Via Appia - Forum

Pełna wersja: Świat Dysku "Pyłek"
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Dla ludzi lubiących i znających Świat Dysku.
Akcja dzieje się w nieokreślonym czasie. Nawet nie próbowałem umieścić jej między konkretnymi nowelami.
Miłej lektury.

Pyłek
Jakoś tak rozdział I
Wyobraź sobie rozgwieżdżone niebo. Już? A teraz wyobraź sobie olbrzymiego żółwia, który rozsuwa gwiazdy i płynie przez kosmos wprost na twój dom. Oto Wielki A’Tuin. Gwiezdny Żółw. Na jego skorupie cztery słonie dźwigające Świat Dysku. Ale w tej sytuacji prawdopodobnie mało by cię to interesowało…

Ankh Morpork. Największe miasto dysku. Metropolia tak cuchnąca, że nawet smród dawno się stamtąd wyniósł. W Wielkim Wahoonie ludzie podczas pożarów dzielą się na trzy kategorie. Na gapiów, na tych, którzy bez większych nadziei i jedynie z poczucia obowiązku zapełnienia drugiej kategorii, ratują dobytek i na Sama Vimesa, który właśnie oddzielał dwie wielkie masy.
- Spokojnie! Wszyscy tylko spokojnie, proszę zachować spokój, a wszystko będzie w porządku. – Zadziwiające że we wszystkich zakątkach multiuniwersum zawsze podczas pożarów lokalny odpowiednik Straży Miejskiej zawsze wypowiada tę frazę. – Proszę się odsunąć. Czy mogła by pani zabrać tego królika? Dziękuję. Zaraz pojawi się jakiś bohater! Oni zawsze się pojawiają.
Istnieje jedna szansa na milion, że w takiej sytuacji pojawi się heros pokroju Rincewinda, niestety to jest dysk…

Rzeka Ankh, płynąca przez miasto pozbawione kanalizacji, co podobno zapewnia niezapomniane wrażenia zapachowe, posuwała się powoli. Nie, Ankh nie płynie, bo jak płynąć ma ciecz o konsystencji bliższej betonowi niż budyniowi. Żyją tam jednak stworzenia. Na przykład, nie odkryte jeszcze plemię ciut ludzi wiercące w rzece tunele lub dosyć ciekawe odmiany niejadalnych ryb.
Nad brzegiem Ankh siedział właśnie Noby Noobs z garścią kamieni w czymś, co u normalnego człowieka nazywa się dłonią. Wziął jeden z nich i rzuciła w rzekę. Ta zniknęła. Nie jakoś dziwnie. Bez żadnych świateł i błysków. Po prostu pewien jej fragment zniknął.
Woda, lub ciecz, jak kto woli, napływała do pustej przestrzeni jeszcze przez długie tygodnie.

- Przepraszam bardzo, - Najbardziej nieudolny mag na dysku postukał pewną pulchną panią w zielonym płaszczu i króliku na smyczy. – gdzie my właściwie jesteśmy.
Krągła odjęła chustkę od nosa i zrobiła minę mówiącą „Ja naprawdę nie mam pieniędzy, czy mógł by pan już sobie pójść, bo strasznie pan śmierdzi.” i odparła.
- W Ankh Morpork, nie czuć?
Obróciła się i już miała iść gdy zdała sobie sprawę, że rosnący tłum gapiów zamkną ją właśnie w prowizorycznym więzieniu. Zmusiła się i spojrzała na Rincewinda jeszcze raz. Ten bardzo, ale to bardzo przyjacielsko szczerzył zęby. Był on jednak człowiekiem, którego przyjacielskiego uśmiechu należało się z niewiadomego powodu obawiać.
- Aaaaa – przeciągnął głoskę. – Co się właściwie dzieje?
Kobieta jeszcze raz spróbowała przebić się przez stunożną ścianę, z takim samym skutkiem jak poprzednio. Zrezygnowana spojrzała wymownie na kłęby dymu oświetlone blaskiem ognia wydobywające się z budynku przed nimi.
- Nic. – prychnęła. – Zupełnie nie wiem po co ci wszyscy ludzie się zebrali.
Rincewind podążył za jej wzrokiem.
- Chyba się pali, proszę pani.
Choć w takim tłumie to trudne, mag rozsuną nogi, zakasał rękawy swej czerwonej i aż do obrzydzenia upiększanej gwiazdkami i księżycami szaty i rozpoczął dziwne ruch rękoma.
- Zaraz coś na to poradzę.
Masa odsunęła się, a pani w zielonym bezzwłocznie wykorzystała okazję. Z magią nigdy nic nie wiadomo, a jeśli chodzi o Ankh Morpork, to tutejsi ludzie jak nigdzie dbali o własną skórę.
Tłum miał, w pewnym sensie, rację, bo wielki sześcian wody z rzeki pojawił się właśnie tuż nad płonącym domem.

Niestety, karkołomny zamysł naśladowania Terry'ego nie wyszedł opowiadaniu na dobre - to jest zbyt trudne zadanie, poległeś. Nie jest ani tak pomysłowo, ani tak zabawnie jak w oryginale, a tego się spodziewałem widząc podobny styl.

Poza tym opowiadanko takie nijakie. Mały epizod, którego filarem miał pewnie być charakterystyczny dla Pratchetta styl. Niestety, jak napisałem wyżej, z tym średnio wyszło, więc jedyny punkt zaczepienia odpadł.

Sporo błędów tu widziałem. Jakieś zabłąkane "w" na początku, pozjadane wyrazy, interpunkcja miejscami trochę boli.

Nie podoba mi się to. Popracuj nad formą i pisz we własnym stylu - w tym nikt nie będzie lepszy od Ciebie.
Cytat:Spokojnie! Wszyscy tylko spokojnie, proszę zachować spokój, a wszystko będzie w porządku. – Zadziwiające że we wszystkich zakątkach multiuniwersum zawsze podczas pożarów lokalny odpowiednik Straży Miejskiej zawsze wypowiada tę frazę.

Powtórzenia.

Cytat:Istnieje jedna szansa na milion że w takiej sytuacji pojawi się heros pokroju Rincewinda, niestety to jest dysk…

Brak przecinka przed że.

Cytat:Obróciła się i już miała iść gdy zdała sobie sprawę że rosnący tłum gapiów zamkną ją właśnie w prowizorycznym więzieniu

J.w.

Cytat:Kobieta jeszcze raz spróbowała przebić się przez stunożną ścianę. Z takim samym skutkiem jak poprzednio.

Daj przecinek po ścianę, lepiej brzmi.

Cytat:Tłum miał, w pewnym sensie, rację, bo wielki sześcian wody z rzeki pojawił się właśnie tuż płonącym domem.

Zjadłeś "nad".

Nie znam zupełnie uniwersum w którym umieściłeś tekst, więc ocenię go tak jak mogę. Cóż, podoba mi się połączenie humoru z powagą sytuacji, ale pewnie tak też jest w oryginale, więc nie wiem, komu gratulowaćTongue. Fabuła wydaje się ciekawa, ale z oceną wstrzymam się do momentu, aż poznam ją lepiej. Na razie jest dobrze, ja bym to pociągnął. Przypominam, że piszę z perspektywy laika, nie znającego świata.
Więc jako laikowi gorąco polecam mój pierwowzór. Sir Terry pisze, jak podkreślił Nebraska, znacznie lepiej, więc pewnie z miejsca pokochasz jego teksty. Jam jest tylko skromny naśladowca.

P.S. Jako ciekawostkę tłumaczę tekst na język Szekspira.
Rzodział jakoś tak II
Kiedy patrzysz w niebo i zdaje ci się, że ktoś cię obserwuje, to masz w zupełności rację. Nad tobą, w swym wiecznym więzieniu, siedzi znudzony Azreal. Początek i koniec wszechświata zwany czasem nieboskłonem. Kiedy jednak mówimy o postaci tak ogromnej, że lata świetlne wydają się być śmiesznie małą miarą do opisu jego oka, przechodzimy do prozaicznie małych problemów.
Ogólnie znanym faktem jest, że, oprócz kobiety naprawdę czegoś chcącej, najbardziej denerwującą rzeczą we wszechświecie jest pyłek w oku. I tak, u nas takim bodźcem agresji może być byle kurz, ale w przypadku Azreala mówimy o całych galaktykach. Olbrzym poznał dwa sposoby na pozbycie się go. Pierwszy to mrugnięcie, ale prawdopodobnie szybciej było by poczekać aż odpowiednia ilość gwiazd w galaktyce zmieni się w czarne dziury i pyłek sam zniknie. Druga, dużo szybsza, polega na odpowiednim zagięciu czasu i przestrzeni tak, by okruch znalazł się na drugim końcu wszechświata, czyli prawdopodobnie z drugiej strony jego głowy. Oczywiści tak zabawa ma swoje skutki dla całego otoczenia. Cóż, w końcu tak powstał też i Dysk.

Rincewind spojrzał osłupiały na swoje ręce.
- Przecież ja nawet jeszcze nie zacząłem…
Największym problemem naszego maga był wypadek sprzed kilku lat. Otóż jedno z zaklęć z Oktavo, księgi tak silnie magicznej, że nawet czary się jej boją, wpadło do jego głowy skutecznie blokując miejsce przestraszonym pobratymcom. W konsekwencji nie umiał nic.
Drugim problemem herosa było to, że jeszcze niedawno był na drugim końcu Dysku. Mógłby wręcz przysiąc że nic nie kombinował z magią. Naprawdę.
Trzecim jego kłopotem był kapitan Vimes, który właśnie szybkim krokiem zbliżał się do niego.
- Mag? Mogłem się spodziewać widząc co właśnie zaszło. Czyli to wasza wina?
Sam nigdy zbytnio nie lubił magów. Mniej więcej tak samo bardzo jak golenia.
-To znaczy… do końca, to nie.
Oktarynowy blask, kolor magii, pojawił się w oku Rincewinda.
Nikt do końca nie wie jak, ale mag był już na drugim końcu Ankh Morpork. Nie zniknął. Po prostu uciekł.
Jak widać, zaklęcie ma też swoje plusy.

Sierżant Detrytus człapał powoli przez ulice. Zazwyczaj Straż Miejska nie chodzi wolno przez ulice, ale on był trollem. Kto normalny, nie liczę pijanych krasnoludów, zaczepia chodzącą skałę, dla której zadaniem arcytrudnym jest podnieść rękę i nogę naraz? Sierżant zdecydowanie lubiła swoją pracę. Mało robił, bo, co mocno go dziwiło, na jego patrolach nikt nie popełniał nielicencjonowanych zbrodni. Oczywiście, raz na jakiś czas pojawił się złodziej z Gidli, ale mało kto sprzeciwiał się kradzieży, bo dzisiaj dodawali złote łyżki. Oczywiście nikt, oficjalnie, nie wiedział że sztućce są z mosiądzu. I to bardzo taniego.
Troll spacerował wzdłuż rzeki, gdy jego uwagę przykuł dziwny fakt.
- Ktoś ukradł rzekę! – pomyślał. Problemem jego gatunku był całkowity brak umiejętności myślenia w myślach.
Kolejną rzeczą, która zwróciła uwagę Detrytusa była grupka ciut ludzi stłoczona przy krawędzi wody. Większość z nich klęła, niektóre stawiały rusztowania na dnie Ankh, reszta udawała że ich nie ma. Plemię to wciąż pozostało nieodkryte.
- Detrytus! – Noby Noobs podbiegł do kolegi po fachu.
- Ty ukradłeś rzekę! – Zadziwiającym było jak szybko troll skojarzył fakty, pusta ulica i tylko jedna osoba koło dziury w Ankh.
- Co? To ja, Noby Noobs.
- Kapral Nobs ma mundur!
Mało kto o zdrowych zmysłach dyskutuje ze zdenerwowanym trollem.
- Zostawiłem go w komendzie.
Detrytus zastanowił się krótką chwilę i po dziesięciu minutach szli już do komisariatu.

Powszechnie znanym przez magów faktem jest to, że deszcz psów nie jest możliwy. Niektórzy wciąż nie wierzyli, gdy patrzyli na pierwszego spadającego szczeniaka. Nie wierzyli również gdy tuż przy ziemi psina otworzyła spadochron.

Zapraszam na mój kanał na YouTube:
http://www.youtube.com/user/padzik07?feature=mhee
(29-05-2011, 19:48)Bonhart07 napisał(a): [ -> ]Kiedy jednak mówimy o postaci tak ogromnej, że lata świetlne wydają się być śmiesznie małą miarą do opisu jego oko, przechodzimy do prozaicznie małych problemów.
Powinno być chyba oka. Zdanie jakoś się nie klei. Domyślam się, o co chodzi, ale jest bez sensu. Jakaś kosmetyka by się przydała.

Cytat:Ogólnie znanym faktem jest, że, oprócz kobiety naprawdę czegoś chcącej, najbardziej denerwującą rzeczą we wszechświecie jest pyłek w oku. I tak, u nas takim narzędziem agresji może być byle kurz, ale w przypadku Azreala mówimy o całych galaktykach.
Dałbym "jest to, że..." i bez przecinka po "że". "Narzędziem" zamieniłbym na coś w stylu bodźca, bo nie pasuje tu to słowo.

Cytat:Pierwszy to mrugnięcie, ale prawdopodobnie szybciej było by poczekać aż odpowiednia ilość gwiazd w galaktyce zmieni się w czarne dziury i pyłek sam zniknie.


Gafa! Niestety, czarne dziury mogłby być dużo bardziej wkurzające od gwiazd... ;P

Cytat:Druga, dużo szybsza, polega na odpowiednim zagięciu czasu i przestrzeni tak, by okruch znalazł się na drugim końcu wszechświata, czyli prawdopodobnie z drugiej strony jego głowy.

Głowy wszechświata? Bo tak tu z tego wynika.

Cytat:Mógłby wręcz przysiąść że nic nie kombinował z magią. Naprawdę.

Przysiąc!

Cytat:Trzecim jego kłopotem był kapitan Viemes, który właśnie szybkim krokiem zbliżał się do niego.
- Mag? Mogłem się spodziewać widząc co właśnie zaszło. Czyli to wasza wina?
Sam nigdy zbytnio nie lubiła magów. Mniej więcej tak samo bardzo jak golenia.
-To znaczy… do końca, to nie.
Oktanowy blask, kolor magii, pojawił się w oku Rincewinda.

Kwestia Sama średnia. Rozumiem, że Viemes to literówka. Ale skoro piszesz opowiadanie osadzone w Świecie Dysku, to wypadałoby wiedzieć, że kolor magii to nie oktyna, tylko oktaryna...

Cytat:Problemem jego gatunku był całkowity brak umiejętności myślenia w myślach.

Opis poprzedzający to zdanie słaby, ale to... To jest zdanie na miarę Terry'ego Big Grin

Cytat:Kolejną rzeczą, która zwróciła uwagę Detrytusa była grupka ciut ludzi stłoczona przy krawędzi wody. Większość z nich klęła, niektóre stawiały rusztowania na dnie Ankh, reszta udawała że ich nie ma. Plemię to wciąż pozostało nieodkryte.

Tutaj też fajnie!

Cytat:Powszechnie znanym przez magów faktem jest to, że deszcz psów nie jest możliwy. Niektórzy wciąż nie wierzyli, gdy patrzyli na pierwszego spadającego szczeniaka. Nie wierzyli również gdy tuż przy ziemi psina otworzyła spadochron.

I tu również.

Początek był dosyć słaby, ale pod koniec zaprezentowałeś to o czym pisałem w poprzednim poście - udało Ci się zbliżyć się do Pratchetta. Za to brawa. Jednak cały tekst musi być równie zabawna, trzy zdania to nadal za mało. Jednak jest postęp, a to bardzo dobrze.

Nie podoba mi się natomiast to, że mam tu tylko mikroskopijne zarysy poszczególnych scen. Ostatni wyszczególniony przeze mnie fragment doskonale nadawałby się na tylnią okładkę książki, ale jako część opowiadania? Trochę za mało, a jest to jeden z najjaśniejszych punktów! Pozostałe fragmenty, te dużo słabsze, pozostawiają jeszcze gorsze wrażenia.

Jest lepiej, ale nadal nie idealnie. I moim zdaniem za mało rozwinięte i zbyt pourywane. Za te 3 zdania, o których pisałem duży plus.

Mówiłem już jak wkurzająca potrafi być autokorekta Worda?
Piszesz krasnolud, on poprawia na krasno lud i nawet tego nie komunikuje.
Piszesz goblin , on zmienia na gobelin.
itp. itd.

Za pochwałę dziękuję. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się. Pierwszy fragment, o Azreal pisałem trochę po pierwszym. Widać wczoraj mi wena bardziej dopisała.
Fatalna interpunkcja dialogów i w ogóle interpunkcja i wyczucie, gdzie co ma być, rozwala ten text.
Nie zachwycił mnie.
O niczym.
Próbowałem znaleźć treść, bez skutku.
Mustrum Ridcully, rektor Niewidocznego Uniwersytetu, najlepszej uczelni magii na dysku i zarazem najbardziej widoczny budynek spoza murów Ankh, siedział w swoim gabinecie. W ręku trzymał kuszę pistoletową i mierzył w wypchany łeb sarny.
Puk, puk.
- Wejść!
Nikt nie wszedł.
Puk, puk!
- Nie mam czasu! Jestem bardzo zajęty!
Bełt wbił się w ścianę kilka cali nad głową.
Nikt nie wszedł.
Puk, puk!!
- Nie każ mi wstawać!
Puk, puk!!!
- Ech.
Rektor wstał i poczłapał w stronę drzwi. Otworzył je i…
Pusto. Korytarz był pusty.
- Kwestor!
Szybkie kroki na schodach i mały człowieczek był już pod gabinetem.
- Tak?
- Znajdź żartownisi, którzy pukali do moich drzwi. Ale już.
- Są sesje.
- Co?
- Wszyscy uczniowie się uczą.
- Po co?
- Mają egzaminy za tydzień.
- A kto je ma sprawdzać?
Zapadła chwila milczenia. Magowie nie lubili pracy. A może praca nie lubiła ich? Ważne jest to, że żaden z szanujących się magów nie dbał o nic innego niż swój brzuch. Oczywiście nikt o tym nie wiedział, inaczej każdy chciałby być magiem.
- Chyba… Nie wiem rektorze.
- Szkoda. A teraz powiedz mi kto pukał. Magowie?
- Raczej nie.
W Sali kilka pięter niżej stary Windle Poons bawił się jedną z wielu miedzianych gałek w swoim wózku. Kierownik studiów nieokreślonych spał, a Wykładowca run współczesnych grał w domino z Dziekanem. Tylko Myślak Stibbons zajmował się czymś ważnym dla Uniwersytetu. Patrzył przez okno, prawdopodobnie by wypatrzeć potencjalnych włamywaczy.
- Czyli ty?
- Byłem na górze.
- Och.
- Kwestorze.
- Tak?
- Macie się dowiedzieć kto pukał.
W tym samym czasie na dole Stibbons zauważył to co nie zdarzyło się jeszcze nigdy.
- Wydawało mi się że psy nie spadają z nieba.
- Co? – Poons przerwał na chwilę zabawę gałką i podjechał do okna wózkiem.
- Przecież nie pada.
Czasem gdy leje deszcz niektóre krople stukają wesoło o szybę. Ta zdecydowanie nie była kroplą i nie stuknęła wesoło.
- O czym ty mówisz chłopcze.
Myślak przetarł okulary.
Kolejna kropelka odbiła się od szyby. Ta tym razem była nader szczęśliwa i na dodatek ganiał swój ogon.
- Czy ktoś widział moją książkę? - Poons wrócił na swoje dawne miejsce.
- Ty nie czytasz od… ile on już nie czyta? - Dziekan oskrobał się w głowę.
Wykładowca run współczesnych zastanowił się chwilę i postawił odpowiedni klocek.
- Wygrałem!
- To od ilu lat?
- Jakoś tak… ile w ogóle Windle ma lat?
Nadszedł moment naprawde długiego milczenia. Nikt nie wiedział ile stary mag ma lat, ale pewnym było że Śmierć był już zirytowany, co rzadko zdarza się u kogoś kto nie zna pojęcia upływu czasu.
- Ej, tam na prawdę jest deszcz psów.
- Oszukujesz! Tak nie można stawiać klocków!
- Można!
Jakiś chihuahua z przerażeniem w oczach próbował chwycić się parapetu. Bezskutecznie.
Stibbon otworzył okno i spojrzał w dół.
- Nie ma problemu, mają spadochrony!
Rozkręcasz się Smile Dialog czyta się naprawdę lekko i przyjemnie, jest fajny i dobrze oddaje atmosferę panującą na NU. Zdażyło się parę niezbyt wyrafinowanych zdań, odbiegających od reszty, ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało. A było też kilka naprawdę zabawnych. Jest coraz lepiej, tak trzymaj!

I

"Zadziwiające że we wszystkich zakątkach multiuniwersum" - przecinek przed 'że'

" Przepraszam bardzo, - Najbardziej nieudolny mag na dysku postukał pewną pulchną panią w zielonym płaszczu i króliku na smyczy. – gdzie my właściwie jesteśmy." - tu toś poszalał ;p kropka po bardzo. Pani była ubrana w królika na smyczy? Gdzie z wielkiej litery i znak zapytania na końcu,

"czy mógł by pan już sobie pójść, bo strasznie pan śmierdzi. " - mógłby i skoro pytasz to znak zapytania na końcu,

"tłum gapiów zamkną ją właśnie w prowizorycznym więzieniu" – zamknął,

"blaskiem ognia wydobywające się z budynku przed nimi. " - chyba przecinek po ognia,

II

"Oczywiści tak zabawa" – czytamy tekst przed wrzuceniem,

"Mógłby wręcz przysiąc że nic nie kombinował z magią" – przecinek przed że,

"Sierżant zdecydowanie lubiła swoją pracę. " - lubił,

" rusztowania na dnie Ankh, reszta udawała że ich nie ma. " - przecinek przed że,

III

"Rektor Niewidocznego Uniwersytetu, najlepszej uczelni magii na dysku i zarazem najbardziej widoczny budynek spoza murów Ankh" – Dysk nie powinien być z wielkiej? I zarazem najbardziej widocznego budynku, zdaje mnie się,

"- Czyli ty?
- Byłem na górze.
- Och.
- Kwestorze. " - chyba kwestie pomieszałeś, skoro rektro pyta, kwestor odpowiada, potem rektor wzdycha i skoro potem znowu on mówi, to nie powinno się tego dawać w dwa myślniki,

"W tym samym czasie na dole Stibbons zauważył to co nie zdarzyło się jeszcze nigdy. " -brak przecinka, tylko nie jestem pewny gdzie, w okolicach 'to co',

"- Wydawało mi się że psy nie spadają z nieba. " - widzę, że masz problem z tym że,

"- Ty nie czytasz od… ile on już nie czyta? - Dziekan oskrobał się w głowę. " - Ile i poskrobał tam dalej chyba miało być,

"- Jakoś tak… ile w ogóle Windle ma lat? " - Ile,

"Nadszedł moment naprawde długiego milczenia. " ę,

"co rzadko zdarza się u kogoś kto nie zna pojęcia upływu czasu. " - przecinek przed kto, chyba,

"- Ej, tam na prawdę jest deszcz psów. " - naprawdę, raz piszesz łącznie, raz nie, serio czytasz tekst przed wstawką?

Nie czytałem Terrego, ale twoje opowiadanie mnie nie porwało i ma też dużo głupich błędów, które jak najbardziej można samemu wyłapać, gdyby się chciało. Humor, hmm, może ze mną coś nie tak, ale nawet się nie uśmiechnąłem podczas czytania. Odwiedź Kącik Literata i poczytaj o interpunkcji, bo trochę kulała.

Pozdrawiam Smile


edit

Starasz się upodobnić, więc nie pisz humor Pratchetta, bo ten tu jest Twój. Nie czytałem osobiście jego książek, ale mieszkam z kolegą, który go bardzo lubi i od czasu do czasu raczy mnie smaczkami, które są śmieszne, Tobie trochę brakuje, ale to tylko moje zdanie Smile
Cóż... Humor Pratchetta( jak zaznaczyłem na wstępie) nie każdemu musi się podobać.Staram się W TYM TEKŚCIE do niego upodobnić więc nie poradzę nic na to, że cię nie śmieszy.
A za błędy dziękuję, poprawię.
Przeczytałem jeszcze raz i muszę się ciut poprawić - z humorem nie jest tak źle jednak, może sam w nim nie byłem jak czytałem pierwszy raz. Jednak nie zmienia to faktu, że jest masa błędów, czasem, aż za prostych.

Pozdrawiam Smile
Na prośbę Autora, wstawiona wersja poprawiona tego fragmentu.//InFlames

Rozdział √9 (teraz nawet troll to rozwiąże)


Drzwi gabinetu otwarły się, a do środka powoli wszedł kapitan Vimes. Siadł w swym ulubionym fotelu, otworzył szufladę i pociągnął łyk Brendy. Był padnięty, Sybil zostawiła go z synem, a sama wyjechała na zlot chodowców smoków bagiennych. Ostatnio Sam dostał list, że musi zostać tam dłużej, bo jeden z gadów wybuchł strasząc pozostałe. Nikt nie wie czemu się przestraszyły oraz jak zdołały uciec. Przecież nie latają. Nikt nie próbował połączyć tego z faktem przerwy obiadowej.
Ważne jest jednak to że Sam został sam z Samem. Wiązało się z tym wiele obowiązków. Junior potrafił już czytać, ale przecież tata nie musi o tym wiedzieć więc stary kapitan codziennie musiał wracać do domu i czytać „Gdzie jest moja krówka(wydanie ze wszystkimi odpowiednimi odgłosami podwórka)”. Nieważne, że znał ją na pamięć. Niektórych rzeczy po prostu się nie zmienia.
Z zadumy wyrwało go stukanie do drzwi.
- Wejść!
Sierżant Marchewa zasalutował.
- Tak sir!
A następnie wszedł.
- Słucham? – Vimes podrapał się niedbale po głowie.
- Sierżant Detrytus znalazł człowieka odpowiedzialnego za zniknięcie rzeki.
Strażnik zasalutował. Odczekał przepisową chwilę i powiedział:
- Sir.
Sam nie myślał zmarnować czasu i pociągną z butelki raz jeszcze.
- Sir. Czy mogę o coś spytać.
Tylko Marchewa potrafił spytać o pozwolenie na zadanie pytania bez zdania pytania. Pytany jak to robi odpowiadał, „To logiczne, nie mogę jeszcze pytać”. Jka się zastanowić wygranie na loterii też jest śmiesznie proste. Masz pięćdziesiąt procent szans. Albo wygrasz, albo nie.
- Tak.
- Czy nie wolno pić na służbie, sir?
- Niewolno. Musisz się jeszcze wiele nauczyć.
I przechylił butelkę raz jeszcze. Smutny stwierdził, że jest już pusta.
Każdy uśmiechem skwitowałby swój mały tryumf, lecz Marchewa nie dostał pozwolenia na uśmiech.
- Niech Detruyt… Ej, jak to ktoś ukradł rzekę?!
-Sir. Ma pan słuszność, sir. – Marchewa przytupnął.
Vimes machnął ręką, nie miał ochotę na zbędne przedłużania.
- Niech wejdzie. I powiedz Nobs’owi żeby przyniósł mi nową butelkę.
- Sir. To będzie trudne, sir.
Sierżant wycofał się szybko, nie zapominając o przepisowym tupnięcia, zasalutowaniu, tupnięciu, pochwaleniu władz Ankh Morpork i salucie po wyjściu.
Po chwili wszedł troll prowadząc kaprala Nooby’iego . Ten unosił się ciut nad ziemią. Zdecydowanie nie z własnej woli.
- Przyprowadziłem złodziej. A.
Troll poprawił szybko deklinacje. Posiadał z nią czasem jeszcze problemy. Nie dziwiło to, że jakieś miał, ale to, że miał MAŁE.
- To Nobby Nobs. – Stwierdził spokojnie Vimes.
- To złodziej rzeki!
Nikt nie kłuci się z zdecydowanym trollem.
- Jak ją ukradł? – Nie poddawał się Sam.
- Myślę, że…
- Co?
- Myślę…
- Co? – Tym razem zdziwili się obaj ludzie, lub człowiek i Nooby Nobs. Jak kto woli.
Vimes odstawił przestraszony butelkę na biurko. Na szczęście była już pusta.
- Myślę… co? – Tym razem zdziwienie okazał również Detrytus.
- No właśnie.
Kapral siedział już na ziemi i patrzył teraz na trolla.
- Co? - Podrapał się po głowie.
- To dziwne.
- Masz rację Detrytus. – Sam schował butelkę głęboko do szuflady. Brak żony potrafił przywrócić nawyk picia, ale myślący troll skutecznie go odbierał.
Głowa sierżanta zrobiła się niebezpiecznie czerwona.
- To dziwne nie sądzi pan, kapitanie Vimes? Nigdy tak jeszcze nie miałem. To nader wysoce dziwne!
Głowa była już biała, hełm dawno przelewał się po podłodze, a farba ze ścian obok łuszczyła się.
- Myślę że powinienem na chwilę przestać? Myśli pan, że lód pomoże?
Vimes i Nooby Milczeli. Dawno przestali po prostu „milczeć”. To było Milczenie.
- Ma pan rację. Lód nie wystarczy.
Troll przyjrzał się framudze. Ta była bliska samozapłonu.
- Odłożę chyba rozmyślanie nad naturą trolla na później. Do widzenia, sir.
Dobra, teraz wymienię błędy, które wynikają z nieprzeczytania zbyt wielkiej ilości opowiadań ze świata dysku lub ze zwykłego nie kojarzenia faktów.

- Najpierw Vimes jest kapitanem. Marchewa jest sierżantem, a Detrytusa nie ma, a jeśli nawet jest, to na pewno nie sierżantem. Vimes nie jest mężem Sybil i nie ma syna, i jest nałogowym pijakiem,

- Gdy Detrytus został sierżantem, kapitanem był Marchewa, a Vimes był na emeryturze, był mężem, miał syna i po ślubie nigdy nie pił!

Z tych dwóch, możesz wybrać tylko jedną opcję.

- Jeśli uparłeś się na to, że Vimes jest kapitanem, to powinieneś wiedzieć, że Cuddy był partnerem Detrytusa, zawsze!

- Odpowiednik straży miejskiej w Ankh Morpork była Straż Dzienna, a Vimes, a potem Marchewa byli kapitanami Straży Nocnej,

- Wolni ciutludzie nie mieszkali nad Ankh tylko w Lancre obok domu babci Weatherwax

- Ludzie w Ankh Morpork nikt nie gasiłby pożaru, tylko by rozkradali co się da, a Nobby Nobs byłby pierwszym, który by się za to zabrał,

-Jeżeli w ostatnim kawałku Detrytus zasalutował, to jest to błąd, gdyż miał on zakaz salutowania (uderzał się przy tym zbyt mocno w głowę)

- Jeśli to Detrytus tam tak usilnie myśli, to framuga na pewno nie byłaby bliska samozapłonu, tylko zamarznięcia

A najgorsze jest w tym nowym fragmencie to, że nie wiadomo, co kto mówi, a błędy ortograficzne mordują. Czytałeś "Zbrojnych"?
Stron: 1 2