13-01-2012, 19:14
Pojawił się w zachodniej bramie. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o czarnych, krótko obciętych włosach. Jego błękitne oczy nad lekko szpiczastym nosem napawały ludzi uczuciem ciepła. Wąskie usta na jego twarzy często okazywały uśmiech. Mężczyzna miał paskudną bliznę na policzku zadaną przez pazury wilkołaka. Siedział na grzbiecie czarnego konia i włókł się w poszukiwaniu noclegu. We wszystkich karczmach było pełno ludzi i wszystkie pokoje były zajęte. Jadąc tak przez miasto mężczyzna zobaczył dym unoszący się nad jakimś budynkiem.Nie czekając ani chwili ruszył w stronę tego domu. Gdy dojechał na miejsce, zsiadł z konia i wmieszał się w tłum ludzi. Chłopi zawzięcie polewali dach wodą. Nadaremno jednak. Cały budynek stanął w
płomieniach. Niektórzy wbiegali w płomienie wyciągając ludzi.
- To już wszyscy?
- Tak.
Nie, nie byli to wszyscy. Mężczyzna widział kobietę w oknie, która upadła. Spróbował więc wejść do budynku. Zatrzymał go strażnik.
- Nie wpuszczę was tam na pewną śmierć. Odsuńcie się.
- Muszę tam wejść. Ktoś tam został. - Odpowiedział mężczyzna.
- Sprawdzano. Nie ma tam nikogo.
Mężczyzna próbował wielokrotnie ale strażnik mu przeszkadzał. Wkońcu zdenerwowany uderzył go nasadą pięści w skroń. Strażnik osunął się na ziemię, zemdlał. Mężczyzna wbiegł po schodach na górę.
Zauważył dziewczynę leżącą pod oknem. Belka podtrzymująca sufit nad nią pękała. Mężczyzna podbiegł do niej i zasłonił ją od sufitu. Nagle kawał drewna spadł mu na plecy, ramiona i barki. Ugiął się pod ciężarem lecz po chwili odrzucił belkę na bok. Podniósł dziewczynę i wybiegł z pokoju. Zbiegł po płonących schodach. Ludzie widzieli jak jakaś postać wychodzi z płomieni trzymając na rękach dziewczynę. Położył ją na swoim płaszczu, wstał nagle. Otoczony był przez strażników.
- Ty psi synu. Pożałujesz żeś mnie pobił. - Ozwał się strażnik wyciągając miecz.
- Nie chcę walczyć. - Odparł mężczyzna.
- Nie obchodzi mnie to. Stawaj.
Mężczyzna uskoczył w bok i doskoczył do strażnika w piruecie. Skulony cioł precyzyjnie w uda. Padł cios, a po nim kolejny w gardło. Krew prysnęła mu na twarz. Ludzie byli wystraszeni. Tłum robił się coraz mniejszy.
- Rzuć broń i poddaj się. Jesteś aresztowany za zabójstwo.
Mężczyzna nie próbował uciekać. Schował broń i spojrzał na dziewczynę. Miała otwarte oczy, patrzyła na jego zakrwawioną twarz. Nie była wystraszona. Mężczyzna dopiero teraz mógł się jej przyjrzeć. Jej twarz jak i ubranie byłe brudne i zakurzone. Miała długie brązowe włosy opadające na ramiona. Jej ciemne oczy były piękne, wręcz urzekające. Miała na wpół otwarte usta. Jej bordowa suknia była podarta, odsłaniała większą część nóg i całą prawą rękę. Dziewczyna miała lekko poparzone stopy. Na jej ciele było wiele zadrapań, lecz na prawym przedramieniu miała głęboką ranę w której tkwiły drzazgi. Była osłabiona. Strażnicy powiedli mężczyzne do zamku. Tam przyjął go namiestnik.
- Zabiłeś strażnika bandyto. U nas, w prowincji Gorden za zabójstwo najpierw biczują a potem wrzucają do lochu. Co masz na swoją obronę? - Powiedział namiestnik. Był on starym panem o siwych włosach. Miał brązowe oczy i nos jak wiśnia. Jego twarz przyozdabiały równie siwe wąsy i broda. Nosił ładne i schludne ubranie jak przystało na namiestnika.
- Nie chciałem z nim walczyć. On zaczął. - Odpowiedział mężczyzna.
- Niestety musisz pójść do więzienia. Nie bój się, nie będą cię biczować. Wkońcu uratowałeś dziewczynę. Masz za to moją wdzięczność bo jest moją córką.
- Musiałem. Tylko to potrafię robić, ratować ludzi.
- Nazywam się Lobert von Praus. A ty? - Zapytał namiestnik i podrapał się po brodzie.
- Jestem Percival. Percival z Talongard.
- A gdzie leży te Talongard?
- Na północy. Są tam tylko trzy królestwa: Talongard, Mejdenhorn i Brokendarg. - Odpowiedział Percival.
- Słyszałem trochę opowieści o północy. Podobno bronili się tam przed innymi państwami. Teraz jest tam kraj otwarty dla każdej rasy. Przez to w naszym kraju elfy, krasnoludy i inne stworzenia chcą równych praw. Zapewne to one podpaliły ten dom.
W czasie tej rozmowy do sali wszedł posłaniec. Śpiesznie podbiegł do Loberta, wyszeptał mu coś do ucha.
- Wybacz mi. Muszę iść. Podobno w ten pożar jest zamieszany mag z kręgu ognia. Ale ty musisz iść do więzienia. Przykro mi. - Namiestnik wstał i odszedł.
Percivala wrzucono do lochu. Siedział tam dwa dni. Ciągle miał w głowie piękną córkę Loberta. Siedział w jednej celi, brudnej i śmierdzącej, ale dużej, z dwoma elfami. Były tam dwa małe okratowane okienka, przez które Percival patrzył na ulicę, na ludzi i ich codzienne zajęcia. Też chciałby tak spokojnie żyć. Jego dzieciństwo było niespokojne. Jego ojciec zginął, matka znalazła sobie kolejnego. Miał czterech braci i dwie siostry. Czuł że bardziej kochają ich niż jego. Musiał dawać sobie radę sam. Gdy miał piętnaście lat opuścił rodzinny dom, po to by podróżować. Trzeciego dnia przyszedł strażnik.
- Ty, Talongardczyku. Wyłaź. Ktoś wpłacił kaucję za ciebie. Tak czy siak jesteś wolny. Ale broń rekwirujemy. Dopiero za tydzień jeśli będziesz się dobrze sprawował dostaniesz go. W tym czasie, oczywiście, nie możesz opuszczać miasta. - Powiedział strażnik.
- Mam pilne sprawy, muszę wyjechać.
- Pamiętaj tydzień bez opuszczania miasta.
Muszę gdzieś zanocować, pomyślał Percival. Warto by też było dowiedzieć się kto zapłacił kaucję. Ale to jutro. Poszedł do karczmy i wynajął pokój. Następnego dnia poszedł dowiedzieć się czegos o swoim uwolnieniu do lochu miejskiego.
- Witam. Kto zapłacił wczoraj kaucję z mnie?
- Nie moge powiedzieć. Zabroniono mi.
- Gadaj kto zapłacił kaucję!
- To ja. - Odezwał się głos dochodzący ze schodów.
Percival zobaczył ją, tą dziewczynę którą uratował. Była tak samo piękna. Ubrana była w szarą kurtkę z krótkim rękawem i beżowe ciasne spodnie. Jej rana na prawym przedramieniu była zabandażowana. Była dziewczyną przy której Percival nie mógł nic zrobić. Patrzył się na niąi nie mógł oderwać wzroku od oszałamiającej córki namiestnika. Czuł że ona również spogląda na niego.
- Chodź ze mną. - Tylko to powiedziała dziewczyna. Chwyciła go za ręke i prowadziła przez miasto.
- Jak się nazywasz? - Zapytał Percival.
- Odpowiem na twoje pytania gdy dojdziemy do mojego domu. - Powiedziała i prowadziła dalej.
Szli przez miasto pełne małych kwadratowych domów z czerwonymi dachami. Doszli do wielkiej bramy, wyglądającej bardziej jak wieża z otworem, w którym były kraty, prowadzącej na podgrodzie. Dziewczyna kupiła dwa konie. Za bramą rozciągały się piękne pola uprawne. Tam mieszkali osadnicy. Wśród łąk rozsiane były małe i większe domki z drewna pokryte strzechą. Droga prowadziła między tymi domostwami. Jadąc tak Percival dostrzegł wielki dwór na kańcu drogi.
- Tu mieszkam. Rozgość się. Zaraz wrócę. - Powiedział dziewczyna i znikła wchodząc na schody.
Salon był bogato wystrojony. Po środku pokoju stał wielki dębowy stół z dwunastoma krzesłami. Obok stał mniejszy czterosobowy stolik. Wokół niego znajdowały się cztery Wygodne i miękkie fotele. Na ścianach wisiały różne obrazy przedstawiające rózne wydarzenia i sławnych ludzi. Oprócz obrazów na ścianach wisiała broń: biała jak i strzelecka. Percival usiadł na jednym z krzeseł. Zainteresowały go dwa obrazy. Pierwszy ukazywał jego przodka Tristana, drugi natomiast bitwę z cesarstwem pod Talongard. Nagle uwagę mężczyzny zwrócił ogród równie piękny co dziewczyna która właśnie schodziła na dół. W ogrodzie tym było wiele drzew w tym jabłonki. Największą uwagę zwracał na siebie krzak czerwonych róż rosnący tóż obok krzewu tych samych kwiatów lecz koloru białego. Dziewczyna zeszła na dół przebrana w fioletową szatę. Za nią nadchodziła starsza służąca niosąc herbatę.
- Jak ci się podoba salon? - Zapytała dziewczyna.
- Piękny tak jak... ogród. - Percival chciał powiedzieć że jest równie piękny jak ona, lecz rozmyślił się. Nie chciał zdradzać uczuć.
- Ogród, tak. Jedyna pamiątka prócz ubrań po mojej mamie. Umarła gdy miałam sześć lat. - Powiedziała dziewczyna.
Percival popatrzył ze współczuciem na służącą. Nie lubił takich zawodów. Dziewczyna dostrzegła to. Poczekała aż starsza pani odejdzie i powiedziała.
- Wiem że nie jest to godna praca, ale ona sama jej chciała. Nikt nie dał jej innej. A zapomniałam się przedstawić. Jestem Victoria von Praus. Ty nie musisz się przedstawiać. Ojciec mi o tobie mówił. Dziękuje że mnie uratowałeś.
- Nie lubie patrzeć na krzywdę, która dzieje się innym.
- Wiem o tobie co nieco. Jesteś potomkiem Tristan, tak?
- Tak. Jego portret wisi tam. - Percival wskazał obraz przodka. - Nie wiem jak weszłaś w jego posiadanie.
- Mój ojcic go znalazł. Ale dosyć o tym. Chciałam cię o coś prosić. Podejrzewam że ktoś próbuje zlikwidować mnie i mojego ojca. Pragnę byś towarzyszył mi na balu w zamku króla Atronema w Rolinkon. Jesteś jedyną osobą która może mnie obronić. Oczywiście zapłace ci.
- Dobrze. Muszę mieć jednak jakąś broń. A co do zapłaty, nawet o tym nie myśl.
- Domyślam się przyczyny.
Percival usłyszał jak ktoś otwiera drzwi. Rozkazał Victorii cofnąć się. Do domu wszedł wielki mężczyzna z obnażonym mieczem. Do salonu od ogrodu wszedł kolejny drągal. Percival chwycił miecz wiszący najbliżej niego. Pomknał do tego który wszedł drzwiami frontowymi. Wykonał piruet i cioł przeciwnika w lewe ramie. Koniec miecza natrafił na przeszkodę. Następny cios padł na klatke piersiową. Krew trysnęła na twarz Percivala.
- Percivaaaal! - Krzyknęła Victoria.
Meżczyzna zblizał się do drągala, który trzymał dziewczynę z nożem prZy gardle.
- Nie podchodź bo zabiję ją. - Powiedział nerwowo drągal.
- I tak ją zabijesz. - Powiedział głos dochodzący z ogrodu.
Percival wykonał tajemniczy ruch, po którym drągal upadł nieżywy na ziemię. Z ogrodu wyłonił się jeszcze jeden człowiek, kobieta.
- Piękne przedstawienie. Ale ona musi zginąć. - Powiedziała kobieta, a za nią wyrosła projekcja człowieka o zasłoniętej twarzy.
- Masz ją przyprowadzić żywą. - Powiedział metalicznym głosem.
- Nie mogę tu długo zabawić. - Ozwała się kobieta do Percivala.
Percival zamachnął mieczem i cioł kobietę w policzek. Ta po ciosie wskoczyła w szybko wyczarowany teleport. Zdąrzyłą tylko powiedzieć, że wróci jeszcze po dziewczynę. Victoria podbiegła i wtuliła się w ramiona Percivala. Jej piękne ciemne oczy, teraz zielone były pełne łez.
- Teraz wiem że muszę cię bronić. Nie mam wyjścia i tak się w to wplątałem. Nie płacz. Wszystko jest już dobrze. Zostanę z tobą. - Pocieszał ją mężczyzna.
Tej nocy oboje do późna nie spali. Z niewiadomych przyczyn Victoria chciała by Percival spał razem z nią. O północy dziewczyna wtulona w ramię mężczyzny zasnęła. Percival zasnął parę godzin później. Po południu obudził go czarny ptak. Zobaczył krótką notatkę adresowany do niego. Rozłożył ją i zaczął czytać.
Percivalu, pojechalam z ojcem do miasta Rolinkon po suknię. Możesz robić w domu to co ci się podoba. Służąca będzie wykonywać twoje polecenia. Wrócę wieczorem.
Percival nie wiedząc co robić przeszedł się po ogrodzie, odgrodzonym od reszty świata ponad dwumetrowym żywopłotem. Dookoła domu wiodła żwirowa ścieżka. Wokół niej rosły różne gatunki drzew, kwiatów, krzewów. Zapach wszystkich roślin mieszał się, tworzył coś oszałamiającego, pięknego. Percival czuł się wspaniale. Wsłuchiwał się w cudzny śpiew ptaków, oglądał pszczoły pieczołowicie zbierające nektar. Za domem ścieżka odchodziła w inną stronę, na końcu której najdowało się małe oczko wodne, a obok była mała ławeczka. Przy wodzie rosły piękne nieznane Percivalowi kwiaty i zioła. Mężczyzna wrócił się do domu po książkę i czytał ją nad stawikiem. Po drodze zerwał soczyste,czerwone i słodkie jabłko. Książka miała tytuł " Wojny i powstania Talongard". Percival czytał z zapałem o swoim królestwie, potomkach, i wojnach z cesarstwem. Najbardziej zaciekawiło go walka o wolny kraj. Powieść tak go zajęła, że zapomniał o wszystkim. Po oderwaniu się od książki poszedł zwiedzić resztę domu.