20-05-2012, 18:02
Przekopując się przez jakieś stare notatki na dysku natknąłem się na taką miniaturkę, napisaną dawno, dawno temu, bodaj na jakiś konkurs...
Ze szczerym żalem muszę przyznać, że jest lepsza, niż większość rzeczy które teraz piszę.
Ponieważ za cholerę nie pamiętam, gdzie i kiedy to wysyłałem, więc może się okazać, że ma to coś wspólnego z tym forum... Jeśli tak, to z góry przepraszam
***
Ach, imprezy w Mieście Grzechu... Nikt cię nie kontroluje, nikt nie patrzy na ręce. Możesz robić wszystko to, co chcesz. Nikt cię nie zatrzyma. Ani słowa co jest dobre, co jest złe, co zdrowe, a co zdrowiu szkodzi. Możesz się narąbać, wypieprzyć wszystkie laski na imprezie bez zabezpieczeń a potem jeszcze obrzygać bar, a zapłacisz i tak tylko za to, co wypiłeś. Ma to niestety również swoje wady takie, jak wizyta w szpitalu na wyciąganie kawałków szkła z tyłka czy kurowanie połamanych żeber. Ten dzień był jednak gorszy.
Zaczęło się jakiś tydzień wcześniej. Poszedłem na imprezę. Było jak zwykle: gruby melanż, tańce nago na stole, jakaś dziewczyna... Potem czarna plama. Taka jakaś dziura w pamięci, która czasem się pojawia, gdy człowiek za dużo wypije. Koniec końców obudziłem się nagi na ulicy. Bolało mnie dosłownie wszystko: fiut, tyłek, oczy, łeb rozsadzał mi kac gigant, a jakby tego było mało dochodził jeszcze ból pogruchotanych na kawałki żeber. Zakaszlałem, na dłoni, którą zasłaniałem usta pojawiła się krew. Świetnie. Gdy spuszczali mi wpierdol jedno z żeber przebiło płuco. Szykowała się kolejna dwumiesięczna wizyta w szpitalu. Przypomniałem sobie jeszcze jedno: ta dziewczyna była tego warta.
Dotarcie do Szpitala imienia Świętej Matki dwie ulice dalej zajęło mi dwie godziny. Po drodze jakiś menel wyzwał mnie od skończonego pedała, ktoś nazwał mnie pierdolonym ekshibicjonistą... Ot, dzień jak co dzień. Gdy wchodziłem do szpitala przywitała mnie ta sama pielęgniarka co zawsze. Spojrzała na mnie z litością.
-Biedaku... To już twoja piąta wizyta w tym roku. Chodź, zaprowadzę cię na salę.
Wzięła mnie pod ramię i wprowadziła do sali numer trzynaście. Jak zwykle. Wymruczałem jakieś podziękowanie i zapadłem w głęboki sen.
Nie wiem, jak długo spałem w każdym razie zdążyli mnie przebrać, zapakować w gips i podpiąć pod kroplówkę. Obok łóżka siedziała moja siostra. Jak zwykle.
-A ty znowu dałeś się pobić na imprezie... Ile razy ci mówiłam, że w końcu się doigrasz?
Jej głos ociekał siostrzaną miłością. Jak zwykle.
-Niezliczenie, siostrzyczko.
-Dobrze, że ci nerki nie wycięli. Wiesz, matka dostałaby zawału...
Znowu zapadłem w sen.
Obudziłem się ponownie kilka godzin później. Obok łóżka stał ten sam lekarz, co zawsze prowadził moje leczenie. Tym razem jednak nie było jak zwykle. Wyglądał na naprawdę zatroskanego.
-Niestety...
Zaczął. W jego głosie brzmiał autentyczny żal.
-Mam dla pana bardzo złą wiadomość.
-Słucham
Miałem dość tej jego tajemniczej troskliwości.
-Właśnie wróciły pańskie badania krwi... Jest pan zarażony wirusem HIV.
-Że co, kurwa?!
No to tego było już za wiele. Nie dość, że połamane żebra, nie dość, że kac jak dawno nie było to jeszcze to? Wzięła mnie kurwica. Zacząłem kląć na wszystko: Na lekarzy, że są bandą idiotów, na leki, bo nic nie leczą, na łóżko które było za twarde, na kaca, co męczył mnie od rana, na żebra, napierdalające mnie jak cholera, na kobiety, zwłaszcza tą zakłamaną kurwę, co mnie zaraziła, na zbyt drogie dziwki, na moją siostrę, za nadopiekuńczość i na świat w ogólności za całokształt. I tak moja kochana mamusia została „starą kurwą bez pieniędzy”, mój świętej pamięci tatuś „zapijaczonym skurwysynem”, a moja kochająca siostrzyczka „nadopiekuńczą dziwką”. W końcu czterech facetów mnie przytrzymało, a lekarz wtłoczył mi do żył coś uspokajającego.
-To niestety nie koniec, proszę pana. Zbadaliśmy zdjęcia rentgenowskie. Ma pan raka mózgu. Umrze pan za dwa miesiące.
Zajebiście...
Przynajmniej mnie AIDS nie dorwie...
Zaiste, kurwa, szczęście w nieszczęściu.
Ze szczerym żalem muszę przyznać, że jest lepsza, niż większość rzeczy które teraz piszę.
Ponieważ za cholerę nie pamiętam, gdzie i kiedy to wysyłałem, więc może się okazać, że ma to coś wspólnego z tym forum... Jeśli tak, to z góry przepraszam
***
Ach, imprezy w Mieście Grzechu... Nikt cię nie kontroluje, nikt nie patrzy na ręce. Możesz robić wszystko to, co chcesz. Nikt cię nie zatrzyma. Ani słowa co jest dobre, co jest złe, co zdrowe, a co zdrowiu szkodzi. Możesz się narąbać, wypieprzyć wszystkie laski na imprezie bez zabezpieczeń a potem jeszcze obrzygać bar, a zapłacisz i tak tylko za to, co wypiłeś. Ma to niestety również swoje wady takie, jak wizyta w szpitalu na wyciąganie kawałków szkła z tyłka czy kurowanie połamanych żeber. Ten dzień był jednak gorszy.
Zaczęło się jakiś tydzień wcześniej. Poszedłem na imprezę. Było jak zwykle: gruby melanż, tańce nago na stole, jakaś dziewczyna... Potem czarna plama. Taka jakaś dziura w pamięci, która czasem się pojawia, gdy człowiek za dużo wypije. Koniec końców obudziłem się nagi na ulicy. Bolało mnie dosłownie wszystko: fiut, tyłek, oczy, łeb rozsadzał mi kac gigant, a jakby tego było mało dochodził jeszcze ból pogruchotanych na kawałki żeber. Zakaszlałem, na dłoni, którą zasłaniałem usta pojawiła się krew. Świetnie. Gdy spuszczali mi wpierdol jedno z żeber przebiło płuco. Szykowała się kolejna dwumiesięczna wizyta w szpitalu. Przypomniałem sobie jeszcze jedno: ta dziewczyna była tego warta.
Dotarcie do Szpitala imienia Świętej Matki dwie ulice dalej zajęło mi dwie godziny. Po drodze jakiś menel wyzwał mnie od skończonego pedała, ktoś nazwał mnie pierdolonym ekshibicjonistą... Ot, dzień jak co dzień. Gdy wchodziłem do szpitala przywitała mnie ta sama pielęgniarka co zawsze. Spojrzała na mnie z litością.
-Biedaku... To już twoja piąta wizyta w tym roku. Chodź, zaprowadzę cię na salę.
Wzięła mnie pod ramię i wprowadziła do sali numer trzynaście. Jak zwykle. Wymruczałem jakieś podziękowanie i zapadłem w głęboki sen.
Nie wiem, jak długo spałem w każdym razie zdążyli mnie przebrać, zapakować w gips i podpiąć pod kroplówkę. Obok łóżka siedziała moja siostra. Jak zwykle.
-A ty znowu dałeś się pobić na imprezie... Ile razy ci mówiłam, że w końcu się doigrasz?
Jej głos ociekał siostrzaną miłością. Jak zwykle.
-Niezliczenie, siostrzyczko.
-Dobrze, że ci nerki nie wycięli. Wiesz, matka dostałaby zawału...
Znowu zapadłem w sen.
Obudziłem się ponownie kilka godzin później. Obok łóżka stał ten sam lekarz, co zawsze prowadził moje leczenie. Tym razem jednak nie było jak zwykle. Wyglądał na naprawdę zatroskanego.
-Niestety...
Zaczął. W jego głosie brzmiał autentyczny żal.
-Mam dla pana bardzo złą wiadomość.
-Słucham
Miałem dość tej jego tajemniczej troskliwości.
-Właśnie wróciły pańskie badania krwi... Jest pan zarażony wirusem HIV.
-Że co, kurwa?!
No to tego było już za wiele. Nie dość, że połamane żebra, nie dość, że kac jak dawno nie było to jeszcze to? Wzięła mnie kurwica. Zacząłem kląć na wszystko: Na lekarzy, że są bandą idiotów, na leki, bo nic nie leczą, na łóżko które było za twarde, na kaca, co męczył mnie od rana, na żebra, napierdalające mnie jak cholera, na kobiety, zwłaszcza tą zakłamaną kurwę, co mnie zaraziła, na zbyt drogie dziwki, na moją siostrę, za nadopiekuńczość i na świat w ogólności za całokształt. I tak moja kochana mamusia została „starą kurwą bez pieniędzy”, mój świętej pamięci tatuś „zapijaczonym skurwysynem”, a moja kochająca siostrzyczka „nadopiekuńczą dziwką”. W końcu czterech facetów mnie przytrzymało, a lekarz wtłoczył mi do żył coś uspokajającego.
-To niestety nie koniec, proszę pana. Zbadaliśmy zdjęcia rentgenowskie. Ma pan raka mózgu. Umrze pan za dwa miesiące.
Zajebiście...
Przynajmniej mnie AIDS nie dorwie...
Zaiste, kurwa, szczęście w nieszczęściu.
Kobieto, puchu marny! Ty...
Jesteś jak zdrowie! Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie,
kto cię stracił...
Dziś piękność Twoją widzę i opisuję, bo tęsknię po Tobie.
Jesteś jak zdrowie! Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie,
kto cię stracił...
Dziś piękność Twoją widzę i opisuję, bo tęsknię po Tobie.