Ocena wątku:
  • 4 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
teatr wojny
#1
Teatr Wojny
Teatr Wojny

There is a sense of disappointment when you see it:
A cardboard box, a children's theatre where -
On painted sticks - moves the airplanes, tanks and guns
To the paper rhythms of
Newspapers, tv and election deadlines.


[sub]Theatre of War
Michael Brett[/sub]

Otwórz uszy
Czy nie słyszysz?
Wołania Końca, żywiołu zagłady ryk
W ciszy dział i rakiet nieruchomym śnie
W zimnie luf, zwisie śmigieł, w dryfie krążowników
W niemych min ponurej warcie
W spoczynku bomb, daremności zapalników
W mrokach bunkrów, w echach pancernych schronów
W napalmu niezmąconej toni

W plombach jądrowych głowic
W masie uranowych ton


[sub]Omen
„Zwrócone listy do Boga”[/sub]


Wiem, kim jesteś



Rok 1999, Pustynia Syryjska

Spacerowali szutrową drogą między pokiereszowanymi budynkami, trzymając się za ręce jak ojciec z synem. Postać wysoka, w popielatym płaszczu z zarzuconym aż na czoło kapturem, stawiała boso spokojne, długie kroki. Zrównany z nią chłopiec ze sfatygowanym parcianym misiem, daszkiem czapki sięgający jej sporo poniżej pasa, musiał dreptać o wiele żwawiej – tym niemniej w jego ruchach również próżno szukać było nerwowości czy pośpiechu. W przeciwieństwie do dorosłego za to każde jego spojrzenie padało na mijane po drodze ofiary.
Ciała zabitych nie miały czasu ostygnąć. Krew wyciekała z niejednej rany, a kurz niedawnej jatki wciąż opadał. Pośmiertne podrygi co poniektórych nieszczęśników przydawały widokowi dodatkowej makabry. Wszyscy, bez wyjątku, byli już jednak martwi. Wszyscy. Wielkie z natury, przepięknie niebieskie oczy malca o pyzatej twarzyczce i małych usteczkach miały pozór niezaprzeczalnie zasępiony. I choć były takie stale, od urodzenia, były też obecnie przejęte; pomimo, że nie do końca pojmowały, co oglądają, bez wątpienia były to mądre oczy. Nieobute stópki wzdrygały się bezustannie przed ostrością kamyków, gruzu, drobin szkła i metali, a wreszcie pociskowych łusek, całej szarańczy łusek, co zewsząd mrugała miedzianie do kroczącej pary. Brudne złoto w dziecięcym skojarzeniu.
Pas nieba pomiędzy zarysami piętrowych budynków malował się mlecznie i fioletowo zarazem, przywodząc na myśl zsiniałe zwłoki topielca. A choć słońce wisiało wysoko w punkcie zenitu, coś ćmiło jego kształt i blask, czyniąc dzień tyle słonecznym, co też mętnym, szarym a surowo niegościnnym. Absolutnie niedorzeczna, pozbawiona racji obecności mieścina, położona przecież w samym sercu pustyni bez choćby śladu oazy w pobliżu, mimo wszystko nie wyglądała na przywykłą do panującej głuszy. Miejskie odgłosy zastąpiła nieprzerwana gadanina kruków, przelatujących z miejsca na miejsce; sadowiących się na gruzowiskach i dachach opuszczonych domów; rozciągniętych dumnym szeregiem na sznurach i drutach z wywieszonym dawno temu praniem; spacerujących po zmasakrowanych truchłach… Wraki aut, obsiane wysypką po kulach, odrapane osobówki, ciężarówki, vany i furgonetki (to postawione wskroś dróg, to wywrócone na bok, a w mnogich przypadkach z zamontowanym na pace cekaemem, dawno już bezużytecznym) bez wyjątku prezentowały ciszę zgaszonych silników. Po amerykańskich Hummvee nie zostało wiele więcej – z tym wyjątkiem, że te jakiś czas temu wjechały tu jako ledwie zużyte cacka. Dopadnięty salwami wyrzutni RPG konwój rozerwało na małe strzępy. Owe strzępy zaś, włączając w to członków załogi (a dokładniej członki rozczłonkowanych członków załogi) jeszcze płonęły, kopciły się lub parowały, kiedy chłopiec wraz z mężczyzną w czerni mijali je na wysięg ramienia.
Odór śmierci uderzał w nos. Odór spalonych ciał, rozlanych wnętrzności, ekskrementów i mniej określonych treści przemieszanych z krwią. Snujący się nisko dym po eksplozjach, kurz rumowisk, pył wysuszonej ziemi, nie nagiej już, bo ubranej w wojnę. Paliwowy opar. Szybujący popiół. Proch.
Ruina.
Tym stało się miasto. Ruiną.
I cmentarzem. Grobem całych mas, gdyż niepodobna zliczyć, ilu poległo w tej wściekłej wymianie ognia, której echa, zda się, nadal zdrapywały tynk z okolicznych elewacji.
Ukryta w jamie kaptura twarz mężczyzny co chwila zwracała się dyskretnie w stronę malca. Żadne z nich nie odzywało się słowem. Chłopczyk przysunął pluszaka do piersi, wcisnął pod pachę, doduszając łokciem. Gdy przystanął, zrobił to raptownie i w zaskoczeniu – skoro oto zatrzymał się dorosły. Wyglądało na to, że ów dopiero teraz przyglądnął się okolicy. Powoli, uważnie, lecz nadal bezrefleksyjnie, prawie mechanicznie. Wzniesione ku niemu oczy dziecka tliły się cierpliwością. Pałały posłuszeństwem, a nade wszystko bezwzględną ufnością. Smutny nosek głośno wciągał powietrze, połowicznie zatkany. Smutne usta, tak słodko malutkie pośrodku tak słodko wielkich policzków, poruszyły się, zadrgały, niezdecydowane… Zrezygnowały ostatecznie. Nie otworzyły się – do żadnego pytania czy skargi.
Człowiek w kapturze nareszcie okazał zainteresowanie swym drobniutkim towarzyszem, którym raptowne westchnienie dosłownie zatrząsnęło. Otworzywszy przy tym buźkę, pomrugując oczkami (ich bławatkowy chaber doprawdy był niesamowity) jeszcze dosadniej emanowała z niego ta dziecięca czystość; najniewinniejsza z niewinności oraz najbardziej neutralny spokój w obliczu horrendalnego przecież dzieła wojny. Mężczyzna, klękając, ujął zwieszone ramiona malucha. Jego oblicze zbyt mocno zacieniał materiał szat; nie było widać, czy się uśmiecha, czy chmurnieje, jednakże głos, choć był to głos zdecydowany, do końca bezpośredni a nie skory do ogródek, dźwięczał w nim łagodnie i wyrozumiale.
– Zostaniesz tu.
– Czemu? – Słowo wprawdzie brzmiało jeszcze w małym stopniu jak „cemu”, ale już nie tak bardzo, aby się tym przejmować.
– Tu jest twoje miejsce.
Malec westchnął. Ponownie potrząsnęło to jego drobniutkim ciałkiem, a towarzyszące temu wygięcie brwi nadało mu pozór już bez mała płaczliwy.
– Chcę, żebyś tu zamieszkał – tłumaczył starszy. – To będzie twój dom. Twoje miejsce, twoje wymarzone podwórko i pierwszy plac zabaw. Wszystko to, wszystko tutaj, to twoja własność i należność. Dzieło…
– Czemu.
– …dorobek i kapitał – ciągnął Starszy. – Imponujący kapitał. Chcę, żebyś go poszerzał. Tutaj będziesz rósł, nabierając sił. Rozmiarów. Rozmachu. Znaczenia.
Chłopiec zwiesił wzrok na trzymanego w dłoniach misia. Palcem skubnął jego guzikowe oko.
– Cemu.
– Będziesz wielki. – Starszy bynajmniej nie odpowiadał. Kontynuował wywód. – Bo będziesz… bo jesteś niezwykły. Zostaniesz tutaj i stąd osiągniesz, co ci przypisali bogowie. Poruszysz ludzi. Poruszysz narody, zmuszając, by wymierzały sobie wzajem koniec. I ty nim będziesz. Ty będziesz końcem. A ja będę ci wtórował.
Nie będziesz końcem zwyczajowym. Nie takim, jaki poznał i dzielił dotąd człowiek – tłumaczył dalej. – Będziesz końcem niespotykanym, unikatowym, jedynym, bo ostatnim. Jakiego żaden nie był w stanie wyfantazjować, bowiem świat był dotąd trywialny. Będziesz spektaklem.
Zanim to nastąpi, mój kochany… będą o tobie mówić i debatować, będą drżeć na twoje imię. Posyłane tobie spojrzenia będą spojrzeniami paniki. Klęski i ukorzenia. A każdy, kto je pośle, ten spotka się z tobą osobiście, oko w oko. Prędzej czy później, nieuchronnie, każdy posmakuje tego, co dla niego przygotowałeś. Co przygotowaliśmy my dwaj. Nie ostanie się nikt. Nikogo nie ominiesz, nikogo nie oszczędzisz, nikomu nie odmówisz. Wielcy tego świata, jeden po drugim, ulegną tobie jak niewolni, bo nie znajdą innej rady, zależni od ciebie, wessani w monsuny, które rozpętasz. A znajdą w tobie złudne, bo ulotne korzyści. Część poczuje dzięki tobie chwilową siłę, tak, tak będzie. Reszta, ci słabi i głupi, ta marna resztka najrychlej a z największym łoskotem podda się w twoim obliczu, zegnie karku i odda dusze. Wszyscy jednak, bez wyjątku, dołączą do twojego dzieła. I pomrą śmiercią straszliwą. A będą umierali wiecznie. Rozumiesz, prawda? Nikt nie pozna smaku zwycięstwa, bo nie będzie go dla nikogo. Poza tobą. Jesteś ostateczny.
Mężczyzna uwolnił ramionka chłopca. Zmuszony był delikatnie stuknąć go palcem w podbródek, aby przywołać niechętny wzrok. Wracając nim jednak zaraz w dół, gdzie miętosił rękoma misia, chłopak zapytał z kolejnym, płytkim tym razem westchnieniem:
– Będzies ze mną?
Przez chwilę milczeli oboje.
– Tak – odpowiedział dorosły. Opiekuńcze ciepło zagościło w jego wypowiedzi. – Właśnie ja będę zawsze w twoim pobliżu, to ja będę za tobą kroczył jako ślad twojej obecności. Ślad głęboki i nieścieralny, a bez zaczątku ni końca. Bo jesteśmy połączeni. Rozumiesz? – Chłopiec potaknął skwapliwie, niekoniecznie jednak rozumiejąc. – Wy wszyscy jesteście, twoi starsi bracia i ty z nimi, wszyscy jesteście ze mną związani. Jednak my… ty i ja, mój drogi… my będziemy prawdziwie nierozłączni. Bo nikt i nic nie będzie w stanie nas poróżnić. Aż w efekcie będziemy już tak naprawdę tylko my. My dwaj. Jako to, co zostanie. Ty i ja… jako wszystko. Wszystko, zawarte w monumentalnym Nic, które zbudujemy, właśnie tu sadzając pierwsze posady. I nigdy, nigdy się nie skończymy.
Chłopiec popatrzył znowu na dorosłego, skoro ten umilkł na dłużej. Nie znał stosownej odpowiedzi na jego słowa, aczkolwiek dorosły nie wymagał żadnej. Obserwował go – w jakże jednającej ciszy.
– Teraz, na krótki czas, muszę cię opuścić.
– Nnn nie, nieee – dziecko panicznie potrząsnęło głową, nie na żarty już zbliżone do płaczu. – Nie chcęęę. Prosęę, nie chcę sam. Plooosęęę – błagało załamującym się głosikiem, cichnącym, gdyż… nieśmiałym. Nieśmiałością, która płynęła z lojalnej, synowskiej pokory i posłuszeństwa. Błagało nieśmiało, potulnie, wstydliwie omal, o tak, ponieważ wiedziało (aż nazbyt klarownie), iż w żadnym wypadku nie zostanie wysłuchane.
Mężczyzna jedynie skłonił na bok głowę. Dzieciak z jakiegoś powodu powściągnął niezadowolenie momentalnie.
– Prosę – spróbował co prawda jeszcze raz, ostatni, lecz wraz powrócił do „zabawy” misiem. Buźka ponownie przyjęła swoje zwykłe natężenie smutności, tak jakby powzięta czynność, jakkolwiek związana z jego jedyną a szczerze umiłowaną maskotką, powodowała niezawodnie, że malec zapominał o bożym świecie.
– Chcę, abyś tu zamieszkał – powtórzył starszy. – To – otoczył okolicę wzrokiem – będzie twym pierwszym parkiem rozrywek. Nie zostawiam cię samego. Zostawiam cię… z przeznaczeniem.
Mężczyzna wstał. Chłopczyk niezwłocznie zapomniał o pluszaku, spuszczając ramiona wzdłuż tułowia, a zadzierając twarz. W jego oczkach była ta sama naturalna ustępliwość, ta sama najwyższa z ufności. Jak również to nieodmienne coś z pogranicza prośby, błagania wręcz; cierpliwego, niezachwianego, a jednak z pewnością nadal świadomego swej bezcelowości. Śliczna twarzyczka nie straciła ni trochę ze smętnego wyrazu, wyrytego nań dłutem natury, ale też nie zyskała – jak można było przypuszczać. Oczy zaledwie przed chwilami szkliły się małym przybojem łez, lecz te bynajmniej nie popłynęły po policzkach i już wkrótce miały wyschnąć bez śladu.
Jest dzielny, pomyślał dorosły. Och, bardzo dzielny.
– Kiedy powrócę, rozpoczniesz się na dobre. Do tego czasu – rozgość się.
Człowiek w płaszczu złożył dłoń na drobnej dziecinnej główce, krytej czapką, rozczochrał długie, gęste włosy pod jej siatkową powierzchnią. Zaraz też przygłaskał je z powrotem, powoli, czule; poprawił usadowienie nakrycia. Zatrzymał dłoń na policzku dziecka, kciukiem potarł pod okiem, gdzie nie było wszakże ni śladu wilgoci. Podparł palcem bródkę malucha i uczynił w tym miejscu ten sam, równie opiekuńczy gest kciukiem.
Jest piękny, zachwycił się w myślach. I będzie jeszcze piękniejszy. Och.
– Oto posyłam was jak owce pomiędzy wilki – odezwał się wprost ojcowskim nagle tonem. – I brat wyda brata na śmierć, ojciec zaś swoje dziecko. A dzieci powstaną przeciw swoim rodzicom i przyprawią ich o śmierć.
Minutę później chłopczyk został sam.
#2
Cytat:Otwórz uszy. Czy nie słyszysz?
To zwiastun Końca, żywiołu zagłady ryk.
W ciszy dział i rakiet nieruchomym śnie.
W zimnie luf, zwisie śmigieł, w dryfie krążowników.
W niemych min leniwej warcie. W spoczynku bomb, daremności zapalników.
W mrokach bunkrów i echach podziemnych schronów,
W napalmu niezmąconej toni.
W plombach jądrowych głowic.
W masie uranowych ton.
Ten wiersz przypomina mi wizualnie pistolet lub czołg. Tak miało być czy tak wyszło? Pasuje to.Wink

Cytat:W przeciwieństwie do Zakapturzonego za to każde jego spojrzenie padało na mijane po drodze ofiary.
Albo bym wywalił, albo dał na początek zdania. Sprawa gustu raczej, ale tak mi się to widzi płynniej:
Cytat:Za to, w przeciwieństwie do Zakapturzonego, każde jego spojrzenie padało na mijane po drodze ofiary.

Cytat:Ostatnieprzecinek pośmiertne podrygi mięśni co poniektórych nieszczęśników nader nieprzyjemnie przykuwały uwagę.
Brak przecinka.

Cytat:I choć były takie wiecznie, od urodzenia, były też obecnie przejęte; mimo że nie do końca pojmowały, co oglądają, bez wątpienia były to mądre oczy.
Nie pasuje mi to wiecznie, szczególnie w stosunku do maluszka. W ogóle bym wywalił, wystarczyłaby wzmianka, że były takie od urodzenia.
I jest powtórzenie.

Cytat:W tej niedorzecznej, bo pozbawionej racji bytności mieścinie,
Jak dla mnie niepotrzebne udziwnienie - racji bytu, po prostu.

Cytat:Po amerykańskich Hummvee nie zostało wiele więcej, mimo to, że te jakiś czas temu wjechały tu jako ledwie używane cacka.
Powiedz to na głos: mimo to, że te. Dziwacznie. Wywaliłbym końcowe "te", a zostawił: "mimo to, że".

Cytat:Owe strzępy zaś, włączając w to członków załogi (a dokładniej członki rozczłonkowanych członków załogi) jeszcze płonęły tudzież parowały, gdy chłopiec wraz z mężczyzną w czerni mijali je w nieprzyjemnie małych odległościach.
Dobre i mniemam, że celowe.Wink

Cytat:Podniósł wzrok na opiekuna, który dopiero teraz chyba przyglądnął się okolicy; powoli, bezrefleksyjnie.
Po mojemu - przyjrzał.

Cytat:Oderwał wzrok od twarzy zakapturzonego, a towarzyszące temu uniesienie brwi dodało mu pozór już iście płaczliwy.
Gdzieśtam mi śmignęło przed oczami, że używałeś tej nazwy z wielkiej litery. Lepiej być konsekwentnym, tak albo tak.

Cytat:Dziecko panicznie wprost jęło potrząsać głową, teraz już nie nażarty zbliżone do płaczu.
Rozdzielnie. Chyba, że masz na myśli jedzenie.Tongue


Zdarzają się wpadki, ale całość jest dobra. Dość plastyczne opisy i tajemnica zachęcają do dalszego czytania. Mały, nieświadomy Mesjasz Apokalipsy? To jest dobry pomysł, ciekawi mnie co dalej. Gdyby tak zaczynała się powieść, czytałbym dalej.
Rozbudziłeś moją ciekawość szczególnie w momencie, gdy dorosły mówi, że dzieciak zostanie sam w trupiarni i będzie to jego "plac zabaw". Lubię sobie przypuszczać "co będzie dalej". W tym wypadku wybiegając w przyszłość, widzę jakieś opisy samotnego badania okolicy przez dzieciaka. Dość niepokojące, jeden mały sobie chodzi i ogląda zwłoki, no nie?
Nie odłożyłbym książki na półkę, lecz czytał dalej - z ciekawości czy moje przypuszczenia będą słuszne i co tam masz dalej interesującego do zaserwowania.
Nachodzi mnie przeczucie, że między malcem, a dorosłym dojdzie do jakiegoś rozłamu. Także jeśli masz coś takiego w planach, to jest dla Ciebie sygnał, że to dość łatwe do odgadnięcia rozwiązanie. Oczywiście, zależy też jak to podać czytelnikowi.

Fabularnie jestem na TAK, cacy opowiadanko, ale postawię Ci 4/5. Jedna gwiazdka w dół za potknięcia.

Pozdrawiam!
#3
Przyznam, że ciekawe opowiadanko. Czekam na kontynuację. Odniosę się tylko do fabuły, bo błędy wytknięte zostały wyżej.

-Ciekawa.
-Intrygująca.
-Klimatyczna.

Tyle, ale na dobrą sprawę, to wszystko, co powinno mieć takie dzieło.


Pozdro.
#4
Cytat:Wysoka postać z zarzuconym na czoło kapturem, w okrywającym ją w całości powłóczystym płaszczu koloru popiołu, stawiała boso spokojne, długie kroki.
przecinek za popiołu. i nie powiem zbyt wiele. po kilku zdaniach, z powodu interpunkcji i zbyt skomplikowanego języka dałem sobie spokój.

na przykład, jeszcze
Cytat:– acz w jego ruchach
trochę, waść, "rozbraja" klimat.

wyrywkowo:
Cytat:Buźka ponownie przyjęła swoje stałe natężenie smutności, jak gdyby powzięta czynność powodowała niezawodnie, że malec automatycznie o wszystkim zapominał.
wszystko po to, żeby wyrazić wyraz twarzy dziecka. wodujesz krążownika na połów węgorzy smutności. może tak:

Bużka ponownie przyjęła wyraz smutku, jakby malec zabierając się do wykonywania czynności o wszystkim zapomniał. albo
Malec zabrał się za robotę. Zapomniał o wszystkim i znowu posmutniał.

klimat? Pierwsze zdanie jest super. Potem się rozwiał. Sugeruj się pierwszym zdaniem Wink

serdecznie pozdrawiam!
#5
wiersz nie miał wyglądac jak czołg;] neistety.

Cytat:Ostatnieprzecinek pośmiertne podrygi mięśni co poniektórych nieszczęśników nader nieprzyjemnie przykuwały uwagę.
Bynajmniej, bez przecinka. Ostatnie i epitet.

Wiecznie zmienię na "stale". Dzieki. Powtórzenie jest, ale nie takie, żeby je usunąć; zdaję sobie z niego sprawę i całkiem odpowiedzialnie zostawiam.

"Mimo to, że" - brzmi lepiej, dzieki.

Cytat:Po mojemu - przyjrzał.
;] kwestia gustu. tak samo jak ja wole bytność, ale nie chodzi o udziwnienie, zaręczam.

Cytat: swoje stałe natężenie smutności
chodzi tu o to, że malec bynajmniej nie posmutniał, a wręcz przeciwnie. wrócił do własciwego i naturalnego w jego przypadku pozoru. to "natężenie" zatem zmalało.

Siądę. Poprawię. Dzięki. Mam nadzieję, że nikogo nie zawiodę następnym rozdziałem... o ile go skończe w tym dziesięcioleciu;/
#6
Naprawdę niezły tekst Smile
Błędy w zapisie powytykano wyżej, więc nie mam się do czego przyczepić za bardzo.
Opisy pozwalające na szczegółowe wyobrażenie sobie otoczenia, postaci (biedny dzieciak :c).
Zapowiada się ciekawie. Widzę, że masz pomysł na fabułę, i to nie byle jaki.
Podobnie jak Hanzo, domyślam się zgrzytu między malcem a Dorosłym. To była druga myśl po przeczytaniu, zaraz po jak ten dzieciak ma sobie poradzić sam wśród zwłok?! Zostanie kanibalem? Big Grin
Klimat, klimat, klimat... Jest cudowny. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale też taki będzie.
Pozdrawiam!
The Earth without art is just eh.
#7
Na początku raziło mnie nadużywanie zdrobnień w opisach chłopca, potem niesamowicie patetyczny ton dorosłego, który traktuje malucha jak dużo starszego słuchacza, właściwie to chyba mówił do siebie?
Zanosiło się na słaby, pełen zbędnego patosu tekst.
Potem z każdym zdaniem było już lepiej, także doczytałem do końca Smile
Niezłe. Są błędy ortograficzne, kilka przynajmniej zauważyłem.
Jakąś ciekawość wywołałeś, co do przyszłości chłopca, i dlaczego jest, ma być, związany z drugim bohaterem. Przydałby się ciąg dalszy, nie ukrywam.
Opisy martwych ciał dobre, plastyczne. Widać staranność. Nie przekonuje mnie co prawda, że wszyscy zginęli ledwie chwilę temu, jeszcze parują, snuje się dym, a dziecko takie spokojne, idzie sobie z misiem. Nie słyszało turkotu karabinów maszynowych i eksplozji? No, ale to zdaje się nie jest taki zwykły chłopiec.
Dobrze, nie marudzę więcej. Jako fragment, jest to niezłe. Fragment. Brakuje tego, co wydarzyło się wcześniej, i tego co nastąpi potem. To jakby wyrwany kawałek tekstu z pełnego opowiadania. Brak mu dynamiki, wstępu, rozwinięcia... Zakończenie jakieś jest. Jakby zwiastun następnej części i zachęta do czytania.
Nie gwiazdkuję bez poznania całości.
#8
W sumie nadal podchodzi to pod wstęp;/ ale rozdział 2 jest dość długi, więc na razie ślę kawałek.

2
Słońce już nie płacze, ale jeszcze się nie śmieje


Nie straszne jest to, jak źli bezkarnie czynią zło.
O wiele straszniejsze jest bowiem, jak dobrzy bezkarnie im na to pozwalają.


Był kompletnie odsłonięty, żywa tarcza na strzelnicy. Byle rookie* mógł go teraz kropnąć (z palcem w jego własnym nosie). Na przykład jeden z tych ciapatych szczeniaków, zasypiających z nabitym kałachem w ramionach. Siedział na schodach odrapanej kamienicy wpatrzony w jeden ich punkt. Już nie w pistolet, nie w Berettę, którą obracał w dłoniach.
Rozmyślał.
Sen. Wieczny sen. Może nawet koszmarny? O mało mu go dziś nie zaserwowano, bez pytania i od ręki. Na zimno. W rzeczy samej – trupio zimno. Danie w doborowym gronie spożyte, owszem, w złoconej zastawie podane, być może, za to bez prawa do reklamacji (zastrzeżone drobnym druczkiem). Cóż… Ehem. Głupio wyszło. Niezręcznie się narzucać, ale… chyba pomylono zamówienia. Przyznaje się ktoś? Ktokolwiek? Czy mógłbym się widzieć z managerem restauracji, uprzejmie przepraszam? Zaraz, chwileczkę. Domagam się! Oh, a tak przy okazji: ta saperka jest brudna, a w kałuży krwi mojego kolegi pływa mucha.
Czy to jest śmieszne?
Ani trochę.
To dlaczego, do kurwy nędzy, krzywił się tak głupio półgębkiem?
(Spojrzał na ciało stygnące obok, poważniejąc. Czarnoskóry podoficer, którego David poznał zaledwie kilka minut temu, tamując największą z jego nastu ran, miał już jednak wszystko gdzieś. Wzrokowe przeprosiny również.
Biedny szczęśliwiec.)
A kto by się nie krzywił po masakrze rodem z filmów Rodrigueza czy innego pasjonata makabreski? Rodem z plaży Omaha, czerwca 1944, kurwa! Takiej, która tkwiła w głowie niczym zaostrzony kół, niczym pieprzony pal na normalność i poczytalność, które, daj Bóg, jeszcze oszczędzi, jeszcze przez chwilę przechowa dla siebie. Póki nie wyda ich na nieuniknione, nie zacznie wyć i zdzierać z siebie munduru, tarzając się w piachu podwórka. Póki nie oszaleje.
Kto by nie krzywił gęby na wspomnienie bzyczących kul, ścinających włosy nad uchem? Ani targających przestrzenią eksplozji, łączących się prędko w jedną, ciągłą, sadystyczną melodię, w pierdolony wianuszek nut krwawego marszu na cześć sieczce i rozpierdusze we własnych osobach? Na wspomnienie dzikiej wrzawy wkoło, a w rezultacie zaraz i wrzasków we wnętrzu Hummera; tej dobrze zapamiętanej, jakże rzeczowej wymianie cennych uwag taktycznych, że: „o kurwa! kurwa, kurwa! o kurwa!”? No kto? Kto by nie robił grymasów i durnych min, pamiętając przeuroczy obrazek, w jakim kierowca i pasażer z siedzenia na wprost znikają w obłokach różu, a strzelca na dachu zrywa z miejsca seria z czegoś wielkiego, głośnego, a o przewodzie lufy kalibru co najmniej „kurewnie wielgachna” – a zrywa tak, że przez pewien okres pauzy widać tylko jego dyndające kamasze; zanim malejący pęd pojazdu nie zmiata szczęściarza całkowicie do tyłu, pod zderzak następnego M998*. Szczęściarza, szczęściarza właśnie, o tak, bo co innego, jeżeli nie łut szczęścia oszczędził mu dalszej rozrywki?
A rozrywka była jak się patrzy, iście. Trzeba przyznać, że wjechali wcale głęboko w teren zabudowy, nim odezwała się pierwsza wyrzutnia RPG. I karnawał zaczął się na dobre. Potem były już całe kordonki rakiet i innych fajerwerków. Blachy szybowały jak latawce: przednie maski, fragmenty drzwi, pancerne tarcze oraz klapy dachowych włazów; koła, felgi, odrywane z ziemi kawały bruku – wszystko sypało się na konwój jak śmiertelny grad; cieplejszych (całkiem dosłownie) barw widowisku dodawały zaś kończyny co bardziej pechowych żołnierzy; dostawały z nagła skrzydeł i gorliwie puszczały w karuzelę zabaw, czerwonymi chustami machając na pożegnanie swoim właścicielom. Nieco sentymentalne, lecz jakże wolne duszyczki. Ach…
Wszystkiemu wtórował rzecz jasna bit eksplozji i ryk całej kopy luf. Jedynie z rzadka hałas cichł na tyle, aby móc docenić wirtuozie jękliwego gospel rannych. A trzeba wiedzieć, że tylko podziurawieni kulami US Marines potrafią tak szarpać struny gardłowe. Dajcie im scenę, uzbrojonych po zęby talibów naprzeciw nich i żadnych szans na odpowiedź ogniową przez pierwsze kilkanaście minut, a daję słowo: opera, jakiej świat nie widział, gwarantowana.
Taak. Rozrywka była przednia.

Zorientował się, że nie patrzy na schody. Przez jedną chwilę, jedną przerażającą sekundę był przekonany, że zagląda w głąb czarnego tunelu bez końca. Że tkwi w jego środku, głęboko, osaczony ścianami z czarnego chromu. Nie było nic, tylko czerń obłego tunelu; jak w pozgonnym przejściu pomiędzy światami. Brakowało może tylko nikłego światełka na jego końcu… Tak. Jedyne tego brakowało.
Jakkolwiek wydaje się to niedorzeczne, wnętrze lufy Berrety naprawdę przypomina takie przejście. Jeśli wpatrzyć się weń na długie minuty, w ponurej zadumie i z nieświadomym życzeniem śmierci; takim gdzieś, powiedzmy, z tyłu głowy. Do którego być może nigdy właściciel tej głowy się nie przyzna. David wygrzebał naraz głęboko utajoną w pamięci sentencję jednego z czarnowidzów tej planety; tych niegroźnych psychopatów i dziwolągów, zwanych powszechniej wieszczbami.
Jeżeli dostatecznie długo zaglądasz w Otchłań… wkrótce Otchłań zaczyna zaglądać w ciebie.
Berreta. Czarny tunel. Korytarz wymiarów.
A brakujące światełko? Cóż. Mógł sam je wywołać. W każdej chwili. Choćby przypadkiem.
Byłoby to chwilą. Niedostrzegalną.
Czy wiecznością?
Iskra, kropla jasności; taka… plama właśnie – na czarnym aksamicie, powoli wnikająca. A potem długi marsz ku jej ciepłu. Rosłaby, rozlewała się okrąglę, a piękniała. Zbliżała się. Czy to morska fala? Ciągnęła ku niemu, goniła, poznawał jej moc. Ten huk przeciągły, trzęsący wszystkim, te wibrujące na chromowych ścianach decybele miały coś z…
Z zamyślenia wyrwało go coś zupełnie odwrotnego.
Cisza najdosłowniej rozsadzała uszy. Niemal jak potężne ciśnienie głębinowe. Niemal jak huk tej urojonej fali… Miasto, choć od dawna martwe i ciche (przynajmniej w tej jego części) pogłębiło swoją martwotę; cisza ścichła – absurdalnie. A przecież to właśnie ona zgubiła niedawno jego i cały konwój. Cisza i pustka, w którą wjeżdżali jak w swoje. Nie licząc jeszcze jednego szczegółu.
Plagi kruków.
Schował broń do kabury, wstając i podnosząc M4. Otaczały go pionowe bloki kamienia o tuzinach oczu z powybijanymi szybami, w których tylko firanki tańczyły. Każde mogło lada moment plunąć ogniem i nie powinno to nikogo zdziwić. Krzyknęłoby ekstatyczne allah-akbar! i pstryk – gasną światła. Niebo zaciąga się kurtyną, a świat przestaje wreszcie tak głośno milczeć. Widownia… klaszcze.
Widownia.
Davida aż zabolały zaciskane zęby, gdy posłał jej spojrzenie. Mógł się najwyżej domyślać, jakże przebrzydłą minę im zaprezentował. One jednak (te czarnopióre hieny, jego zagorzała publika od jakiejś godziny) siedziały na tych swoich ławach z drutów i sznurków, na tych kamieniach parapetów, wrakach aut… i po prostu się gapiły. Żadna sztuka nie zakrakała, żadna się nie poruszyła, nie poprawiła na swoim miejscu; nagle wszystkim krukom odechciało się wiercić po okolicy i gubić pióra, żaden nie szczypał się już pod skrzydłami czy za karkiem, wyjadając wszy a może kurz, żaden nie wysilił się nawet, by… Co jest, do kurwy nędzy? Te pieprzone ptaszyska nawet nie przechylały łbów! Patrzyły na niego, zdecydowanie na niego, wprost w niego celowały swoje wielgachne dzioby o węglowym połysku, ale żadna sztuka nie przekrzywiała łba, jak to miała w zwyczaju. Ptaki nie patrzą w ten sposób. Parę oczu rozdziela im spiczasta morda, taką mają anatomię, takie ptasie czaszki, w których ptasie gały po ptasiemu łypią tylko jedną sztuką na jeden obiekt zainteresowania. Innej opcji nie ma.
Tymczasem te tutaj krucze syny patrzyły na niego ludzkim zwyczajem, prosto, wcale nie profilem – chociażby cząstkowym.
I jeszcze ta przeklęta cisza.
– Co? – rzucił do ptasiej gawiedzi. Żadna sztuka nawet nie drgnęła, a David… miał to nagle głęboko w dupie.
Fine, fuck you too.
Odwracając się do widowni plecami, bezwiednie poprawił plecak (naprawdę miał te czarnodzioby w dupie; jednakże wrażenia, że ktoś mu w tę dupę akurat celuje, jakoś nie umiał od siebie odeprzeć). Kucając nad milczącym kompanem (Miał na imię Garry, o ile… Tak, dobrze pamiętał. Z pewnością dobrze pamiętał! Święta masakro, sprawili go jak befsztyk. Gdzie ten menager, do cholery? Garry, we’re leaving!) szarpnął nieśmiertelnik wyciągnięty na nie poruszającą się pierś; zawiesił go sobie przed oczyma, przez chwilę po prostu mu się…
Nagły hałas był jak wystrzał artylerii. Puszczony natychmiast nieśmiertelnik rozpoczął pionowy lot w dół. Szyny RIS grzechotem odpowiedziały palcom, które zacisnęły się na nich z siłą imadła, a już milisekundę potem AP* trącił dwie spadające blaszki, na których można było znaleźć grawerunek jakiegoś amerykańskiego nazwiska oraz (z całą pewnością!) imienia Garry. Celownik optyczny ACOG na odbezpieczonym M4A1 ustawił się w linii prostej między okiem Davida, a czarnym zarysem… ptaka na dachu.
Nieśmiertelnik brzdęknął na piasku.
David dopiero po kilku sekundach podniósł wzrok znad optyki.
Pierdolone kruczysko jeszcze raz otworzyło dziób, a potem jeszcze. Skrzeczało, jakby obdzierano je ze skóry. David miotnął przekleństwem przez tak mocno ściśnięte zęby, że aż zgrzytnęły. Opuścił broń, podniósł się z kolana i powtórzył bluzgę, tym razem jednak dodając:
– I co się, kurwa, drzesz!
Odpowiedź nie zaskakiwała.
Kraaa!
Właśnie otwierał usta do stosownej repliki, kiedy wzrok jego, z jakiegoś powodu, podążył w stronę niewielkiego prześwitu pomiędzy dwoma budynkami – nisko, na ziemi. Jakieś dwieście metrów od Davida, całkiem nieruchomo i ledwie widoczny, stał chłopiec.
Chłopiec?
David skorzystał z podwójnego przybliżenia celownika, ryglując broń. Chłopczyk był malutki. Sięgałby mu najwyżej do połowy uda. Miał śmiesznie przykrótkie ogrodniczki z niebieskiego jeans’u, odsłaniające kostki gołych stóp, brudną białą koszulkę o krótkich rękawach, czapkę bejsbolówkę (właściwie farmerkę, dwukolorową, z białym czołem i brązową resztą) a pod nią brązowy kolor włosów za kark, w rękach zaś – szarego misia. Stał profilem do obserwującego go żołnierza piechoty morskiej (twarz zadzierał lekko do góry, widocznie na coś patrząc) i był… biały. Białe dziecko, najwyżej czteroletnie, w biały dzień, pośrodku absolutnie niebiałej krainy. Na samą myśl ogarniała człowieka biała gorączka.
Kraaa!
– Stul dziób – odpowiedział pod nosem David, nie odrywając wzroku od przerażającego fenomenu z dzieckiem w roli głównej.
Kruk nie czekał długo z kolejną wypowiedzią. Za to długo w niej nie milknął.
Kraaaaaaa!
– Pierdolony arabski osrywacz parapetów.
Uwaga zadziałała jak zaklęcie. Kolejny „strzał artylerii” był już prawdziwą salwą – David aż się skulił i na moment odruchowo dotknął kolbą policzka, kiedy całe miasto rozbrzmiało krakaniem dziesiątek kruków i ich echem. Zasrane wybryki natury! Wszystkie, co do jednego, rozkrzyczały się jak napastowane zakonnice. Uszy Davida nie wytrzymałyby tego hurgotu ani sekundy dłużej.
Szarpnął eMką*, unosząc optykę do oka, lecz głośna seria z karabinu, jaka rozległa się zaraz potem, zaskoczyła go nawet bardziej, niż niedawna artyleria.
Palec wcale jeszcze nie nadusił cyngla.



*rookie – Żołnierz bez praktycznego przygotowania w walce; żółtodziób.
*HMMWV M998 - Samochód wielofunkcyjny Hummer, z zamontowanym na dachu stanowiskiem strzeleckim 50cal. MG.
*AP – Plecak typu Assault Pack.
*eMka – Określenie na karabin szturmowy M4 Carbine (wszelkie jego wersje).
#9
część miriadSmile

Cytat:W przeciwieństwie do Zakapturzonego za to każde jego spojrzenie padało na mijane po drodze ofiary.
zrób coś z tym zdaniem

za dużo przecinków – aż nie mogę się powstrzymać by nie spytać czy nie kupiłeś ich na wyprzedaży

Styl: ciężki jak kompania czołgów

uderzasz w patos, w zbytni patos

i uważam, że słownictwo zbyt bogate (ha, nigdy bym nie pomyślał, że słownictwo może być zbyt bogate)

Cytat:Pas nieba pomiędzy rysami piętrowych budynków malował się mlecznie i fioletowo zarazem
może zarys?

Cytat:W tej niedorzecznej, bo pozbawionej racji bytności mieścinie
pozbawione racji bytu było by gdyby nikt tu nikt nie mieszkał nigdy

styl trochę męczący, nie musisz pisać tak szczegółowo, rozwlekle, czytelnik naprawdę jest domyślny.

Cytat:– …twoja własność i dorobek
dorobek to jest coś czego ktoś się dorobił już

popełniłeś kilka takich błędów w dialogach, że zaczynasz kilka razy wypowiedz tego samego bohatera od myślników, a powinien być jeden myślnik rozpoczynający wypowiedz i jeśli nikt/nic tej wypowiedzi nie przerywa nie powinna być kilka razy rozpoczynana od myślników.

Część pierwsza dobra. Intrygująca. Ciekawa. Brawo. Opowiadanie podobne do tego z czterema dzwonimy, ale lepsze. Widzie, że lubisz tajemniczych wybrańców. Zobaczymy jaka będzie druga.

Cytat:Nie straszne jest to, jak źli bezkarnie czynią zło.
O wiele straszniejsze jest bowiem, jak dobrzy bezkarnie im na to pozwalają.
równie strasznym jest jak źli czynią zło a dobrzy ich karzą, ale gdy już źli popełnili swoje zło,
a jeszcze paskudnym jest jak zagubieni czynią zło,
a najgorsze jest to, że nie ma złych, dobrym, są tylko tacy którzy lepiej lub gorzej definiują swój interes.

Cytat:Byle rookie* mógł go teraz kropnąć (z palcem w jego własnym nosie).
nie rozumiem zdania. Czy masz na myśli żołnierza amerykańskiego czy ahmeda? Czy rookie nie odnosi się do rekrutów w armii amerykańskiej? Czy rookie musi włożyć komuś palec do nosa jeśli chce kogoś zabić?

Cytat:zasypiających z nabitym kałachem w ramionach
z naładowanym! nabyty to może być muszkiet! Poza tym uważam, że informacja na temat tego że kałach był załadowany jest zbędna.

A w ogóle to pierwsze zdanie jest fatalne. Rozumiem, że bohater emuję i to miało być dramatyczne, ale nie wyszło.

Cytat:Czy to jest śmieszne?
ani trochę, mi tez się nie podobało

ziom, nie emuj, przypominam, że jesteś w armii zawodowej, nikt cie do niczego nie zmuszał. niej pretensje do siebie. Jeśli bohater jest oficerem, a chyba jest bo ma berrete, to czy nie przesadza?

męczą mnie te gatki o szczęściarzach, którzy umarli – bohater irytujący.

Akapit opisujący rzeź w hummerze bardzo dobrze napisany i przewrotny.

czyli mam rozumieć Amerykanie wepchali się w sam środek niezabezpieczonego miasta? Jak Rusci w sylwester '94 w Groznym?

Kruki w Syrii? Jesteś pewien? Mi się kojarzą z klimatem umiarkowanym.

Opis kruków fajny, naprawdę ci się udał.

Swoją drogą uważam, że ta fachowość co do broni, terminologii jest zbędna.

Podsumowanie:

Styl: początek – styl ciężki jak kompania czołgów. Mnóstwo przecinków. Mało kropek. Dużo patetyzmu i dużo kolokwializmu.

Fabuła: interesujące. Pierwsza część ciekawa. Ciekawe co to za relacje i jak się rozwiną. Sama bitwa i miasto naiwne. Wszyscy mieszkańcy zwiali z miasta, zajęli je talibowie, a Amerykanie myśleli, że odbiją je bez bitwy? I nie przeprowadzili zwiadu? Żadnego zwiadu? Ahmedzi się tak dobrze ukrili i nikt nie wpadł na to, że będą czatować na głównej drodze przejazdowej? Nawet w Black Hawku tak nie było. Czy te Ahmedu były duchami albo się teportowały? Ale w takim wypadku nikt by nie wysyłał zwykłych marines do teleportujący się Ahmedów. Ogólnie nie kupuję tego.

Bohaterowie: chłopiec ciekawy, żołnierz nieciekawy, irytujący, nawet niewiarygodnie opisany, jeśli przeżył załamanie nerwowe to ja tego nie kupuję.

Ogólnie piszesz lepiej niż to co czytałem wcześniej na Craiis'e. Choć to co mi się u ciebie nie podobało kiedyś, nadal mi się nie podoba.
natural born killer
#10
Cytat: Spacerowali szutrową drogą między uszkodzonymi budynkami[,] trzymając się za ręce,[tu bez przecinka] jak ojciec z synem.
uważam, że tak przecinki powinny być ;p
Cytat: Wysoka postać z zarzuconym na czoło[nie lepiej głowę?:>] kapturem, w okrywającym ją w całości powłóczystym płaszczu koloru popiołu[,] stawiała boso[stawiała boso mi dziwnie brzmi i wygląda, ale pewnie się czepiam] spokojne, długie kroki

Cytat: Zrównany z nią chłopiec, sięgający jej poniżej pasa, ze sfatygowanym,[ten przecinek zbędny, bo parciany miś jest jako całość, tak sądzę, nie jako dwie przydawki] parcianym misiem w prawicy[,] musiał dreptać znacznie żwawiej

Cytat: W przeciwieństwie do Zakapturzonego za to każde jego spojrzenie padało na mijane po drodze ofiary.
dobrze brzmi Ci to zdanie? Bo jak dla mnie szyk tu kuleje, mocno Tongue
Cytat: Krew wyciekała z niejednej rany, a kurz niedawnej jatki dopiero opadał
teraz wygląda jakby kurz się do ciał odnosił ;p
Cytat: Wielkie z natury, przepięknie niebieskie oczy malca o pyzatej
huh, najpierw myślałem, że to opis jakichś zwłok, a nie tego łepka co dreptał obok, daj tu może nowy akapit, hm?
Cytat: od urodzenia, były też obecnie przejęte
obecnie były też przejęte, chociaż samo przejęte nie do końca mi tu pasuje, za mało wyraża
Cytat: odłamków metali, a wreszcie pociskowych łusek, całej
pociskowych?Big Grin nie ma takiego słowa, karabinowych może, hm?Tongue albo łusek po nabojach;p
Cytat: czyniąc dzień niby to<-usunąłbym] słonecznym, a jednak mętnym, szarym a[a tu dał "i"] niegościnnym.

Cytat: W tej niedorzecznej, bo pozbawionej racji bytu
bez "bo" chyba lepiej brzmi
Cytat: położonej w końcu w samym sercu pustyni,
"w końcu" też bym wywalił
Cytat: Miejskie odgłosy zastąpiła nieprzerwana gadanina kruków, przelatujących z miejsca na miejsce, sadowiących się na gruzowiskach i dachach opuszczonych domów, rozciągniętych dumnym, obciążającym szeregiem na sznurach i drutach z wywieszonym dawno temu praniem; spacerujących po zmasakrowanych truchłach…
trochę Cię ponioslo z długością tego zdania, a po "domów" nie mylisz końcówek? bo rozciągniętych mi nie pasuje do niczego, a nie, to do kruków. Ludzie, przelatujących, sadowiących, rozgiąniętych, obciążającym, spacerujących, nie przeginamy?:>
Cytat: Dopadnięty salwami wyrzutni RPG konwój, można rzec bez wahania, rozerwało na małe strzępy
można rzec bez wahania całkiem mi nie pasuje do klimatu opowiadania...
Cytat: Owe strzępy zaś, włączając w to członków załogi (a dokładniej członki rozczłonkowanych członków załogi) jeszcze płonęły[,] tudzież parowały
a tutaj to Cię poniosło ;O To w końcu poważne opowiadanie, czy żartobliwe? Bo członki rozczłonkowanych członków to mi bardziej do kabaretu pasuje Big Grin No, czarnego humoru ewentualnie
Cytat: Chłopczyk uniósł swojego pluszaka pod pachę i ścisnął prawym łokciem, gdy raptem przystanął – jako że zatrzymał się dorosły.
a tutaj to mi stylem z biblii zaleciało Big Grin I usiedli apostołowie, jako i ich mistrz zrobił Big Grin zmieniłbym ten szyk, najlepiej całe zdanie na normalnie zbudowane, udziwnienia wszędzie nie da rady wcisnąć.
Cytat: Podniósł wzrok na opiekuna, który dopiero teraz przyglądnął się okolicy
bo wcześniej patrzył tylko pod nogi i nie widział nic dookoła?
Cytat: dźwięczał łagodnie i wyrozumiale.
– Zostaniesz tu.
uch, tak dźwięczał, że liczyłem na jakąś dłuższą wypowiedź, a tu całe dwa słowa zadźwięczały Tongue
Cytat: co w wypadku jego urody było awansem w kierunku o krok od rozpaczy
że co? bo nie rozumiem, serio
Cytat: Oderwał wzrok od twarzy Okapturzonego
chyba od cienia spowijającego twarz
Cytat: – Czemu[?]

Cytat: – Cemu[?]

Cytat: – Nie będziesz końcem zwyczajowym.
dlaczego tu jest nowy dialog? przecież to ciągle Starszy mówi.

Część pierwsza za mną. Te Twoje długie zdania czasem są mordercze. Męczą strasznie przy czytaniu, a to niedobrze, że mam dość, zaledwie po pierwszej części, ale doczytam, oczywiście.
Podobna mi się kontrast jaki zrobiłeś pomiędzy młodym a starym. Nie podobają mi się za to niektóre wstawki, słowa, nie pasują w ogóle do klimatu i hm powagi sytuacji.
Opisujesz ładnie, ale jak pisałem wcześniej czasem przeginasz z objętością zdań Tongue
Rozumiem, że młody to coś na kształ jeźdźca apokalipsy, Wojny?
Czytam dalej.

Cytat: Opuścił broń, podniósł się z kolana i powtórzył bluzgę
bluzg


No, druga część zdecydowanie przyjemniejsza w czytaniu, mimo tego że panuje pozorny chaos, ale taki był zamiar, więc jest git Wink
Wprawdzie też jest parę zbędnych wstawek, ale już tak nie rażą, jak w pierwszej części. I widzisz, czytało się przyjemniej, to jakoś błędów nawet nie wyłapałem, ew. może ich nie było.

Zaciekawiłeś mnie, czekam na resztę, ale nie spuszczaj ze smyczy psa długich zdań Tongue

4/5
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
#11
Cytat:
Cytat:Podniósł wzrok na opiekuna, który dopiero teraz przyglądnął się okolicy
bo wcześniej patrzył tylko pod nogi i nie widział nic dookoła?
Nie. Dopiero jednak przyjrzał się okolicy wyraźniej. Ale poprawiłem to już, dzieki za sygnał.
Cytat:
Cytat:co w wypadku jego urody było awansem w kierunku o krok od rozpaczy
że co? bo nie rozumiem, serio
Miał dzieciak taką smutną urodę, jak to starałem się opisać na samym początku tekstu. Gdy zaś posmutniał, było to już "awansem w kierunku o krok od rozpaczy"; awansem tej wrodzonej, pozornej smutności, jaką się widziało w rysach jego twarzy. Wyraz jego twarzy, będący zawsze (niby)smutnym, stawał się "rozpaczliwym", gdy przychodziło do prawdziwego smucenia się. W oryginale (bo ciągle się zmienia, nanoszę poprawki; niestety tutaj na VA już ich nie naniosę;/) już to wyciąłem, choc nie zrezygnowałem z użycia gdzieś indziej. Także spodziewajcie się;] oczyiscie, postarałem się tam, by brzmiało to trochę jaśniej.
Jest ktoś jeszcze, kto tego nie odebrał prawidłowo? Pytam, zeby wiedziec. Bo może jest to kompletnie do wyrzucenia;/ nie wiem.
Cytat:
Cytat:– Nie będziesz końcem zwyczajowym.
dlaczego tu jest nowy dialog?
Stosuje się takie rzeczy. Akapity w monologach to w ogóle lekki problem. Jakoś trzeba sobie z nim radzic - nieraz widziałem własnie taki sposób; czyli po prostu zaczęcie od nowego myślnika, jednak pamiętanie też, by dookreslic, kto to mówi. Zauważ, że się nie pogubiłes;] uznałem, ze akapit jest tu potrzebny po prostu.

Wielkie dzięki za wskazówki. Skoro dwójka dała się czytać (bo mam swiadomosc, ze się ciąąąągnie jak flaki z olejem; ktoś mi już cos podobnego zasugerował, wiec.. musiałem to sprawdzic) niebawem zamieszczę kontynuację.
O, Predator, czesc;] Nie zauwazylem twojego posta, sory.
Cytat:
Cytat:W tej niedorzecznej, bo pozbawionej racji bytności mieścinie
pozbawione racji bytu było by gdyby nikt tu nikt nie mieszkał nigdy
To jest w samym środku pustyni syryjskiej. O ten brak racji bytu się rozchodzi.

Wiem, co to jest dorobek;]

Cytat:popełniłeś kilka takich błędów w dialogach, że zaczynasz kilka razy wypowiedz tego samego bohatera od myślników, a powinien być jeden myślnik rozpoczynający wypowiedz i jeśli nikt/nic tej wypowiedzi nie przerywa nie powinna być kilka razy rozpoczynana od myślników.
No właśnie niekoniecznie. Ale to już druga uwaga taka, więc muszę coś z tym zrobić.

Cytat:a najgorsze jest to, że nie ma złych, dobrym, są tylko tacy którzy lepiej lub gorzej definiują swój interes.
osobiście się zgadzam;]

Cytat:
Cytat:Byle rookie* mógł go teraz kropnąć (z palcem w jego własnym nosie).
nie rozumiem zdania. Czy masz na myśli żołnierza amerykańskiego czy ahmeda? Czy rookie nie odnosi się do rekrutów w armii amerykańskiej? Czy rookie musi włożyć komuś palec do nosa jeśli chce kogoś zabić?
Ten palec wyrzuciłem już wcześniej, tez nie wiem, po co tak kombinowałem;/
Z rookiem chodziło o przedstawienie sytuacji i tyle. NIkt by nie miał z nim problemu.

Właśnie ja doskonale wiem, że załamany żołnierz (choć wcale nic nadzwyczajnego; przeciwnie, jest takich na mijsach od chu... i ciut ciut, a wcale nie przezywali takiej sieczki) to nic przyjemnego, zupełnie nie chodziło mi tu o mazgajstwo, nie nie. Problem w tym, że David bardziej ironizuje, i własnie to starałem sie ukazać. Owszem, odbija mu, co doskonale widzi, ale widzi to przytomnie, jak poboczny obserwator. Po drugie zaś - został koleś zupełnie sam. Przynajmniej na razie.. To tylko siąść i oklapnąć;/... przynajmniej na razie;]

Do dziś się używa słowa nabity, choć każdy mógłby się do niego czepnąć; dzisiejszej broni się nie nabija. Ale pozwoliłem sobie na nie, wątpie, by wprowadzało jakieś niejasnosci albo tak mocno raziło. W moich uszach przykładowo jest na odwrót: lepiej brzmi niż naładowany. Tak czy owak jest to to tu wcale zbędne, a po co kusić los? Usuwam.

Cytat:ziom, nie emuj, przypominam, że jesteś w armii zawodowej, nikt cie do niczego nie zmuszał.
a to ciekawe;]

Cytat:czyli mam rozumieć Amerykanie wepchali się w sam środek niezabezpieczonego miasta? Jak Rusci w sylwester '94 w Groznym?
To się jeszcze wyjaśni. Owszem, wjechali. Jest też opis, że było puściutkie (i przypomnę, że stoi w samym środku pustyni!)

Istnieją kruki pustynne.

Jeżeli chodzi o "fachowość co do broni, terminologii"... jakoś głupio mi było napisać po prostu "plecak";/ wszyscy mamy aż nadto doświadczen z plecakami.
#12
Jeśli chodzi o dorobek to ten dzieciak nie może mieć dorobku, bo jeszcze na nic nie zapracował. Dorobek to efekt pracy. Nie wykonałeś pracy - nie masz jej efektów.

Z tym rookie to chodzi mi o to, że porównanie, że bohatera może zabić ktoś z jego strony konfliktu (wskazuje na to terminologia używana wobec amerykańskich żółtodziobów) jest trochę nietrafione. Żaden rookie nie ma interesu by go zabijać, nawet teoretycznie. Po prostu porównanie było do czegoś co nie może się zdarzyć.

Ja bym jeszcze popracował nad psychologią żołnierza. Masz fajny pomysł, tylko że ten dramatyzm mógł by być lepiej uchwycony.

czekam na więcej, bo jestem ciekaw jak się rozwinie. w ogóle miasto i ta cała sytuacja szalenie intrygujące. Jeśli zrobisz udany military-horror to będę ciebie lubić. Bo to mój ulubiony gatunek. Oglądałeś może "Dog Soldier" albo "R-point"? Jeśli nie to obejrzyj.
natural born killer
#13
Cytat:Po prostu porównanie było do czegoś co nie może się zdarzyć.
Dokłądnie, lecz nic nie stoi na przeszkodzie, by je zastosować, zwłaszcza, że jest trafne. To tak jakby ojciec powiedział: jestem tak dzisiaj słaby, ze nawet ty, mój smarkaty synu, bys mnie pobił - co z tego, ze on go nie pobije? No co z tego? I tak sobie to odpuscilem, bo nic mnie to nie kosztuje, ale uwazam, ze nie było to zle.

I powtarzam, wiem co to jest dorobek. Spokojnie, cierpliwości.
#14
Nigdy nie lubiłam kruków Tongue
Osobiście nigdy nie potrafiłam opisywać takich sytuacji. A tutaj nie dość, że spójnie, to nawet teatralnie Big Grin Działa na wyobraźnię.
Jest klimat, jedyne, co mam do zarzucenia to krótkie fragmenty Tongue
Pozdrawiam
The Earth without art is just eh.
#15
No hej. Pozwól, że wymienię swoje uwagi Smile

Podoba mi się fabuła i postaci (te żywe Wink ). Ciekawi mnie jaka relacja ich łączy, bo wiem, że nie są to ojciec i syn, ale też w jakiś sposób są sobie bliscy. Mam pewne skojarzenia z Wiedźminem (wyjątkowy chłopiec, przeznaczony dla wyższych celów), ale to już takie moje skrzywienie.

Cytat:– Zostaniesz tu.
– Czemu? – Słowo wprawdzie brzmiało jeszcze w małym stopniu jak „cemu”, ale już nie tak bardzo, aby się tym przejmować.
– Tu jest twoje miejsce.
Malec westchnął. Ponownie potrząsnęło to jego drobniutkim ciałkiem, a towarzyszące temu wygięcie brwi nadało mu pozór już bez mała płaczliwy.
– Chcę, żebyś tu zamieszkał – tłumaczył starszy. – To będzie twój dom. Twoje miejsce, twoje wymarzone podwórko i pierwszy plac zabaw. Wszystko to, wszystko tutaj, to twoja własność i należność. Dzieło…
– Czemu.
– …dorobek i kapitał – ciągnął Starszy. – Imponujący kapitał. Chcę, żebyś go poszerzał. Tutaj będziesz rósł, nabierając sił. Rozmiarów. Rozmachu. Znaczenia.
Chłopiec zwiesił wzrok na trzymanego w dłoniach misia. Palcem skubnął jego guzikowe oko.
– Cemu.
– Będziesz wielki. – Starszy bynajmniej nie odpowiadał. Kontynuował wywód. – Bo będziesz… bo jesteś niezwykły. Zostaniesz tutaj i stąd osiągniesz, co ci przypisali bogowie. Poruszysz ludzi. Poruszysz narody, zmuszając, by wymierzały sobie wzajem koniec. I ty nim będziesz. Ty będziesz końcem. A ja będę ci wtórował.
Nie będziesz końcem zwyczajowym. Nie takim, jaki poznał i dzielił dotąd człowiek – tłumaczył dalej. – Będziesz końcem niespotykanym, unikatowym, jedynym, bo ostatnim. Jakiego żaden nie był w stanie wyfantazjować, bowiem świat był dotąd trywialny. Będziesz spektaklem.
Zanim to nastąpi, mój kochany… będą o tobie mówić i debatować, będą drżeć na twoje imię. Posyłane tobie spojrzenia będą spojrzeniami paniki. Klęski i ukorzenia. A każdy, kto je pośle, ten spotka się z tobą osobiście, oko w oko. Prędzej czy później, nieuchronnie, każdy posmakuje tego, co dla niego przygotowałeś. Co przygotowaliśmy my dwaj. Nie ostanie się nikt. Nikogo nie ominiesz, nikogo nie oszczędzisz, nikomu nie odmówisz. Wielcy tego świata, jeden po drugim, ulegną tobie jak niewolni, bo nie znajdą innej rady, zależni od ciebie, wessani w monsuny, które rozpętasz. A znajdą w tobie złudne, bo ulotne korzyści. Część poczuje dzięki tobie chwilową siłę, tak, tak będzie. Reszta, ci słabi i głupi, ta marna resztka najrychlej a z największym łoskotem podda się w twoim obliczu, zegnie karku i odda dusze. Wszyscy jednak, bez wyjątku, dołączą do twojego dzieła. I pomrą śmiercią straszliwą. A będą umierali wiecznie. Rozumiesz, prawda? Nikt nie pozna smaku zwycięstwa, bo nie będzie go dla nikogo. Poza tobą. Jesteś ostateczny.

Dlaczego zmieniasz słowa chłopca, a później dopiero wyjaśniasz, że tak naprawdę brzmiały one inaczej? Wydaje mi się, ze dialog powinien brzmieć naturalnie i prawdziwie. Mógłbyś napisać np.: " - Cemu? - wyseplenił chłopiec". Poza tym jego trzecie "czemu" brzmi jak "cemu" - brak tu konsekwencji, a ja pytam CEMU? Big Grin
To samo ze słowem "starszy", raz piszesz je wielką, a raz małą literą.
Poza tym, zapis dialogu jest nieprawidłowy, bo jeśli kontynuujesz myśl jednego z bohaterów, to powinieneś pisać ją ciągiem, bez nowych akapitów.

W tekście jest dużo powtórzeń i zdecydowanie za dużo przymiotników. Zasada, której się nauczyłam na tym forum (Heart), jest taka, że im więcej dasz opisów jakiegoś przedmiotu/osoby/zdarzenia, tym paradoksalnie czytelnikowi będzie trudniej to sobie wyobrazić. Mózg zwyczajnie nie ogarnia tylu informacji na raz. Poza tym (tego nauczyła mnie BelHeart), nie traktuj swojego czytelnika jak niepełnosprawnego intelektualnie, pozostaw coś dla jego wyobraźni. Przykładowo, jeśli piszesz, że na te słowa chłopiec opuścił głowę i mocniej ścisnął misia, to nie dodawaj, że miał przy tym smutne oczy i usta i w ogóle to nie był zbyt szczęśliwy (zmyślam teraz), nie nazywaj emocji tak dosłownie, bo jest to oczywiste. Wynika z sytuacji, odruchów bohatera i z tego, co mówi. To samo tyczy się opisu ciał na początku tekstu. Moim zdaniem jest przemasakrowany. Śmierć, zabici, trupy, ciała, krew, smród, konwulsje... i na koniec się dowiadujemy, że co? Że oni wszyscy byli MARTWI.

Podsumowując, to co jest dla Ciebie charakterystyczne, to chyba zbytnia rozciągłość w opisach, która sprawia, że tekst się jakby rozmazuje i potrafi zmęczyć. Nie mówię o takim zmęczeniu, że "ale chała, nie idzie tego czytać", tylko o tym, że trzeba czasem się wysilić, żeby wszystko ogarnąć. Rozumiesz, czasem jak coś czytasz, to płyniesz przez tekst i nawet nie wiesz kiedy kończy się rozdział. Tu tego nie ma. Mimo to, bardzo jestem ciekawa co zdarzy się dalej. Myślę, że jakby to dopracować, byłby naprawdę fajny kawałek jeszcze fajniejszej całości.

Pozdrawiam i nie gniewaj się na moje uwagi. Są naprawdę szczere i w dobrej wierze. Liczę na takowe z Twojej strony przy moich tekstach. Heart


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości