01-03-2015, 19:04
Detektyw Alan Cort siedział na ławce, na peronie czwartym. Pociąg do Londynu opuszczał stację. Mężczyzna odprowadził wzrokiem stalową bestię. Właściwie to stalowo-szklano-aluminiową, zawierającą także kompozyty z włókna węglowego, tytanu, gumę oraz wielu innych materiałów, o nazwach trudnych do wypowiedzenia i jeszcze trudniejszych do zapamiętania – pomyślał.
Alan Cort należał do tych osób, które nie potrafią w żaden sposób wyłączyć swojego mózgu – cały czas intensywnie myślą, analizują. Wynalazł jednak dla siebie strategię, która choć po części pomagała mu, gdy coś go dręczyło, nie dawało mu spokoju. W takich momentach zaczynał się przyglądać zwyczajnym rzeczom, jakie spotyka się na co dzień i robił to, czego ludzie zwykli nie robić – rozmyślał na temat, tych zwyczajnych rzeczy.
Był jednak wyjątek od tej reguły. W pewnych sytuacjach Alan Cort tracił kontrolę nad umysłem i mózg mu się częściowo wyłączał. Działo się to kiedy detektyw wpadał w szał bojowy. Tak, Alan Cort był berserkiem.
Padał lekki deszcz. Pochmurne niebo przysłoniło słońce, które przez ostatnie dni ogrzewało Gillingham. Wiatr ucichł. Alan opuścił stację kolejową powolnym, statecznym krokiem. Mimo zamyślenia, szedł jak zwykle czujnie. Dostrzegał wszystko to, co inni, a nawet więcej. Tak, Alan Cort wiedział, gdzie patrzeć, jak patrzeć, na co zwracać uwagę. Patrzeć, a widzieć, to dwie różne rzeczy – powtórzył memento z przeszłości.
Detektyw musiał to przyznać, dworzec, który mijał nie przysporzył mu żadnych istotnych spostrzeżeń. Nie był to jednak, w żadnym stopniu powód do zmartwienia. Przeciwnie, ze względu na to mógł więcej uwagi poświęcić rozmyślaniom, na temat jego poprzedniego śledztwa. Dotyczyło ono morderstwa, ale morderstwa spodziewanego. Przez ofiarę.
- Panie Cort, mój małżonek dał mi ten sekretarzyk pełen starych listów i kazał mi się z nim do pana zgłosić… – tak zaczęła się ta sprawa. Kobieta przyszła siedemnastego września. Nie była już tak młoda i miała dziwny błysk w oku. Detektyw dojrzał w kobiecie skrzętnie ukrywaną inteligencję. Gra głupią – pomyślał – Ta kobieta coś ukrywa.
Była to wdowa po panu Nightgale’u starym prawniku, którego zniknięcie miał wyjaśnić nasz detektyw. Oczywiście tego dnia nikt nie wiedział jeszcze o zniknięciu.
- Panie Cort, mój małżonek był jakiś nieswój ostatnimi czasy. Zachowywał się dość dziwnie… I kazał mi przynieść ten sekretarzyk… Czemu w ogóle miałam się do pana zgłosić? O co mogło mu chodzić? Ten sekretarzyk kupiłam… – mówiła kobieta dzień przed zniknięciem męża.
Alan opuścił dworzec. Wiatr znów zaczął wiać. Detektyw poprawił marynarkę, wyczuwając, w jej wewnętrznej kieszeni, jakiś sztywny papier – list. Skierował kroki do swojego mieszkania.
- Panie Cort, panie Cort! Henry nie wrócił przedwczoraj, ani wczoraj. Ja… Ja pomyślałam, że może… Czy pan myśli, że on został porwany? – przyszła następnego dnia po porwaniu, ale detektyw wiedział już o tym zdarzeniu. Przejrzał wszystkie listy. Niektóre były anonimowe i zawierały groźby. Nie miał pojęcia, kto może stać za porwaniem, ale starym prostym sposobem odkrył wiadomość, celowo zostawioną przez grożących. Na papierze była ukryta pieczęć. Ujawniła się po podgrzaniu papieru, ponad świecą. Pieczęć przedstawiała herb nieżyjącej już angielskiej rodziny szlacheckiej - Greywoodów. Ród wyginął w połowie XX wieku, ale porzucona i zaniedbana posiadłość pozostała. Tam postanowił szukać. Przemyślał jednak sprawę. Skoro znak był dodany celowo, ktoś chce, żeby go znaleźć. To nie podobało się Cortowi. Postanowił zasięgnąć pomocy przyjaciela z policji. Inspektor Henry Bufford podjął się zadania i razem z detektywem wyruszyli na poszukiwania Nightgale’a.
Miało to miejsce tego samego dnia. Podróż zajęła im kilka godzin. By dojechać do posiadłości, konieczne było przedrzeć się przez połacie zdziczałego lasu. Musieli jednak zachować ciszę, by nie uprzedzać porywaczy, o swoim przybyciu. Przedostanie się przez gęstwiny pieszo zajęło kolejną godzinę. Gdy w końcu dotarli do domostwa, zaczynało zmierzchać. Nie było to na ich korzyść, bo nie znali rozkładu pokojów, a poza tym mogli na coś wpaść i narobić hałasu. Cóż, nie mieli zbyt dużego wyboru, a skoro czas ich naglił postanowili działać. Weszli do posiadłości cichym krokiem. Oboje trzymali broń w pogotowiu. Gdy tylko minęli przedsionek i weszli do pomieszczenia, które mogło kiedyś pełnić funkcję salonu, zaczęło się. Strzały, ciosy, cięcia. Chybienia, uderzenia, trafienia. Wszystko potrwało trzy minuty. Napastnicy czekali na samego detektywa, to po pierwsze. Ale z drugiej strony, nie widzieli tak naprawdę, z kim mają do czynienia. Przekonali się.
Detektyw i policjant szybko schowali się za jakimiś meblami. Wymiana ognia trwała. Detektyw zdołał obejść przewrócony stół, za którym się ukrywał, a także kilka innych zwalistych kryjówek i dostał się za jednego z wrogów. Szybkim ruchem skręcił mu kark. Tamten zdążył strzelić, ale nie wycelować. Oberwał sufit. Kolejny przeciwnik duetu detektyw-policjant padł od strzału tego drugiego. Ostatniego napastnika dorwał Alan Cort, ale ten zdążył trafić Inspektora w lewe ramię. Jak się okazało później, było to na szczęście tylko draśnięcie. Natomiast to, co zrobił z napastnikiem Alan Cort, nie było draśnięciem. Detektyw wykręcił mu rękę, łamiąc ją w nadgarstku. Po tym kopnął go w twarz i dalej w brzuch. Nie zdążył nic więcej. Henry Bufford zatrzymał go, gdyż widział, że jego przyjaciel kolejny raz stracił nad sobą panowanie. Tę sytuację wykorzystał napastnik – podniósł głowę, jak najwyżej i z całej siły uderzył o podłogę. Policjant zdębiał, ale detektyw wiedział co się stało. Mężczyzna miał sztuczny ząb z trucizną, który przy silnym uderzeniu rozpada się i uwalnia specyfik. Delikwent momentalnie stracił przytomność, a po minucie życie. Szkoda, mógł tyle powiedzieć. Na pewno wiedział tak wiele – pomyślał Alan Cort.
Detektyw i policjant sprawdzili ciała, a potem przeszukali dom. Na piętrze znaleźli ciało Nightgale’a. Nie żył, a jego zwłoki były w strasznym stanie. Od góry do dołu, pokrywały je ślady tortur. Z niego też chcieli coś wyciągnąć. Ciekawe, co takiego – rozmyślał.
Wczesnym rankiem pani Nightgale dowiedziała się o śmierci męża. Zobaczyła je w prosektorium, gdyż upierała się, że chce je zobaczyć. Płakała straszliwie.
Wiatr osłabł. Alan Cort dotarł do mieszkania. Wzdrygnął się zobaczywszy uchylone drzwi i zamek w nich. Był zepsuty, na wpół wyrwany. Detektyw wyciągnął pistolet i wszedł do swojego mieszkania. Wszędzie panował bałagan, wszystko było porozrzucane. Dostrzegł brak kilku wartościowych przedmiotów, ale żadnych nieproszonych gości. Włamanie na tle rabunkowym, nie. Tak odpowiedziałby każdy gliniarz, ale pomyliłby się – osądził detektyw, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyciągnął jej zawartość i spojrzał na nią. Na jego dłoni spoczywała niebieska koperta.
Dwa dni po spotkaniu w prosektorium, w czasie pogrzebu Nightgale’a, Alan Cort włamał się do domu nieboszczyka i jego żony. Nie chciał tego robić, ale kobieta odmówiła mu wstępu. To co znalazł na miejscu przeszło jego wszelkie oczekiwania. Gabinet zmarłego był bardzo wysprzątany, jakby nawet za bardzo. Przeszukał dobrze pomieszczenie i znalazł sejf, schowany, za szafą. Odsunął ją. Kolejnym, trudniejszym zadaniem było otworzenie, tego stalowego potwora. Tak myślał, lecz okazało się, że pan albo pani Nightgale mieli problemy z zapamiętywaniem ciągów liczbowych. To ona, prawnik by pamiętał – ocenił – Wygląda na to, że jednak nie jest taka inteligenta. Detektyw sprawdził kilka najprostszych kombinacji i otworzył sejf. Wewnątrz leżała niebieska koperta.
Alan Cort schował kopertę na jej poprzednie miejsce i ruszył w głąb mieszkania. Rozejrzał się, chwycił niewielką torbę podróżną i zaczął się pakować.
Koperta była zalepiona. Nie było adresu. Spojrzał pod światło. Nic. Zachodzące słońce uderzało czerwienią przez okno. Wpadł na pewien pomysł. W szedł w bardziej zacienioną część pokoju i wyciągnął zapalniczkę. Odpalił ją i delikatnie przesunął pod listem, lecz nie za blisko, by nie spalić papieru. Jego oczom ukazał się znak, ptak z rozpostartymi skrzydłami, patrzący w lewo, trzymający w szponach płonącą żagiew. Detektyw zadrżał. Otworzył szerzej oczy. Zaczęło się ukazywać coś jeszcze, jakiś napis. Alan Cort przeczytał go i zamarł. Oczyszczenie nadchodzi - brzmiały słowa.
Detektyw otworzył kopertę, potraktował kartkę zapalniczką, jak poprzednio zrobił to z kopertą. Ukazało się pismo, eleganckie, kobiece.
O Najczystszy!
Zadanie wykonałam zgodnie z Twoimi wytycznymi. Tak jak przewidziałeś, detektyw odnalazł symbol i posiadłość. Jak już zapewne wiesz, pokazał się tam ze swoim przyjacielem, policjantem Henrym Buffordem. Zabili Twoich ludzi, o Najczystszy. Znaleźli też zwłoki mojego męża. Następnego dnia skutecznie udawałam histeryczny płacz. Histeryczność była udawana, choć żal mi było męża, gdyż wolał zginąć, niż przystąpić do Nas, o Najczystszy. Czekam na kolejne instrukcje. Dziś pogrzeb, dam z siebie wszystko i pokażę się przed ludźmi, jako dobra i kochająca żona, która straszliwe cierpi po śmierci męża.
Gabriele Nightgale
Oczyszczenie nadchodzi
Alan Cort przeczytał list jeszcze raz. Potem kolejny raz. Był zdruzgotany. To nie możliwe, przecież ja… przecież ja… ja go zabiłem… - powiedział. Miał błędny wzrok. Drżał. Wpadł w jakiś szał. Schował tylko list i kopertę do marynarki i opuścił dom Nightgale’ów w pośpiechu.
Biegł długo. Zrobiło się już ciemno. Gdy był już daleko zwolnił. Rozglądał się, jak opętany. Bał się, że jest śledzony. Szwendał się kilka godzin. Jakiś czas przesiedział w nocnym barze, ale nic nie zamówił i przy tym zachowywał się wariacko, rozglądając się wciąż, więc go wyproszono. Znowu chodził po mieście. Padał deszcz. Alan odwiedził inny bar, ale rezultat był podobny. Dotarł w końcu na dworzec. Był wykończony. Zmarzł i przemókł. Wszedł na jeden z peronów i usiadł na ławce. Był mokry od deszczu, a w głowie mu dudniło. Czuł się, jakby z myśli zrobił mu się Armagedon. Zasnął z wycieńczenia.
Obudził się przed świtem. Pogoda się poprawiła, a on uspokoił. Zaczął znów trzeźwo myśleć. Sprawdził, czy ma list i kopertę. Były w wewnętrznej kieszeni marynarki. Szczęśliwym trafem nie zamokły. Przeczytał pismo i znów zadrżał, jednak nie wpadł znowu w ten szał, co poprzedniego wieczoru. Siedział i myślał. Ludzie zaczęli przychodzić na stację. Wiatr zaczął wiać, a deszcz zaczął padać.
Detektyw Alan Cort zabrał do torby tylko ubranie na zmianę i ładowarkę do smartfona. Potem zamówił taksówkę na lotnisko. W ciągu kilku godzin opuścił Anglię i ruszył w kierunku Europy środkowej.
Alan Cort należał do tych osób, które nie potrafią w żaden sposób wyłączyć swojego mózgu – cały czas intensywnie myślą, analizują. Wynalazł jednak dla siebie strategię, która choć po części pomagała mu, gdy coś go dręczyło, nie dawało mu spokoju. W takich momentach zaczynał się przyglądać zwyczajnym rzeczom, jakie spotyka się na co dzień i robił to, czego ludzie zwykli nie robić – rozmyślał na temat, tych zwyczajnych rzeczy.
Był jednak wyjątek od tej reguły. W pewnych sytuacjach Alan Cort tracił kontrolę nad umysłem i mózg mu się częściowo wyłączał. Działo się to kiedy detektyw wpadał w szał bojowy. Tak, Alan Cort był berserkiem.
Padał lekki deszcz. Pochmurne niebo przysłoniło słońce, które przez ostatnie dni ogrzewało Gillingham. Wiatr ucichł. Alan opuścił stację kolejową powolnym, statecznym krokiem. Mimo zamyślenia, szedł jak zwykle czujnie. Dostrzegał wszystko to, co inni, a nawet więcej. Tak, Alan Cort wiedział, gdzie patrzeć, jak patrzeć, na co zwracać uwagę. Patrzeć, a widzieć, to dwie różne rzeczy – powtórzył memento z przeszłości.
Detektyw musiał to przyznać, dworzec, który mijał nie przysporzył mu żadnych istotnych spostrzeżeń. Nie był to jednak, w żadnym stopniu powód do zmartwienia. Przeciwnie, ze względu na to mógł więcej uwagi poświęcić rozmyślaniom, na temat jego poprzedniego śledztwa. Dotyczyło ono morderstwa, ale morderstwa spodziewanego. Przez ofiarę.
- Panie Cort, mój małżonek dał mi ten sekretarzyk pełen starych listów i kazał mi się z nim do pana zgłosić… – tak zaczęła się ta sprawa. Kobieta przyszła siedemnastego września. Nie była już tak młoda i miała dziwny błysk w oku. Detektyw dojrzał w kobiecie skrzętnie ukrywaną inteligencję. Gra głupią – pomyślał – Ta kobieta coś ukrywa.
Była to wdowa po panu Nightgale’u starym prawniku, którego zniknięcie miał wyjaśnić nasz detektyw. Oczywiście tego dnia nikt nie wiedział jeszcze o zniknięciu.
- Panie Cort, mój małżonek był jakiś nieswój ostatnimi czasy. Zachowywał się dość dziwnie… I kazał mi przynieść ten sekretarzyk… Czemu w ogóle miałam się do pana zgłosić? O co mogło mu chodzić? Ten sekretarzyk kupiłam… – mówiła kobieta dzień przed zniknięciem męża.
Alan opuścił dworzec. Wiatr znów zaczął wiać. Detektyw poprawił marynarkę, wyczuwając, w jej wewnętrznej kieszeni, jakiś sztywny papier – list. Skierował kroki do swojego mieszkania.
- Panie Cort, panie Cort! Henry nie wrócił przedwczoraj, ani wczoraj. Ja… Ja pomyślałam, że może… Czy pan myśli, że on został porwany? – przyszła następnego dnia po porwaniu, ale detektyw wiedział już o tym zdarzeniu. Przejrzał wszystkie listy. Niektóre były anonimowe i zawierały groźby. Nie miał pojęcia, kto może stać za porwaniem, ale starym prostym sposobem odkrył wiadomość, celowo zostawioną przez grożących. Na papierze była ukryta pieczęć. Ujawniła się po podgrzaniu papieru, ponad świecą. Pieczęć przedstawiała herb nieżyjącej już angielskiej rodziny szlacheckiej - Greywoodów. Ród wyginął w połowie XX wieku, ale porzucona i zaniedbana posiadłość pozostała. Tam postanowił szukać. Przemyślał jednak sprawę. Skoro znak był dodany celowo, ktoś chce, żeby go znaleźć. To nie podobało się Cortowi. Postanowił zasięgnąć pomocy przyjaciela z policji. Inspektor Henry Bufford podjął się zadania i razem z detektywem wyruszyli na poszukiwania Nightgale’a.
Miało to miejsce tego samego dnia. Podróż zajęła im kilka godzin. By dojechać do posiadłości, konieczne było przedrzeć się przez połacie zdziczałego lasu. Musieli jednak zachować ciszę, by nie uprzedzać porywaczy, o swoim przybyciu. Przedostanie się przez gęstwiny pieszo zajęło kolejną godzinę. Gdy w końcu dotarli do domostwa, zaczynało zmierzchać. Nie było to na ich korzyść, bo nie znali rozkładu pokojów, a poza tym mogli na coś wpaść i narobić hałasu. Cóż, nie mieli zbyt dużego wyboru, a skoro czas ich naglił postanowili działać. Weszli do posiadłości cichym krokiem. Oboje trzymali broń w pogotowiu. Gdy tylko minęli przedsionek i weszli do pomieszczenia, które mogło kiedyś pełnić funkcję salonu, zaczęło się. Strzały, ciosy, cięcia. Chybienia, uderzenia, trafienia. Wszystko potrwało trzy minuty. Napastnicy czekali na samego detektywa, to po pierwsze. Ale z drugiej strony, nie widzieli tak naprawdę, z kim mają do czynienia. Przekonali się.
Detektyw i policjant szybko schowali się za jakimiś meblami. Wymiana ognia trwała. Detektyw zdołał obejść przewrócony stół, za którym się ukrywał, a także kilka innych zwalistych kryjówek i dostał się za jednego z wrogów. Szybkim ruchem skręcił mu kark. Tamten zdążył strzelić, ale nie wycelować. Oberwał sufit. Kolejny przeciwnik duetu detektyw-policjant padł od strzału tego drugiego. Ostatniego napastnika dorwał Alan Cort, ale ten zdążył trafić Inspektora w lewe ramię. Jak się okazało później, było to na szczęście tylko draśnięcie. Natomiast to, co zrobił z napastnikiem Alan Cort, nie było draśnięciem. Detektyw wykręcił mu rękę, łamiąc ją w nadgarstku. Po tym kopnął go w twarz i dalej w brzuch. Nie zdążył nic więcej. Henry Bufford zatrzymał go, gdyż widział, że jego przyjaciel kolejny raz stracił nad sobą panowanie. Tę sytuację wykorzystał napastnik – podniósł głowę, jak najwyżej i z całej siły uderzył o podłogę. Policjant zdębiał, ale detektyw wiedział co się stało. Mężczyzna miał sztuczny ząb z trucizną, który przy silnym uderzeniu rozpada się i uwalnia specyfik. Delikwent momentalnie stracił przytomność, a po minucie życie. Szkoda, mógł tyle powiedzieć. Na pewno wiedział tak wiele – pomyślał Alan Cort.
Detektyw i policjant sprawdzili ciała, a potem przeszukali dom. Na piętrze znaleźli ciało Nightgale’a. Nie żył, a jego zwłoki były w strasznym stanie. Od góry do dołu, pokrywały je ślady tortur. Z niego też chcieli coś wyciągnąć. Ciekawe, co takiego – rozmyślał.
Wczesnym rankiem pani Nightgale dowiedziała się o śmierci męża. Zobaczyła je w prosektorium, gdyż upierała się, że chce je zobaczyć. Płakała straszliwie.
Wiatr osłabł. Alan Cort dotarł do mieszkania. Wzdrygnął się zobaczywszy uchylone drzwi i zamek w nich. Był zepsuty, na wpół wyrwany. Detektyw wyciągnął pistolet i wszedł do swojego mieszkania. Wszędzie panował bałagan, wszystko było porozrzucane. Dostrzegł brak kilku wartościowych przedmiotów, ale żadnych nieproszonych gości. Włamanie na tle rabunkowym, nie. Tak odpowiedziałby każdy gliniarz, ale pomyliłby się – osądził detektyw, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyciągnął jej zawartość i spojrzał na nią. Na jego dłoni spoczywała niebieska koperta.
Dwa dni po spotkaniu w prosektorium, w czasie pogrzebu Nightgale’a, Alan Cort włamał się do domu nieboszczyka i jego żony. Nie chciał tego robić, ale kobieta odmówiła mu wstępu. To co znalazł na miejscu przeszło jego wszelkie oczekiwania. Gabinet zmarłego był bardzo wysprzątany, jakby nawet za bardzo. Przeszukał dobrze pomieszczenie i znalazł sejf, schowany, za szafą. Odsunął ją. Kolejnym, trudniejszym zadaniem było otworzenie, tego stalowego potwora. Tak myślał, lecz okazało się, że pan albo pani Nightgale mieli problemy z zapamiętywaniem ciągów liczbowych. To ona, prawnik by pamiętał – ocenił – Wygląda na to, że jednak nie jest taka inteligenta. Detektyw sprawdził kilka najprostszych kombinacji i otworzył sejf. Wewnątrz leżała niebieska koperta.
Alan Cort schował kopertę na jej poprzednie miejsce i ruszył w głąb mieszkania. Rozejrzał się, chwycił niewielką torbę podróżną i zaczął się pakować.
Koperta była zalepiona. Nie było adresu. Spojrzał pod światło. Nic. Zachodzące słońce uderzało czerwienią przez okno. Wpadł na pewien pomysł. W szedł w bardziej zacienioną część pokoju i wyciągnął zapalniczkę. Odpalił ją i delikatnie przesunął pod listem, lecz nie za blisko, by nie spalić papieru. Jego oczom ukazał się znak, ptak z rozpostartymi skrzydłami, patrzący w lewo, trzymający w szponach płonącą żagiew. Detektyw zadrżał. Otworzył szerzej oczy. Zaczęło się ukazywać coś jeszcze, jakiś napis. Alan Cort przeczytał go i zamarł. Oczyszczenie nadchodzi - brzmiały słowa.
Detektyw otworzył kopertę, potraktował kartkę zapalniczką, jak poprzednio zrobił to z kopertą. Ukazało się pismo, eleganckie, kobiece.
O Najczystszy!
Zadanie wykonałam zgodnie z Twoimi wytycznymi. Tak jak przewidziałeś, detektyw odnalazł symbol i posiadłość. Jak już zapewne wiesz, pokazał się tam ze swoim przyjacielem, policjantem Henrym Buffordem. Zabili Twoich ludzi, o Najczystszy. Znaleźli też zwłoki mojego męża. Następnego dnia skutecznie udawałam histeryczny płacz. Histeryczność była udawana, choć żal mi było męża, gdyż wolał zginąć, niż przystąpić do Nas, o Najczystszy. Czekam na kolejne instrukcje. Dziś pogrzeb, dam z siebie wszystko i pokażę się przed ludźmi, jako dobra i kochająca żona, która straszliwe cierpi po śmierci męża.
Gabriele Nightgale
Oczyszczenie nadchodzi
Alan Cort przeczytał list jeszcze raz. Potem kolejny raz. Był zdruzgotany. To nie możliwe, przecież ja… przecież ja… ja go zabiłem… - powiedział. Miał błędny wzrok. Drżał. Wpadł w jakiś szał. Schował tylko list i kopertę do marynarki i opuścił dom Nightgale’ów w pośpiechu.
Biegł długo. Zrobiło się już ciemno. Gdy był już daleko zwolnił. Rozglądał się, jak opętany. Bał się, że jest śledzony. Szwendał się kilka godzin. Jakiś czas przesiedział w nocnym barze, ale nic nie zamówił i przy tym zachowywał się wariacko, rozglądając się wciąż, więc go wyproszono. Znowu chodził po mieście. Padał deszcz. Alan odwiedził inny bar, ale rezultat był podobny. Dotarł w końcu na dworzec. Był wykończony. Zmarzł i przemókł. Wszedł na jeden z peronów i usiadł na ławce. Był mokry od deszczu, a w głowie mu dudniło. Czuł się, jakby z myśli zrobił mu się Armagedon. Zasnął z wycieńczenia.
Obudził się przed świtem. Pogoda się poprawiła, a on uspokoił. Zaczął znów trzeźwo myśleć. Sprawdził, czy ma list i kopertę. Były w wewnętrznej kieszeni marynarki. Szczęśliwym trafem nie zamokły. Przeczytał pismo i znów zadrżał, jednak nie wpadł znowu w ten szał, co poprzedniego wieczoru. Siedział i myślał. Ludzie zaczęli przychodzić na stację. Wiatr zaczął wiać, a deszcz zaczął padać.
Detektyw Alan Cort zabrał do torby tylko ubranie na zmianę i ładowarkę do smartfona. Potem zamówił taksówkę na lotnisko. W ciągu kilku godzin opuścił Anglię i ruszył w kierunku Europy środkowej.