25-10-2011, 10:08
Ileż to razy zdarzało nam się popełnić wielki błąd przez zupełnie niewinny gest? Chcemy zrobić coś w dobrej intencji, a to zamienia się w istny koszmar. Jeden taki dobry gest potrafi sprawić człowiekowi tyle bólu i cierpienia, że po prostu nie wytrzymuje, i szuka śmierci; ucieczki od tych wszystkich uczuć, które z minuty na minutę niszczą go od środka, by w końcu zostawić za sobą pustkę, a człowiek staje się bezradny wobec własnych myśli i uczuć.
Ta historia opowiada o czterdziesto jedno letnim mężczyźnie wychowującym samotnie dwójkę wspaniałych dzieci: Siedmioletnią Susan i dwunastoletniego Michaela. Roderick Stonehead był dobrym człowiekiem, o którym nie można było powiedzieć złego słowa. Wszyscy go lubili i szanowali za jego troskę i niezwykłe poczucie humoru. Również jego dzieci były dobrze wychowane, spokojne i skore do pomocy. Roderick zawsze był człowiekiem miłym, i to czasami bardziej niż można by sobie życzyć, a z roku na rok staje się jeszcze milszy, więc niektórzy zaczęli podejrzewać, że za tymi dobrymi słowami kryje się kpina. Susan odziedziczyła charakter po ojcu, więc na jej widok aż chciało się zawołać „co za słodkie dziecko”. Z kolei Michael był smutny i wiecznie zestresowany od momentu, gdy na jego oczach dwa lata temu matka została zamordowana. On sam ledwo uszedł z życiem, i od tamtego czasu te przygnębiające uczucia zaczęły go coraz bardziej dołować i gnębić. Zatroskany ojciec nie wiedział już, co robić.
***
Pewnego dnia Roderick postanowił zabrać dzieci do wesołego miasteczka z myślą, żeby Michael chociaż na krótki czas oderwał się od swoich ponurych myśli. Przy okazji też zamierzał w ten sposób podziękować córce za piękną laurkę, nad którą ślęczała cały wczorajszy dzień. Był naprawdę wzruszony, gdy ujrzał niesamowicie piękny rysunek jak na jej wiek, który przedstawiał ich w czułym uścisku. Czy ten wypad to był rzeczywiście dobry pomysł? Oceńcie sami.
― Tatusiu, co to za niespodzianka? ― Dopytywała się Susan z promiennym uśmiechem na twarzy.
― Za chwilkę się dowiesz, kochanie ― Odparł ojciec zerkając w lusterko samochodu na syna; jego mina nie wskazywała, że jest zadowolony.
Jechali w trójkę w starym, wysłużonym Fordzie, który przynajmniej raz na tydzień potrzebował czułej naprawy ze strony Rodericka. Mimo, iż miał już nieco ponad dwadzieścia lat, nie mógł się z nim rozstać… Może to ze względu na jego sentymentalną wartość; ten samochód został zakupiony przez jego żonę, więc ciężko było mu się z nim rozstać, chociaż jego dzieci coraz częściej namawiały go na kupno czegoś lepszego od rozpadającego się rzęcha z lat osiemdziesiątych.
Z oddali już dało się dostrzec pokaźny plac wesołego miasteczka. Susan pisnęła z uciechy.
Ileż to razy zdarzało nam się popełnić wielki błąd przez zupełnie niewinny gest? Chcemy zrobić coś w dobrej intencji, a to zamienia się w istny koszmar. Jeden taki dobry gest potrafi sprawić człowiekowi tyle bólu i cierpienia, że po prostu nie wytrzymuje, i szuka śmierci; ucieczki od tych wszystkich uczuć, które z minuty na minutę niszczą go od środka, by w końcu zostawić za sobą pustkę, a człowiek staje się bezradny wobec własnych myśli i uczuć.
Ta historia opowiada o czterdziesto jedno letnim mężczyźnie wychowującym samotnie dwójkę wspaniałych dzieci: Siedmioletnią Susan i dwunastoletniego Michaela. Roderick Stonehead był dobrym człowiekiem, o którym nie można było powiedzieć złego słowa. Wszyscy go lubili i szanowali za jego troskę i niezwykłe poczucie humoru. Również jego dzieci były dobrze wychowane, spokojne i skore do pomocy. Roderick zawsze był człowiekiem miłym, i to czasami bardziej niż można by sobie życzyć, a z roku na rok staje się jeszcze milszy, więc niektórzy zaczęli podejrzewać, że za tymi dobrymi słowami kryje się kpina. Susan odziedziczyła charakter po ojcu, więc na jej widok aż chciało się zawołać „co za słodkie dziecko”. Z kolei Michael był smutny i wiecznie zestresowany od momentu, gdy na jego oczach dwa lata temu matka została zamordowana. On sam ledwo uszedł z życiem, i od tamtego czasu te przygnębiające uczucia zaczęły go coraz bardziej dołować i gnębić. Zatroskany ojciec nie wiedział już, co robić.
***
Pewnego dnia Roderick postanowił zabrać dzieci do wesołego miasteczka z myślą, żeby Michael chociaż na krótki czas oderwał się od swoich ponurych myśli. Przy okazji też zamierzał w ten sposób podziękować córce za piękną laurkę, nad którą ślęczała cały wczorajszy dzień. Był naprawdę wzruszony, gdy ujrzał niesamowicie piękny rysunek jak na jej wiek, który przedstawiał ich w czułym uścisku. Czy ten wypad to był rzeczywiście dobry pomysł? Oceńcie sami.
― Tatusiu, co to za niespodzianka? ― Dopytywała się Susan z promiennym uśmiechem na twarzy.
― Za chwilkę się dowiesz, kochanie ― Odparł ojciec zerkając w lusterko samochodu na syna; jego mina nie wskazywała, że jest zadowolony.
Jechali w trójkę w starym, wysłużonym Fordzie, który przynajmniej raz na tydzień potrzebował czułej naprawy ze strony Rodericka. Mimo, iż miał już nieco ponad dwadzieścia lat, nie mógł się z nim rozstać… Może to ze względu na jego sentymentalną wartość; ten samochód został zakupiony przez jego żonę, więc ciężko było mu się z nim rozstać, chociaż jego dzieci coraz częściej namawiały go na kupno czegoś lepszego od rozpadającego się rzęcha z lat osiemdziesiątych.
Z oddali już dało się dostrzec pokaźny plac wesołego miasteczka. Susan pisnęła z uciechy.
― Hej, Michael! Zobacz! ― Krzyczała podskakując w fotelu ― Dziękuję tato!
― Nie ma za co kochanie.
Po dłuższej walce z parkingiem przy wesołym miasteczku w końcu ujrzeli zwycięski widok; wolne miejsce. Wysiedli z samochodu, i skierowali się ku bramie wejściowej.
Roderick zerknął z ukosa na syna; posmutniał na widok jego zwykłej, przygnębionej miny. Wyglądał nawet jeszcze bardziej smutno niż zazwyczaj. A może w głębi duszy się cieszy, ale nie chce tego okazać? Człowiek jest dziwnym tworem; woli zachować się tak, żeby zmienić plany innych, zamiast cieszyć się razem z nimi.
Po zapłaceniu za wejście jego portfel nieco schudł, a przecież i tak byli ostatnio w nieciekawej sytuacji finansowej, ale czego nie robi się dla szczęścia innych. No przynajmniej cieszy się Susan, bo syn najwyraźniej miał przeciwne uczucia.
― Co taka smutna mina? ― Nie wytrzymał w końcu ojciec.
― No… Myślałem że będzie nieco większe… ― Ogarnął gestem wesołe miasteczko.
― Michael, proszę cię. Nie znam cię pierwszy…
― To właśnie tu byłem z mamą, gdy… no wiesz.
― Co?!
Jęknął w duchu. Nagle wesołe miasteczko już nie było dla niego takie wesołe. Wręcz przeciwnie; Wszystko zdawało się teraz podejrzane i ponure.
― Jak to? Nie wiedziałeś o tym? ― Obruszył się syn.
― Wiedziałem, że w jakimś wesołym miasteczku, ale… przecież nigdy nie zabrałbym cię tutaj gdybym o tym wiedział i… wybacz ― Pobladł lekko.
Starał się pocieszać, że przynajmniej Susan wydaje się szczęśliwa, ale ta wiadomość przykryła cieniem wszelkie inne uczucia. Już nawet chciał wrócić z dziećmi do samochodu nawet nie skorzystawszy z żadnej atrakcji, ale postanowił dać uciechę małej. Ale nie na długo; to miejsce sprawiało go o powrót wielu przepłakanych nocy, gdy Rosalie, jego żona, odeszła.
Susan pobiegła ku małej karuzelce z siedzeniami w kształcie koników. Dosiadła jednego z nich, i zaczęła się kręcić, rycząc z uciechy. Szybciej… i jeszcze bardziej promienny uśmiech na twarzy córki. Jeszcze szybciej. Przestała się uśmiechać, bo teraz rozpędziła się do niebezpiecznej prędkości, dwie sekundy później… na twarzy Susan pojawił się grymas przerażenia, wczepiła się kurczowo w konika. Teraz aż się rozmywała w oczach.
Roderick poczuł magle falę strachu. Co się dzieje? Przecież takie karuzele nigdy nie kręcą się tak szybko, a ta przekroczyła prędkość dziesięciokrotnie.
W panice rozglądnął się za stanowiskiem kontrolującym tą przeklętą machinę. Stało przy niej zakapturzona postać podnosząc dźwignię coraz wyżej, a Susan zaczęła przeraźliwie krzyczeć, co spowodowało również wrzaski ze strony Michaela wskazującego pod stanowisko kontrolne. Ojciec przeżył kolejny wstrząs. Pod stopami czarnej postaci leżał bezwładnie zakrwawiona postać w zielonym mundurku; takie właśnie noszą pracownicy …co tu się dzieje?!
Nie mógł już znieść wrzasku Susan, i szybko podbiegł do owej postaci stojącej na martwym ciele, i odepchnął się z całej siły obok. To był błąd; ręka mordercy zaciśnięta na drążku wyrwała ją na najwyższym poziomie prędkości. Postać upadła na betonową posadzkę, z głowy spadł jej kaptur, ukazując uśmiechniętą mściwie twarz szaleńca.
― Ty sukinsynu! Wyłącz to! ― Ryknął Roderick, siląc się na moc w głosie, ale wyszedł mu raczej przerażony jęk.
― Tato! ― Krzyknął Michael ― To on! To on zabił mamę!
Nagle eksplodowała w nim wściekłość, niczym bomba zżerając wszelkie przerażenie i troski. Jednak miał na to tylko sekundę, bo zdarzyło się coś, co zmusiło go do odwrócenia wzroku od tej wyszczerzonej, sadystycznej twarzy; Susan wypadła z ogromną prędkością z karuzeli, i z potężnym impetem uderzyła o betonową ścianę tunelu strachu. Zsunęła się ze ściany prosto w błotnistą kałużę.
― Niee! Susan! Susan, powiedz coś! ― Wrzasnął zrozpaczony ojciec biegnąc z Michaelem u boku do rannej córki.
Natychmiast zbiegł się tłum, więc Roderick zaczął niemalże przemocą przepychać się ku niej. Jego córka miała poustawiane kończyny pod dziwnymi kątami, twarz i pierś walała się od świeżej krwi.
― Zadzwońcie po karetkę! Szybko! Susan… ― Głos mu się załamał.
Upadł twardo na kolana przy nieruchomej Susan, i sprawdził puls. Jest! Jest puls! W jego duszy rozbłysła iskierka nadziei, pytanie tylko czy zaniknie, czy może raczej utworzy ognisko radości. Dlaczego nie znamy przyszłości? Dlaczego? Dlaczego?!
Kilka minut później zjawiło się dwoje ludzi w białych fartuchach z noszami w dłoniach, i natychmiast ją na nich złożyli. Pobiegli ku otwartym tylnym drzwiom ambulansu z Roderickiem i Michaelem depczącymi im po piętach.
Szybko włożyli ją do środka zapełnionego przeróżnymi ustrojstwami. W środku czekał już kolejny lekarz, który natychmiast wziął się za badanie jego córki. Roderick i Michael usiedli przy niej przyglądając się poczynaniom dwóch zestresowanych lekarzy, podczas gdy trzeci usiadł za kółkiem, i natychmiast wyjechał na ulicę włączywszy uprzednio syrenę alarmową.
Zrozpaczony ojciec skrył twarz za dłońmi, wypowiadając w myślach najróżniejsze przysięgi Bogu. Pewnie to jest i tak pozbawione sensu, ale cóż mu teraz pozostało? Zawsze był pobożnym człowiekiem, więc miał nadzieję, że jego modły zostaną wysłuchane. Przecież to nie jest byle modlitwa o błachą sprawę. Musi zostać wysłuchana! Nie dopuszczał do siebie myśli, że już nigdy nie usłyszy słodkiego głosu Susan.
― Cholera jasna! Tracimy ją! ― Krzyknął pierwszy lekarz rozglądając się gorączkowo za jakimś przyrządem.
― Może ja… ― Jęknął bezradnie Roderick.
― Nie! Niech pan weźmie coś na uspokojenie. Proszę ― Zaproponował drugi lekarz przypatrując się mu z niekłamanym współczuciem.
Roderick przyjął tabletkę z wdzięcznością i opadł z powrotem na krzesło wycierając łzy spływające po policzkach, i upadające na ubłocone spodnie.
Dojechali. Wszyscy trzej lekarze szybko podbiegli do noszy otworzywszy tyle drzwi ambulansu, i wybiegli czym prędzej na zewnątrz z rodziną poszkodowanej.
Roderick widział wszystko jak przez mgłę, słyszał jakby z oddali. Świat jakby wrzucił na najwolniejsze tempo, zł0ośliwie dopasowując się do przykrej sytuacji, aby męki Rodericka trwały jak najdłużej.
Wpadli na długi biały korytarz, zmierzając ku dwuskrzydłowym drzwiom na samym końcu; do Sali operacyjnej. Gdy byli już tuż, tuż, polecili im, aby tutaj zaczekali.
Ojciec z wielkim bólem w sercu patrzył na oddalającą się szybko córkę… oddalającą się także z tego świata. Czemu wybrał akurat to piekielne wesołe miasteczko?! To wszystko jego wina! To przez niego córka jest bliska śmierci! Co z niego za ojciec?! Mógł to przewidzieć, zapytać się wcześniej syna… Jakże się chciało cofnąć wskazówki zegara, i po prostu zostać w bezpiecznym domu.
Zapłakał gorzko.
Dziesięć minut później wyszła kobieta w białym fartuchu. Ojciec natychmiast powstał i zakrzyczał ją pytaniami w akompaniamencie syna.
― Żyje?! Żyje? Niech mi pani powie, że żyje!
Kobieta nie śmiała spojrzeć mu w oczy. Nie wiadomo czy przez wiadomości, jakie przyniosła, czy też fakt, że Roderick wyglądał naprawdę przykro; łzy spływały strumieniami, oczy całe przekrwione, twarz czerwona, ubranie ubłocone… powtarzał w duchu jak mantrę trzy słowa: Powiedz, że żyje!
Wydawało się, że kobieta nigdy nie wypowie tego, z czym przyszła, i po kilku sekundach milczenia już miał przemożną ochotę odepchnięcia jej na bok, i wtargnięcia do Sali operacyjnej. Jednak w końcu odzyskała głos:
― Przykro mi.
― Nie!
Nowa fala dreszczy i łez doprowadziła go aż do drgawek. Serce paliło go jak rażone ogniem, nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Upadł na kolana, chwycił ręce za głowę. Zaczął wykrzykiwać jakieś słowa, których nawet on sam nie mógł zrozumieć.
Przed oczyma wciąż miał roześmianą twarz córki. Silne drgawki sparaliżowały ciało. Przeraźliwy płacz niósł się echem po korytarzach. Krzyki kobiety i Michaela dźwięczały mu w uszach, zlewając się w jakieś przytłumione odgłosy.
Nagle coś w nim zamarło. Ból przełamał barierę. To już koniec. Drżącą ręką wyciągnął sztylet z kieszeni, i wśród mrożących krew w żyłach krzyków Michaela wbił długie ostrze w pierś.
Odszedł, pozostawiając syna samego.
Ta historia opowiada o czterdziesto jedno letnim mężczyźnie wychowującym samotnie dwójkę wspaniałych dzieci: Siedmioletnią Susan i dwunastoletniego Michaela. Roderick Stonehead był dobrym człowiekiem, o którym nie można było powiedzieć złego słowa. Wszyscy go lubili i szanowali za jego troskę i niezwykłe poczucie humoru. Również jego dzieci były dobrze wychowane, spokojne i skore do pomocy. Roderick zawsze był człowiekiem miłym, i to czasami bardziej niż można by sobie życzyć, a z roku na rok staje się jeszcze milszy, więc niektórzy zaczęli podejrzewać, że za tymi dobrymi słowami kryje się kpina. Susan odziedziczyła charakter po ojcu, więc na jej widok aż chciało się zawołać „co za słodkie dziecko”. Z kolei Michael był smutny i wiecznie zestresowany od momentu, gdy na jego oczach dwa lata temu matka została zamordowana. On sam ledwo uszedł z życiem, i od tamtego czasu te przygnębiające uczucia zaczęły go coraz bardziej dołować i gnębić. Zatroskany ojciec nie wiedział już, co robić.
***
Pewnego dnia Roderick postanowił zabrać dzieci do wesołego miasteczka z myślą, żeby Michael chociaż na krótki czas oderwał się od swoich ponurych myśli. Przy okazji też zamierzał w ten sposób podziękować córce za piękną laurkę, nad którą ślęczała cały wczorajszy dzień. Był naprawdę wzruszony, gdy ujrzał niesamowicie piękny rysunek jak na jej wiek, który przedstawiał ich w czułym uścisku. Czy ten wypad to był rzeczywiście dobry pomysł? Oceńcie sami.
― Tatusiu, co to za niespodzianka? ― Dopytywała się Susan z promiennym uśmiechem na twarzy.
― Za chwilkę się dowiesz, kochanie ― Odparł ojciec zerkając w lusterko samochodu na syna; jego mina nie wskazywała, że jest zadowolony.
Jechali w trójkę w starym, wysłużonym Fordzie, który przynajmniej raz na tydzień potrzebował czułej naprawy ze strony Rodericka. Mimo, iż miał już nieco ponad dwadzieścia lat, nie mógł się z nim rozstać… Może to ze względu na jego sentymentalną wartość; ten samochód został zakupiony przez jego żonę, więc ciężko było mu się z nim rozstać, chociaż jego dzieci coraz częściej namawiały go na kupno czegoś lepszego od rozpadającego się rzęcha z lat osiemdziesiątych.
Z oddali już dało się dostrzec pokaźny plac wesołego miasteczka. Susan pisnęła z uciechy.
Ileż to razy zdarzało nam się popełnić wielki błąd przez zupełnie niewinny gest? Chcemy zrobić coś w dobrej intencji, a to zamienia się w istny koszmar. Jeden taki dobry gest potrafi sprawić człowiekowi tyle bólu i cierpienia, że po prostu nie wytrzymuje, i szuka śmierci; ucieczki od tych wszystkich uczuć, które z minuty na minutę niszczą go od środka, by w końcu zostawić za sobą pustkę, a człowiek staje się bezradny wobec własnych myśli i uczuć.
Ta historia opowiada o czterdziesto jedno letnim mężczyźnie wychowującym samotnie dwójkę wspaniałych dzieci: Siedmioletnią Susan i dwunastoletniego Michaela. Roderick Stonehead był dobrym człowiekiem, o którym nie można było powiedzieć złego słowa. Wszyscy go lubili i szanowali za jego troskę i niezwykłe poczucie humoru. Również jego dzieci były dobrze wychowane, spokojne i skore do pomocy. Roderick zawsze był człowiekiem miłym, i to czasami bardziej niż można by sobie życzyć, a z roku na rok staje się jeszcze milszy, więc niektórzy zaczęli podejrzewać, że za tymi dobrymi słowami kryje się kpina. Susan odziedziczyła charakter po ojcu, więc na jej widok aż chciało się zawołać „co za słodkie dziecko”. Z kolei Michael był smutny i wiecznie zestresowany od momentu, gdy na jego oczach dwa lata temu matka została zamordowana. On sam ledwo uszedł z życiem, i od tamtego czasu te przygnębiające uczucia zaczęły go coraz bardziej dołować i gnębić. Zatroskany ojciec nie wiedział już, co robić.
***
Pewnego dnia Roderick postanowił zabrać dzieci do wesołego miasteczka z myślą, żeby Michael chociaż na krótki czas oderwał się od swoich ponurych myśli. Przy okazji też zamierzał w ten sposób podziękować córce za piękną laurkę, nad którą ślęczała cały wczorajszy dzień. Był naprawdę wzruszony, gdy ujrzał niesamowicie piękny rysunek jak na jej wiek, który przedstawiał ich w czułym uścisku. Czy ten wypad to był rzeczywiście dobry pomysł? Oceńcie sami.
― Tatusiu, co to za niespodzianka? ― Dopytywała się Susan z promiennym uśmiechem na twarzy.
― Za chwilkę się dowiesz, kochanie ― Odparł ojciec zerkając w lusterko samochodu na syna; jego mina nie wskazywała, że jest zadowolony.
Jechali w trójkę w starym, wysłużonym Fordzie, który przynajmniej raz na tydzień potrzebował czułej naprawy ze strony Rodericka. Mimo, iż miał już nieco ponad dwadzieścia lat, nie mógł się z nim rozstać… Może to ze względu na jego sentymentalną wartość; ten samochód został zakupiony przez jego żonę, więc ciężko było mu się z nim rozstać, chociaż jego dzieci coraz częściej namawiały go na kupno czegoś lepszego od rozpadającego się rzęcha z lat osiemdziesiątych.
Z oddali już dało się dostrzec pokaźny plac wesołego miasteczka. Susan pisnęła z uciechy.
― Hej, Michael! Zobacz! ― Krzyczała podskakując w fotelu ― Dziękuję tato!
― Nie ma za co kochanie.
Po dłuższej walce z parkingiem przy wesołym miasteczku w końcu ujrzeli zwycięski widok; wolne miejsce. Wysiedli z samochodu, i skierowali się ku bramie wejściowej.
Roderick zerknął z ukosa na syna; posmutniał na widok jego zwykłej, przygnębionej miny. Wyglądał nawet jeszcze bardziej smutno niż zazwyczaj. A może w głębi duszy się cieszy, ale nie chce tego okazać? Człowiek jest dziwnym tworem; woli zachować się tak, żeby zmienić plany innych, zamiast cieszyć się razem z nimi.
Po zapłaceniu za wejście jego portfel nieco schudł, a przecież i tak byli ostatnio w nieciekawej sytuacji finansowej, ale czego nie robi się dla szczęścia innych. No przynajmniej cieszy się Susan, bo syn najwyraźniej miał przeciwne uczucia.
― Co taka smutna mina? ― Nie wytrzymał w końcu ojciec.
― No… Myślałem że będzie nieco większe… ― Ogarnął gestem wesołe miasteczko.
― Michael, proszę cię. Nie znam cię pierwszy…
― To właśnie tu byłem z mamą, gdy… no wiesz.
― Co?!
Jęknął w duchu. Nagle wesołe miasteczko już nie było dla niego takie wesołe. Wręcz przeciwnie; Wszystko zdawało się teraz podejrzane i ponure.
― Jak to? Nie wiedziałeś o tym? ― Obruszył się syn.
― Wiedziałem, że w jakimś wesołym miasteczku, ale… przecież nigdy nie zabrałbym cię tutaj gdybym o tym wiedział i… wybacz ― Pobladł lekko.
Starał się pocieszać, że przynajmniej Susan wydaje się szczęśliwa, ale ta wiadomość przykryła cieniem wszelkie inne uczucia. Już nawet chciał wrócić z dziećmi do samochodu nawet nie skorzystawszy z żadnej atrakcji, ale postanowił dać uciechę małej. Ale nie na długo; to miejsce sprawiało go o powrót wielu przepłakanych nocy, gdy Rosalie, jego żona, odeszła.
Susan pobiegła ku małej karuzelce z siedzeniami w kształcie koników. Dosiadła jednego z nich, i zaczęła się kręcić, rycząc z uciechy. Szybciej… i jeszcze bardziej promienny uśmiech na twarzy córki. Jeszcze szybciej. Przestała się uśmiechać, bo teraz rozpędziła się do niebezpiecznej prędkości, dwie sekundy później… na twarzy Susan pojawił się grymas przerażenia, wczepiła się kurczowo w konika. Teraz aż się rozmywała w oczach.
Roderick poczuł magle falę strachu. Co się dzieje? Przecież takie karuzele nigdy nie kręcą się tak szybko, a ta przekroczyła prędkość dziesięciokrotnie.
W panice rozglądnął się za stanowiskiem kontrolującym tą przeklętą machinę. Stało przy niej zakapturzona postać podnosząc dźwignię coraz wyżej, a Susan zaczęła przeraźliwie krzyczeć, co spowodowało również wrzaski ze strony Michaela wskazującego pod stanowisko kontrolne. Ojciec przeżył kolejny wstrząs. Pod stopami czarnej postaci leżał bezwładnie zakrwawiona postać w zielonym mundurku; takie właśnie noszą pracownicy …co tu się dzieje?!
Nie mógł już znieść wrzasku Susan, i szybko podbiegł do owej postaci stojącej na martwym ciele, i odepchnął się z całej siły obok. To był błąd; ręka mordercy zaciśnięta na drążku wyrwała ją na najwyższym poziomie prędkości. Postać upadła na betonową posadzkę, z głowy spadł jej kaptur, ukazując uśmiechniętą mściwie twarz szaleńca.
― Ty sukinsynu! Wyłącz to! ― Ryknął Roderick, siląc się na moc w głosie, ale wyszedł mu raczej przerażony jęk.
― Tato! ― Krzyknął Michael ― To on! To on zabił mamę!
Nagle eksplodowała w nim wściekłość, niczym bomba zżerając wszelkie przerażenie i troski. Jednak miał na to tylko sekundę, bo zdarzyło się coś, co zmusiło go do odwrócenia wzroku od tej wyszczerzonej, sadystycznej twarzy; Susan wypadła z ogromną prędkością z karuzeli, i z potężnym impetem uderzyła o betonową ścianę tunelu strachu. Zsunęła się ze ściany prosto w błotnistą kałużę.
― Niee! Susan! Susan, powiedz coś! ― Wrzasnął zrozpaczony ojciec biegnąc z Michaelem u boku do rannej córki.
Natychmiast zbiegł się tłum, więc Roderick zaczął niemalże przemocą przepychać się ku niej. Jego córka miała poustawiane kończyny pod dziwnymi kątami, twarz i pierś walała się od świeżej krwi.
― Zadzwońcie po karetkę! Szybko! Susan… ― Głos mu się załamał.
Upadł twardo na kolana przy nieruchomej Susan, i sprawdził puls. Jest! Jest puls! W jego duszy rozbłysła iskierka nadziei, pytanie tylko czy zaniknie, czy może raczej utworzy ognisko radości. Dlaczego nie znamy przyszłości? Dlaczego? Dlaczego?!
Kilka minut później zjawiło się dwoje ludzi w białych fartuchach z noszami w dłoniach, i natychmiast ją na nich złożyli. Pobiegli ku otwartym tylnym drzwiom ambulansu z Roderickiem i Michaelem depczącymi im po piętach.
Szybko włożyli ją do środka zapełnionego przeróżnymi ustrojstwami. W środku czekał już kolejny lekarz, który natychmiast wziął się za badanie jego córki. Roderick i Michael usiedli przy niej przyglądając się poczynaniom dwóch zestresowanych lekarzy, podczas gdy trzeci usiadł za kółkiem, i natychmiast wyjechał na ulicę włączywszy uprzednio syrenę alarmową.
Zrozpaczony ojciec skrył twarz za dłońmi, wypowiadając w myślach najróżniejsze przysięgi Bogu. Pewnie to jest i tak pozbawione sensu, ale cóż mu teraz pozostało? Zawsze był pobożnym człowiekiem, więc miał nadzieję, że jego modły zostaną wysłuchane. Przecież to nie jest byle modlitwa o błachą sprawę. Musi zostać wysłuchana! Nie dopuszczał do siebie myśli, że już nigdy nie usłyszy słodkiego głosu Susan.
― Cholera jasna! Tracimy ją! ― Krzyknął pierwszy lekarz rozglądając się gorączkowo za jakimś przyrządem.
― Może ja… ― Jęknął bezradnie Roderick.
― Nie! Niech pan weźmie coś na uspokojenie. Proszę ― Zaproponował drugi lekarz przypatrując się mu z niekłamanym współczuciem.
Roderick przyjął tabletkę z wdzięcznością i opadł z powrotem na krzesło wycierając łzy spływające po policzkach, i upadające na ubłocone spodnie.
Dojechali. Wszyscy trzej lekarze szybko podbiegli do noszy otworzywszy tyle drzwi ambulansu, i wybiegli czym prędzej na zewnątrz z rodziną poszkodowanej.
Roderick widział wszystko jak przez mgłę, słyszał jakby z oddali. Świat jakby wrzucił na najwolniejsze tempo, zł0ośliwie dopasowując się do przykrej sytuacji, aby męki Rodericka trwały jak najdłużej.
Wpadli na długi biały korytarz, zmierzając ku dwuskrzydłowym drzwiom na samym końcu; do Sali operacyjnej. Gdy byli już tuż, tuż, polecili im, aby tutaj zaczekali.
Ojciec z wielkim bólem w sercu patrzył na oddalającą się szybko córkę… oddalającą się także z tego świata. Czemu wybrał akurat to piekielne wesołe miasteczko?! To wszystko jego wina! To przez niego córka jest bliska śmierci! Co z niego za ojciec?! Mógł to przewidzieć, zapytać się wcześniej syna… Jakże się chciało cofnąć wskazówki zegara, i po prostu zostać w bezpiecznym domu.
Zapłakał gorzko.
Dziesięć minut później wyszła kobieta w białym fartuchu. Ojciec natychmiast powstał i zakrzyczał ją pytaniami w akompaniamencie syna.
― Żyje?! Żyje? Niech mi pani powie, że żyje!
Kobieta nie śmiała spojrzeć mu w oczy. Nie wiadomo czy przez wiadomości, jakie przyniosła, czy też fakt, że Roderick wyglądał naprawdę przykro; łzy spływały strumieniami, oczy całe przekrwione, twarz czerwona, ubranie ubłocone… powtarzał w duchu jak mantrę trzy słowa: Powiedz, że żyje!
Wydawało się, że kobieta nigdy nie wypowie tego, z czym przyszła, i po kilku sekundach milczenia już miał przemożną ochotę odepchnięcia jej na bok, i wtargnięcia do Sali operacyjnej. Jednak w końcu odzyskała głos:
― Przykro mi.
― Nie!
Nowa fala dreszczy i łez doprowadziła go aż do drgawek. Serce paliło go jak rażone ogniem, nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Upadł na kolana, chwycił ręce za głowę. Zaczął wykrzykiwać jakieś słowa, których nawet on sam nie mógł zrozumieć.
Przed oczyma wciąż miał roześmianą twarz córki. Silne drgawki sparaliżowały ciało. Przeraźliwy płacz niósł się echem po korytarzach. Krzyki kobiety i Michaela dźwięczały mu w uszach, zlewając się w jakieś przytłumione odgłosy.
Nagle coś w nim zamarło. Ból przełamał barierę. To już koniec. Drżącą ręką wyciągnął sztylet z kieszeni, i wśród mrożących krew w żyłach krzyków Michaela wbił długie ostrze w pierś.
Odszedł, pozostawiając syna samego.