Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Świat Dysku "Pyłek"
#16
Ech. Czytałeś "Łusp!"? Vimes jest kapitanem, co do Marchewy to nie pamiętam, Detrytus pracuje nadal, Cuddy nie żyje...

A to opowiadanie nie jest osadzone gdzieś dokładnie w czasie.

Argumenty w akapicie II:

- Cuddy zmarł pod koniec Zbrojnych bodajże. I co to ma do obecnej sytuacji?

- ... . Już dawno nie.

- NAPISAŁEM "Żyją tam jednak stworzenia. Na przykład, nie odkryte jeszcze plemię ciut ludzi wiercące w rzece tunele lub dosyć ciekawe odmiany niejadalnych ryb." JESZCE NIE ODKRYTE. Czyt. jak można o nich napisać jeśli ich nie odkryto? Jedynym świadkiem ich obecności był na razie Detrytus. No i istnieje tylko jedna szansa na milion że ciutludzie mogą mieszkać gdzie indziej. Big Grin

- W Ankh Morpork zawsze są jacyś gapie. A co do ratowania dobytku... to Ankh Morpork. A Nooby Nobs był wtedy nad Ankh. Z tego co pamiętam w "Kolorze Magii" pożar gasili. W "Straż! Straż!" bodajże też.

- Nie ma słowa o salutowaniu trolla w moim tekście.

-A co do myślenia to głowy im się wtedy przegrzewały... (Jeden, diamentowy, poszedł w "Łups!" do chłodni by schłodzić umysł podczas rozmowy z Samem).

Ech. Jak tak teraz przejrzałem na spokojnie to trzeba poprosić moderatora o wstawienie wersji poprawionej. Dialogi...

P.S. Pozdrowienia dla kolegi od Prachetta. Tongue



Odpowiedz
#17
Rincewind rozejrzał się dookoła. Był w Morkach.
DZIEŃDOBRY. ZNOWU SIĘ WIDZIMY.
-Och. To ty?
WIĘKSZOŚĆ LUDZI INACZEJ REAGUJE NA MÓJ WIDOK.
Śmierć przestawił kosę i oparł się o nią. Miał ochotę na krótką rozmowę. Był pewien że wykona dziś swą pracę. Z Morków pod wieczór nikt nie wyszedł jeszcze żywy.
- Czy ja nie żyje?
CHYBA TO JUŻ PRZERABIALIŚMY, RINCEWIND. JA TYLKO MAM SKROMNĄ NADZIEJE ŻE W KRÓTCE TAK.
-Ja chyba nie. – Mag rozejrzał się w około. Nigdzie nie było dogodnej drogi ucieczki przed zbliżającymi się właśnie zbirami. – Czy możemy to odłożyć na później?
OBAWIAM SIĘ ŻE NIE TYM RAZEM. ZRÓB MI TĄ PRZYJEMNOŚĆ I TYM RAZEM ZGIŃ JAK PORZĄDNY CZŁOWIEK. NIE MASZ DOKĄD UCIEC.
Zbiry przystanęły na chwilę widząc szatę maga, ale ruszyły powrotem widząc jej lokatora.
CZY MOŻESZ BYĆ TAK MIŁY I STAWIAĆ OPÓR?
W tej sytuacji Rincewind mógł się spodziewać między innymi Straży Miejskiej, G.S.P. Dibblera sprzedającego swoje kiełbaski, przedstawiciela Gildii Umytych Zbirów (Jedna z nowszych w Ankh Morpork) lub innej postaci mogącej uratować go w tej sytuacji. Zdecydowanie nie spodziewał się jednak deszczu psów. Dwóch przyszłych oprawców dostało spadającym buldogiem, którego spadochron, w przeciwieństwie do oprychów, nie uratował. Innemu wpadł w ręce słodki szczeniak. Ostatni zwiewał właśnie przed Chihuahua odczuwającym wielki pociąg seksualny do jego stopy.
Korzystając z tego że Śmierć rozmawiał właśnie z ofiarami buldoga Rincewind wymknął się ukradkiem.
To był zdecydowanie jeden z dziwniejszych dni w jego życiu. Jedyne, czego był teraz pewien, to to, że na pewno nie chce iść do Niewidocznego Uniwersytetu.

W gabinecie Ventinariego panował przenikliwy chłód. Patrycjusz siedział w swoim fotelu i notował gęsim piórem na kartce. Pióro przeraźliwie zeskrobało. Mała kra zamarzniętego tuszu poruszyła się gdy lotka zanurzyła się w płynie.
- Proszę, nie wkładaj drewna. I tak jest za gorąco.
Drumkott wyprostował się i odszedł potykając się o kilka szalików z kłodą w ręku. Po chwili wrócił.
- Nie widział pan mojego ołówka?
- Omawiałem z panem von Lipwigiem sprawy poczty.
- Och. Pójdę po nowy.
Służący ukłonił się i wyszedł.
Vetinari przyjrzał się rogowi gabinetu. Nikogo tam nie było widać.
- Forma dobra jak zawsze, co? – mruknął, a następnie zawołał głośniej. – Przygotuj moją karetę Drumkott.
Po chwili czarny powóz z charakterystycznym czarnych herbem na (podobno) każdym boku podjechał pod drzwi pałacu. Patrycjusz wszedł do środka i zatrzasnął drzwiczki. - Jedź jak mówię. – Vetinari poprawił się na siedzisku.
- Po krótkiej chwili dojechali do zapomnianych już dzielnic Ankh. Patrycjusz wyszedł nie zapominając o wbiciu wysuwanego ostrza z laski w kark woźnicy. Wszyscy wiedzieli o ostrzu i każdy wiedział że nie istnieje. Po co to zmieniać? A co do zabójstwa, to Lu-Tzu był by smutny gdyby ktoś wiedział o jego pracowni.
Kilku mnichów wyszło z drzwi naprzeciwko i zaczęło skakać i klaskać w rytm muzyki wybijanej przez bębenki śpiewając przy tym potępieńczo. Z okien nie wychylił się nikt i nikt nie rzucił tradycyjnie butem lub zgniłym warzywem, które w większości jest owocem. Na przykład pomidor. Nie stało się to, gdyż wszyscy potencjalni miotacze dawno się wynieśli.
- Ciekawy spektakl – pochwalił Vetinari i zaczął anemicznie klaskać w dłonie. Laska wisiała na prawej.
Mnisi zatrzymali się w pół ruchu. Zazwyczaj ta błazenada pomagała i większość prawdopodobnych świadków zwiewała by w popłochu. Patrycjusz podszedł w tym czasie do niedostrzeżonego przez nikogo sprzątacza w takim samym mnisim stroju i spytał.
- Będziemy rozmawiać tu, czy wejdziemy?
Lu-Tzu przyjrzał mu się dokładnie.
Ventinari spojrzał nań jednoznacznie.
Stali tak chwilę. Mnisi ruszyli się z powrotem, tym razem do zdezelowanego budynku.
Obaj stali by tak jeszcze długo, gdyby nie to, ze Patrycjusz miał mało czasu. Wskazał ręką drzwi rudery okupowanej przez niedoszłych tancerzy.
- Ja tu tylko sprzątam.
- Wiem, dlatego do ciebie przyszedłem. Lu-Tzu, jeśli dobrze pamiętam?
- Pamiętasz?
- Co pamiętam?
-Nie nic.
- Ależ dokończ proszę. – W tonie głosu patrycjusza dało się wyczuć coś, przez co nie miało się ochoty na grotę ze skorpionami, będącą logicznym następstwem braku odpowiedzi.
- Jabłko?
- Nie udawaj. Mam mało czasu.
- Nic nie rozumiem.
- Ależ właśnie w tym moja głowa. Wejdźmy proszę.
- Naprawdę pamiętasz?
- To, że jesteście mnichami kontrolującymi upływ cza…
- Nie tu na ulicy! Jeszcze ktoś usłyszy. Wejdźmy.
Typowa rozmowa z Vetinarim wyglądała ta. Najpierw się z nim nie zgadzasz a potem dziwisz się sobie jak mogłeś być taki głupi.
Wnętrze budynku zapełnione było wielką ilością różnorakich wałów.
Vetinari wyjął ukradkiem mały papierek i pióro.
-Herbatki, Patrycjuszu?

Vetinari obudził się z bólem głowy. Odruchowo sprawdził kieszenie i odnalazł kawalątek papieru zapisany jego drobnym pismem.
„Drogi Ja,
Wiem że nie pamiętasz co się właśnie stał, jedynie to, ze jechałeś gdzieś. Należą Ci się wyjaśnienia. „
W Tym miejscu narysowana była mikroskopijna mapka z znakiem „x” przy jednej z ulic.
„Tu znajduje się zakon pewnych mnichów sprawujących władzę nad czasem. Po jakiejkolwiek wizycie osoby z zewnątrz poją ją herbatą z ziołami powodującą zanik pamięci. Oto twój własny raport z wizyty.
(Tu napisz raport)
Dali mi herbate, tak jak było na karteczce. Nie pije do końca rozmowy. Mają dziwne zakłócenia czasoprzestrzeni. Mogę spodziewać się problemów w Ankh Morpork. Nie przyznają się do deszczu psów.

P.S. Nie zapomnij napisać nową wiadomość powitalną na wypadek następnej wycieczki do klasztoru.”
Vetinari nie zastanawiał się zbyt długo. Jego charakteru pisma nie dało się praktycznie podrobić , siadł więc za biurkiem i rozpoczął przepisywanie pierwszego akapitu na równie mały skrawek papieru.


Odpowiedz
#18
Rozdział 6
Staż Miejska nigdy nie miała dużo roboty, no może tylko w nielicznych przypadkach ataków smoków i innych maszkar z mackami. Czasem Sam Vimes musiał kłopotać się z panoszącą się po ulicach wolnością słowa lub szaleńcami chcącymi wsadzić kaprala Noobs’a na tron. Dawno temu pojawił się przerośnięty krasnolud, Marchewa, chcący pracować porządnie, innymi czasy zaś Śmierć przestał pracować, zostawiając miasto sam na sam z wózkami na zakupy. Ba, Sam wziął nawet ślub! Nigdy jednak nie miał doczynienia z myślącym trollem. Detrytus nie był niestety przypadkiem odosobnionym. Ostatniej nocy na posterunek na ulicy Wiązów przyszedł Wulkanit i dobrowolnie przyznał się do sprzedaży slabu nieletnim. Zapytany czemu, odpowiedział ze męczyło go sumienie. W południe zjawiła się na Królewskiej Drodze pewna pani w zielonym skarżąc się na nachalnego trolla adoratora, recytującego wiersz własnej produkcji. Nie był to nawet zły wiersz, ale kto chciał by dzielić łoże z górą? Prawdziwe problemy miały się dopiero zacząć, gdyż zbliżały się obchody bitwy w dolinie Koom. Sam cieszył się tylko, ze nie musiał zatwierdzać nowych przewodniczących nowopowstałej Gildii Samobójców.
-Komendancie. – Detrytus wszedł do gabinetu i zasalutował. Vimes chyba nigdy się do tego nie przyzwyczai, a to już drugi dzień jego inteligencji.
- Jak tam nowy hełm?
-Świetnie pochłania ciepło, sir. Kapitan Marchewa każe donieść o rosnących niepokojach w mieście. Myślę, że mogły mieć z tym coś wspólnego deszcze psów, sir.
-Magowie już je wyjaśnili?
-Twierdzą ,że to coś wspólnego z zakrzywieniem pola magicznego Dysku. Osobiście powiązuję sprawę z zaginięciem inwentarza ze schroniska na równinie Sto Lat.
-Zostają jeszcze spadochrony. – Sam zapalił cygaro. – Co z tymi tłumami?
-Twierdzą, że stoi za tym Ventinari.
-Nonsens.
-Zgadzam się, ale nie słuchali trolla, sir.
-Doprawdy? Zawsze się słuchali.
-Brzydzę się przemocy.
Sam zaciągnął się dymem. W takich chwilach żałował, że obiecał Sybilli abstynencję.
-I nie będę jadł mięsa. To niehumanitarne.
W takich momentach żałował tego szczególnie.
-Czego chce ten tłum?
-Obawiam się że rebelii.

Vetinari schylił się by podnieść coś z podłogi. Bełt wbił się w oparcie fotela na wysokości jego głowy sekundę później.
-Wiesz, że wylali by cię z Gidli za taką niekompetencję? – Patrycjusz uniósł się i ukazał naładowaną kuszę pistoletową. – Wiem ze ten model jest jednostrzałowy i że nie ma innego wyjścia z tego pokoju niż przez linię strzału. Jestem dokładnie tak samo cierpliwy jak ty, więc Mozę nie traćmy czasu, tylko porozmawiajmy jak dżentelmeni?
Młoda postać wysunęła się z cienia.
-Witaj Havelock – powiedział Havelock.
-Witaj Havelock – powiedział Havelock.
Młody Vetinari ukłonił się lekko.
- Nie nauczyłeś się jeszcze wszystkiego.
- To dopiero drugi rok.
-Interesuje mnie tylko jak przedostałeś się w czasie, dlaczego zamach na mnie rozumiem. Gildia nie wyda pozwolenia na zabicie mnie, ale kto osądzi Patrycjusza o zabicie Patrycjusza?
-Nie mogę ci tego zdradzić!
- Nie powiesz samemu sobie?
Skrytobójca pomyślał chwilę.
-Obudziłem się w tym czasie, od razu nie zdałem sobie sprawy, dopóki nie poszedłem do gildii. Wtedy zrozumiałem co się stało.
- I zrozumiałeś, że nic nie zmienisz, więc trzeba się przystosować?
-Tak.
-Sam bym tak zrobił.
-Zrobiłeś.
-Rzeczywiście.
-Kiedy ludzie w gildii zorientowali się w sytuacji zlecili mi zadanie bez mrugnięcia okiem.
-Ciekawie. Pozwól, ze dam ci drugą szansę. To hańba dla mnie, takie słabe wyszkolenie. Jak nie będziesz miał pomysłu, przyjdź. Zawsze jestem gotowy pomóc.
Patrycjusz odłożył kuszę zabrał się za papierkową robotę.
-Ach. I czy mógłbyś zabrać tę gazową bombę? Psuje atmosferę.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości