Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Też nie wierzysz, co...?
#16
Na początku denerwowało mnie to ciągłe powtarzanie "OOBE", "podróże astralne", "byty"... Ale jak w poprzednich częściach wciągnąłeś mnie do ostatniej kropki.

Mam tylko jedno pytanie:



JAK MOGŁEŚ SKOŃCZYĆ W TAKIM MOMENCIE? Big Grin
Cytat:Kiedy wypuszczam z papierosa dym
chcę poczuć to znów.
Bo nie wiem gdzie teraz jesteś Ty,
a chciałbym chyba byś była tu.
Odpowiedz
#17
A ja z kolei tak jestem człek zajęty, że już nie pamiętam poprzednich części, a czasu trochę brakuje na czytanie od początku. Szkoda, że jednak nie zdecydowałeś się wrzucić całości.
One sick puppy.
Odpowiedz
#18
Cóż, ciekawe opowiadanie Big Grin I chyba najdłuższe (poza Blaskiem Cienia) jakie na tym forum przeczytałem ^^

Ciekawy pomysł, ciekawa fabuła, ciekawa graf... tfu, pomyliło mi się z komiksami Big Grin
No więc powiem w skrócie - jest dobrze, a nawet bardzo. Błędów utrudniających odbiór opowiadania nie zauważyłem. Fabuła jest interesująca... chociaż ja tam rapu ani niczego takiego nie lubię (lol. Dzisiaj na lekcji angielskiego mieliśmy temat luźno dotyczący rapu... xD) . Więc wrzucaj więcej, bo nie mogę się doczekać.

A i jeszcze coś - ty okrutniku, jak możesz przerywać w najlepszych momentach xD
Cała moja twórczość, z której jestem zadowolony:
Na zwłokach Imperium[fantasy]
I to jest dokładnie tak smutne jak wygląda.

Komentuję fantastykę, miniatury i ewentualnie publicystykę, ale jeśli pragniesz mego komentarza, daj mi znać na SB/PW. Z góry dziękuję za kooperacje Tongue
Odpowiedz
#19
CZĘŚĆ PIĄTA - OSTATNIA

* * *

        Tylko sto osiemdziesiąt sekund. Czas jednak ciągnął się w nieskończoność. Czułem narastające uczucie paniki, które starałem się w sobie zdławić. Nie wiem, co czuła Alicja, ale nie wyglądała na zrelaksowaną. Zresztą, delikatnie mówiąc, dziwiłbym się, gdyby było inaczej.
        W pewnym momencie po prostu... przyszedł. W jednej chwili nie było tam nic, a w następnej pojawił się on. Stał za drzwiami, znów z założonymi rękami i kapturem na głowie. Nie zapalaliśmy światła, więc całkowita ciemność skrywała te jego oczy...
        Znów poczułem zimno. Powoli wstałem. Alicja była szybsza - odsunęła się na drugi koniec pokoju, nie spuszczając Magika z oczu. Stałem i twardo na niego patrzyłem. Był blisko... za blisko. Dzieliło nas około metra...
        Wbrew sobie zacząłem dygotać. Cofnąłem się o pół kroku... ale nie więcej. Przyszedłem tu stawić mu czoło, i zrobię to... Znów usłyszałem słowa...
        "...pojawiam się i znikam, taka rola Magika..."
        "...psychopata wita cię czule..."
Stałem i patrzyłem. Nie zamierzałem więcej się cofać.
        "...to podejście drugie z kropeczką nad i, to zagranie drugie do ostatniej kropli krwi, którą piiiiję jak wampir, poznaj Draculę..."
Tym razem to nie przebiegało stopniowo... Poczułem nagłą, natrętną świadomość. Jakby coś chciało wedrzeć się do mojej głowy. Nie próbowałem ustać na nogach. Sam klęknąłem i zamknąłem oczy. Skupiłem się, spiąłem...
        "...gdyby czyn był godny chwały..."
Ciemność... Niebyt... Ból... Ból jest iluzją! Nie pozwolę ci...
        "...to tylko kawały..."
Alicja...
        "...spójrzmy prawdzie w oczy, z tego nikt się nie wywinie..."
Wszystko to dla niej... Nie dostaniesz jej!
        "...bo ja jestem bogiem, uświadom to sobie..."
Kruki. Stado kruków, odlatujących... skąd? Z dachu bloku?
        "...biały byłby czarny, a czarny biały..."
Natrętna świadomość... Stałem się nią... Widzę...
        "...oni już odpadli, niczym bombka z choinki spadli..."
Twarze. Kobiety... Młode, uśmiechnięte dziewczyny. Nigdy ich nie znałem... Wszystkie śliczne... Dokładnie sześć. Na końcu, siódma, twarz Alicji...
        "...skurwysynie ej, uważaj, kiedy znajdziesz się na minie będzie bum! bum! słyszysz ten tłum?..."
Magik leżący w śniegu.... Wokół ludzie... Jakaś karetka, policja...
        "...przyjmij ten komunikat..."
Leżący Magik... Nie jest już Magikiem. W śniegu leży dziewczyna... Alicja...!
        "...tymczasem po głowie chodzą mi słowa w parze, raz, że lubię to robić, a dwa, że kiedy to robię widzę uśmiechnięte twarze..."
Nie pozwolę ci! Nigdy ci się nie uda!
        "...nie wystarczy momencik, czy odrobina dobrych chęci chcieć to móc, więc mogę, bo to mnie nęci..."
Nie... Nie, dopóki ja tu jestem...! Won! Odejdź! Zostaw ją!
        "...zieleni, że pomyśleć strach, że nawiedzeni, jak Fatima i natchnieni niczym Martin Luter..."
Zostawisz ją, zostawisz mnie i odejdziesz stąd... Nie masz tu czego szukać!
        "...są nowiny z wykopaliska mej skamieliny eM A Gie I Ka OKa skurwysyny..."
Zniknął. Tak po prostu... Już go nie było. Otworzyłem oczy... Ale nie zobaczyłem nic. Spróbowałem się ruszyć... i nie udało mi się. Nic nie słyszałem, nic nie czułem. Ciemność, pustka... Muszę coś zrobić! Światło... Hałas... Ciepło... Zimno... Cokolwiek! Alicja... Pomocy!
        Poczułem... Coś. Ból...? Zapach...? Nie mogę oddychać! Ale... Czuję! Czuję, że nie mogę oddychać! Skupić się na tym uczuciu...! Palący ból w klatce piersiowej... Zaczerpnąć oddechu. Nosem, ustami... Nie mam ust! Powietrza...
        Ucisk... Moje żebra... Zimno. Coś czuję! Oddychać... Alicja! Widzę jej twarz... Jej twarz, jej oczy... I ciemność. Powietrze. Oddycham...
        Zamrugałem. Żyłem. Alicja pochylona nade mną... Jej ręce oparte na mnie. Na moim mostku. Co... Zobaczyłem ogromną, niewypowiedzianą ulgę w jej oczach.
        - Dzięki Bogu... - szepnęła. Przestała się na mnie opierać. Z trudem udało mi się unieść i usiąść. Ciężko też mi było oddychać. Rozejrzałem się - Magika nie było. Spojrzałem pytająco na Alicję. Nie czułem się na siłach do mówienia czegokolwiek.
        - Usiądź najpierw jak człowiek.
        Z niewielką jej pomocą dźwignąłem się na nogi i siąść na łóżku. Alicja usiadła obok. Spojrzałem na nią znów. Przyglądała mi się z wahaniem. Najwyraźniej chciała mi coś powiedzieć. W końcu się zdecydowała.
        - Karol... Prawie umarłeś - była jak sparaliżowana.
        - Jak to? - udało mi się wykrztusić.
        - Magik zniknął dosyć szybko, a ty... Osunąłeś się na podłogę… I leżałeś. Wcale się nie ruszałeś… Próbowałam cię ocucić, ale... Przestałeś oddychać. Musiałam ci robić sztuczne oddychanie...
        Nie mogłem uwierzyć własnym uszom. Reanimowała mnie...? To by tłumaczyło jej opieranie się na moim mostku, ale...
        - Sztuczne oddychanie? - powtórzyłem jak idiota.
        - Tak. I masaż serca. Na szczęście, udało mi się...
        Rzeczywiście, na szczęście. Cóż... Nigdy już nie powiem, że lekcje przysposobienia obronnego w szkołach do niczego się nie przydają... Nagle coś sobie uświadomiłem.
        - Cholera... Czyli zaraz przyjedzie karetka i obudzi twoich rodziców.
        Alicja spuściła wzrok. No, nie...
        - Nie wezwałaś karetki...?
        - Moim pierwszym odruchem było pomóc tobie.
        Nie wezwała karetki. Czyli gdyby nie udało jej się przywrócić mnie do życia... Nie. To nieważne. Udało jej się. Dzięki Bogu. I dzięki profesor Orlik, naszej instruktorce PO...
        - Dziękuję - powiedziałem tylko. Chwilę siedzieliśmy, milcząc.
        - Co się dokładnie stało tym razem? - spytała w końcu Alicja. Opowiedziałem jej więc tę drugą konfrontację, ze wszystkimi szczegółami. Kiedy mówiłem o twarzach dziewczyn, które widziałem, uświadomiłem sobie, że coś jest inaczej niż wcześniej. Że znów coś wiem. Coś, czego nie wiedziałem przed spotkaniem z Magikiem.
        - Jest coś jeszcze - dodałem więc, kiedy skończyłem opisywać. - Znowu jestem czegoś świadomy. Jakaś informacja została mi w głowie po tym wszystkim...
        Alicja patrzyła na mnie wyczekująco.
        - Te dziewczyny... To jego ofiary. Każdego roku zabijał jedną... Nie wiem, dlaczego, ale wszystkie były dziewczynami w wieku od siedemnastu do dziewiętnastu lat. Wszystkie mieszkały w polskich blokowiskach, każda na dziewiątym piętrze i każda zginęła tak samo, tego samego dnia i o tej samej godzinie: dwudziestego szóstego grudnia o 6:15, wyskakując z okna. Ciebie też to czekało...
        - Jakoś nie miałam ochoty wyskakiwać z okna.
        Nie miałam ochoty... Cholera, czy ta dziewczyna jest tak głupia? Nie rozumie, że on mógł z łatwością ją do tego zmusić...? Przecież... Zaraz. Po chwili dotarło do mnie, że ona chciała tylko zażartować. No, tak. Uśmiechnąłem się więc lekko. W tym momencie uzmysłowiłem sobie, że wiem coś jeszcze. Coś, co wiedziałem już po pierwszej konfrontacji z Magikiem, ale nie byłem nawet świadom tej wiedzy. Dopiero teraz jakby wypłynęła na wierzch.
        Wiedziałem już, że musiałem go powstrzymać i dlaczego Alicja nie miała z nim szans. Kiedy postanawiał kogoś zabić, wkładał w to całą swoją energię - wszystkie emocje, które czuł przed śmiercią - nienawiść, żal - i wytwarzał jakiś rodzaj więzi między sobą a ofiarą. W każdym razie, gdyby cały ten ładunek emocji spadł naraz na zastraszoną jego ukazywaniem się dziewczynę, nie miałaby dosłownie żadnych szans oprzeć się mu, nieważne, jak silna psychicznie by była. Ja natomiast byłem czynnikiem dodatkowym - silnie związanym emocjonalnie z jego niedoszłą ofiarą. Sprawiło to, że część tej energii przeniosła się na mnie, i również ze mną Magik wytworzył tę śmiercionośną więź. Więc teraz to wyglądało tak, jakby było dwóch na jednego. Podejrzewam, że gdyby nie więź między nim a Alicją, ja też nie byłbym w stanie nic mu zrobić. A tak, mimo, że ona, jako pierwotny cel, na którym nadal skupia się większość emocji, nie ma szans, ja mam możliwość się go pozbyć... Wiedziałem też, kiedy przyjdzie. Dokładnie. Kolejna informacja, która po prostu znalazła się w mojej głowie, kiedy już "odżyłem"... To będzie trzydziestego pierwszego grudnia, przed północą. Nie wiedziałem niestety, ile przed północą...
        Nie widziałem sensu w oświecaniu Alicji w tej kwestii. Być może powiem jej, kiedy będzie już po wszystkim. Na razie niech wystarczy, że jej pomogę.
        Doszedłem już trochę do siebie. A przynajmniej na tyle, żeby zastanowić się, która jest godzina, i co robić dalej. Sprawdziłem w telefonie - była 7:53. To wszystko trwało ponad półtorej godziny? Długo.
        - Jesteś teraz bezpieczna – stwierdziłem, drapiąc się w ramię. - Przynajmniej na jakiś czas... Myślę, że głupio by wyglądało, gdybym został u ciebie na śniadanie, nie sądzisz?
        Uśmiechnęła się.
        - Myślę, że nie byłoby to wskazane. Chyba, że schowasz się pod łóżko.
        Nie byłem pewien, czy żartowała, czy mówiła poważnie. Wyglądało to na żart, ale ona miewała różne, nawet najdziwniejsze, pomysły.
        - Pójdę już. Wpadnę jeszcze po południu.
        - Dobra... Dziękuję ci.
        Nic nie odpowiedziałem, tylko z trudem dźwignąłem się na nogi. Zakręciło mi się w głowie tak, że o mało nie wpadłem na ścianę. Na szczęście ona, w przeciwieństwie do mnie, twardo się trzymała.
        - Cholera... Nie czuję się zbyt dobrze - mruknąłem.
        - Odprowadzę cię. Tak na wszelki wypadek.
        Przystałem na jej propozycję. Razem ubraliśmy się i wyszliśmy. Świeże, zimne powietrze dobrze mi zrobiło, bo po wejściu do autobusu czułem się już prawie całkiem dobrze.
        Około 8:30 byłem już w domu. Stałem przed drzwiami i sztywnymi z zimna palcami starałem się wygrzebać klucz z kieszeni, jednocześnie modląc się, żeby rodzice jeszcze spali. Cicho otworzyłem zamek, nacisnąłem na klamkę i wszedłem. Bóg był chyba tego dnia ze mną, bo drzwi nie skrzypnęły, jak to miały w zwyczaju. Odetchnąłem. Zajrzałem do salonu - pusto. Wyglądało na to, że mam szczęście. Powiesiłem kurtkę na wieszaku przy drzwiach, zdjąłem buty i z kotką na rękach – która, oczywiście, przyszła mnie przywitać - cichaczem poszedłem na górę, do swojego pokoju. Po drodze zgarnąłem jeszcze ze stołu kartkę z wiadomością dla rodziców i zmiąłem ją.
        Udało mi się. Postawiłem kotkę na łóżku i usiadłem obok niej. Natychmiast zaczęła się do mnie łasić. Położyłem się więc i zacząłem ją głaskać. Przytuliła się. Moje myśli pobiegły ku mojej konfrontacji z Magikiem.
        Rzeczywiście, poszło mi chyba łatwiej niż ostatnio. Ale skutki były gorsze. Prawie tragiczne. Dobrze, że Alicja potraktowała kurs pierwszej pomocy poważnie, a nie z przymrużeniem oka, jak większość klasy, w tym ja. Wyobraziłem sobie, co by było, gdyby to ona była na moim miejscu, a ja na jej. A może nic? Jestem pewien, że ja wezwałbym karetkę. Choć mogłaby nie dojechać na czas...
        Przed oczami stanęła mi Alicja wykonująca na mnie masaż serca i sztuczne oddychanie. Hmm... Oblizałem odruchowo wargi i uśmiechnąłem się. Szkoda, że nie byłem wtedy przytomny... Dobra, dość durnych rozkmin. Zostawiłem kotkę i poszedłem zrobić sobie jakieś śniadanie.
        Jedząc, zastanowiłem się głębiej nad tym, co dzisiaj zobaczyłem dzięki Magikowi. Nienawiść i żal... Oczywiście, będąc fanem Paktofoniki wiedziałem dużo o jego śmierci. Nie było to aż tak skomplikowane. Magik był w wieku poborowym i powinien zaliczyć służbę wojskową. Nie chciał jednak zostawiać na pastwę losu żony i synka, dlatego wymyślił, że aby nie zostać wziętym do służby, będzie udawał schizofrenię. Taktyka ta skutkowała - parokrotnie udało mu się zmylić komisję lekarską i był oceniany jako niezdolny do służby. Jednak było to tragiczne w skutkach. Grał tak dobrze, aż sam uwierzył, że jest chory. Co w zasadzie spowodowało, że naprawdę zachorował. A w wyniku tego skoczył z okna, robiąc to, czego przez udawanie choroby chciał uniknąć - zostawiając swoją rodzinę samą. Ironia losu... W dodatku mało tego, że skoczył z okna - nie umarł od razu. Pół godziny męczył się, aż o 6:45 w szpitalu całkiem odszedł. Nie życzyłbym tego nikomu, tym bardziej, że nie wydaje mi się, aby nie miał żadnej świadomości tego, co się z nim dzieje. Sam dzisiaj przeżyłem, cholera, coś podobnego...
        Pomasowałem się po wciąż bolącym mostku. Cholera, mam nadzieję, że nie połamała mi żeber. Nie pomyślałem o tym wcześniej... Dobra, zdecydowałem, jeśli będzie mnie bolało przez parę dni, pójdę z tym do lekarza. Rodzicom się powie, że to jakaś kontuzja z treningu, zdarzają się takie. Pojutrze jest aikido, więc jak coś to te dwa dni wytrzymam. Nie było to zresztą aż tak poważne, oddychać mogłem bez trudu, trochę bolało, ale zdarzały się na aikido gorsze kontuzje.
        Miałem określić emocje Magika. Więc tak: czuł żal, co jest zrozumiałe. Wielki żal, że zawiódł swoją rodzinę i żal za nimi, że ich zostawia. Czyli do żalu dochodzi tęsknota. Nienawiść... Tak. Nienawiść do systemu, który sprawił, że musiał w ten sposób migać się od wojska, żeby nie zostawić swojej rodziny na pastwę losu. Obowiązkowa służba wojskowa... Być może czuł też pogardę do samego siebie za to, że zawiódł najbliższych. Ale kim ja jestem, żeby wysnuwać takie wnioski? Do psychologa zdecydowanie mi za daleko. Poza tym, co da mi ustalenie, jakie odczuwał emocje? Wystarczy mi wiedza, że to były negatywne emocje i to, że znam ich wpływ na obecną sytuację.
        Powinienem się też lepiej zastanowić, czemu on prześladuje te dziewczyny? Bo związek z dziewiątym piętrem, datą i godziną jest oczywisty, ale... Po co? Dlaczego nie przychodzi na przykład do żony, którą zostawił? Czemu nie zmusi jej do wejścia w OOBE i tym samym dołączenia do niego? Zaraz. Właściwie, to on się jej ukazuje. Podczas szperania w poszukiwaniu "Plusa i Minusa" natrafiłem na parę artykułów o Magiku. Kilka nawet przeczytałem. Pamiętam jeden, w którym przytaczano słowa Justyny, jego żony. "Czuję, że jest. (...) Dzieli nas coś, ale nie ma bariery nie do ominięcia. Noce spędzamy razem. Spotykam go w snach." Czyli coś chyba jednak musi być na rzeczy... Tylko czy rzeczywiście jest tak, jak przed chwilą wymyśliłem, to nie mam pojęcia. Jednak to chyba też nie jest ważne, przynajmniej dla mnie. Fakt pozostaje faktem - prześladuje Alicję, a ja muszę się go pozbyć. Tylko to się liczy.
        Później, tak jak obiecałem, jeszcze raz wpadłem do Alicji i posiedziałem u niej do wieczora. Oboje już trochę ochłonęliśmy po porannych wydarzeniach - i tak jak poprzednim razem, nie rozmawialiśmy o tym. Doszedłem nawet do wniosku, że jeśli zdarzy się jeszcze parę tego typu, delikatnie mówiąc, dziwnych rzeczy, przyzwyczaimy się do tego na tyle, że zaczniemy zachowywać się jakby to było tak codzienne, jak zakładanie skarpetek, czy drapanie się po nosie.
        Kolejne cztery dni były do siebie podobne. Spędzaliśmy je razem - na przemian u Alicji i u mnie. W końcu jakoś udało mi się ją przekonać, że jeśli mnie odwiedzi, nic złego się nie stanie - w końcu i tak już zadarłem z Magikiem. Takie wspólne przebywanie ze sobą nie wynikało z tego, że Alicja potrzebowała otuchy - wydawało mi się, że prawie przestała się już bać. Zresztą nic dziwnego - atmosfera napięcia, utrzymująca się w jej mieszkaniu, była już ledwie wyczuwalna. Po prostu odkryliśmy, że bardzo dobrze czujemy się w swoim towarzystwie. Oczywiście, moi rodzice nie mogli tego jakoś nie skomentować. Szczególnie ojciec, zaczął wygłaszać swoje błyskotliwe teksty, typu "Ładna ta twoja dziewczyna. Gdybym był młodszy...". Zazwyczaj po takim tekście matka gromiła go spojrzeniem, mówiącym mniej więcej: "Co ty pierniczysz, ty stary pryku." Na szczęście działo się to pod nieobecność Alicji - jeszcze tego mi brakowało, żeby zrobili mi taki przypał przy niej.
        Wieczorami - po części nocami - kontynuowałem moje przygotowania do ostatecznej bitwy. Odbiegałem coraz dalej od ciała i starałem się zmienić swoją formę. Osiągałem sukces za sukcesem - byłem coraz bardziej podobny do człowieka, mogłem już nawet "zobaczyć" coś na kształt rąk, a "lina" trzymająca mnie przy ciele była coraz bardziej elastyczna. Skróceniu uległ też czas potrzebny do osiągnięcia OOBE. Nie spotkałem ducha, którego widywała moja kotka, podczas moich, powiedzmy, podróży astralnych po domu i okolicy. Widocznie nie bytował tu stale i pojawiał się u mnie tylko w ten jeden dzień - w niedzielę.
        Mostek bolał coraz mniej, choć wciąż dawał się we znaki. Stwierdziłem więc, że nie ma sensu iść z tym do lekarza. W związku z tym w ogóle odpuściłem sobie piątkowy trening, zresztą sobotni też - potrzebowałem jak najwięcej czasu na ćwiczenia.
        Czwartego dnia, trzydziestego grudnia roku pańskiego dwa tysiące siódmego, wypadała akurat niedziela. Cholernie szczęśliwy zbieg okoliczności... Bóg znów jest ze mną. Oznaczało to, że będę miał okazję wypróbowania wszystkiego, co będzie mi potrzebne do skończenia z Magikiem.
        Miałem moralny dylemat. Nie wiedziałem, czy powinienem likwidować tego ducha. W końcu niczym mi przecież nie zawinił. Czułem się tak, jakbym miał zamiar zabić niewinnego człowieka. Jednak jeśli chciałem pozbyć się Magika, to nie miałem wyboru. Nie mogłem pozwolić sobie na kombinowanie podczas tego decydującego starcia - musiałem mieć pewność, że wiem, jak się do tego zabrać. Najpierw jednak musiałem przygotować sobie broń.
        Kiedy Alicja już sobie poszła, przystąpiłem do dzieła. Wyciągnąłem z pokrowca mój bokken - drewnianą imitację katany, samurajskiego miecza, służącą do treningu. Tak, w tym byłem dobry. Nie znałem nikogo, kto potrafił tak dobrze go używać, oczywiście nie licząc mojego senseia. Uwielbiałem walkę mieczem i często, gdy mi się nudziło, ćwiczyłem nim w ogródku. Nie trzymałem się oczywiście sztywno kanonu walki obowiązującego w aikido. Rodzaje technik czerpałem z różnych źródeł - podręcznika kendo, japońskiej szermierki, który kiedyś dorwałem na allegro, filmów, takich jak "Ostatni samuraj", czy "Dom latających sztyletów", i krótkich filmików na youtube.com. Ćwiczyłem wypatrzone ruchy sam, a potem doskonaliłem je w walce, umawiając się ze znajomymi z sekcji aikido, a niekiedy nawet z senseiem, na "sparingi" przed lub po treningach. Magik nie będzie miał ze mną szans. No i nie będzie miał też broni. Teraz musiałem tylko sprawić, żeby na planie astralnym mój drewniany miecz zamienił się w prawdziwą katanę.
        Włączyłem komputer i załadowałem witrynę internetową poruszającą to zagadnienie. Wziąłem marker i zacząłem robić, co było trzeba, wszystko zgodnie z instrukcją, krok po kroku...
        Po jakiejś godzinie uniosłem bokken i przyjrzałem się krytycznie swemu dziełu. Drewniane ostrze z obu stron, na całej długości, pokryte było runami. Nie miałem pojęcia co, i czy ogóle cokolwiek te runy znaczą. Wiedziałem za to, jaką mają spełniać rolę – służyły do tego, by miecz w ogóle zaistniał na planie astralnym, a ponadto że będzie się tam zachowywał jak katana.
        Zerknąłem na zegarek - było parę minut po dziewiątej. Wejście w OOBE zajmie mi nie więcej niż półtorej godziny. Duch zjawia się po jedenastej - zdążę. Po wyjściu z ciała przeniosę się na dwór, żeby się ukształtować, nie niepokojony przez niego, a potem zgarnę moją katanę i zobaczymy.
        Swoją drogą, to zdumiewające, jakie poczyniłem postępy. To będzie dopiero moje piąte wejście w OOBE, a ja w zasadzie potrafię niemal już wszystko, co mi potrzebne. Muszę mieć do tego jakiś wrodzony talent, a jeśli nie, to nie wiem co.
        Dobra, nadszedł czas na kolejną próbę. Założyłem słuchawki i położyłem się, tak, jak za każdym poprzednim razem. Włączyłem „play”, ale tym razem, zamiast krzyżować ręce na piersi, chwyciłem rękojeść bokkena i położyłem sobie jego ostrze na brzuchu. Zamknąłem oczy i znów wsłuchałem się w pulsujący dźwięk. Prześlizgnąłem się po stanach prowadzących do OOBE dość szybko. Wszystko było mi już znane. Mógłbym nawet powiedzieć, że się przyzwyczaiłem...

* * *

        Jestem poza ciałem. Nad ciałem. Unoszę się nad nim... Na dwór. Muszę się ukształtować. Zmienić kształt na humanoidalny... To też umiem. Koncentruję się na tym, co jest pode mną. Moje ciało... Trzymające miecz. Bokken. Pulsuje światłem... Fioletowa poświata. To nie bokken... To katana. Samurajski miecz. To później. Koncentruję się na obrazie mojego ogródka. Tak, jak to robiłem już wcześniej... Wczoraj. Pragnę tam być... Jestem. Otacza mnie mroczny ogród... Oświetlony światłem księżyca. Teraz ludzka postać... Chcę mieć ludzką postać. Ręce, nogi... Tak jak poprzednio. Tak jak ostatnio. Nic nie czuję. Koncentruję się... Poruszam rękoma... Nie mam jeszcze czym poruszać. Jednak... Coś jest. Tak. Ręce. Wyciągam je przed siebie... Skupiam na nich swoją uwagę. Niewyraźne, rozmazane... Coraz wyraźniejsze. Świecące… Pulsujące fioletową poświatą. Nie jestem zaskoczony. Już to widziałem...
        Mam ludzką postać. Jestem wyraźny... Wyraźniejszy niż ostatnio. Wiedziałem, że tak będzie. Wiedziałem... Mam silny umysł. Wystarczająco. Na pewno... Pokonam Magika. Jutro. Teraz... Teraz do domu. Z powrotem. Skupiam się... Koncentruję. Dom.... Mój pokój. Jestem w nim. Otaczają mnie znajome ściany... Na łóżku leży kotka. Przyszła... Patrzy na mnie. W kącie pokoju... Jest coś. Ktoś. Koncentruje tam swoją uwagę... Niewyraźny, widmowy kształt. Fioletowy. Przypomina człowieka... Duch. To on. Widzi mnie... Czuję to. Zakleszczyć się... Związać z nim. Zanim coś zrobi... Skupiam się.... Koncentruję.
        Mam go. Czuję to. Jest ze mną związany... Tak jak ja ze swoim ciałem. Widzę... Jego historię. Jak zginął... Zginął... Wieszając się. W tym domu. Domu, w którym mieszkał... Wisielec. Słaby umysł. Rozmazany. Brak wyraźnej postaci... Nie ma ze mną szans. Jest w miejscu. Nie przemieszcza się... Nie dlatego, że mu zakazuję. Nie chce... Poruszam się w kierunku łóżka. Wyciągam ręce... Biorę miecz. Moje dłonie przenikają... Przez ręce mojej cielesnej powłoki. Zabieram katanę. Trzymam ją... Teraz do ogrodu. Nie chcę tu czegoś zniszczyć... Uszkodzić mieczem. Który istnieje... W materialnym świecie jako bokken. Ogród... Szarpnięcie. Jestem w ogrodzie. Skąd szarpnięcie...? Nie było go... Duch z domu jest ze mną.... Naprzeciw mnie. W tej samej odległości... Co w pokoju. Skąd szarpnięcie...? Wyciągam ręce... Do gardy z mieczem. Nie mam miecza... Został w pokoju. Zatrzymał się o ścianę... Pokój. Dom. Wrócić... Znów jestem w pokoju. Duch jest ze mną... Jak wyjść z mieczem...? Rodzice... Nie mogą zobaczyć latającego bokkena...
        Okno jest uchylone. Wetknę... I wyciągnę z zewnątrz. Duch... Chce się gdzieś przenieść. Czuję ciągnięcie... Opieram się mu... Z łatwością. Nie ma ze mną szans... Jest za słaby. Wtykam miecz w luft... Ogród. Do ogrodu. Jestem w ogrodzie. Duch jest ze mną... Unoszę się... Do okna na piętrze. Biorę miecz...Delikatnie. Z domu nic nie widać... Na dworze jest jasno. W oknie pali się światło. Wracam na ziemię. Duch unosi się... Próbuje uciec. Wie, że nie zdoła... Dryfuję w jego kierunku... Naruszyć strukturę. Co to oznacza...? Uszkodzić humanoidalny kształt... on nie jest humanoidalny. Więc może... Ale jak...? Tak samo... Jak wszystko. Skoncentrować się. Niech zniknie. Zniknie. Niech go nie będzie...
        Czuję opór. Mocny. Mógłbym go pokonać... Ale nie chcę. Uszkodzę go... Bardziej. Będzie prościej. Powoli... Zbliżam się do niego. Jestem obok. Unoszę miecz... Czuję uderzenie. Łapie mnie w pasie... Ciągnie za ręce. Wyrywa miecz... Już prawie go ma...! Nie mogę na to pozwolić... Szarpię. Uwolniłem się. Odsuwam się... Znów unoszę miecz... Szybko... Zasłania się... Nie ma szans. Uderzam... Skosem w głowę. Przecina rozmazane ręce... Przecina rozmazaną twarz... Fiolet. Fioletowe światło... Jaskrawe. Tryska z ran. Katana... Działa. Jest ostra. Tnę... Poziomo. Na wysokość pasa... Jaskrawe światło. Teraz... Wymazać. Koncentruję się... Skupiam. Zmazać. Zniknij. Niech zniknie... Wyparuje... Opór jest minimalny. Opór znika... On znika. Coraz mniejszy... Coraz mniej światła... Myśli. Obrazy. Rodzina... Zabita przez niego. Zamordował ich... Kiedy żył. Potem... Powiesił się. Nie zaznał spokoju. Teraz to się zmieni... Dziękuje mi...
        Zniknął. Nie ma po nim śladu... Żadnego. Teraz do okna... Dryfuję. Dotarłem. Wtykam miecz w luft... Do pokoju. Pokój. Dom... Jestem w środku. Z powrotem do ciała... Najpierw zniszczyć... Formę. Zmienić się w energię. Kulkę energii... Powoli. Kulka energii... Ręce rozmazują się. Znikają... Nie ma ich. Do ciała. Powoli. Płynę...
        Znów usłyszałem dźwięk. Pulsujący... Otworzyłem oczy, usiadłem i zdjąłem słuchawki. Zatrzymałem odtwarzanie, po czym wstałem i podszedłem do okna, robiąc już wszystko w normalnym tempie. To był mankament poruszania się w OOBE - odwrotnie niż w rzeczywistości, im bliżej był punkt docelowy w momencie początku ruchu, tym wolniej się tam przedostawało. Wyciągnąłem bokken z okna i położyłem go na podłodze. Usiadłem na powrót.
        Tak... Zrobiłem to. Wymazałem inny byt. I w ogóle zakleszczyłem się w nim... To było jeszcze dziwniejsze niż wszystko, czego doświadczyłem do tej pory, nawet będąc w OOBE. Zobaczyłem jego myśli - okoliczności jego śmierci. A potem, kiedy już go zabijałem, pokazał mi, co zrobił przed śmiercią i dlaczego się powiesił... I podziękował mi. Za to, że uwolniłem go od męki. Czyli jednak zrobiłem dobrze, nie należało mieć dylematów. Chociaż... Czy gdybym w rzeczywistości zabił mordercę, nie należało by się tym przejmować? Wątpię... A jednak, nie ruszało mnie to, co przed chwilą zrobiłem. Ale to doświadczenie było przecież zupełnie inne niż zabicie zwykłego mordercy. Odczytałem myśli ducha... Wiedziałem, że jest mi wdzięczny.
        Byłem zmęczony. Przebrałem się więc i położyłem. Czułem, że zrobiłem dziś, co należało. Teraz już jestem gotów... Nie, uświadamiam sobie. Duch prawie odebrał mi katanę - a przecież był taki słaby... Jutro muszę skołować drugi bokken. Walkę dwoma też ćwiczyłem - pożyczę od kolegi z sekcji i Magik nie będzie miał szans mnie rozbroić. Będzie wyrywał jeden, to dostanie drugim. Uspokojony już całkowicie, zasnąłem.
        Nazajutrz obudziłem się z silną wolą walki. Tak, zrobię to - w końcu pozbędę się skurwysyna. Wystarczająco długo to już trwa... Przez cały dzień załatwiłem wszystkie, że tak powiem, formalności: zdobyłem od kolegi drugi bokken, powiedziałem rodzicom, że na sylwestra idę do Alicji - na szczęście i tak nie miałem żadnych planów na jego spędzenie, więc nie było z tym żadnych kombinacji i tłumaczeń, tylko ich poinformowałem - przygotowałem odpowiednio drugi miecz, zawiozłem oba do Alicji i na koniec zmieniłem baterię w odtwarzaczu, co robiłem zresztą przed każdą zabawą z OOBE, żeby mi się przypadkiem nie rozładowała i nie wyrwała mnie z tego stanu. Cóż, niewiele, jak na ewentualność utraty życia... Ale co ja mogłem jeszcze zrobić?
        Około dziewiętnastej, ubrany w koszulę, dokładnie ogolony i wyperfumowany - trzeba było w końcu zachować pozory przed rodzicami - zmierzałem w stronę domu Alicji. Nie dopuszczałem do siebie myśli o porażce, ale teraz, idąc po ciemku wśród górujących bloków, zacząłem się denerwować. A co, jeśli podzielę los tego ducha, którego dziś zniszczyłem? To było takie proste... I co, jeśli Magik okaże się dla mnie zbyt silnym przeciwnikiem? Już raz o mało mnie nie zabił... Pomasowałem się odruchowo po wciąż lekko bolącym mostku. Tym razem Alicji się nie uda... A nawet jeśli, to i tak nigdy już moje ciało nie obudzi się ze śpiączki i nie będzie mną. Pogrążony w coraz bardziej ponurych myślach otworzyłem drzwi wejściowe i wszedłem w ciemny korytarz śmierdzący moczem. Taak, uroki blokowiska... Musieli tu niedawno rezydować jacyś żule, albo ci, którzy sprzątają się obijali - w każdym razie nigdy wcześniej tak tu nie śmierdziało. Nacisnąłem przycisk windy. Czekałem tylko parę sekund - widocznie była niedaleko albo właśnie jechała na dół. Gdy zawitała na parterze, ktoś otworzył drzwi od środka. To byli rodzice Alicji. Oboje odpicowani, widocznie szli na jakąś imprezę.
        - Dzień dobry - powiedziałem.
        - Dzień dobry - odpowiedzieli oboje, obrzucając mnie zaskoczonymi spojrzeniami. Wyglądało na to, że nawet nie wiedzieli o moim przyjściu... No, pięknie. Ale to teraz i tak nieważne.
        Na górze Alicja znów otworzyła drzwi tuż po tym, jak zatrzasnęło się stalowe skrzydło. Widocznie i tym razem mnie wyczekiwała.
        - Cześć - powiedziała po prostu.
        - Cześć - odwdzięczyłem się tym samym i wszedłem do mieszkania. Kiedy zdjąłem kurtkę i zabierałem się za buty, zmierzyła mnie spojrzeniem przypominającym to, którym obrzucili mnie jej rodzice.
        - A coś ty się tak odpicował? - spytała.
        - Trzeba było zachować pozory przed rodzicami - powiedziałem, puszczając oko - A z zachowania twoich wnioskuję, że nawet nie powiedziałaś im, że przychodzę. Mam rację?
Skrzywiła się lekko.
        - No, masz. Myślałam, że się nie spotkacie...
        Byliśmy już w jej pokoju. Usiadłem na łóżku.
        - A w sumie, to czemu im nie powiedziałaś?
        - Oni się denerwują, kiedy zostaję sam na sam z jakimś chłopakiem na całą noc...
        Powiedziała to w taki sposób, jakby zdarzało jej się to często. Widocznie moje spojrzenie wyrażało coś, czego nie powiedziałem, bo trochę jakby się zmieszała i zaraz dodała:
        - Znaczy, do tej pory to zdarzyło mi się tylko raz, nie licząc tej nocy, kiedy ty u mnie nocowałeś. Chciałam po prostu, żeby nie wydzwaniali, tak jak robili wtedy.
Hmm. Dziwne, moim zdaniem bardziej podejrzane powinno być dla nich to, że ich córka zostaje sama w domu. Na ich miejscu wtedy martwiłbym się bardziej, niż gdybym wiedział, z kim przebywa moje dziecko. Ale ludzie są różni, poza tym, co ja mogę o tym wiedzieć, przecież nie mam dziecka. Zresztą, cholera, o czym ja myślę?
        - Nieważne – stwierdziłem. - Gdzie masz mój sprzęt?
        - Chcesz już zaczynać te swoje medytacje? - uśmiechnęła się.
        - Te medytacje, jak to nazywasz, mają pomóc pozbyć się tego skurwiela, który nie daje ci spokoju. Zresztą mówiłem ci, że nie wiem, o której godzinie on przyjdzie, już nie pamiętasz?
        Oczywiście, powiedziałem jej któregoś dnia, że on przyjdzie właśnie dzisiaj i że mam zamiar go pokonać. Nie oświecałem jej tylko, co do zamiarów, jakie ma wobec niej Magik. Teraz popatrzyła na mnie urażona.
        - A tobie co się stało? Nie musisz tak na mnie naskakiwać.
        Zrobiło mi się głupio.
        - Przepraszam... Jestem tym wszystkim tylko trochę zdenerwowany. Zrozum.
        - Dobrze, dobrze, wybaczę ci. Tym razem - puściła do mnie oko. Westchnąłem.
        - No, to gdzie masz ten sprzęt?
        Dała mi bokkeny., a ja przygotowałem wszystko - otworzyłem, tym razem na oścież, okno w dużym pokoju. Po czym położyłem się u niej na łóżku, założyłem słuchawki, wsadziłem poduszkę pod głowę i przysunąłem odpowiednio blisko oba miecze. Wziąłem do ręki odtwarzacz i spojrzałem jeszcze na Alicję, która bacznie mi się przyglądała. W jej oczach dojrzałem coś, jakby… niepokój?
        - Tylko mnie przypadkiem, że tak powiem, nie przebudź - powiedziałem do niej. Skinęła tylko głową. Przez chwilę miałem ochotę powiedzieć jej, co do niej czuję... Ale stwierdziłem, że obędzie się bez tandetnych tekstów. Trzeba nieść swój krzyż... Uda mi się, to mi się uda, nie uda mi się, cóż... I tak nic jej wtedy po tej wiedzy. Zresztą będzie dobrze. Muszę wierzyć...
        - Do zobaczenia po wszystkim - powiedziałem więc tylko. Kliknąłem "play" i zamknąłem oczy.
        Błyskawicznie, jak mi się wydawało, prześlizgnąłem się znów po kolejnych stadiach wchodzenia w OOBE: niepokój, zawroty głowy, wirowanie, barwy i kształty, coraz szybsze, zamazanie się poczucia czasu, dokładne, a potem dziwne odczuwanie ciała, spadanie, strach...
        Gdzie ja jestem...? Nie wiem... Już wiem. Unoszę się nad ciałem... W jakimś innym miejscu. Pokój Alicji... Nigdy nie wchodziłem w OOBE... Poza moim pokojem. To stąd... Dezorientacja. Alicja... Siedzi na łóżku... Obok mojego ciała i przygląda się mu... Nie wie, co ze sobą zrobić... Nie mogę... Teraz o niej myśleć. Skoncentrować się... Nie mogę jej widzieć. Wypłynąć do przedpokoju... Potem... Do dużego pokoju. Jestem w dużym pokoju... Dobrze. Katany zostały... Zaraz po nie wrócę... Kształt. Skoncentrować się. Koncentracja. Skupienie... Ręce... Nogi... Głowa... Wszystko. Kształt człowieka. Wyciągam przed siebie ręce... Koncentruję się na nich. Są. Wyraźne... Dobrze. Teraz do pokoju Alicji... Pokój. Jestem w jej pokoju... Biorę miecze. Alicja zrywa się przerażona... Nie uprzedziłem jej... O tym. Nie miała pojęcia... Że będą latać. Uspokoić ją... Jak...? Zakleszczyć się... W jej umyśle. Koncentracja. Jak na duchu... Tak. Mam. Nie chcę... Czytać jej myśli. Skupiam się... Na tym, co chcę powiedzieć. Spokojnie, Alicja... To tylko ja. Karol. Nie bój się... I nie dotykaj mnie... Ani bokkenów. Coś mówi... Porusza ustami. Karol...? To była myśl. Nie słyszę dźwięków... Świadoma myśl... Dotarła. Nie widzę odruchowych... Bo nie chcę. Dobrze. Odpowiedzieć... Tak... To ja... Karol. Nie bój się... Usiądź z powrotem. Siada. Z oporem... Siedzi. Patrzy na bokkeny. Jeszcze coś... Nie wychodź z pokoju... Zostań tu. Kiwa głową... Dobrze. Teraz... Duży pokój. Chcę tam być... Jestem... W dużym pokoju. Na balkon... Zostawić miecze. Miecze są na podłodze... Z powrotem... Do dużego pokoju... Koncentruję się na drzwiach... Frontowych. Widać je stąd... Pozostaje czekać. Oczekiwanie... Bezczynność. Wyczekiwanie...
        Jest... Przepływa przez drzwi. Emanuje fioletem...Nie jest mnie świadom. Atak...! Koncentracja... Zakleszczam się w nim. Nie spodziewa się...! Jego myśli... Alicja. Nie dostaniesz jej...! Już nikogo nie dostaniesz... Balkon. Chcę być na balkonie... Jest...! Magik jest ze mną...! Miecze... Skok. Mam miecze. Oba. Na dół... Na chodnik. Z nim... Skupiam się... Opór. Silny. Przełamać... Jestem silniejszy...! Jesteśmy na dole. Nikogo nie ma... Nikt nie przejmie się latającymi mieczami...
        Ciemność... Nie ma nic. Ból... Jak to...? Jak to możliwe...? Natrętna obecność... We mnie. Staję się słaby... Mniejszy... Nie...! Skupić się. Odpowiedzieć siłą. Koncentruję się... Na swoim kształcie. Ciemność... Rozprasza się. Ale... Nie do końca. Jest... Przede mną. Ruszyć się. Cokolwiek... Do góry. W górę. Wysoko. Unoszę się... W stronę gwiazd. Magik... Unosi się ze mną. Czuję... Jakby... Jakby mnie przebijał... Myślami. Nie...! Przenieść się... Chcę... Być gdzie indziej. Daj mi spokój...! Gdzie indziej... Wyrwać się. Gdziekolwiek... Gdzieś... Katowice. Blokowisko. Bogucice. Opór... Jestem...
        Jesteśmy gdzie indziej. Bogucice... Blok Magika. Jesteśmy tutaj... Nadal mam katany... O nic nie zahaczyły. Magik... Nie wie, co się stało. Zaatakować... Teraz...! Wedrzeć się do jego myśli... Zdezorientować. Koncentruję się... Wymazać. Zniknij. Chcę... Żebyś zniknął. Nie ma cię... Opór. Silny opór... Zbyt silny. Jego myśli... Alicja. Jego żona. Justyna. Jego syn... Filip. "...już wyrok wydali, wyrok wykonali, żywcem pogrzebali - mnie to wali, na fali, skurwysyny... Co? Kpiny? To nowiny!..." . Odrzuca mnie. Nie pozwala... Muszę go zranić... Koncentruję się na nim. Jest... Przede mną. Jesteśmy... Tuż nad chodnikiem. Mam katany... Naprzód. Do niego. Nie ucieknie... Stoi. Czuję ciągnięcie... Chce przenieść się... Do Alicji. Nie. Nie pozwolę... Opieram się... Jednocześnie... Płynę do niego. Jestem... Unoszę miecze. Tnę... Na ramiona. Rzuca się... Chwyta mnie... W pasie. Prostuje się... Uderzając pięścią w brodę... Obraca się... Chwyta nadgarstek. Podnosi moją rękę... Przechodzi pod spodem. Wykręca dłoń... Obraca się... Sankyo. Technika aikido... Skąd zna ten ruch...?
        Odsuwa się. Obracam się... W jego stronę. Ma katanę. Nie spodziewałem się... Jego myśli... Przekazuje mi je. "...czyżby zrzedły wam miny?..." . Teksty... Znów. Stoi. Czeka. Atak... Skaczę i tnę... Skosem. Na szyję. Podstawowy atak... Odbija. Mija mnie... Obraca się. Tnie... Skosem. Na biodro... Odskakuję w tył... Zbijam. Kesagiri. Skąd zna te ruchy...? Musiał... Wyczytać. W myślach. Kiedy próbował... Mnie wymazać. Niedobrze... "...lepiej się orientuj, kontaktuj, nie konszachtuj..." . Atakuje. Znad głowy. Z boku. Po skosie... Cofam się i zbijam... Raz... Dwa... Trzy... Po trzecim... Odchodzę z prawej... Uderzam łokciem w twarz... Obracam się i tnę... Na brzuch. Nie trafiam. Odskakuje... Łokieć tylko musnął twarz... Ile wyczytał...? Spróbuję czegoś innego... Doskakuję... Po drodze... Zawijam młynek. I drugi... Po lewej... Po prawej... Tnę skośnie na twarz... Robi unik. Obracam się. Uderzam... Z dołu. Na brodę. Kontruje nisko... Zadaje sztych... Na szyję. Schylam się... Łokieć wysoko. Odbijam nim miecz... Uderzając... W tępą stronę klingi. Odskakuję w tył. Atakuje... Sztych na brzuch. Odbijam w bok... Lewy łokieć w górę. Pod brodę... Wychylić głowę... Przewrócić. Kuca. Robi krok w bok... Obraca się. Tnie z przysiadu... W brzuch. Odskakuję. Robię trzy kroki w tył... Nie jest dobrze. Jest źle... Staje w pozycji... I obserwuje. "...o rany rany, jestem niepokonany..." . Jeszcze zobaczymy... "...potencjał niewyczerpany, chyba w De eN A on był mi dany... ". DNA... Nie ma z tym nic wspólnego. Jeszcze zobaczymy... Płynie... W moją stronę... Układam miecz... Jakby był w pochwie. Naciera. Dłoń na rękojeści... Czekam. Stoję nieruchomo. Broń przed sobą... Doskakuje. Tnie z dołu... Na twarz. Krok do przodu. Po skosie. Dobywam miecza. Tnę na brzuch. Jego klinga... Mija mnie... O włos. Odskakuje... Ale trafiam.... Końcówką miecza. Struga jaskrawego światła... Doskakuje. Uderza mnie rękojeścią... Dezorientuje. Cofa się... I tnie. W szyję... Unikam. Zahacza... Ramię. Światło... Czuję... Jestem mniej wyraźny. Tylko odrobinę... Cofam się dwa kroki. Wet a wet... "...ja, eM A Gie I Ka, Ekskalibur..." . Atakuję... Krok... Cięcie na brzuch. W ostatniej chwili... Zmieniam kierunek ostrza... I robię krok w bok. Tnę na szyję... Nabiera się. Próbuje sparować... Cięcie na brzuch. Nie trafia. Odchyla głowę... Ale dosięgam go. Znów... Końcówką miecza. Zadrapałem mu twarz... Trochę światła... Nie ma czasu...! Tnie... Na klatkę. Zbijam. Krok w przód. Odpycham go... Ramieniem. Tnę na brzuch... Nie ma szans. A jednak... Robi krok w tył. Ale nie zdąża uciec... Cały. Ranię go... W bok. Tryska światło... Atakuje. Na twarz. Dosięga mnie... Czuję ranę... Na policzku. Robi krok na bok... Zawija mieczem... I tnie. Drugi raz. Przyklękam... Cięcie na brzuch. Trafiam... Mocno. Cios z góry... Zasłaniam się. Skośnie. Wstaję... Zataczam łuk i robię krok... W tył. Jest ranny. Mocno... Światło tryska... Intensywnie. Z brzucha. To moja szansa... Zmazać. Zniszczyć. Koncentruję się... Zniknij. Nie chcę cię tu...! Opór... Niedobrze. Jeszcze nie... Nie mogę... Czuję cios. W lewe ramię. Mocny... On atakuje... Błyskawicznie. Na głowę. Zbijam i cofam się... Na szyję... Zbijam i cofam się... Na głowę... Na szyję... Od dołu... Na twarz... Sztych... Zaskoczył mnie... Jest szybki. Odbijam... I cały czas się cofam. Szukam błędu... Czuję... Mocne naruszenie mojej struktury... "...nie jak huragan, wichura a wbrew zasadom, wbrew fizyki prawom, ruszam się żwawo..." Jest za szybki...! Na mostek... Na nogi... Na szyję... Na ramię... Dosięgnie mnie... Jeszcze parę razy... I nie zdążę. Na brzuch... Na szyję... Na szyję... Na głowę... Nie mogę skontrować...! Nie ma miejsca... Do góry! To... Moja jedyna szansa. Unoszę się... Cały czas zbijam... I cofam się. Jestem wyżej niż on...! Cięcie na nogi... Odbijam... Teraz...! Atakuję na głowę... Unika. Wznosi się... Jest na moim poziomie. Uderza... Na nadgarstek. Nie nadążam. Trafia... Robi krok w tył... Tnie na twarz. Odsuwam głowę. Nie dosięga...
        Czuję... Wymazuje mnie...! Znów ciemność... Nie...! Oprzeć się... Odejdź. Odejdź. Nie możesz... Nie... Jest coraz ciemniej. "...tym, co się odwrócili Pe eF Ka nie są mili jak Milli Vanilli czyli... " Czuję... Jestem coraz mniej wyraźny... Ale... Jestem. Nadal. Mam miecz... Rzut. Rzucić mieczem...! Nie spodziewa się... Jak ja wcześniej. "...zapraszam skurwysyny na me narodziny to nowiny z wykopaliska mej skamieliny..." . Jestem coraz mniejszy... Coraz mniej wyraźny... Sądzi, że wygrał. Na pewno... Nie spodziewa się... Rzucam. Był... Przede mną. Tam...
        Atak jest lżejszy... Nadal jestem... Niewyraźny... Ale... Ciemność jest mniejsza. Widzę... Trafiłem. Zraniłem go... W szyję. Światło... Dużo. Fiolet... Ale nie pokonam go... Jeszcze nie. Też... Jestem słabszy... Miecz leży za nim... Pod nami. Zbliżam się... Jestem bez miecza. Widzi to... Tnie z góry. Dokrok. Blokuję jego łokcie... Obracam się... Chwytam łokieć... I rękojeść. Pochylam się... Łączę nogi. Ciskam nim... Przez biodro... Leci. W dół. Jest... Tuż nad chodnikiem... Mam jego miecz. Jest daleko od mojego... Dryfuję... Do niego. On... Czeka. Chce się obronić. Nie pozwolę... Jestem na jego poziomie. Doskakuję... I tnę... Na brzuch. Robi krok w tył... Unika. Ostrze przelatuje... Z powrotem... Do przodu. Chwyta za ramiona... Chce mnie ściągnąć... Na ziemię. Nie pozwalam... Z pędem cięcia... Obracam się... I wbijam miecz... W jego mostek. Robię krok w tył... Wyrywam miecz. Dużo światła... Teraz...! Jest słaby... Niewyraźny. Znikniesz...! Zniknij. Nie ma cię... Nie istniejesz. Koncentruję się... Skupiam. Nie istniejesz... Kurczysz się. Znikasz... Zniknij. Opór. Silny... Pokonam go. Zniszczę... Nikogo... Nigdy... Już nie skrzywdzisz. Nie istniejesz...! Opór maleje... Zanika... Już prawie go nie ma. Nie ma... Nie istnieje... Znika. Coraz mniej światła... Myśli. Znów zabite dziewczyny... Własna śmierć... Cierpienie. Jechał karetką... Do szpitala. Nic nie widział. Słyszał, co się dzieje... Ale nie wiedział, co. Nie potrafił... Zinterpretować. Hałasów, dźwięków... Szpital. Hałasy... Myślał o rodzinie. Justynie, Filipie... Chciał ich zobaczyć. Oderwał się... Od ciała. W samą porę... Ciało umarło. Wszystko skończone...

* * *

        Widzę ciemność. Nic więcej. Żadnego dźwięku... Zaraz. Nie jestem już w OOBE. Ale nie jest to dom Alicji. Czuję się jakoś tak... Dziwnie. Nie tak, jak w OOBE ani nie tak jak w rzeczywistości. Co się dzieje? Mrużę oczy. Czuję je, więc jestem już chyba materialny... Coś jednak widzę. Moje oczy przyzwyczajają się do ciemności i dostrzegam, że jestem w jakimś dosyć dużym pokoju. Jest pusty i zimny. Czuję zimno... Nie, na pewno nie jestem w OOBE. Nagle przede mną pojawia się pionowa smuga światła... Rozszerza się. Wychodzi z niej jakaś sylwetka. Magik. Nie rozpoznaję go, ale wiem. Po prostu wiem. I nie czuję strachu. On nie jest moim wrogiem. To jest inne... Cień zbliża się i zatrzymuje się jakiś metr przede mną. Zaplata ręce. Tak, to Magik.
        - Witaj - odzywa się - Mój pogromco.
        Pogromco?
        - Siedem lat... Przez siedem lat moja dusza tułała się po tym świecie, nie mogąc zaznać spokoju. Jesteś moim wybawicielem. Opowiem ci całą prawdę o sobie. Po pierwsze... Nie jestem Magikiem.
        Że co? Jak to nie jest Magikiem? Nie rozumiem... To w takim razie, kim jest? To doznanie nie jest jednak podobne do zwykłej rozmowy. To jest jak czytanie myśli w OOBE. Wiem, że to prawda...
        - Jestem wielkim fanem Magika. Od początku się nim fascynowałem, odkąd tylko zaczął składać pierwsze rymy. Znam na pamięć wszystkie jego teksty, wszystkie nagrania. Śledziłem dokładnie jego karierę i wszystkie towarzyszące jej okoliczności.
Unosi rękę. W pokoju nagle staje się jasno. Nie jest w nim już pusto. Ściany oblepione są jakimiś kartkami, wydrukami, wycinkami z gazet. Są też jakieś zdjęcia. Na jednym z nich rozpoznaję Magika, jego żonę i syna. Na innym jest Magik, Rachim i Fokus - członkowie Paktofoniki. Patrzę na człowieka przede mną. Rzeczywiście, to ktoś zupełnie inny... W ogóle niepodobny do Magika. Cholera... Zatacza ręką wokół siebie.
        - Te kartki i zdjęcia są o Magiku. To jest wszystko, co tylko udało mi się o nim znaleźć - w Internecie, w gazetach. Wszystko. Ale do rzeczy. Jak już mówiłem, śledziłem jego karierę. I utożsamiałem się z nim. Jesteśmy z tego samego rocznika, nawet z tego samego miesiąca. Obaj pochodziliśmy z rodzin robotniczych. Mieszkałem naprzeciwko niego... Tak samo jak on kochałem rap. Pisałem własne teksty, nagrywałem. Ale to wszystko nigdy nie było na tyle dobre, by ktoś to docenił. Stopniowo zaczęło mnie to wkurwiać. Znienawidziłem ich w końcu. Wszystkich, którzy nie potrafili docenić mojej pracy. Nienawidziłem ich szczerze - ale nadal się starałem. Niestety, nic to nie dało. A ja nadal bardzo chciałem być taki sam jak Magik. Więc, kiedy tylko się zabił... Sam skoczyłem z okna, następnego dnia. Nie czułem się jednak godny upadnięcia na to samo miejsce, co on. Pojechałem na inne blokowisko w Katowicach, na drugi koniec miasta. Tam skoczyłem... Również z dziewiątego piętra. Dostąpiłem nawet zaszczytu półgodzinnego konania... Nie byłem wtedy nieświadomy. Negatywne uczucia całkiem przejęły nade mną górę. Przejęły kontrolę nad moją duszą - i sprawiły, że wyszedłem z ciała. W samą porę - zaraz potem umarło. Jednak nie byłem już sobą. Choć byłem świadom, co się ze mną dzieje, nie miałem nad tym żadnej kontroli. Moje drugie "ja", złożone z tych wszystkich negatywnych uczuć, samo postanowiło, że będzie zabijać... Przedtem przyjmując wygląd Magika.
        Nie mogę w to uwierzyć. Słucham i patrzę na niego jak wół na malowane wrota. Ale w takim razie... Co z mową wsteczną? Przekazem w "Plus i minus"? "Jeszcze cztery" - i cztery lata później Magik popełnił samobójstwo...
        - Oczywiście, dotarłem też do tego przekazu od tyłu - mówi, jakby słyszał moje myśli. - Byłem prawdopodobnie pierwszym, który to odkrył. Nie mam pojęcia, co mogą znaczyć. Ta zagadka pozostanie nierozwiązana... Nadszedł mój czas. Mogę zaznać spokoju. Dziękuję ci.
Wszystko znika. Czuję, że wiruję... Odpływam. Znów nic nie widzę, nie czuję... Jestem... Spadam...
        Odgłos wybuchu. Iskry... Otworzyłem oczy. Byłem znów w pokoju Alicji... Cały. Udało mi się... Bokkeny leżały na mnie. Nie wiem, jak się tu znalazły. Nieważne. Usiadłem ciężko i odłożyłem je na bok. Zdjąłem słuchawki. Znów usłyszałem odgłos eksplozji. Spojrzałem w stronę okna. Alicja opierała się o parapet i patrzyła. Na zewnątrz wybuchały fajerwerki.
        - Alicja? - powiedziałem półgłosem. Podskoczyła i odwróciła się błyskawicznie w moją stronę.
        - Karol? - patrzyła na mnie, jakby nie mogła uwierzyć własnym oczom.
        - Ano, ja - powiedziałem wstając.
        - Karol! - podbiegła do mnie i zarzuciła mi ręce na szyję. Objąłem ją. Po dłuższej chwili odsunęła się.
        - Już myślałam, że się nie obudzisz... Powiedz mi, te latające miecze i ten głos, to byłeś ty, prawda...?
        - Tak. Ale nie rozmawiajmy teraz o tym... Opowiem ci innym razem.
        - Dobrze... - obejrzała się za siebie, na kolorowe parasole światła rozbłyskające za oknem.- Chodźmy na balkon. Dopiero zaczęli strzelać.
        Chwilę później staliśmy na balkonie i podziwialiśmy piękny pokaz fajerwerków. Dawno nie widziałem ich tak wielu... W tym roku ludzie poszli na całość. Czułem wszystkie rany zadane mi przez Magika. Właściwie to nie Magika... Ale chyba nigdy nie przestanę już tak o nim myśleć. Bolały mnie ramiona i twarz, i ogólnie czułem się jakoś niezbyt dobrze... Ale to nie było ważne. Alicja stała bardzo blisko. Miło było czuć ciepło jej ciała, po tym wszystkim, co przeszedłem. Myślałem już nawet, że nigdy jej nie zobaczę... Tym razem się nie speszyłem i objąłem ją w pasie. Spojrzała na mnie. Odwzajemniłem spojrzenie i popatrzyłem jej głęboko w oczy. Uśmiechnęła się... A resztę… Resztę dopowiedzcie sobie sami.

KONIEC
"Jeśli serca Wam nie spłoną, to na darmo szukam słów..."

http://www.cuentos.aq.pl
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości