02-08-2015, 23:42
// Jest to kontynuacja 15. częściowego czegoś o nazwie "Droga"... Kontynuacja "Ciszy i Szeptu" - jednej z tych części. (całość będzie zmieniana, aż będzie całkiem poprawna w każdym względzie. Pisane części są niekoniecznie chronologicznie)
Łagodny, ciepły wiatr wkradł się do ciemnej krypty. Powoli sunął w martwej otchłani, przedzierając się przez fetor śmierci. Niósł ze sobą zapach życia - zapach, który z każdym porywem stawał się coraz cięższy. Płatki wiosny odrywały się od powiewu, obijającego się o chropowate ściany, zamarzając w posoce nadziei. Wiatr zamarł wycieńczony, ujrzawszy lodowate oczy w bladej twarzy młodej istoty, której serce było zimniejsze niż grób. W żalu, agonalnym tchnieniem, wiatr objął postać swym ostatnim ciepłem.
Pisk.
Wrzask.
Szaleńcza nawałnica dzwoniącego szumu i...
...cisza.
Przecież tu nigdy nie jest cicho...
- Kim jesteście?!
Przebudziłeś się wreszcie. - Odezwało się coś wraz z sykiem, jakby umysł przecinały tępe noże. Świdrujący brzęk zmienił się w kłujące echo, którego źródło zmaterializowało się w ciemności. Znajoma twarz...
Zostawiłeś nas. - Głuchy, dudniący szept przerodził się w następną twarz.
- To wy mnie zostawiliście!
Pognałeś w samotność.
Szukasz czegoś, co zostawiłeś za sobą.
Zapomniałeś o nas!
Bijące głosy, straszny szelest - następna twarz, po niej kolejna i jeszcze jedna.
- To, co tam jest, to las ciernisty, każdy kwiat w tym lesie otoczony jest gąszczem kolców, które szarpią, gdy chce się choć jeden zerwać... Odejdźcie!
Niebo rozlało się na ziemię, która drgnęła, po czym zatoczyła się wokół pustki i wysypała w garść wirującej ciemności. Coraz gorętsze wnętrze kurczyło się. Topniały obsydianowe ściany, zalewając mnie wrzącą falą nocy. Wirujące, smoliste tło dusiło, gniotło, paliło, szarpało, krzyczało i... błyskawicznie rozszerzyło się w nieskończoną przestrzeń, zalewając oślepiającymi i mroźnymi kolorami. Pierwszy, od dłuższego czasu, dech był jak smagnięcie biczem po płucach. Palący ból ustąpił zimnemu uściskowi. I ponownie ogień pod stopami zaczął obejmować nogi, wspinać się po ciele, wbijać swe szpony w skórę, przedzierać przez mięśnie i gryźć kości.
Pocałunek ognia.
Piekielny płomień.
Skwierczący żar.
Iskrząca się ciepłymi barwami, złotobiała, lśniąca jak gwiazda ubrana w szatę nocy, promieniująca tęsknotą... twarz.
Poczułem swoje serce.
Usłyszałem je.
Rytmiczne, ciche bicie - dawno zapomniany dźwięk.
Coraz szybszy stukot, coraz głębszy bas - echo uderzającego serca rozbrzmiało wkoło. I nagle ucichło wszystko. Spokój.
Rysy ognistej twarzy były jak wzgórza, łagodnie wzrastające i chylące się pod zachodem słońca. Piękna, jak płonąca noc.
Głębokie, niczym błękit nieba, oczy wpatrywały się uważnie, nieruchomo, z żalem...
Z żalem...!
- Dlaczego?
Gdzie jesteś? - delikatne echo musnęło umysł.
- Już niedaleko celu.
Zgubiłeś się.
- Jakie jest przeznaczenie mojej drogi...?
Wróć!
- Nie mogę... jestem tak blisko.
Dawniej nie wypatrywaliśmy lepszego miejsca poza zasięgiem wzroku... Niczego nam nie brakowało. - Drgające, podwójne echo, jakby z dwóch źródeł.
- Dawniej posiadałem marzenia, które wypalił żar nadziei. Zawsze czegoś brakuje, każdemu brakuje. Pożądanie potęguje się dopóki istnieje możliwość posiadania, choćby jedynie powietrza w płucach. Za mną ugór, zgliszcza, pustka - przede mną resztka nadziei. Nie mogę wrócić!
Twarz zniknęła, ponownie nastała martwa cisza i...
...Nagle ciemność przetoczyła się, tworząc szaleńczą nawałnicę dzwoniącego szumu.
Wrzask.
Pisk.
Sen
Łagodny, ciepły wiatr wkradł się do ciemnej krypty. Powoli sunął w martwej otchłani, przedzierając się przez fetor śmierci. Niósł ze sobą zapach życia - zapach, który z każdym porywem stawał się coraz cięższy. Płatki wiosny odrywały się od powiewu, obijającego się o chropowate ściany, zamarzając w posoce nadziei. Wiatr zamarł wycieńczony, ujrzawszy lodowate oczy w bladej twarzy młodej istoty, której serce było zimniejsze niż grób. W żalu, agonalnym tchnieniem, wiatr objął postać swym ostatnim ciepłem.
Pisk.
Wrzask.
Szaleńcza nawałnica dzwoniącego szumu i...
...cisza.
Przecież tu nigdy nie jest cicho...
- Kim jesteście?!
Przebudziłeś się wreszcie. - Odezwało się coś wraz z sykiem, jakby umysł przecinały tępe noże. Świdrujący brzęk zmienił się w kłujące echo, którego źródło zmaterializowało się w ciemności. Znajoma twarz...
Zostawiłeś nas. - Głuchy, dudniący szept przerodził się w następną twarz.
- To wy mnie zostawiliście!
Pognałeś w samotność.
Szukasz czegoś, co zostawiłeś za sobą.
Zapomniałeś o nas!
Bijące głosy, straszny szelest - następna twarz, po niej kolejna i jeszcze jedna.
- To, co tam jest, to las ciernisty, każdy kwiat w tym lesie otoczony jest gąszczem kolców, które szarpią, gdy chce się choć jeden zerwać... Odejdźcie!
Niebo rozlało się na ziemię, która drgnęła, po czym zatoczyła się wokół pustki i wysypała w garść wirującej ciemności. Coraz gorętsze wnętrze kurczyło się. Topniały obsydianowe ściany, zalewając mnie wrzącą falą nocy. Wirujące, smoliste tło dusiło, gniotło, paliło, szarpało, krzyczało i... błyskawicznie rozszerzyło się w nieskończoną przestrzeń, zalewając oślepiającymi i mroźnymi kolorami. Pierwszy, od dłuższego czasu, dech był jak smagnięcie biczem po płucach. Palący ból ustąpił zimnemu uściskowi. I ponownie ogień pod stopami zaczął obejmować nogi, wspinać się po ciele, wbijać swe szpony w skórę, przedzierać przez mięśnie i gryźć kości.
Pocałunek ognia.
Piekielny płomień.
Skwierczący żar.
Iskrząca się ciepłymi barwami, złotobiała, lśniąca jak gwiazda ubrana w szatę nocy, promieniująca tęsknotą... twarz.
Poczułem swoje serce.
Usłyszałem je.
Rytmiczne, ciche bicie - dawno zapomniany dźwięk.
Coraz szybszy stukot, coraz głębszy bas - echo uderzającego serca rozbrzmiało wkoło. I nagle ucichło wszystko. Spokój.
Rysy ognistej twarzy były jak wzgórza, łagodnie wzrastające i chylące się pod zachodem słońca. Piękna, jak płonąca noc.
Głębokie, niczym błękit nieba, oczy wpatrywały się uważnie, nieruchomo, z żalem...
Z żalem...!
- Dlaczego?
Gdzie jesteś? - delikatne echo musnęło umysł.
- Już niedaleko celu.
Zgubiłeś się.
- Jakie jest przeznaczenie mojej drogi...?
Wróć!
- Nie mogę... jestem tak blisko.
Dawniej nie wypatrywaliśmy lepszego miejsca poza zasięgiem wzroku... Niczego nam nie brakowało. - Drgające, podwójne echo, jakby z dwóch źródeł.
- Dawniej posiadałem marzenia, które wypalił żar nadziei. Zawsze czegoś brakuje, każdemu brakuje. Pożądanie potęguje się dopóki istnieje możliwość posiadania, choćby jedynie powietrza w płucach. Za mną ugór, zgliszcza, pustka - przede mną resztka nadziei. Nie mogę wrócić!
Twarz zniknęła, ponownie nastała martwa cisza i...
...Nagle ciemność przetoczyła się, tworząc szaleńczą nawałnicę dzwoniącego szumu.
Wrzask.
Pisk.