Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Skazy
#1
Jak zwykle mam problem z przyporządkowaniem do odpowiedniej kategorii. Prosiłabym nie patrzeć na tekst czysto pod kątem fantastyki.
PROLOG

- Sądzisz, że jest czarne światło? – Kościste dłonie zaciskały się nerwowo w pięści, po czym prostowały gwałtownie, jakby chciała podświadomie złapać jakiś urywek istnienia i spokoju. - A może jest tylko ciemność, stan podstawowy? – ciągnęła. – To musi być szkodliwe, ta jasność, zgadzasz się ze mną? – Gra światła sprawiała, że twarz zdawała się jeszcze bardziej pociągła i blada. Cienie rzęs kładły się na wydatnych kościach policzkowych. Nie wyglądała na żywą, przez woskowatą, połyskującą skórę bardziej przypominała lalkę. Wydawała się rozciągnięta, zbyt chuda i wysoka. Worek długich kości. - Czemu mi nie odpowiadasz? Jesteś pustką? Zniknąłeś? Kim jesteś?! Czy w ogóle chcesz mnie słuchać? – Pytania gęsto wysypywały się z ust. Ton głosu zmieniał się z każdym kolejnym wyrazem. Wymawiała je z naciskiem, jakby je smakowała i okazywało się, że każdy pozostawia po sobie zupełnie inne wrażenie.
Była jak nakręcona. Jak naćpana. Z innego świata. A jednak idealnie pasowała do tego ciemnego magazynku oświetlanego słabym światłem lampki z biurka, którego powierzchnia zdawała się kończyć razem z granicą wyznaczaną przez gęsty mrok. Jego macki zdawały się wyciągać z niewidocznych kątów.
- Czemu się nie pokażesz? Jesteś nikim? Czy ja też jestem nikim? Wsiąkłam? A może odwróciłam się, wywróciłam się wewnętrzną pustką i teraz wszystko jest w środku? – Nie było początku ani końca słów. Poplątane, gęste i czarne jak smoła włosy podskakiwały przy każdym kolejnym ruchu głowy. Mięśnie dziewczyny drgały nerwowo tuż pod powierzchnią skóry. - Czy kiedykolwiek będę potrafiła wypluć te wszystkie koszmarne słowa, emocje? Czy kiedykolwiek to się skończy? – Siedziała po turecku na idealnie czystej podłodze nieokreślonego koloru. W kręgu światła. Najdrobniejsze kostki kręgosłupa uwidaczniały się na zewnątrz w postaci wypukłości na materiale wściekle czerwonej bluzki. - Dlaczego tu nie jest ani ciemno, ani jasno? – Zaczęła się przesuwać w mrok. Przypominała w jakiś surrealistyczny sposób owada, a może gada. Poruszała się w specyficzny sposób, który kojarzył się z pełzaniem, z oślizgłym gadem sunącym po podłodze. - Znasz mnie, prawda? Jestem Arithne. Aine Umbraweru, możesz mnie sobie przypomnieć, jeśli nie pamiętasz. Powiedz, że tak. Będę wtedy mogła spróbować przypomnieć sobie ciebie. Kimkolwiek jesteś. Proszę, pomóż mi, niech to się skończy. Proszę, pomóż mi to skończyć. Tu jest tak cicho, tak pusto, nie potrafię zagłuszyć tego słowami…
Pełzanie, sunięcie, jęczenie i ból. Słodki odór gnijących zwłok. I zapach zniczy. To przyprawiało o ból żołądka i głowy. To była jej wina, tej dziewczyny, która mogłaby odgrywać główną rolę w horrorze, czy koszmarze. Kojarzyła się nieodmiennie z… czymś niedobrym.
- Przepraszam – zakwiliła jakby zapadając się w siebie. Tym razem kości niemal się przebijały przez bluzkę.
Jak gdyby była koszmarem. Nawet dla tych, którzy ich nie śnią. Nawet dla kogoś, kto obserwował ją zza zarośniętej brudem szyby i zastanawiał się, co się czai w tej dziewczynie.
Odpowiedz
#2
Niesamowite. Przyporządkowałabym to do horroru Wink
Bohaterowie: właściwie jest tylko jedna bohaterka, nie licząc tej osoby, której niby nie ma oraz wspomnianego na końcu kogoś. Postać Arithne kojarzy mi się z osobą, która w skutek jakichś przeżyć traci zmysły. Jej wygląd jeszcze bardziej skłania mnie do takich przemyśleń.
Błędów nie znalazłam, więc nie mam co wytykać. Ogólnie zapowiada się bardzo ciekawie Smile
Czekam na dalszą część.
Pozdrawiam!
The Earth without art is just eh.
Odpowiedz
#3
Dziękuję. Smile Nie spodziewałam się tak pozytywnej opinii.
Cieszę się, że przemyślenia się pojawiły, bo prolog ma na celu zapoznanie czytelników z Aine. A to, jak jest z nią naprawdę okaże się w kolejnych rozdziałach. Rolleyes
Odpowiedz
#4
1. Analiza fragmentu.

(08-06-2012, 08:51)Changed napisał(a): Jak zwykle mam problem z przyporządkowaniem do odpowiedniej kategorii. Prosiłabym nie patrzeć na tekst czysto pod kątem fantastyki.

Ależ proszę!


Cytat:- Sądzisz, że jest czarne światło? – Kościste dłonie zaciskały się nerwowo w pięści, po czym prostowały gwałtownie, jakby chciała podświadomie złapać jakiś urywek istnienia i spokoju.


Dobra, dobra. Fragment jest ok, dopóki nie podajesz przyczyny skurczów mięśni. Jeżeli człowiek nie robi tego świadomie, zazwyczaj robi to przez nerwy. W ten sposób - czynność powtarzającą się - rozładowuje napięcie.
Zaś porównanie tutaj użyte jest patetyczne, bezsensowne. Możesz robić patetyczne porównania. Ale - rada - nigdy nie rób tego na początku. Nigdy. Nie w dzisiejszych czasach.

Cytat:- A może jest tylko ciemność, stan podstawowy?

Jednocześnie wiem i nie wiem o co ci chodziło. Znaczy się - ciemność stanem podstawowym (czyt. tym co jest pierwsze, jeśli nic nie włączymy, nic się dzieje? Czyli jasność jest tak jakby akcją?). O co Ci chodziło? Popraw to. Użyj jakiegoś korzystniejszego doboru słów.

Cytat:– ciągnęła. – To musi być szkodliwe, ta jasność, zgadzasz się ze mną? –

Skąd nagle jasność? Początek tekstu, a tutaj już się zęby gubią, już tekst kruszy. Nie pękaj, tekście, apeluję!

Cytat:Gra światła sprawiała, że twarz zdawała się jeszcze bardziej pociągła i blada.


I tu zacząłeś go mordować. Tekst, naturalnie.

Cytat:Cienie rzęs kładły się na wydatnych kościach policzkowych. Nie wyglądała na żywą, przez woskowatą, połyskującą skórę bardziej przypominała lalkę. Wydawała się rozciągnięta, zbyt chuda i wysoka. Worek długich kości.

Pupa, pupa, pupa. To ma być prolog? To drętwy opis, schematyczny, wciśnięty w monolog. Mordujesz, kręcisz łeb tekstowi! Podziel to! Rozłóż, nie gromadź, skupiaj. Opis to opis - oddzielny akapit. Mowa to mowa - oddzielny. Trzymaj się jakiejś obranej drogi, bo to przecież, na litość boską, brak konsekwencji = naraz piszesz ciągiem, a później wwalasz "była jak naćpana", ni z gruchy, ni z pietruchy.

Cytat: - Czemu mi nie odpowiadasz? Jesteś pustką? Zniknąłeś? Kim jesteś?! Czy w ogóle chcesz mnie słuchać?


To takie głębokie, że aż puste. Pamiętaj - najgłębsze studnie są puste.
Ten fenomenalny mrok rozsadza ci pomysł od środka. Jak mówi - jesteś pustką? To niech się zdecyduje. A nie wali zaraz: kim jesteś?
No ludzie, no...

Cytat:– Pytania gęsto wysypywały się z ust.


Sypały się.
To jest tak dynamiczny język, że aż stoi. Supły z języka zrobię, czytając to na głos!

Cytat:Ton głosu zmieniał się z każdym kolejnym wyrazem.

To nie jest komedia. To nie mister Fasola, by z każdego słowa robić sobie jądra. Chcesz zrobić wariata? - nie tą drogą.
Ludwiku.... nie idźcie...

Cytat:Wymawiała je z naciskiem, jakby je smakowała i okazywało się, że każdy pozostawia po sobie zupełnie inne wrażenie.

Smakowanie wskazuje na coś powolnego. Na obracanie słowa na języku. A tutaj - pytania gęsto wysypywały się z ust!

Cytat:Była jak nakręcona. Jak naćpana. Z innego świata.


Zamiast rzucać trzy słowa oznaczające odmienne stany i robić z tego jakiś miks skupiłbym się na jednym z nich. Np. na naćpana. I szukaj synonimów. Jeszcze podejdzie - z innego świata. Ale... W ogóle opis nie pasuje do dynamiki jej słów. Zachowuje się jak histeryczka, a ktoś taki nie zmienia tonu głosu przy każdym słowie. Za dużo efekciarstwa, za dużo!

Cytat:A jednak idealnie pasowała do tego ciemnego magazynku oświetlanego słabym światłem lampki z biurka, którego powierzchnia zdawała się kończyć razem z granicą wyznaczaną przez gęsty mrok. Jego macki zdawały się wyciągać z niewidocznych kątów.

Mamy opis - że magazynek, że granica na mroku. To skoro to jest granica, to niech nic nie wypełza spoza niej. Albo przekaż tę przedziwną granicę, albo ciemność wychodzącą z mroku. Nie dwa na raz. I zmień to: wyciągać.

Cytat:- Czemu się nie pokażesz? Jesteś nikim? Czy ja też jestem nikim? Wsiąkłam? A może odwróciłam się, wywróciłam się wewnętrzną pustką i teraz wszystko jest w środku?


Matko... co za bełkot. Nie, to nie jest dobry bełkot. Bo zamiast pokazywać szaleństwo, wywołuje śmiech. Te poplątanie myśli jest kompletnie nienaturalne. Nienaturalne bo zbyt dynamiczne - tak nie myśli histeryk, a na to wskazuje poprzednia część tekstu.

Cytat:– Nie było początku ani końca słów. Poplątane, gęste i czarne jak smoła włosy podskakiwały przy każdym kolejnym ruchu głowy. Mięśnie dziewczyny drgały nerwowo tuż pod powierzchnią skóry.

Cały czas ona. Ona jest już nudna. Prawie nic w tej kotłowaninie nie rozumiem, jest ciągły bełkot, brak realizmu, a ona ciągnie się i ciągnie, jak lep na muchy.

Cytat:- Czy kiedykolwiek będę potrafiła wypluć te wszystkie koszmarne słowa, emocje? Czy kiedykolwiek to się skończy?

Po pierwsze, niepokoją mnie te przeskoki myślowe. Wypunktowałem to już wyżej, ciągnie się to dalej. Po drugie:

Cytat:– Siedziała po turecku na idealnie czystej podłodze nieokreślonego koloru. W kręgu światła. Najdrobniejsze kostki kręgosłupa uwidaczniały się na zewnątrz w postaci wypukłości na materiale wściekle czerwonej bluzki.

To już jest ułańska szarża. Czytam tekst trzeci raz i dopiero po takim szatkowaniu widzę - czerwona bluzka. Sypiesz informacjami jak żniwiarz ziarnem. Tekst już jest zombie, żywym trupem. A tu się prolog nie skończył!
Dwa - czy histeryczka, wariatka, albo cokolwiek co chciałeś z niej zrobić, siedziałoby spokojnie po turecku? Raczej szalałoby, waliło po kątach, darło co chwilę. Spraw by była szalona! Albo jakakolwiek inna, ale żeby była REALNA!

Cytat:- Dlaczego tu nie jest ani ciemno, ani jasno? – Zaczęła się przesuwać w mrok.

...

Cytat:Przypominała w jakiś surrealistyczny sposób owada, a może gada. Poruszała się w specyficzny sposób, który kojarzył się z pełzaniem, z oślizgłym gadem sunącym po podłodze.

Po pierwsze - powtórzenie.
Po drugie - skoro nie potrafisz w przekonujący sposób porównać jej do owada, czy gada - nie porównuj. Bezsensu.

Cytat: - Znasz mnie, prawda? Jestem Arithne. Aine Umbraweru, możesz mnie sobie przypomnieć, jeśli nie pamiętasz.

Wysiadam z tego pociągu.

Cytat:Powiedz, że tak. Będę wtedy mogła spróbować przypomnieć sobie ciebie. Kimkolwiek jesteś. Proszę, pomóż mi, niech to się skończy. Proszę, pomóż mi to skończyć. Tu jest tak cicho, tak pusto, nie potrafię zagłuszyć tego słowami…

Ech.

Cytat:Pełzanie, sunięcie, jęczenie i ból. Słodki odór gnijących zwłok. I zapach zniczy. To przyprawiało o ból żołądka i głowy. To była jej wina, tej dziewczyny, która mogłaby odgrywać główną rolę w horrorze, czy koszmarze. Kojarzyła się nieodmiennie z… czymś niedobrym.

Sztuczność tego opisu, jego zakończenie, ćwiartuje ten tekst na - gnijące zwłoki.

Cytat:- Przepraszam – zakwiliła jakby zapadając się w siebie. Tym razem kości niemal się przebijały przez bluzkę.

I tu nadzieja - te przeprosiny są prawdziwym zwiastunem szaleństwa. Tylko nie ładuj tutaj opisów przebijania kości przez bluzkę, bo to przesadzone, nierealne przy realnym zdaniu. Te zdanie jest prawdziwą puentą jej wywodu. Szkoda tylko, że cała reszta jest do zmiany. I nie zakwiliła - co najwyżej wyjęczała.

Cytat:Jak gdyby była koszmarem. Nawet dla tych, którzy ich nie śnią. Nawet dla kogoś, kto obserwował ją zza zarośniętej brudem szyby i zastanawiał się, co się czai w tej dziewczynie.

Przepraszam nie kojarzy się z koszmarem...

2. Zestawienie

Język - styl jest zły. Przesadzone opisy, masa informacji w zdaniach przeładowanych. Tu jest przerost formy nad treścią. Naładowano tu masę zobligowanych na efekciarstwo wstawek - to zabiło tekst i nie osiągnęło zamierzonego celu. Cały tekst jest do gruntownej poprawy.
Logika - Brak konsekwencji w sprawach szaleństwa. Niepokojące gubienie wątku, które jest sztuczne - w żaden sposób szaleńcze, a sztuczne właśnie.
Interpunkcja - Patrz. Język
Bohaterowie - Jedna. Nie trafiła, nie przemówiła, przeminęła.
Pomysł - Trudno powiedzieć cokolwiek. Na razie był przedziwny opis, pseudofilozoficzne pytania o ciemność. Nie, nie tędy droga.

3. Podsumowanie

Właściwie wcześniej powiedziałem wszystko co chciałem. Aby pisać o szaleństwie, stań się na chwilę szaleńcem. Wyobraź sobie stan ciągłego oblężenia, noc (pisz to nocą), gdy mrok aż drży, jakby coś krył. Przestrasz mnie.

4. Plusy i Minusy

Plusy:
  • "Przepraszam"

Minusy:
  • Cała reszta

OCENA NUMERYCZNA 1-10:

1,5/10
Jeżeli myślisz, że Twój tekst jest dobry, napisz do mnie.
Wszystko da się naprawić.

Odpowiedz
#5
Dziękuję za komentarz i dogłębną analizę tekstu. Jednak...
Są różnego rodzaju wariaci. A Aine nie jest wariatką. Może nie ma być do końca normalna, ale też nie jest to świr ze świra.
Odnośnie wariatów. Trochę to wąskie pojęcie z tego co wywnioskowałam z twojego komentarza. Ja widzę to trochę inaczej. Są ludzie z różnymi zaburzeniami psychicznymi i potrafią spokojnie siedzieć i coś mówić, ewentualnie bełkotać. I tak, ona ma bełkotać! Chodziło mi jedynie o to, by coś mówiła. Szczerze mówiąc nie zastanawiałam się, co tam piszę.
Nie wiem, co ci nie pasuje w pewnych słowach. Ona wcale nie jęczy. Zakwiliła, bo jej głos zrobił się cichy i żałosny.
Do wyobrażenia ćpuna też się przyczepię. Świrować można w naprawdę różny sposób. Wiem, są ludzie, którzy w takim stanie skaczą po pokoju i próbują dotknąć sufitu, ale też istnieją osoby, które siedzą i mówią nie wiadomo o czym.
Rozumiem, ze się nie podobało. Trudno. Uwagi przemyślę i jeszcze poprawię prolog, chociaż raczej nie do końca według twojego wyobrażenia, bo mam własne. Co tam jeszcze było... Tekst pisany późnym wieczorem, może być? I wcale nie chciałam straszyć, doskonale wiem, że nie umiem tego robić, i nie próbuję[już].
A jak tekst jest zombie to znaczy, że zostały mu resztki życia. Głowa, ani poćwiartowane kończyny mu już nie zrobią różnicy - poskleja się.
Pozdrawiam!
Odpowiedz
#6
I po mojej reakcji łatwo wywnioskować pudło. Bohaterka jest miksem, nie przekonuje. Warto skupić się na czymś konkretnie. Nadać tekstowi kręgosłup. Poprawić go optycznie, rozbić gdzie trzeba. Nie warto go tak zbijać. Co więcej - nadać jej nieco logiki, skoro nie jest wariatem. Te przeskoki - nie warto iść tą drogą. Niech ona myśli, niech ona bełkoce, ale jak człowiek, a nie syntetyzator mowy, wymawiający Twoje słowa.

Realizmu, realizmu tu brak.

Pozdrawiam i nie łam się. Po prostu trzeba dużo popracować, ale warto Smile
Jeżeli myślisz, że Twój tekst jest dobry, napisz do mnie.
Wszystko da się naprawić.

Odpowiedz
#7
Nie łamię się. Smile Poprawiłam tekst, a przynajmniej spróbowałam. Byłabym wdzięczna za kolejne uwagi - poprzednie mi pomogły.
PROLOG
- Sądzisz, że jest czarne światło? – Kościste dłonie zaciskały się nerwowo w pięści. - A może to tylko ciemność, stan podstawowy? – ciągnęła. – Jasność musi być niszcząca skoro jest czymś dodatkowym, zgadzasz się ze mną? – Chciała mówić cokolwiek. A te pytania pierwsze przyszły jej do głowy.
W półmroku twarz dziewczyny zdawała się jeszcze bardziej pociągła i blada niż zwykle. Nie wyglądała na żywą, przez woskowatą, połyskującą skórę bardziej przypominała lalkę. Wydawała się rozciągnięta, zbyt chuda i wysoka. Sztuczna i nierealna.
- Czemu nie odpowiadasz? A może tylko mi się wydaje, że słuchasz, że tu jesteś? – Pytania wylewały się z ust. Wymawiała je z naciskiem, jakby je smakowała i okazywało się, że każde pozostawia po sobie zupełnie inne wrażenie.
Była powolna, można by pomyśleć, że to osoba, która ma czas gasić na czymś papierosy tylko po to, by zapalać je znowu. Niezdrowa energia osiadała głęboko pod powierzchnią skóry i czekała na odpowiedni moment do wybuchu. Idealnie pasowała do tego ciemnego magazynku oświetlanego światłem drżącego płomienia świecy. Brakowało jeszcze dymu i ludzi, którym poruszenie się naprawdę zajmowałoby minuty. To przypominałoby zbiorowy trans, nie uwydatniałoby poczucia zagubienia jednostki.
- Czemu się nie pokażesz? Boisz się tego, że tu jestem? – Nie potrafiła przestać mówić. Chciała czymś wypełnić nieprzyjemną ciszę, która tak nie pasowała do tego pomieszczenia. Poplątane, gęste i czarne jak smoła włosy podskakiwały przy każdym kolejnym ruchu głowy. – Widziałam cię i pamiętam. Rozpoznam cię, jeśli kiedyś cię zobaczę. Możesz się pokazać, odpowiedzieć – przekonywała nieudolnie.
Siedziała po turecku na idealnie czystej podłodze nieokreślonego koloru. Zaczęła się przesuwać w mrok rakiem, trochę jak pająk.
Zastanawiało ją, czy on chce, by zamilkła. I czego od niej oczekuje. Może jakiejś reakcji… W tym wypadku była zbyt spokojna, zbyt nudna, za mało szalona. Wierzyła, że z nią nie porozmawia dopóki nie zrobi tego, czego chciał. Tylko co?
- Wiesz jak się nazywam, prawda? Jestem Arithne. Aine Umbraweru, możesz mnie sobie przypomnieć, jeśli nie pamiętasz. – Przez chwilę milczała. – Niech to się skończy – poprosiła.
Płomień świecy zgasł. Przypomniał jej się zapach zniczy. Chciała wyciągnąć nóż z kieszeni, znaleźć drzwi i wydrapać w nich dziurę. Uciec stamtąd.
- Przepraszam – zakwiliła jakby zapadając się w siebie.
Zza zarośniętej brudem szyby przypatrywał jej się ten sam człowiek, który ją zaprowadził w to miejsce. Inny niż ten, którym według niej był.
Odpowiedz
#8
Dalej gryzie mi się ułożenie treści. Ja zrobiłbym to tak:

PROLOG

- Sądzisz, że jest czarne światło?

Kościste dłonie zaciskały się nerwowo w pięści.

- A może to tylko ciemność, stan podstawowy? – ciągnęła. – Jasność musi być niszcząca skoro jest czymś dodatkowym, zgadzasz się ze mną?

Chciała mówić cokolwiek. A te pytania pierwsze przyszły jej do głowy. W półmroku twarz dziewczyny zdawała się jeszcze bardziej pociągła i blada niż zwykle. Nie wyglądała na żywą, przez woskowatą, połyskującą skórę bardziej przypominała lalkę. Wydawała się rozciągnięta, zbyt chuda i wysoka. Sztuczna i nierealna.[1]

- Czemu nie odpowiadasz? A może tylko mi się wydaje[2], że słuchasz, że tu jesteś?

Pytania wylewały się z ust. Wymawiała je z naciskiem, jakby je smakowała i okazywało się, że każde pozostawia po sobie zupełnie inne wrażenie. Była powolna, można by pomyśleć, że to osoba, która ma czas gasić na czymś papierosy tylko po to, by zapalać je znowu. Niezdrowa energia osiadała głęboko pod powierzchnią skóry i czekała na odpowiedni moment do wybuchu. Idealnie pasowała do tego ciemnego magazynku[3] oświetlanego światłem drżącego płomienia świecy. Brakowało jeszcze dymu i ludzi, którym poruszenie się naprawdę zajmowałoby minuty. To przypominałoby zbiorowy trans, nie uwydatniałoby poczucia zagubienia jednostki.[4]

- Czemu się nie pokażesz? Boisz się tego, że tu jestem?

Nie potrafiła przestać mówić. Chciała czymś wypełnić nieprzyjemną ciszę, która tak nie pasowała do tego pomieszczenia.[5] Poplątane, gęste i czarne jak smoła[6] włosy podskakiwały przy każdym kolejnym ruchu głowy.[7]

– Widziałam cię i pamiętam. Rozpoznam cię, jeśli kiedyś cię zobaczę. Możesz się pokazać, odpowiedzieć – przekonywała nieudolnie.

Siedziała po turecku na idealnie czystej podłodze nieokreślonego koloru. Zaczęła się przesuwać w mrok rakiem, trochę jak pająk. Zastanawiało ją, czy on chce, by zamilkła. I czego od niej oczekuje. Może jakiejś reakcji… W tym wypadku była zbyt spokojna, zbyt nudna, za mało szalona. Wierzyła, że z nią nie porozmawia dopóki nie zrobi tego, czego chciał. Tylko co?

- Wiesz jak się nazywam, prawda? Jestem Arithne. Aine Umbraweru, możesz mnie sobie przypomnieć, jeśli nie pamiętasz. – Przez chwilę milczała. – Niech to się skończy – poprosiła.[8]

Płomień świecy zgasł. Przypomniał jej się zapach zniczy. Chciała wyciągnąć nóż z kieszeni, znaleźć drzwi i wydrapać w nich dziurę. Uciec stamtąd.[9]

- Przepraszam – zakwiliła jakby zapadając się w siebie.

Zza zarośniętej brudem szyby przypatrywał jej się ten sam człowiek, który ją zaprowadził[10] w to miejsce. Inny niż ten, którym według niej był.
_____________________________________________________________

Co do treści.
[1]. Ten opis odnosi się do osoby, nie skóry - zgubiłaś podmiot.
[2]. Tu nie mówisz - może mi się wydaje że tu jesteś, tylko mówisz, jakby tylko jej się to wydawało. Jakby byli jeszcze jacyś inni.
[3]. Lepiej "komórki, pomieszczenia". "Magazynek" - odradzam.
[4]. To zdanie jest dziwne, poszukaj jakiegoś synonimu, może je rozwiń.
[5]. Moim zdaniem cisza idealnie pasuje do takiego miejsca. Tu raczej chodzi o strach, że cisza będzie kryła w sobie coś niebezpiecznego - dlatego trzeba ja zagłuszyć.
[6]. Takie włosy są strasznie oblatane, za mocno je określasz. Nie ma w nich nic ciekawego.
[7]. Musiałyby mieć tonę tłuszczu, by błyszczeć się w świetle świecy.
[8]. Za duży przeskok. Powinna coś jeszcze zrobić. Może odwrócić się, może zacząć płakać...
[9]. Stąd.
[10]. Przyprowadził ją.

Popraw, wtedy znowu zerknę.
Jeżeli myślisz, że Twój tekst jest dobry, napisz do mnie.
Wszystko da się naprawić.

Odpowiedz
#9
PROLOG

- Sądzisz, że jest czarne światło?
Kościste dłonie zaciskały się nerwowo w pięści.
- A może to tylko ciemność, stan podstawowy? – ciągnęła. – Jasność musi być niszcząca skoro jest czymś dodatkowym, zgadzasz się ze mną?
Chciała mówić cokolwiek. A te pytania pierwsze przyszły jej do głowy. W półmroku twarz dziewczyny zdawała się jeszcze bardziej pociągła i blada niż zwykle. Wydawała się rozciągnięta, zbyt chuda i wysoka jak na człowieka. Sztuczna i nierealna. Nie wyglądała na żywą, przez woskowatą, lekko połyskującą skórę bardziej przypominała lalkę.
- Czemu nie odpowiadasz? A może mnie w ogóle nie słuchasz, nie widzisz?
Pytania wylewały się z ust. Wymawiała je z naciskiem, jakby je smakowała i okazywało się, że każde pozostawia po sobie zupełnie inne wrażenie. Była powolna, można by pomyśleć, że to osoba, która ma czas gasić na czymś papierosy tylko po to, by zapalać je znowu. Niezdrowa energia osiadała głęboko pod powierzchnią skóry i czekała na odpowiedni moment do wybuchu. Idealnie pasowała do tego ciemnego pomieszczenia oświetlanego światłem drżącego płomienia świecy. Brakowało jeszcze dymu i ludzi, którym poruszenie się naprawdę zajmowałoby minuty.
- Czemu się nie pokażesz? Boisz się tego, że tu jestem?
Nie potrafiła przestać mówić. Chciała czymś wypełnić nieprzyjemną ciszę, która zdawała się kryć coś nieprzyjemnego. Bała się tego, co mogłaby usłyszeć, gdyby na dłużej zamilkła. Najpierw zwolniłoby serce, potem oddech, a na końcu zaczęłaby słyszeć i widzieć to, co nie mogło ani nie powinno istnieć poza jej wyobraźnią. Ciemne, nastroszone włosy podskakiwały przy każdym kolejnym ruchu głowy.
– Widziałam cię i pamiętam. Rozpoznam cię, jeśli kiedyś cię zobaczę. Możesz się pokazać, odpowiedzieć – przekonywała nieudolnie.
Siedziała po turecku na idealnie czystej podłodze nieokreślonego koloru. Zaczęła się przesuwać w mrok rakiem, trochę jak pająk. Zastanawiało ją, czy on chce, by zamilkła. I czego od niej oczekuje. Może jakiejś reakcji… W tym wypadku była zbyt spokojna, zbyt nudna, za mało szalona. Wierzyła, że z nią nie porozmawia dopóki nie zrobi tego, czego chciał. Tylko co?
- Wiesz jak się nazywam, prawda? Jestem Arithne. Aine Umbraweru, możesz mnie sobie przypomnieć, jeśli nie pamiętasz. – Przez chwilę milczała. Zmrużyła oczy i zacisnęła usta jakby się na coś przygotowywała. A może usiłowała nie wybuchnąć od nadmiaru emocji. – Niech to się skończy – poprosiła.
Płomień świecy zgasł. Przypomniał jej się zapach zniczy. Chciała wyciągnąć nóż z kieszeni, znaleźć drzwi i wydrapać w nich dziurę. Uciec stąd.
- Przepraszam – zakwiliła jakby zapadając się w siebie.
Zza zarośniętej brudem szyby przypatrywał jej się ten sam człowiek, który przyprowadził ją w to miejsce. Inny niż ten, którym według niej był.
_____________________________________________________________

Poprawiłam. Dzięki, że ci się chce zajmować tymi wypocinami. J Chyba powoli zacznę pisać rozdział pierwszy.
Odpowiedz
#10
Mało po rym prologu wiadomo i faktycznie pierwsza wersja z dwa razy wywołała we mnie niesmak, ale 1.5 na 10 to przesada. Nie widział chyba tekstu na 1.5.
I z tego co zauważyłem takie poprawianie ad hoc szkodzi. Oto przykład: "Chciała czymś wypełnić nieprzyjemną ciszę, która zdawała się kryć coś nieprzyjemnego".

Od mojej strony trzy uwagi:
"Siedziała po turecku na idealnie czystej podłodze nieokreślonego koloru".
Tego nieokreślonego koloru nie idzie sobie wyobrazić. Czyta się jak puste słowo. Może lepiej byłoby wskazać jakąś przyczynę jego nieokreślenia. np. zagubiony w mroku, czy coś takiego. No ale wtedy podłoga nie mogłaby być idealnie czysta.
"Inny niż ten, którym według niej był" - Jak dla mnie mało zgrabne zakończenie prologu. Powinna w nim być zawarta większa tajemniczość.
"Nie wyglądała na żywą, przez woskowatą, lekko połyskującą skórę bardziej przypominała lalkę." - tutaj przydałaby się kropka zamiast przecinka.
I jeszcze odniosę się do Archanioła:
[1] - jasne, że się odnosi do osoby. Skumałem bez żadnego ale, więc jest dobrze.
[2] - i chyba o to właśnie chodzi.

Nie no, nie chce mi się odnosić do każdego punktu. Ale w większości na wyrost te zastrzeżenia. Ciemność natomiast faktycznie jest pierwotna, a światło to ruch/promieniowanie i nie może być inaczej. Szkoda tylko, że w zdaniu użyłaś sformułowania, że jasność szkodzi - światło brzmiałoby mocniej. Ale rozumiem, że byłoby powtórzenie. Pozdrawiam i jeśli poprawiasz, to zrób to na spokojnie, na głębokim oddechu, bo więcej zamieszania można spowodować niż to tego warte.
Odpowiedz
#11
Dziękuję za komentarz i wytknięcie błędów, maciekbuk.
W tej chwili to już sama nie wiem, o co mi chodziło w niektórych zdaniach Confused.
A jak według ciebie zwiększyć tajemniczość?
Kolejną wersję (ale ich się mnoży...) wstawię już z kolejnym rozdziałem.
Pozdrawiam!
Odpowiedz
#12
Może źle się wyraziłem. Ostatnie zdanie: "Inny niż ten, którym według niej był", jest tak mało zrozumiałe, przynajmniej dla mnie, że zamiast smaczku tajemniczości, przyprawia o zawrót głowy i zmusza do kilkukrotnego przeczytania. Zamiast stanowić jasny pomost do następnego rozdziału, sprawił, że na chwilę przy nim ugrzązłem.
[Obrazek: Piecz1.jpg]
"Z ludźmi żyj, jakby widziany przez Boga. Z Bogiem rozmawiaj, jakby słyszany przez ludzi".
Lucjusz Anneusz Seneka
Odpowiedz
#13
Jeśli o mnie chodzi, to Twój tekst podoba mi się bardziej w wersji pierwotnej, tej którą zaprezentowałaś w pierwszym poście wątku. Uważam, że z opisami na pewno nie przesadziłaś, są ciekawe, co najmniej dobre. Możnaby je nawet rozbudować.

Umiejętne budujesz nastrój, postać kobiety interesująca, czekam na więcej.
Nie przejmowałbym się też zarzucanym Ci brakiem spójności tekstu. Twój tekst, ten z pierwszego posta był ciekawy, świeży i jakkolwiek głupio to nie zabrzmi, w 100% Twój, skracanie fabuły, opisów jest moim zdaniem krokiem w kierunku jakichś tłoczonych spod matrycy ni to horrorków, ni to czegoś, które może i mają dynamikę, ale czytać się ich nie da.

Tak, czy siak, Twój tekst jest bardzo "w pytę", czekam na więcej. Smile
Odpowiedz
#14
Dziękuję za komentarz, shinobi. Bardzo się cieszę, że tekst ci się podoba. Smile
Oj, będzie jeszcze przeróbka. Big Grin Taka z opisami.
Pozdrawiam!
Odpowiedz
#15
Prolog jeszcze nie doczekał się poprawy, ale napisałam rozdział pierwszy...


1

24 października 2021
Co noc słyszę ich krzyki. Usiłuję zagłuszyć je muzyką, ale to niewiele daje. Gdzie są Skażeni? Minęło pół roku od początku tego bagna, a ja nadal nie wiem, czemu ich zabijają. Ani ilu z nich jeszcze żyje.

* * *
Spoglądała przez szybę na grafitowo-szare niebo. Było już ciemno. Najwyższe piętra eleganckich wieżowców zdawały się niknąć w szarej mgle. Chmury w kolorze ołowiu wydawały się tak ciężkie, że mogłyby spaść i rozbić się o ziemię. Zaczęło padać. Krople deszczu głośno bębniły o szklane ściany niemal identycznych budynków.
Aine pochyliła się bardziej, niemal rozpłaszczając twarz na tafli. Usiłowała dojrzeć, co działo się na zewnątrz, ponad sto metrów w dole. Strugi wody sprawiały, że ciemne sylwetki rozmywały się w niewyraźną plamę.
Dziewczyna zaklęła w duchu i odpuściła. Nie mogła liczyć na to, że łuna miasta rozjaśni noc tak jak kiedyś. Odbicie spojrzało na nią krzywo z szyby ozdobionej teraz odciskami dwóch dłoni i nosa. Odwróciła się i zlustrowała sytuację w świetlicy.
Ostre światło lamp raziło w oczy. Miejsca na ścianach, których nie zajmowały ogromne okna, były pokryte metalowymi płytami niczym zbroją. Czerwone, welurowe kanapy tworzyły labirynt, zajmujący niemal całe pomieszczenie. Co kilka metrów na przejściu stały telewizory. W kącie świetlicy znajdował się barek z napojami i kilka stolików.
Było tu całkiem sporo ludzi. Tłoczyli się w grupkach, cicho dyskutując lub razem oglądając programy. Bynajmniej doprowadzało to do hałasu. Kolejne kilka osób weszło do środka, nie zakłócając spokoju.
Aine drgnęła i ruszyła w ich kierunku, rozpoznając swoich przyjaciół.
Cess odwrócił się i posłał w jej stronę uśmiech. Przywitali się krótkim skinięciem głowy. Finsah, Ena i Maille pomachały jej, zajmując stolik przy ścianie i dostawiając do niego odpowiednią ilość krzeseł. Podeszła do nich razem z kolorowowłosym, który na nią poczekał, i usiadła na wolnym miejscu.
Uśmiechała się i rozmawiała. Popijała sok, który przyniosła wszystkim Maille.
Chwaliła system, a oni potakiwali i uśmiechali się coraz szerzej. Niemal recytowała formułki, które wcześniej powtarzali. Myślała o tym, że gdy wróci do domu, weźmie gorącą kąpiel i zastanowi się, czy nie wygodniej byłoby zerwać kontakt z Ronatem. Może i uznawała go za najlepszego przyjaciela, ale się nie angażował. Niemal szkodził nowej reputacji, którą dla siebie tworzyła. Jego obecność w życiu Aine sprawiała, że nowi przyjaciele ciągle zdawali się odgradzać od niej grubą ścianą.
Wiedziała, że to wszystko było puste. Pozycja – to się liczyło. W tych czasach nikt spoza kręgu znanych i poprawnych politycznie ludzi nie miał dostępu do innych napojów niż woda. W najlepszym wypadku pochodząca z automatu lub regularnie dostarczanej do każdego mieszkania zgrzewki. A to był tylko przedsmak tego, co mogła dostać.
Zadzwonił jej telefon. Wyciągnęła go z kieszeni dżinsów i zerknęła na wyświetlacz.
- Kto to? – zapytała Finsah. Siedziała wygodnie rozparta na odchylonym krześle, którego oparcie dotykało ściany. Jedną ręką zapinała żakiet, a drugą trzymała szklankę.
- Ronat – odpowiedziała Aine.
Dzwoniący telefon leżał w jej dłoni, która zawisła niepewnie w powietrzu. Nie wiedziała czy może odebrać.
- Nie odbiorę – dodała tłumiąc westchnienie. Chciała wdusić czerwoną słuchawkę, ale głos Cassa ją zatrzymał.
- Ależ zrób to. Może to coś ważnego. – Uśmiechnął się sztywno.
Aine zawahała się. Dzwonek się urwał zanim podjęła jakąkolwiek decyzję. Chciała schować komórkę, ale niemal od razu zaczął oznajmiać połączenie. Imię Ronata z uśmieszkiem obok wypalało swoje znamię pod jej powiekami. Była pewna, że gdy zamknie oczy, ciągle będzie widzieć telefon w swojej dłoni i litery.
Uśmiechnęła się. Odebrała. Ronat się nie dobijał bez powodu. Nigdy. A przynajmniej tak było wcześniej.
Chciała zapytać ,,Tak, słucham?” jak zwykle, ale nie zdążyła. Po raz kolejny. Była tego dnia zbyt powolna. A może to czas przyśpieszył.
- Proszę, przyjdź! – Jego głos trząsł się i łamał. Brzmiał przy tym jakby powstrzymywał się od wściekłego krzyku. – Ja… - zaczął. Zakaszlał nieprzyjemnie. Zabrzmiało to jakby próbował coś wypluć. – Nie mogę, to się dzieje, proszę, przyjdź!
- Ronat, ale co? – zapytała spokojnie, formując słowa w ustach. Wbiła wzrok w blat stolika. Szklanki rzucały długie cienie.
- Przyjdź, bo… - Mokry kaszel przerwał jego słowa. – Zaraziłem się.
Usłyszała jeszcze, że w jego gardle narasta krzyk. Chciała kazać mu przestać drwić. Nie chciała wierzyć w coś tak abstrakcyjnego. Dotarło do niej jakieś zamieszanie po drugiej stronie słuchawki, jakby ktoś jeszcze tam był.
- Gdzie jesteś? – Usta poruszały się jak zwykle, głos nie drżał, serce biło równo, płuca miarowo pompowały powietrze. Tylko myśli pędziły zbyt szybko. Znowu za szybko. Za wolno.
- U siebie.
Trzask. Telefon musiał mu wypaść z ręki. Albo po prostu puścił go dla efektu.
Rozłączyła się. Zamrugała. Spojrzała na ludzi w świetlicy. Życie toczyło się swoim własnym, stałym rytmem.
- O co chodziło? – wymamrotał Cass unosząc brwi i siorbiąc sok.
Mdłe światło. To wszystko jest sztuczne.
- Wychodzę.
Wstała. Nie wiedziała czy tylko udawała obojętną czy naprawdę taka była. Sztywna twarz przypominała maskę. Zawsze.
Szybkim krokiem ruszyła w stronę drzwi. Wyszła na klatkę schodową. Poczekała na windę i zjechała nią na sam dół.
Zaraz tam będę…. Zaraz tam będę… Mantra pozwalała uśmiechać się przyjaźnie do znajomych ludzi. Sprawiała, że wierzyła w brak celu i daty, ustalonej godziny, po której będzie za późno.
Zapamiętała tylko, że budynki, chodniki i ulice zlewały się jej w jedną, szarą smugę, a deszcz zalewał oczy. Wbiegała po monochromatycznej klatce schodowej, a mokre włosy przyklejały jej się do twarzy. Musiała się pośpieszyć, czy tego chciała, czy nie.
Drzwi były otwarte; odbiły się od ściany, gdy wpadła do środka mieszkania, popychając je.
Już tam byli. Dziwiła się, że nie słyszała przekleństw i krzyków na klatce schodowej. W pierwszej chwili nie potrafiła rozdzielić postaci na grupy. Dopiero, gdy minęło kilka sekund, w czasie których stała osłupiała tuż przy wejściu, rozpoznała Stróżów. Coś na kształt skrzydeł zwisało z ich pleców. Wyglądały jak poplątana siatka, którą ktoś nieudolnie przyczepił im do płaszcza w okolicach łopatek. Furkotała, gdy Stróżowie zwierali się w śmiertelnym uścisku z drugą grupą.
Nie wiedziała kim byli ich przeciwnicy. Nie potrafiła też szybko znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Niemal natychmiast straciła zainteresowanie i zaczęła rozglądać się za Ronatem. Osłupienie powoli mijało, zastępowane kolejnymi falami informacji. W niekontrolowany sposób zapisywała ruchy walczących. Nie potrzebowała do tego pewności czy kiedykolwiek to wykorzysta.
- Ronat?! – krzyknęła. Czuła się śmieszna, szukając kogoś w tym zamieszaniu. Kotłowanina zajmująca niemal cały przedpokój przerażałaby, gdyby była mniej odporna. Zignorowała chaos i ruszyła w ich kierunku, licząc na to, że gdzieś przy ścianie będzie jej przyjaciel.
Gdzieś w podświadomości, gdzie jej umysł wciąż pamiętał o zasadach logiki i zdrowego rozsądku, wiedziała, że zachowuje się głupio. Powinna uciekać, a najlepiej w ogóle się tu nie pojawiać. On był nie do odratowania. Martwy. Teraz już to wiedziała. Nawet wcześniej – w chwili, gdy zobaczyła walkę. Po co chciała zaszczuć również siebie? Mogłaby już odejść, nie ryzykować swojej skóry, skoro ta przyjaźń została zabetonowana. Miała zastygnąć w stanie w jakim ją pozostawiła.
Ktoś z łoskotem runął na podłogę. Odwróciła gwałtownie głowę. Stróż. Wykrzywiał twarz i otwierał usta jak ryba wyciągnięta z wody.
Przeciskając się przy ścianie w głąb mieszkania i licząc na to, że nikt jej nie zauważy i nie zaatakuje, przypomniała sobie o celach Stróżów. Mieli likwidować zagrożenie, zabijać Skażonych.
Ktoś ją przycisnął do ściany. Automatycznie zaatakowała łokciem, ale przeciwnik już dawno zniknął. Przecięła tylko powietrze i straciła czas.
Jej słuch powoli przyzwyczajał się do hałasu. Otumanienie i wewnętrzne poruszenie, przeświadczenie o bezsensie własnego zachowania sprawiały, że mogła się odizolować od zamieszania i chaosu. Od zagrożenia. Wyłowiła spośród dźwięków kaszel. Chciałaby wiedzieć skąd się wziął. Zawsze tylko krzyczeli tak, że lodowate dreszcze przechodziły po karku, a skóra cierpła. I on też zaczynał to robić.
Zobaczyła go. Półleżał przy ścianie na końcu przedpokoju. Widziała twarz umazaną krwią, wykrzywioną w zwierzęcym grymasie bólu, zaciśnięte pięści i rozczochrane włosy. Szlak ciemniejącej krwi ze skupiskami zaschniętych grudek w niektórych miejscach na dywanie.
Zaczęła się przeciskać w jego kierunku przez walczących. Nie rozumiała o co się tłuką, zabijają. Czemu ścielą podłogę trupami, skoro on tam był. Człowiek. Czemu nikt nie próbował go ratować? Leczyć? Albo chociaż…
Myśli krzyczały, odbijały się od ścianek czaszki, niemal zagłuszając hałas. Poczuła uderzenie w skroń, głowa dziwnie przy tym podskoczyła. Brnęła dalej, usiłując torować sobie drogę łokciami i kolanami, nie przejmując się tym, w kogo trafiała. Żadna ze stron nie miała dla niej większego znaczenia.
W końcu go dopadła. Powtarzała pytająco jego imię niczym mantrę. Miała ochotę je wykrzyczeć, tak by wszyscy usłyszeli. I ucichli.
Oczy obróciły się w oczodołach. Chłopak skierował na nią puste spojrzenie. Ucichł na chwilę. Nieprzyjemny charkot wydobył się z jego gardła. Może chciał coś powiedzieć, jednak jedynie kolejna porcja krwi spłynęła po brodzie.
Ronat? Ronat? Ronat? Nie była pewna, czy przypadkiem nie powtarza słów tylko w myślach. Chwyciła przyjaciela za ramię i szarpnęła do góry. Coś, co może nawet przypominało desperację, dodawało jej siły. Emocje dudniły gdzieś głęboko pod czaszką. Niewyczuwalne. Mdłe rezonowanie tłumionych dźwięków. Puszka, której nie otwierała bez potrzeby. To zawsze było na zewnątrz, nie rozumiała jak można czuć coś w środku.
Pamiętała po co tu przyszła. Ale to straciło znaczenie. Zabrakło celu i powodu.
Ciągnęła go za sobą w kierunku wyjścia, potykając się o własne i jego nogi, sapiąc z wysiłku i dalej powtarzając swoją mantrę. Zdawał się wtórować swoim krzykiem.
Myślała wcześniej, że nie może być nic gorszego od wycia słyszanego co noc. Tamte dźwięki wbijały się w mózg i długo pozostawały pod czaszką, pozbawioną bezsennych myśli. Ale to było gorsze. Bardziej szalone, zbolałe, przeszywające uszy i serce tak, że również chciało się krzyczeć w rytmie fal bólu, przechodzących przez ciało.
Jeśli to był ból. Może nic nie czuł, był tylko obłąkaną skorupą człowieka, wrakiem, który tuż przed śmiercią zażyczył sobie zaznaczyć swoje konanie? Przemianę. Po raz pierwszy pomyślała, że może tylko jakiś ich kawałek ginie, usycha.
Potknęła się i upadła razem z Ronatem, wytrącona z rytmu natrętnymi myślami. Uderzyła którąś kością o ścianę, a potem podłogę. Nie wiedziała którą. Wszystko zlewało się w jedno. Miała ochotę się rozpłakać. Wtedy ktoś by się zatrzymał i na nią spojrzał. A może szloch utonąłby w chaosie, pogłębiając go.
Ronat? Ronat? Ronat?
Z opóźnieniem zauważyła, że odgłosy walki ucichły. Został tylko krzyk, który zdawał się rezonować w krtani, a potem między ścianami mieszkania, budynku, miasta, świata, kosmosu… Skuliła się, zatykając uszy dłońmi, przyciskając twarz do kolan. Już nie myślała. Całą wolną przestrzeń w jej umyśle wypełniły realne dźwięki.
Bardziej praktyczna cząstka umysłu skłoniła ją, by otworzyła i odsłoniła oczy. Z trudem podniosła wcześniej zaciśnięte powieki. Zwalista sylwetka zbliżał się chwiejnym krokiem w jej kierunku. Ciągle czuła w nozdrzach zapach proszku do prania i krwi plamiącej materiał dżinsów.
Wszystko się mieszało, rozmywało. Gama monochromatycznych kolorów tego światka tworzyła plątaninę, nieudolny szkic oszalałego artysty.
Wcześniej białe, siatki przypominające skrzydła, nasiąkły krwią i sczerwieniały. Posoka kapała na dywan. Mężczyzna chwycił Ronata za ramię, tak jak wcześniej Aine. Ostrze noża błysnęło rdzawo w okrytej ciemną rękawicą ręce i schowało się w klatce piersiowej chłopaka.
Krzyk zamarł, w gardle Ronata coś zabulgotało nieprzyjemnie. Krwawa piana wyciekała z ust. Oczy o rozszerzonych źrenicach zachodziły mgłą.
Zielone… Zielone tęczówki. Miała wrażenie, że powinna to zapamiętać.
Mężczyzna wyciągnął ostrze spomiędzy żeber i puścił trupa. Ciało osunęło się bezwładnie na podłogę.
Aine drżała. Wpatrywała się z przerażeniem w mordercę, zapamiętując symbole Stróżów, które miał przyszyte do koszuli. Białe skrzydła. Zarejestrowała pogardliwe spojrzenie, które rzucił w jej kierunku.
Wyszedł. Dopiero wtedy sztywno odwróciła głowę w stronę Ronata. Blade ciało… Nie chciała myśleć, rejestrować.
Poruszyła niemo wargami, wymawiając jeszcze raz jego imię. Suche. To nie był już jej przyjaciel. Nawet jeśli to krew Ronata przesiąkała jej spodnie i zasychała na dłoniach.
Nabrała tchu i zaczęła krzyczeć. Chciała wyrzucić z siebie cały żal, ból i wciekłość. Łatwo było udawać, że odczuwa te emocje.
Ktoś zatkał jej usta.
- Cii…
Człowiek. Mężczyzna. Czy to tamten…? Rozpaczliwie, próbowała go uderzyć. Unieruchomił ją bez wysiłku, jak rozzłoszczone dziecko; już nie zatykał jej ust.
Znieruchomiała. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami.
- To już nic nie da – powiedział.
Aine chciała coś odpowiedzieć. Nie potrafiła wykrztusić z siebie ani słowa, z gardła wydobył się jedynie cichy, żałosny pisk.
Było ich więcej. Przypominali cienie. Może tylko dlatego, że wszystko widziała jako szaro-bure i niewyraźne. Cicho wymaszerowali z mieszkania.
Zastanawiała się, czy się przesłyszała, czy rzeczywiście któryś z nich kazał nie zostawać tu zbyt długo.
Wpatrywała się pustym wzrokiem w ścianę naprzeciwko. A może w podłogę. Nie wiedziała, na co patrzy. Po prostu trwała znieruchomiała i obojętna.
Muszę się podnieść, pomyślała apatycznie. Muszę, utwierdzała się. Nie potrafiła się poruszyć, ciało zdawało się oderwane od umysłu. Próba przedarcia się przez barierę oddzielającą ją od rzeczywistości kosztowałaby zbyt wiele, by utrzymać spokój i odrętwienie.
Jednak ten stan powoli mijał. Zaczynała stałym zwyczajem zaciskać dłonie w pięści i gwałtownie rozprostowywać palce. Nie chcę. Wolałaby się gdzieś zakopać i przeczekać kilka godzin, by potem wyjść i udawać, że nic się nie stało.
Sztywnym ruchem odwróciła głowę i spojrzała na ciało przyjaciela. Zamrugała. Zaciskała pancerz, oplatając go przekonaniem o tym, że to była tylko skorupa, nie człowiek. Tylko to trzymało zniszczone płyty przy jej ciele.
Westchnęła, apatycznie podnosząc się z podłogi. Docierał do niej mdły smród krwi. Rozejrzała się. Z zaskoczeniem zauważyła, że ktoś jeszcze tutaj był. Wcześniej uwierzyła, że to złudzenie. Drgnęła nerwowo i w ostatniej chwili powstrzymała się przed uniesieniem dłoni w obronnym geście, mimo że osobnik stał spokojnie, z rękami założonymi na piersi, oparty biodrem o ścianę.
- Kim jesteś? – wymamrotała Aine. Nie zabrzmiało to jak pytanie.
Wbiła wzrok w ziemię. Białe, połączone ze sobą w ledwo widoczny sposób, kafelki znaczyły ślady butów i ciemnoczerwone plamy.
- Kimś, kto chciał go uratować – odparł nieznajomy. Głos był spokojny, płynny.
- Go?
- Tak, leży tutaj koło ciebie, martwy.
- Zabity – mruknęła. Nie chciała rozmawiać. Pytała tylko o tożsamość.
- Wiesz dlaczego – stwierdził Ktoś.
- Dlaczego? – zapytała. Układała w myślach wzory z kafelek, usuwając z pola widzenia kolejne, by zastąpić ich miejsca czarnymi polami i stworzyć mozaikę.
- Bo oni nas nienawidzą. A nie mają powodu – odparł Ktoś ze skrywaną złością.
Aine podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Nienawidził Stróżów, a ona nie wiedziała teraz czy to dobrze czy źle. Ale to była jego słabość – nie potrafił ukryć swoich uczuć. Mogła wykorzystać ten defekt.
- Dlaczego? – powtórzyła pytanie.
Wahanie.
- Zabijają nas – odparł Ktoś ze zgorzknieniem. – Lepiej już idź. Wynoś się. Żyjemy ślepym fartem.
Arithne zmrużyła oczy. Przez chwilę stała niezdecydowana, po czym otworzyła drzwi i wyszła. Zbiegła po schodach, wypadła na zewnątrz i stanęła przed budynkiem. Głośno zaczerpnęła powietrza.
* * *
Jedno zdjęcie, drugie. I kolejne w akompaniamencie cichego pytania wciskanych przycisków aparatu. Blade światło padające na zmęczoną twarz, wyławiając ją z ciemności pokoju.
Białe ściany i podłoga. Niewidoczne klamki, nieotwierające się okna, brak ostrych kantów i zabezpieczone gniazdka. Prywatne mieszkanie w nieprzyjemnym prezencie od rządu w czasie segregacji ludzi według wieku i przenoszenia ich do oddzielnych budynków.
Aine drgnęła nerwowo przy kolejnym zdjęciu. To zajęcie nagle przestało ją uspokajać, więc wyłączyła aparat. Zapadła ciemność. Napisy na ścianach kojarzyły jej się z krwawymi plamami w domu przyjaciela, gdy nie mogła odczytać treści zapisków. Zamknęła oczy, licząc na to, że chociaż wtedy znajdzie pustkę i przestanie wciąż widzieć to samo, kojarzyć, wspominać…
Zerwała się gwałtownie i podeszła do okna. Sylwetki nieznanych ludzi poruszały się wewnątrz najbliższego wieżowca w postaci dwuwymiarowych cieni na rozświetlonych polach szkła. Odwróciła wzrok.
Krążyła niespokojnie po pokoju, nerwowo rozglądając się na boki, jakby oczekiwała, że ktoś wyskoczy zza kanapy i zadźga ją nożem. Przypomniała sobie klejącą czerwień na sztylecie mordercy.
Wrzasnęła z wściekłością. Kopnęła szafę i rzuciła się do szuflady, ignorując ból w palcach u nogi. Wygrzebała spomiędzy różnych fantów czarny marker, podtrzymując się blatu, by całkiem nie upaść na podłogę. Było jej słabo.
Przestała panować nad mięśniami. Uderzyła kolanami o kafelki. Pisak wytoczył się z jej rozedrganej dłoni. Aine usiłowała utrzymać się na czworakach. Potoczyła błyszczącymi chorobliwie oczami po przestrzeni przed sobą. Z trudem wyłowiła z ciemności marker i chwyciła go. Spocone palce ślizgały się dziwnie na plastiku.
Podczołgała się do ściany i powoli zmuszała kończyny do wyrwania się z bezwładu. Kiedy udało jej się ustać, zdjęła osłonkę z flamastra. Powoli narysowała na ścianie pierwszą literę. Nie myślała o tym, co robi. Zresztą to nie miało znaczenia. Wszystkie ściany w jej domu były od dawna pokryte losowymi wyrazami. Najczęściej napisanymi na czarno, jednak gdzieniegdzie pojawiały się czerwone i zielone fragmenty.
„CHOROBA – ŚMIERĆ – KONIEC – UCIEKAĆ – STRÓŻOWIE” krótki ciąg skojarzeń. Dla niej stanowiący najlepszy pamiętnik.
Nie. Rzuciła pisak na podłogę, nie dbając o to, gdzie się potoczy. Zapominając o wcześniej słabości mięśni, szybkim ruchem zgarnęła kopertę z blatu. Położyła ją tam jeszcze rano, z nadzieją, że ją przeczyta, gdy znajdzie chwilę czasu i chęci.
Aine usiadła na kanapie i rozdarła kopertę. Była czysta, biała, bez jakiegokolwiek napisu. Wyciągnęła z środka list. Kartka złożona na pół, zapisana może w jednej czwartej. Dziewczynie wydawało się, że skądś kojarzy to szerokie pismo, przypominające szlaczek.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek uda mi się z tobą z kontaktować, jakoś do ciebie… dotrzeć. Piszę to z nadzieją, że to przeczytasz, odpowiesz mi. Naprawdę liczę na to, że to ty. Proszę, powiedz, że te sześć miesięcy izolacji nie sprawiło, że mnie zapomniałaś. Jesteśmy siostrami!” Aine przerwała czytanie. Prychnęła pogardliwie. Gdzieś tam w środku zaczynała czuć irytację wywołaną tym bełkotem. „Strasznie za tobą tęsknię i chciałabym się z tobą zobaczyć. Całuję: twoja siostra Eilin”.
Zapałki! Gdzie są zapałki?
Znowu miotała się gorączkowo, szukając rzeczy, które były na wierzchu. Jak zwierze w klatce. A jednak sama się w niej zamknęła i uparcie pilnowała, by jej myśli nie zaprzątała możliwość wyjścia. W końcu znalazła czerwone pudełko z charakterystycznym wzorem z kropek po obu bokach. Wróciła do salonu pokoju głównego po list. Zaniosła go do łazienki. Podpaliła najpierw brzegi koperty. Powoli przesunęła płonącą zapałkę pod środkową część listu. Płomienie pełzały po papierze oświetlając drżącym, rdzawym światłem ciemną łazienkę.
Wypuściła kopertę spomiędzy palców, zanim się oparzyła. Czerniejący skrawek upadł do zlewu. Dziewczyna odkręciła wodę, gasząc go. Spopielone płatki zniknęły w odpływie.
Odetchnęła. Pozbyła się tego. Dym miał wywietrzeć, czarny ślad w zlewie zmyć się, a wspomnienia zatrzeć. Nie chciała nadmiaru części składowych swojej osoby. Ani ludzi, którzy wzbudzali w niej jedynie irytację i nienawiść. Ewentualnie litość.
Splunęła. Wszystko gdzieś odeszło. Znowu została sam na sam z przyjemną pustką, niezakłócaną domagającymi się uwagi myślami.
Cisza… Wszystko inne było zbyt głośne.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości