Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
[Akcja] Koreański Uciekinier
#1
CZĘŚĆ I

"Tak, ostatnio zdecydowanie nie mam szczęśliwej passy". Ta myśl kołatała się po głowie agenta Kowalskiego przez cały ostatni miesiąc.
Teraz, kiedy miał chwilę przerwy pomiędzy kolejnymi seriami wymyślnych, koreańskich tortur, mógł rozejrzeć się po swojej celi i zastanowić nad swoim nieciekawym położeniem. To zaskakujące jak tutejsi żołnierze potrafią sprawić, by człowiek się nie nudził. Podczas takich niewinnych uciech jak wyrywanie paznokci czy łamanie kołem nie ma się czasu na refleksje i wspomnienia.
Rozejrzał się powoli. Wisiał głową w dół w lochu półtora metra nad ziemią, zakuty w kajdany i łańcuchy, które uniemożliwiały wykonywanie bardziej złożonych czynności jak drapanie się po nosie. Ściany, odrapane i pokryte pajęczynami kolonizował nieustępliwy mech. Na suficie wygodnie rozgościł się grzyb pokaźnych rozmiarów, zdradzający pewne oznaki świadomości i inteligencji – trzy razy wygrał z Kowalskim w „Pomidor”, a to nie lada wyczyn. Światło wpadające przez okratowane wejście oświetlało tylko środek celi, Kowalskiego i jednego z dwóch pozostałych więźniów. Całości dopełniało stado wygłodniałych szczurów, które z błyskiem w oku przyglądały się od trzech dni agentowi, oblizując pyszczki. Wszystko to nadawało tej celi niepowtarzalny klimat, którego dotąd nie udało się odtworzyć w innych więzieniach świata.
"Chryste, jak ja tu trafiłem?", pomyślał, tonąc w fali retrospekcji uderzającej o wybrzeża jego zmęczonego umysłu
Agent Jan Kowalski był jednym z najlepszych szpiegów w historii polskiego wywiadu. Do Korei Północnej trafił z misją zabicia Kim Dzong Ila. Wszystko szło gładko, w ciągu dwóch lat dowiedział się wszystkiego o przywódcy, jego przyzwyczajeniach i nawykach. W pewnym momencie dostał wiadomość od swojej żony, że urodziła im się córka. "Ale przecież nie byłem w kraju od dwóch lat", pomyślał od razu. Węsząc spisek, postanowił wrócić do Polski, jednak zatrzymano go na lotnisku. W jego walizce „znaleziono” piętnaście kilogramów kokainy i podpisane oświadczenie nr 14: "Jestem zagranicznym szpiegiem i planowałem zabić przywódcę", za co wtrącono go do więzienia. Po paru dniach uciekł i z postanowieniem ukończenia misji włamał się do rezydencji dyktatora w Phenianie. W jego sypialni został zatrzymany przez dwudziestu ochroniarzy, którzy "przypadkiem tamtędy przechodzili". Przy okazji ponownego zatrzymania „znaleziono” przy nim kolejne 10 kilogramów kokainy. Od tamtego momentu wisiał w lochu w podziemiach rezydencji. Przekonany, że ktoś go w to wszystko wrobił, postanowił odnaleźć swojego prześladowcę za wszelką cenę.
Przeciągnął się, łańcuchy zatrzeszczały. Ostatnimi czasy zabawiał drugiego towarzysza niedoli, młodego Koreańczyka, opowieściami ze swoich brawurowych akcji. Drugiego współwięźnia nigdy nie widział, ponieważ wisiał w obszarze zacienionym, a na dodatek nigdy się nie odzywał. Jan odwrócił się do Koreańczyka i z uśmiechem spytał łamanym koreańskim:
- Opowiadałem ci już, jak powstrzymałem straszliwego profesora Chana przed zatopieniem świata w karmelu?
Koreańczyk z obłędem w oczach zaczął szarpać łańcuchami. Krzyczał coś w stylu "wypuśćcie mnie, nie zniosę tego więcej" i "to gorsze niż łamanie kołem", ale oczywiście Kowalski mógł się mylić, nie rozumiał bowiem zbyt dobrze po koreańsku.
"Ach, jak on uwielbia te moje opowieści" – pomyślał, uśmiechając się do siebie.
- Dobra, skończ już męczyć tego biedaka, Kowalski - odezwał się trzeci więzień perfekcyjną angielszczyzną.
- Eee... - celnie zripostował Jan.
- Czas wychodzić - odezwał się znowu tajemniczy głos. Po chwili w ciemności zajaśniały dwie czerwone wiązki lasera, dało się poczuć swąd palonego żelaza, potem nastąpił tylko brzęk pękających łańcuchów i już po chwili stał przed nim mniej więcej trzydziestoletni Koreańczyk, pomagający mu się wydostać z okowów hartowanego metalu.
- Kim jesteś? I czemu mi pomagasz? - spytał Kowalski także po angielsku z charakterystycznym polskim akcentem.
- Mój pseudonim to Xhuan. Jestem agentem GAWRON, moją misją jest cię uwolnić.
Janowi z wrażenia opadła szczęka, jakkolwiek nie wyglądało to zbyt efektownie w pozycji do góry nogami. GAWRON, czyli Grenlandzka Agencja Wywiadowczo - Rozpoznawcza Oraz Niezbytsubtelna jest najbardziej prestiżową organizacją szpiegowską na świecie. Jest tak tajna, że nawet niektórzy jej agenci nie wiedzą, że dla niej pracują (pomimo to co miesiąc dostają niebotyczną pensję).
Po chwili Kowalski stał już pewnie na nogach.
- Skoro jesteś z GAWRON-u, to czemu wyglądasz jak Koreańczyk?
- Na potrzeby misji przeszedłem operację plastyczną. Chodźmy.
Podeszli do krat zamykających celę. Xhuan wziął zamach i z całej siły uderzył w nie otwartą dłonią. Metalowe pręty z ogromnym hałasem uderzyły w przeciwległą ścianę korytarza. Kowalskiemu z podziwu oczy wyszły z orbit. Wyszli z celi.
Nagle uciekinierzy usłyszeli groźne okrzyki. Po chwili w głębi korytarza pojawili się strażnicy uzbrojeni w karabiny maszynowe. Zwykły agent od razu zginąłby pod ostrzałem, ale nie Kowalski. Rzucił się na ziemię i przeturlał do drzwi sąsiedniej celi, gdzie trzymano znalezione przy nim worki z kokainą. Na szczęście była otwarta. Wziął najcięższy z worków i pod gradem kul rzucił nim w napastników. Korytarz w jednej chwili spowiła biała, narkotyczna mgła. Xhuan skoczył w kierunku strażników; po chwili krzyki umilkły, a ten wrócił ze słowami:
- Droga wolna.
Ruszyli w głąb przerzedzającej się mgły. Nagle w ręce Kowalskiego wpadła powoli opadająca na ziemię kartka. Przyjrzał się jej – okazała się zdjęciem. Był na nim starszy mężczyzna leżący wśród rozsypanych kwiatów. "Musiało wypaść z worka", pomyślał. Od razu przyszło mu do głowy, że to jego prześladowca. Z jakiejś niejasnej przyczyny pomyślał też, że jest on Rosjaninem - może to przez widniejącą w tle rosyjską flagę albo podpis "Siergiej Aleksandrov" i adres email pod sygnaturą: iamrussian@loverussia.ru.
- Muszę wrócić do kraju, a potem odnaleźć tego człowieka - powiedział do Xhuana.
- W tym ci już nie pomogę, moja misja zakończona. Powodzenia - odparł agent, po czym przebił się przez mur ze zbrojonego betonu grubości około pięciu metrów. "Ale silni są ci GAWRON-i", pomyślał Jan i skierował się do wyjścia.
- Nie spodziewałem się Hiszpańskiej Inkwizycji...
- Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji!
Odpowiedz
#2
Do kogo odnosi się tytuł, skoro uciekinierami są Polak i Grenlandczyk?

"zdradzający pewne oznaki inteligencji i świadomości"
Świadomość - jako rzecz bardziej ogólną - dałabym przed inteligencją.

"Całości dopełniało stado wygłodniałych szczurów, które z podejrzanym błyskiem w oku przyglądały się od trzech dni agentowi oblizując pyszczki."
Dlaczego podejrzanym, skoro to zupełnie jasne, o co im chodzi? :)

"Kowalski mógł się mylić, nie mówił bowiem zbyt dobrze po koreańsku."
"Mówić" zamieniłabym ma "rozumieć", zwłaszcza, że wcześniej masz już: "spytał łamanym koreańskim".

"już po chwili stał przed nim mniej więcej trzydziestoletni Koreańczyk, pomagający mu się wydostać z okowów hartowanego metalu."
Wnioskując z wysokości, na jakiej zawiesiłeś Kowalskiego, gość musi mieć jakieś trzy metry wzrostu.

"odparł agent, po czym przebił się przez mur ze zbrojonego betonu"
Standardowe wyjścia pozostawiając Kowalskim :)

Fajna zabawa konwencją szpiegowską. Może nie do końca jest zrozumiałe, dlaczego po pierwszej ucieczce z więzienia Kowalski wraca do wykonywania misji, zapominając o tym, że chciał jechać do żony, no ale tego typu historiami nie rządzi logika, więc w sumie da się to kupić. Podoba mi się.
I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#3
Cytat:"Tak, ostatnio zdecydowanie nie mam szczęśliwej passy". To pytanie kołatało się po głowie agenta Kowalskiego przez cały ostatni miesiąc.
Drugie zdanie zaczyna się niefortunnie. Zdanie: Tak, ostatnio zdecydowanie nie mam szczęśliwej passy nie jest zdaniem pytającym <narrator stwierdza fakt, a nie go docieka>, dlatego wyróżnione słowo zmieniłabym na stwierdzenie

Cytat:Teraz, kiedy miał chwilę przerwy pomiędzy kolejnymi seriami wymyślnych, koreańskich tortur, mógł rozejrzeć się po swojej celi i zastanowić nad swoim nieciekawym położeniem.
IMO przecinek w tym miejscu.

Cytat:To zaskakujące jak tutejsi żołnierze potrafią sprawić, by człowiek się nie nudził; podczas takich niewinnych uciech jak wyrywanie paznokci, czy łamanie kołem, nie ma się czasu na refleksje i wspomnienia.
Wyróżniony tekst wydaje mi się mało płynne. Po jego przeczytaniu musiałam zrobić mała przerwę, by zastanowić się nad jego sensem Wink.
W dodatku cytowany fragment lepiej wyglądałby jako dwa zdania.

Cytat:Wisiał głową w dół w lochu zawieszony trzy metry nad ziemią, zakuty w kajdany i łańcuchy, które uniemożliwiały nawet mrugnięcie okiem.
Informacja o tym, że wisiał pojawia się w tekście raz i to w zupełności wystarczy, by czytelnik zorientował się w sytuacji. Zawieszony możesz spokojnie wyrzucić. Dodatkowo nie potrafię wyobrazić sobie, w jaki sposób łańcuchy uniemożliwiają mruganie? Mam wrażenie, że ta informacja została dodana, by podkreślić dramatyczność sytuacji, w której znalazł się bohater. Po jej przeczytaniu nasuwa się jednoznaczne <przynajmniej mnie> skojarzenie, jakoby łańcuchy zostały owinięte wokół twarzy bohatera, co i tak mnie nie przekonuje. Moim zdaniem opis należy uściślić lub przerobić Wink Są granice, których nie wolno przekraczać nawet w komedii Wink

Cytat:Światło, wpadające przez okratowane wejście, oświetlało tylko środek celi, Kowalskiego i jednego z dwóch pozostałych więźniów.
Przecinki?

Cytat:Całości dopełniało stado wygłodniałych szczurów, które z podejrzanym błyskiem w oku przyglądały się od trzech dni agentowi, oblizując pyszczki.

Cytat:Wszystko to nadawało tej celi niepowtarzalny klimat, którego dotąd nie udało się odtworzyć w innych więzieniach świata.
Trochę nadużywasz tego słowa. nie czepiam się bardzo, bo trudno IMO wymyślić dobry synonim Wink

Cytat:Węsząc spisek, postanowił wrócić do Polski, jednak zatrzymano go na lotnisku.

Cytat:Jan odwrócił się do Koreańczyka i z uśmiechem spytał łamanym koreańskim:
No proszę... Mrugać nie może, ale odwracać się już tak?

Cytat:Koreańczyk z obłędem w oczach zaczął się szarpać z łańcuchami.
Się do kasacji. Psuje ładne zdanie.

Cytat:Nagle uciekinierzy usłyszeli groźne koreańskie okrzyki. Po chwili w głębi korytarza pojawili się strażnicy uzbrojeni w karabiny maszynowe. Zwykły agent od razu zginąłby pod ostrzałem z koreańskich karabinów, ale nie Kowalski.
Wyróżniony fragment jest zbędny.

To tyle jeśli idzie o błędy i usterki w tekście. Oczywiście mogę się mylić Wink
Samo opowiadanie czytało się bardzo dobrze, co mnie miło zaskoczyło. Nie przeszkadzało mi to, iż całość była zlepkiem gagów i rozwiązań znanych mi wcześniej z komedii. Zostało to podane w ciekawej i zjadliwej formie, więc jestem na tak.
Tekst jest parodią filmów szpiegowskich. Zdaję sobie sprawę, że pewna doza nierealności była zamierzona, ale pewne rzeczy wytknąć musiałam, ale to już wiesz z łapanki, którą umieściłam początku komentarza.
Teraz słówko o technice. Tekst jest staranny. Zdania ładnie zbudowane, a błędów nie ma wiele. Głównie przecinki i lekkie nadużywanie nazwiska głównego bohatera. Rozbawił mnie, a to jest najważniejsze, wszak takie było jego przeznaczenie, prawda?
Fabuła nie jest rewolucyjna, ale mi to nie przeszkadza. Początek z gatunku tych, które lubię. Widzimy gotowy obrazek, a dopiero potem otrzymujemy wyjaśnienie, jak do tego doszło. Całość okraszona jest spora dawką absurdalnego humoru <rodem z filmów Mela Brooks'a, do którego wciąż mam sentyment>, który jest wyważony i do przyjęcia.
O bohaterach nie mogę za wiele powiedzieć. Mam wrażenie, że większość z nich będzie przewijać się przed oczami czytelnika jak w kalejdoskopie. Natomiast polubiłam Kowalskiego Wink Nie znam go jeszcze zbyt dobrze, ale wydaje się przemyślaną postacią - parodią Bond'a, co moim zdaniem działa na jego korzyść.
A na koniec coś czego nie powinnam się czepiać, biorąc pod względem wybraną przez ciebie konwencję, toteż tylko to zasygnalizuję.
Pomimo wysiłku włożonego w opisy, w tekście nie ma napięcia, ale o to ci raczej nie chodziło. Klimacik jest lekki w sam raz do bezstresowego czytania.
Opowiadanie mi się podoba i chętnie poznam dalszą jego część.

Dziękuję za uwagę i pozdrawiam.
Odpowiedz
#4
Już wyjaśniam Smile

Cytat:Do kogo odnosi się tytuł, skoro uciekinierami są Polak i Grenlandczyk?
Tytuł odnosi się do Polaka, który ucieka z więzienia w Korei.

Cytat:Może nie do końca jest zrozumiałe, dlaczego po pierwszej ucieczce z więzienia Kowalski wraca do wykonywania misji, zapominając o tym, że chciał jechać do żony, no ale tego typu historiami nie rządzi logika, więc w sumie da się to kupić.
Kowalski nie wraca do wykonania misji, którą było zabicie dyktatora, tylko rusza na poszukiwania prześladowcy (jest w tekście Tongue)

Cytat:Dodatkowo nie potrafię wyobrazić sobie, w jaki sposób łańcuchy uniemożliwiają mruganie? Mam wrażenie, że ta informacja została dodana, by podkreślić dramatyczność sytuacji, w której znalazł się bohater.
Tak, miało to na celu zobrazowanie jego sytuacji, ale już to zmieniłem Smile
- Nie spodziewałem się Hiszpańskiej Inkwizycji...
- Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji!
Odpowiedz
#5
"Kowalski nie wraca do wykonania misji, którą było zabicie dyktatora, tylko rusza na poszukiwania prześladowcy (jest w tekście"

W tekście jest to:

"W jego walizce „znaleziono” piętnaście kilogramów kokainy i podpisane oświadczenie nr 14: "Jestem zagranicznym szpiegiem i planowałem zabić przywódcę", za co wtrącono go do więzienia. Po paru dniach uciekł i z postanowieniem ukończenia misji włamał się do rezydencji dyktatora w Phenianie."

"Tytuł odnosi się do Polaka, który ucieka z więzienia w Korei."
No nie wiem, określenie "koreański" w stosunku do przedmiotów i zjawisk może wskazywać na miejsce ich występowania, ale jeśli chodzi o człowieka, to odnosi się ono zwykle do jego pochodzenia.

I’m giving you a night call to tell you how I feel
I want to drive you through the night, down the hills
I’m gonna tell you something you don’t want to hear
I’m gonna show you where it’s dark, but have no fear
Odpowiedz
#6
Cytat:"Kowalski nie wraca do wykonania misji, którą było zabicie dyktatora, tylko rusza na poszukiwania prześladowcy (jest w tekście"

W tekście jest to:

"W jego walizce „znaleziono” piętnaście kilogramów kokainy i podpisane oświadczenie nr 14: "Jestem zagranicznym szpiegiem i planowałem zabić przywódcę", za co wtrącono go do więzienia. Po paru dniach uciekł i z postanowieniem ukończenia misji włamał się do rezydencji dyktatora w Phenianie."

Aha, o to chodzi... Myślałem o czymś innym. Najmocniej Cię przepraszam Smile
- Nie spodziewałem się Hiszpańskiej Inkwizycji...
- Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji!
Odpowiedz
#7
CZĘŚĆ II

Następne parę dni spędził w drodze do rodzinnego miasta. Po całym tym czasie spędzonym w koreańskim więzieniu nie wydały mu się one specjalnie ciekawe. Ot - eksplozje, szybkie samochody, strzelaniny, czarne charaktery, loty w kosmos, piękne kobiety i wraży agenci - rzeczy tak pospolite i rutynowe dla Kowalskiego, że nie warto o nich wspominać. Gdybyś jednak, Czytelniku, tydzień po ucieczce agenta z więzienia zajrzał do okna mieszkania na trzecim piętrze w pewnej starej, zniszczonej kamienicy, ujrzałbyś Jana stojącego naprzeciw zaspanego człowieka w szlafroku. Wokół nich rozrzucone byłyby różne przedmioty nieznanego pochodzenia i przeznaczenia.
- Czego znowu ode mnie chcesz? - spytał człowiek, ziewając.
- Potrzebuję paru gadżetów - odparł spokojnie Jan.
Mężczyzna przewrócił oczami i ziewając podszedł do największej sterty śmieci. Ktoś znający dobrze strukturę organizacji, w której pracował Jan, domyśliłby się od razu, że ten krzątający się po całym mieszkaniu człowiek to Dariusz Kłopot – naukowiec w niej zatrudniony i jednocześnie osobisty dostawca sprzętu dla Jana i paru innych agentów.
Kowalski, korzystając z wolnej chwili, rozejrzał się po pokoju. Sufit ginął w oparach dymu papierosowego unoszącego się nad ich głowami. Wisząca gdzieś w górze samotna jarzeniówka dawała słabe światło, przytłumione przez opary. Oświetlane pomieszczenie być może było kiedyś lśniącym, nowoczesnym laboratorium, ale straciło swój blask i blichtr, od kiedy organizacja obcięła fundusze na środki czystości i pensje dla ukraińskich sprzątaczek. Wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu, na ścianach widniały zacieki, których kształty mogłyby wzbudzić zazdrość u barokowych artystów. Pod jedną ze ścian, pomiędzy stertami starego sprzętu wznoszącymi się pod sam sufit, leżał niespodziewany gość - drzemiący mężczyzna z gatunku tych, którzy lubią mocne trunki w bardzo przystępnej cenie oraz dobre towarzystwo spod sklepu monopolowego na rogu ulicy.
"Ach, kiedyś to były czasy... Zimna wojna, złoty wiek szpiegostwa...", pomyślał Jan
- Proszę, na początek - powiedział Dariusz, wyrywając go z rozmyślań. W rękach agenta pojawił się długopis.
- Długopis? Czyżby agencja zakręciła kurek z funduszami na badania? - spytał agent z przekąsem.
- Ale śmieszne, boki zrywać. To nie jest zwyczajny długopis, niewierny Tomaszu! To jest, mój drogi, tak zwany Długopis Mojżesza.
- Żartujesz! - Jan spojrzał na długopis z nabożną czcią - nie wiedziałem, że Mojżesz miał schowany za pazuchą długopis kulkowy...
- To tylko nazwa! Czy ty naprawdę jesteś taki głupi, czy tylko udajesz? Ech... to jest zwykły długopis, ale kiedy naciśniesz trzy razy na skuwkę, emituje on fale dźwiękowe o wysokiej częstotliwości w postaci wiązki o szerokości dwóch metrów.
- Imponujące... - powiedział Jan wyraźnie znudzonym głosem.
- Inaczej będziesz śpiewał, kiedy napadnie cię horda żądnych krwi partyzantów z Vietcongu. Fale dźwiękowe przenikają przez kości czaszki i pobudzają ośrodki odpowiedzialne za odczuwanie bólu w mózgu. Ten długopis sprawi, że rozstąpią się na boki, tworząc przejście o szerokości dwóch metrów.
Człowiek spod ściany, jakby na potwierdzenie tych słów, osunął się do pozycji horyzontalnej.
- Czy z nim wszystko w porządku? - spytał agent chowając długopis do kieszeni
- A, on, to tylko pan Staszek, testowałem na nim kolejny wynalazek, który ci zaraz dam.
Dariusz wyszedł do drugiego pokoju. Jan zaczął krążyć niecierpliwie po pokoju, po czym wyjął z kieszeni długopis i zaczął się nim bawić. "Długopis Mojżesza, jasne...", pomyślał, po czym wycelował w gołębie na parapecie i trzy razy nacisnął skuwkę. Wydobył się z niego wysoki pisk, agent poczuł lekki odrzut, a po chwili po ptakach została tylko kupka piór
"Mocna rzecz." - spojrzał z niedowierzaniem na długopis i schował go z powrotem.
- Oto jedno z moich największych dzieł: Megalkohol! - krzyknął Dariusz, wracając do pokoju z butelką w ręku.
- Możesz powtórzyć? - spytał Jan, oszołomiony jeszcze przygodą z gołębiami.
- Megalkohol. Na pierwszy rzut oka to butelka zwykłej wódki - w tym momencie pan Staszek wyraźnie się ożywił - ale dzięki zastosowaniu trójwódanu dibimbru możemy dodać tu czyjeś DNA, po czym alkohol na tę osobę kompletnie nie działa. Drugi pijący upija się za to za trzech - Dariusz uśmiechnął się szyderczo i odwrócił do pana Staszka - Kolego, napijemy się?
- Peffnie, hy hy…!
W jednej chwili mężczyzna był przy nich, w drugiej wypił łyk trunku, w trzeciej już leżał nieprzytomny na ziemi.
- Mocna rzecz... - wyszeptał Jan, po czym wyrwał sobie włos i wrzucił do butelki. Ten od razu się rozpuścił. W tym czasie Dariusz zdążył już przerzucić kolejne stosy gratów i stanąć przed agentem z dwoma pakunkami.
- Ostatnie dwa gadżety - powiedział, wyjmując z torby złotą lampę naftową z całkowicie zaciemnionymi szybkami - Oto jest Pamelator.
- Hm? Gdzieś już chyba o tym słyszałem...
- Tak, bo ten wynalazek debiut ma już za sobą. Skup się teraz, bo to ważne: po potarciu lekko tej lampy, generuje ona holograficzny obraz nagiej Pameli Anderson.
Kowalskiemu oczy wyszły z oczodołów, pojawił się w nich błysk oka dziecka, które zobaczyło cukierki.
- O tym mówiłem - westchnął Dariusz, zauważywszy to - To bardzo niebezpieczna zabawka. Jest dobra na uzbrojonych rosyjskich szpiegów, ale ty musisz uważać. Ten, kto zobaczy nagą Pamelę, od razu wskakuje za nią do lampy, gdzie zostaje na zawsze. Ale jeśli chociaż rzucisz na nią okiem, na ciebie też podziała. Słyszałeś o Nowaku?
- Nie, a co?
- No właśnie... Ale mniejsza o to. Teraz czas na ostatni dar od Świętego Mikołaja. Oto twój środek transportu - powiedział, rozkładając przed Kowalskim duży, starannie wykonany perski dywan.
Agent obszedł kobierzec, przyglądając się mu uważnie, po czym spytał:
- Czy to jest narzuta na mojego nowego Astona Martina?
- To jest twój Aston...
- Ten dywan? Czy ja ci wyglądam na Alladyna?!
- Ale to nie jest zwykły dywan, on lata! - uciszył rozmówcę, po czym kontynuował - Zaopatrzyłem go w napęd antygrawitacyjny, dwa samobieżne działka maszynowe, wyrzutnię rakiet typu dywan-powietrze, podstawkę pod kubek oraz pokryłem go specjalnym tworzywem, dzięki któremu będzie łatwiej go prać, a te cudowne frędzle na brzegach nie będą wypadać!
Agent spojrzał nieufnie na dywan, potem na Dariusza, znowu na dywan, po czym odparł:
- No może być.
Spakował gadżety do plecaka, wziął dywan pod pachę, podziękował za "kanapki na drogę, w końcu nawet superagent może też zgłodnieć" zaoferowane przez wynalazcę, po czym wyszedł z kamienicy. Rozłożył dywan tuż obok czterech usmażonych gołębi, usiadł na środku i po chwili już szybował w przestworzach.
* * *
Lecąc na swoim niezwykle zaawansowanym technologicznie dywanie, agent Kowalski dokonał pewnego spostrzeżenia związanego z nietypowym środkiem transportu: "Taki cholera z niego wielki wynalazca, ale mógł chociaż zamontować przednią szybę. A niech cię, Dariuszu!", myślał, strzepując z twarzy i ubrania coraz to nowe truchła owadów.
Po godzinie lotu w końcu dotarł do celu. Była nim ciemna uliczka w jednej z "szemranych" dzielnic miasta. Zaparkował swój dywan tuż obok kontenera na śmieci, po czym podszedł do drzwi, które swoim wyglądem doskonale zlewały się z odrapaną, zabrudzoną farbą w sprayu i moczem ścianą. Spojrzał na migoczący neon nad wejściem.
- "Jednooki Marek" - odczytał na głos świecący napis - To tutaj.
- Ej, szefie - powiedział głos za plecami Kowalskiego. Agent odwrócił się; za nim stał przygarbiony starzec z hakiem zamiast dłoni. "Pewnie tubylec", pomyślał.
- W czym mogę pomóc?
- Co łaska, grosik, może... - zdanie przerwała mu gwałtowna fala mdłości, która wstrząsnęła jego zniszczonym ciałem. Starzec zatoczył się w uliczkę, skąd po chwili dało się słyszeć odgłosy wymiotowania.
- Ech... – westchnął agent, po czym popchnął drzwi prowadzące do lokalu.
Zaskoczył go brak zwalającej z nóg fali smrodu. Nie zaatakował go też żaden gigantyczny szczur czy karaluch żądny ludzkiej krwi, do czego przyzwyczaiły go misje w portowych miastach Rumunii. Lokal był całkiem spory i szokująco zadbany jak na tę część miasta. Na umytej, polakierowanej podłodze stały cztery okrągłe stoły, przy których w tym momencie nikt nie siedział. Gdzieś w kącie stała szafa grająca, z której sączył się zachrypnięty głos Toma Waitsa. Na przeciwległym końcu sali znajdował się bar, za który stał człowiek w białej koszuli czyszczący szklanki.
Kowalski podszedł do lady i usiadł na jednym z wysokich krzeseł przy niej stojących.
- Co podać? - spytał barman, nie spojrzawszy nawet na niego. Agent zlustrował wzrokiem mężczyznę: łysy, około czterdziestu lat, gładko ogolony i rzeczywiście jednooki - na jednym oku miał piracką przepaskę. Szpieg wyjął z kieszeni złożone zdjęcie i położył przed barmanem ze słowami:
- Trochę informacji, tak ze dwie szklanki.
Barman spojrzał na agenta krzywo, po czym spojrzał na zdjęcie.
- Zgubiłeś chłopaka?
- To nie mój chłopak, zależy mi jednak na jego odnalezieniu. Poznajesz go?
- Nie wiem, jednym okiem ciężko patrzeć uważnie na gości, szczególnie, jeśli ma się tak dużą wadę wzroku jak ja - powiedział barman obojętnym głosem.
Kowalski położył przed nim stuzłotowy banknot.
- Masz, kup sobie soczewki.
- Pewnie tak zrobię - Powiedział barman chowając banknot do kieszeni - Akurat tego gagatka pamiętam. Przychodził tu z takim jednym profesorkiem. Zamawiali zawsze wodę mineralną. I jedną szklankę. Wyobraża pan sobie? Jedną! Pewnie masoni…
- Z profesorem? Jak się nazywa?
- Oj, tego nie wiem, oprócz zepsutych oczu mam też całkiem dużą wadę słuchu - odparł mężczyzna wyciągając jednocześnie otwartą dłoń.
"Ta zabawa zaczyna być kosztowna", pomyślał agent, jednocześnie wkładając kolejny stuzłotowy banknot w dłoń barmana.
- Może jednak coś usłyszałeś?
- Ach tak, rzeczywiście, ten profesor całkiem głośno mówił - barman uśmiechnął się niewinnie - nazywał się Chan.
To nazwisko uderzyło agenta jak rozpędzona ciężarówka, z gatunku tych cięższych i trudniejszych do zatrzymania. Jego umysł utonął w powodzi wspomnień. Maszyna do karmelizacji ludzi, baza na Mount Evereście, walka nad lodową szczeliną... Był pewien, że zabił wtedy diabolicznego Chana, ale ten wrócił. Zemsta Kowalskiego nabrała nowego znaczenia.
- Wiesz może, gdzie potem szli? - spytał barmana.
- W szkole byłem słaby z geografii, a nie miałem jak opłacić korepetycji...
- Proszę – westchnął, wręczając mu trzeci banknot.
- Na szczęście znam się na mapie - mężczyzna wyjął spod lady złożony kawałek papieru. Rozwinął go przed szpiegiem. - O, tutaj.
Agent pochylił się, żeby spojrzeć na miejsce wskazywane przez barmana. Nagle poczuł silny ból z tyłu głowy. Po chwili leżał na ziemi nieprzytomny. Barczysty mężczyzna, który wcześniej nie pojawił się na scenie wydarzeń, zarzucił go sobie przez ramię i wrzucił do limuzyny stojącej przed lokalem. Wszedł na chwilę do bocznej uliczki, wziął dywan i wsiadł do samochodu, który po chwili odjechał z piskiem opon w mrok nocy.
- Nie spodziewałem się Hiszpańskiej Inkwizycji...
- Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji!
Odpowiedz
#8
Cytat:Maszyna do karmelizacji ludzi
Hę? Karmelizacji?
Cytat:- Ostatnie dwa gadżety - powiedział, wyjmując z torby złotą lampę naftową z całkowicie zaciemnionymi szybkami - Oto jest Pamelator.
- Hm? Gdzieś już chyba o tym słyszałem...
- Tak, bo ten wynalazek debiut ma już za sobą. Skup się teraz, bo to ważne: po potarciu lekko tej lampy, generuje ona holograficzny obraz nagiej Pameli Anderson.
Nawet, nawet. Na pewno odciągnie agresorów
Cytat:- Ale to nie jest zwykły dywan, on lata! - uciszył rozmówcę, po czym kontynuował - Zaopatrzyłem go w napęd antygrawitacyjny, dwa samobieżne działka maszynowe, wyrzutnię rakiet typu dywan-powietrze, podstawkę pod kubek oraz pokryłem go specjalnym tworzywem, dzięki któremu będzie łatwiej go prać, a te cudowne frędzle na brzegach nie będą wypadać!
Dział akcji zamienia się w Baśnie. Ale fajny pomysł. Powinien mieć jeszcze szybkę z przodu bo inaczej naszego bohatera trafi jakaś mucha albo ptak.
Cytat:- Ej, szefie - powiedział głos za plecami Kowalskiego. Agent odwrócił się; za nim stał przygarbiony starzec z hakiem zamiast dłoni. "Pewnie tubylec", pomyślał.
Mogło by być:
- Ej, szefie - powiedział głos za plecami Kowalskiego. Agent odwrócił się; za nim stał przygarbiony starzec z hakiem zamiast dłoni. Kowalski pomyślał - Pewnie tubylec.
albo
- Ej, szefie - powiedział głos za plecami Kowalskiego. Agent odwrócił się; za nim stał przygarbiony starzec z hakiem zamiast dłoni. Pewnie tubylec pomyślał
Odpowiedz
#9
CZĘŚĆ III

Kiedy Jan się ocknął, pierwszym, co zobaczył, był przesuwający się sufit. To go trochę zaskoczyło, bo zwykle stropy nie mają skłonności do poruszania się. Rozejrzał się. Po paru sekundach dotarło do niego, że z sufitem jest wszystko jest w porządku - to on jest ciągnięty za nogi przez wielkiego mięśniaka w czarnej koszulce uwypuklającej jego muskulaturę.
"Czas na mnie", pomyślał. Jednym ruchem wyrwał się niczego się niespodziewającemu gorylowi, po czym pobiegł w przeciwną stronę. Krótkim korytarzem dobiegł do drzwi. Otworzył je: za nimi czaili się inni ochroniarze. Jan cofnął się i spojrzał do tyłu; tam stało kolejnych trzech. Niewiele myśląc wyciągnął z plecaka Pamelator, szybko potarł i skulił się na podłodze, zasłaniając rękami głowę. Usłyszał jedynie cichy syk, zadowolone pomrukiwania napastników i odgłos zasysania, po czym nastąpiła złowroga cisza.
Powoli wstał. Wokół nie było nikogo, tylko on i jego lampa, która lekko się trzęsła. Jan uśmiechnął się do siebie. Wziął lampę i otworzył drzwi ponownie, za którymi nieoczekiwanie pojawił się czarny mur. Jan dotknął przeszkody; była dość miękka jak na ścianę. Dotknął jeszcze raz - tym razem zapora zaczęła się trząść, po czym dało się słyszeć stłumiony głos:
- Przestań, to łaskocze!
Zaskoczony Kowalski odsunął się od drzwi. Po chwili wcisnął się przez nie (nie bez trudu) największy człowiek, jakiego w życiu widział. Ledwo mieścił się w korytarzu, a ów był dość szeroki. Człowiek był wielki jak góra, w porywach do całego łańcucha. Jan spanikował; olbrzym musiał to dostrzec, bo gdzieś w górze zamigotały jego zęby odsłonięte w uśmiechu.
- Chyba nie chciałeś wyjść, co? - zadudnił głos, przez który tynk odlatywał od ścian.
Jan nie zdążył odpowiedzieć, bo olbrzym zaczął się przesuwać w kierunku, w którym początkowo agent był ciągnięty. Kowalskiemu nie pozostało nic innego jak powoli cofać się do przeciwległych drzwi. Kiedy przez nie przeszedł, gigant zablokował je całkowicie swoim ciałem, odcinając agentowi drogę ucieczki.
- Ach, nareszcie się pan zjawił! – odezwał się głos za plecami Jana.
Agent odwrócił się, rozglądając się jednocześnie po pomieszczeniu, w którym przebywał. Miało kształt kopuły o ścianach zrobionych ze szkła. Podłoga była nieskazitelnie biała. W pokoju nie znajdowało się prawie nic, oprócz biurka, fotela i krzesła. Po obu stronach biurka stali mężczyźni w ciemnych okularach z pistoletami przytroczonymi do pasków. Fotel był odwrócony tyłem do Jana. Niedaleko biurka stała duża donica z rośliną wyglądającą jak rosiczka, jednak dość mocno wyrośniętą.
- Proszę podejść, niech pan się nie boi - powiedział ten sam głos płynną angielszczyzną. Jego źródło musiało znajdować się na fotelu. - Czekałem na pana, panie Bond.
Fotel powoli obrócił się, tak że po chwili można było zobaczyć człowieka na nim siedzącego. Był to mężczyzna o trudnym do określenia wieku. Jego twarz zdobiła blizna znajdująca się na lewym policzku. Miał na sobie biały garnitur, na jego kolanach leniwie leżał biały kot, którego głaskał.
Mężczyzna spojrzał na Kowalskiego krzywo, po czym włożył okulary. Spojrzał jeszcze raz. Nagle wściekłym ruchem zrzucił okulary z twarzy, kota z nóg i krzyknął do stojącego po prawej ochroniarza:
- Kogo mi tu przyprowadziliście?! Kto to według ciebie jest?!
- Eee... no, agent Bond - odpowiedział nieśmiało mężczyzna
- Ach tak, agent Bond... Czy tak według ciebie wygląda James Bond, agent Jej Królewskiej Mości?!
- Eee...
- Milcz! Kim jesteś? - spytał łagodnie Jana
- Kowalski. Jan Kowalski. Z Polski.
- Widzisz? - zwrócił się do ochroniarza - Z Polski. Nie z Anglii!
- Przepraszam, szefie. Szef nie dał mi zdjęcia, nie wiedziałem jak wygląda Bond...
- Skończ. Ech, co ja z wami mam... Idź się ukaż.
- Ale...
- Co powiedziałem?
Mężczyzna opuścił głowę w geście rezygnacji i powoli podszedł do rosiczki. Ociągając się wszedł do jej paszczy - ta się zamknęła i po chwili obecni w pokoju usłyszeli opętańcze krzyki, które szybko ucichły. Człowiek w fotelu spojrzał na Kowalskiego i uśmiechnął się promiennie.
- Przepraszam za kłopot, najmocniej przepraszam. Tak to jest, jak się pracuje z dyletantami. Proszę, niech pan usiądzie.
Jan podszedł powoli do krzesła i usiadł na nim.
- Jestem Leonard Noodle - powiedział mężczyzna i wskazał na drzwi - Marcinka już pan chyba poznał? Od urodzenia chodzi na siłownię i pochłania ciężarówki sterydów. Ostatnio dostał nagrodę dla najsilniejszej istoty w Układzie Słonecznym.
- Tak, miałem tę... przyjemność.
- Mi też bardzo miło pana poznać! - krzyknął Marcinek.
- Chciałbym panu jakoś wynagrodzić jakoś tę pomyłkę, porwanie i tak dalej. Może kawy? - spytał Leonard
- Nie, dziękuję - odpowiedział Jan - Gdzie tak w ogóle jestem?
- To moja tajna baza, ukryta w górach Ural. Proszę o niej nie mówić nikomu z MI6, wie pan, to ma być... niespodzianka dla 007.
- Mam inne sprawy na głowie - odpowiedział agent, wyjmując zdjęcie z kieszeni - Zna pan tego człowieka?
- Przecież to stary Siergiej! Pewnie, że go znam! Fajny chłopak, chociaż trochę stuknięty. Nieźle gra w brydża.
Kowalskiemu błysnęła w oku iskierka nadziei.
- Wie pan, gdzie on mieszka?
- Pewnie, już pokazuję - mówiąc to podszedł do okna i pokazał palcem w dal - Urzęduje na zboczu tamtej góry, na lewo od tych trzech szczytów.
Jan podniósł się z krzesła.
- Dziękuję, bardzo pan mi pomógł.
- Ach, nie ma sprawy! Czego się nie robi dla przyjaciół - Podszedł do niego i uścisnął mu dłoń - Proszę czasem wpadać, na kawkę albo partyjkę brydża.
* * *
Ciepła woda z przyjemnym szumem leciała z prysznica w prywatnej łazience Siergieja Aleksandrova. Zasłonka prysznicowa oddzielała go od reszty pomieszczenia, dając temu osłonę przed zachlapaniem. W mydelniczce niepozornie leżało mydło. Czekało na swoją kolej w wydarzeniach, które miały za chwilę nastąpić, Siergiej bowiem zamierzał go użyć do namydlenia się. Był to człowiek wysoki, bardzo młody jak na międzynarodowego przestępcę. Nie należał do najsłabiej zbudowanych, chociaż, jak to mawiają bywalcy siłowni, "mógłby trochę przypakować".
Nagle w łazience znalazł się intruz. Aleksandrovowi przeszły ciarki po plecach. Złowrogi cień zbliżał się powoli do Siergieja trwożnie oczekującego tego, co miało nastąpić. W jego głowie zaczęła grać wyimaginowane organy - zwiastun nieszczęścia. Po tych kilku przepełnionych grozą sekundach w jednej chwili zasłonka została gwałtownie odsunięta na bok. Siergiej pisnął jak dziewczyna. Światło zamigotało. Organy w jego głowie zagrały miażdżące crescendo, po chwili jednak zamilkły, bo z kłębów pary wyłonił się agent Kowalski ze słowami:
- Nareszcie cię znalazłem!
Siergiej odetchnął z ulgą.
- Ach, to tylko ty. Już myślałem, że to któraś z moich byłych żon, domagająca się alimentów - Powiedział po angielsku z koszmarnie wyraźnym rosyjskim akcentem.
- To już koniec, Aleksandrov - agent wyciągnął pistolet i wycelował w Siergieja - Nie masz dokąd uciec.
- Może to koniec, ale dla ciebie. To pułapka!
Siergiej zaśmiał się diabolicznie, po czym podniósł mydło z mydelniczki. W jednej chwili łazienka wraz z wyposażeniem osunęła się pod ziemię zostawiając Kowalskiego i nagiego Siergieja na środku olbrzymiej sali. Agent rozejrzał się wokół. Sala była w istocie laboratorium, na którego środku stało olbrzymie działo niewiadomego przeznaczenia. Podłączone było do dziesiątków przedłużaczy połączonych z kontaktami w ścianie.
Agent dopiero po chwili zauważył, że jego przeciwnik wbiegł po schodach na podwyższenie, podczas kiedy on oglądał pomieszczenie. Ten wciągając spodnie, krzyknął:
- Xhuan, bierz go!
Z niesamowitą szybkością do Kowalskiego podbiegł znajomy mu współwięzień. Chwycił go za plecami za ręce żelaznym chwytem i kopnął w tył kolan; Jan na nie upadł.
- Xhuan! I ty przeciwko mnie? - wydusił z siebie zaskoczony agent.
- Nie wiń go za to, tak został zaprogramowany - rzucił Siergiej tryumfalnym głosem
- Co?!
- W sumie, skoro i tak zaraz zginiesz, mogę ci zdradzić mój plan. Profesorze, proszę do mnie!
Z cienia wyszedł profesor Chan. Wychudzony, nieogolony naukowiec stanął obok Aleksandrova.
- Znasz już chyba naszego Chana, co? - drwiąco spytał Kowalskiego.
- Jak... jak to...
- Jak to możliwe? Powiedzmy, że w ostatniej chwili udało mi się ocalić mu życie. Od tamtej pory pracujemy nad pewnym... projekcikiem.
Agent spojrzał na działo. Siergiej zauważył to i roześmiał się.
- Nie mylisz się, to działo posłuży do przeprowadzenia mojego planu. Pierwszym jego etapem była zamiana wszystkich dentystów świata na posłuszne mi androidy. Drugi będzie polegał na przemianie całego jedzenia świata w karmel dzięki temu działu autorstwa profesora Chana.
- Po co? - wystękał Jan, któremu Xhuan coraz mocniej zaciskał uchwyt.
- Nadal się nie domyślasz? Ludzie z braku jedzenia będą musieli jeść karmel. Wzrośnie liczba zachorowań na próchnicę. Wszyscy jak jeden mąż pobiegną do moich dentystów. Będą płacić astronomiczne kwoty za leczenie zębów. Dzięki temu stanę się bogaty! To takie ZŁE! - wykrzyknął Siergiej.
- Raczej głupie - stwierdził Kowalski.
- Zamknij się! I tak zaraz zginiesz. Wyrok wykona twój przyjaciel Xhuan, który nawiasem mówiąc też jest androidem.
- Czy uwolnienie mnie z więzienia było częścią planu? – spytał Kowalski, próbując zyskać czas na wymyślenie planu.
- Wszystko było częścią planu. Worki z kokainą, uwolnienie z więzienia, zdjęcie... To ja dałem cynk Leonardowi, że "Bond" jest u Jednookiego. Aha, i to ja zrobiłem twojej żonie dziecko – mówiąc to uśmiechnął się szyderczo.
- Ty...
- Ach, czas audiencji właśnie minął. Jakieś ostatnie słowa?
Agentowi w głowie błysnęła myśl tak szalona, że musiała się udać. Żaden Rosjanin nie mógł się oprzeć propozycji, która padła z jego ust:
- Napijemy się?
Siergiejowi zrzedła mina.
- Co? Ty chyba żartujesz. Nie będę z tobą pić.
- Boisz się, że umiem więcej wypić? Czyżby wyglądało na to, że Polak pokona w piciu Rosjanina?
- Nie. To na pewno podstęp. Miałeś swoją szansę. Czas się pożegnać.
Kowalski, czując, że grunt mu się usuwa spod nóg, zastosował podstęp, któremu nikt się nigdy nie oparł:
- No co ty, ze mną się nie napijesz?
Siergiej zawahał się. To było silniejsze od niego. Krew jego przodków żądała przyjęcia wyzwania.
- No dobra, ale tylko trochę. Xhuan, puść go.
Android puścił swojego więźnia. Ten podszedł do Siergieja, wyjmując jednocześnie butelkę wódki od Dariusza. Napełnił kieliszki podstawione przez Chana i po chwili cała trójka krzyknęła chórem:
- Zdrowie!
Trzy sekundy później wszyscy oprócz Kowalskiego leżeli na ziemi. Chan upadając potrącił stolik, na którym stała flaszka. Ta spadła i trunek rozlał się na podłodze.
- Zdrada! - wykrzyknął Xhuan i jednym susem doskoczył do Kowalskiego. Ten strzelił do niego parę razy, jednak kule odbiły się od tytanowego pancerza androida. Robot zaczął się zbliżać. Agent przerażony wycofał się aż pod ścianę. Android wyciągnął mechaniczną rękę w stronę jego gardła, lecz nagle posypały się z niego iskry a oczy rozbłysły. Kowalski spojrzał w dół - robot stał w kałuży wódki. Agent szybko się oddalił od Xhuana, który przewrócił się na ziemię i stanął w płomieniach, i pobiegł w stronę drzwi. Te nagle otworzyły się i wypadło zza nich dziesięciu mężczyzn. Kowalski cofnął się kawałek, po czym wyciągnął długopis i wystrzelił z niego w kierunku wrogiej hordy. Napastnicy złapali się za głowy i wśród krzyków rozsunęli się na boki, tworząc wąską ścieżkę. Uciekinier przebiegł pomiędzy nimi i pomknął korytarzem. Przystanął obok ściany z tabliczką "Ściana Nośna". Strzelił w nią całą mocą długopisu; ta runęła i cały budynek zaczął się trząść. Agent wiedziony instynktem skręcił korytarzem trzy razy w lewo i dwa razy w prawo, po czym znalazł się przed budynkiem. Chwycił rzucony tam niedbale dywan, uruchomił go i odleciał w ostatniej chwili, gdyż budynek sekundę później momencie runął ze zbocza w przepaść.
Jan położył się na lecącym dywanie. Teraz, po wszystkim, kiedy opadł poziom adrenaliny w jego żyłach, ogarnęło go ogromne zmęczenie. Zasnął, nie zatrzymawszy wcześniej dywanu.
* * *
Pierwsze promienie palącego, pustynnego słońca zatańczyły na zamkniętych oczach agenta. Te po chwili się otworzyły. Kowalski powoli usiadł. Otrzepał ubranie z piasku, po czym spróbował wstać. Nogi nie odmówiły posłuszeństwa, jednak plecy bolały po spędzeniu nocy na twardym piasku.
„Gdzie ja jestem?”, pomyślał, rozglądając się jednocześnie dookoła. Wokół nie było niczego, jedynie niekończące się morze piasku. Nie zniechęciło to jednak agenta, gdyż na wschodzie zamajaczyło miasto. Nie ociągając się, Kowalski zwinął dywan i dziarsko ruszył w kierunku zabudowań.
Tam właśnie spotkałem go, kiedy kilka lat później dotarłem w te niegościnne strony. Nie był już jednak szpiegiem, ale sprzedawcą dywanów. Wtedy to opowiedział mi swoją przygodę.
- Kiedy dotarłem do tego miasta – powiedział, zbliżając się do końca opowieści – okazało się, że przebyłem długą drogę z mroźnej Rosji. Pewien uczynny starzec pokazał mi bowiem na mapie, że trafiłem aż do Turcji. Bez pieniędzy, bez znajomości języka, sam w obcych stronach. Na dodatek w dywanie skończyło się paliwo, więc nie mogłem wrócić do domu. Zmuszony okolicznościami, zostałem tutaj i zatrudniłem się u Hassana, sprzedawcy dywanów. Po jakimś czasie stwierdziłem, że nie chcę już dłużej żyć na krawędzi, w ciągłym tańcu ze śmiercią. Postanowiłem, że zostanę tu do końca życia. Jak widzisz, na razie jakoś się trzymam – zakończył, rozpierając się jednocześnie w fotelu.
W ten sposób zakończyła się szpiegowska kariera agenta Jana Kowalskiego. Poprosił mnie, żebym nie zdradzał nazwy miasta, w którym mieszka, z obawy przed gniewem jego przełożonych. Jeśli jednak, drogi Czytelniku, będziesz kiedyś w Turcji i zawitasz do samotnego miasteczka na środku pustyni, spytaj o sklep z dywanami Hassana. Przy odrobinie szczęścia trafisz na zatrudnionego tam jedynego Polaka w obrębie tysiąca kilometrów. Zwykle chętnie opowiada on tę historię chętnym słuchaczom, jeśli kupią jeden z jego dywanów.
Ja miałem to szczęście. I teraz w moim mieszkaniu leży nowy dywan.

Koniec. Dziękuję za uwagę Smile
- Nie spodziewałem się Hiszpańskiej Inkwizycji...
- Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji!
Odpowiedz
#10
warto było tu zajrzeć... Porywający tekst (wszystkie trzy części). Logiczny, spójny, inteligentny. No, i ta dawka surrealizmu. Wyśmienita lektura. Szczerze mówiąc, dawno już nie czytałem równie "odjechanego" tekstu.
Poza tym fajne smaczki, akcenciki - z tym dzieckiem (w pierwszej części), ukraińskie sprzątaczki...
Jedyny minus - za bardzo pojechałeś z tym Bondem. Ktoś ci zaraz zarzuci, że wykorzystujesz już istniejące postaci... Nie przejmuj się. Gratuluję głowy.



Pozdrawiam.
G.A.S - Groteska, Absurd, Surrealizm.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości