoś z tyłu krzyknął z zachwytu, lecz jego wrzask został przytłumiony przez ciągle wzmagający się wicher. Innavar osiągał coraz to większe stadia kontroli nad siłą wiatru, lecz jednocześnie zdawał sobie sprawę, że jego moc będzie wkrótce na wykończeniu i długo nie wytrzyma w tym stanie. Gdyby tylko udało im się dotrzeć za to wzgórze, gdzie rzeka skręcała na południe...
Ayrov rzucił kulę ognia w kierunku kolejnego pocisku, który tym razem zagrażał łódce Solvaya. Odłamki spadły na załogę, lecz nie doprowadziły do żadnych uszkodzeń. Młody mag starał się jak mógł, lecz nie potrafił działać w tak dramatycznej sytuacji. Choć brał przykład z Ayrova, nie potrafił jednak celnie trafić w nadlatujące pociski. Byli już w połowie drogi do celu.
- Ayrov! – wrzasnął Innavar, który pomimo wyostrzonych zmysłów nie zauważył kuli odpowiednio wcześniej. Zupełnie jakby otoczona była niewidzialną poświatą…
Pocisk katapultowy był dosłownie tuż nad łodzią magów i chociaż Ayrov zadziałał błyskawicznie, pocisk wroga został trafiony, lecz rozpadł się na sporej wielkości kawałki, które spadły na przerażonych członków załogi. Jeden z odłamków był na tyle duży, iż przebił kadłub robiąc w łódce sporej wielkości wyrwę. Inny trafił jednego z pracowników ambasady, a jego ciało opadło bezwładnie na burtę. Ayrov został uderzony którymś z mniejszych odłamków, po czym wpadł do wody tracąc przytomność. Innavar również nie ostał się po tym ostrzale wpadając zaraz za swoim kompanem. Wicher natychmiast ucichł, a pozostałe łodzie zaczęły zwalniać. Z zatopionej łódki pozostał jedynie żagiel, który ciągle unosił się jeszcze na powierzchni rzeki. Przerażenie zagościło na twarzach pozostałych przy życiu ludzi.
W miejscu gdzie łódź została zatopiona unosiły się bezwładnie ciała pracowników ambasady. Po chwil łodzi, która podpłynęła do miejsca katastrofy, chwycił się jedyny ocalały. Innavar z trudem złapał się burty i tylko dzięki pomocy załogantów zdołał wspiąć się na pokład.
- Ayrov... – wybełkotał wypluwając wodę z płuc.





Rozdział 4

Dziedziniec Akademii Magów jak zwykle tętnił życiem. Khabyrr ominął grupkę studentów rozprawiających o niesprawiedliwej ocenie przez profesora jednego z zadań wymaganych na zaliczenie roku akademickiego i wybrukowaną dróżką udał się w kierunku gmachu Kapituły.
Akademia oddzielona była od miasta grubym murem zbudowanym przez przodków w odległej przeszłości, gdy tereny te zostały dane Magom jako beneficjum w zamian za odwagę i poświęcenie okazane podczas Wielkiej Wojny Kontynentalnej doprowadzając do zakończenia krwawych walk trwających przez kilkadziesiąt lat. Z tym okresem związana jest również legenda, według której doszło do konfrontacji dwóch najpotężniejszych wówczas magów, a ich moc, która w tym czasie uległa w niewyjaśniony sposób połączeniu doprowadziła w konsekwencji do wybuchu, po którym Stary Kontynent uległ rozpadowi na dwa wielkie obszary – Ziemię Północną i dominia południowe oddzielone od siebie wyrwą, która wypełniła się wodą z praoceanu.
W Akademii studiowali przyszli adepci doskonaląc swoje nadnaturalne zdolności i nabywając ogólnej wiedzy o świecie i jego tajemnicach przydatnych w późniejszej pracy. Ponad gmachem uczelni wznosił się budynek zwieńczony olbrzymią, srebrną kopułą. Przy sprzyjającej pogodzie blask kopuły widoczny był z odległości nawet kilkudziesięciu kilometrów stając się ważnym punktem orientacyjnym dla podróżnych wędrujących tymi terenami.
Inthassa przez wielu była uważana za oazę spokoju i bezpieczeństwa, nad którym czuwali sami magowie. Któż ośmieliłby się wystąpić przeciw nim i ich mocy? Mimo to, Kapituła nie posiadała stałej armii, a garnizon stacjonujący w świętym mieście składał się głównie z ochotników z Inthassy. To nie oznaczało jednak, iż magowie byli bezbronni. Połączeni kilkudziesięcioletnimi traktatami sojuszniczymi z Khredin i Hamernią zawsze mogli liczyć na ich pomoc.
Sami magowie słynęli z moralności, którą zwykli brukować drogę, jaką podążali. Ich sztandarowe hasła mówiące o uczciwości, sprawiedliwości i poszanowaniu drugiego człowieka przyciągnęły już wiele dusz, lecz odstawały od świata rządzonego przez chciwość, żądzę władzy i bogactwa.
Khabyrr przeszedł przez próg wstępując do tonącego w półmroku korytarza, ściskając w ręce raport szefa wywiadu traktujący o sytuacji w pobliskiej Kalgirze. Schodami znajdującymi się w połowie drogi udał się na drugie piętro, na którym swoją kwaterę posiadał jego dobry przyjaciel - Magnus. Energicznie zapukał o solidne, drewniane drzwi, po czym, nie czekając na głos właściciela zapraszający go do środka, wszedł do pokoju. Magnus siedział przy pięknie zdobionym stole czytając jeden ze zwojów, który leżał obok wielu podobnych na blacie i wyraźnie nie był świadom, iż ktoś wszedł do jego kwatery dopóki Khabyrr nie mignął mu przed oczami.
- Jeżeli przeszkadzam to przyjdę później... – zaczął Khabyrr
- Ależ nie... witaj przyjacielu. – odrzekł Magnus witając się z nim serdecznie. – Miło cię widzieć. Siadaj proszę. Jakie przynosisz wieści?
- Niestety złe. Przychodzę z raportem Rovana dotyczącym sytuacji w Kalgirze.
- Tak wiem, nie jest ona najlepsza. – stwierdził odchylając się na krześle. – Niestety wbrew naszym przypuszczeniom rewolucja mająca na celu zniesienia zwierzchnictwa jednego władcy okazała się być zwyczajnym wojskowym puczem...
- Te informacje posiadaliśmy kilka dni temu. Król ze swoją świtą został zamordowany. Według doniesień naszego wywiadu na południu wybuchło antyfeudalne powstanie. Chłopstwo zgromadziło, według szacunków, nawet kilkanaście tysięcy ludzi, w większości uzbrojonych jedynie w to, co posiadali na roli. Tego dnia magnaci słono zapłacili za dziesiątki lat ciemiężenia i wyzysku chłopów. Większość z arystokratów straciła wtedy życie, a ich posiadłości zostały obrabowane i spalone.
- Ostrzegaliśmy ich. – na twarzy Magnusa pojawił się wisielczy uśmiech
- To nie koniec problemu. Na południowe rejony kraju zostały wysłane cztery bataliony świetnie wyszkolonych żołnierzy, którzy jeszcze za czasów poprzedniego władcy specjalizowali się w tłumieniu tego rodzaju wystąpień.
- Co?! – krzyknął Magnus podrywając się na równe nogi, wyszarpnął zwój z rąk maga, po czym szybko odnalazł właściwy fragment – Nie wierzę. Jak oni mogli dopuścić się czegoś takiego? To wbrew wszelkim kodeksom wojennym!
- To nie była wojna, raczej rzeź. – powiedział cierpko Khabyrr – Ludność jest represjonowana. Nie wolno mówić głośno o ściętym królu, nawet wygłaszać swoich krytycznych uwag, co do rewolucji. Rebelianci za takie wystąpienia zabijają z zimną krwią, palą całe wioski. W Kalgirze zapanował terror.
- Jak to możliwe? – zastanawiał się mag, po tym retorycznym pytaniu zapadła chwila milczenia, w czasie której Magnus próbował po ostatnich doniesieniach zrozumieć sens rewolucji, której wybuch spowodował dużo więcej szkód niż możnaby kiedykolwiek przypuszczać.
- Zastanawiam się właśnie, co powinniśmy uczynić w tej sytuacji.
- Odpowiedź jest prosta - wysłać armię, aby stłumić rewoltę... – zaproponował Khabyrr
- Wiesz, że to niemożliwe – przerwał mu natychmiast domyślając się poniekąd jaka będzie jego rada, po czym odwrócił wzrok w kierunku okna rzucając rozwinięty zwój na stół – Klan Magów nie powstał po to, aby siać spustoszenie...
- Powstał po to, aby przeciwdziałać złu. – Magnus zawahał się słysząc słowa swojego przyjaciela – Zło, czyli cierpienie, przemoc, agresja, nie może zostać pozostawione same sobie. Trzeba temu przeciwdziałać.
- Masz rację, lecz... – Magnus westchnął – Sam już nie wiem. Obie drogi prowadzą donikąd. Sytuacja stała się patowa.
- Użyj swoich znajomości. Wśród magów cieszysz się sporym autorytetem. Wykorzystaj to. Przedstaw sprawę Kapitule. – namawiał Khabyrr – Musimy działać nim sytuacja wymknie nam się z rąk.
- Dla ciebie wszystko jest czarno-białe. – Mag oparł głowę na rękach przenosząc wzrok na swojego rozmówcę, który przez całą rozmowę uważnie go obserwował - Uważasz, że zorganizowanie armii i wysłanie jej do walki jest prostym zadaniem. Kapituła nie pójdzie za moją radą, gdyż nie mam wystarczającego poparcia. Khar’thus ma zbyt duże wpływy, w dodatku gardzi moją osobą, gdyż w pewnych sprawach magowie bardziej słuchają mojego głosu niż jego. Szczerze wątpię, aby wynikło z tego cokolwiek dobrego. – Khabyrr zamilkł, gdyż przychodząc tu miał nadzieję uzyskać co najmniej zapewnienie o tym, iż Magnus zajmie się tą sprawą natychmiast i będzie w stanie przeciwdziałać obecnej sytuacji.
- Masz jeszcze jakieś sprawy? – ciągnął Magnus wskazując ręką zwoje leżące na stole – Czeka mnie jeszcze dużo pracy.
- Królestwo Maimyru postawiło żołnierzy w stan najwyższej gotowości na zachodniej granicy. Król nie chce ryzykować. Wszystko masz w raporcie. – Magnus skinął głową
- Przy okazji – mag usiadł prosto na krześle błądząc wzrokiem gdzieś po pokoju – Chciałbym zapytać jak potoczyła się ewakuacja ambasady w Klagirze.
- Akcja została pomyślnie zakończona – odpowiedział Khabyrr nabierając głęboko powietrza – Jednakże z tego, co dowiedziałem się od ambasadora sześciu jego pracowników straciło życie. – Magnus spoważniał nagle - Jak sam wspomniał, byli to jedynie służący.
- Więc jednak nie poszło tak gładko jak mówisz.
- Owszem, lecz nie to było najgorsze – Khabyrr podniósł głos – Podczas ucieczki jedna z łodzi z Innavarem oraz Ayrovem na pokładzie została zatopiona. Ayrov zaginął. – Magnus wstał powoli z niedowierzaniem wpatrując się w swojego rozmówcę. Mag przeniósł wzrok w kierunku okna.
- Co z Innavarem? – zapytał po chwili
- Dochodzi do siebie w skrzydle szpitalnym. Nie został ranny, lecz nasze uzdrowicielki zażądały, aby poddał się badaniu po akcji. Zresztą Yna jest przy nim. – na twarzy Magnusa krótkotrwale zagościł lekki uśmiech.
- Co wywiad mówi na temat zaginięcia Ayrova?
- Nie ma z ich strony żadnych wieści. Możemy tylko czekać.
Po tych słowach zasmucony i rozżalony Magnus odwrócił się od swojego przyjaciela,
po czym usiadł z powrotem za stołem biorąc się za czytanie leżących na blacie zwojów jakby nikogo innego nie było w pomieszczeniu. Khabyrr stwierdził w myślach, iż rozmowa dobiegła końca. Odwrócił się w kierunku drzwi, po czym oschle rzucając słowo „powodzenia” wyszedł z pokoju.

Rozdział 5

Khabyrr opuścił budynek Kapituły, po czym wstępując na dziedziniec głęboko zaczerpnął świeżego powietrza. Starał się opanować nerwy po rozmowie z Magnusem, choć z trudem mu to przychodziło. Zawiedziony konwersacją i rozżalony nad swoim położeniem nie miał pomysłu jak dalej powinien postąpić. W Klagirze z każdym dniem rewolucja przybierała na sile, a tymczasem Klan Magów nie podejmował żadnych działań w kierunku złagodzenia sytuacji i doprowadzenia do pokoju.
Zresztą, co mnie to obchodzi, pomyślał. Nie mam zamiaru martwić się, czy czcigodny Aard wyda wspaniałomyślnie jakieś decyzje w tej sprawie. Jednak najbardziej żałuję ludzi, którzy żyją tam w strachu i terrorze. Mag westchnął zamyślając się. Dziedziniec był praktycznie pusty, nie licząc jednego z dozorców sprzątającego śmieci pozostawione przez studentów wracających do Akademii na kolejne zajęcia. Po chwili Khabyrr spostrzegł młodego adepta ubranego w uczniowską szatę z charakterystycznym nakryciem głowy w kształcie nieco zdeformowanego trójkąta z emblematem Akademii Magów, który ściskając w ręce kilka zwojów pergaminu biegł na złamanie karku w kierunku sal wykładowych. Zapewne stracił poczucie czasu flirtując z pięknymi dziewczętami z pobliskiego bazaru tuż przy głównej bramie wychodzącej do miasta. Było to miejsce, gdzie często można było spotkać któregoś z młodych adeptów, chociaż należy nadmienić, iż wchodzenie studentów na teren miasta jak i wstęp zwykłych ludzi na teren Enklawy Magów były surowo wzbronione. Jednakże prawo to nie obowiązywało pełnoprawnych magów udających się do miasta, którzy wedle własnej woli mogli się po nim poruszać.
Khabyrr doszedł do wniosku, iż w najbliższych godzinach nie miał zbyt wiele pracy do wykonania poza napisaniem sprawozdania z ewakuacji ambasady oraz uczestniczenia w wieczornym spotkaniu ze studentami, na które został zaproszony przez jednego z mistrzów Akademii, dlatego teraz postanowił odwiedzić dziedziniec treningowy, na którym młodzi adepci szkolili się w trudnej sztuce fechtunku. Khabyrr zawsze lubił obserwować młodzików, którzy niezgrabnie wykonywali profesorskie polecenia nieraz nie trafiając półtoraręcznym mieczem w zawieszony nieruchomo na drągu worek słomy, bądź strzelając z łuku nie trafiając w tarczę i pozwalając, by szybująca strzała wpadała przez otwarte okno do kwatery Magnusa, który rozwścieczony wykrzykiwał w kierunku bojaźliwego studenta miliony przekleństw obiecując sobie w duchu, iż następnym razem zamknie okno. Tak działo się nie od dziś, a Magnus ciągle zapominał zamykać tego okna.
Na dziedzińcu panowała względnie spokojna atmosfera. Kilka małych grup studentów ćwiczyły różne rodzaje obrony niemagicznej, gdyż według Prawa Magów, adept powinien używać swojej mocy jedynie w obronie swojej lub innych osób, dlatego większy nacisk w nauce kładziono na defensywę, niż na bezpośredni atak. Uwagę Khabyrra przykuł jeden z uczniów wyraźnie na uboczu trenujący swoje umiejętności władania mieczem jednoręcznym. Stojąc w kole utworzonym na ziemnym gruncie wykonywał co jakiś czas niemrawe młynki i postronnego obserwatora obytego w temacie na pewno przyciągał sposób trzymania przez niego broni – obiema rękami, co było kategorycznie niedozwolone przy jednoręcznym mieczu. Khabyrr uśmiechnął się lekko. Przekonanie, iż są jeszcze osoby, które gorzej władają mieczem od niego dodawało mu otuchy, choć wiadomo nie czuł się jakoś wybitnie szczęśliwy z tego powodu.
Kilka metrów za kołem, na niewysokiej ławeczce siedziała młoda kobieta o krótkich, szarych włosach i zgrabnej sylwetce. Khabyrr podszedł powoli uważnie obserwując uzdrowicielkę, która tęsknym wzrokiem bez ustanku wpatrywała się w ćwiczącego studenta. Ten na chwilę zaprzestał ćwiczeń i lekkim skinieniem głowy pozdrowił nadchodzącego maga, po czym kontynuował trening. Yna natychmiast się odwróciła i ciepłym wzrokiem przywitała Khabyrra, który uśmiechnął się lekko.
- Popołudniowa przechadzka, mistrzu Khabyrr? – zapytała zadziornie
- Coś w tym stylu. Ale... – zrobił pauzę czekając aż Yna zapyta...
- Ale co?
- Zastanawia mnie, co robisz w takim miejscu jak to. – skrzyżował ręce udając zamyślenie
- Khabyrr, błagam. Jestem dorosłą kobietą.
- Rozumiem cię. – zrobił krótką pauzę zmieniając temat - Jak czuje się Innavar?
- Całkiem dobrze. – Yna nagle się ożywiła - Praktycznie oprócz kilku siniaków wyszedł z akcji bez szwanku.
- W końcu dobra wiadomość. – uzdrowicielka westchnęła kierując wzrok w kierunku ćwiczącego studenta. Khabyrr nie mógł się powstrzymać by wtrącić swój komentarz – Robi podstawowe błędy, których w czasie prawdziwej walki nie ma prawa popełnić...
- Mówisz jakbyś się na tym znał. – powiedziała dobitnie
- Ba! Moja wiedza mogłaby mu pomóc – te słowa wypowiadał z lekką obawą – Zresztą nie tylko jemu.
- Dobrze. Przyjmuję wyzwanie! – rzekła nagle Yna wstając z ławki.
Khabyrr spoglądał na kobietę z lekkim niedowierzaniem próbując odgadnąć jej
intencje. Zdawał sobie sprawę, że władanie bronią było dla niej czymś ekscytującym, lecz nie zdawał sobie sprawy, iż to on będzie pierwszym, który sprawdzi jej umiejętności w tym zakresie. Po krótkiej chwili zastanowienia przystał na jej propozycję.
Przywołał samotnie ćwiczącego studenta, któremu nakazał przynieść dwa treningowe miecze. Ten natychmiast zjawił się z oczekiwaną bronią, po czym odsunął się na bok obserwując przygotowania do walki. Gdy Khabyrr zaraz po tym spróbował wytłumaczyć uzdrowicielce sposób trzymania rękojeści oraz pierwszą pozycję, ta nieoczekiwanie zamłynkowała efektownie, po czym stanęła w pozycji do ataku. Khabyrr zdziwiony nabrał głęboko powietrza, po czym skinął głową na znak rozpoczęcia walki.
Yna rzuciła się na swojego przeciwnika w całkowicie niekontrolowany sposób tnąc mieczem niemalże na oślep. Khabyrr ledwo odbił pierwszy cios nie wiedząc jaka będzie taktyka przeciwniczki. Następne przychodziły mu stosunkowo łatwo o ile był w stanie ocenić jej kolejny ruch, co nie zawsze było możliwe. Odskoczył do tyłu.
- Wyżej miecz. – instruował, Yna podniosła nieco klingę, po czym z niemałym wysiłkiem zdołała wytrzymać siłę lekkiego ciosu w samo ostrze zadane przez przeciwnika. – Sztych w moją stronę. W trakcie ataku tnij, a nie dźgaj swojego wroga.
Uzdrowicielka zaatakowała z lewej biorąc sobie do serca porady. Klinga przecięła
powietrze tuż nad głową maga, który wykonał unik. Gdy spojrzał w górę, kolejny cios leciał już w jego kierunku. Szybko zablokował, po czym z większą siłą odepchnął miecz przeciwniczki, który wypadł jej z rąk i wbił się nieopodal w ziemię. Yna przywarła rękami do ciała nieco wystraszona z takiego obrotu sprawy. Jednak czego innego mogła się spodziewać. Khabyrr dużo lepiej władał mieczem od niej, choć ona sama próbowała ćwiczyć w wolnym czasie na nieruchomym drągu, gdy tylko nikt nie widział czym się zajmuje. Próżno jednak doszukiwać się porównania między nimi.
Usłyszeli odchrząknięcie dochodzące z boku. Odwrócili głowy w tamtą stronę. Yna zarumieniła się lekko na widok człowieka, który coraz więcej zaczynał znaczyć w jej życiu.
- Może spróbujesz ze mną, twardzielu? – zapytał twardo Innavar wstępując do kręgu i wyszarpując miecz z ziemi.
- Witaj Innavar – rzekła ciepło Yna, mag uśmiechnął się w jej kierunku
- W porządku, zgadzam się. – powiedział Khabyrr sucho, obaj magowie lubili się wzajemnie, lecz nie pałali do siebie wielką przyjaźnią czy też wrogością, po prostu byli... kolegami po fachu.
- Uważaj na niego, on jest w tym dobry, a ty jesteś jeszcze słaby. – przestrzegła Innavara uzdrowicielka.
- Spokojnie, już nie takich rycerzy rozbrajałem. – mrugnął do niej okiem
- Na jakich zasadach walczymy?
- Bez magii, to będzie pojedynek na miecze.
- Jak uważasz. – wypowiadając te słowa Khabyrra przeszył dreszcz, grupki studentów trzymające się przez cały czas na uboczu tym razem podeszły bliżej porzucając swoje ćwiczenia, aby obserwować niecodzienne widowisko. – To będzie ciekawe.
- Niewątpliwie.
Innavar uśmiechnął się lekko, po czym natychmiast skoczył w kierunku swojego
przeciwnika. Ten wykonując szybki blok odbił lecący w jego kierunku cios. Mag wody wyprowadzał ataki z niebywałą precyzją i siłą. Khabyrr z niemałym trudem parował je, lecz nie był w stanie za każdym razem wyprowadzić kontrataku. Ostrze Innavara przecięło powietrze tuż nad jego głową, po czym zaledwie sekundę później drugi świst rozległ się centymetry od brzucha maga.
Khabyrr odskoczył od swojego przeciwnika nerwowo ściskając miecz w dłoni. Otarł ręką spływający po czole pot, po czym głęboko nabrał powietrza. Obserwował uważnie swojego przeciwnika zastanawiając się, co ten mógłby zrobić, aby go efektownie upokorzyć. Wszystko, pomyślał. Innavar jest dużo lepszym wojownikiem oraz posiada umiejętności w fechtunku, których on, być może, nigdy nie posiądzie. Zwinność, siła, precyzja to jedne z cech, które dają Innavarowi nad nim przewagę. Jeżeli tak walczy, gdy jest osłabiony, nie wiem czy chciałbym się z nim pojedynkować gdyby był o pełnych siłach, pomyślał Khabyrr i zadrżał. Jego przeciwnik tymczasem uśmiechnął się złośliwie trafnie rozgryzając obawy Khabyrra.
Innavar ponownie zaatakował, lecz i tym razem jego cios został sparowany. Ku swojemu lekkiemu zdziwieniu jego przeciwnik agresywnie rozpoczął kontratak. Z ust licznej widowni jaka się w tym czasie zgromadziła wyrwało się przeciągłe „ooooooo”. Zadźwięczały ostrza, miecze przecinały ze świstem powietrze płynnie zakreślając w nim przeróżne figury. Obaj przeciwnicy walczyli z niezwykłą zaciętością i odwagą. Ponowny zachwyt w publiczności wywołała sytuacja, w której obaj magowie przywarli plecami do siebie ciągle parując i czyniąc kontry tak szybko jak to tylko było możliwe. Usta niektórych studentów otwarły się ze zdziwienia, gdy Khabyrr zaatakował swego przeciwnika, a Innavar tymczasem nie odwracając się do niego chwycił odwrotnie rękojeść i wykonał prostopadły młynek za swymi plecami odbijając cios. Wyskoczył ponad zdezorientowanego maga wody i wylądował tuż za nim. Nim ten zdążył się odwrócić, padł na ziemię pod mocnym kopnięciem. Na widowni zabrzmiały oklaski i krzyki radości oraz zdumienia i z drugiej strony ponaglające leżącego do wznowienia walki.
Innavar odsunął się nieznacznie rzucając okiem na wpatrującą się w nich Ynę. Była nieco wystraszona, lecz widocznie ulżyło jej, gdy okazało się, że to Innavar ma przewagę w tej walce. Khabyrr wstał bez trudu, gdyż cios jego przeciwnika nie miał na celu wyrządzenia mu krzywdy, lecz prawdopodobnie, gdyby konieczne było takie rozwiązanie Innavar nie patyczkowałby się ze swoim wrogiem. Ujął rękojeść odwrotnie niż nauczają tego mistrzowie akademii i zastygł w bezruchu. Khabyrr skoczył do niego wyprowadzając silny cios z dołu. Uderzenie było na tyle silne, że bez problemu wytrąciłoby broń z ręki przeciętnego wojownika. Jednak Innavar skutecznie zablokował cios, po czym z satysfakcją pomachał przeciwnikowi wolną ręką, którą gdyby chciał wymierzyłby lewego sierpowego. Khabyrr zaatakował ponownie, lecz po kolejnym sparowanym ciosie przeszedł do defensywy. Innavar obrócił się dookoła własnej osi tnąc na wysokości ramion. Atak został zablokowany, lecz nie powstrzymało go to przed kolejnymi uderzeniami. Ich miecze tarły o siebie zakreślając w powietrzu półkole , po czym Innavar odbił broń przeciwnika, którą ten ledwo zdołał utrzymać. Natychmiast podłożył nogę za przeciwnika i silnym pchnięciem powalił go na ziemię.
Khabyrr rozwścieczony nie mógł zapanować nad swoim gniewem i upokorzenie jakiego doznał jeszcze więcej dodało mu sił. Jego przeciwnik zamiast zadać ostateczny cios, który zakończy pojedynek bawi się z nim niczym z jakimś nieporadnym studenciną. Przeturlał się kilka metrów po ziemi, po czym używając swej mocy wyskoczył w górę obracając się kilka razy dookoła własnej osi i ułamek sekundy później miękko wylądował na podłożu. W jego dłoni sformowała się w tym czasie moc wody przybierając postać krótkiego, lodowego sopla, którego natychmiast rzucił w swojego przeciwnika. Innavar przewidując atak Khabyrra w ostatniej chwili i z wielkim trudem wykonał półobrót tnąc powietrze tuż przed sobą. Ostrze napotkało opór w postaci lecącego pocisku i roztrzaskało go na kawałki. Studenci odruchowo cofnęli się z przerażeniem w oczach robiąc więcej miejsca dla walczących magów. Khabyrr rzucił się na swojego przeciwnika z furią w oczach tnąc prawie na oślep przed siebie. W następnej chwili miecz wyślizgnął mu się z ręki, a stopy straciły kontakt z podłożem. Runął na ziemię w akompaniamencie dźwięczącej stali i krzyków studentów.
Gdy się obudził, na placu nie było już tłumu, który obserwował poczynania dwóch walecznych magów. Innavar i Yna uważnie obserwowali wracającego do przytomności Khabyrra, który mocno osłabiony i poraniony podnosił głowę próbując zrozumieć jak to wszystko się zakończyło.
- Podziękuj Ynie – zaczął Innavar ze smutną miną podając leżącemu rękę. – To ona ci pomogła.
- Yna?
- Następnym razem panuj nad sobą, zwłaszcza nad negatywnymi uczuciami – ciągnął dalej Innavar – Musisz się jeszcze wiele nauczyć...
Odpowiedz
#5
Jedyne, na co sobie pozwolę, to wyrażenie wątpliwości...
Bo dupa ze mnie nie sędzia, skoro nie wiem co lepsze: to, czy Sekta...
Pozwolę sobie ocenkę zostawić na... no, potem ocenię, gdy już zdecyduję.
Sekta ma inny klimat, ale oba opka śą the best!
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#6
Ok, no to dam jeszcze kolejne rozdziały, może jeśli przeczytasz dalej (albo i do samego końca xD) to wyrobisz sobie jasne i klarowne zdanie odnośnie tych dwóch opowiadań. Smile Do niczego nie naciskam, pisałem to opowiadanie ponad 2 lata ( z przerwami oczywiście) i jest ono dość długie, ale mimo wszystko mam nadzieję, że się spodoba.


Rozdział 6

Padlinożerny sęp – nieposkromiony władca przestworzy nad pustynią Sarcururu szybował nad swoimi rozległymi dominiami patrolując okolicę w poszukiwaniu pożywienia. Krajobraz był mu dobrze znany. Rozległe piaszczyste wydmy przechodzące w pobliżu Jeziora Dusz w twardy, kamienny grunt rozciągały się od rzeki Issy aż po nieprzebyte tereny daleko za górami Przeznaczenia, których jeszcze żaden ze śmiertelników przejść nie zdołał. Na południu widok ten urozmaicały łagodne pagórki przechodzące stopniowo w strome szczyty gór będących w powszechnej świadomości krawędzią ówczesnego świata. Istniało wiele teorii odpowiadających na właściwie retoryczne pytanie, co znajdowało się za nimi? Jedni twierdzili, iż idąc ciągle na południe można w pewnym momencie znaleźć się na dalekiej północy i tym samym obejść świat dookoła. Inni uważali, iż za górami tuż na wybrzeżu będącym połączeniem kontynentu ze sklepieniem znajdują się wielkie wodospady, których woda spada do miejsca znajdującego się poza czasem, do tajemniczego Gdzieś Tam. Z kolei większa część pobożnego chłopstwa i bogobojnych nędzarzy wierzyła, iż za Górami Przeznaczenia, w miejscu gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek żyją starzy bogowie. Nikt jednak nie dowiódł prawdziwości żadnej z tych teorii, dlatego wciąż pozostawało to przyczyną wielu konfliktów w świecie naukowym.
Sęp powoli przeleciał nad samotnie stojącymi skałami nieopodal Jeziora Dusz, po czym nie dostrzegając jakiejkolwiek możliwości napełnienia pustego żołądka kawałkiem padliny wydał z siebie głośny, piskliwy głos i majestatycznie machając wielkimi skrzydłami skierował się na południe.
Przeleciał obok masywnej wieży, która w jednej chwili wydawałoby się wyrosła pośrodku pustyni. Zbudowana była z ciemnego kamienia niespotykanego raczej na obu kontynentach. U podstawy liczyła sobie dobrych kilkadziesiąt metrów. Na szczycie rozdzielała się na cztery mniejsze wieżyczki, które wystrzeliwały w górę czyniąc budowlę jeszcze bardziej okazałą i tajemniczą. Ptak wydał z siebie złowieszczy jęk i delikatnie skręcił mijając się z jednym z minaretów. Zatoczył niewielkie koło, po czym miękko wylądował na głównym dachu. Powoli rozpostarł swe czarno opierzone skrzydła i odrzucając głowę do tyłu w jednej chwili znieruchomiał. Jego ciało stało się zimne i twarde niczym odlany z brązu posąg. Głos zamarł, a oczy straciły swój blask.
Wewnątrz, wśród pustych, kamiennych korytarzy odbijał się echem złowieszczy pogłos. W miarę zbliżania się do osi wieży, gdzie znajdowała się największa spośród komnat dźwięk przybierał na sile. Ponura atmosfera, która w całości wypełniała tonące w mroku korytarze w połączeniu z wielkimi pajęczynami zwisającymi z sufitu i tajemniczą muzyką tworzyły nastrój grozy, który przeraziłby niejednego rycerza.
Komnata znajdująca się pośrodku była czymś w rodzaju sali audiencyjnej, choć urządzonej w nieco innym stylu. Tonąca w półmroku, przesiąknięta aurą strachu, posiadała jedynie kilka niewielkich otworów tuż przy wysokim sklepieniu, które nie dostarczały praktycznie żadnego światła. Na podwyższeniu znajdowało się coś w rodzaju tronu. Siedzący na nim mężczyzna miał twarz ukrytą w mroku, a jedynymi oznakami świadczącymi o tym, iż nie był to posąg była para błyszczących oczu z bladoniebieskimi obwódkami wokół źrenic. Tuż przed nim, niby kłębowisko, dziesiątki przeklętych dusz. Dusz, które w tragicznym spazmie i ogromnym bólu oddawały pokłon swemu panu. Przy każdym skłonie intonowali tajemniczą mantrę, która przeszywała dreszczem i trwożyła serce.
Z tłumu bezimiennych sług klęczących na chłodnej posadzce wyłoniła się niska, lekko przygarbiona postać zakrywająca swoją twarz kapturem. Wyszła naprzeciw reszcie, po czym upadła ciężko na kolana schylając nisko głowę. Mroczny Pan skinął na swego sługę dając mu pozwolenie, aby podszedł bliżej. Ten niemrawo wstał nie podnosząc głowy, zrobił kilka kroków naprzód, po czym przystanął. Nie odważył się spojrzeć w obliczę swego pana. Za bardzo się bał. Wiedział, iż nie wolno mu było bezpośrednio spoglądać w jego oczy, bał się śmierci i tego... co następowało po niej.
- Jakie wieści przynosisz? – Mroczny Pan zapytał chłodnym, pełnym pogardy głosem
- Mój panie – mówiąc to jeszcze głębiej schylił głowę – Posłusznie wypełniłem dane mi rozkazy. Poselstwo zostało wysłane.
Mroczny Pan powoli wstał ze swojego siedziska, po czym owionął wzrokiem
oddające mu pokłon sługi. Gdy odwrócił spojrzenie w kierunku herolda, ten mimowolnie ukląkł na jedno kolano nie podnosząc wzroku.
- Wszystko idzie zgodnie z planem, mój panie
- Wspaniale. – spojrzał na obnażone do łokci ręce. W miejscu gdzie teoretycznie powinny być żyły znajdowały się nierówne linie szarozielonego koloru mające swój początek w nadgarstku, a kończące się w połowie drogi do łokcia. – Już niedługo...


Rozdział 7

Faddin skręcił w lewy korytarz prowadzący na powierzchnię. Podobnie jak poprzednie był wąski i niespecjalnie oświetlony, gdyż kaganki będące jedynymi źródłami dość słabego światła były zawieszone na ścianach w znacznej odległości od siebie. Dla własnego bezpieczeństwa trzymał w ręku pochodnię, z którą nie rozstawał się od momentu zejścia w to miejsce. Uśmiechnął się lekko widząc przed sobą długi korytarz tonący w półmroku. Czegoż można się spodziewać po starożytnych podziemiach Akademii Magów, pomyślał. Wejście do kompleksu tuneli znajdujących się tuż pod głównym budynkiem zostało odkryte stosunkowo niedawno zupełnie przypadkiem podczas remontu korytarza prowadzącego na dziedziniec. Wrota prowadzące w dół znajdowały się za grubą warstwą tynku. Dzięki ofiarnej pomocy mistrzów Akademii i ich kilkudniowym trudzie ściągnięto niesamowicie złożone zaklęcie zabezpieczające, które strzegło wejścia do podziemi niepowołanym osobom z zewnątrz. Odkrycie wywołało olbrzymi zachwyt w kręgach naukowych, gdyż jak twierdzili mistrzowie, podziemia mogły skrywać odpowiedzi, które pomogłyby w rozwiązaniu wielu tajemniczych zagadnień oraz odsłonić historię budowy Inthassy, której data założenia nie została zapisania w żadnej kronice i owiana była wieloma mitami. Kapituła podjęła decyzję o przyznaniu kierownictwa nad pracami badawczymi mistrzowi Faddinowi, który z euforią i nieskrywaną radością przyjął powierzone mu zadanie.
Faddin rozpoczął działania od oddelegowania kompanii pracowników poleconych przez Kapitułę, których zadaniem miało być zabezpieczenie podziemi. W kwestiach naukowych ufał praktycznie tylko kilku osobom, które oczywiście zaangażował do tego projektu. Faddin rozumiał ciężar odpowiedzialności jaką przyjął na swoje barki, dlatego pragnął postępować z pracami możliwie najwolniej i najdokładniej, tym bardziej nie było mu na rękę współpracowanie z ludźmi Kapituły, którzy przypuszczał, mieli różny stosunek do tego, co mogli napotkać w katakumbach.
Cały kompleks nie został jeszcze całkowicie zbadany i ciągle nie było wiadomo dokąd prowadzi zawiła sieć korytarzy. Istniało wiele domysłów na temat przeznaczenia i funkcji podziemi, a najśmielszy z nich głosił, iż kres tuneli jest jednocześnie początkiem nowego świata – Sfery Poza Czasem – gdzie według legend żyły smoki – strażnicy wszelakiej magii.
Faddin patrzył na te rewelacje z przymrużeniem oka, gdyż jako sceptyka i realistę interesowała go jedynie naukowa wersja wydarzeń i racjonalne wytłumaczenie do czego mógłby służyć potężny system korytarzy znajdujących się tuż pod Akademią Magów.
Mag spojrzał przed siebie. Na końcu tuneli ujrzał blado-pomarańczowe, jaskrawe światło zachodzącego słońca, które wręcz raziło oczy swoim blaskiem. Dzisiejszy dzień upłynął pod znakiem zabezpieczania komnat, które wydawałoby się były pozostałościami po rozległym archiwum mogącym skrywać wiele tajemnic oraz, co interesowało Faddina, rozwiązań. Jednakże większość zebranych tam zwojów i ksiąg została zniszczona z biegiem lat i w niektórych przypadkach zamieniła się praktycznie w pył.
Szedł mokrą posadzką ułożoną z nierównych płyt kamiennych, gdzieniegdzie całkowicie oderwanych od podłoża. W pewnym momencie mag potknął się upuszczając pochodnię. Nie zdążył złapać równowagi i całym ciężarem runął na ścianę. Oparł się rękoma o wilgotny mur, dzięki temu nie upadł. Znieruchomiał. Wyczuł w dłoniach delikatne pulsowanie energii. Poczuł ciepło bijące z wnętrza, które łącząc się z jego własną energią sprawiało, iż czuł ostry smak w ustach, a ręce zaczęły mu powoli drętwieć. Kolejne zabezpieczenie, pomyślał gorzko. Odstąpił od ściany, po czym wyrecytował krótkie zaklęcie przymykając na ten czas powieki. Gdy je otworzył oczekiwał już rezultatu. Nic się jednak nie wydarzyło.
- Aha, spryciarz co? No to może coś trudniejszego - powiedział sam do siebie z zapałem.
Splótł ręce w znak, po czym intonując kolejne zaklęcie zgromadził swoją moc w
dłoniach. W miarę recytowania formułki coś zaczęło się dziać. Na początek usłyszał dźwięk podobny do odgłosu spadającego głazu, następnie w powietrze wzbił się tuman wiekowego kurzu, a ściana powoli rozdzieliła się na dwa skrzydła otwierając przejście magowi. Zadowolony z samodzielnego odkrycia jakie dokonał wkroczył do niewielkiej komnaty. Poczuł intensywną woń stęchlizny i zapach starych ksiąg, które niemalże po brzegi wypełniały olbrzymie regały stojące przy każdej ze ścian. Wdychając wydobywające się z wnętrza opary uśmiechnął się szeroko. To było to, co uwielbiał – tajemnica.
Minął jakiś czas zanim powietrze wymieszało się i Faddin mógł bez większego obrzydzenia spokojnie go zaczerpnąć. Pośrodku komnaty znajdował się kamienny stół, obszczerbiony na rogach i pokryty grubą warstwą kurzu. Czując zmęczenie pracą od wczesnych godzin porannych oraz euforię z powodu odkrycia kolejnej komnaty postanowił prowizorycznie zabezpieczyć zawartość regałów przed dalszym rozpadem prostym zaklęciem, które powinno wytrzymać do jutra, gdy znów rozpocznie badania, po czym powoli opuścił podziemia.
Słońce zaczęło zachodzić już za dachy dziedzińca Akademii, gdy wyszedł na powierzchnię. Zaczerpnął głęboko powietrza obserwując piękne refleksy na srebrnej kopule górującej nad całym miastem. Po otrząśnięciu się z kurzu i poprawieniu szaty Faddin udał się w kierunku swojej kwatery zamykając uprzednio wrota do podziemi i zabezpieczając je prostym zaklęciem alarmowym, które w razie naruszenia zakazu wejścia wydałoby z siebie niesamowicie głośny dźwięk wyrywając ze snu wszystkich magów w mieście.
Faddin przeszedł przez tętniący życiem dziedziniec akademicki, po czym skręcił w lewo kierując się do gmachu Kapituły, gdzie czekało na niego ciepłe łóżko i kubek pysznego soku z pomarańczy. Kątem oka dostrzegł jakieś zamieszanie wśród studentów wychodzących z lekcji, lecz nie zwrócił na to uwagi poświęcając się całkowicie myśli błogiego odpoczynku jaki go teraz czekał. Z tłumu wyłonił się niski mężczyzna ubrany w śmieszny strój listonosza niosąc zawieszoną na ramieniu torbę z przesyłkami. Podbiegł szybko do odchodzącego maga, po czym chrząknął głośno. Był jednym z nielicznych obywatelów Inthassy, którzy mieli dostęp do Enklawy Magów.
- Mistrzu Faddin.
- Słucham – rzekł niepewnie odwracając się w stronę rozmówcy
- Przesyłka listowa od pańskiego przyjaciela. – powiedział niemrawo donosiciel poczty wyjmując z torby cienką kopertę zalakowaną z tyłu pieczęcią Kapituły.
- Dziękuję przyjacielu. – odrzekł lekko zdziwiony mag odbierając list z ręki mężczyzny.
Stojąc przy wejściu do gmachu Kapituły złamał pieczęć i wyjął list, który przysłał mu jego przyjaciel pracujący na Południowym Kontynencie przy badaniu pozostałości po prastarej cywilizacji zamieszkującej pustynne rejony nad rzeką Issą.
- Drogi przyjacielu – czytał po cichu – Jak się miewasz w ostatnim czasie? Czy u ciebie, w Inthassie można jeszcze doświadczyć, czym jest chłodny poranek i trawa pokryta poranną rosą? Od momentu mojego przyjazdu pół roku temu nie spadła tu ani kropla deszczu. Wszędzie piasek i kamienie. Żar lejący się z nieba przyprawia mnie każdego dnia o ból głowy, a lekarz, który przybył tu wraz z kolejną ekipą badawczą zdiagnozował wczesne objawy udaru słonecznego. Niestety nic nie mogę na to poradzić, i choć czuję się coraz gorzej, nie przerywam swojej pracy. – przystanął na chwilę, gdy dreszcz przeszył całe jego ciało. Głupcze, pomyślał, praca nie może być dla ciebie ważniejsza od zdrowia. Poczuł się jednak nieswojo przypominając sobie siebie podczas pierwszych dni po odkryciu podziemnego kompleksu pod Akademią, kiedy nie spał przez kila nocy z rzędu ciągle pracując pod powierzchnią. – Jednakże nie skargi na moją sytuację miały być tematem mego listu, a odkrycie jakiego tu dokonałem. Jest o tyle ważne, iż śmiem zawracać ci tym głowę i prosić jednocześnie o rychłe przybycie. Nie wiem ile pozostało mi czasu, dlatego błagam cię o natychmiastowy przyjazd. Nasze obecne stanowisko badawcze znajduje się ok. 10 kilometrów na południowy-zachód od opuszczonej twierdzy na pograniczu. Pilnie oczekuję twojego przybycia. Twój druh...
Przerwał czytanie wiedząc, iż w następnej linijce znajdują się inicjały jego kompana,
który nie wiedzieć dlaczego nigdy nie podpisywał listów pełnym imieniem i nazwiskiem. Faddin włożył pospiesznie list do koperty i nie zastanawiając się zbytnio nad treścią przestąpił próg podążając w kierunku swojej kwatery.


Rozdział 8

Magnus przyśpieszył kroku przechodząc przez tłum studentów, którzy jakby na złość, akurat w tym momencie opuścili lekcje by zagrodzić mu drogę. Przez głowę przebiegło mu wytłumaczenie, iż to był znak, że nie powinien iść na zebranie Kapituły. Szybko jednak pozbył się tej niemrawej myśli, gdyż starał się być realistą i postrzegał świat takim jakim go widział własnymi oczami. Ścisnął mocniej zwój, który trzymał w ręce, aby żaden przypadkowy mag mu go nie wytrącił z dłoni, podczas gdy on przeciskał się przez dziedziniec. Powodem, dla którego poświęcał swój czas dla bezużytecznej instytucji jaką według niego była Kapituła wynikał jedynie z faktu, iż to ona trzymała w swym ręku władzę i dzięki temu dyktowała warunki. Sytuacja zaś nie wyglądała dobrze i tylko sprawne działanie mogło doprowadzić do rozwiązania problemu. Trzymał w ręku raport na temat wzrastającego niebezpieczeństwa na Południowym Kontynencie. Na południu Khredin doszło do zbrojnego powstania przeciw domniemanej tyranii obecnego władcy. Dochodziło tam do samosądów na urzędnikach państwowych, zbuntowani chłopi wytoczyli nawet otwartą bitwę przeciw wojskom pogranicznym, którą wygrali. Khredin dostrzegając niebezpieczeństwo powtórzenia wydarzeń sprzed kilku tygodni w Kalgirze, wysłało znaczną część swoich wojsk w zapalne miejsca na południu. Doszło do decydującej bitwy, w której niedobitki niedoszłych partyzantów zostały rozgromione przez świetnie wyszkoloną armię, która pacyfikowała następnie całe wsie. Doszło do masakry. Ci, którzy ocaleli, zostali wtrąceni do więzień, a przywódców powstania wbito na pal i przytwierdzono wzdłuż głównego traktu prowadzącego do stolicy Khredin. Rzeź wywołała falę oburzenia wśród mieszkańców okolicznych terenów oraz sprzeciw władców sąsiadujących państw, którzy w wysyłanych poselstwach powtarzali, iż był to wielki błąd ze strony władcy Khredin. Sam król, czując się zagrożony, postawił swoje wojsko w stan najwyższej gotowości. Inne państwa czując zbliżające się niebezpieczeństwo ogłosiły mobilizację. Żołnierze, nie otrzymując dodatkowych rozkazów, zalegli w twierdzach obronnych wzdłuż granicy. Sytuacja mocno się skomplikowała i wymagała natychmiastowych działań, gdyż najmniejsza iskra mogła wywołać wojnę. Właśnie takiemu rozwojowi wypadków chciał zapobiec Magnus. Oczekiwał wiele, lecz miał na uwadze dobro ludzkie, które zostało zagrożone, a nie własne korzyści.
Wydostał się z tłumu konwersujących studentów, po czym skierował swoje kroki ku gmachowi Kapituły. Jego uwagę przykuła jednak pewna postać skrywająca twarz pod kapturem, ubrana w starą, chłopską wręcz szatę koloru ciemnobrązowego. Normalnie nie zwróciłby na nią uwagi mając w myśli zbliżającą się godzinę spotkania, gdyby nie pewien oczywisty fakt. Nikt na terenie Enklawy zwykle nie zakrywał swojej twarzy przed otoczeniem, wręcz był zobligowany, aby wyjawić swoją tożsamość. Jednak cała społeczność studentów i wszyscy przechodnie zachowywali się, jakby nie dostrzegali tajemniczej osoby. Magnus uważnie przyjrzał się niewysokiej postaci trzymającej się raczej na uboczu, która co kilka chwil obracała się dookoła obserwując otoczenie. Gdy się nieco poruszyła Magnus dostrzegł błysk światła w okolicy paska. Sztylet. Szpieg na terenie Enklawy, przebiegło mu przez myśl. Zbliżył się powoli mijając wysokiego studenta opowiadającego jakiś suchy dowcip swojemu kompanowi. Stanął przy grupce adeptów, którzy praktycznie nie zwracali na niego uwagi i postarał się z bliska przyjrzeć nieproszonemu gościowi.
Zakapturzona postać odstąpiła nieco od tłumu czując na sobie spojrzenie Magnusa. Gdy odwróciła się w jego kierunku, zdołał dostrzec jedynie błysk w jej niebieskich oczach, po czym pędem rzuciła się w kierunku bramy wiodącej do miasta, gdzie jej ubranie nie byłoby już tak niestosowne jak na terenie Enklawy i łatwiej mogłaby wtopić się w tłum. Magnus pobiegł za szpiegiem najszybciej jak potrafił, a że był szybki i zwinny szybko dopadł go nim ten zdążył dobiec do olbrzymich wrót prowadzących do Inthassy. Chwycił zbiega za biodra i podniósł w górę, aż ten stracił grunt pod nogami i zaczął wymachiwać niezdarnie kończynami próbując oswobodzić się z uścisku. Mag tymczasem szybkimi ruchami zdołał wyciągnąć sztylet z pochwy zawieszonej na jego pasku i rzucając postać na ziemię przystawił jej ostrze do gardła zrywając kaptur z głowy. W tym momencie kobieta przestała się szamotać, lecz zastygła w bezruchu z błyszczącymi oczami wpatrzonymi w maga. Jej włosy były koloru ciemnobrązowego, opadały do ramion, miała delikatny nos oraz przeszywające oczy, które utkwiła w Magnusie. Zrobiło się małe zamieszanie na dziedzińcu, studenci szemrali między sobą, niektórzy złorzeczyli, inni grozili pięścią niedoszłemu szpiegowi, a jeszcze inni widząc, że coś się święci czym prędzej czmychnęli do budynku Akademii.
- Ellerin – westchnął Magnus na widok swojej przyjaciółki odsuwając ostrze. Nie spodziewał się jednak reakcji ze strony schwytanej kobiety, która w mgnieniu oka podniosła się z ziemi i czym prędzej pognała w kierunku wyjścia, mając nadzieję, że tym razem uda jej się zbiec przed magiem. Ten jednak znów ją pochwycił udaremniając ucieczkę z Enklawy Magów.
- Puść mnie! – krzyczała piskliwie próbując się wyrwać – Zabieraj ręce i daj mi spokój!
- Co ty robisz? – dziwił się Magnus – Uspokój się dziewczyno! – krzyknął na nią poważnie, dzięki czemu przestała się szarpać.
- Zostaw. Pozwól mi iść. – powiedziała nieco ciszej
- Dokąd chcesz iść w tym przebraniu?
- On tam jest! – krzyknęła Ellerin – On tam został! Ayrov został w Kalgirze! Idę do niego!
- Ale zrozum...
- Zostawiliście go! Zostawiliście na pastwę losu! On mnie potrzebuje – przerwała mu próbując delikatnie oswobodzić się z silnego uścisku – Musze mu pomóc! On tam został! Sam. Puść mnie!
- Ellerin. Posłuchaj mnie. – powiedział stanowczo wiedząc, iż tylko takim tonem jest w stanie w jakikolwiek sposób się z nią porozumieć. – Ayrov nie stracił życia, lecz zaginął w akcji. Stało się, jednak nie z naszej winy. Poradzi sobie, gdyż już nie raz ratował się z opresji.
- Skąd ta pewność, że jeszcze żyje?! – jej głos powoli zmieniał się w płacz
- Musisz w to wierzyć – mówiąc to przytulił ja do siebie po przyjacielsku – On nie umarł.
- Niby skąd możesz to wiedzieć? – oparła się na nim płacząc żałośnie
- Mam przeczucie. Otrzyj łzy. Nie martw się, nic mu się nie stało. Jestem pewien, że znajdzie sposób, żeby się z nami skontaktować. – Ellerin pisnęła cicho – Obiecaj mi coś. Cokolwiek się stanie. Nie opuszczaj Inthassy, aby ruszać na poszukiwania. To niebezpieczne i sama nie dasz rady. – kobieta spojrzała na niego błyszczącymi od łez oczami, dostrzegła powagę i stanowczość na jego obliczu.
- Obiecuję. – powiedziała cicho, spuszczając głowę.
- Póki co nie możemy wysłać tam ekipy poszukiwawczej, lecz, jeśli chcesz, przedstawię problem Kapitule i ona podejmie decyzję, jak należy działać w tej sytuacji. – sam nie wierzył, że wypowiedział te słowa, Ellerin prychnęła z pogardą
- Kapituła jest słaba, a sam wielki Aard Khar’thus nie potrafi już podejmować decyzji. Jestem pewna, iż nie uczyni nic, aby przeciwdziałać zagrożeniom.
- Tego właśnie chciałbym uniknąć – powiedział powoli – Zmierzam właśnie na zebranie. Nie znoszę przebywać w jednym miejscu z tymi zadufanymi w sobie magami, dlatego czy zechciałabyś mi towarzyszyć? – Ellerin spojrzała w stronę zamkniętej już bramy wiodącej na rynek Inthassy, po czym westchnęła cicho.
- Idę.
I kilka następnych rozdziałów za jednym zamachem.


Rozdział 9

Magnus wychodząc z Karmazynowej Sali trzasnął drzwiami tak mocno, iż kilkusetletnia futryna zaskrzypiała od uderzenia. Złość i bezsilność w tym samym momencie malowały się na jego obliczu. Miał wypieki na twarzy i zaciskał zęby na samą myśl, iż jeszcze kilka sekund temu przebywał za tymi drzwiami. Ellerin stała oparta o ścianę wpatrując się w malowidło przedstawiające jednego z dawnych Aardów, który prawdopodobnie żył pond dwa wieki temu. Dokładnej daty nie udało się jednak nikomu ustalić. Gdy spostrzegła w jakim stanie jest Magnus, od razu wiedziała co usłyszał od samego Aarda i jak to się miało do jego poglądów i nadziei, jakie jeszcze posiadał przed wejściem do tamtej sali.
- Bezczelny, arogancki śmieć – mruczał do siebie podchodząc do Ellerin – Nawet nic nie mów!
- Nie miałam zamiaru. – kobieta widząc zdenerwowanie maga postanowiła załagodzić sytuację – To było do przewidzenia.
- Zasraniec jeden. Powiedział, może zacytuję ci jego słowa: ”Nie ma żadnego zagrożenia wynikającego ze zmiany ekipy rządzącej w Kalgirze, dlatego nie zostanie wysłany ani jeden żołnierz, by naruszać terytorialne granice naszych sąsiadów”. Oddalił więc mój wniosek i poradził, aby zostawić politykę Kapitule i nie wtrącać się do spraw, które mnie przerastają. – Ellerin patrzyła na niego z uwagą łapiąc każde słowo z jego wypowiedzi.
- A co z drugim wnioskiem?
- Raport odnośnie Khredin? Nawet go nie otworzył. Oddał innemu członkowi Kapituły, który ulotnił się razem z nim i nie zdziwiłbym się, gdybym odnalazł tenże raport na śmietnisku. – westchnął przeciągle
- Musimy więc znaleźć inny sposób.
- Co masz na myśli? – zaciekawiony rzekł dopiero po chwili jakby wyrwał się z letargu
- Myślałam nad tym, gdy ty byłeś w środku. Kapituła zbudowana została na zasadach wolności i równości. Przynajmniej tak jest napisane w kronikach historycznych. Aard jest jedynie częścią tej organizacji, choć niewątpliwie ważną.
- Do rzeczy Ellerin – ponaglił ją Magnus zniecierpliwiony słuchaniem pięknych haseł jak równość i uczciwość. Te przymioty już niemalże nie istniały na świecie.
- Chodzi mi o to, że Aard jest organem reprezentacyjnym, to cała Rada jest siłą ustawodawczą. Większość mogłaby pokonać Khar’thusa i pozwolić nam na działanie.
- Pięknie brzmi, wiesz? – zrobił krótką przerwę – Co z tego, skoro to on trzyma Kapitułę w garści i nikt nie raczy mu się sprzeciwić.
- Jeszcze nie zacząłeś myśleć? – Ellerin udała zdziwienie na twarzy – Nie prosilibyśmy o pomoc. Zagrajmy tak jak on tego chce.
- No, nieładnie – Magnus pogroził zabawnie palcem – Przekupstwo to przestępstwo.
- Kogo nie przekona siła pieniędzy tego niech miecz przekona. – Magnus uśmiechnął się lekko
- Niesamowite, to jest osoba, która jeszcze dziś chciała uciekać, aby samotnie szukać sprawiedliwości.
- Dalej mam zamiar.
- Po co narażać życie, skoro można załatwić to w inny sposób.
- Więc jednak akceptujesz mój pomysł?
- Z braku innych możliwości, tak. Mam już dosyć bierności.
Powoli ruszyli marmurowymi schodami w dół ku dziedzińcowi akademickiemu rozmawiając po cichu nad szansą powodzenia ich niekonwencjonalnego planu wywarcia wpływu na Kapitułę. W połowie schodów drogę zagrodził im krępy mężczyzna pełniący posługę posłańca na terenie Enklawy. Ciężko dysząc ukłonił się lekko zginając prawą rękę przy ciele.
- Mistrzu Magnus – wykrztusił z siebie, mag skinął głową na znak potwierdzenia – Przynoszę wiadomość o Mistrzu Tharinie.


Rozdział 10

Samotna wieża pośrodku pustyni. Tonąca w mroku sala tronowa była zupełnie pusta. Słudzy opuścili ją na żądanie swego Pana, który spodziewał się gości. Posadzka była dość dobrze wypolerowana przez niewolników Mrocznego Pana, którzy bez ustanku oddawali mu cześć, dlatego Murahh musiał bardzo uważać, aby nie poślizgnąć się i upaść, co byłoby hańbą dla niego i wielkim upokorzeniem wobec osoby, przez którą został tutaj zaproszony. Gdy wszedł do sali tronowej postąpił kilka kroków naprzód, po czym znajdując się tuż na wprost Mrocznego zdjął kaptur. Przybliżył się odrobinę do tronu, na którym siedziała, skryta w mroku komnaty, niewysoka osoba.
Mroczny Pan powstał ze swego tronu, po czym z lekkim uśmiechem na ustach podszedł bliżej swego gościa.
- Odebrałem twą wiadomość, panie. – rzekł pustynny król.
- Witaj. Podejdź bliżej. – odpowiedział ochrypłym głosem wyciągając rękę w stronę Murahha. – Pokłoń się mój przyjacielu.
Murahh stęknął bezgłośnie. Powoli, niemrawymi ruchami ugiął swe kolano i padł na
zimną posadzkę. Schylił przy tym mocno głowę korząc się przed Panem Ciemności. Robił to z wyraźnym trudem, jakby nie był pewien, czy powinien tak postępować, coś wewnątrz mu mówiło, że musi, zupełnie jakby zewnętrzna siła nakazywała mu być posłusznym poleceniom Mrocznego. Po chwili wszystko ustało. Wstał, nie wiedząc, czemu ugiął się pod słowem swojego rozmówcy, po czym zrobił kilka kroków naprzód stając z nim twarzą w twarz.
- Jestem szczęśliwy, iż zostałem wybrany przez ciebie, mój Panie. Wielce cenię sobie twą przyjaźń. – mówiąc to przybrał grobową minę. Mroczny skinął nieznacznie głową pilnie przypatrując się Murahhowi – Jeśli takie będzie twe życzenie oddam me wojsko pod twoją komendę.
- Nie będzie takiej konieczności. – odpowiedział natychmiast - Chcę jedynie, abyś towarzyszył mi w trakcie nadchodzącej kampanii.
- Tak też się stanie, mój panie. – zapewnił Murahh. Mroczny odwrócił się od niego, zamyślony przeszedł kilka kroków wpatrując się w przeciwległą ścianę, nieco zaniepokojony rozmówca ciągnął dalej – Hekatomba w Khredin dość mocno podziałała na niekorzyść naszych wrogów. A wystarczyło jedynie uświadomić biedocie, kto jest jej prawdziwym wrogiem.
- Dobrze się spisałeś przyjacielu. – Mroczny Pan odwrócił się nagle w jego kierunku. Na jego bladej, gładkiej twarzy malował się złowieszczy uśmiech, który przeszył Murahha swą wrogością.
- Magowie mają teraz spory problem

Rozdział 11

Pomieszczenie było ciasne i niekomfortowe, zwłaszcza dla dwóch osób, które nie powinny w nim teraz przebywać. Czegóż jednak można było się spodziewać po małym pokoiku w skrzydle szpitalnym? Ściany były gładko otynkowane i wybielone, a jedynym źródłem światła było wąskie okno wpuszczające do środka ciepłe promienie zachodzącego słońca. Tharin podniósł powoli rękę, a reszta w milczeniu obserwowała jego ruchy. Chwycił niemrawo kubek, który podała mu Yna, po czym chciał upić odrobinę lekarstwa uśmierzającego ból, lecz skończyło się na tym, iż nie mogąc utrzymać go o własnych siłach wylał na siebie połowę zawartości. Uzdrowicielka szybko złapała kubek i tym razem pomogła mu nim trafić do ust. Tharin był w opłakanym stanie. Lewe ramie było na wylot przebite włócznią, a na boku miał wielką ranę pozostałą po bliskim spotkaniu z ostrym mieczem. Na pościeli malowały się czerwone plamy w okolicy zranionych miejsc. Całe ciało miał posiniaczone i poranione, a lewą nogę do tego stopnia, iż stracił nad nią panowanie. Na skroni i prawym policzku posiadał płytką ranę, z której prawie przestała się już sączyć krew. Khabyrr oparty o ścianę patrzył w milczeniu na swojego kompana, który wyglądał w tym momencie jak obraz nędzy i rozpaczy.
Do pokoju wtargnął Magnus. Zziajany dopadł łóżka Tharina, po czym nie dowierzając swoim oczom jął go pytać:
- Tharin! Co się stało? Nie do wiary. – mag był wstrząśnięty widokiem przyjaciela w takim stanie – Kto cię tak urządził? – Tharin spojrzał przenikliwie w kierunku Magnusa, lecz mimo iż otwarł usta, nie wypowiedział ani słowa.
- Rety, wyglądasz jak krajobraz po bitwie! – ciągnął mag. Do pokoju cicho wsunęła się Ellerin, która nie mogła za nim nadążyć, gdy na złamanie karku biegł przez całą Akademię ku punktowi opatrunkowemu roztrącając po drodze nielicznych studentów.
- Czekaliśmy na ciebie Magnusie, gdyż chciałam, abyśmy byli w komplecie przy tej rozmowie. – powiedziała Yna – Opowiedz nam Tharin. Powiedz co się stało.
- Rebelianci dokonali... rzezi. Zginął król i... cała jego świta. – wybełkotał ranny, pozostali wpatrywali się w niego w milczeniu, gdyż nie przekazywał im w tej chwili żadnych nowości. – Ten ich władca... Pierwszy z Ludu jak się zwykł... określać. Wprowadził terror w Kalgirze.
- Pierwszy z Ludu? Co to za tytuł? – ożywił się Khabyrr
- Zmieniają stare porządki. – stwierdził sucho Magnus
- To nie wszystko – powiedział powoli Tharin, który zaczął już odczuwać działanie środków przeciwbólowych. – Jest coś jeszcze. Kraina... pogrążyła się w chaosie. Starałem się... – mag zacisnął oczy jakby odpędzając wspomnienia, które wciąż powracały. Odkaszlnął cicho.
- Co chciałeś zrobić? – pytał Magnus
- Nie potrafiłem. Wszedłem do sali tronowej. Tam był on. Zadziwiająca… ciemność, ciemność wokół niego. Nie dałem rady. – urwał w połowie zdania, nastała chwila milczenia, po której pierwszy odezwał się Khabyrr.
- Wtargnąłeś do sali tronowej? – sam niedowierzał temu, co mówił, ranny lekko skinął głową – Wszedłeś do najmocniej strzeżonego miejsca w całej Kalgirze?
- Chciałem... ratować króla, lecz spóźniłem się. Zajęli cały pałac. Nie pamiętam jak się stamtąd wydostałem. Mam dziurę w pamięci. – zebrani popatrzyli po sobie z niedowierzaniem – Jedyne co z tamtego miejsca wyniosłem to... ostrzeżenie.
- Ostrzeżenie? – zapytał zdezorientowany Magnus
- Rebelianci wydali dekret, który nakładał cenę za głowę magów.
- CO?! – Magnus niemalże wrzasnął
- Urządzili sobie na nas polowanie. Wysłali przeciw nam wojsko. Nie pamiętam jak zbiegłem. Nie pamiętam też jak się tu dostałem.
- Jak mogło do tego dojść? – rzuciła niepewnie Yna – Cena za naszą głowę?
- Dekret obowiązuje na terenie Kalgiry. Przez pewien czas się ukrywałem, lecz i mnie w końcu odnaleźli.
- Co teraz? – zapytała uzdrowicielka
- Przeszedłeś przemianę? – Magnus zignorował jej pytanie
- Nie wiem. – odparł Tharin przybierając smutną minę – Niewiele pamiętam z tamtego okresu.
Magnus wstał powoli i zbliżył się do okna. Słońce zachodziło już za horyzont, a jego
blask powoli tracił na sile. Małe grupki magów przemieszczały się po dziedzińcu nieświadome, iż w sąsiedniej krainie za ich śmierć wypłacano nagrodę zupełnie jakby byli złoczyńcami., bądź zwierzyną łowną.
Odwrócił się w kierunku Khabyrra i uzdrowicielki.
- Jak powinniśmy postąpić? – zapytał bez nadziei
- Musimy wysłać armię – wyrwał się mag – Tylko w ten sposób możemy wywrzeć na nich wpływ i doprowadzić do pokoju w tym kraju.
- Ryzykowałbyś otwartą wojnę w imię pokoju? Czy to w ten sposób rozwiązuje się konflikty? – przycisnęła go Yna
- Nie ma innego wyjścia...
- Owszem jest. – przerwał mu Magnus – Yna ma rację, musimy wysłać tam dyplomatów, którzy powinni załagodzić sytuację i doprowadzić do pokoju.
- Dyplomatów? Kpisz sobie? – Khabyrr podniósł głos – Chcesz wysłać ludzi podległych Kapitule, aby nawiązali kontakty dyplomatyczne? Uważasz, że rebelianci uznają ich za bezstronnych arbitrów?
- To lepsze niż wywołać wojnę, której wyników nie sposób przewidzieć dla żadnej ze stron!
- Przestańcie! – wrzasnęła Yna – Mieliśmy rozważyć sposób działania, nie kłócić się między sobą!
- Wybaczcie, że wam przerwę. – wtrąciła się Ellerin – Nie jestem żadnym autorytetem w dziedzinie stosunków dyplomatycznych, ale nie trzeba być geniuszem, aby domyślić się jak postąpi Kapituła. Khar’thus nie wyrazi zgody na interwencję.
- Do kurwy nędzy! Jak to nie wyrazi zgody? – Khabyrr był wściekły i gdyby mógł walnąłby pięścią w stół, jeśli takowy by stał w pokoju. – Nasi przyjaciele są narażeni na śmierć za przebywanie na terenie Kalgiry, a ty mi mówisz, że Aard nie uczyni nic, aby temu przeciwdziałać?
Nastała chwila milczenia, w czasie której wszyscy nerwowo spoglądali na
zdenerwowaną Ellerin, która najwidoczniej nie oczekiwała takiego wybuchu złości ze strony maga. Khabyrr w tym czasie uspokoił się nieco, nabrał powietrza i spuścił głowę na znak przeprosin za swoje zachowanie.
- Dokładnie tak. – odparła stanowczo Ellerin – Kapituła nie uczyni nic w tej sprawie.
- Więc nie jest nam potrzebna. – stwierdził Magnus, po czym wszystkie zdziwione spojrzenia skierowały się w jego kierunku. – Po co nam Kapituła skoro nie ma z niej żadnego pożytku?
- Kapituła była od zawsze. – powiedziała nieśmiało Yna – Towarzyszyła magom od samego początku...
- Przestała wypełniać swoje funkcje. Aard zatracił się w sobie i doprowadził nas do upadku. Nie jest nam potrzebny...
- Zamach stanu? – Khabyrr nie dowierzał własnym uszom
- To jedyne rozsądne rozwiązanie w tym momencie.
- Nie wierzę! Chcesz obalić władzę Khar’thusa! I niby kto miałby objąć ją w posiadanie? TY? – zapytał wyzywająco
- Nie Khabyrr. Nie pragnę tego. Na czele Kapituły stanęlibyśmy my, jako grupa. Każdy miałby takie same prawa, zaprowadzilibyśmy porządek.
- To uzurpacja! – Khabyrr wrzasnął – To nie do pomyślenia!
- Uspokój się i posłuchaj teraz. – Magnus przybrał groźną minę i mówił stanowczym głosem – Nie musisz brać w tym udziału. Jeżeli czujesz, że to cię nie dotyczy, że cena za naszą głowę w Kalgirze została słusznie wystawiona opuść ten pokój i nie wchodź nam w drogę.
Khabyrr zamilkł ciągle wpatrując się w postać maga, który postawił go w sytuacji bez
wyjścia. Zacisnął zęby powstrzymując się od kolejnego wybuchu złości, po czym skinął głową na znak, że zrozumiał dane mu ultimatum. „Albo jesteś z nami, albo przeciw nam” pomyślał. W pomieszczeniu zapadła niezręczna cisza, w czasie której Khabyrr oparł się o ścianę i nie odezwał już ani słowem. Yna zaś, przestraszona, wpatrywała się w zmęczonego rozmową Tharina, który najwyraźniej nie czuł się dobrze z tym, iż poróżnił kolegów po fachu swoimi wiadomościami, jednak nie miał innego wyjścia. Prawda musiała zostać ujawniona. Magnus westchnął cicho. Wiedział, iż przejęcie władzy nie jest najlepszym rozwiązaniem ich problemu. Chciał za wszelką cenę doprowadzić do wyjaśnienia sytuacji w Kalgirze i unormowania stosunków dyplomatycznych, lecz do tego celu potrzebował pewnych narzędzi. Narzędzi, którymi dysponowała jedynie Kapituła.
Odpowiedz
#7
Danek, nieliczne błędy są, to fakt, ale wytykać na razie ich nie będę. Weź mi chłopie powiedz szczerze, ile tego masz, i dlaczego miast wrzucić wsio z bomby czekasz na oklaski?
Jeżeli ich chcesz, to proszę!
Po raz pierwszy w mojej karierze sędziego daję 11/10.
Mocniej brawa bić nie umiem, choć to opowiadanie na wiele więcej zasługuje.
Dawaj resztę do końca, a jeżeli zechcesz, bym Ci napisał o błądkach, które znalazłem, to daj pw z numerem GG. Tam wrzucę wszystko.
Tutaj, ze względu na długość opowiadania, zajęło by to zbyt wiele miejsca.
Blask Cienia na prawdę trzyma klasę!
Po raz kolejny udowadniasz, że nie myliłem się wotując za Tobą.
Tyle od Kota.
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#8
Wrzucam to po kolei, bo po pierwsze forum nie ma takiej przepustowości, aby w jednym poście umieścić wszystko. Druga sprawa to fakt, że jakbym umieścił od razu całe (co byłoby dość ciężkie na tym forum) to objętość zniechęcałaby wszystkich do czytania.
Wiesz nie pragnę tego, aby ludzie dookoła mnie skakali i nie wymuszam od nich samych pozytywnych komentarzy (choć nie powiem, miło jest widzieć, że coś, co się kiedyś napisało komuś się podoba). Chcę tylko obiektywnej oceny, karcącej również jeśli zachodzi taka konieczność.

Co do opowiadania to zawiera w sobie 37 rozdziałów. Tutaj będzie ciężko je umieścić wszystkie naraz. Posłużę się zatem zewnętrznym serwerem, jeśli nie masz nic przeciwko.

Dziękuję jeszcze raz za dobry komentarz. Buduje na duchu Smile
Opowiadanie w całości znajduje się pod adresem:
http://www.opowiadania.pl/main.php?id=sh...item=57009

Miłego czytania i wytrwałości życzę.
Odpowiedz
#9
Dla mnie nie stanowi różnicy czy wrzucisz tutaj, czy na zewnętrzny serwer, jednakże proszę abyś całość wkleił tu, na Forum, bo -wbrew temu co myślisz- są tutaj ludzie, którzy lubią czytać.
Tym bardziej dobre rzeczy.
Jasne, że wszystko z bomby się nie zmieści, ale wal post pod postem. Nikt Ci nic za złe miał nie będzie, gdyż będzie to spowodowane ograniczeniami Forum, a nie kaprysem.
Tak poza, to z chęcią przeczytam całość, więc jak podasz jakiś link, to będę happy Wink.
Potrafisz człowieka zainteresować, tyfusie, oj taaaak!
A tak do wcześniejszej dyskusji implikując, to chyba mnie przekonałeś...

Edit:
Dzięki. Zaraz pobiorę i uczciwie poczytam Smile.
[Obrazek: eyes480c.jpg]

Mruczę, więc jestem!



Odpowiedz
#10
Okej, w takim razie tutaj też umieszczę. trochę się strona wydłuży xD

Rozdział 12

Po czterech dniach żeglugi po otwartym morzu jeden z marynarzy radośnie wykrzyczał tak długo oczekiwane słowo: „Lithnar!”. Po chwili na pokład wybiegła reszta załogi krzycząc wesoło i ściskając się nawzajem. Na statku zapanował rumor, wszyscy przekrzykiwali się nawzajem dając upust swej radości. Kapitan stanął pośród nich sprawiając, iż załoga ucichła w mgnieniu oka. Spoglądał na nich w milczeniu przenosząc wzrok na każdego.
- Chłopcy! – rzekł po chwili – Jesteśmy w domu. - Wszyscy obecni wybuchnęli jeszcze radośniejszym krzykiem niż poprzednio. Co poniektórzy udali się podpokład wracając z beczką wina zakupionego na Północnym Kontynencie i tylko zdrowy rozsądek kapitana powstrzymywał ich przed przedwczesnym świętowaniem. „Po pijaku chcieliby do portu wpływać” pomyślał rozbawiony kapitan.
Trzymając się na uboczu i nie biorąc udziału w ogólnej szczęśliwości, Faddin obserwował kupców, którzy po kilku miesiącach spędzonych w podróży w końcu wracali do swych domów z towarami, za które na miejscu otrzymają sowitą zapłatę. Do małej fajki, którą trzymał w ręku, włożył odrobinę tytoniu, po czym wciągając powietrze zmrużył oczy. Tytoń uległ zapłonowi i natychmiast zgasł. Zaciągnął się delikatnie przypominając sobie postać Ayrova, który nie tak dawno temu nauczył go tej prostej sztuczki wykraczającej już poza domenę magii ziemi, w której się specjalizował. Choć był dobrym uczniem, musiał jednak wiele czasu poświęcić, aby z tak niewielkiej ilości ognia, jaką w sobie posiadał, wykrzesać iskrę.
Po kilku godzinach ponaglana przez kapitana załoga zrzuciła wszystkie żagle za wyjątkiem kilku, które miały być siłą napędową potrzebną do manewrowania. Żaglowiec powoli wpływał do największego portu na Południowym Kontynencie. Minęli wystający równolegle do lądu półwysep z charakterystycznym klifem, o który rozbijały się morskie fale czyniąc z portu oazę spokoju i chroniąc przed potężnymi sztormami. „Ster lewo!” zakrzyknął znajdujący się na dziobie mężczyzna, a sternik delikatnie popchnął ster we wskazanym kierunku. „Ster zero!” po chwili ponownie usłyszeli głos tamtego. Statek powoli wyrównał kurs względem wiatru i z wolna wpływał do portu. Przed nimi wyrosły wysokie zabudowania, które stanowiły wewnętrzną część doków. Tuż za nimi wznosiły się gigantyczne budynki będące centrum Wiecznego Miasta – Lithnaru. Podchodzili do kei ostro na wiatr ze zbyt dużą prędkością. Załoga zrzuciła resztę żagli, po czym część udała się na burtę gotowa do wyskoku na ląd. Keja zbliżała się bardzo szybko, dwie długości statku, jedna, pół. Z przodu dobiegł ich wrzask tego samego mężczyzny, który kierował statkiem przy wpływaniu do portu: „Cała na nawietrzną!”. Sternik błyskawicznie zareagował wykonując kołem kilka obrotów w lewo. Statek powoli odbił od nabrzeża, lecz ciągle był za blisko. Dziób uniknął uderzenia, lecz nie udało się z prawą burtą, która zahaczyła o kamienne nabrzeże wywołując lekkie szarpnięcie całego statku. Na umówioną komendę załoga wyrzuciła liny cumownicze na keję, gdzie pracownicy portowi natychmiast zarzucali je na najbliższe pale. Statek przybił do Lithnaru.
Załoga wystawiła na brzeg rampę, po której zaczęto zwozić towary przeznaczone na sprzedaż i ustawiano je na nadbrzeżu. Faddin, po uprzednim rozliczeniu się z kapitanem, opuścił statek przechodząc obok zapracowanych handlarzy. „Tu kończy się bezpieczeństwo” pomyślał. Na tę okazję ubrał się w stosowny strój biednego mieszczanina, który połatany był niemalże w każdym miejscu, dzięki czemu stał się dobrym kamuflażem, gdyż w mieście kontrastów, gdzie istniały tylko dwie wielkie grupy społeczne: biedota i burżuazja, postać Faddina wzbudzała jedynie żal i współczucie, lecz nic poza tym. To dawało mu ten bezpieczny komfort, że będzie ignorowany, przynajmniej na razie.
Wyszedł z doków kierując się w stronę rzadziej uczęszczanej ulicy czerwonych latarni - najmniej bezpiecznego obszaru w całej metropolii. Przylegała ona bezpośrednio do doków, dzięki czemu kwitł tu handel ludźmi, rozwijała się prostytucja i nader często można było dostać w łeb. W dzień jednak było tu nieco spokojniej, choć i tak niewielu mieszkańców zapuszczało się na własną rękę w te tereny. Przy zrujnowanej rybackiej chacie stał mężczyzna oparty o sporej wielkości wielbłąda, który był najczęściej stosowanym środkiem transportu na Południowym Kontynencie z racji występującego tam pustynnego klimatu.
Nieznajomy wyszedł naprzeciw podnosząc rękę w geście pozdrowienia. Faddin skinął głową, po czym przypatrzył się masywnemu zwierzęciu.
- Piękny – powiedział cicho.
- O tak! – odrzekł dumnie nieznajomy – Czysta krew Theasporyjska. Wytrzymała bestia. Doprowadzi cię przyjacielu choćby do serca pustyni. – Faddin nie przywiązując większej uwagi do jego słów zbliżył się do potężnego zwierzęcia i zwinnym ruchem wspiął się po strzemieniu, przekładając nogę na drugą stronę zasiadł za pierwszym garbem, gdzie urządzono dość wygodne siedzisko. Dopiero w tej chwili Faddin dostrzegł niewysokiego konia gryzącego trawę tuż za wielbłądem. Ten parsknął pogardliwie na znak niezadowolenia ze zwiększenia się ciężaru na grzbiecie, po czym wrócił do przeżuwania spalonej przez ostre słońce trawy.
- Jak daleko jest do stanowiska? – zapytał mag chwytając za lejce
- Pięć dni drogi stąd. – oznajmił sucho nieznajomy wskazując ręką kierunek na południe – Stanowisko znajduje się na zachód od zakola Issy.
- Jak tam trafić? – Faddin niecierpliwił się z każdą chwilą, a nieufność jaką darzył obcych ludzi potęgowała jego irytację wobec nich. Wyciągnął z torby podróżnej białą chustę, którą założył na głowę w Karakynajski sposób zakrywając całą twarz poza oczami. Dzięki temu był lepiej chroniony przed wiatrem pustynnym i ostrym słońcem oraz pomagało mu to niejako chronić swoją tożsamość przed innymi ludźmi. Tożsamość maga.
- Dzięki mnie. Wynajęto mnie, abym doprowadził cię na miejsce i czy tego chcesz czy nie przyjacielu jesteś na mnie skazany, przynajmniej na najbliższe kilka dni. – ostatnie słowa powiedział z uśmiechem, co zupełnie nie poprawiło jego sytuacji w oczach maga. „Głupi pyszałek” pomyślał Faddin.
- Ruszajmy zatem, czas nagli.
Przewodnik wzruszył bezradnie ramionami odsuwając od siebie myśl o uczczeniu
zawarcia nowej znajomości w przydrożnej karczmie. Zasiadł na swym koniu i po chwili ruszył kierując się w stronę południowej bramy Lithnaru.
Podróż przebiegała gładko i bez większych problemów. Przez swoją nieufność do obcych Faddin nie zdobył się na odwagę, by odezwać się z własnej woli do swego przewodnika, dlatego też całą drogę pokonali w niemalże całkowitym milczeniu. Towarzysz maga nie był świadomy kim był jego kompan, a ten nie kwapił się, aby go poinformować, dlatego ich rozmowa opierała się jedynie na krótkich odpowiedziach maga na zadawane przez tamtego pytania.
Wydostali się z terenów podległych administratorom Lithnaru jako wolnemu miastu zarządzanemu przez trzy sąsiadujące państwa, lecz posiadające własną autonomię wyrażającą się w dysponowaniu odrębnym wojskiem oraz chociażby obsadzaniu urzędów centralnych swoimi ludźmi czy stanowieniu prawa. To wszystko sprawiało, iż miasto to było wyjątkowym miejscem na całym świecie. „Gród dobrobytu” jak mawiali niektórzy. Jednak z powodu surowego prawa uzyskanie pozwolenia na osiedlenie się w tym miejscu graniczyło z cudem. Miasto rozrosło się do kolosalnych rozmiarów, a brak wolnej przestrzeni zmusił konstruktorów do stawiania budynków wznoszących się wiele pięter ponad poziom miasta.
Pierwszą przeprawę przez Issę dokonali jeszcze wieczorem tego samego dnia. Tym samym wkroczyli na terytorium królestwa Khredin i będąc skrzętnie przeszukani oraz po okazaniu odpowiednich dokumentów mogli ruszyć w dalszą podróż. Co jakiś czas spotykali na swej drodze wojskowe patrole pograniczne, które wszelaki akt sprzeciwu wobec obowiązującego prawa, zaostrzonego zresztą po ostatnich wydarzeniach, karali nad wyraz surowo.
Drugi raz przeprawiali się w środkowym biegu Issy, która w pewnym momencie zakręcała znacząco na zachód, a następnie tworząc olbrzymie zakole kierowała się do Lithnaru. Zmuszeni zostali tam do wypłacanie sporej sumy przysadzistemu Karakynajczykowi, który uparcie twierdził, iż przeprawa była w tym czasie niemożliwa. Tym razem znaleźli się w przestrzeni królestwa owego przewoźnika, który skorumpowany do granic możliwości nie dbał o obowiązujące przepisy, lecz starał się jak najbardziej nachapać pieniędzmi ze swojego „pływającego interesu”. Królestwo Karakynakh było rozległym państwem swoim terytorium sięgającym daleko w głąb Południowego Kontynentu. Śmiałkowie twierdzili, iż Khredin własną rozległością i potęgą ustępowało miejsca swojemu sąsiadowi, którego posiadłości ciągnęły się jakoby daleko za Górami Przeznaczenia.
Stanowisko badawcze znajdowało się tuż przy małej wiosce w odległości kilkunastu kilometrów od Jeziora Dusz. Tubylcy zachowywali się przyjaźnie w stosunku do przybyszów ofiarowując im jedzenie oraz wodę, co znacznie ułatwiało tamtym prace. Faddin dotarł na miejsce tuż przed południem, gdy z nieba lał się potworny żar i nawet ludność miejscowa kryła się w tym czasie w swych lepiankach chroniąc się dzięki temu przed typową chorobą dla tych szerokości geograficznych - udarem słonecznym. Mag zeskoczył ze swojego wielbłąda na twardy grunt, by rozprostować zastane kości. Był cały mokry i zmęczenie ostro dawało mu się we znaki po trzeciej z rzędu nieprzespanej nocy. Czuł się fatalnie, a upał jaki do tego dochodził niemal pozbawiał go przytomności. Pragnął jak najszybciej znaleźć się w jakimś chłodnym pomieszczeniu, najlepiej w swoim pokoju w Akademii Magów, gdzie panował sprzyjający dla niego klimat i temperatury nie osiągały tak ekstremalnych wartości jak tutaj.
Z tunelu, do którego wejście wykute było w litej skale urwiska, wydostała się ubrana w szarą od kurzu szatę kobieta, a za nią równie ubrudzony mężczyzna o jasnobrązowych włosach i z kilkudniowym zarostem na twarzy. Zbliżył się powoli do maga mrużąc oczy, po czym nie kryjąc radości rzucił mu się na szyję ściskając serdecznie.
- Faddin, cieszę się, że przyjechałeś!
- Dobrze cię widzieć przyjacielu. – odrzekł mag zadowolony, iż ten męczący etap podróży został nareszcie zakończony.
- Wejdźmy do środka, tu jest zbyt gorąco. – zaproponował tamten, któremu pot wystąpił na czoło po kilku chwilach spędzonych na powierzchni. Mówiąc to podszedł do przewodnika, który niezłomnie na pełnym słońcu czekał, aż zostanie poświęcona mu choćby odrobina uwagi. Naukowiec wyciągnął z kieszeni saszetkę, po czym wręczył mu ją do ręki dziękując za pomoc. Po odebraniu zapłaty przewodnik Faddina zawrócił swojego krępego konia wyruszając w powrotną drogę.
Postąpili kilka stopni w górę, po czym przekraczając próg wkroczyli do ciemnego
tunelu. W miarę jak schodzili wąskimi schodkami temperatura malała z każdą chwilą. Faddin poczuł przyjemny chłód i doszedł do wniosku, iż za przebywanie w takim miejscu, jeszcze kilkanaście minut temu dałby sobie uciąć rękę. Po kilkudziesięciu metrach korytarz kończył się zawalonym przejściem. Tuż przed zawaliskiem znajdowało się wąskie przejście do komnaty obok, które ocalało od zawalenia. Stąpając po niewielkich odłamkach Faddin przypomniał sobie swoją pracę w kompleksie tuneli pod Akademią Magów, gdzie stan korytarzy prezentował się nad wyraz okazale w porównaniu do tego miejsca. Weszli do środka. Niewielka komnata była niemalże identyczna jak te, które znajdowały się w Inthassie. Te same zdobienia nad progiem, ten sam stół. O zgrozo, te same regały zawalone starymi pismami i księgami. W pierwszym pomieszczeniu pracowały dwie osoby razem z kobietą, która towarzyszyła im odkąd Faddin tu przyjechał. Przeszli po zakurzonej posadzce gdzieniegdzie wypolerowanej przez obuwie pracujących naukowców. Przekroczyli jeszcze jeden próg wchodząc do drugiego pokoju, który zachował się równie dobrze jak poprzedni. W tym miejscu Faddin odczuwał już niezbyt miłe zimno, które przejmowało do kości i sprawiało, że zaczął się trząść. Tak duże wahania temperatur na jakie natrafił dzisiejszego dnia z pewnością nie wychodziły mu dobrze na zdrowie. Komnata była przestronna, o wiele większa od poprzedniej. Strop znajdował się nieco wyżej, a tuż pod nim zwisały z sufitu olbrzymie sieci pajęczyn, których właściciele zginęli tysiące lat temu. Kobieta, która cały czas im towarzyszyła nie zamieniając z nikim ani słowa znikła z pola widzenia pozostając w sąsiedniej komnacie. Dookoła kamiennego stołu wielkości zwyczajnego biurka ustawione były wypolerowane kamienie w kształcie zbliżonym do sześciennego pudła.
Naukowiec podszedł do jedynego regału znajdującego się w pokoju, po czym zabrał z półki kilka zwojów, które położył na blacie.
- To miejsce wygląda jak system tuneli. Wiadomo coś o jego pochodzeniu? – zaczął Faddin rozglądając się po pokoju
- Jedynie domysły. – odparł z rezygnacja tamten – Nie ma jasnych dowodów do czego mogłyby służyć te korytarze. Może system ewakuacji z jakiegoś miejsca albo biblioteka.
- W takim miejscu?
- Zwróć uwagę na fakt, iż nie wiemy co kiedyś znajdowało się na powierzchni. Tunele w Inthassie są łatwiejsze do zbadania – Faddin popatrzył krzywo na przyjaciela - mniej tajemnic co do pochodzenia. Tam zawsze była Akademia, a tu... nie jesteśmy pewni.
- Może dotarcie do końca da jakieś rozwiązanie? – Faddin podszedł do ściany i dotknął ją całą powierzchnią dłoni. Była zimna... i mokra. Nic poza tym.
- Tymczasowo jest to dla nas niewykonalne. Korytarz jest zawalony na długości co najmniej dwudziestu metrów. – Naukowiec poukładał delikatnie stare zwoje obok siebie – Istnieje też zagrożenie ponownego tąpnięcia. Nie mogę ryzykować. Po zakończeniu badań naradzimy się, co powinniśmy dalej robić.
Faddin rozglądał się bacznie po pokoju jakby czaiło się w nim ukryte zło, którego nie
mógł uchwycić. Czuł się nieswojo, choć swoimi zmysłami nie wyczuwał żadnych wibracji czy przepływów energii. Mimo wszystko miejsce to napawało go dziwnym lękiem i jednocześnie wzbudzało pewną ciekawość.
- Spójrz co odkryliśmy niedawno – kontynuował naukowiec
- Co to jest? – zapytał mag podchodząc do stołu i przyglądając się starym zwojom, które przypominały bardziej rozkładające się resztki niż prawdziwy pergamin. Przy silniejszym chwycie prawdopodobnie rozsypałyby się w drobny proszek.
- Normalnie rzecz biorąc nie wzbudziłoby to mojej ciekawości, gdyż jestem człowiekiem nauki. Zabobony pozostawiam magom i motłochowi.
- Miło z twojej strony, że stawiasz mnie w jednym szeregu z motłochem. – odparł Faddin z przekąsem – Ja również jestem naukowcem i interesuje mnie głównie analityczna strona danego zjawiska, więc mów natychmiast, co odkryłeś.
- Chodzi o zwoje znalezione w tym pomieszczeniu. Ukryte były w niewielkiej szczelinie za tamtym regałem. – Faddin patrzył obojętnie na swojego przyjaciela, chciał nawet się podrapać po swoim zaroście na znak, iż niewiele obchodziło go, gdzie zostały znalezione te zwoje. Mężczyzna chrząknął – Napisane są w prastarym języku, którego nie potrafię zidentyfikować. Jednak większość form gramatycznych jest bliźniaczo podobna do języka Karakynajczyków, inna część do języka rodowitych mieszkańców Lithnaru. Wszystko się zazębia.
- Co masz na myśli? – Faddinem zawładnęła ciekawość. Zaintrygowała go tajemnica ukryta w tym pomieszczeniu. Nikt nie poznał jej, nie odwiedził tego miejsca. Aż do dziś.
- Nie jestem pewien. Jakieś państwo, potęga światowa lub... siedlisko heretyków.
- Heretyków?
- Sam posłuchaj.
Mężczyzna rozwinął delikatnie jeden ze zwojów i powoli wodząc palcem po
pergaminie ruszał bezgłośnie ustami jakby właśnie odczytywał starożytny język. Po chwili wyprostował się i wyrecytował cichym głosem dwa wersy rymowanego tekstu.
- Cytujesz mi wiersz? Po to mnie tu ściągnąłeś? – wybuchnął nieoczekiwanie mag – Myślisz, że to było zabawne...
- Nic nie rozumiesz. – przerwał tamten – Nie jestem na tyle dobrym tłumaczem, lecz jedno mogę powiedzieć na pewno – to nie jest wiersz.
Faddin obrócił ku sobie zwój z rozgoryczeniem patrząc na obcą kaligrafię.
Rzeczywiście nie był to jeden z teraźniejszych dialektów choć widać było w pewnych miejscach podobieństwa. Spojrzał na sam dół oczekując, iż znajdzie tam imię i nazwisko autora dzięki czemu udowodni swemu kompanowi, iż to co odkrył było jedynie wymysłem poety, a transkrypcja na zrozumiały język wprawiłaby w zachwyt jedynie grono literatów. Znalazł ciąg znaków, które wymyślnie pofalowane i wygięte składały się na imię autorki. „V... Va... alle... Valleya” składał litery w myślach. Psiakrew! Czarodziejka Valleya! Potężna wieszczka żyjąca stulecia temu. Była największą wróżbitką w historii i nikt nie śmiał kwestionować jej wyroków. Miała dar i przez wielu uważana była za wiarygodną. Jej przepowiednie zawsze się sprawdzały i nawet Faddin szanował jej wielkość, choć twierdził, iż jej proroctwa były zwyczajnym bełkotem, który przypadkowo pokrył się z następującą rzeczywistością.
- To jest – zaczął niemrawo mag nie będąc pewnym czy powinien o tym mówić – Prawdopodobnie jedna z wielu zaginionych przepowiedni czarodziejki Valleyi. Wszystko, co byłą z nią związane przepadło bezpowrotnie wraz z upadkiem Lithnaru wieki temu.
- Przepowiednia? Myślisz, że prawdziwa?
- Nie – odrzekł twardo Faddin – nie wierzę w takie rzeczy jak przepowiadanie przyszłości. Ale... wielu wierzyło.
Spostrzegł nagle ciąg cyfr, które potrafił jeszcze odczytać. „To nie jest kompletne
Proroctwo. Gdzieś musi być ciąg dalszy.” pomyślał. Chwycił nagle za pozostałe zwoje rozwijając je i zagłębiając się w ich treść. Mężczyzna patrzył na niego z ciekawością. Tego właśnie spodziewał się po przyjeździe maga – zaangażowania. Faddin mrucząc pod nosem niezrozumiałe dla naukowca słowa przerzucał raz po raz zwoje próbując ustawić ich właściwą kolejność.
- Czy to wszystko? – zapytał nagle jakby czegoś mu nagle zabrakło
- Niestety tak. Reszta rękopisów to sprawozdania i akty prawa miejscowego, które już udało mi się odszyfrować. Pozostały tylko te zwoje.
- To napisała później – mruknął mag odkładając jeden ze zwojów na bok.
- To wygląda jak pierwsza strofa...
- Nie – przerwał szybko Faddin – Nie. Ta część została napisana potem. Tu jest data.
- Sugerujesz, że pisała w częściach?
- Nie sporządziła tej przepowiedni od razu, gdyż zmienia się forma tekstu. Zmienia się konstrukcja, wydarzenia się krystalizują... – Faddin przełożył jeszcze jeden zwój na sam koniec blatu, po czym spojrzał na swego kompana
- Gotów by poznać przyszłość? – zapytał tamten nieśmiało, mag parsknął drwiąco, po czym wodząc palcem po pergaminie zaczął powoli tłumaczyć zachowane inskrypcje.

Czarnych zwierząt na ziemię padł cień,
wielkiego kresu, początku końca,
końca eonu, pandemonium dzień.
Zasłonią wnet smugi promienie słońca
czas, powoli umiera nadzieja.

Zrobił krótką przerwę odsuwając jeden zwój, a koncentrując się na następnym. Złapał głęboki oddech i kontynuował:

Brat przeciw bratu kuć będzie miecz.
Powstaną narody, uderzą w się, lecz
w kielichy stukną ze sobą zbratani,
Stanąć ze sobą, razem, bez granic

Nagle kichnął potężnie z powodu wilgoci jaka panowała w pomieszczeniu. Drażniło go to od samego początku, choć wcześniej rad był, iż dostał się w końcu do chłodniejszego pomieszczenia po całym dniu wędrówki przez pustynię.

Naraz gwiazdy padną na ziemię,
ogień niebieski z nieba pochodny.
Spłonie ta ziemia, w krwi utopiona.
Co żywe, a nie zginie, zatraci ją,
duszę swą ku ocaleniu popchaną.

Słońce skryje mrok, cień grozy padnie
na świat nam znany, ziemia drżeć będzie
w posadach, one pojawią się wszędzie
Przedwiecznych łowców nadejdzie czas
Koniec nastąpił –patrzymy bezradnie.

Faddin podniósł oczy pełne strachu, które rzadko gościło u osoby jaką był on sam. Przepowiednia Valley złapała go za serce i skruszyła opory. Uwierzył. Spojrzeli na siebie pełni niepewności próbując odszukać w swojej pamięci zdarzenia, które mogłyby potwierdzić przepowiednię, którą właśnie odszyfrowali. Nic podobnego nie zdarzyło się w przeszłości. Pomyłka? „Pewnie to kolejny wymysł tej chorej wieszczki” pomyślał mag nieco rozdygotany, lecz odzyskujący spokój. Nie ma sensu się tym przejmować skoro to tylko jakiś trudny do zrozumienia bełkot. Odetchnął z lekką ulgą, lecz nie był pewien czy to naprawdę była ulga, czy może coś innego.
Z pierwszego pomieszczenia doszły ich dźwięki krzątaniny i urywanej rozmowy. Postanowili zakończyć rozgrzebywanie dawnych brudów i sprawdzić, co dzieje się obok. Troje mężczyzn i owa kobieta stali w kole z ekspresją wypowiadając swoje opinie na jakiś temat. Coś musiało się stać skoro wszyscy byli podenerwowani i przekrzykiwali się nawzajem.
- Co się tu dzieje? – zagrzmiał naukowiec na swoich podopiecznych, głos zabrał wysoki mężczyzna, wyglądający najbardziej inteligentnie z pozostałej trójki.
- Mówią, że działają z polecenia króla. Chcą się widzieć z nadzorcą wykopalisk.
- To chyba ja. – odrzekł zimno
- Kilkunastu zbrojnych, czego mogą od nas chcieć?
- Nie wiem, trzeba się zatem dowiedzieć. – skinął na Faddina, po czym przywdziewając nową koszulę ruszył w kierunku wyjścia z tunelu.
Na zewnątrz czekało na oko czternastu, dosiadających koni żołnierzy.
Część z nich trzymała łuki z naciągniętymi strzałami wycelowane w ziemię. Naukowiec wyszedł na zewnątrz w asyście Faddina. Troje żołnierzy zeskoczyło w tym czasie z koni i podeszło bliżej. Jeden, który stał pośrodku, wyjął z kieszeni zapieczętowany zwój, po czym chwytając za jeden koniec pozwolił mu się całkowicie rozwinąć. Sprawiał wrażenie trochę przygłupawego karierowicza, który zdolny byłby do sprzedania własnej matki za stanowisko w armii. Odświętny mundur aż raził w oczy swoją czystością, co w porównaniu do kompanów świadczyło o jego prestiżu i wysokiej pozycji. Postąpił krok naprzód zostawiając w tyle swoją „ochronę”.
- Jestem posłańcem Jaśnie Oświeconego Cesarza, władcy Karakynakh. – zaczął dostojnie - Przybywam z poselstwem od Cesarza Murahha.
- Witamy dostojników królewskich – odparł naukowiec schylając lekko głowę, Faddin przyglądał się tej szopce z trudem powstrzymując śmiech. Jednak posłusznie postąpił tak jak jego przyjaciel nie chcąc narażać się reprezentantowi króla. Króla, który samozwańczo ogłosił się Cesarzem Południowego Kontynentu. Choć Faddin nigdy go nie widział, nie pałał do niego jakimkolwiek pozytywnym uczuciem. – Jestem nadzorcą tychże wykopalisk. Jaką wiadomość przynosicie?
- Z rozkazu jaśnie nam panującego Cesarza Murahha – odczytał ze zwoju – cudzoziemcy prowadzący tu jakąkolwiek działalność zostają aresztowani ze skutkiem natychmiastowym – dwójka przyjaciół spojrzała po sobie ze zdziwieniem - wraz ze znajdującym się na tym terenie magiem.
- Skąd oni to wiedzą? – szepnął Faddin próbując zrozumieć, o co chodzi.
- Nie mam pojęcia – odparł cicho
- Zostaniecie przewiezieni do najbliższego garnizonu, gdzie o waszym losie zadecyduje sąd wojskowy. – tymi słowami zakończył swój wywód
- Chwileczkę – powiedział naukowiec – jakim prawem mamy zostać aresztowani? Posiadamy wszystkie dokumenty i pozwolenia od tutejszego zarządcy.
- Proszę je okazać. – odparł twardo tamten, mężczyzna wyjął z kieszeni fragment pergaminu, na którym widniał podpis zarządcy tej części pustyni oraz informacja, iż grupa archeologów z Inthassy ma prawo do prowadzenia badań w wyznaczonej strefie.
- Mhmmmm... – mruczał dowódca spoglądając na naukowca spode łba. – Taaaak. Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. – jednym ruchem chwycił mocno fragment pergaminu, po czym w ułamku sekundy przedarł go na pół rzucając resztki na ziemię. – Od tej pory jesteście więźniami i z rozkazu cesarza zostaniecie wydaleni z terenu Karakynakh.
Naukowiec stał w osłupieniu. Przeraził się nie na żarty, gdyż w środku znajdowały się
wyniki jego półrocznej pracy. Wszystkie rękopisy, zwoje i księgi wpadną teraz w ręce brutalnych żołnierzy, którzy z pewnością zniszczą większość z bezcennych eksponatów. Jak to jest możliwe , że uczciwych ludzi traktuje się w ten sposób za nic mając ich prawa czy godność. Kilku żołnierzy zeskoczyło z koni kierując się w stronę wejścia do tunelu. Faddin nie rozumiał, co się dzieje. W dniu, w którym przybył do tego miejsca po kilkudniowej podróży został od razu aresztowany nawet bez podania przyczyn. To nie mieściło się w głowie! Dowódca patrzył na nich z niemiłym uśmieszkiem na twarzy. Widać było, iż bawiła go ta cała sytuacja, jakby sam ją wymyślił. Nie było codziennością, iż człowieka pakowało się do więzienia za coś... no właśnie za co? Nie robiło się takich rzeczy. Faddin rozejrzał się i ze zgrozą stwierdził, iż łucznicy trzymali łuki wycelowane w ich kierunku. Co się dzieje? Spojrzał jeszcze raz na dowódcę. Był stanowczy i zimny niczym kamień. Wejrzał w jego oczy. „Hahahha jeszcze chwila... nie przeżyją... plan się powiedzie i nikt się nie dowie... wina padnie na Karnyjskich koczowników.” usłyszał w jego myślach. Ta umiejętność już nie raz uratowała mu życie, a była jedyną, którą otrzymał tuż po narodzinach. Pomagała mu oceniać ludzi i odczytywać ich, ukrywane czasem zamiary.
Dwóch jeźdźców z długimi lancami zbliżyło się do zakładników, którzy w osłupieniu przypatrywali się całej sytuacji. „Już, hasło... niech strzelają... na trzy” usłyszał Faddin w myślach. Ocenił jeszcze raz sytuację, poczuł jak serce bije mu jak oszalałe. Poczuł przypływ energii.
W jednej chwili doskoczył do kawalerzysty, po czym zwinnym ruchem popchnął jego lance obracając o sto osiemdziesiąt stopni i uderzając właściciela trzonem wprost w głowę. Żołnierz stracił równowagę i ześlizgnął się z siodła jedną nogę klinując w strzemieniu. Koń wystraszony ruszył gwałtownie do przodu ciągnąc za sobą półprzytomnego kawalerzystę. W tym samym czasie Faddin zdołał opierając koniec lancy o ziemię złamać ją w połowie silnym kopnięciem. Zamachnął się na dowódcę, lecz ten w ostatniej chwili schylił głowę chroniąc się przed lecącym kijem.
- Strzelać! – zakrzyknął na swoich łuczników, którzy w następnej chwili wypuścili swoje strzały.
Faddin nie miał czasu na przemyślenie swojego szalonego planu, lecz teraz nie mógł
się już z niego wycofać. Serce ścisnęło mu się ze strachu, a nogi niemalże drętwiały, lecz siłą woli starał się temu zapobiegać. Silnie trzymając prawie dwumetrowy kij wywijał nim niesamowite młynki dookoła własnej postaci z niewyobrażalną prędkością. W pewnym momencie trudno było rozróżnić pojedyncze ruchy. Pierwsze strzały zostały odbite niemalże w ostatniej chwili, reszta spudłowała. Z paraliżującego zdziwienia wyrwał żołnierzy krzyk dowódcy: „Atakować! Śmierć magom!”. Z okrzykiem na ustach rzucili się na Faddina, który nie mógł wyjść ze zdumienia, iż udało mu się odbić strzałę przy pomocy zwykłego kija. Drugi z kawalerzystów przypuścił frontalny atak na maga, lecz ten w ostatnim momencie uchylił się od pchnięcia lancą. Okręcił kijem dookoła własnej osi, po czym wykonując zwinny obrót zamachnął się na najbliższego piechura. Ten, uderzony w szyję, padł na ziemię krzycząc w niebogłosy. Faddin pchnął drąg do przodu trafiając biegnącego napastnika w brzuch sprawiając, iż ten skulił się z braku tchu. Wycofał kij, po czym wykonując efektowny młynek w powietrzu grzmotnął żołnierza z całych sił w plecy.
Kątem oka dostrzegł czterech łuczników, którzy zakładali kolejne strzały na cięciwy. Przywołał swoją moc. Ziemia zadrżała, dało się słyszeć dźwięk roztrzaskiwanych kamieni. Grunt pod jeźdźcami popękał w kilku miejscach, a powstałe szpary zaczęły się powoli rozszerzać. Przerażone konie uniosły się na tylnich kopytach zrzucając żołnierzy z grzbietów. Jednak jeden z nich zanim upadł na ziemię zdołał jeszcze wystrzelić ze swojego łuku. Faddin nie był w stanie nic zrobić. Patrzył bezradnie jak lecąca w jego kierunku strzała przelatuje kilka centymetrów od jego twarzy odbijając się od skały tuż obok zdezorientowanego naukowca.
Faddin usłyszał dźwięk żelaza trącego o pochwę, a gdy się odwrócił widział jedynie lecące w jego kierunku ostrze. Sztych otarł się o skórę na klatce piersiowej. Mag zasyczał z powodu piekącego bólu. Dowódca zaatakował ponownie, tym razem od dołu. Mag uchylił się od ciosu błyskawicznie wyprowadzając kontratak swoją żerdzią. Jego cios został szybko zablokowany. Napastnik uderzył od góry, lecz w ostatniej chwili Faddin wykonał odpowiednią paradę, jednak nie uchronił się od prawego sierpowego, który przyjął na policzek. Padł na ziemię zamroczony. Dowódca dopadł leżącego, po czym zaczął okładać go pięściami, gdzie tylko potrafił. Mag bronił się jak mógł, lecz zdołał poradzić sobie z dużo silniejszym od siebie przeciwnikiem. Ten złapał go za szyję pozbawiając w jednej chwili tchu. Ściskał mocno, Faddin nie miał szans wyzwolić się z tego żelaznego uścisku. Brak tlenu spowodował, iż nie potrafił przywołać swojej mocy, która i tak w tym momencie byłaby bezużyteczna. Poczuł się jakby ktoś wyrywał mu płuca wprost z klatki piersiowej.
W tym momencie usłyszał cichy dźwięk, po czym zobaczył upadający niedaleko kamień. Uwolnił się z uścisku, a bezwładne ciało napastnika opadło na bok. Zamroczony, zaczerpnął łapczywie powietrza. Podniósł poobijaną twarz z przeciętą wargą i zakrwawionym nosem, ujrzał swojego przyjaciela kucającego przy ziemi z drugim kamieniem w ręku. „Celny strzał” pomyślał Faddin. W tym momencie ciało naukowca przeszył wstrząs. Upadł na kolana, a po chwili wylądował twarzą ku ziemi z wbitą strzałą w okolicy lewego barku. Faddin rzucił okiem przed siebie. Łucznik celował już w jego kierunku. Błyskawicznie przeturlał się na bok. Strzała wbiła się dokładnie w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się jego brzuch. Drugi z łuczników przewidział dalszy ruch maga celując nieco bardziej w prawo. Gdyby nie cud, Faddin leżałby właśnie z głową przebitą na wylot. Jednak szczęście po raz kolejny uśmiechnęło się dzisiaj do niego. Strzała minęła jego twarz dosłownie o milimetry. Wystraszony powstał natychmiast chcąc znaleźć jakąś kryjówkę przed napastnikami.
W tej chwili naszło go dziwne uczucie, które przyszło nagle, w ułamku sekundy. Nie zastanawiał się nad jego pochodzeniem, lecz całkowicie poddał mu swoją wolę. Łucznicy wyjmowali kolejne strzały. Zacisnął zęby z nienawiści, która w tym momencie ogarnęła jego ciało. Spojrzał na swoich napastników wzrokiem pełnym pogardy i wstrętu. Jego wściekłość wzrastała i potęgowała moc, którą w tej chwili przywołał. Uniósł ręce do góry z zaciśniętymi pięściami. Gdy otworzył dłonie, dwa sporej wielkości głazy, leżące do tej pory nieruchomo za łucznikami, uniosły się na wysokość kilku metrów. Wykonał szybki ruch ręką ze wschodu na zachód, jakby próbował obrócić wiszące w powietrzu skały. I rzeczywiście, lewitujące kamienie zaczęły się powoli obracać we wskazanym kierunku. Ponowił tamten gest jeszcze raz i jeszcze raz. Napastnicy stali w osłupieniu nie mogąc zmusić się do jakiegokolwiek działania, zwłaszcza do ucieczki czy ataku. Pierwszy raz widzieli na żywo umiejętności jakimi dysponowali magowie. Byli wstrząśnięci i przerażeni. Gdy Faddin skończył, głazy obracały się już z niesamowitą prędkością. Wtedy jakby dotarło do łuczników, co może się za chwilę stać. Upuścili swą broń, po czym rzucili się do ucieczki.
Faddin szybko złączył ręce, a kamienie posłuszne jego rozkazom poleciały w kierunku uciekinierów. Głazy uderzyły potężnie w ziemię wzbijając pył i kurz w powietrze, po czym turlając się trąciły dwóch zbiegających łuczników, którzy padli na twarz tracąc przytomność. Nie zginęli, gdyż nie taki był plan działania maga, który brzydził się śmiercią. Pozostali żołnierze rozpierzchli się we wszystkich kierunkach. Pozostali na polu bitwy byli nieprzytomni bądź tak ciężko ranni, iż nie byli w stanie się ruszyć.
Mag podbiegł do leżącej twarzą do ziemi postaci naukowca, który zamroczony z trudnością łapał powietrze. Strzała przebiła bark na wylot. Z rany ciekła czerwona maź, która w połączeniu z brudem i ziemią nie wyglądała najlepiej. Faddin posadził przyjaciela w pozycji siedzącej, po czym rzekł:
- Przeszła przez ramię. – zrobił krótką przerwę – Gotów?
Naukowiec mamrotał coś niezrozumiałego, więc Faddin uznał, iż potwierdził.
Chwycił delikatnie za grot, po czym silnym ruchem złamał go tuż przy skórze. Mężczyzna wrzasnął żałośnie nie mogąc wytrzymał rozrywającego bólu. „To jeszcze nie koniec, niestety” pomyślał smutno Faddin. Złapał za strzałę z drugiej strony i nie chcąc przedłużać cierpienia swojego przyjaciela, silnie pociągając, wyrwał resztę z jego ciała. Krew pulsującym strumieniem wypłynęła na zewnątrz. Naukowiec wrzasnął po raz drugi. Mag szybko przyłożył do rany kawałek materiału z koszuli tamtego i zacisnął pasek na jego ramieniu hamując krwawienie. Zaraz po tym zbiegł do tunelu szukając pozostałych archeologów. Stali pod ścianą w drugim pomieszczeniu przytuleni do siebie drżąc z przerażenia. Widok był zaiste żałosny, gdy trójka dorosłych ludzi tuliła się do siebie słysząc odgłosy bitwy dochodzące z góry. Gdy go rozpoznali odetchnęli nieco. Przestraszona kobieta podeszła do niego i drżącym głosem powiedziała.
- Jesteś ranny, panie.
- To nic – wybełkotał drżącym głosem, po czym chwycił chustkę, którą podała mu pani archeolog i przyłożył ją sobie do nosa, z którego przez cały czas sączyła się ciemna krew. – Ruszamy natychmiast! Pakujcie się!
Pozostawił ich zdziwionych oraz pełnych wątpliwości i pytań co do wydarzeń, które
rozegrały się na powierzchni. Nie miał czasu teraz się tym zajmować. Należało uciekać i to jak najszybciej. Odległość od garnizonu była nieznana więc grupy pościgowej należało się spodziewać w każdej chwili. Wyszedł na powierzchnię uprzednio zabierając zwoje z przepowiednią, którą udało się im odszyfrować.
Archeolog był nieprzytomny, gdy zastał go opartego o skałę w pokracznej pozycji. Mając na uwadze jego dobro, chwycił go oburącz podnosząc z ziemi, po czym przeniósł na jednego z wierzchowców pozostawionych przez napastników. Zabezpieczył go paskiem znalezionym na polu bitwy tak, aby nie zsunął się podczas jazdy. Oddalił się, aby wrócić po chwili ze swoim wielbłądem, którego pozostawił przy namiotach archeologów. Usiadł na miejscu, po czym chowając zwoje do podróżnej torby spojrzał jeszcze raz na pobojowisko. „Nic już nie pozostało z szacunku dla magów”, pomyślał.

Rozdział 13

Magnus oparł się o kamienną poręcz na tarasie Akademii Magów. Znużony obserwował wschód słońca nad otaczającymi miasto górami. Blade promienie wystrzeliwały znad ostrych grani prześwitując pomiędzy szczytami. W dole światło odbijało się tysiącem refleksów w tafli jeziora, które rozciągało się na olbrzymiej powierzchni na zachód od miasta. Wiele legend krążyło o tym miejscu, niektóre prawdziwe, inne całkowicie wyssane z palca. Czego to nie zrobią bardowie, aby zapracować na chleb, pomyślał.
Mag przetarł bolące przedramię, na którym rysował się wyraźny znak, jakby zębów, lub czegoś podobnego. Zupełnie jak gdyby ugryzło go jakieś krwiożercze zwierzę. To nie była jedyna rana jaką posiadł po tej nocy. Jednak zdecydowanie najpoważniejszą z nich było to, co miał teraz w głowie. Ta rana wywoływała u niego mdłe uczucie, iż złamał swój kodeks moralny, choć zrobił to w imię wyższych ideałów. Pomimo to, był w tej walce sam, gdyż nikt nie upodliłby się do tego stopnia, aby sprzedawać się za niewyraźne zapewnienie o udzieleniu pomocy.
Mimo to, udał się wczoraj do Eyji, aby prosić o wsparcie. Do przegłosowania ustawy w Kapitule potrzebował jeszcze tylko jej. Reszta członków albo została przekupiona, albo za bardzo się boi, by wystąpić przeciw jego planom. Pocieszał się, że nie było innego wyjścia. Musiał działać, gdyż Kapituła nie zrobi tego z własnej inicjatywy. Wybrali bierność, i to właśnie skłoniło Magnusa do działania.
Eyja jednak nie chciała dać niczego bez rewanżu ze strony maga. Jako członkini Kapituły była zaborcza i tajemnicza, lecz jej związek z Khar’thusem nie był owiany wielką tajemnicą.
W czasie spotkania zażądała jednak rzeczy, o której Magnus wzdrygał się nawet myśleć, zwłaszcza zważając na sposób w jaki została przyjęta i dalej utrzymuje się w stałym kierownictwie w Kapitule. Chyba najwidoczniej lubi sprzedawać swoje ciało w zamian za bezpieczeństwo i możliwość zakosztowania tych wszystkich luksusów, które gwarantuje bliskość Aard’a.
Magnus jednak nie czerpał przyjemności z tego typu obcowania. Sytuacja jednak zmusiła go do tego i choć bardzo nie chciał, zacisnął zęby powtarzając: „dla dobra nas wszystkich, nas wszystkich”.

Rozdział 14

- To są wspomniane rozkazy – Innavar przekazał szefowi wywiadu zalakowany zwój – Magnus nakazał wykonać je jak najszybciej.
- Rozumiem, że nie udało się uzyskać pomocy od Khar’thusa? – Rovan wykonał kwaśną minę. Był barczystym mężczyzną z krótko przyciętymi włosami i bystrym spojrzeniem. Jak mało kto nadawał się właśnie na to stanowisko. Choć wiele osób uważało, że magowie nie posiadają własnego wywiadu, co więcej w samym kręgu Kapituły były głosy, aby zlikwidować ten niedochodowy i bezsensowny urząd, jednak działał on nadal i wbrew zapewnieniom niektórych państw, miał swoich ludzi praktycznie na każdym dworze i w każdym państwie.
- Jak widać. Aard twierdzi, że nic się nie dzieje. Rebelianci w Kalgirze są według niego prawowitymi spadkobiercami po poprzednim władcy i jedynie sięgają po coś, co zostało im zabrane wiele lat temu.
- Niesamowite – Rovan rozłożył bezradnie ręce. – Czyżby Kapituła nie widziała tak oczywistych spraw?
- Widzi, z pewnością. Jednak nie podejmuje żadnych działań. Coś się szykuje. Ale nie potrafię powiedzieć co.
- Myślisz, że to ma jakiś związek z upadłym monarchą w Kalgirze?
- Nie wiem – Innavar usiadł na przygotowanym fotelu, którego wcześniej nie zajął. Schował twarz w dłoniach i zamyślił się. Odezwał się dopiero po chwili. – Jedynym wyjściem pozostaje teraz kontruderzenie. Kalgira musi mieć monarchę, który zaprowadzi porządek w kraju. Rebelianci muszą zostać odsunięci od władzy. Oby twoi ludzie tego dokonali, bo w przeciwnym razie nie potrafię sobie wyobrazić, co może się stać.
- Nie ma obawy – Rovan przeszedł się po pokoju zatrzymując w końcu wzrok na widoku za oknem – wybiorę właściwe osoby. Oni nie ponoszą porażek.
W tym momencie usłyszeli głośny trzask i odgłos otwieranych drzwi. Innavar zerwał
się natychmiast wyciągając natychmiast miecz. Rovan zlękniony w ostatnim momencie powstrzymał maga, który szykował się do ataku.
Do pokoju nieśmiało wkroczyła przestraszona kobieta trzymając w ręku tacę z dwoma kielichami wina. Wodziła wzrokiem po obecnych w pokoju mężczyznach nie bardzo wiedząc, co powinna w tej chwili zrobić. Innavar uspokoił się odrobinę i opuścił miecz, który miał już gotowy do cięcia. Rovan puścił maga i przysunął się bliżej do brązowowłosej kobiety zabierając od niej tacę i kładąc ją na stole.
- Co cię opętało? – zapytał jakby z wyrzutem
- Każdy może sobie tu wejść od tak? – Innavar pstryknął palcami w powietrzu – Tak wygląda bezpieczne miejsce według ciebie Rovan?!
- Uspokój się. To jest bezpieczne miejsce, nie masz się czego obawiać. – Rovan objął dziewczynę jedną ręką. Innavar otworzył szeroko oczy, jakby obawiał się, że coś mogłoby mu umknąć – Nie możesz rzucać się na każdego napotkanego człowieka. To paranoja! – mag spuścił wzrok
- Jesteś w stanie mi zagwarantować, że ta rozmowa odbyła się na bezpiecznym gruncie? – zapytał zastawiając się, czy rzeczywiście to z nim jest coś nie tak, czy może wszyscy sprzysięgli się przeciw niemu.
- Tak, z całą pewnością. – odrzekł bez chwili zastanowienia szef wywiadu
- Oby.
Rovan położył rękę na ramieniu swojej kochanki i skinieniem pożegnał maga. Innavar
schował w tym czasie miecz do pochwy przewieszonej na plecach, po czym w pośpiechu wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.

Rozdział 15

Na walnym zebraniu Kapituły zjawiły się najważniejsze osobistości Inthassy oraz większość magów przebywająca w tym momencie w Akademii. Okazja była o tyle podniosła, iż z wizytą do samego Aarda przybył poseł państwa Karakynakh leżącego na południowym kontynencie. Nie była to bynajmniej wizyta przyjacielska, lecz ów dyplomata przybył, aby przekazać wiadomość skierowaną nie tylko do magów, ale także do całej społeczności miasta.
Sala audiencyjna, choć obszerna, została niemalże wypełniona po brzegi. Khar’thus stał na podwyższeniu odziany w aksamitną, granatową szatę z tajemniczymi inskrypcjami wyszytymi złotą nicią. Emanowało z niego dostojeństwo oraz powaga, jakiej zebrani na sali magowie nie mogli dostrzec na co dzień. Na wskazującym palcu prawej dłoni nosił duży pierścień ze szmaragdowym kamieniem. Był to symbol władzy jaką skupiał w swoim ręku Aard.
Khar’thus stał w towarzystwie członków Kapituły, choć oczywiście tamci nie wywoływali takiego wrażenia jak on. Stali z boku, zamyśleni i smutni jakby stało się coś złego. To nie dotyczyło jedynie Eyji, która w jedwabnej, czerwonej sukni stała tuż przy Aardzie, niemalże opierając się o jego ramię.
Strop sali podtrzymywały masywne kolumny, które ciągnęły się od drzwi wejściowych do przeciwległej ściany. Tworzyły coś na wzór tunelu, a z rozciągniętym na podłodze dywanem stanowiły jakby drogę, przez którą przejść musi każdy kogo zechce widzieć Aard. Tuż przy wspomnianym dywanie stali w jednym rzędzie magnaci, wysocy rangą żołnierze jak Rovan oraz magowie. Ci ostatni zajęli miejsca bliżej Khar’thusa, tak jak zwykły określać to stare zwyczaje. W porównaniu do członków Kapituły ich wizerunek przedstawiał się nad wyraz mizernie. Ubrani w smutne, szare stroje, nierzadko nawet były to jedyne ubrania jakie posiadali, bądź też w jakich wykonywali swoje zadania.
Karakynajczyk stał kilka metrów od Khar’thusa. Jego sługa wziąwszy zwinięty i zalakowany pergamin podszedł powoli do Aarda, z ukłonem wręczając mu ową wiadomość.
- Mój pan, prawowity władca Karakynakh, jedyny i niepodzielny król pustyni Sarcuruuru oraz doliny Issy wysłał mnie, skromnego sługę najjaśniejszego pana, abym dostarczył ową wiadomość, którą trzymasz w ręku Aardzie. – powiedział niemrawo poseł w języku Północnym, będącym jednym z dialektów Mowy Wspólnej, zrozumiałej na całym świecie. – Pragnie również zapewnić, iż ta sprawa nie odbije się na przyjacielskich stosunkach między Królestwem Karakynakh, a magami, o ile wasza rada będzie w stanie wyjaśnić to, co zaszło. – cichy szmer rozległ się po zebranych na sali magach, których w jednej chwili ogarnął niepokój związany z treścią, którą niósł ów list.
- Ambasadorze Karakynakh, czekamy na wasze wyjaśnienia. – rzekł Khar’thus z gracją, jak przystało na Aarda. – poseł ukłonił się lekko.
- Trzy dni przed świętem słońca, w rejonie Jeziora Dusz oddział porządkowy Królewskiej Armii został bezczelnie zaatakowany przez początkowo nieznanych ludzi. Gdyby nie odwaga i heroizm dowódcy oddział zostałby rozbity. Jednakże opór został złamany i część napastników poległa. Właśnie wtedy po raz pierwszy została użyta przeciwko nam wroga magia. – Magnus poczuł ucisk na żołądku i zacisnął zęby domyślając się, o co chodziło – Mamy czelność twierdzić, iż tego ataku dokonali właśnie magowie! – wiadomość wywołała natychmiastową reakcję. Głosy oburzenia i krzyki zebranych wypełniły całkowicie salę audiencyjną. Niektórzy wymachiwali rękoma grożąc posłowi, inni, a tych było więcej, rzucali bezpodstawne obelgi w kierunku dyplomaty tudzież króla pustynnego kraju. Na sali zapanował chaos. Ludzie przekrzykiwali się nawzajem próbując jak najgłośniej wypowiedzieć swoje racje, jednak nikt nie wkroczył na dywan, który zajmować mogli jedynie goście Aarda.
- Spokój! – krzyknął Khar’thus przywołując do porządku oburzonych magów – Zachować ciszę!
- W razie gdyby magowie nie zrozumieli treści listu, przypomnę jeszcze raz – dyplomata nabrał nieco odwagi i postąpił krok naprzód – oddział Królewskiej Armii został zaatakowany. Posiadamy niezbite dowody, iż dokonać mogli tego wyłącznie agenci waszej rady, toteż żądamy wyjaśnień i odpowiedzi na pytania.
- To kłamstwo! – krzyknął wściekły Magnus występując z szeregu i wskazując palcem posła – Magowie są pacyfistami!
- Niemożliwością jest, aby mag dopuścił się takiej zbrodni. – powiedział powoli Khar’thus zamyślając się
- Nie mnie to oceniać. – odparł natychmiast dyplomata – W przypadku bierności waszej rady nałożone zostaną restrykcje na całą społeczność pochodzącą z Inthassy. – kolejna fala szeptów rozeszła się po zebranych na sali – W dalszym terminie, jeśli nie będziecie w stanie wyjaśnić tego incydentu, zostaną zerwane wszelkie koneksje dyplomatyczne.
- Kłamcy! – krzyknął ktoś stojący z tyłu
- Szubrawcy! Łgarze! – wtórowali mu inni
- Winni tego procederu – kontynuował nie zwracając uwagi na rzucane obelgi – będą bezwzględnie ścigani i zostaną osądzeni według prawa Karakynakh. Do północy czekamy na waszą odpowiedź.
- Odpowiemy najszybciej jak to będzie tylko możliwe. – wyrwał się z zamyślenia Aard. Dyplomata ukłonił się lekko, po czym nie czekając na słowa pożegnania odwrócił się na pięcie i bezceremonialnie wyszedł z sali.
Tuż po jego odejściu w sali zapanowała głęboka cisza przerywana jedynie
kaszlnięciami bądź odgłosem stukotu butów na śliskiej posadzce. Aard znów zamyślił się głęboko. Wiele osób czuło się podle za rzucane w kierunku posła wyzwiska, lecz oskarżenie o napaść maga na oddział żołnierzy wydawało się chorym pomysłem wyssanym z palca, chcącego oczernić magów, władcy Karakynakh. To było nie do pomyślenia! Nikt nie mógł w to uwierzyć włączając do tego Khar’thusa oraz członków Kapituły.
Magnus wyszedł powoli na środek sali. Zauważył, że Innavar również tak postąpił. Wszystkie oczy skierowały się w tym momencie w stronę Aarda.
- Jaka będzie nasza odpowiedź? – zapytał powoli Magnus – Jak zareagujemy?
- Nie zareagujemy. – rzekł twardo Khar’thus – Nie możemy wywoływać wojny z powodu szalonego maga, który odważył się złamać konwencje i traktaty dyplomatyczne.
- Wszyscy wiemy, że to nieprawda – do rozmowy przyłączył się Innavar – Jak można taką ewentualność w ogóle brać pod uwagę?
- Życie jednego to wystarczająca cena za utrzymanie pokoju. – Aard odrzekł dopiero po chwili
- Nie wierzę w to, co słyszę. – szepnął Magnus do siebie
- Wydamy odpowiednie oświadczenie, nie chcemy konfliktu zbrojnego. Rozwiążemy ten problem polubownie.
Zrezygnowany Magnus odszedł kilka kroków stronę drzwi. Część zebranych na sali
skierowała swój wzrok właśnie na niego. Mówiąc jakby z wyrzutem zwrócił się bezpośrednio do Aarda.
- Teraz widzę, że Kapituła przestała funkcjonować. – po tych słowach odwrócił się i wyszedł z sali.







Rozdział 16

Innavar przeszedł przez bramę wiodącą do miasta. Przy każdym kroku, znajdujące się w kieszeni monety brzęczały złośliwie. Od czasu otrzymania wiadomości od posła karakynajskiego minęło cztery dni, a on wciąż chodził nadąsany i nie mógł znaleźć sobie miejsca. Sytuacja była skomplikowana, a co najgorsze oni, magowie nic nie mogli zrobić, gdyż zwyczajnie nie wiedzieli, co się dzieje. Wywiad milczał, brak wieści z Khredin czy Hamerni budziło niepokój. Mimo to, Kapituła postanowiła pozostać bierna. Owy dyplomata, który gościł u Aarda odchodził z uśmiechem na ustach, widocznie bawiła go bezradność magów.
Skręcił w boczną uliczkę, wiodącą na rozległy bazar przylegający bezpośrednio do murów Akademii. W tym momencie usłyszał cichy śmiech oraz dziewczęcy głos. Westchnął, po czym zatrzymał się i stąpając bezszelestnie podszedł do ciasnej uliczki między dwoma budynkami. Szybkim ruchem złapał go za kark i siłą wyciągnął z zaułka. Chłopak miał na oko dwadzieścia lat, był niższy od Innavara, lecz równie barczysty i umięśniony. Nie miał na sobie żadnej koszuli, a spodnie były na tyle luźne, że spadły mu, gdy został wytargany na zewnątrz przez maga. Z zaułka wyszła niebrzydka dziewczyna, trzęsąc się ze strachu i zakrywając piersi przed wzrokiem Innavara.
- Trzeci raz cię tu spotykam gnojku jeden! – grzmotnął go w głowę otwartą ręką – Strażników możesz przechytrzać tymi łachami, co je masz na sobie, ale mnie nie nabierzesz. Znasz regulamin Akademii? No, pytam się! – szarpnął ręką
- O...e.. tak, tak mistrzu Innavar.
- Więc wiesz też, że eskapady poza mury Enklawy są surowo zakazane. Poza tym jesteś głupi!
- Tak... wiem. Jestem głupi...
- Nie przerywaj mi! Zamiast znaleźć sobie inne miejsce ty uporczywie przychodziłeś tutaj. Wbij sobie do swojego tępego łba: nie wolno wychodzić poza mury i chędożyć miejskich dziewcząt! Rozumiesz? – chłopak stęknął – Powtórz!
- Tak... nie wolno... mury chędożyć... auuuu dziewcząt. – Innavar puścił delikwenta, który zaczął przecierać obolały kark.
- Jeszcze raz cię tu spotkam, a nie będę miał zahamowań, aby poinformować o tym wykładowców w Akademii, a wtedy dostaniesz takiego kopa, że wylecisz na zbity pysk. Załapałeś?
- Taaaak mistrzu Inn...
- Jazda na wykład! – popchnął lekko chłopaka, który pozbierał swoje rzeczy, przyodział się jako tako i biegiem ruszył w stronę bram. – A tobie radzę uważać. – zwrócił się do dziewczyny - Zmykaj do tatusia!
Zostawił ją półnagą dokładnie tam gdzie stała, gdyż jeszcze przez dłuższą chwilę nie
wiedziała, co tak naprawdę się stało, po czym udał się na bazar, gdzie miał zamiar dokonać udanego zakupu. W normalnych okolicznościach byłby w stanie przymknąć oko na igraszki młodych studentów, w końcu wiedział, że są tak naprawdę odizolowani od świata i jedyne, co jest im dane poznawać nowego to formuły zaklęć i całodzienny trening. Ale ileż można komuś zwracać uwagę? Innavarowi ulżyło odrobinę. Podszedł do ulubionego stoiska, gdzie starsza pani sprzedawała smaczne jabłka. Uśmiechnęła się na jego widok i zapytała miłym głosem:
- Co tym razem, mistrzu Innavar?
- To, co zwykle, ale chciałbym jeszcze kiść bananów. – podał jej kilka brzęczących monet zanim zdążyła wypowiedzieć cenę – reszty nie trzeba.
Mag chwycił wiklinowy koszyk, do którego włożono dwa czerwone jabłka i kilka
Bananów, po czym już miał zamiar odejść, gdy jakiś mężczyzna zagrodził mu drogę. Nie widział jego twarzy, gdyż raziło go słońce świecące mu prosto w twarz.
- Mistrz Innavar?
- To ja. – odrzekł powoli – O co chodzi?
- Mam wiadomość od mistrza Faddina. – poinformował posłaniec – będzie czekał w gospodzie pod „Liściem rozmarynu”. Prosi o anonimowość.
Na sam dźwięk tej nazwy Innavara ogarnął śmiech, lecz powstrzymał się, aby nie
okazywać tego publicznie. W końcu usłyszał dobrą wiadomość, że jego przyjaciel żyje i był tym wyraźnie podekscytowany.
Gdy posłaniec odszedł Innavar zrzucił ozdobną tunikę, którą zakładał wyłącznie podczas wyjść do miasta. Pozostawił jedynie białą koszulę oraz trochę wypłowiałe granatowe spodnie. Faddin czegoś się obawiał i nie chciał, aby go ktoś zdemaskował. Ta anonimowość, o którą prosił prawdopodobnie miała polegać na tym, że nie chciał, aby widziano go w towarzystwie innego maga, lecz co mogło się takiego stać? Jako przyjaciel ufał mu, dlatego jeśli Faddin zachowywał się w ten sposób, widocznie miał powód.
Gospoda należała do jednej z lepszych w mieście, dlatego tym bardziej Innavar zastanawiał się, co przydarzyło się Faddinowi. Wszedł do środka i rozejrzał się. Trzeba przyznać, że choć tanio tu nie było, gości było pod dostatkiem. Zwłaszcza gości wyższego rzędu zamiast zwykłych pijaczków. Jednakże nawet takich nie brakowało, zwłaszcza że każdy lubi sobie dobrze wypić.
Uwagę Innavara zwróciła grupka mocno wstawionych rzemieślników, którzy dość ostro imprezowali w kanciapie obok kuchni. Ktoś położył mu rękę na ramieniu.
- Nie żebym bardzo tęsknił, ale cieszę się, że jeszcze żyjesz – mruknął Faddin przechodząc obok niego i siadając na swoim miejscu w rogu gospody.
- Faddin! Jak to dobrze że jesteś cały. – Innavar nie potrafił ukryć radości, Faddin miał na głowi kupiecką czapkę z wyszytymi czarną nicią literami L,T,H i R, co było skrótem gildii kupieckiej mającej swoją siedzibę w Lithnarze. Ubrany był w luźne bladoniebieskie spodnie oraz w ciasną koszulę ze śmiesznymi frędzlami na mankietach. – Co ty masz na sobie?
- Uspokój się. Nie po to wchodziłem potajemnie do Inthassy , abyś mnie w jednej chwili zdemaskował. – Innavar nabrał powietrza
- Wybacz. Jestem trochę podenerwowany ostatnimi czasy. Dzieją się u nas takie rzeczy, nad którymi nie jestem w stanie zapanować.
- Frustracja? – zapytał Faddin trochę ironicznie – W każdym razie, jakie są wieści?
Innavar streścił magowi pokrótce wydarzenia, jakie rozegrały się na terenie Enklawy
Magów, opowiedział o planach Magnusa dotyczących przywrócenia porządku w Klagirze, o tajnych rozkazach i w końcu o wizycie ambasadora Karakynakh i doręczonej przez niego wiadomości.
- To kłamstwo! – oburzył się Faddin – To nie my zaatakowaliśmy, lecz oni.
- O czym ty mówisz? – Innavar otworzył oczy ze zdumienia
- Najprawdopodobniej ta wiadomość dotyczyła wydarzeń, których osobiście byłem uczestnikiem.
- Zaraz! Chwila! Jak to uczestnikiem? – Innavar miał mętlik w głowie – To ty byłeś tym szalonym magiem, który zaatakował oddział królewskiej armii?
- Powtarzam ci jeszcze raz, to była napaść, lecz ofiarami, byliśmy my. Byłem tam i klnę się na swój honor – Faddin położył rękę na piersi - tylko się broniliśmy.
- O co w ogóle poszło?
- Oni byli nasłani, to nie była regularna armia, bardziej ludzie od czarnej roboty. Ich zadaniem było nas zlikwidować. Przypuszczalnie nie interesowali się jeńcami. W końcu wojna jeszcze nie wybuchła.
- Jak to jeszcze? – zdziwienie nie opuszczało Innavara nawet na chwilę.
- To wszystko jest jak jedna wielka układanka. Niepokój ludności na Południowym Kontynencie. Rewolta w Kalgirze. Nastroje nienawiści do magów. Najgorsze jest to, że nie wiemy, kto przemieszcza poszczególne części. – Faddin westchnął – Apogeum nie zostało jeszcze osiągnięte. Oni na coś czekają.
- Na co? – Faddin spojrzał magowi głęboko w oczy
- Na swojego wybawiciela? Skąd mam to wiedzieć? – oparł się plecami o ścianę – Ludzie odwracają się od nas, zatracają dawny porządek. Nadchodzą ciężkie czasy. – nastąpiła chwila przerwy, po czym dodał – Jedyne, co mnie zastanawia to wizyta owego dyplomaty. Jak to się stało, że po tamtym incydencie przybył do Enklawy tak szybko? Ja sam jechałem najszybciej jak to było tylko możliwe, praktycznie w ogóle nie spałem. Drogę do Lithnaru pokonałem prawie dwa razy szybciej niż w drugą stronę. Jak to możliwe, że on mnie wyprzedził i w dodatku przekazał wieści o ataku magów?
- Sugerujesz...
- Nic nie sugeruję, ale śmiem twierdzić – Faddin spojrzał za okno, gdzie przewrócił się jakiś dzieciak i zaczął wrzeszczeć w niebogłosy – to był przypadek, oni... nie mieli pojęcia, że takie wydarzenie rzeczywiście miało miejsce. To było ukartowane!
- Prowokacja władcy Karakynakh?
- Nie wiem, ale jedno jest pewne – to stanowi początek czegoś większego. Układanka się rozrasta.
Nastała długa chwila milczenia, w czasie której Innavar zjadł jedno ze swoich jabłek a drugim chciał poczęstować Faddina, lecz ten był na tyle zamyślony, iż nie zauważył życzliwości kolegi.
- Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz – rzekł mag przełykając kolejny łyk trunku – Poseł wymieniał tytuły swego pana. Co ciekawe, tytułował go władcą doliny Issy. – Faddin podniósł na niego wzrok.
- Jesteś pewien? Issa nie leży w granicach Karakynakh, to teren Khredin. Dlaczego... – zamyślił się
- Polityka imperialna? – zapytał kwaśno Innavar
- Oby to wszystko okazało się złym snem.
- Chciałbym.
- Musimy stąd iść – powiedział nagle Faddin – to miejsce nie jest bezpieczne.
- Jak to?
- Zasraniec pieprzony. – zaklął Faddin chowając się za Innavarem przed czyimś widokiem.
- Słucham?
- Nie ty.
- O co ci chodzi?
- Widzisz tego mężczyznę po drugiej stronie gospody? Nie wykonuj gwałtownych ruchów! Na prawo od obrazu. Szpieg. – Faddin oparł się o poręcz krzesła - Idzie za mną już od jakiegoś czasu. Nie chce dać za wygraną.
- Jesteś pewny?
- Tak, muszę sobie z tym poradzić sam.
- Dobrze. Spotkajmy się już na terenie Akademii, tam na pewno będziesz bezpieczny.
- Zgoda. Uprzedź innych o moim przybyciu. Nie chcę wywoływać sensacji.
Innavar skinął głową, po czym powoli wstał i opuścił gospodę zatrzymując na ułamek
sekundy wzrok na domniemanym szpiclu. Tamten jednak nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi spokojnie konsumując duży kawał mięsa.
Przechodząc przez bramę naszła go myśl, że sytuacja w jakiej znaleźli się magowie całkowicie pozbawiona jest sensu. Wyglądało to tak, jakby ktoś z góry wyznaczał im, co mają robić, a co nie. Ktoś ważny pociągał za sznurki w tym wszystkim. Zamyślony wkroczył na dziedziniec Enklawy i z otępienia wyrwał się dopiero, gdy wpadł na jakiegoś człowieka tuż za bramą. Na dziedzińcu zebrała się masa ludzi, którzy otoczyli kołem leżącą na ziemi postać. Niektórzy wrzeszczeli o pomoc, inni lamentowali, jeszcze inni szeptali do siebie próbując dowiedzieć się, o co chodzi.
Innavar przebił się przez tłum gapiów dochodząc do leżącego mężczyzny. Był cały pokaleczony, z jego ran sączyła się ciemna krew, a większa część głowy nosiła ślady siniaków i skaleczeń. Jego stan był opłakany. Z trudem utrzymywał przytomność i nie pozostało mu wiele czasu.
- Wezwijcie uzdrowicielkę! Szybko. Wezwijcie ją! – krzyknął Innavar posyłając niewyraźny sygnał do Yny wzywający pomocy. Niektórzy z gapiów pobiegli do skrzydła szpitalnego. Mag pochylił się nad rannym – Pomoc już w drodze. Wytrzymaj.
- Nie zdążą... Nie dadzą rady – wykrztusił mężczyzna – Jestem żołnierzem z kompani Rovana... dostaliśmy rozkazy... to była zasadzka, nikt nie ocalał... z pogromu – mężczyzna zakrztusił się własną krwią, jego wzrok zaczął mętnieć – Oni wiedzieli... czekali na nas... zostaliśmy zdradzeni.
Żołnierz ponownie wypluł krew, po czym chciał złapać ponownie oddech, jednak
jedynie wydał ochrypły skrzek i zamarł. Jego głowa opadła na bok, a w oczy wstąpiła pustka. Innavar zaklął siarczyście. Niektóre z przyglądających się tej scenie kobiet pisnęły ze strachu. Chwilę potem rozganiając gapiów przybiegła Yna z innym uzdrowicielem. Jednak już było za późno. Zginął ostatni uczestnik kampanii kalgirskiej.

****

- Kurwa mać! – Magnus trzasnął ręką w blat stołu – Czemu zawsze dowiaduje się ostatni?!
- Co się stało? – zapytał wystraszony Khabyrr wpadając do pokoju – Słyszałem krzyki....
- Nic się nie stało! Wynoś się! Prowadzę tu bardzo ważną rozmowę! – wrzasnął, Khabyrr rozejrzał się niepewnie po pokoju
- Sam ze sobą? – zapytał, Magnus spiorunował go wzrokiem, wściekły, że ktoś mu przeszkodził i naruszył jego prywatność.
- Dobra wchodź, ale pomóż Tharinowi, który stoi za tobą.
Khabyrr dopiero po jego słowach zorientował się, że tuż za nim mag ognia ledwo
trzyma się na nogach oparty o solidną, dębową laskę.
- Znowu uciekłeś ze szpitala? – zapytał Magnus po tym jak Tharin bezpiecznie usiadł w fotelu przy asyście maga wody.
- Nie mogę ścierpieć leków jakie mi tam podają. – odparł mag z uśmiechem.
- Wiesz przecież, że to dla twojego dobra. Jak tam bark?
- W praktyce sprawny, trochę kłuje przy silniejszych ruchach – poruszał ręką na znak, że jest zdrowy - ale jest i tak lepiej niż wtedy jak tu przyszedłem. Yna jest niesamowita. – Tharin oparł laskę o poręcz fotela, po czym zwrócił swój przenikliwy wzrok na Magnusa – Wszystko fajnie, ale nie przyszliśmy tu gawędzić o mojej osobie. Słychać cię było na dziedzińcu Akademii. Jakie wieści Magnus? – mag zacisnął zęby, gdyż przypomniał sobie, co tak naprawdę doprowadziło do tego, iż stracił panowanie nad sobą. Odwrócił wzrok w stronę okna.
- Wywiad donosi, iż Kalgira zaostrzyła restrykcje wobec magów. – pokręcił głową –Granice zostały zamknięte, całe państwo zmieniło się w jedną wielką twierdzę. Najgorsze jest to, że nie wiemy z jakiego powodu. Wszystko się pieprzy.
- Jakieś wieści o Ayrovie? – zapytał Khabyrr
- Nic – odparł Magnus kierując wzrok na niego – Zapadł się pod ziemię, nawet nie wiemy czy w ogóle żyje. Nonsens. – usiadł ciężko na krześle zakrywając twarz dłońmi – Co powinienem czynić?
Tharin rozłożył bezradnie ręce. Khabyrr chrząknął, lecz żaden z nich się nie odezwał,
gdyż zwyczajnie nie mieli pojęcia jak należałoby w tej sytuacji działać. Ciszę przerwało stukanie do drzwi.
- Wejść! – nakazał Magnus, z racji tego, iż znajdowali się aktualnie w jego kwaterze
Do pokoju wkroczył Innavar. Przestąpił próg i zatrzymał się kilka kroków dalej
wodząc wzrokiem po zebranych. Miał smutny wyraz twarzy i wyglądał na zmęczonego.
- Panowie, ktoś zdradził.

Odpowiedz
#11
super Smile daję 10/10. Twórz dalej! Smile
Odpowiedz
#12
Rozdział 17

Złowroga cisza zaległa w pokoju. Nikt nie odważył się odezwać z powodu beznadziejności sytuacji jaka nastała. Magnus stał oparty o swoje biurko skrobiąc palcem po jego blacie. On poczuwał się do największej odpowiedzialności, gdyż to z jego ręki wyszły rozkazy, które później wykonać miał Rovan. Szef wywiadu natomiast od samego początku brał pod uwagę możliwość niepowodzenia owej misji, zwłaszcza zważając na trudności jakie mieli pokonać. Dlatego też łatwiej było mu zaakceptować porażkę, choć niewątpliwie był zaskoczony.
Innavar przestąpił z nogi na nogę. Nie odezwał się ani słowem. Khabyrr chrząknął, co sprawiło, że siedzący na fotelu obok Tharin oraz stojący w drzwiach Faddin zwrócili na niego wzrok. Jednak oni również nie mieli nic do powiedzenia, sytuacja była beznadziejna.
- Tak jak już wcześniej ustaliliśmy – odezwał się Magnus po dłuższej chwili – ktoś działa na naszą niekorzyść.
- Szpieg. Nazwij to po imieniu Magnusie! – bąknął Tharin
- Szpieg. – powtórzył mag – Ten szpieg wiedział o akcji w Kalgirze. Był bardzo dobrze poinformowany, znał trasę przemarszu, okoliczny teren.
- Osobiście uważam – zaczął Khabyrr – że wpakowaliście się w paskudne bagno. – jego słowa wywołały nie tyle zainteresowanie słuchaczy, co ich niechęć do maga, który zachowywał się jakby ta sprawa go nie dotyczyła. – Ale twierdzę, że to nie był pierwszy raz, gdy pokrzyżowano nasze plany. Oni mają wszędzie szpiclów.
- Oni? – zapytał Innavar – Jest ich więcej?
- Najprawdopodobniej. Musi być jedna, główna osoba, do której spływają raporty. Reszta jest tylko pionkami, ale ktoś musi tym wszystkim zarządzać.
- Khar’thus? – wyrwało się Innavarowi
- To śmieszne. – mruknął Magnus
- Co jest takie śmieszne? – Innavar nabrał odwagi – Wykluczasz możliwość, że to sam Aard nie jest naszym wrogiem?!
- Wykluczam! Khar’thus nic nie wiedział o akcji, to była ścisła tajemnica...
- Ale mógł się dowiedzieć. Widziałeś jego reakcję na list władcy Karakynakh. Słyszałeś, co proponował uczynić.
- Khar’thus może i jest naszym wrogiem – rzekł powoli Magnus spuszczając wzrok – ale nie w takim sensie jakim go w tej chwili powinniśmy uważać.
- Uważacie, że Aard działa na szkodę Kapituły, może i macie rację – powiedział Khabyrr prostując się na krześle – Ale do cholery, to przecież Aard! Najwyższy z magów! Potężniejszy od nas wszystkich razem wziętych.
- Czcze gadanie. Nie po to się tu zebraliśmy. – naprostował ich Tharin – Panowie, tylko my, tutaj zebrani, wiedzieliśmy o akcji w Kalgirze. Nie ma sensu szukać winnego poza tym gronem. Zdrajca jest wśród nas!
Wszyscy zebrani w pokoju spojrzeli po sobie niepewnie jakby obawiając się
oskarżenia o donosicielstwo .Rovan milczał, gdy doszło do kłótni między dwoma magami. Szepnął na ucho swojej dziewczynie, która siedziała tuż obok niego, aby przyniosła tacę z winem, gdyż jego goście dopili już swoje kielichy. Kobieta bez chwili namysłu pomaszerowała do kuchni przynosząc po chwili czerwony trunek. Gdy poczęstowała każdego ukłoniła się lekko i skierowała się w stronę wyjścia.
Faddin nie brał udziału w dyskusji, gdyż nikt nie poinformował go o podejmowanych działaniach za co miał pretensje do Magnusa. Postanowił jednak przyjść na jego prośbę, aby w sprawach trudnych móc udzielać rad, z którymi liczyli się wszyscy zebrani magowie.
W jego odczuciu sytuacja była bardzo skomplikowana. Niewątpliwie ktoś podłożył nam kłody pod nogi, pomyślał. Nie można było jednak wskazać winnego. Co więcej, magowie szukali sprawcy w swoim towarzystwie, a to nie odbije się pozytywnym echem na ich wzajemnych stosunkach. Wzajemne oskarżenia do niczego nie prowadzą, a jedynie pogarszają i tak już ciężką sytuację.
Uwagę Faddina przykuła wychodząca dziewczyna. W normalnych warunkach nie zwróciłby uwagi na tak nieistotny szczegół, jednak teraz, gdy niepokój mieszał się ze strachem, ona się uśmiechała. Co prawda delikatnie, jak przystało na urodziwą kobietę, ale robiła to. Obdarzyła go ciepłym spojrzeniem, po czym przeszła obok wychodząc na korytarz. Faddin nie mógł się powstrzymać, żeby przeczytać jej myśli. Uderzył go spokój i radość panująca w jej umyśle. Zaniepokoił się. „Głupi magu. W oczach tego nie wyczytasz.... Szukajcie dalej winnego wśród swoich... Pan to przewidział i wiedział, co czynić, gdy doniosłam mu o waszych planach”. Faddin poczuł przypływ złości, jednak zdążył się jeszcze opanować nim doszła do niego ostatnia myśl. „To nie koniec, oj nie, postaram się o to. Nie będziecie nawet wiedzieć, kto was zdradza, pomimo, że jestem tak blisko was... hahahhaha”.
Faddin działał wtedy pod wpływem silnego impulsu. W jednej chwili rzucił się na szpiega powalając go na zimną posadzkę. W tej samej chwili przystawił jej do gardła nie wiadomo skąd wyciągnięty sztylet. Usiadł na kobiecie na brzuchu, aby nie miała szansy mu się wywinąć.
- Kto jest twoim panem! – warknął mag naciskając ostrzem na jej szyję. Ona jednak nic nie powiedziała.
Magowie, zaalarmowani hałasami dobiegającymi z zewnątrz wypadli naraz na
korytarz.
- Faddin, co ty wyprawiasz?! – krzyczeli – Upadłeś na głowę! Zostaw!
- Puść ją! – wrzeszczał Rovan, który jako jeden z ostatnich wybiegł na korytarz – Słyszysz?! Zostaw ją ty bezczelny psie! – nie mógł jednak nic uczynić, gdyż Khabyrr i Innavar złapali go za ramiona i nie pozwolili mu się zbliżyć.
- To ona jest szpiegiem! – powiedział Faddin, gdy Magnus złapał go za tors i próbował odciągnąć od leżącej na ziemi kobiety. Ostrze oddaliło się od jej szyi. – Puść mnie! To ona jest wszystkiemu winna!
- Kłamstwo! Łgarzu jeden, zostaw ją! – krzyczał rozpaczliwie szef wywiadu.
- Faddin puść ją. – rzekł mu na ucho Magnus – Zajmiemy się nią.
Mag zrezygnował z walki i poddał się przyjacielowi, który puścił go wolno. W tym
samym czasie kobieta sięgnęła do pochwy schowanej pod ubraniem. Szybkim ruchem wyciągnęła sztylet i biorąc zamach krzyknęła.
- Śmierć magom, chwała Karakynakh!
Ostrze leciało w kierunku serca Faddina, gdy ten je zauważył. Nie zdążył zareagować.
W tym momencie sztylet wzbił się w powietrze i uderzył w drewniane drzwi wbijając się w nie niczym w masło. Khabyrr stał obok z uniesionym do góry mieczem. Fala wściekłości zalała Faddina, który jednym ruchem wbił swoje ostrze głęboko w klatkę piersiową kobiety. Naraz wszyscy magowie wrzasnęli jak jeden mąż, lecz było już za późno. Szpieg zacisnął zęby, po czym spojrzał ostatni raz na swojego kata. Wstrząsnęły nią konwulsje, a chwilę potem głowa opadła bezwładnie na posadzkę. Wiedziałem, pomyślał Innavar.
Rovan nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Był zdruzgotany. Upadł na kolana przed ciałem swojej kobiety zanosząc się cichym płaczem. Faddin usiadł niemrawo na podłodze opierając się o ścianę. Oddychał głęboko próbując uspokoić skołatane serce. Tharin stał z boku oparty o swoją dębową laskę.
- No to się już niczego nie dowiemy. – stwierdził z przekąsem
- W porządku? – zapytał Innavar
- Tak... myślę, że tak. – bąknął Faddin patrząc na ciało szpiega.
- Spójrzcie na to. – Khabyrr wskazał palcem wbity w drzwi sztylet. – Niesamowite. Pierwszy raz spotykam się z taką bronią. – Magnus podszedł bliżej i wyrwał ostrze z drzwi, po czym obejrzał je z bliska.
- Nie ma wątpliwości. Ona była szpiegiem. – powiedział Magnus kładąc dłoń na ramieniu zrozpaczonego szefa wywiadu – Widzisz te znaki, o tu? Symbol wywiadu Karakynakh. Już kolejny raz widzę coś takiego. Przykro mi Rovan.
- Co się stało z twoim pacyfizmem? – zapytał po chwili Tharin, Faddin spojrzał mu głęboko w oczy.
- Dosyć bierności.


Rozdział 18

Nadzwyczajne posiedzenie Kapituły odbyło się o zachodzie słońca, tydzień po dostarczeniu wiadomości przez ambasadora Karakynakh. Choć poseł odszedł tego samego dnia, Aard postanowił zwołać zebranie, aby jego decyzja o nie podejmowaniu pochopnych działań przybrała formę oficjalnego dekretu reprezentującego całą społeczność magów.
Magnus stał samotnie oparty o ścianę w głębi sali, w której obradowano. Spoglądał niepewnie na długi, drewniany stół, przy którym zasiadali wszyscy członkowie. Miejsce Aarda było oczywiście dodatkowo wyeksponowane, gdyż znajdowało się na podwyższeniu przy końcu stołu. Mag nie był członkiem Kapituły, nie mógł zatem zasiąść przy stole, gdyż wedle obowiązującego zwyczaju, należał do niższej warstwy społecznej. Kasta kapłanów, pomyślał z irytacją.
Dyskusja była ożywiona. Raz po raz ktoś zabierał głos, przytaczał swoje argumenty i bronił ich wobec opinii innych. Magnus czuł się zażenowany. Gdyby nie jego obecność, Khar’thus nie organizowałby zapewne tej szopki, którą nazywa „obradami”. To wszystko tylko gra pozorów. Każdy inteligentny człowiek zdawał sobie sprawę z potęgi jaką posiadał Aard. To on skupiał w swym ręku pełnię władzy, a członkowie byli zwykłymi marionetkami. Zresztą nikt nie odważyłby się mu sprzeciwić. Był jednym z najpotężniejszych magów i głównie dlatego został wybrany Aardem ponad dziesięć lat temu. Krążyły nawet pogłoski, iż jego moc jest na tyle duża, że z jej pomocą rzekomo mógłby nawet przedłużać swoje życie. Jednak wszystko ma swoją cenę. Aard nie uczestniczył w walce odkąd został mianowany na przewodniczącego Kapituły. Nikt nie był w stanie powiedzieć, czy bez powtórnego treningu i przygotowania Khar’thus byłby w stanie ponownie chwycić za miecz.
Sekretarz, niski mężczyzna z siwą brodą, wygłosił formułkę o zakończeniu kolejnej części spotkania. Przyszedł czas na sprawę Magnusa. Magowi zaczęło mocniej bić serce. Na to czekał i do tego tak mocno się przygotowywał. To była jego jedna z dwóch możliwości, aby osiągnąć cel, jednak tej drugiej starał się nie brać pod uwagę. Z rozwiniętego zwoju, który tamten trzymał w ręce zostały wyczytane zmiany, jakie zostałyby wprowadzone poprzez uchwalenie owego dekretu. Pozwalał on dowódcy garnizonu Inthassy na zgromadzenie wojska i wysłanie go do Kalgiry, gdzie misją żołnierzy byłoby przeciwdziałanie terrorowi, ustabilizowanie szlaków komunikacyjnych oraz wyjaśnienie kwestii nałożenia nagrody za głowę magów.
Po skończeniu odczytywania treści ustawy, Khar’thus spojrzał pytająco na Magnusa. Ten wytrzymał jego wzrok, po czym postąpił kilka kroków naprzód zbliżając się do stołu. Niektórzy z członków szemrali coś do siebie, lecz żaden nie odezwał się słowem. Eyja spuściła wzrok. Sekretarz zapowiedział natychmiastowe głosowanie nad przyjęciem tego dekretu.
Pierwszy podniósł rękę gruby jegomość z krótko ostrzyżonymi włosami. Wygłosił krótkie oświadczenie jakoby zgadzał się z zaprezentowanymi treściami i nie wnosząc żadnych poprawek oddawał swój głos popierający wprowadzenie owego dekretu. Drugiemu przy wygłaszaniu podobnej przemowy przeszkadzał trzęsący się głos. Ten za bardzo się boi, żeby się przeciwstawić, pomyślał Magnus. Kolejni członkowie również oddawali swój głos za dekretem. Ten wziął wielką łapówę, przemknęło mu przez myśl, spróbowałby być przeciw! Ten następny też! A ten ostatni dał się nabrać, iż był to projekt Khar’thusa. Jest dobrze. Jeszcze tylko ona...
Przyszedł czas na głos Eyi, która po ostatnim spotkaniu z Magnusem obiecała wstawić się za nim, gdyby chciał przeforsować jakąś ustawę w Kapitule. Choć z lekkim wahaniem, jednak również i ona powoli podniosła rękę wyrażając swoje poparcie. Khar’thus uważnie obserwował magów, którzy wyrazili swoje poparcie. Na jego twarzy malowało się nieme zdumienie, spotęgowane działaniem Eyi, która w tym momencie wzięła głęboki wdech przypatrując się swojemu kochankowi. Wyglądało na to, że domyślił się o, co chodzi.
Magnus uśmiechnął się lekko. W tym momencie większość członków Kapituły była za przyjęciem jego dekretu i nawet sprzeciw Aarda nie był w stanie niczego popsuć. Khar’thus odwrócił się do maga, po czym rzekł z nutką kpiny w głosie:
- Czy to zamach stanu na moją osobę?
Mag nie chciał nic odpowiadać, czekał jedynie aż głosowanie zostanie zakończone i
dekret zostanie przyjęty. Jednak nie mógł domyślać się, iż sprawy przybiorą taki obrót. W jednej chwili swój głos poparcia wycofała Eyja. Pozostali członkowie niepewni, co powinni dalej zrobić, widząc jej reakcję również opuszczali dłonie. Popierających Magnusa było coraz mniej, wykruszali się najwierniejsi towarzysze. W końcu ci, którzy pozostali widząc, że są w mniejszości ze wstydem cofnęli swe ręce. Magnus był zdruzgotany. Nie mógł uwierzyć w to co zaszło. Został zdradzony! Jego sprawa została zdradzona. Eyja go okłamała...
- Proszę, proszę – Khar’thus wyglądał na rozbawionego – Ty lekkomyślny głupcze. Myślałeś, że coś znaczysz w tym wszystkim? – Aard stanął wyniośle, spoglądał na poniżonego Magnusa z wyższością i pogardą.
- Jesteś nikim – ciągnął dalej wyrywając maga z otępienia – Chciałeś wprowadzić w życie dekret z pominięciem mojego głosu? Z pominięciem prawowitej władzy? To ja jestem władzą! KAPITUŁA TO JA!
- Już nie. – powiedział cicho Magnus stawiając wszystko na jedną kartę.
- Co takiego?
Magnus podszedł bliżej i jednym susem wskoczył na wypolerowany stół potrącając jedno z krzeseł, które uderzyło w posadzkę wydając głuchy odgłos. Puścił niewyraźną myśl do swoich towarzyszy, który miał być dla nich znakiem do działania. Khar’thus przypatrywał się magowi z nieukrywanym zdziwieniem. Niektórzy wstali od stołu przerażeni reakcją Magnusa.
- Kapituła nie należy do nikogo. – rzekł twardo kierując wzrok po wszystkich zebranych – A władza już nigdy nie będzie w rękach jednostki. Koniec uzurpacji! Przejmuję kontrolę!
- Jak śmiesz... Nie masz prawa! – wykrzyczał czerwony ze wściekłości Khar’thus.
- Wasze rządy dobiegły końca – mag zwrócił się bezpośrednio do Aarda – Zostajecie odsunięci!
W tym momencie drzwi do sali z głośnym hukiem zostały wywarzone. Do środka
wbiegł Innavar i Solvay oraz kilku zaufanych magów. Strażnicy pilnujący wejścia leżeli na podłodze nieprzytomni. Solvay wyciągnął z pochwy miecz i rzucił go w kierunku Magnusa, który złapał go w powietrzu.
- Zdrajcy! – krzyknął Khar’thus widząc niebezpieczeństwo, jednym ruchem ręki zdjął zabezpieczającą salę barierę antymagiczną – Brać ich!
Na sali zapanował chaos. Kilkoro najwierniejszych Aardowi ludzi zasiadających w
Kapitule przywołało swoje moce. Rozpoczęła się walka, której wyniku nikt nie potrafił przewidzieć.
Reszta członków, którzy nie czuli się na siłach, aby walczyć za Aarda padła na ziemię zakrywając głowę dłońmi. Eyja skuliła się w kącie sali.
Lecący z niesamowitą prędkością ognisty pocisk dosłownie o centymetry minął Magnusa, który wykonał zwinny półobrót zeskakując na podłogę. Zamortyzował upadek pomagając sobie wyciągniętą ręką. Ognista kula przeleciała na drugi koniec sali, po czym uderzyła w ścianę rozbijając się i podpalając zawieszone gobeliny.
Innavar wykonał efektowny młynek w powietrzu, po czym odbił mieczem ognisty pocisk wystrzelony przez wysokiego, umięśnionego maga. Przywołał swoją moc. Lodowy sopel wielkości jego ręki materializował mu się w dłoni. Jednym ruchem wyrzucił go w kierunku przeciwnika, który w ostatniej chwili wykonał unik. Sopel rozbił się na ścianie na wiele kawałków. Solvay doskoczył do stołu i używając całej swej siły wywrócił go na bok zrzucając z niego zwoje pergaminów i napełnione wodą puchary. Zrobił to w momencie, gdy zabłąkany ognisty pocisk uderzył w blat zapalając stół na całej szerokości. Po chwili mag wyskoczył zza zasłony i przywołując moc wykonał długi skok w kierunku atakującego go maga. Ciął nisko pod brzuch. Trysnęła krew pomieszana z burą cieczą. Przeciwnik padł na posadzkę.
- Solvay, uważaj! – krzyknął któryś z magów.
W jego kierunku leciał kolejny ognisty pocisk. Nie był w stanie zrobić żadnego uniku.
Pocisk znajdował się kilka metrów od celu, gdy uderzył w niego lodowy sopel Innavara. Mag wody odetchnął z ulgą. Pierwszy raz udało mu się zrobić coś takiego. Masz młody szczęście, pomyślał.
Khar’thus widząc, że bez broni jego żołnierze są bezradni postanowił działać. Poczuł przypływ mocy, która ogarnęła całe jego ciało. Wszyscy zebrani poczuli delikatne drgania podłogi. Po rękach Aarda zaczęły się wić błyskawice, a w dłoniach pulsowała zbierana energia. Jego postać zaczęła emanować bladym światłem. Uniósł powoli ręce, a energia w niekontrolowany sposób wystrzeliła w górę pod postacią błyskawic uderzając w sufit oraz okoliczne ściany niemal przypalając ich powierzchnię. Powietrze w środku stało się niesamowicie ciężkie.
Wrzask umierającego maga rozległ się po całej sali. Khar’thus spojrzał w tamtą stronę. Jego zwolennik padł rażony mieczem jednego z magów Magnusa. Z całą złością, na jaką zdobył się w tym momencie, wyprostował dłoń w kierunku przeciwnika. Ten nie zdążył się ukryć. Skumulowana energia w postaci błyskawicy uderzyła w niego z niespotykaną siłą odrzucając daleko w tył. Bezwładne ciało huknęło w ścianę, po czym opadło na ziemię.
Aard obejrzał się za siebie. Magnus z rykiem wściekłości rzucił się na niego z uniesionym mieczem. Khar’thus był jednak szybszy. W jednej chwili przywołał swoją moc i uderzył w nadciągającego maga. Ten nie zdążył się zasłonić, gdy pocisk trafił go w tors zwalając z nóg. Tym razem Aard nie użył całej swój siły, lecz efekt był równie dobry.
Innavar w ostatniej chwili skrył się za stołem przed kolejną błyskawicą. Zaklął w duchu. Moc Khar’thusa była nieporównywalnie wyższa niż ich własna. Widocznie wciąż pamiętał formuły zaklęć z młodości. Druga błyskawica uderzyła nieopodal maga wody. Blat stołu roztrzaskał się na drobne kawałki. Innavar przerażony nie mógł uspokoić kołatania serca widząc, co zostało z jego ukrycia.
Solvay utworzył gigantyczną ścianę ogniową otaczającą jego i Innavara. Chciał w ten sposób uzyskać zasłonę przed atakami Khar’thusa. Ten jednak wyczuł podstęp. To była jedynie iluzja. Zaśmiał się w duchu, że mag próbuje przechytrzyć go w ten sposób. Wykonał gest ręką jakby odtrącał jakąś natarczywą muchę, a ogień zmalał, by po chwili stłumić się zupełnie. Solvay stał nieruchomo patrząc, jak jego zasłona przestaje istnieć. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa i mógł tylko patrzeć z przerażeniem jak w jego stronę Aard kieruje swą rękę.
- Nie! – wrzasnął Innavar wybiegając z kryjówki.
W tym momencie ujrzał błysk, uderzenie było tak silne, że omal nie stracił
przytomności, lecz udało mu się zasłonić Solvaya. Zaklęcie antymagiczne w połączeniu z blokadą mieczem dawało mierne rezultaty, lecz przez moment oparł się sile Khar’thusa. Już czuł, że drętwieje mu ciało i lada chwila poddałby się, gdyby nie Solvay. Przystanął obok wspierając Innavara. Ich moce połączyły się jakby byli jedną osobą. W tym momencie blokada została wzmocniona, a Innavar odzyskał po części siły. Spojrzał niemrawo na Solvaya, który angażował całą moc, aby powstrzymać atak. Jesteśmy kwita młody, pomyślał. On natomiast kiwnął głową jakby wiedział, co tamten myśli. Wyglądało na to, że w tym momencie rozumieli się bez słów. Razem Solvay, krzyknął na ile dał rady. Przywołał całą moc jaką był w stanie, poczuł wibracje energii i zrozumiał, że jego towarzysz postąpił podobnie. Uderzyli wspólnie, w tym samym momencie. Salę rozświetlił jaskrawy blask, silniejszy od poprzedniego. Zaraz po nim błyskawice Khar’thusa zniknęły, a on sam ledwo utrzymał się na nogach.
- Teraz Solvay! – krzyknął Innavar wykorzystując resztę swojej mocy by wzlecieć do góry i wykonując proste cięcie z góry na dół uderzyć w swojego wroga. Mag ognia natomiast przykucnął i w ułamku sekundy skumulował swoją energię w jednym punkcie. Wystrzelił ognisty pocisk jak tylko Innavar był w powietrzu.
Zdezorientowany Khar’thus stał jak wryty i dopiero w ostatniej chwili zdołał
wykonać unik przed nadlatującym mieczem, lecz nie mógł przypuszczać, że w jego kierunku leciał ognisty pocisk. Uderzył go centralnie w klatkę piersiową odrzucając w tył. Jego luźne szaty zapłonęły czerwonym ogniem. Zaczął krzyczeć wniebogłosy. Po chwili jednak zdołał się opanować i przywołując energię lodu stłumił płonące ubranie.
Gdy próbował wstać spostrzegł, że tuż nad gardłem znajdował się sztych miecza Innavara, który patrzył na niego z niesamowitą wściekłością pomieszaną z satysfakcją. Po jego prawej stronie stał Solvay trzymając wyprostowaną w jego kierunku dłoń z wibrującą kulą ognia gotową do wystrzału. Obaj dyszeli.
Batalia została wygrana. Ostatni z dwóch żyjących zwolenników Aarda stali przyparci do ściany z ostrzami tuż przy ciałach tak, iż nie mogli się w ogóle poruszyć. Jeden z zaufanych magów podbiegł bliżej i pomógł pilnować leżącego Khar’thusa.
Innavar puścił się pędem do Magnusa, który spoczywał nieprzytomny kilka metrów dalej. Klepnął go delikatnie po twarzy na otrzeźwienie, mag powoli otworzył oczy.
- Żyjesz! Żyjesz! Jakie to szczęście! – powiedział z przejęciem Innavar, Magnus mrugnął dwukrotnie oczami. Był sparaliżowany, nie mógł poruszyć żadną kończyną, w dodatku w miejscu, gdzie uderzyła błyskawica czuł potworny ból jakby ktoś przebił go sztyletem. – Udało się! – wziął głębszy oddech - Wygraliśmy!

Rozdział 19


Blask pochodni rozświetlał wnętrze sali migotliwym blaskiem. Natrętne cienie tańczyły na twarzach dwóch mężczyzn, którzy rozmawiali w archiwum Akademii Magów. Wokół nich ciągnęły się długie rzędy regałów wypełnionych po brzegi starymi księgami i zwojami, które sprawiały wrażenie, jakby nikt ich nie ruszał od co najmniej kilku lat. O tej porze nikt nie zaglądał w to miejsce, gdyż właśnie zaczynał się czas popołudniowych wykładów, a prócz nauczycieli nikt nie interesował się podziemnym archiwum znajdującym się nieopodal wykopalisk Faddina.
- Więc powiadasz, że zamach się udał? - rzekł mężczyzna trzymający w swym ręku pożółkły papier – Co ja mówię. Niech mnie licho… zamach… Kto by pomyślał?
- Tak – drugi uśmiechnął się słabo – Udało się. Nie poszło tak jak oczekiwaliśmy, ale…
- A jak oczekiwaliście? – przerwał mu nagle tamten
- Planowaliśmy szybkie przejęcie kontroli nad sytuacją. – mężczyzna spochmurniał – Khar’thus jednak nie zamierzał poddawać się bez walki. Podczas potyczki straciliśmy dwóch magów.
Mężczyzna trzymający w ręku papier zmiął go nagle i rzucił na drewniany blat stołu.
Westchnął ciężko spuszczając wzrok. Jego rozmówca zacisnął zęby.
- Już wiem dlaczego wtedy tak słabo się czułem. – mruknął tamten - Innavar, jak można było do tego dopuścić?
- Zaskoczył nas – Innavar potrząsnął głową – Nikt nie zdawał sobie sprawy, że Khar’thus ciągle posiada taką moc. Bądź co bądź, stuknęła mu już osiemdziesiątka, czyż nie, Faddin?
- Jak na osiemdziesięciolatka nieźle dał wam w kość. Minęły już trzy dni od tamtego wydarzenia, a Magnus ciągle nie odzyskał pełnej sprawności w prawej ręce. – przerwał na chwilę -I tak należy się cieszyć, że wyzdrowiał. Wszystko dzięki Ynie. Strach pomyśleć, co by było, gdyby nie ona.
- Tak. – powiedział przeciągle Innavar – Ona jest wspaniała. – Faddin uśmiechnął się lekko, spuszczając wzrok
- Wszystko u was w porządku? – zapytał
- Tak. Myślę, że tak. – Innavar potarł delikatnie dłońmi – Jest teraz bardzo zapracowana i rzadko mamy czas dla siebie. Dużo osób jej potrzebuje.
- Jest uzdrowicielką. – skwitował krótko Faddin
Nastała chwila milczenia, w której obaj magowie zamyślili się głęboko. Innavar
błądził myślami wokół Yny nie mogąc doczekać się kolejnego spotkania. Z zamyślenia wyrwał go Faddin, który pstryknął palcami w powietrzu.
- Nie śpij. – uśmiechnął się mag – Powiedz mi, co z Khar’thusem i jego ludźmi? Co się z nimi stało?
- Aard… został uwięziony – zaczął niemrawo Innavar. – Jest trzymany pod strażą w więzieniu pod basztą. Założono mu łańcuchy antymagiczne tak jak i reszcie jego towarzyszy. Cela jest dodatkowo pilnowana przez dwóch strażników. Bez swojej mocy, nie ma szans, aby się stamtąd wydostał.
- Miejmy taką nadzieję. Ten mag jest niebezpieczny i oby nie miał jeszcze jednej szansy użycia swojej mocy przeciwko nam. – dodał po chwili - Ludność Inthassy jest zaniepokojona ostatnimi wydarzeniami. Najpierw wiadomość posła Karakynajskiego, teraz zamach stanu…
- Myślę, że wszystko jest w porządku. Być może nie rozumieją, co tu tak naprawdę się dzieje, lecz jestem pewien, że w głębi są zadowoleni, że władza przeszła w dobre ręce. Magnus się o to postara.
Faddin odchylił się na swoim stołku, po czym zaplótł dłonie na brzuchu. Wyglądał na
zmęczonego i niewyspanego, czego oczywiście starał się nie okazywać. Rozmowa się zakończyła. Innavar wstał, po czym grzecznie pożegnał się i skierował w stronę wyjścia. Faddin tymczasem zamknął oczy i pozwolił myślom swobodnie błądzić. Nie przespał już drugiej nocy, miał zatem prawo być zmęczony. Archiwum było jedynym miejscem, oprócz jego własnej kwatery, gdzie czuł się spokojny i zrelaksowany. Czy to obecność starych rękopisów tak na niego działała? Lub jakaś nieznana mu siła koiła nerwy i pozwalała myślom odpływać. Sen przychodził coraz szybciej.
Z odprężenia wyrwał go głośny huk. Zerwał się na równe nogi i czym prędzej pobiegł w kierunku, skąd dochodził dźwięk. Za ostatnim regałem, tuż przy wyjściu ujrzał leżącego na ziemi Innavara, trzymającego jedną dłoń na bolącym czole, drugą zaś na kolanie. Obok niego stała zakurzona skrzynia, o którą mag ognia zawadził nogą wychodząc z pomieszczenia.
- Nie zauważyłem tego diabelstwa – mruknął słabo – Zamyśliłem się…
- Tak – rzekł drwiąco Faddin – Marzyciel jeden. – podał mu rękę i pociągnął do siebie pomagając wstać.
- Kto to tu w ogóle postawił? – rzekł z wyrzutem Innavar masując rozbolałe kończyny.
- Nie wiem, ale wieko jest uchylone. Zaraz zobaczymy, co takiego się tu znajduje.
Faddin odsunął bez wysiłku pokrywę skrzyni, po czym wyjął owinięty w brunatne
szmaty prostokątny obraz. Odwinął łachmany, po czym przetarł delikatnie ręką zalegający kurz. Na malowidle widniała postać mężczyzny w aksamitnej, ciemnozielonej szacie – symbolu przynależności do starej Kapituły. Mężczyzna stał wyprostowany, miał wąską twarz i wystające kości policzkowe, które dodawały mu surowego wyglądu. Prezentował się nad wyraz okazale, czego nie można było powiedzieć o większości członków obalonej Kapituły.
- Theshas – przeczytał Innavar pod obrazem
- Theshas – powtórzył Faddin zamyślając się – Jeśli dobrze pamiętam, mistrz Theshas był członkiem Kapituły przez kilkanaście lat. Świetnie władał magią wody oraz był utalentowanym uzdrowicielem. Zaginął jednak kilkanaście lat temu na północy Hamerni wykonując jakieś zadanie. Nigdy później się nie odnalazł. To było jakiś czas po Okresie Anomalii.
- To był straszny czas – przyznał Innavar.
Cztery, długie lata strachu i nienawiści. Natura jakby stanęła przeciw człowiekowi.
Potężne orkany, powodzie i trzęsienia ziemi pustoszyły Ziemię Północną, zaś niebywale długa susza pozbawiła mieszkańców południowego Kontynentu pożywienia i wody, co doprowadziło do klęski głodu i aktów kanibalizmu. W samym Khredin zginęło wówczas ponad pięć milionów ludzi. Co rusz wybuchały bezsensowne wojny, które kończyły się równie szybko jak zaczynały, bądź przeradzały się w długotrwałe konflikty trwające długo po ustąpieniu Okresu Anomalii. Nikt nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego tak się działo. Nikt nie wiedział, dlaczego człowiek stanął na krawędzi. Przyjazne z natury zwierzęta zaczęły mordować własnych panów, a w ludzi wstąpił płomień zła.
Wtedy właśnie magowie wychodząc z ponad czterystuletniej izolacji stali się bohaterami. Spełnili swoją odwieczną misję stając się ambasadorami pokoju, łagodząc konflikty i spory oraz chroniąc zwykłych ludzi przed okrucieństwami świata. Wcześniej postrzegani byli jako zamknięta sekta ulokowana gdzieś na dalekiej północy, gdzie ludzie oko nigdy nie zagościło. Od Okresu Anomalii magowie zyskali szacunek ludzi i ich przychylność. Jednak od tamtej pory wszystko zdawało się psuć i zatracać w sobie. Po ustąpieniu Okresu Anomalii sytuacja zaczęła się powoli stabilizować, lecz rany zadane temu światu były jeszcze długo widoczne, a ludzie wciąż pamiętali ten straszny czas.
Faddin chrząknął lekko, przez co Innavar obudził się z zamyślenia. Wstał, po czym rzekł powoli:
- Pójdę już. Zobaczę jak czuje się Magnus. – Faddin skinął głową
- Ja w tym czasie odwiedzę jeszcze Sanktuarium. Sprawdzę, czy wszystko u nich w porządku.
Chwilę potem Faddin stanął przed kolistym budynkiem stojącym na obrzeżach
Enklawy Magów. Gmach był niewysoki, zwieńczony strzelistą iglicą. Boczne ściany wspierały się na pięknie rzeźbionych arkadach, które ciągnęły się dookoła. Wewnątrz znajdowała się pusta przestrzeń z fontanną pośrodku, strzelającą strumieniami wody na kilka metrów w górę. Wkroczył do górnego Sanktuarium.
Faddin przeszedł obok jednego z wielu popiersi stojących tuż przy ścianach na niskich kolumnach. Przedstawiały one wizerunki magów, którzy uważani byli za wybitnie zasłużonych dla całej społeczności Enklawy. Skierował swoje kroki do schodów prowadzących do Wewnętrznego Sanktuarium ukrytego kilkadziesiąt metrów pod powierzchnią ziemi, gdzie znajdowało się stanowisko bariery magicznej, utrzymywanej nieustannie przez Strażników. Blokowała ona jedyne przejście między światem ludzi a Strefą Niczyją, gdzie uwięzione były potężne demony zwane Ysterinami. Brama znajdowała się głęboko w niedostępnych górach, dodatkowo zrzucona została na nią zasłona, by chronić ją przed wścibskimi, ludzkimi oczami.
Migotliwy błysk przykuł jego uwagę. Zaciekawiony podszedł do jednego z popiersi przedstawiającego jakiegoś barczystego mężczyznę. Tuż pod rzeźbą ujrzał kawałek świecącego w promieniach słońca metalu. Zacisnął zęby, po czym rozejrzał się na boki. Nikogo nie zauważył. Chwycił mocno popiersie, po czym podniósł i przesunął kawałek do tyłu. Pod kamiennym posągiem leżała, owinięta w skórzaną oprawę, mała książeczka z metalowym zapięciem. Wypalone w prawym dolnym roku litery: M, e, n, k , h, o, r składały się na imię właściciela. Faddin wsunął skórzane zawiniątko do kieszeni w koszuli, po czym nastawił z powrotem rzeźbę na swoje miejsce i chyłkiem udał się do swojej kwatery.
Rozdział 20

Tharin naciągnął skórzany pas o szerokości kilku centymetrów i uważnie obserwował, czy przypadkiem nie pęka w jakimś miejscu. Gdy się upewnił, wymierzył odpowiednią długość, po czym skrócił go grubymi nożycami.
Adept ognia siedział na kamiennej poręczy na balkonie Akademii Magów. Lubił to miejsce. Widok, jaki roztaczał się za jego plecami, był iście nieziemski. Potężne łańcuchy Nienazwanych Gór okalały zbudowane w rozległej kotlinie miasto. Ostre granie ciągnęły się od samych szczytów wpadając u podstawy bezpośrednio do lazurowego jeziora. Na powierzchni majaczyły słoneczne refleksy, które nadawały wodzie wręcz złoty kolor. Krajobraz urozmaicały wędrujące po bezchmurnym niebie gromady świergoczących ptaków.
Panujący spokój i wszechogarniająca cisza koiły duszę Tharina, który od czasu rewolty w Kalgirze nie mógł znaleźć sobie miejsca. Po tamtych wydarzeniach praktycznie doszedł do zdrowia, nie licząc bólu w nodze, który nawiedzał go, gdy za bardzo ją przeciążał. Jednak wciąż nawiedzał go pewnego rodzaju niepokój i strach, które nie pozwalały w pełni wrócić do zdrowia. Czuł jak gdyby coś ciężkiego zalegało mu na sercu, choć sam nie potrafił wyjaśnić co. Najgorsze były pytania. Pytania, na które nikt nie potrafił mu udzielić odpowiedzi. Co tak naprawdę się stało? Kim była tajemnicza osoba w sali tronowej? Czemu nie potrafił nic uczynić? Choć zdawał sobie sprawę, że masakra na dworze królewskim nie była jego zasługą, odczuwał żal i pewnego rodzaju winę za to, że nie potrafił temu przeciwdziałać. ciekawe
Westchnął, po czym przymocował drugi kawałek skóry do poprzedniego pasa. Kątem oka dostrzegł wchodzącego na balkon Khabyrra. Podniósł głowę dopiero wtedy, gdy tamten podszedł do niego mówiąc po drodze:
- Jak się masz Tharin? – podniósł rękę w geście przywitania
- Witaj. – odparł sucho mag ognia – Nienajgorzej, choć pamiętam lepsze czasy. – Spojrzał na niego przymykając oko z powodu oślepiającego blasku słońca. Khabyrr uśmiechnął się lekko.
- Nad czym pracujesz w taką piękną pogodę? – zapytał ciekawy
- To – rzekł z pewnym ociąganiem – To jest pas na miecz, a raczej na dwa. Innavar prosił mnie, abym mu taki zrobił.
- Dwa miecze powiadasz? – rzekł w powietrze – A na jakiej zasadzie ma to działać? Innavar będzie biegał z dwoma mieczami przy spodniach?
- Niezupełnie – pokręcił głową Tharin przywiązując sznurkiem kolejny element – Pas będzie zakładało się na ramię. O tak. – przejechał palcem od lewego barku na skos w dół – Jeden miecz będzie przytwierdzony wzdłuż pasa, drugi zaś prostopadle do niego. Stworzy się zapięcie krzyżowe. Popatrz – nasunął na długi pas dwie pochwy razem z mieczami, które przez cały czas leżały nieopodal. Przytwierdził je sznurem i długim kawałkiem wąskiej skóry - Bardzo mocne. Nie luzuje się i nie spada podczas walki, gdyż opiera się na całym ciele.
- Interesujące – Khabyrr był zdziwiony tą nowinką techniczną i zastanawiał się nad jej sposobem funkcjonowania. Po chwili ciekawość wzięła w nim górę i zapytał – Mógłbyś mi pokazać jak to działa?
Tharin spojrzał na niego z zainteresowaniem. Przez chwilę wahał się, lecz ostatecznie
kiwnął głową na znak aprobaty.
- Jeszcze nie jest ostatecznie gotowe – stwierdził spoglądając na maga – lecz mogę ci zaprezentować na jakiej zasadzie to polega.
Khabyrr uśmiechnął się, gdyż Tharin zgodził się wypełnić jego prośbę. Adept ognia
tymczasem włożył miecze do ich futerałów, po czym założył na siebie owy pas. Jedna rękojeść wystawała mu ponad prawym barkiem, druga zaś tuż pod nim. Machnął Khabyrrowi ręką na znak aby ten odsunął się na bezpieczną odległość.
Adept ognia szybkimi ruchami złapał prawą ręką za górną rękojeść, lewą zaś za dolną i silnie pociągnął. Usłyszeli piskliwe odgłosy ocierających się ostrzy o ich pochwy. W następnej chwili Tharin wykonał klingami efektowne młynki w powietrzu, po czym robiąc krok zastygł w pozycji do ataku.
Khabyrr otworzył usta ze zdziwienia. Chciał coś powiedzieć, lecz odebrało mu mowę. Był pod dużym wrażeniem owego wynalazku. W tej samej chwili usłyszeli głośne klaskanie dochodzące z korytarza Akademii. Na balkon wyszedł Magnus, który od pewnego czasu również przyglądał się owej sytuacji.
- Ładnie, ładnie. – pochwalił Tharina podchodząc bliżej – A wyjaśnij mi przyjacielu, dlaczego ten dolny miecz nie wypada skoro jest ustawiony w dół?
- Nie wypada dzięki tej zastawce, o tu. – wytłumaczył Tharin zadowolony, iż mógł się pochwalić własnym patentem. – Gdy wyciągasz miecz, odblokowujesz ją.
- Ciekawy wynalazek, trzeba przyznać. – rzekł po chwili Khabyrr, który uważnie przypatrywał się konstrukcji.
- Tak – Magnus uśmiechnął się do Tharina, po czym oparł ręce na poręczy. Minęła dłuższa chwila zanim zauważył dwa ciemne punkciki na tafli jeziora niedaleko brzegu. – Widzicie? – wskazał palcem. Obaj magowie spojrzeli w wyznaczonym kierunku.
- Tak – rzekł przeciągle Tharin odwracając głowę i przybierając obojętny uśmiech – Bawią się tam już od rana.
- Kto taki? – zapytał Khabyrr wpatrując się w czarne punkty, które zbliżając się do brzegu coraz bardziej zaczynały przypominać ludzkie istoty.
- Innavar i Yna. – odpowiedział mu Magnus, który rozpoznał mężczyznę trzymającego w tali szczupłą kobietę.
- Zgadza się. – potwierdził Tharin.
Khabyrr w tym momencie poczuł ogromny ciężar na sercu. Zacisnął zęby i wziął głębszy wdech próbując zahamować napływający smutek. Czuł się źle i żałował, że to nie on znajdował się w tym momencie na miejscu Innavara.
- Myślisz, że przejmują się ciężkimi czasami, które nastały? – zapytał Magnus sarkastycznie.
- Skąd! – odpowiedział mu natychmiast Tharin
- Ale z drugiej strony – adept ziemi zamyślił się – to dobrze, że mają chociaż siebie. Póki mogą, niech się bawią, bo wkrótce wszystko może ulec zmianie.

Rozdział 21

Faddin przetarł zmęczone oczy nabierając głębszego oddechu. Sięgnął ręką na stół nie odrywając wzroku od czytanej książki, lecz nie napotkał na nim szklanki z zimną wodą i cytryną. Westchnął z rezygnacją, po czym wstał i niczym piorun pognał do małej kuchni i w równie imponującym tempie wrócił na swoje miejsce z orzeźwiającym napojem. Usiadł na twardym krześle, po czym zgarbiony kontynuował przerwaną w pewnym momencie lekturę.
Znajdował się w swojej ciasnej kwaterze, dokąd udał się natychmiast po odnalezieniu owego przedmiotu, który trzymał teraz w dłoni. Owo znalezisko okazało się być pamiętnikiem jednego ze Strażników bariery, który wykonywał swoją funkcję najprawdopodobniej podczas Okresu Anomalii. Tyle Faddin był w stanie zrozumieć po przeczytaniu pierwszych stron dziennika Menkhora. Pisał w nim o sytuacji na zewnątrz Sanktuarium, o wyborach do Kapituły, o przyjacielskiej wizycie króla Khredin i nadchodzącym Ekwinokcjum. Znajdowały się tam również jego osobiste przemyślenia dotyczące pracy Strażnika, uczucia, jakie nawiedzały go, gdy nadchodziła zmiana warty przy barierze oraz, przelewane na papier, żale i smutki maga, który z racji pełnionej funkcji mógł opuszczać Sanktuarium niezmiernie rzadko i z tego powodu czuł się bardzo samotny.
Z każdą stroną Faddin zbliżał się do końca wspomnień Menkhora, również z każdą stroną zaczynał być coraz bardziej podenerwowany. Gdy zagłębiał się w osobiste przemyślenia Strażnika, serce zaczynało mu bić coraz szybciej. Jego oddech stał się niespokojny, starał się za wszelką cenę uspokoić, lecz nie mógł poradzić sobie z wszechogarniającym strachem. Strachem, który zmienił się w przerażenie, po przeczytaniu kilku ostatnich stron owego pamiętnika:

Dziś jest dzień mojej zmiany. Wstałem wypoczęty po długim śnie, na szczęście tym razem udało mi się zasnąć bez pomocy magii, dzięki temu lepiej się czuję i nieco nabrałem sił po ostatnich dniach pracy. Udałem się nad fontannę, by obmyć z siebie resztki snu. Fontanna w cudowny sposób odbijała blask kaganka, który palił się niedaleko. Ach, jaki piękny widok. Choć widuję go codziennie, za każdym razem się zachwycam. Ale... gdyby był jeszcze ktoś... chociaż na chwilę... jedną... ach. Za kwadrans idę do Wewnętrznego Sanktuarium. Może z braćmi Strażnikami będę mógł po wszystkim zagrać partyjkę w karty? Zobaczymy...

Źle się czuję. Niedobrze mi strasznie. Od dawna się tak nie czułem, jeśli w ogóle kiedykolwiek. Podobne to jest do tych bezsennych nocy, gdy żałowałem, że postanowiłem zostać Strażnikiem i poświęciłem się dla dobra nasz wszystkich, że nie mogłem już nigdy przytulić do siebie kobiety...
Czuję się zmęczony, bardzo zmęczony. Ledwo doszedłem do pokoju o własnych siłach. Zbiera mi się na wymioty. Nie wiem czy dam radę dalej pracować. W dodatku to światło w barierze. Skąd ono się wzięło? Najpierw światło później całkowita ciemność. Zdarzały się już takie rozbłyski, lecz zawsze dawały wyprzedzające znaki. Nie wiem, co się działo dalej. Muszę odpocząć. Dobranoc.

Nie spałem prawie całą noc. Ciągle kołatał mi się po głowie pewien obraz. Jakieś białe linie na czarnym tle ułożone w dziwne wzory. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Czuję się jeszcze bardziej zmęczony niż poprzedniego dnia. Jeśli będę się tak dalej czuł, będę musiał wezwać uzdrowiciela[...]

Znów straciłem przytomność. Tym razem chyba tylko na kilka godzin. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Muszę się czegoś napić, a potem idę spać. Za dwa dni znowu będzie moja zmiana. Do tego czasu muszę być gotowy.

Faddin przerzucił kolejną stronę. Gdy dotknął delikatnie kartki ujrzał, że trzęsie mu się ręka. Uspokój się Faddin, mówił do siebie w myślach. Zaczął czytać dalej, lecz coś było nie tak. Spojrzał wyżej, na datę. Nie pasowała zupełnie do poprzedniej. Między oboma wpisami było 3 dni różnicy. Niespotykane w tle całego pamiętnika, gdzie Menkhor umieszczał każdy dzień i nie opuszczał żadnej daty. Faddin nabrał głęboko powietrza.

Podczas pracy nie mogłem się na niczym skupić. Zaklęcia nie przybierały odpowiednich kształtów i raz nawet musiałem naprawić szkody jakie wywołała moja niedokładność w inkantacji. Od jakiegoś czasu nie mogę się połapać w tym, co się dzieje. Podobno jakieś dziwne sztormy napotykają żeglarze Północnego Kontynentu. Podobno nikt takich nie widział od co najmniej ćwierćwiecza. Nic nie mogę na ten temat powiedzieć, gdyż nowowybrana Kapituła zakazała nam wychodzić z Sanktuarium w obawie o nasze życie[...] Przepraszam, musiałem odkaszlnąć. W każdym razie jedynym źródłem informacji są kurierzy, którzy codziennie dostarczają nam świeże pożywienie.

Ciągle ociągam się, aby wezwać uzdrowiciela. Jeśli do jutra mój stan się nie poprawi, zrobię to...

Jutro będzie moja warta. Aż boję się tam iść. Rano dostałem wysokiej gorączki i nie mogę ruszyć się z łóżka. Nie mam sił by zrobić sobie nawet ciepłej herbaty. Czuję się coraz gorzej[...]

Jak tylko będę miał więcej sił, idę po uzdrowiciela. Nie wytrzymam tak dłużej. Teraz zamiast samego obrazu tych pokręconych znaków ukazują mi się też obrazy dziwnych kobiet. Jedne piękne i urocze, machające nawet do mnie ręką, inne zaś stają się obrzydliwymi pokrakami, okropnie zdeformowane. Straszne...

Dzisiejszego dnia nie mogę iść na wartę. Poprosiłem mego przyjaciela, aby mnie zmienił.
Do Sanktuarium dochodzą głosy, iż do Inthassy zbliża się potężny orkan. Ludzie podobno chowają się po domach, bo to, co ten huragan zostawia po sobie to jedynie zgliszcza i trupy.

Czuję się trochę lepiej. Postanowiłem iść do uzdrowiciela. Wrócę za jakiś czas. Mam nadzieję, że ten koszmar się skończy[...]

Wypisane drżącą ręką zdania urywają się. Pismo Strażnika było czytelne na początku dziennika. Z czasem jednak litery zmieniały się w pokraczne bestie, a wypowiedzi formułowane były niedbale i często urywały się w połowie. Kilka linijek niżej pismo przechodziło zdecydowaną przemianę. Było ładne, czytelne, lecz co najważniejsze, zupełnie inne od poprzedniego.

Smutna to wiadomość, wszyscy bracia płaczemy nad tą wielką stratą. Brat Menkhor, dzisiejszego dnia przed południem w górnym Sanktuarium odebrał sobie życie poprzez podcięcie żył sztyletem. Niesamowity to żal żegnać wspaniałego przyjaciela i towarzysza doli. Będzie nam go brakowało...

Dziennik ten znaleziony został w jego kwaterze na drewnianym stole. Otwarty był na tej właśnie stronie. Aby uszanować pamięć brata, zabrałem pamiętnik ze sobą nie czytając treści w nim zawartych. Gdyby został na swoim miejscu, prawdopodobnie byłby zagubiony i zapomniany. W ten sposób chciałbym uratować część tego wspaniałego człowieka.

Tu zapis się urywał. Kolejne kartki były już puste. Faddin przełknął gorzko ślinę i odetchnął. Najwidoczniej zgubił się, przemknęło mu przez myśl. Lub było to celowe działanie, aby umieścić ten dziennik w górnym Sanktuarium. Faddin nie potrafił jednak myśleć racjonalnie. Jego skołatane serce biło jak oszalałe. Nie mógł uspokoić drżenia rąk, ani nierównego oddechu. To, co właśnie przeczytał stanowiło klucz do wszystkiego. Tak przynajmniej sądził.
Gdy w końcu dotarło do niego, co tak naprawdę się stało, przerażony, wyskoczył z krzesła przewracając je na podłogę i rzucił się do drzwi. Gnał na złamanie karku roztrącając przechodzących magów, którzy wystraszeni, ustępowali mu drogi.
Olśniły go owe rozbłyski, o których wspominał Strażnik. Powstają one jedynie, gdy część Ysterinów uderza w barierę powodując jej świecenie w miejscach styku. Jednak to zjawisko jest dość rzadkie i zwykle można je wyprzedzić na kilka dni przed, gdyż Ysteriny przed atakiem skupiają się w jednym miejscu i następnie uderzają, co jest dobrze widoczne dla Strażników. Tutaj jednak nie było zdarzeń wyprzedających, a to oznaczało... Ysteriny nie skupiły się w jednym miejscu. Aby uzyskać potrzebną ilość energii do efektywnego ataku musiały uderzyć... wszystkie naraz!
Faddin wbiegł na dziedziniec Akademii na pełnej szybkości. Bez zastanowienia pognał dalej w kierunku Sanktuarium.
Przy takiej ilości energii skupionej w jednym punkcie bariery mogłoby dojść do uwolnienia demonów, które najprawdopodobniej zdołałyby przeniknąć przez barierę i, o zgrozo, wtargnąć do świata ludzi! Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło. Nigdy. Ysteriny na ziemskim padole. Takie wydarzenie mogłoby zakłócić odwieczną równowagę na świecie. Mag poczuł ucisk na żołądku. Okres Anomalii, pomyślał, kataklizmy, wrogość i nienawiść... O nie! Niech to nie będzie prawdą!
Wbiegając do Sanktuarium nie zwolnił ani o krok. Trącił ramieniem wychodzącego maga, który zdenerwowany pogroził Faddinowi ręką. Nie rozglądając się na boki wpadł na niższą kondygnację budynku, po czym zażądał od braci Strażników, aby otworzyli wielkie, żelazne drzwi wiodące do sali Zaćmień, skąd magowie utrzymywali barierę antymagiczną. Początkowo byli niechętni, lecz zważając na osobę Faddina oraz pośpiech spełnili jego żądanie. Mag wkroczył do niewielkiego pokoju, w którym na białej podłodze namalowane były tajemnicze runy umożliwiające Strażnikom ich pracę. Na ścianach zawieszone były przeróżnej maści arrasy z wyraźnie zarysowanymi motywami przyrodniczymi. Brak okna i co za tym idzie światła słonecznego rekompensowały świecące na bladoniebiesko kule energii wiszące tuż pod sufitem. „Światło Magów” było podstawowym zaklęciem, które znać powinien każdy szanujący się adept.
Pośrodku pokoju medytował w tym momencie jeden z magów. Nie zwrócił uwagi na wchodzącego gościa, gdyż znajdował się w głębokim transie, który utrudniał mu komunikację z rzeczywistością. Drzwi do sali Zaćmień zostały zamknięte.
Faddin nie ociągając się zbytnio stanął w niewielkim rozkroku i rozłożył lekko ręce. Uniósł podbródek do góry, zamknął oczy i wypowiedział kilka formuł. Serce wciąż biło mu jak oszalałe i z trudem łapał oddech po wycieńczającym biegu. Zacisnął pięści, po czym rozchylił ponownie powieki. Jego gałki oczne stały się błękitne, a źrenice i tęczówki zniknęły całkowicie. Kręcił delikatnie głową, jakby wypatrywał teraz czegoś, co w normalny sposób byłoby niemożliwe do ujrzenia.
Wzrokiem astralnym zobaczył swoją postać stojącą naprzeciw medytującemu Strażnikowi. Po chwili obraz się lekko zatrząsł, po czym wystrzelił jak z procy w górę. Widział teraz przelatujące wokół niego pojedyncze drzewa, skupiska, całe lasy. Mijał samotne szczyty gór, pasma i całe łańcuchy górskie. Jego wzrok „wleciał” do skrytej w dzikim gąszczu jaskini. Wędrował korytarzami, coraz bardziej schodząc ku jej sercu, do samego dna. Bariera znajdowała się tuż przed nim.
Ciemność panująca w grocie nie utrudniała magowi swobodnego widzenia. Ujrzał mrok, nieprzenikniony mrok, który zalegał na samym dnie niczym gęsta, czarna ciecz. Tuż nad nim błyszczała bladoniebieska poświata. Bariera. Astralne ciało Faddina unosiło się kilka metrów ponad dnem jaskini. Wypowiedział krótką formułę zaklęcia odrzucając przy tym ręce w bok. Na krótką chwilę osłona zapłonęła żółtym blaskiem, który zaraz potem znikł. Oczom Faddina ukazał się przerażający widok. Na powierzchni zapory pojawiły się trzy ciemne plamy o średnicy do pół metra. Miejsca wydostania się Ysterinów. W każdej z nich powierzchnia bariery była zdeformowana tworząc lekką wypukłość. Po pewnej chwili czarne punkty zaczęły powoli znikać pozostawiając barierę taką, jaką ją Faddin zastał. Mag wypowiedział owo zaklęcie ponownie, mając nadzieję, że to, co widzi jest jedynie przywidzeniem. Po kolejnym rozbłysku plamy znów wróciły na swoje miejsca.
Faddin postanowił wrócić do swojego ciała, gdyż upewnił się w przekonaniu, iż jego najczarniejszy scenariusz się sprawdził. Ysteriny wdarły się do świata ludzi. Zapora była za słaba. Wyszeptał krótkie zaklęcie, które z powrotem przeniosło go do Sanktuarium w Inthassie. Tym razem jednak widział wszystko jakby w przyspieszonym tempie, jakby coś wciągało go do owego pomieszczenia, w którym się znajdował. Jaskinia, góry, las, jezioro, miasto. Ocknął się natychmiast po powrocie z podróży astralnej. Wszystko zaczynało się składać w jedną wielką całość. Tutaj się to zaczęło.
Magnus, pomyślał, trzeba powiadomić Magnusa. On musi wiedzieć.
Ponaglany własnymi myślami pognał w kierunku kwater pracowników Kapituły. Po kilku chwilach wbiegł do górnego Sanktuarium. Przystanął przy jednej z kolumn nie mogąc złapać oddechu. Był wycieńczony z powodu tempa jakie sobie narzucił, lecz musiał jak najszybciej poinformować o zaistniałej sytuacji przewodniczącemu Kapituły. Starej czy nowej, to nie miało znaczenia. Gdyby władzę ciągle sprawował Khar’thus nic w tej kwestii by się nie zmieniło. To był jego obowiązek jako członka owej instytucji.
Wziął kilka głębszych wdechów, po czym szybkim krokiem wyszedł na zewnątrz. W tym momencie poczuł jak słabość zalewa całe jego ciało. Czuł jakby coś wysysało z niego siły witalne. Upadł na kolana wpatrując się obojętnie w bezkresną dal. Z całych sił bronił się przed utratą przytomności w tym momencie. Ciało odmawiało posłuszeństwa, ręce drżały niczym u nałogowego alkoholika. Oparł się plecami o ścianę Sanktuarium, z którego przed momentem wyszedł. Oddychał powoli, lecz ciężko. Oczy, początkowo zasłane mgłą, powoli odzyskiwały zdolność klarownego widzenia. Czuł się fatalnie. Nie wyczuł jednak, aby ten stan był wynikiem ataku przy użyciu czarnej magii. To była raczej jego własna nadwrażliwość. Powoli podniósł się o własnych siłach. Gdy stanął, uzmysłowił sobie, że kolejny mag stracił życie.
Do kwatery Magnusa doszedł powoli, z każdym krokiem czując się coraz lepiej i pewniej, co jednak nie umniejszało jego zmęczenia. Zapukał, po czym otworzył drzwi, gdy usłyszał głos maga. Tamten chodził podenerwowany od jednego końca pokoju do drugiego, mrucząc przy tym coś niezrozumiałego. Faddin opowiedział mu o swoim odkryciu, lecz owa historia, wydawałoby się, nie wywarła na Magnusie większego wrażenia.
- Nie mam teraz czasu na twoje Ysteriny. – powiedział bez ogródek.
- Co się stało? – zapytał zdezorientowany mag. Magnus westchnął.
- Wywiad donosi, iż została nałożona nagroda za życie magów na całym Południowym Kontynencie. Wyjątkiem jest tu Khredin, gdzie silna pozycja władcy i mocna armia trzymają ludność w ryzach. To już nie jest pojedynczy przypadek. To...
- Spisek. – dokończył za niego Faddin.


Rozdział 22

- Nie wierzę. – powiedział Magnus z goryczą, gdy posłaniec zakończył odczytywanie listu. – Po prostu nie wierzę.
Na zebraniu Rady Magów, która została powołana na miejsce istniejącej dotychczas
Kapituły, pojawili się jedynie zaufani współpracownicy Magnusa oraz osoby, które sam wytypował. Każdy pełnił taką funkcję, jaką potrafił i na jakiej znał się najlepiej. Każdy miał prawo głosu i każdy mógł wyrazić swoje zdanie, choćby miało być sprzeczne z opiniami innych magów.
- To przecież kłamstwo! – wybuchnął Innavar – Nikogo z naszych tam nie było. Wszyscy zostali ewakuowani bądź też sami opuścili tamte tereny w obawie o swoje życie. – przerwał na znak dany przez Magnusa.
Posłaniec, który chwilę temu opuścił Karmazynową Salę doręczył list od cesarza
Karakynakh, w którym to ów władca w dość wulgarny sposób wypowiadał się na temat „plemienia czarowników” jak określił wówczas magów. Ostre słowa pociągały za sobą dużo poważniejsze działania. Za kolejną napaść dywersyjną ze strony adeptów Cesarz Murahh wypowiadał wojnę nie tylko magom, ale również całej społeczności Inthassy. Twierdził ponadto, iż nie będzie w najmniejszej mierze tolerował zuchwalstwa magów oraz tylko siłą może wyegzekwować sprawiedliwość. Zalecił tym samym niezwłoczną kapitulację w celu uniknięcia rozlewu krwi. Na tym słowie urywała się treść listu.
Magnus błagalnym wzrokiem spojrzał w stronę Rovana oczekując, że chociaż on będzie w stanie przekazać mu dobre nowiny. Ten podszedł do podłużnego stołu, przy którym stali wszyscy zebrani i delikatnie położył na blacie zawinięty wstążką zwój.
- Kalgirczycy poparli bez wahania racje Karakynakh. – rzekł powoli uważnie obserwując reakcje pozostałych.
- Mamy wiadomość – Khabyrr zabrał głos – że Hamernia natychmiast postawiła ultimatum Kalgirze, w którym oznajmiała, iż jeżeli nie przerwą działań wojennych pociągnie to za sobą poważne konsekwencje.
- Uszanowali sojusz – powiedział ktoś – Nie jesteśmy sami.
- Cisza! – uspokoił ich Magnus
- Według wywiadu – kontynuował Rovan, gdy znów nastała chwila milczenia – Theaspor również przystąpił do wojny, lecz nie będzie brał udziału w działaniach wojennych. Ograniczy się jedynie do pomocy wojskowej oraz udostępni pas wybrzeża do przygotowani inwazji morskiej.
- Theaspor? – Innavara ogarnęło przerażenie – Tam właśnie pojechał Solvay! Mówiłem temu chłopakowi żeby tam nie wracał, ale on się uparł.
- Zawiadomcie go przez Oko Maga. – doradził Tharin – Musi stamtąd uciekać.
- Zajmę się tym. – rzucił Innavar, po czym bez chwili zwłoki opuścił salę.
- Khredin koncentruje swoje oddziały, lecz nie wydało decyzji, co jeszcze zamierza zrobić.
- Boją się. – skwitował Khabyrr.
- Wiedzą, że w razie otwartego konfliktu możemy nie zdążyć im z pomocą. – Magnus wodził wzrokiem po twarzach zebranych. – Jakie wieści z Maimyru?
- Ogłosili mobilizację. – odpowiedział twardo Rovan.
- Stanęliśmy w obliczu światowej wojny. – Magnus nabrał głęboko powietrza – Są wiadomości od Ayrova? Wiadomo, co z nim? – Khabyrr pokręcił przecząco głową.
- Nic nie wiemy.
- Jesteśmy podwójnie zagrożeni – Magnus usiadł na twardym krześle obserwując swoich współtowarzyszy. – Od zewnątrz i wewnątrz. – zatrzymał wzrok na Tharinie. – Twoje przemiany są nieprzewidywalne. Nie wiemy, co je wywołuje, ani co może powstrzymać. Ostatnim razem połowa ogrodów akademickich wyparowała razem z szybami w pobliskich oknach zanim zdołałeś się opanować. – Tharin zacisnął zęby po przypomnieniu sobie chwili, gdy obudził się leżąc na gołej ziemi w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu znajdował się gaj Khar’thusa - Nie mamy, niestety głupio to brzmi, żadnej kontroli nad tobą.
Nastała chwila milczenia, w czasie której zastanawiano się, jakie działania należałoby
podjąć w obecnej chwili. Że też musiało się to wydarzyć tuż po przejęciu władzy, pomyślał Khabyrr zmartwiony całą sytuacją. Ellerin z racji tego, iż była żoną Ayrova została dopuszczona do obrad Rady, lecz cały czas trzymała się na uboczu nie zabierając głosu. Yna również nie odezwała się słowem. Oczy Khabyrra zwróciły się w kierunku stojącej na uboczu osoby.
- Mistrzu Faddin, chciałbyś zabrać głos?
Mag natychmiast oprzytomniał, po chwili namysłu przytaknął. Podszedł do krawędzi
stołu opierając się o blat. Opowiedział zebranym o odnalezionym pamiętniku, o swoim odkryciu, wreszcie o Ysterinach, które przedostały się do świata ludzi.
- Zapewne każdy pamiętał ten czas – mówił wyraźnie, zupełnie jakby przemawiał przed mistrzami Akademii. – Straszliwe burze, bałwany na jeziorze sięgające do burt łodzi i kolor nieba, jakiego nikt nigdy nie widział. – zrobił krótką pauzę obserwując, czy aby ktoś przypadkiem nie wziął jego mowy za majaki jakiegoś szaleńca. Wszyscy słuchali uważnie. - Zło jednak zawsze jest równoważone w pewnej części przez dobro. Jednak mimo to, gdzież tego dobra szukać? – pytającym wzrokiem owionął zebranych – Stanęliśmy bracia na krawędzi.


Rozdział 23

Dzwon bił na alarm. Dźwięczne, rytmiczne uderzenia rozlegały się po stolicy Theasporu niosąc ze sobą straszną wiadomość – wojna! Mieszkańcy pochowali się w swych domach, drogi opustoszały. Na ulicach zapanowała głucha cisza, przerywana co jakiś czas stukotem przebiegających żołnierzy.
Do okna doradcy władcy Theasporu dochodziły niewyraźne krzyki dochodzące od strony bramy. Wrzucił ostatnią część garderoby i odrobinę jedzenia do niewielkiego worka, po czym mocno go związał. Usłyszał tupot stóp. Ktoś biegł drewnianymi schodami wprost do jego kwatery. Idą po mnie, pomyślał. Jakie to szczęście, że Solvay w porę zawrócił. Sprawdził po raz ostatni, czy zabrał najpotrzebniejsze rzeczy. Chwycił za pochwę z mieczem, po czym podszedł do okna. Krzyki strażników i hałas dochodzący z klatki schodowej nasilał się.
W pewnym momencie drzwi od pokoju wyleciały z zawiasów pod wpływem silnego kopnięcia. Do kwatery wbiegło czworo żołnierzy. Wszyscy byli uzbrojeni. Krzyki ustały i strażników przywitała grobowa cisza oraz łagodny szmer nocnego wiatru. Zasłony delikatnie falowały przy na wpół otwartym oknie.
- Gdzie jesteś Thawin?! – warknął barczysty mężczyzna wyglądający na dowódcę – I tak się nie ukryjesz. – podszedł do okna i spojrzał w dół. Ciemna sylwetka maga poruszała się szybko po szarym dachu sąsiedniego budynku znajdującego się kilka metrów niżej.
Thawin przeskoczył na kolejny budynek. Znajdował się w ścisłym centrum miasta. W
miejscu tym stał okazały pałac władcy górujący nad całą okolicą. Jego kwatera mieściła się w strzelistej wieży wychodzącej bezpośrednio z warownego zamku wybudowanego nieopodal. Musiał za wszelką ceną dostać się do koszar. Choć brzmiało to niedorzecznie w obecnej chwili, bądź co bądź pchał się w paszczę potwora, była to jego jedyna nadzieja. Samemu nie uda mu się uciec ze stolicy. Potrzebuje pomocy.
Kilka dachówek oderwało się od krokwi i zsunęło w dół. Thawin stracił równowagę i upadł zjeżdżając razem w pokryciem dachowym. Worek wypadł mu z ręki. Kurczowo chwycił się odsłoniętej belki. Jego rzeczy oraz kilkanaście dachówek spadło na ziemię rozbijając się i alarmując strażników o miejscu, gdzie znajdował się uciekinier. Zaklął pod nosem.
Podciągnął się z trudem. W dole zauważył nadbiegających żołnierzy.
- Tam jest! – usłyszał – Strzelajcie!
Zaraz po tym do jego uszu doszedł świst przelatującej tuż obok strzały. Nie miał czasu
do stracenia. Przeskoczył przez niski komin i puścił się biegiem po równym dachu w kierunku rynku. Cały czas słyszał za sobą krzyki żołnierzy, którzy najwidoczniej nie zamierzali zaprzestać pościgu. Ciemność panująca na placu pomogła mu znaleźć schronienie w ciemnej uliczce. Spostrzegł przebiegających obok żołnierzy. Zamarł na chwilę. Nie zauważyli go. Odetchnął z ulgą, gdy ostatni z nich oddalił się w kierunku głównej alei prowadzącej do rzeki.
Wyszedł z ukrycia dopiero po chwili. Bezszelestnie przebiegł przez rynek zagłębiając się w ciasnej uliczce obiegającej dookoła wzgórze, na którym wznosił się pałac króla. Posiłkując się swoją mocą wskoczył na dach, a zaraz potem przesadził kilkumetrową odległość między sąsiednimi domami. Wdrapał się powoli na balkon nasłuchując odgłosu zbliżających się żołnierzy. Nic takiego nie usłyszał. Większość strażników z garnizonu rozpierzchła się teraz po mieście próbując odszukać uciekającego maga.
Szarpnął za klamkę, o dziwo ustąpiła otwierając przejście. Wszedł ostrożnie na korytarz i skierował kroki w górę. Wpadł do długiego korytarza oświetlanego jedynie bladym światłem księżyca. Ścisnął mocniej pokrowiec z mieczem. Jest już blisko, pocieszał się, razem na pewno coś wymyślą. Na końcu korytarza znajdowała się klatka schodowa. Znów pobiegł w górę. Na kolejnym piętrze były już tylko jedne drzwi. Pociągnął ostrożnie za klamkę, teraz również nie napotkał oporu. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad tym faktem. Wszedł do mieszkania swojego przyjaciela, który pełnił funkcję dowódcy garnizonu Theaspor. Rozejrzał się po surowo wykończonej kwaterze, urządzonej w żołnierskim stylu. Zawołał druha po imieniu. Odpowiedziała mu cisza. Spojrzał do pierwszego pokoju, był pusty. Kolejny też. Gdzież on jest, pomyślał Thawin coraz bardziej przerażony.
Wszedł do obszernego salonu, w którym jedynymi meblami była sporej wielkości kanapa oraz drewniany stół i niewielka komoda w rogu. Przy oknie stał mężczyzna obserwując krzątających się po dziedzińcu żołnierzy.
- Llonde! – wyszeptał Thawin szczęśliwy, że w końcu odnalazł przyjaciela
- Thawin? – zdziwił się mężczyzna odwracając w kierunku maga – Co ty tu robisz?
- Potrzebuję pomocy. Ścigają mnie. Zgubiłem swoje rzeczy...
- Spokojnie, zaraz coś wymyślimy – powiedział Llonde podchodząc bliżej – Śledzili Cię?
- Nie wiem. – przyznał rozglądając się na boki – Na pewno jesteśmy tu bezpieczni?
- O tak! Nie ma obawy. Jesteś tutaj bezpieczny.
Thawin rozluźnił się nieco. Wiedział, że może liczyć na swojego przyjaciela. Nigdy go
jeszcze nie zawiódł. Spojrzał w stronę okna. Na dziedzicu koszar z każdą chwilą przybywało żołnierzy. Usłyszał cichy szelest, jakby tarcie metalu. Kątem oka zauważył ruch dowódcy garnizonu. Ułamek sekundy potem lekkie uderzenie wstrząsnęło ciałem maga. Poczuł ostre ukłucie w rejonie klatki piersiowej. Spojrzał w tamto miejsce, po czym zwrócił wzrok na swojego oprawcę. Twarz Llonde nie miała wyrazu. W oczach paliła się żądza mordu.
- Jak... mogłeś. – wykrztusił z siebie Thawin – Przyjacielu...
Zabójca pociągnął ostrze do góry wywołując u maga niesamowite cierpienie. Thawin
wrzasnął przeraźliwie nie mogąc wytrzymać nieopisanego bólu. Llonde szarpnął po raz ostatni wyjmując sztylet z piersi swojego towarzysza.
- Śmierć wszystkim magom! – powiedział oprawca jakby na pożegnanie
Ofiara padła bezwładnie na zimną posadzkę. Z kącika ust popłynęła krew, a spojrzenie stało się nieobecne. Llonde wytarł zakrwawiony sztylet o koszulę swojego przyjaciela, którego sam uśmiercił, po czym przywołał strażników przyczajonych w sąsiednim pokoju.
Odpowiedz
#13
rozdzieliłem posty bo się nie zmieściły
Odpowiedz
#14
Faddin stracił grunt pod nogami. Jego ciało ogarnęła niemoc i dziwna słabość. Znalazł oparcie na wilgotnej ścianie w podziemiach Akademii. Próbował zaczerpnąć powietrza, lecz z trudem powstrzymał mdłości. Oddychał nierówno. Wyszeptał krótkie zaklęcie, które nauczyła go kiedyś Yna. Zrobił to we właściwej chwili, hamując tym samym próbę zwymiotowania zjedzonego obiadu. Usiadł na brudnej podłodze próbując dojść do siebie. Kichnął potężnie uświadamiając sobie ze zgrozą, co oznaczało w jego przypadku to nagłe opadnięcie z sił.

****

Na wpół rozwinięty pergamin upadł głucho na podłogę. Magnus opadł ciężko na fotel zasłaniając twarz rękoma. Myśli nerwowo krążyły po jego głowie nie dając wytchnienia.
Leżący na ziemi zwój zawierał informację o zdradzie władcy Maimyru oraz jego przystąpieniu do walki przeciw koalicji Inthassy, Hamerni i Khredin. Kraj, który połączony był z nimi trwałym sojuszem od dobrych kilkunastu lat, zdradził w obliczu próby.
- Jesteśmy zgubieni. – wyszeptał mag.
Chwilę potem usłyszał odgłosy kroków. Do pokoju wpadł zziajany Tharin. Magnus
spojrzał na niego smutno.
- Posłaniec donosi, że Maimyr zdradził i jego wojsko wdarło się klinem na terytorium Hamerni odcinając przylądek Koln od reszty lądu. – wyrecytował jednym tchem.
Rozdział 24

Odgłos kroków rozlegał się w opustoszałym korytarzu. Wolne, miarowe uderzenia mąciły spokój panujący w pałacu cesarskim. Kuluary tonęły w mroku i jedynie słaby blask pochodni rozświetlał panujące ciemności. Dwie postaci wolno sunęły w kierunku sali tronowej. Cienie tańczyły na twarzy Murahha, który szedł tuż obok swojego gościa. Gościa, który przybył z samego serca pustyni Sarcururu, aby na własne uszy usłyszeć nowiny o rozgrywającej się akcji wojskowej.
- Twój plan, mój panie, wchodzi w życie z wielkim impetem. – pochwalił władca Karakynakh – W dwa dni po wypowiedzeniu wojny, wojska pustynne stanęły na rzece Issa wypierając stamtąd Khredańczyków. Tym samym granice powróciły do kształtu sprzed dwudziestu laty, gdy zostaliśmy podstępnie zaatakowani.
Mroczny skinął nieznacznie głową wystającą odrobinę spod ciemnego kaptura.
Murahh ujrzał błysk krwistoczerwonych oczu. Mimowolnie wzdrygnął się na ich widok.
- W tym samym czasie – kontynuował pustynny król - wojownicy Saarca szturmowali pozycje nieprzyjaciela od strony południa po kolei zdobywając twierdze wroga.
- Niewierni z Khredin przystąpili oficjalnie do Sojuszu Kontynentalnego. – powiedział Mroczny w przestrzeń.
- Tak. – odparł niepewnie Murahh – Bardziej z bojaźni niż z wyboru. Nie upłynie wiele czasu zanim całe terytorium Khredin znajdzie się pod naszym panowaniem.
- Jak idą przygotowania do inwazji? – syknął zakapturzony mężczyzna. Nie skierował jednak tego pytania do swego rozmówcy, a przed siebie.
- Zgodnie z planem – skwitował gospodarz – Theaspor udzielił dostępu do wybrzeża. Po zajęciu Lithnaru zdobyliśmy kontrolę nad niesamowicie wielką flotą handlową. Theasporyjscy inżynierowie zaczęli już prace nad dostosowaniem statków do pomieszczenia dużej liczby wojsk. Desant odbędzie się na plażach Maimyru, który przyłączył się w ostatnim czasie do wojny.
- Wspaniale – Mroczny Pan zatrzymał się nagle przed swoją komnatą – Wkrótce dobro zostanie unicestwione, a magowie padną na kolana. Razem z całą swoją cywilizacją. – Murahh patrzył uważnie na swojego gościa, który zacisnął pięści przystawiając je do piersi. Zauważył krzywe, ciemnozielone linie pulsujące na jego prawej ręce. – Wtedy przyjdzie czas i na mnie...


Rozdział 25

Oko Maga, przezroczysty kryształ długości jednego łokcia, zamajaczył błękitnym blaskiem. Wielki kamień wydobywany był tylko w jednym miejscu na ziemi. Kopalnia znajdowała się pod wodą, na małym atolu Kharkon, który połączony był z Elbrotem potężnym mostem wybudowanym jeszcze w czasach starożytnych. Obie wyspy należały do rozległego archipelagu znajdującego się między dwoma Kontynentami. Istniało wiele domysłów tłumaczących ich powstanie tak samo jak tego, co znajdowało się za Górami Przeznaczenia. Ruchy tektoniczne, trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów należały do tych najmniej kontrowersyjnych. Bardziej śmiali naukowcy, tudzież magowie twierdzili, iż owe wyspy były pozostałościami po rozłączeniu kontynentów dokonanym na początku eonu przez konfrontację dwóch potężnych adeptów. Inni dopatrywali się ich pochodzenia w astronomii sądząc, że są odłamkami gwiazd, które na początku świata spadły na ziemię zaszczepiając w niej zalążek magii. Magii mającej umożliwić w późniejszym czasie powstanie życia... Ludzkie umysły pełne są domysłów i niedomówień. Legendy i niesamowite historie powstają wokół rzeczy i zjawisk, których człowiek zwyczajnie nie potrafi zbadać i zrozumieć. Wyspy były zamieszkane. Od wieków żyli tam pragnący spokoju i samotności druidzi – leśni magowie jak zwykło się ich określać na południu oraz dziwacy i nieroby jak nazywał ich motłoch, od których druidzi uzyskiwali potrzebne zasoby. Izolowali się od stuleci pragnąc w swoich pustelniach prowadzić medytacje i żyć w zgodzie z naturą.
Światło bijące z kryształu stało się bardziej jaskrawe, promieniało z coraz większą mocą. W pewnym momencie zabłysło potężnie rozświetlając na chwilę pokój. Tharin ujrzał je dopiero w tym momencie. Oderwał się od studiowania map i raportów dochodzących z pól bitewnych i pędem pognał do sąsiedniego pokoju. Przyłożył ręce do kryształu, po czym powiedział:
- Pokaż!
Blask znikł. Wewnątrz zamajaczył niewyraźny obraz, który z czasem wyostrzał się.
Tharin przysunął się bliżej i ujrzał sylwetkę jakiegoś mężczyzny, który trzymał ręce na swoim krysztale i wypowiadał po cichu formuły zaklęć. Skądś znał tego człowieka.
- Nie mam wiele czasu. – powiedział urywanym głosem owy mężczyzna – W każdej chwili mogą mnie namierzyć. Jak wiesz Tharin, pustynia nie jest bezpiecznym miejscem do tego typu komunikacji. – uśmiechnął się przybysz – Za bardzo niesie...
- Ayrov! Ty żyjesz! – wykrzyczał mag szczęśliwy z odnalezienia swojego kompana – Gdzie jesteś?
- Odnalazłem starych przyjaciół, a raczej... to oni mnie znaleźli. – zamyślił się Ayrov – Znajdowali się w Sferze Poza Czasem, dlatego przeżyli Okres Anomalii. Teraz wrócili i mnie ocalili.
- Ale kto?
- Druidzi z Elbrotu przewidzieli przyszłość. – zignorował go Ayrov – Rozegra się Wielka Bitwa, która na zawsze odmieni losy świata. Będę tam...
Obraz znów zamajaczył, po czym rozmazał się i znikł zupełnie. Przekaz został
urwany.

Rozdział 26

Krzyknął z całych sił, lecz odgłos wybuchu zagłuszył wszystkie inny dźwięki. Panujący mrok rozświetlił się przez moment. Niewyraźne sylwetki żołnierzy przemykały się obok niego. Niektórzy padali na wznak i już nie byli w stanie się podnieść. Inni nieśli na swych barkach rannych i konających. Widział zarysy stojącej nieopodal latarni morskiej.
- Wszyscy do łodzi! – wrzasnął jeszcze raz nakierowując uciekających w popłochu ludzi. – Ewakuacja! Wszyscy na statki!
Ogniste punkciki wystrzeliły w nocne niebo by po chwili opaść z powrotem
przyciągnięte siłą ciężkości. Usłyszeli świsty przelatujących strzał, które z łoskotem wbijały się w ziemię. Żołnierze z niemym krzykiem na ustach padali jeden za drugim.
- W dół! Do łodzi... – płonąca strzała wbiła mu się głęboko w pierś. Wydał z siebie jedynie ciche charknięcie, po czym zwalił się na ziemię obok swoich nieżywych kompanów.
Na urwisku wznoszącym się kilkadziesiąt metrów nad latarnią majaczyły niewyraźne
kształty. Wciąż nadciągały dalsze niedobitki z pola bitwy. Na zachodzie, gdzie niebo nie było jeszcze do końca przyciemnione przez nadchodzącą noc, migotały sylwetki żołnierzy nadciągającej armii wroga.
Wszyscy tłoczyli się u wejścia do latarni. Nieprzebrany tłum wyjących i drżących z przerażenia ludzi nerwowo próbował wcisnąć się przez wąskie wejście do środka. Budynek został wybudowany na olbrzymiej skarpie będącej najdalej wysuniętym na zachód krańcem półwyspu Thabor. Przez wiele lat budowniczowie wiercili w litej skale przejście prowadzące z powierzchni do podziemnej groty tuż poniżej. W obecnej chwili cumowała tam olbrzymia flotylla statków transportowych przygotowanych w tym momencie do ewakuacji żołnierzy. Po kilkunastu godzinach spędzonych na ładowaniu sprzętu i przygotowywaniu do żeglugi, pierwsze statki zaczęły powoli wypływać z groty. Widząc to, dowódcy wroga powzięli natychmiastową decyzję o włączeniu do walki sześciu statków szturmowych zabezpieczających pole bitwy od strony morza.
Ciemnoniebieskie żagle załopotały na tle gwiazd. Byli niecałe pół mili morskiej od celu. Ich zadanie polegało na całkowitym zablokowaniu wejścia do groty, aby żaden statek nie wypłynął na pełne morze. Krzyki i płaczliwe wołania wypełniły atmosferę panującą na opuszczających jaskinię łodziach. Wydawało im się, że zostawiając stały ląd zasobą mogą w końcu czuć się bezpieczni. Oto jednak widzieli tuż obok nadciągające w ich kierunku korwety wroga. Z uwagi na bezchmurną noc i przeszkodę w postaci wysuniętego cypla półwyspu, wypływające statki nie miały praktycznie siły napędowej w postaci wiatru. Odległość od przeciwnika malała z każdą chwilą. Jedynymi osobami, które zachowywały spokój i rozsądek w obecnej chwili byli kapitanowie łodzi. Jako doświadczonymi marynarzami doskonale znali akweny, po których pływali. Dlatego też idealnie zdawali sobie sprawę z tego, co miało za chwilę nastąpić.
W odległości kilkudziesięciu metrów od wyjścia jaskini jedna z nadciągających na pełnych żaglach korwet przechyliła się dramatycznie na lewą burtę. W następnej chwili powróciła do poprzedniej pozycji. Całym statkiem wstrząsnęło potężnie. Siedzący na bocianim gnieździe żołnierz wypadł przez zabezpieczającą obręcz i z głośnym pluskiem wpadł do wody. Łódź obróciła się dziobem w stronę lądu ukazując sporej wielkości wyrwę w kadłubie, przez którą ogromnymi strumieniami wlewała się woda do środka. Statek zaczął szybko tonąć. Taki sam los spotkał trzy kolejne korwety, które uderzyły o podwodne głazy. Jedynie dwie łodzie uniknęły zatonięcia w porę robiąc zwrot i kierując się na otwarte morze. Jeden z kapitanów uśmiechnął się gorzko. Pomyślał, że tamci do tej pory mieli szczęście. Głazy znajdowały się kilkadziesiąt centymetrów pod wodą i rozciągały się na długości wielu mil morskich wzdłuż brzegu. To i tak cud, że dopłynęli tutaj bez szwanku.
Na południu zabłysła nagle ściana ognia, która powstała w jednym momencie. Przelatujący przez nią żołnierze natychmiast zajmowali się ogniem. Biegali bez ustanku wrzeszcząc w niebogłosy i próbując ugasić palące się części garderoby. Mag ognia zabezpieczał odwrót wojsk Khredańskich jak tylko mógł najlepiej, lecz nawet on nie był w stanie odeprzeć przeważających sił wroga. Uciekający w popłochu żołnierze tratowali się nawzajem. Strzały świszczały koło uszu. Mag co po chwila przywoływał swoją moc rzucając kule ognia w nadbiegających przeciwników. Ognista zapora przestała istnieć. Znów zapanował mrok. Powietrze przesycone była wonią siarki i krwi. Co rusz wybuchały kolejne pociski katapultowe wystrzeliwane z pobliskiego wzgórza.
Zabłąkana strzała przeleciała tuż obok maga ocierając się o jego ramię. Poczuł piekący ból. Padł na ziemię potykając się w tym samym momencie o wystający kamień. Wstał, lecz znów musiał się schylić przed lecącym ostrzem. Przywołał swoją moc i cisnął w przeciwnika kulę ognia, która odrzuciła go na odległość kilku metrów zapalając ubranie. Ostatkiem sił podbiegł w kierunku latarni, którą ledwo już dostrzegał. Drogę zagrodził mu barczysty Karakynajczyk, któremu najwidoczniej nie była w smak jego ucieczka. Skrzyżowali ze sobą miecze. Mag z całej siły odepchnął jego ostrze, po czym przeszył go na wylot swoją klingą. Żołnierz padł nieżywy.
Latarnia... jest już blisko, powtarzał w myślach. Biegł ile sił w nogach, lecz był już wycieńczony walką. Nie miał siły, aby dobiec do końca. Już prawie...
Ogłuszający wybuch rozległ się tuż obok niego. W uszach mu zadzwoniło, po czym stracił jakikolwiek kontakt z rzeczywistością. Padł oszołomiony kilka metrów dalej. Po głowie ściekała mu wąska strużka krwi. Dopadli go żołnierze.
Ostatnie łodzie wypływały z tunelu wprost na otwarte morze. Specjalnie wyznaczeni kapitanowie spoglądali na dokładne mapy morza wokół półwyspu kierując statki jedyną bezpieczną drogą wśród podwodnych skał. Na otwartym morzu postawiono cały komplet żagli. Ustawiono kurs na północ – w kierunku Hamerni.
Z oddali dostrzegli jeszcze blask zapalonych pochodni niczym maleńkich punkcików na horyzoncie. W następnej chwili to, co kiedyś było latarnią morską wskazującą drogę żeglarzom wśród podwodnych skał przestało istnieć. Kilkudziesięciometrowa konstrukcja runęła w odmęty morza z głośnym hukiem. Odgłos niesiony wodą słyszalny był jeszcze daleko od miejsca katastrofy.

****

Faddin upadł na podłogę nie mogąc powstrzymać bólu głowy. Przez umysł przewijało mu się tysiąc myśli naraz. Próbował się uspokoić, lecz natrętne obrazy ciągle wracały, jak gdyby ktoś mu je wciskał do głowy.
Zobaczył mgliste widoki jakby patrzył przez sen. Widział przerażające rzeczy. Połamane nogi, wyrwane ręce, rozprute brzuchy. Ludzie torturowani byli w wymyślny sposób. Kaci wpadali na coraz oryginalniejsze pomysły, aby zadać jak największy ból swoim ofiarom. Przecinano je piłami, rozciągano dwoma końmi. Faddin nie mógł wytrzymać takiej ilości cierpienia. Zemdlał. Jednak tuż przed utratą przytomności zobaczył mężczyznę wleczonego do sali kaźni. Z jego zachowania wywnioskował, iż był magiem. Tym, który wyjechał z misją do króla Khredin. Nastąpiła szybka seria obrazów ukazujących jego drogę przez mękę. Koło, sztylet, sznur, krew i krzyk. Faddin padł nieprzytomny.



Rozdział 27

Masywne wrota prowadzące do Karmazynowej Sali otworzyły się z trzaskiem. Do środka wpadł Tharin ciężko dysząc. Oczy wszystkich zebranych zwróciły się właśnie w jego kierunku.
- Są wieści od Ayrova! – wychrypiał z trudnością – On żyje!
Ledwo słyszalne szepty wypełniły salę. W oczy stojącej nieco na uboczu Ellerin
wstąpiły łzy. Pociągnęła nosem uśmiechając się lekko. Do końca nie straciła nadziei. Yna spojrzała na nią z ulgą. W końcu jakaś dobra wiadomość. Tharin podszedł bliżej.
- Radość zachowajcie na później. – Magnus przywołał wszystkich do porządku – Niestety nie ma dobrych wieści z frontu.
- Khredin upadło. – ciągnął dalej Innavar – Ci, którzy ocaleli zmierzają właśnie w kierunku wybrzeży Hamerni.
- Darginowie zamknęli drogę do Inthassy wojskom nieprzyjaciela i pod Karenikiem wydali im regularną bitwę na wzgórzu kareńskim. – Magnus wskazał palcem punkt na mapie - Maimyrczycy ponieśli ogromne straty i wycofali się, lecz nie na długo. Przegrupowują oddziały i z posiłkami kalgirskimi na pewno ponowią atak.
- Darginowie stanęli po naszej stronie? – Khabyrr zmarszczył brwi.
- Widocznie nie chcieli czekać, aż Maimyrczycy sami po nich przyjdą. Stawili czoło wielkiej armii zdając sobie sprawę z ryzyka. Są niezbyt licznym ludem... lecz niesamowicie odważnym. Chwała ich poświęceniu!
- Chwała! – krzyknęło kilka gardeł.
- Co zamierzacie zrobić? – zapytał Faddin po chwili.
- Należy zebrać wszystkie dostępne siły w rejon Inthassy! – rzekł stanowczo Magnus.
- Nie! – Tharin niemal krzyknął – Nie możemy zostawić Khredańczyków. Sami nie zdołają odeprzeć połączonych sił Maimyru i Kalgiry, które właśnie zmierzają w kierunku Kaan.
- Nie mamy wyjścia...
- Psia twoja mać Magnus! – przerwał mu mag ognia – Chcesz opuścić naszych sojuszników, pozostawić ich na pastwę losu!
- Uspokój się Tharin. – rzekł Innavar
- Oni zginą!
- Dosyć! – Magnus walnął pięścią w stół.
Tharin nabrał głęboko powietrza. Euforia związana z odnalezieniem Ayrova prysnęła
w jednej chwili. Był wzburzony i nie próbował nawet tego ukryć. Obaj z Magnusem uspokoili się nieco.
- Jaki masz zatem plan?
- Całość wojsk jakie stacjonują pod murami Inthassy musimy natychmiast wysłać na spotkanie nadchodzących Khredańczyków. – Tharin starał się mówić tak, aby nie zdenerwować swojego rozmówcy, lecz sam fakt zaproponowania takiego pomysłu wywołał kategoryczny sprzeciw.
- Nic z tego! Chcesz zabrać z naszego miasta jedyną armię, która gotowa jest stawić czoła nadchodzącemu nieprzyjacielowi. Popadłeś w obłęd! – Magnus stuknął się pokazowo w czoło.
- Darginowie odparli atak Maimyrczyków. Zajęli ufortyfikowane wzgórza w pobliżu Karenika. Tamci nie dadzą rady się przegrupować nim minie pełny tydzień. Nasze wojska muszą zabezpieczyć odwrót wojsk khredańskich. Bez nich nie mamy szans się obronić!
Magnus spojrzał niepewnie na mapę. Tak jak mówił Tharin, droga do Inthassy, została w całości odblokowana przez Darginów. Raporty donosiły, iż nieprzyjaciel stracił ponad trzy czwarte żołnierzy podczas starcia na wzgórzu kareńskim. Nieprędko dojdą do siebie.
- To ryzykowne posunięcie. Nie znamy liczebności armii Maimyru idącej właśnie na Kaan. Może ich być tylko kilka tysięcy. Wtedy nie będzie problemu. Co jednak, jeśli na stolicę Hamerni maszeruje teraz trzon ich wojsk?
- Dlatego właśnie potrzebuję Górskich Łuczników. Bez nich nasza odsiecz nie będzie mieć sensu.
- Nie wiesz, o co prosisz. – Magnus westchnął smutno – Łucznicy trafiają w cel z odległości kilkuset metrów z niesamowitą, chirurgiczną wręcz precyzją. Dlatego są tak ważni. Dlatego nie możemy ich stracić.
- Nie stracimy. – zapewnił Tharin – Musimy wyruszyć natychmiast, aby móc dotrzeć na czas. Wojska Khredin dotrą do wybrzeży Hamerni za niespełna trzy dni.
Do akcji zgłosili się tylko Innavar i Solvay. Zrezygnowany Magnus ukrył twarz w
dłoniach. Nie wyruszyli jednak natychmiast. Zwlekali.

Rozdział 28

Szare żagle łopotały na wietrze. Słońce chyliło się już ku horyzontowi przybierając pomarańczową barwę. Zbliżał się wieczór. Minęły trzy dni od momentu wypłynięcia z półwyspu Thabor. Trzy dni strachu i domysłów, co będzie dalej. Uciekinierzy stanowili jedynie jedną z pobocznych armii królestwa Khredin. Jej trzon został okrążony kilkadziesiąt kilometrów na wschód od Lithnaru. Nie został po nich nawet ślad. Nie zginęli jednak w bitwie. To nie była bitwa. To była rzeź.
Wysoki mężczyzna z obrzydliwą raną na twarzy wyszedł ze swojej kajuty. Bruzda była świeża, na oko zadana kilka dni temu. Pomaszerował schodkami na podwyższenie, gdzie znajdował się kapitan spoglądający na krzątających się po pokładzie ludzi. Marynarz był schludnie ubrany i wbrew obiegowym opiniom wcale nie posiadał długiej i kosmatej brody. Wręcz przeciwnie, wyglądał na zadbanego i porządnego człowieka.
- Od kilku godzin widać już ląd. – zagadnął. Jego rozmówca spojrzał we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, na horyzoncie, skryty za mgłą majaczył kraniec Północnego Kontynentu.
- Niedługo czeka nas desant na plaży. Moi chłopcy mają już dość tej ucieczki. Chcieliby stawić czoła swojemu wrogowi. – kapitan spojrzał na niego uważnie.
- Jeszcze będzie wiele okazji. Na miejsce dotrzemy po zachodzie słońca, później czeka nas długa przeprawa. Nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. – pokręcił głową na znak bezradności.
- Musimy się przygotować. – dowódca oddziału poprawił pas z mieczem, po czym znikł kapitanowi z oczu.
Tuż za korwetą, w niemalże równym szyku płynęło kilkadziesiąt statków
transportowych z khredańskimi żołnierzami na pokładach. Żołnierzami upokorzonej armii. Khredin było przekonane o swojej potędze, którą manifestowało na każdym kroku. Dumni ze swej siły nie potrafili wytłumaczyć przyczyny, dla jakiej tracili z każdym dniem inicjatywę na froncie. Wróg zdobywał kolejne twierdze, a żołnierze zmuszani byli do ciągłego wycofywania się. Ich odwaga została złamana, a oni sami tracili chęć do walki. Pobudek klęski doszukiwali się w złowieszczym fatum, które zapadło nad ich całą krainą.
Zaczęło się ściemniać, gdy statki rzuciły kotwice w osłoniętej zatoce. W oddali majaczyła, bledniejąca z każdą chwilą, łuna. Okrętowanie żołnierzy na szalupach poszło dość sprawnie, dzięki czemu po niedługim czasie pierwsze oddziały postawiły nogę na stałym lądzie. Zwiad został wysłany niemalże natychmiast. Powrócił, gdy większość żołnierzy zdołała wyjść na okalającą plażę równinę. Podniesiono sztandary, ustawiono się w równych liniach. Dowódcy wyszli przed swoje oddziały zgłaszając gotowość do marszu.
Dwoje jeźdźców pędziło na złamanie karku. Zatrzymali się tuż przed głównodowodzącym. Byli strwożeni, gdy opowiadali, jakiego dokonali odkrycia. W tym samym momencie jeden z nich zatoczył się w siodle i spadł z konia. Z jego piersi wystawał pokrwawiony grot. Koń drugiego ze zwiadowców zarżał przestraszony i stanął dęba zrzucając jeźdźca. Z oddali usłyszeli przerażające wrzaski zbliżającej się armii wroga.
Na tle granatowego nieba ujrzeli niewyraźne zarysy mieczy i toporów. Dobiegające ich krzyki mroziły krew i odbierały odwagę. Pędząca w nieregularnym szyku grupa żołnierzy była tylko bocznym skrzydłem armii nieprzyjaciela. Jak się później okazało, właściwa bitwa rozgrywała się kilkaset metrów dalej na północ. Wycofujące się w kierunku morza wojsko hamerskie napotkało w tym miejscu na podążająca na wschód armię Maimyru. Zdesperowani żołnierze wchodzący w skład rozbitej I Armii Hamerni zdobyli się na ostatni gest heroizmu oskrzydlając nieprzygotowaną do walki kolumnę wroga. Przyświecał im jeden cel. Nie dopuścić do połączenia się wojska Maimyru z oblegającymi Kaan żołnierzami kalgirskimi. Pułki hamerskie wbiły się klinem w boczne skrzydło wroga miażdżąc wszelki opór, jaki napotkali na swej drodze. Straty u wroga były druzgocące. Jeźdźcy cięli bez opamiętania. Ich miecze, jakby prowadzone boską ręką, precyzyjnie zadawały śmiercionośne uderzenia. Zdezorientowani przeciwnicy padali pod gradem ciosów napierającej kawalerii. Z tysięcy gardeł wydarły się krzyki triumfu.
Usłyszeli go również khredańscy piechurzy, którzy w tym samym momencie przygotowali się do walki. Ruszyli. Krótkie miecze Khredańczyków zwarły się z masywnymi ostrzami wroga. Wkrótce po tym okazało się, że siła to nie wszystko. Szybkość i zwinność obrońców dawała im kolosalną przewagę nad napierającym przeciwnikiem. Trup gęsto zaścielał ziemię. Wojownicy padali jeden za drugim. Oddziały Maimyru zostały odepchnięte od plaży i zmuszone do ucieczki. Z okrzykiem na ustach żołnierze khredańscy rzucili się za pierzchającym wrogiem. Na lekkim wietrze załopotały sztandary.
Maimyrczycy wysłali przeciw konnicy doborowe oddziały pikinierów. Hamerscy kawalerzyści cofali się w popłochu uchodząc przed zmasowanym natarciem wrogich wojsk. Nie byli w stanie zatrzymać napierającej hordy wroga. Wycofali się na flankę walcząc już dużo bliżej kamratów z Południowego Kontynentu.
Żołnierze usłyszeli świsty przelatujących strzał. Jedni umierali od razu, drudzy padali wrzeszcząc w niebogłosy. Armia Khredin zaczęła ponosić ogromne straty. Ich szyki zostały przełamane.
W pewnym momencie mężczyzna niosący główny sztandar z godłem Khredin upadł ze strzałą wystającą z barku. Nie puścił jednak drzewca, mimo wielkiego bólu. Podtrzymywał tym samym ducha swoich towarzyszy i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Musiał wytrzymać. Khredańczycy zaczęli wycofywać się jednak w kierunku plaży. Siła wrogich wojsk była przeogromna. Nawet połączone armie obrońców nie były w stanie zatrzymać triumfalnego pochodu żołnierzy Maimyru, którzy przełamywali kolejne linie obrony. Teraz do nich należała inicjatywa. Walczyli większością wojsk... i wygrywali.
Dwa bataliony świeżo wyszkolonych halabardników czekały stojąc w odwodzie na tyłach walczącej armii Maimyru. Nie zostali włączeni do walki na samym początku rozkazem dowódcy kolumny. Czekali w napięciu obserwując rozgrywającą się nieopodal bitwę gotowi by na polecenie kapitana natychmiast ruszyć i zaatakować pozycje wroga. Nie było jednak takiej potrzeby. Khredańczycy ponosili ogromne straty. Ta potyczka zamieniała się powoli w maszynkę do mielenia mięsa, w której stanowili oni półprodukt gotowy do przetworzenia. Maimyrczycy cięli i tłukli swych wrogów z niesamowitą zaciętością. Bitwa zbliżała się ku końcowi.
Wśród zgiełku bitwy i wszechogarniającego hałasu tylko nie biorący udziału w bezpośrednim starciu żołnierze byli w stanie wychwycić podejrzany dźwięk. Dźwięk, który wzięli początkowo za sygnał do ucieczki dany przez pokonanego nieprzyjaciela. Melodyjny odgłos rogu rozległ się po całej okolicy. Zawtórowały mu dwa inne. Maimyrczycy zwarli szyki gotowi do natychmiastowego ataku. Uważnie obserwowali tonącą w półmroku dolinę próbując ustalić skąd dochodziły owe dźwięki. Na szczycie przylegającego do wybrzeża wzniesienia ujrzeli niewyraźną postać jeźdźca. Koń rył kopytami ziemię i tańczył na tle brunatniejącego nieba. Jeździec ponownie zadął w róg.
Siedzący na swym rumaku Tharin uważnie rozejrzał się po polu bitwy. Walka miała się już ku końcowi. W każdej chwili szyki wojsk khredańskich mogły być przełamane, a oni sami zmuszeni do ucieczki. Spóźnili się.
Innavar poprawił pas z mieczem. Błyszczące ćwieki na rękawicach Tharina dodawały mu groźnego wyglądu. Mag wody zadrżał mimowolnie na ten widok. Półpancerz, lekki hełm kawalerzysty i ten błysk w oku. Nie znał jeszcze takiego Tharina. Tuż obok pojawił się Solvay na swoim koniu.
- Do tego wszakże się narodziliśmy, aby odbierać życie w imię pokoju. – powiedział Tharin ledwo słyszalnym głosem. Podał najbliższemu oficerowi swój róg. Innavar i Solvay popatrzyli na maga lekko wystraszeni.
- Jesteście żołnierzami Inthassy! – wrzasnął na znajdujących się za jego plecami kawalerzystów. Panująca ciemność utrudniała oszacowanie choćby skrawka czekającej tam armii. - Jesteście naszymi braćmi! – wyjął miecz z pochwy przewieszonej na plecach i wymachiwał nim nad głową – Więc pokażcie, że się nie boicie! Pokażcie, że jest w was siła! Pokażcie im swoją potęgę! – z kilkunastu tysięcy gardeł wyrwał się przeraźliwy wrzask. Żołnierze krzyczeli ile sił w płucach wywijając w powietrzu swoimi mieczami. Innavar poczuł wibracje energii tych wszystkich ludzi. Rzeczywiście, była w nich siła. - Wrogowie chcą naszych żon i dzieci. Chcą naszej ziemi i życia. – ciągnął dalej Tharin, a w jego oczach zapłonął ogień - Zazdroszczą i pożądają naszej wolności. Lecz to jest to, czego im nigdy nie oddamy! Bo wolność należy do nas!
Nim oficer trzymający róg zdążył w niego zadąć na sygnał do ataku, Tharin rzucił się
w dół po zboczu rozpoczynając szarżę. Pozostali magowie, po ułamku sekundy zaskoczenia, również pognali za swoim towarzyszem. Rozległ się odgłos wzywający do natarcia. Kawaleria Inthassy ruszyła do walki.
Wpierw, za magami pędził wąski pas jeźdźców, lecz po chwili na obu skrzydłach wyłonili się zza wzgórza kolejni, a za nimi następni żołnierze gnający na złamanie karku ku swojemu przeciwnikowi. Frontowy pas uderzeniowy rozszerzył się do kilkudziesięciu metrów. Kawalerzyści z przeraźliwymi wrzaskami na ustach pędzili w stronę strwożonej piechoty wroga. Ci, widząc zbliżające się niebezpieczeństwo, ustawili u podnóża góry piechurów z lancami i halabardników, których zadaniem miało być powstrzymanie natarcia wrogiej konnicy. Innavar dogonił Tharina po chwili i zrównał się z nim w galopie. W piorunującym tempie zbliżali się do wyciągniętych w ich kierunku pik. Żołnierze przeciwnika drżeli z przerażenia. Tętent kopyt uderzających o ziemię i wyrzucających jej grudki w powietrze trwożył serca obrońców. Szarżująca kawaleria była słabo widoczna na tle zaciemnionej góry. Przeciwnicy widzieli jedynie gnające w ich kierunku zarysy jeźdźców i ich rumaków. Słyszeli mrożące krew wrzaski. Słyszeli nadchodzącą śmierć.
- Solvay! – krzyczał mag ognia – Razem!
Solvay przypomniał sobie plan. Zrównać się, połączyć, iluzja, atak. Wyciągnął miecz
z piskiem, po czym wzniósł go nad swoją głowę. Tharin przełożył broń do drugiej ręki, po czym dotknął klingą ostrza swojego kompana. Jechali tak do samego końca, trzymając swoje miecze złączone. Innavar również wyjął swoją broń. Każdy wiedział, co powinien uczynić. Byli już niesamowicie blisko. Sto metrów. Pięćdziesiąt. Tharin i Solvay w jednym momencie przywołali swoją moc. Postarali się, aby iluzja, którą mają zamiar wytworzyć, była odpowiednio przerażająca. Nad ich głowami pojawił się potworny pysk jakiegoś zwierzęcia z rozwartą paszczą. Monstrum płonęło. Wykrzywiało swoją mordę w kierunku przerażonych żołnierzy wroga. Zlęknieni niecodziennym zjawiskiem porzucali swoją broń i uciekali w popłochu. Przeraźliwe odgłosy dochodziły do ich uszu, jakby owa płonąca istota do nich przemawiała. Padali na kolana bądź rzucali się do ucieczki. Część jednak pozostała na swoich miejscach. Pouczano ich o sztuczkach magów i mimo obezwładniającego strachu wytrzymali na swoich stanowiskach. Wciąż wiele lanc sterczało w stronę szarżujących. Trzydzieści metrów.
Na rozkaz dowódcy Łucznicy Górscy wypuścili swe strzały w kierunku wroga. Pognały one wysoko w górę, po czym ze złowieszczym piskiem spadły na przerażonego wroga uśmiercając wielu halabardników stojących w pierwszych liniach.
Płonące widmo zwróciło paszczę w kierunku najbliżej stojących żołnierzy. Niektórzy rzucili broń, lecz, gdy bestia ich dosięgła, wszystko nagle znikło. Ziemią wstrząsnął wybuch, a stojący na linii Tharina obrońcy spłonęli żywcem. Wierzchowce przeskoczyły przez pikinierów roztrącając ich i tratując. Jeźdźcy pędzili dalej na uciekającego w popłochu wroga. To miała być jedynie iluzja, pomyślał przez moment zdezorientowany Solvay. On jednak uderzył na nich z całą swoją mocą.
Kawaleria Inthassy wbiła się klinem w wojsko Maimyru tratując nieprzygotowanych do odparcia ich ataku piechurów. Padali oni jeden za drugim miażdżeni końskimi kopytami bądź ostrzami jeźdźców. Tharin ciął bez opamiętania posuwając się wciąż naprzód. Innavar cisnął lodowy pocisk w centrum oddziału. Zgiełk i szamotanina. Nad pobojowiskiem unosił się zapach krwi i potu. Śmierdziało trupem.
Pierwsi kawalerzyści dotarli nad plażę. Zostali związani bezpośrednią walką nie mogąc uciec z zastawionej pułapki. W tym momencie koń Tharina został pchnięty ostrzem, które przebiło mu płuca. Mag upadł na zakrwawioną ziemię szukając po omacku swojego miecza.
Innavar kopnął rosłego Maimyrczyka z całej siły w twarz, gdy ten próbował go zrzucić z wierzchowca. Ciął klingą na wszystkie strony. Powoli zaczynał odczuwać zmęczenie. Nabrał głęboko powietrza, po czym pognał w kierunku plaży roztrącając nadbiegających żołnierzy.
Tharin ciął nisko, pod brzuch. Krwistoczerwona posoka buchnęła mu w twarz. Sparował nadlatujące ciosy, po czym zmaterializował kulę ognia w dłoni. Cisnął ją na celującego w jego kierunku łucznika. Pocisk trafił idealnie odrzucając wroga kilka kroków do tyłu i zapalając mu ubranie. Mag również poczuł słabość. Fizyczną i psychiczną. Niepodważalny znak, że wyczerpał znaczną część swojego potencjału magicznego. Uchylił się przed lecącym toporem, który trafił nadbiegającego Maimyrczyka. Tharin zmobilizował swoje siły do kolejnego ataku. Zrzucił z głowy hełm, który od dłuższego czasu zaczynał mu ciążyć.
Potężnie zbudowany mężczyzna skierował się w stronę maga ognia. Jednak ten nie zauważył przygotowującego się do ataku żołnierza. Siedzący wciąż na koni Innavar zareagował natychmiast. Wstał w siodle, po czym używając swojej mocy ruzucił się przed siebie robiąc w powietrzu salto. Pewnie wylądował na twardej ziemi. Zrobiło mu się niedobrze, lecz uznał ten skok za konieczny w obecnej sytuacji. Maimyrczyk zamachnął się. W tym samym momencie ostrze Innavara przecięło mu oba kolana. Żołnierz padł na ziemię z głośnym wrzaskiem. Mag wody wykonał efektowny młynek w powietrzu, po czym pchnął miecz w dół uśmiercając przeciwnika. W tym momencie Tharin odwrócił się z ostrzem gotowym do pchnięcia, lecz w ostatnim momencie powstrzymał się od uderzenia poznając znajomą twarz.
Szala zwycięstwa zdecydowanie przesunęła się w stronę atakujących. Kawaleria rozpędziła na cztery wiatry część sił wroga tratując i siekąc jego żołnierzy. W Khredańczyków wstąpiła nadzieja. Z okrzykiem wzrastającej euforii rzucili się na zdezorientowanego wroga, który otoczony ze wszystkich stron, bezsilnie próbował obronić swoje pozycje.
Wciąż wielkie spustoszenie wśród wojsk Khredin wywoływali konni łucznicy przeciwnika. Uderzali, po czym wycofywali się tak, aby móc po raz kolejny napiąć swoje cięciwy. Atakowali jednocześnie i zwykle nie chybiali.
Tharin cofnął się blokując napierającego Maimyrczyka. Uchylił się przed płaskim cięciem, po czym przysadził mu silnego sierpowego pod nerkę. Przeciwnik złapał się za bolące miejsce i odpuścił atak, co bezlitośnie wykorzystał mag. Uderzył od dołu odcinając od ciała rękę wroga, by chwilę później przeszyć go swoim ostrzem.
Nagle poczuł ogłuszający ból. Nie stracił przytomności, choć był temu bliski, gdy ktoś bezczelnie uderzył go w tył głowy. Zatoczył się i upadł, lecz gdy chciał wstać, przywaliło go lecące ciało. Znów zarył twarzą o ziemię. Wściekły, poczuł przypływ nowych sił. Użył swojej mocy podrzucając przygniatające go ciało. Umarlak wyleciał kilka metrów do góry, po czym zleciał przygniatając kolejną ofiarę. Źrenice Tharina zwęziły się. Kolor włosów stawał się coraz bardziej blady. Jego postać oblekła delikatna poświata. Innavar w porę spostrzegł, co się dzieje. W jednej chwili doskoczył do swojego kompana wymierzając mu solidny cios w policzek. Ten złapał się ręką za uderzone miejsce schylając głowę do ziemi. Innavar jako jeden z nielicznych miał okazję doświadczyć, czym była przemiana Tharina i jakie niosła za sobą skutki. Teraz niewiele brakło, a metamorfoza dobiegłaby końca.
- Walcz z tym! – wrzasnął.
Innavar poczuł przypływ adrenaliny. Gdy zajmował się magiem ognia, ktoś wytrącił mu w tym czasie miecz z ręki. Teraz był prawie bezbronny. Musiał działać szybko. Przeskoczył przez postać skulonego Tharina przywierając do niego plecami. W tym samym momencie wroga strzała ze świstem przecięła powietrze zarysowując mu pancerz na brzuchu. Innavar upadł na ziemię, lecz nie czuł teraz bólu. Działał pod wpływem chwili. Chwycił leżącą nieopodal lancę. Przelał w nią swoją złość i cząstkę energii, jaką jeszcze w sobie posiadał. Potężnym zamachem cisnął ją w kierunku uciekającego łucznika. Ten zleciał z wierzchowca przeszyty na wylot i po drodze zdołał jeszcze zrzucić swojego towarzysza, którego zresztą przygniótł do ziemi.
Mag wody odwrócił powoli głowę. W jego kierunku biegło dwóch uzbrojonych w topory Maimyrczyków. Byli już kilka kroków przed nim. Nie miał szans. Napastnicy zamachnęli się potężnie. Powietrze wokół zadrgało. W tym momencie ich ciała wyleciały w powietrze pod wpływem silnego uderzenia. Ogień spopielił ich twarze. Nie byli w stanie nawet wydać z siebie żadnego odgłosu. Czuć było zapach zgnilizny i siarki.
Innavar spojrzał za siebie. Mag ognia dyszał niemiłosiernie trzymając wyciągniętą w jego kierunku dłoń. Odzyskał świadomość, ucieszył się adept wody. Tharin uśmiechnął się do swojego wcześniejszego wybawcy. Ten odwzajemnił uśmiech.
Bitwa dobiegła końca. Szarżująca kawaleria Inthassy przełamała szyki wroga wdzierając się głęboko na jego pozycje. Nikt nie potrafił jej zatrzymać. Jeźdźcy swoim wyglądem siali strach, a swoimi mieczami śmierć. Kolumna wojsk Maimyru została rozbita, a jedyną jej pozostałością były przechwycone przez Khredańczyków sztandary.
Armia khredańska została jednak zdziesiątkowana. Niedobitki wraz z pozostałościami wojsk hamerskich zostały czym prędzej ewakuowane w rejon Inthassy.
Jakiś czas później nadeszła niezwykle smutna dla wszystkich żołnierzy hamerskich wiadomość. Kaan poddało się wrogiemu oblężeniu. Hamernia została podbita.
Odpowiedz
#15
Jak wcześniej. Nie mieściły się posty, więc rozdzielam.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości