Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 4
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Wigilia
#1
Nie wiem czy we właściwym dziale umieściłam.
Taki pomysł na opowiadanie przyszedł mi do głowy.



Gdy się Chrystus rodzi,
I na świat przychodzi,
Ciemna noc w jasności
Promienistej brodzi.
Aniołowie się radują,
Pod niebiosy wyśpiewują;
Gloria, gloria, gloria,
In excelsis Deo!


Kolęda dobiegająca ze starego telewizora wyrwała Józefa z zamyślenia. Wyprostował się na skrzypiącym krześle i spoglądając na ekran przeczesał pomarszczoną dłonią rzadkie, siwe włosy. Błyszcząca wesoło migającymi lampkami, gęsto ozdobiona bombkami choinka, pod którą leżało kilkanaście sporej wielkości pudeł przepasanych barwnymi wstęgami, zdobionych kokardami i gwiazdkami w niczym nie przypominała świątecznego drzewka stojącego na komodzie w kącie pokoju.
Nadgryzione zębem czasu chude, powykrzywiane gałązki, z których dawno już opadło sztuczne igliwie zadrżały lekko, wprawiając w kołyszący ruch cztery ostatnie kuliste bombki, gdy Józef podniósł się ze swojego miejsca i poprawił aniołka tkwiącego samotnie na samym szczycie.
Ze skrzydeł niebiańskiej postaci odpadło malutkie piórko i sfrunęło na podłogę.
- Wszystko kiedyś się kończy – mruknął Józef, pochylając się z ciężkim westchnieniem, by je podnieść.
Przez chwilę obracał w palcach pióro przyglądając mu się, jak gdyby widział je po raz pierwszy.
- Tak... – odezwał się cicho, nie odrywając zeń wzroku – Kiedyś pełne świetności, dziś nadaje się tylko na śmietnik. I tak jest ze wszystkim, prawda aniołku?
Anioł milczał wymownie.
Józef ciężkim krokiem ruszył w stronę wyjścia z pokoju.
Zatrzymał się jeszcze na progu i odwróciwszy, zlustrował uważnie pomieszczenie.
Wszystko było na swoim miejscu. Tak jak od wielu lat.
Kwadratowy stół stojący na środku, dzisiaj przykryty pożółkłym ze starości obrusem, z przysuniętymi doń dwoma krzesłami.
Szeregowa meblościanka stojąca pod jedną ze ścian lśniła politurą, na której nie było najmniejszej drobinki kurzu.
Z oprawionego w pozłacaną ramkę zdjęcia stojącego na jednej z półek mebla, patrzyła na mężczyznę, uśmiechnięta, ciemnowłosa kobieta.
Odwzajemnił ten pełen spokoju i miłości uśmiech, by po chwili przesunąć wzrok na wersalkę z wystającą sprężyną, która skrzypiała w nocy, gdy przewracał się z boku na bok, wbijając boleśnie w żebro. Okryta wypłowiałą narzutą w kolorze jasnego brązu nie ujawniała postronnemu obserwatorowi swoich mankamentów.
Sztuczna choinka, a raczej to co z niej pozostało, tkwiła na komodzie w rogu, strasząc półnagimi kikutami.
Józef westchnął ciężko i wyszedł do malutkiego przedpokoju.

Lulajże, Jezuniu, moja perełko,
Lulaj ulubione me pieścidełko.
Lulajże, Jezuniu, lulajże, lulaj,
A ty, Go Matulu, w płaczu utulaj.
Zamknijże znużone płaczem powieczki,
Utulże zemdlone łkaniem usteczki,
Lulajże, Jezuniu, lulajże, lulaj!
A ty, Go Matulu, w płaczu utulaj...


Położył piórko koło zielonego telefonu z tarczą stojącego na sosnowej półeczce i uśmiechnął się z nadzieją. Telefon milczał jak zaklęty od kilku dni. Jednak...
Wszak dzisiaj był wieczór wigilijny.
Niedługo na niebie zalśni pierwsza gwiazda.
Z nadzieją w sercu Józef wszedł do kuchni i oparł spracowane dłonie o parapet, spoglądając przez szybę na świat za oknem.
Zapadająca ciemność rozjaśniona blaskiem ulicznych latarni spowiła ulice, na których powoli zamierał ruch.
Ostatni przechodnie szybkim krokiem podążali do swoich domów, do czekających na nich rodzin.
Józef pociągnął nosem, przez chwilę mając wrażenie, że czuje zapach smażonego karpia, podgrzewanej kapusty z grzybami czy barszczu, w którym połyskiwały bielą uszka.
W umyśle staruszka pojawiła się wizja, którą spróbował odgonić niedbałym machnięciem ręki.
Na nic.
Im dłużej wypatrywał za oknem pierwszej gwiazdki, tym bardziej miast niej widział stojący pośrodku pokoju długi stół przykryty śneżnobiałym obrusem, suto zastawiony potrawami, pyszniącymi się na świątecznym serwisie.
- Marysiu, Marysiu – wyszeptał bezgłośnie imię ukochanej, zmarłej żony – Pamiętasz? Talerze ze złotą obwódką. Zawsze mówiłaś, że takie najbardziej pasują do wieczerzy wigilijnej. – odchrząknął zmieszany, kiedy uświadomił sobie, że mówi sam do siebie.
Przetarł oczy i wlepił je na powrót w niebo.
Wokoło stołu zasiadła trójka uśmiechniętych dzieci. Słyszał ich wesołe nawoływania, śmiechy, widział malującą się na małych buziach, niecierpliwość.
- A kiedy będą prezenty?
- Dzieciątko na pewno przyjdzie?
- Byliśmy grzeczni!
- Skoro byliście grzeczni, to zapewne was odwiedzi – ciemnowłosa kobieta spojrzała z czułością na brzdące, by po chwili przenieść wzrok na stojącego w progu męża.
Józef uśmiechnął się do niej z miłością. Odwzajemniła ten uśmiech, jak robiła to od lat.
Podszedł bliżej i objął ją ramieniem.
- Pierwsza gwiazdka wzeszła – zauważył, wskazując żonie okno.
Skinęła potwierdzająco głową.

Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi
wstańcie, pasterze, Bóg się wam rodzi
Czym prędzej się wybierajcie,
do Betlejem pośpieszajcie
przywitać Pana.
Poszli, znaleźli Dzieciątko w żłobie
z wszystkimi znaki, danymi sobie
Jako Bogu cześć Mu dali,
a witając zawołali
z wielkiej radości...


Dźwięki dobiegające z telewizora rozbrzmiały głośniej, kolejny raz wyrywając Józefa z zamyślenia.
Może jednak...
Świecąca wysoko na niebie gwiazda przynosiła nadzieję. Zadreptał niecierpliwie w miejscu, przenosząc wzrok na widoczny aż tutaj telefon.
Wciąż milczał jak zaklęty.
Staruszek pokręcił głową i widać jakaś myśl przyszła mu do głowy, bo żwawym krokiem ruszył do przedpokoju.
Sprawdził dokładnie czy kabel na pewno jest wpięty do gniazdka.
Podniósł słuchawkę, przyłożył do ucha i przez chwilę wsłuchiwał się w monotonny, jednostajnie brzmiący sygnał.
- Działa – wyszeptał sam do siebie. – A zresztą... Nie przyszła góra do Mahometa, to Mahomet przyjdzie do góry – wąskie, sinawe usta rozciągnęły się w słabym uśmiechu, a oczy otoczone siateczką zmarszczek zajaśniały nagłym blaskiem.
Pogwizdując cicho ulubioną piosenkę z lat młodości, Józef otworzył szafę i wyciągnął stary garnitur. Przyglądał mu się przez chwilę, strzepnął niewidzialny pyłek z klapy i odwiesił na miejsce.
- Koszula... – mruknął, przesuwając wieszaki. – Jest – wyciągnął, odrobinę pomięte ubranie. Przyjrzał mu się uważnie pod światło, po czym wciąż pogwizdując pod nosem, rozpoczął poszukiwania żelazka.
Godzinę później w telewizorze rozbrzmiewała kolejna kolęda, a Józef stał przed lustrem i wiązał drżącymi palcami krawat.
Przyjrzał się uważnie swojemu odbiciu. Przesunął grzebieniem po przerzedzonych włosach, poprawił kołnierzyk koszuli.
Dla pewności zerknął jeszcze na milczący telefon.
Przygarbił się nieco, podniósł słuchawkę i patrzył na nią przez chwilę.
- W taki wieczór jest sporo pracy – przemknęło mu przez myśl – Marysia też zawsze przed Wigilią miała urwanie głowy. Gotowała, sprzątała, prasowała, prała. Nie miała na nic czasu. Bała się, że zapomni o czymś. Nie lubiła, kiedy jej wtedy przeszkadzano.
Odłożył słuchawkę, nałożył na przygarbione ramiona płaszcz, wsuwając w kieszeń piórko i wyszedł z mieszkania.
Mroźne powietrze uderzyło w policzki, gdy zrobił kilka pierwszych kroków po odśnieżonym chodniku. Rozejrzał się wokoło.
Pomarańczowe światła ulicznych latarni padały na zaspy śniegu, zepchniętego litościwie na pobocze przez dozorców.
Zaparkowane pod blokami auta przykryte były cieniutką puchową kołderką.
W pozapalanych oknach migotały lampki choinkowe, świeczniki bożonarodzeniowe, gwiazdy betlejemskie jarzące się tęczowymi barwami.
Osiedle pogrążone było w ciszy i spokoju, a jego mieszkańcy zapewne dzielili się teraz opłatkiem z najbliższymi, by w radości zasiąść do wigilijnej wieczerzy.
Spóźniony przechodzień przemknął w cieniu domów, by zniknąć za rogiem jednego ze sklepików. Na rozjarzonej świątecznymi lampkami wystawie Mikołaj powoził saniami zaprzężonymi w renifery i uśmiechał się szeroko, jakby wołał: Ho, ho, ho!
Józef przyspieszył kroku i wciskając zmarznięte ręce w kieszenie płaszcza ruszył przed siebie.
Nowo wybudowane osiedle domków jednorodzinnych stojące na obrzeżach miasta było widoczne już z oddali.
Ozdobione lampionami i świecidełkami ogrodzenia przypominały Józefowi domy znane z amerykańskich filmów. Tam również hucznie obchodzono narodziny Jezusa.
Wszędzie ta nowobogacka moda. Więcej lampek, więcej gwiazdek, więcej blichtru. A gdzie w tym wszystkim miejsce na serce? Na człowieczeństwo? Na refleksję?
Przystanął przed jednym z domków w milczeniu patrząc na stojące na podjeździe samochody. Z uchylonego okna dobiegał gwar wesołych rozmów, śmiechy i przekomarzania dzieci. Uśmiechnął się sam do siebie słysząc znajome, miłe sercu głosy.
Ktoś pogłośnił muzykę i uszu staruszka dobiegł dźwięk melodii...

Jest taki dzień, bardzo ciepły choć grudniowy;
dzień, zwykły dzień, w którym gasną wszelkie spory.
Jest taki dzień, w którym radość wita wszystkich,
dzień, który już każdy z nas zna od kołyski.
Jest taki dzień tylko jeden raz do roku.
Dzień, zwykły dzień, który liczy się od zmroku.
Jest taki dzień, gdy jesteśmy wszyscy razem.
Dzień, piękny dzień dziś nam rok go składa w darze.


- Właśnie – szepnął sam do siebie. – Jest taki dzień... – załzawionymi oczami powiódł po zapalonych oknach.
Drżącą dłonią pchnął lekko furtkę.
Nie ustąpiła.
Zadreptał niespokojnie w miejscu, podciągając wyżej kołnierz płaszcza, chroniąc się przed zimnem.
Wykręcone starością palce odnalazły niewielki biały przycisk. Rozległ się dźwięczny sygnał gongu.
Drzwi domku uchyliły się, a żółte, ciepłe światło położyło jasną smugą na odśnieżonym kawałku alejki. Na progu pojawiła się młoda kobieta i odgarniając niedbałym ruchem kosmyk ciemnych włosów znad czoła, spojrzała w stronę furtki.
- Zmykaj kochanie, bo zmarzniesz – odsunęła delikatnie kilkuletniego brzdąca, który przylgnął do jej nogi. Dziecko posłusznie cofnęło się do przedpokoju, a ona sama sięgnęła po zawieszoną na wieszaku torebkę. Pogrzebała w niej chwilę i przekroczyła próg, zamykając za sobą drzwi. Szybkim krokiem ruszyła w stronę furtki.
Józef popatrzył na nią z miłością. Tak bardzo była podobna do jego Marysi. Jak młodsza kopia ukochanej żony. Krew z jego krwi. Tak dawno jej nie widział. Samotna łza zakręciła się w wyblakłych oczach i stoczyła po policzku.
Niezdarnie przeczesał trzęsącą ręką siwe włosy i otworzył usta chcąc coś powiedzieć na powitanie.
- I po co ojciec tu przylazł? – warknęła kobieta zatrzymując się przy furtce, nim zdążył wyartykułować słowo ze ściśniętego wzruszeniem gardła. – Tyle razy ojcu powtarzałam. Boże Narodzenie to święta rodzinne. Po co mi tu ojciec przyłazi? Co roku to samo. Co ojciec może kupić wnukom pod choinkę? I z czego? Z tej nędznej emerytury? – syknęła jadowicie.
- Ale... – blask w oczach Józefa zgasł, niczym zdmuchnięty płomień świecy.
- Niech ojciec bierze stówę i wynosi się – wyciągnęła rękę przez pręty furtki i rzuciła banknot – Gości mam. Wynocha. Już! – podniosła głos, patrząc chłodno na staruszka.
Po jego pomarszczonym policzku spłynęła kolejna łza.
Kobieta odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w stronę wejścia do domu, by z głośnym trzaśnięciem drzwi zniknąć w środku.

Cicha noc, święta noc,
Pokój niesie ludziom wszem,
A u żłóbka Matka Święta
Czuwa sama uśmiechnięta
Nad dzieciątka snem,
Nad dzieciątka snem.
Cicha noc, święta noc,
Pastuszkowie od swych trzód
Biegną wielce zadziwieni
Za anielskim głosem pieni
Gdzie się spełnił cud,
Gdzie się spełnił cud.


Pochylił się z trudem, podnosząc rzucone pogardliwie pieniądze. Wsunął pomięty banknot do kieszeni, trafiając palcami na piórko. Wyjął je i podsunął przed oczy.
- Tak... – odezwał się cicho, nie odrywając zeń wzroku – Kiedyś pełne świetności, dziś nadaje się tylko na śmietnik. I tak jest ze wszystkim... – wyszeptał z żalem.
Odpowiedz
#2
Hm...

Patrząc najpierw od strony warsztatowej... Momentami piszesz zbyt długie zdania, które dosyć męczą.
Moim zdaniem jest przerost formy nad treścią i to znaczny. Aczkolwiek nie piszesz najgorzej, jest w porządku Smile

Bardzo patetyczne opowiadanie. Dotrwałem do końca tylko dlatego, że chciałem zobaczyć, czy mnie czymś zaskoczysz.
A to po prostu zwykły tekst, w którym odrzucony przez wszystkich mężczyzna tęskni za zmarłą żoną i do końca ma nadzieje na spędzenie świąt z córką.
Okej, rozumiem, że takie teksty powinny poruszać, ale gdy czyta się podobne rzeczy pięćdziesiąty raz, to już zaczyna to nudzić.

Chochliki:

Cytat:Nadgryzione zębem czasu chude, powykrzywiane gałązki, z których dawno już opadło sztuczne igliwie[,] zadrżały lekko
Cytat:Przez chwilę obracał w palcach pióro[,] przyglądając mu się, jak gdyby widział je po raz pierwszy.
Cytat:Z oprawionego w pozłacaną ramkę zdjęcia stojącego na jednej z półek mebla, patrzyła na mężczyznę, uśmiechnięta, ciemnowłosa kobieta.
Dziwnie brzmi to zdanie. Pokombinuj.

Cytat:Sprawdził dokładnie czy kabel na pewno jest wpięty do gniazdka.
...czy kabel na pewno był wpięty... Nie mieszaj czasów.

Cytat:Niezdarnie przeczesał trzęsącą ręką siwe włosy i otworzył usta[,] chcąc coś powiedzieć na powitanie
Cytat:I po co ojciec tu przylazł? – warknęła kobieta[,] zatrzymując się przy furtce

To tyle chyba.
Pozdrawiam!
Odpowiedz
#3
Jeżeli chodzi o techniczne sprawy to jest progres, ale moim zdaniem ciągle zdarzają się miejsca, gdzie narracja staje się zbyt gęsta, pełna nadprogramowych przymiotników, zbędnych zaimków. No i przecinki do poprawienia. W tym opowiadaniu warsztat trochę kulał na wymienione dolegliwości na początku, im dalej w las tym lepiej, jakbyś się rozkręcała z pisaniem. Początek warto zawsze przejrzeć uważniej. Wink

Sama historia jak i zakończenie "spodobało mi się". To smutne opowiadanie, ale myślę, że jest dobre i zaciekawiło mnie, poruszyło jakąś strunę. Ze smaczków - dreptanie Józefa bardzo dobrze wizualizowało się w głowie Smile Nie ma fajerwerków, ale w tego typu tekście, o starości, samotności i zuym świecie, to może być i bez fajerwerków. Miało być przygnębiająco i jest. No i sztos.

Józef i Marysia proszą się o bezpośrednią aluzję do TEGO świątecznego Józefa i jego biblijnej żony. Nie widzę tu takiego zamysłu, więc raczej zmieniłbym imiona postaci.

Historia okej, warsztat dopracujesz.
4/5

Pozdrawiam!
Odpowiedz
#4
Dzięki za zerknięcie i już nanoszę poprawki Smile

Gdy się Chrystus rodzi,
I na świat przychodzi,
Ciemna noc w jasności
Promienistej brodzi.
Aniołowie się radują,
Pod niebiosy wyśpiewują;
Gloria, gloria, gloria,
In excelsis Deo!


Kolęda dobiegająca ze starego telewizora wyrwała Zygmunta z zamyślenia. Wyprostował się na skrzypiącym krześle i spoglądając na ekran przeczesał pomarszczoną dłonią rzadkie, siwe włosy. Błyszcząca wesoło migającymi lampkami, gęsto ozdobiona bombkami choinka, pod którą leżało kilkanaście sporej wielkości pudeł przepasanych barwnymi wstęgami, zdobionych kokardami i gwiazdkami w niczym nie przypominała świątecznego drzewka stojącego na komodzie w kącie pokoju.
Nadgryzione zębem czasu chude, powykrzywiane gałązki, z których dawno już opadło sztuczne igliwie, zadrżały lekko, wprawiając w kołyszący ruch cztery ostatnie kuliste bombki, gdy Zygmunt podniósł się ze swojego miejsca i poprawił aniołka tkwiącego samotnie na samym szczycie.
Ze skrzydeł niebiańskiej postaci odpadło malutkie piórko i sfrunęło na podłogę.
- Wszystko kiedyś się kończy – mruknął Zygmunt, pochylając się z ciężkim westchnieniem, by je podnieść.
Przez chwilę obracał w palcach pióro, przyglądając mu się, jak gdyby widział je po raz pierwszy.
- Tak... – odezwał się cicho, nie odrywając zeń wzroku – Kiedyś pełne świetności, dziś nadaje się tylko na śmietnik. I tak jest ze wszystkim, prawda aniołku?
Anioł milczał wymownie.
Zygmunt ciężkim krokiem ruszył w stronę wyjścia z pokoju.
Zatrzymał się jeszcze na progu i odwróciwszy, zlustrował uważnie pomieszczenie.
Wszystko było na swoim miejscu. Tak jak od wielu lat.
Kwadratowy stół stojący na środku, dzisiaj przykryty pożółkłym ze starości obrusem, z przysuniętymi doń dwoma krzesłami.
Szeregowa meblościanka stojąca pod jedną ze ścian lśniła politurą, na której nie było najmniejszej drobinki kurzu.
Z oprawionego w pozłacaną ramkę zdjęcia stojącego na jednej z półek mebla, uśmiechała się ciemnowłosa kobieta.
Odwzajemnił ten pełen spokoju i miłości uśmiech, by po chwili przesunąć wzrok na wersalkę z wystającą sprężyną, która skrzypiała w nocy, gdy przewracał się z boku na bok, wbijając boleśnie w żebro. Okryta wypłowiałą narzutą w kolorze jasnego brązu nie ujawniała postronnemu obserwatorowi swoich mankamentów.
Sztuczna choinka, a raczej to co z niej pozostało, tkwiła na komodzie w rogu, strasząc półnagimi kikutami.
Zygmunt westchnął ciężko i wyszedł do malutkiego przedpokoju.

Lulajże, Jezuniu, moja perełko,
Lulaj ulubione me pieścidełko.
Lulajże, Jezuniu, lulajże, lulaj,
A ty, Go Matulu, w płaczu utulaj.
Zamknijże znużone płaczem powieczki,
Utulże zemdlone łkaniem usteczki,
Lulajże, Jezuniu, lulajże, lulaj!
A ty, Go Matulu, w płaczu utulaj...


Położył piórko koło zielonego telefonu z tarczą stojącego na sosnowej półeczce i uśmiechnął się z nadzieją. Telefon milczał jak zaklęty od kilku dni. Jednak...
Wszak dzisiaj był wieczór wigilijny.
Niedługo na niebie zalśni pierwsza gwiazda.
Z nadzieją w sercu Zygmunt wszedł do kuchni i oparł spracowane dłonie o parapet, spoglądając przez szybę na świat za oknem.
Zapadająca ciemność rozjaśniona blaskiem ulicznych latarni spowiła ulice, na których powoli zamierał ruch.
Ostatni przechodnie szybkim krokiem podążali do swoich domów, do czekających na nich rodzin.
Zygmunt pociągnął nosem, przez chwilę mając wrażenie, że czuje zapach smażonego karpia, podgrzewanej kapusty z grzybami czy barszczu, w którym połyskiwały bielą uszka.
W umyśle staruszka pojawiła się wizja, którą spróbował odgonić niedbałym machnięciem ręki.
Na nic.
Im dłużej wypatrywał za oknem pierwszej gwiazdki, tym bardziej miast niej widział stojący pośrodku pokoju długi stół przykryty śnieżnobiałym obrusem, suto zastawiony potrawami, pyszniącymi się na świątecznym serwisie.
- Helenko, Helenko – wyszeptał bezgłośnie imię ukochanej, zmarłej żony – Pamiętasz? Talerze ze złotą obwódką. Zawsze mówiłaś, że takie najbardziej pasują do wieczerzy wigilijnej. – odchrząknął zmieszany, kiedy uświadomił sobie, że mówi sam do siebie.
Przetarł oczy i wlepił je na powrót w niebo.
Wokoło stołu zasiadła trójka uśmiechniętych dzieci. Słyszał ich wesołe nawoływania, śmiechy, widział malującą się na małych buziach, niecierpliwość.
- A kiedy będą prezenty?
- Dzieciątko na pewno przyjdzie?
- Byliśmy grzeczni!
- Skoro byliście grzeczni, to zapewne was odwiedzi – ciemnowłosa kobieta spojrzała z czułością na brzdące, by po chwili przenieść wzrok na stojącego w progu męża.
Zygmunt uśmiechnął się do niej z miłością. Odwzajemniła ten uśmiech, jak robiła to od lat.
Podszedł bliżej i objął ją ramieniem.
- Pierwsza gwiazdka wzeszła – zauważył, wskazując żonie okno.
Skinęła potwierdzająco głową.

Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi
wstańcie, pasterze, Bóg się wam rodzi
Czym prędzej się wybierajcie,
do Betlejem pośpieszajcie
przywitać Pana.
Poszli, znaleźli Dzieciątko w żłobie
z wszystkimi znaki, danymi sobie
Jako Bogu cześć Mu dali,
a witając zawołali
z wielkiej radości...


Dźwięki dobiegające z telewizora rozbrzmiały głośniej, kolejny raz wyrywając Zygmunta z zamyślenia.
Może jednak...
Świecąca wysoko na niebie gwiazda przynosiła nadzieję. Zadreptał niecierpliwie w miejscu, przenosząc wzrok na widoczny aż tutaj telefon.
Wciąż milczał jak zaklęty.
Staruszek pokręcił głową i widać jakaś myśl przyszła mu do głowy, bo żwawym krokiem ruszył do przedpokoju.
Sprawdził dokładnie czy kabel na pewno był wpięty do gniazdka.
Podniósł słuchawkę, przyłożył do ucha i przez chwilę wsłuchiwał się w monotonny, jednostajnie brzmiący sygnał.
- Działa – wyszeptał sam do siebie. – A zresztą... Nie przyszła góra do Mahometa, to Mahomet przyjdzie do góry – wąskie, sinawe usta rozciągnęły się w słabym uśmiechu, a oczy otoczone siateczką zmarszczek zajaśniały nagłym blaskiem.
Pogwizdując cicho ulubioną piosenkę z lat młodości, Józef otworzył szafę i wyciągnął stary garnitur. Przyglądał mu się przez chwilę, strzepnął niewidzialny pyłek z klapy i odwiesił na miejsce.
- Koszula... – mruknął, przesuwając wieszaki. – Jest – wyciągnął, odrobinę pomięte ubranie. Przyjrzał mu się uważnie pod światło, po czym wciąż pogwizdując pod nosem, rozpoczął poszukiwania żelazka.
Godzinę później w telewizorze rozbrzmiewała kolejna kolęda, a Józef stał przed lustrem i wiązał drżącymi palcami krawat.
Przyjrzał się uważnie swojemu odbiciu. Przesunął grzebieniem po przerzedzonych włosach, poprawił kołnierzyk koszuli.
Dla pewności zerknął jeszcze na milczący telefon.
Przygarbił się nieco, podniósł słuchawkę i patrzył na nią przez chwilę.
- W taki wieczór jest sporo pracy – przemknęło mu przez myśl – Helenka też zawsze przed Wigilią miała urwanie głowy. Gotowała, sprzątała, prasowała, prała. Nie miała na nic czasu. Bała się, że zapomni o czymś. Nie lubiła, kiedy jej wtedy przeszkadzano.
Odłożył słuchawkę, nałożył na przygarbione ramiona płaszcz, wsuwając w kieszeń piórko i wyszedł z mieszkania.
Mroźne powietrze uderzyło w policzki, gdy zrobił kilka pierwszych kroków po odśnieżonym chodniku. Rozejrzał się wokoło.
Pomarańczowe światła ulicznych latarni padały na zaspy śniegu, zepchniętego litościwie na pobocze przez dozorców.
Zaparkowane pod blokami auta przykryte były cieniutką puchową kołderką.
W pozapalanych oknach migotały lampki choinkowe, świeczniki bożonarodzeniowe, gwiazdy betlejemskie jarzące się tęczowymi barwami.
Osiedle pogrążone było w ciszy i spokoju, a jego mieszkańcy zapewne dzielili się teraz opłatkiem z najbliższymi, by w radości zasiąść do wigilijnej wieczerzy.
Spóźniony przechodzień przemknął w cieniu domów, by zniknąć za rogiem jednego ze sklepików. Na rozjarzonej świątecznymi lampkami wystawie Mikołaj powoził saniami zaprzężonymi w renifery i uśmiechał się szeroko, jakby wołał: Ho, ho, ho!
Zygmunt przyspieszył kroku i wciskając zmarznięte ręce w kieszenie płaszcza ruszył przed siebie.
Nowo wybudowane osiedle domków jednorodzinnych stojące na obrzeżach miasta było widoczne już z oddali.
Ozdobione lampionami i świecidełkami ogrodzenia przypominały Zygmuntowi domy znane z amerykańskich filmów. Tam również hucznie obchodzono narodziny Jezusa.
Wszędzie ta nowobogacka moda. Więcej lampek, więcej gwiazdek, więcej blichtru. A gdzie w tym wszystkim miejsce na serce? Na człowieczeństwo? Na refleksję?
Przystanął przed jednym z domków w milczeniu patrząc na stojące na podjeździe samochody. Z uchylonego okna dobiegał gwar wesołych rozmów, śmiechy i przekomarzania dzieci. Uśmiechnął się sam do siebie słysząc znajome, miłe sercu głosy.
Ktoś pogłośnił muzykę i uszu staruszka dobiegł dźwięk melodii...

Jest taki dzień, bardzo ciepły choć grudniowy;
dzień, zwykły dzień, w którym gasną wszelkie spory.
Jest taki dzień, w którym radość wita wszystkich,
dzień, który już każdy z nas zna od kołyski.
Jest taki dzień tylko jeden raz do roku.
Dzień, zwykły dzień, który liczy się od zmroku.
Jest taki dzień, gdy jesteśmy wszyscy razem.
Dzień, piękny dzień dziś nam rok go składa w darze.


- Właśnie – szepnął sam do siebie. – Jest taki dzień... – załzawionymi oczami powiódł po zapalonych oknach.
Drżącą dłonią pchnął lekko furtkę.
Nie ustąpiła.
Zadreptał niespokojnie w miejscu, podciągając wyżej kołnierz płaszcza, chroniąc się przed zimnem.
Wykręcone starością palce odnalazły niewielki biały przycisk. Rozległ się dźwięczny sygnał gongu.
Drzwi domku uchyliły się, a żółte, ciepłe światło położyło jasną smugą na odśnieżonym kawałku alejki. Na progu pojawiła się młoda kobieta i odgarniając niedbałym ruchem kosmyk ciemnych włosów znad czoła, spojrzała w stronę furtki.
- Zmykaj kochanie, bo zmarzniesz – odsunęła delikatnie kilkuletniego brzdąca, który przylgnął do jej nogi. Dziecko posłusznie cofnęło się do przedpokoju, a ona sama sięgnęła po zawieszoną na wieszaku torebkę. Pogrzebała w niej chwilę i przekroczyła próg, zamykając za sobą drzwi. Szybkim krokiem ruszyła w stronę furtki.
Zygmunt popatrzył na nią z miłością. Tak bardzo była podobna do jego Helenki. Jak młodsza kopia ukochanej żony. Krew z jego krwi. Tak dawno jej nie widział. Samotna łza zakręciła się w wyblakłych oczach i stoczyła po policzku.
Niezdarnie przeczesał trzęsącą ręką siwe włosy i otworzył usta, chcąc coś powiedzieć na powitanie.
- I po co ojciec tu przylazł? – warknęła kobieta, zatrzymując się przy furtce, nim zdążył wyartykułować słowo ze ściśniętego wzruszeniem gardła. – Tyle razy ojcu powtarzałam. Boże Narodzenie to święta rodzinne. Po co mi tu ojciec przyłazi? Co roku to samo. Co ojciec może kupić wnukom pod choinkę? I z czego? Z tej nędznej emerytury? – syknęła jadowicie.
- Ale... – blask w oczach Zygmunta zgasł, niczym zdmuchnięty płomień świecy.
- Niech ojciec bierze stówę i wynosi się – wyciągnęła rękę przez pręty furtki i rzuciła banknot – Gości mam. Wynocha. Już! – podniosła głos, patrząc chłodno na staruszka.
Po jego pomarszczonym policzku spłynęła kolejna łza.
Kobieta odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w stronę wejścia do domu, by z głośnym trzaśnięciem drzwi zniknąć w środku.

Cicha noc, święta noc,
Pokój niesie ludziom wszem,
A u żłóbka Matka Święta
Czuwa sama uśmiechnięta
Nad dzieciątka snem,
Nad dzieciątka snem.
Cicha noc, święta noc,
Pastuszkowie od swych trzód
Biegną wielce zadziwieni
Za anielskim głosem pieni
Gdzie się spełnił cud,
Gdzie się spełnił cud.


Pochylił się z trudem, podnosząc rzucone pogardliwie pieniądze. Wsunął pomięty banknot do kieszeni, trafiając palcami na piórko. Wyjął je i podsunął przed oczy.
- Tak... – odezwał się cicho, nie odrywając zeń wzroku – Kiedyś pełne świetności, dziś nadaje się tylko na śmietnik. I tak jest ze wszystkim... – wyszeptał z żalem.
Odpowiedz
#5
Cytat:spoglądając na ekran, przeczesał pomarszczoną dłonią

Cytat:zdobionych kokardami i gwiazdkami, w niczym nie przypominała świątecznego drzewka

Cytat:Nadgryzione zębem czasu
Jakoś tak pomyślałam, że mogłabyś napisać: "poszarpane zębem czasu" Big Grin

Cytat: poprawił aniołka, tkwiącego samotnie na samym szczycie.

Cytat:nie odrywając zeń wzroku
Odeń.

Cytat:Tak, jak od wielu lat.

Po imiesłowach stawiamy przecinki. Trochę Ci ich brakuje, więc sama przejrzyj tekst pod tym kątem.

Cytat:Sztuczna choinka, a raczej to, co z niej pozostało

Cytat:widział malującą się na małych buziach, niecierpliwość.
Zbędny przecinek.

Cytat:wyciągnął, odrobinę pomięte ubranie.
I tu.

Cytat:Zaparkowane pod blokami auta przykryte były cieniutką, puchową kołderką.

Cytat:Ktoś podgłośnił muzykę

Smutna historia, choć nie przejęła mnie aż tak. Nie wiem do końca, jak się do niej odnieść. Jak mi przyjdzie coś konkretnego do głowy, to wrócę.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości