01-02-2018, 19:13
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 01-02-2018, 22:02 przez Marcin Sztelak.)
Poranek:
Rozczochrany jak łany zboża po domniemanej wizycie rozklejam powieki nazbyt do siebie przytulone, resztki ciepła oddaję, słuchając pieśni porcelitu. Kofeina tańczy w krwioobiegu, dym papierosowy pod sufitem. Później: ubranie, telefon, garść drobnych i klucze.
Dzień:
Banalny, zdecydowanie za długi, czasem dorwie wena gdzieś w kącie, najczęściej ludzie.
Noc:
Na pohybel abstynentom absynt w gardło wlewam, nie pogardzę czystą, ostatecznie, może być spirytus byle porządnie przepalony. Koło północy mam już niezbite dowody, że siedzi we mnie twór starego Löwa. Nierównomiernie ulepiony, w naszych wspólnych uszach huczy koło garncarskie narodzenia. Więc szukam śladu dłoni mistrza, ewentualnie sygnatury, w przebłysku wiem, że znajdę, lecz gdzie – nie zapamiętam.
A Golem, jak to Golem – milczy. Z braku neszama.
Rozczochrany jak łany zboża po domniemanej wizycie rozklejam powieki nazbyt do siebie przytulone, resztki ciepła oddaję, słuchając pieśni porcelitu. Kofeina tańczy w krwioobiegu, dym papierosowy pod sufitem. Później: ubranie, telefon, garść drobnych i klucze.
Dzień:
Banalny, zdecydowanie za długi, czasem dorwie wena gdzieś w kącie, najczęściej ludzie.
Noc:
Na pohybel abstynentom absynt w gardło wlewam, nie pogardzę czystą, ostatecznie, może być spirytus byle porządnie przepalony. Koło północy mam już niezbite dowody, że siedzi we mnie twór starego Löwa. Nierównomiernie ulepiony, w naszych wspólnych uszach huczy koło garncarskie narodzenia. Więc szukam śladu dłoni mistrza, ewentualnie sygnatury, w przebłysku wiem, że znajdę, lecz gdzie – nie zapamiętam.
A Golem, jak to Golem – milczy. Z braku neszama.