Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
SMOK-CMOK
#1
Gdzieś w Karpatach, ukryta w głębi boru, żyła rodzina smoków. Typowy model jak na tamte czasy, czyli dwa plus jeden. Za kryjówkę wybrali sobie jamę, którą z upływem wieków powiększali, aż w końcu rozbudowali do przestrzennego lokalu. I to z oddzielną toaletą.

Tata smok był dobrze zbudowanym i uchodzącym za jednego z najsilniejszych samców. Podczas polowań na ludzi lub zwierzęta imponował szybkością i sprytem, wzbudzając tym samym szacunek wśród innych, ziejących ogniem rodzin.

Mama smoczyca wyróżniała się nieprzeciętna urodą i, podobnie jak małżonek, potrafiła złowić każdą zdobycz na jaką miała ochotę.

Kiedy wykluł się synek, rodzice świętowali przez rok, wypijając rzeki napojów ze splądrowanych winiarni i pożerając porwanych z pól chłopów albo delektując się mięsem schwytanego na polach bydła. Czasem zachrzęścił w szczękach nawet mieszczanin, ale tylko taki, co przebywał poza murami grodu. Żelazna zasada smoków brzmiała: nie atakować zamków. Gady nie były głupie i zdawały sobie sprawę, jakie niebezpieczeństwo niosły łuki, miecze i włócznie. Żaden smok nie chciał stracić pazura lub oka.

A najmłodszy z rodu? No właśnie. Tu istniał pewien szkopuł. Jeśli „jabłko pada niedaleko od jabłoni” to w tym przypadku oderwało się od gałęzi innego drzewa lub przytoczyło z sąsiedniego sadu, bowiem smok od dzieciństwa przejawiał niechęć wobec jakiejkolwiek przemocy, czy zadawania innym bólu. Jako mały berbeć uganiał się za motylkami, a kilkadziesiąt lat później, kiedy zaczął regularnie latać, począł ścigać w przestworzach ptactwo. Żeby chociaż chciał cokolwiek rozerwać na strzępy lub spalić na popiół. Ale gdzie tam! On się w najlepsze bawił z potencjalną żywnością.
Będąc w pełni dojrzałym smokiem oznajmił rodzicom, że postanowił zostać jaroszem. Ojciec wpadł w szał i tylko dzięki tłumaczeniom małżonki nie stłukł potomka.
- Daj spokój. To taki wiek - mówiła. - Przejdzie mu.
Nie przeszło.
Na domiar złego, młodzieniec nie przejawiał żadnego zainteresowania płcią przeciwną. To znaczy interesowały go samice, a jakże, tylko że swoje uczucia kierował wobec ludzkich niewiast. Często, czy to w polu czy na leśnej ścieżce, dopadał wybranki i zasypywał pocałunkami. Obdarzone smoczą miłością białogłowy darły się wniebogłosy, a potem dawały dyla. Takie zachowanie obiektów gadzich westchnień smuciło niedoszłego kochanka. Przestał dbać o higienę osobistą i zupełnie stracił apetyt, co było objawami głębokiej depresji.
Obcałowywanie dziewek nie uszło uwadze smoczej społeczności. Inne gady zaczęły wytykać poczciwca skrzydłami i pazurami oraz niewybrednie zeń żartować. Wkrótce przylgnęło do niego przezwisko: Smok-Cmok.

***

Samotny i przybity trudną sytuacją młodzieniec zwrócił się o radę do matki, gdyż ojciec od dłuższego czasu traktował pierworodnego, jak powietrze. Zmartwiona rodzicielka zdradziła tajemnicę o mieszkającej w Pirenejach ciotce, która od lat parała się smoczą magią. Istniała szansa, że czarownica może znaleźć receptę na problemy Smoka-Cmoka.
Następnego dnia, żegnany pocałunkami chlipiącej matki, odleciał na południe.
- Mój synek stał się dorosły - powiedziała, ocierając łzy smoczyca. Po czym, głośno wysmarkała nos w płócienną koszulę, wcześniej zdartą z pleców nadjedzonego pastucha.

***

Czarownica po wysłuchaniu syna ulubionej, choć nie widzianej od czterystu lat siostrzenicy, wzruszyła zniechęcona skrzydłami i mruknęła, że wcześniej nikt nie zwrócił się do niej o pomoc w tak niedorzecznej sprawie.
- Masz szczęście, że jesteś moim krewnym - westchnęła zdegustowana. - Inaczej zmieniłabym cię w krokodyla i zrzuciła do jakiejś wsi. Oj, byłby niezły ubaw. - Zachichotała.
Smok-Cmok nie wiedział, co to „krokodyla”, ale z tonu głosu samicy wywnioskował, iż prawdopodobnie nic dobrego.
- Sporządzę eliksir. Kiedy go wypijesz twoja potencjalna oblubienica pokocha cię. Musisz ją tylko pocałować - wyjaśniła, dodając drwiąco: - Po tym co usłyszałam, z tym ostatnim nie powinieneś mieć problemów.
Chwilę później, do niewielkiego źródła wrzuciła kilka roślin i grzybów, a na koniec końskie prącie. Wymieszała łapą starannie składniki i wymamrotała coś w dziwacznym języku, a potem nakazała gościowi wypić sporządzony napój. Z obrzydzeniem wymalowanym na paszczy, Smok-Cmok podszedł do zdroju i, najszybciej jak tylko potrafił, wysiorbał eliksir.
- Pamiętaj - przestrzegła. - Magia napoju działa tylko przez tydzień.
Po tej informacji pożegnał smoczycę i wzniósł się w przestworza. Postanowił, że po powrocie pocałuje pierwszą napotkaną dziewkę.

***

I tak zrobił. Wybranką okazała się rudowłosa Jagna, wypasająca właśnie gęsi. Podczas romantycznego pocałunku krzyczała jak poparzona, wzywając na pomoc wszystkie znane jej bóstwa.

Potem stała się rzecz dziwna. Słoneczne niebo nagle zakryły ciemne chmury, a po chwili błysnęło i rozległ się potężny, ogłuszający grzmot. Po czym, czarne obłoki zniknęły i powróciła piękna pogoda.

Smok-Cmok patrzył zaskoczony przed siebie. Opodal siedziała na trawie dorodna, pokryta złotą łuską smoczyca i wpatrywała się w niego pełnym miłości spojrzeniem.
- Głupia starucha - bąknął.
Westchnął ciężko i wzbił cielsko w powietrze. Postanowił polecieć ponownie na południe i zareklamować zbrakowany towar.

Smoczyca Jagna długo lamentowała, porzucona przez niedoszłego kochanka. Wkrótce rozpacz przerodziła się w gniew. Poczęła palić wsie, a nawet grody, siejąc zgrozę i spustoszenie wśród ludzi.
Długo to nie trwało. Nie zebrawszy odpowiedniego dla gadów doświadczenia, naiwna i łatwowierna, zginęła podstępnie otruta przez pewnego krakowskiego szewca. Ten z kolei rozpoczął masową produkcję obuwia ze smoczej skóry, dzięki czemu dorobił się nielichego majątku.

***

Smok-Cmok nigdy nie powrócił w rodzinne strony . Przekonał się do życia w celibacie i został uczniem, a zarazem pomocnikiem czarownicy. Założył też, mające na celu propagowanie wegetarianizmu, kółko tematyczne „Zdrowa żywność”, które w ciągu zaledwie dwustu lat rozrosło się w swych strukturach i przeobraziło w potężną organizację, wspieraną przez wpływowe smoki.

Mama smoczyca, w myśl zasady, że na rozwód nigdy nie jest za późno, opuściła dotychczasowego partnera i związała się z o kilkaset lat młodszym gadem.

Tata smok dożył w samotności późnej starości. Zginął z powodu poważnych ubytków w uzębieniu i rany ciętej brzucha. Będąc w podeszłym wieku, pogubił wszystkie kły, więc upolowaną zdobycz połykał w całości. Pewnego jesiennego dnia, skonsumował jakąś napotkaną w lesie i opatuloną w czerwony kaftan dziewkę. Pech chciał, że białogłowa szła do dziadka, którego obiecała ogolić. Stąd w niesionym przez nią koszyku, pośród łakoci, leżała brzytwa. Niewiasta, znalazłszy się w brzuchu smoka, rozcięła brzuch gadziny i wyszła, ratując w ten sposób życie. Zresztą nie tylko swoje. Wewnątrz żołądka poznała myśliwego, połkniętego na krótko przed nią. A jak wiadomo traumatyczne przeżycia łączą.
Zarobili sporą sumkę, sprzedając smoczą skórę wspomnianemu wcześniej szewcowi i wyprawili huczne wesele. A potem żyli długo i szczęśliwie.
Ja tam byłem - to znaczy na weselu - ale nic nie piłem, bo sześciolatkowi nie wolno.

A morał opowieści jest następujący: za brzytwę chwyta nie tylko tonący.
Odpowiedz
#2
"Dla mnie bomba" - rzekłabym, gdybym nie wiła się akurat w paroksyzmie zazdrości. Tongue

Fajne, lekkie choć pewnie na upartego można znaleźć kilka niedociągnięć ale tego niech dokonają inni, lepsi ode mnie.
Końcówka według mnie niepotrzebna - ten akapit o tatusiu - boć bajka przecież o Smoku-Cmoku.
No i ja , jako kobieta, skupiłabym się bardziej na wątku Jagny-Smoczycy.

Tyle po pierwszym skonsumowaniu. Smile Może wrócę.. Pozdrawiam.
Odpowiedz
#3
A dziękuję bardzoSmile za dobre słowo i czas poświęcony na lekturę. Tak na usprawiedliwienie dodam, że zahaczyłem na koniec o szanownych rodziców Cmoka, żeby wzmocnić nieco morał przypowieści. Bardzo się cieszę, że bajeczka przypadła Ci do gustu.

Pozdrawiam
Odpowiedz
#4
Rewelacja!!!!!!!! Sam tytuł sprawił, że zaczęłam się śmiać, co już zostało mi przez czytanie całego opowiadania Big Grin Zakończenie według mnie pasuje, bo przecież na początku również była mowa o całej smoczej rodzince, więc dobrze wiedzieć, co stało się z pozostałym jej członkami. Warsztat masz bardzo dobry, używasz ciekawego słownictwa i ciekawych sformułowań. A ostatnie zdanie - no chyba lepiej tego ująć nie mogłeś xD
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#5
Hmm... i co by tu.

Baśń wdzięczna, zręczna i wesoła. Zabawa motywami, postaciami, dużo smoków, trochę magii, trochę seksu, trochę ironii.
Shrekowata – w poetyce i sensie.
W tym sensie brakuje mi autorskiego wkładu, zwłaszcza w pierwszej fazie budowania baśni. Wyraźnie świadczą o tym przeskoki czasowe, urywane części, jakby brakowało spójności w opowieści. Gdyby udało się namówić autora na dopracowanie elementów kreacji, wygładzenie toku opowieści, zdynamizowanie kolejnych etapów, tak by fabuła rozwijała się ku jednemu zakończeniu. Na tym baśń cierpi - ma kilka finałów, jakby autor nie mógł się zdecydować.

Końcówka o starym i ostatni zdanie - jest rewelka. dzieci nie pojmą, ale może zasną, pomachawszy rączką do Smoka-Cmoka.

Językowo - potrzebna cierpliwość, lupa i staranne przyglądanie się zdaniom, ich logicznej spójności, czasami dziwności poprawnościowe (zbrakowany??? ortograf nie widzianej) - razem nie z imiesłowem, brakuje przecinków

6/10
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz
#6
Dzięki, Kruk. Oczywiście cieszy mnie Twoja opinia. Pozdrawiam

Dziękuję bardzo, Natasza. Twoje słowa postaram się wziąć do serca i następnym razem takich byków nie robić (niewidzianej...ufff). Pozdrawiam
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości