Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Konsultacje literackie Gunnar-Kotkovsky
#35
Cytat:
Cytat:Kotkovsky napisał(a): Do picia – wino, miód, maślanka i mleko (a co żołądek na taka mieszankę [Obrazek: wink.gif] ).
Było do wyboru, nikt nikomu do gardła nie wlewał [Obrazek: wink.gif]
Fakt, że to pierwszy opis uczty w książce. Przed jego napisaniem naczytałem się materiałów o tym co jadano w średniowieczu i chyba większość wpakowałem na stół lorda Galilei [Obrazek: biggrin.gif]
Miało wyjść "na bogato" a może przedobrzyłem z tą obfitością?
Mus musem a (ewentualne) łakomstwo łakomstwem. Nie przedobrzyłeś. A czytałeś"Rzecz o szalonym królu" Kociacha? Wink

Cytat:Trochę się napracowałem, by każdy wers miał 13 sylab, więc treść pieśni raczej nie ulegnie zmianie.
Wiem że po żmudnej pracy można mieć na długo dość swego dzieła.

Ostatnia część III rozdziału:

4. Zbliżał się czas wyjazdu profesora Rotoi, który zatrzymał się w Essen, podróżując na zachód - czy cel podróży nie powinien być pokazany wcześniej, np. w czasie rozmowy z gospodarzem? .
Kareta była już gotowa do drogi. Arkus pożegnawszy go, poszedł do miasta spotkać się z Christianem - wiadomo już chyba gdzie on mieszka? Likarius, podczas osuszania (osuszając) pożegnalnego kielicha wina, postanowił (...osuszał/ wychylał był właśnie kielich na pożegnanie gdy postanowił...) wrócić do jednej kwestii, która zaintrygowała go poprzedniego poranka.
Właściwie, w większości wypadków ilekroć wstawiasz w zdanie sł. "który" itp. mógłbyś zamiast tego dzielić je na osobne. Lub inaczej.
– Wspominałeś, że Inkwizycja nie jest twoim jedynym zmartwieniem. – Lord Galilei potrafił wyłowić z wypowiedzi innych (z czyichś/ cudzych) pojedyncze słowa, które tak naprawdę mogły skrywać wiele tajemnic.
– Likariusie, mam wiele zmartwień i nie sposób o wszystkich opowiedzieć, a o części mówić nie mogę. – Profesor był bardzo poważny - i znów pytanie: gdzie wstawiać w wypowiedziach bohaterów "narratorskie komentarze". Byłby za tym aby wstawić ją nie na jej końcu.
(...)

– W kancelarii Sędziego pojawił się projekt… sam Sędzia Rollin jest… zresztą nieważne. – Rotoi pominął wątek poboczny, który przyszedł mu na myśl, co oczywiście nie umknęło uwadze Likariusa (I to nie umknęło uwadze przyjaciela - ost, słowo napisałem nieprzypadkowo, bo może podkreśliłoby ono starą przyjaźń niż gdyby użyć sł. Likariusa?) (Likarius wciąż czekał na rozwój myśli/ na odpowiedź/ spoglądał nań pytająco - brzmi może nienajlepiej, ale mniej więcej można też pójść w tym kierunku). – Pojawił się projekt, by departament manufaktur (nazwy wydzialów, filii, grup to chyba zawsze wynny być z dużej litery?) wydzielić z Ministerstwa Handlu, spod mojej jurysdykcji, i to właśnie teraz…
– Gdy…
– Gdy dzieją się te rzeczy. – Rotoi z konspiracyjnym naciskiem na ostatnie słowo, spojrzał prosto w oczy Likariusa. – Odkryłem, że ktoś wyprowadza pieniądze z królewskich manufaktur; browary, przędzalnie, kuźnie…
(tu można dodać: odkryłem to, rozumiesz? Może przyda to "konspiracyjności" atmosfery towarzyszącej rozmowie - i niepokoju Rotoi w związku z tym?)
– Kto? – Likarius nie ukrywał zaciekawienia.
– Tego właśnie usiłuję się dowiedzieć. – Żylasta dłoń profesora mocniej ścisnęła kielich. – Różnice w księgach rachunkowych są subtelne, ale takie rzeczy nie ukryją się przed moim wzrokiem. Zleciłem zaufanemu człowiekowi przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie. Gdy wrócę z Nakszame-Re, oczekuję jego raportu.
(...)

– Maskaram[1]zbliża się wielkimi krokami, a pogoda w tym roku była idealna dla winorośli (upraw). – Gospodarz pogładził się po siwej brodzie (siwiznę brody). – Jeśli Arvena nam poszczęści, zbiory będą obfite.
– Arvena (Ona) zawsze ci szczęści, Likariusie – odparł profesor (stwierdził/ zadumał się/ zamyślił się przyjaciel - p. uwaga o  starej przyjaźni).
25 Szariwar
5. Noc po wyjeździe rektora miała przywrócić w rezydencji Galileich (wiadomo już gdzie...) zwykły stan ciszy i spokoju (... i o jaki stan chodzi, zwł że w nast. zdaniu powtarzasz kwestię). Jednak ta  (zaimki wskazujące bywają chyba raczej zbędne) noc nie była ani cicha ani spokojna, zarówno dla rezydencji, jak i miasta. Dobrze po północy mieszkańców Essen zbudził głos alarmowego dzwonu na ratuszowej wieży. Wszyscy dorośli mężczyźni (a bywają "niedorośli") wylegli na ulice z mieczami. A tam szalały giberlingi. Tłukły wystawy sklepów na podcieniach, płoszyły konie i (przecinkiem to lepiej - dla dynamiki sceny) demolowały puste stragany. Było to o tyle dziwne, że (chyba raczej bo/ wszak? Lub podział zdania?) te  małe, nagie, głupie i wyjątkowo tchórzliwe humanoidy (takie określenie byłoby dobre gdybyś świadomie i umiejętnie chciał łączyć elementy fantasy i SF) nigdy nie atakują (nie atakowały) osiedli ludzkich. Zazwyczaj mieli z nimi do czynienia pasterze, pilnujący stad na wzgórzach lub nieostrożni podróżni, którzy zboczyli z drogi. Na szczęście szybko unieszkodliwiono hordę (hałastrę) (ich unieszkodliwiono). Po tym jak kilka giberlingów (stworków/ stworów/ stworzeń) padło pod ciosami wciąż oszołomionych mieszkańców, reszta rozpierzchła się w panice.
Co poniektórzy ścigali je jeszcze do granic upraw winorośli, ciągnących się za miastem. Inni czuwali do świtu, ale nie wydarzyło się już nic niepokojącego. Rano wszelkie rozmowy zdominował nocny atak giberlingów (nocne/ owo zdarzenie). W świadomości esseńczyków była to anomalia, porównywalna do śniegu w lecie lub narodzin cielaka z dwiema głowami. Arkus przysłuchiwał się rozmowom prowadzonym (plotkom/ wieściom) na rynku:
– Nie dość, że te przeklęte stwory (szkodniki - usunąłbym określenie, lub użył synonimu, wyr. bliskoznaczego) narozrabiały w mieście (... że tutaj narozrabiały), to jeszcze poniszczyły (zniszczyły/ spustoszyły) winorośle (uprawy/ plon/ krzewy) na wschodnich wzgórzach – opowiadał z przejęciem jeden z mieszczan zajmujących się produkcją wina ("Mieszczanina" zastąpiłbym słowem określającym jego codzienne zajęcie, zawód. Winiarz? Raczej nie producent, hurtownik bo to brzmi "zbyt współcześnie", "z tego świata". Prędzej wytwórca, dostawca. Lub usunąłbym informację że zajmuje się on produkcją - skoro mówi on z przejęciem łatwo chyba o taki domysł? Albo że to smakosz.). – Na własne oczy widziałem powyrywane krzewy na polach mojego sąsiada. Na szczęście mnie ominęła ta zaraza.
– Coś musiało je wypłoszyć z siedlisk – rzekła miejscowa zielarka Halishia, wpatrując się w niebo, jakby chciała tam dostrzec znaki, które odpowiedzą na pytanie, co by to mogło być. – To nie jest ich normalne zachowanie.
– Jakby ci, którzy co roku wyprawiają się na wiosnę, by przetrzebić ich populację (by ich przetrzebić), lepiej się starali, to potem giberlingi nie skakałyby po rynku (po bruku) – zżymała się pulchna żona karczmarza. – A czy ktoś w ogóle ich sprawdza? Może przez tydzień obijają się w lesie.
Przecież to starosta opłaca, więc chyba pilnuje. (...więc chyba pilnuje...? - dodałoby to żywiołowości do tego sporu. Wielokropek na końcu wypowiedzi byłby zapewne dobry przynajmniej gdyby nie to że odpowiedziałby na to urzędnik, od którego zapewne oczekiwano by aby zachowywał się spokojnie i nie wpadał raczej w słowo)
– Racja, wszystko jest skrupulatnie rozliczane (...wszystko skrupulatnie rozlicza) – zapewnił przebywający na placu urzędnik z ratusza, zadowolony (rad), że ktoś wziął władzę w obronę.
(...)

Arkus dalej(??) (dłużej/ więcej) nie słuchał. Wypatrzył w tłumie Christiana. Razem wybrali się obejrzeć wyścigi kurczaków, organizowane w pobliskiej wsi. Właściciele zwycięskich zwierząt (jakoś mi to nie pasuje, może prędzej tych, które zwyciężyły? Albo może wstaw jakiś "swojski odpowiednik championa"?) mogli liczyć na kilka denarów wygranej z zakładów. Jednak dla zmagającego się drobiu nie było to zbyt szczęśliwe. Zgodnie ze zwyczajem, trzy najszybsze kurczaki z każdego wyścigu, były  pieczone, zjadane i popijane piwem podczas pikniku po zawodach (w czas późniejszego pikniku). Tańce i radosne śpiewy kończyły się dobrze po zachodzie słońca, zawsze przyciągając złaknionych zabawy wieśniaków, mieszczan, a nawet młodocianych szlachciców.
W stolicy byłoby to nie do pomyślenia, ale tu, na prowincji, wspólna zabawa łączyła wszystkie stany (wszelaki stan).

W ciągu kilku kolejnych nocy sen mieszkańców Essen  był wyjątkowo czujny (spali czujnie). Jednak gdy minęło kilka dni, a atak się nie powtórzył, temat giberlingów znikał z ust mieszkańców, wypierany przez inny. Zbliżające się Winobranie (święto/ wydarzenie) (Jednak stwory nie powróciły. Wystarczyło kilka/ w ciągu kilku dni wątek giberlingów...).
Winobranie samo z siebie może coś wypierać? W narracji taka potoczność wypowiedzi brzmi jak dla mnie wątpliwie.

W paru miejscach podzieliłbym zdania, nawet gdy wypatrzone nie zawierają wspomnianych "które" i nie są "tasiemcowate". Stronę bierną w wielu twoich zdaniach (we wszystkich rozdziałach, jakie czytałem) zamieniłbym na czynną - tzn., mówiąc ogólnie usunąłbym "był". Kupiec był szanowanym obywatelem. Jego zdanie było już postanowione. Atmosfera wewnątrz pokoju była spokojna itp., itd. Tak samo sugerowałbym przecinki miast "i". Te sprawy przewijały się już i pewnie jeszcze nie raz przewiną się w twojej powieści. Wink

PS. Giberlingi to rasa wg. twojego pomysłu? O ile nie jest to samoświadoma forma życia to także w tym względzie "humanoid" jest bodaj niewłaściwym okresśeniem?
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
RE: Konsultacje literackie Gunnar-Kotkovsky - przez Kotkovsky - 12-10-2018, 20:18

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości