Ocena wątku:
  • 2 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Opowieści z Kimiro
#16
[...]
W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz
#17
(22-12-2011, 02:23)Kandara napisał(a): A jednak... Nie potrafię do tego tekstu podejść "na chłodno", tak całkiem bez emocji. Nie mam zamiaru się tym zasłaniać, czy usprawiedliwiać, ale fakt faktem, że ten rozdział chciałam poprawiać sama. Próbowałam całe popołudnie, zrobiłam chyba z dziesięć podejść... Niestety wszystkie one wiązały się z przyśpieszeniem akcji serca, a w konsekwencji rozdygotaniem (pełna powaga, niestety. Persem już wzięłam). Chyba nie jestem normalna.

Rozdział III

........Dni żałoby płynęły nieznośnie wolno. Chociaż pozornie niczym nie różniły się od chwil oczekiwania, to jednak wyczuwało się wyraźną zmianę panujących w twierdzy nastrojów. Napięcie, które towarzyszyło jej mieszkańcom przez całą zimę, [zbędny przecinek] teraz opadło pozostawiając po sobie zmęczenie, rozgoryczenie oraz poczucie ogromnego, bolesnego wręcz niedowierzania przemieszanego z buntem. Ten ostatni zdawał się narastać. Z każdą chwilą, z każdą godziną było go coraz więcej. To przecież nie mogło tak się skończyć! Pan Sugiatni nie miał prawa ginąć w tak okropny, choć honorowy sposób. Nie on! Każdy inny, ale nie on! Po nagłym, gwałtownym ataku zaprzeczania przychodził smutek. Ciche westchnienia, tłumione szlochy służebnych kobiet oraz mężczyzn, napełniły przestrzeń pomiędzy murami twierdzy. Zakłóciły ciszę, zlały się w jedno z modlitwami o pokój duszy poległego wojownika. Modlitwami rozbrzmiewającymi niemal bez przerwy w malutkiej ogrodowej kapliczce, która stała się teraz jakby drugim pokojem pani. [Kapitalny, bardzo klimatyczny akapit. Świetnie dobrałaś słowa, wyrazy ożyły i i płakały wraz z twierdzą. Good Job!Cool]
........Tamao, chociaż nie pozwalała sobie na ronienie łez, od chwili usłyszenia tragicznej wiadomości stała się dziwnie milcząca, jej oczy straciły blask, a twarz zmieniła się w oblicze zmęczonej kobiety. Odziana w białe, żałobne uchikake, pozbawione jakichkolwiek wzroków [nie pasuje mi tu zdrobnienie], ze spiętymi na karku włosami, spędzała tam teraz niemal całe dnie. Robiła co prawda [:/] przerwy na sen i posiłek, jednakże spała niewiele, a jadła jeszcze mniej, przyprawiając tym samym służbę, [zbędny przecinek] oraz rodzinę o dodatkowe zmartwienie.
........- Pani, czy mogę ci przeszkodzić ? - szepcący głos [nieśmiały szept?] wyrwał ją z zamyślania, przerywając tym samym potok modłów wylewający się z bladych[,] nieuszminkowanych, ledwo poruszających się ust kobiety. Zaskoczona drgnęła leciutko i odwróciła się przez ramię w stronę wejścia. Obok jednego z filarów podtrzymujących drewniane zadaszenie stał barczysty mężczyzna [Kandaro, ja odnoszę wrażenie, że oni wszyscy w Twoim świecie tacy są Big Grin Cofnij się tylko do poprzednich rozdziałów...Confused w szarym kosode i białych hakama.
- Tak, Kenshiro-dono [o, tego dodatku nie kojarzę. Co to oznaczało?] - odrzekła spokojnie, tym samym modelowanym głosem, do którego używania dawno już przywykła. Mężczyzna ściągnął z nóg zori [bardzo podoba mi się, że używasz oryginalnych nazw przedmiotów, ubrań, pomieszczeń. To podkreśla orientalny styl tekstu i działa tym samym na jego korzyść. Good Job!], po czym powoli wszedł do wnętrza niskiego, drewniano-papierowego pawilonu, nie większego niż najmniejsza z zamkowych komnat. Białe, przepuszczające światło ściany były zupełnie gładkie i czyste, zaś na podłodze wykonanej [ułożonej]z wąskich, czarnych[,] lakierowanych desek, nie położono tatami. Centrum kaplicy stanowił mały, prosty ołtarzyk, na którym umieszczono kilka gałązek kwitnącej śliwy, oraz dwa zasuszone irysy, mające stanowić ofiarę dla duchów opiekuńczych klanu Sugiatni. Obok nich, po obu stronach niskiego stolika[,] paliły się długie, wąskie kadzidełka. Obłoki białego dymu wiły się miękko ku górze, a następnie rozwiewały w powietrzu, napełniając pomieszczenie ciężkim, oddłużającym [kredyty oddłużenioweHuh ODURZAJĄCYM Wink wręcz zapachem opium. Samuraj przysiadł na piętach obok kobiety, jednocześnie składając jej lekki ukłon, który ona odwzajemniła po przez powolne skinie głowy. [do przeredagowania. Brzmi jak nieheblowana decha]
- Sata skarżyła się, że znowu nie zjadłaś śniadania - podjął Kenshiro, kiedy tylko podniósł głowę.
- Nie byłam głodna - oświadczyła spokojnie dama, patrząc prosto w twarz szwagra.
- Wczoraj wieczorem też ledwo co wzięłaś do ust - w głosie wojownika zabrzmiało coś na kształt powodowanego troską wyrzutu. - I z tego co mi wiadomo przedwczoraj także. Ponadto widać po tobie, że źle sypiasz.
Wdowa po panu Harumi zdawała się wyczuwać jego intencje. Spuściła wzrok, przysłoniła oczy powiekami i wykonując lekki ukłon, rzekła:
- Przecież nic mi nie jest. - Ponownie się wyprostowała. - Nie trzeba się o mnie martwić .
Słysząc to Kenshiro westchnął cicho.
- Obiecałem mojemu bratu, że dopilnuję, abyś była zdrowa. Przyrzekłem mu, że w czasie trwania żałoby zaopiekuję się tobą pani, oraz dziećmi. Tym czasem jestem zmuszony patrzeć, jak powoli się wykańczasz [doprowadzasz się do zguby/upadku].
- Nie potrzebuję opiekuna[.] - Głos Tamao zabrzmiał ostro - Poza tym uważam, panie, iż powinieneś wrócić do drugiego zamku. Pani Emiko musi czuć się bardzo samotna.
- Niedawno wysłałem list, w którym zawiadomiłem ją, że jestem zdrowy, oraz wyjaśniłem jaki obowiązek wobec brata ciąży teraz na mnie. Na pewno to zrozumie.
Spojrzała na niego z jawną przyganą. Nie rozumiała jak on mógł mówić w taki sposób o własnej żonie? Jak mógł oczekiwać czegoś podobnego od kobiety, która nie widziała męża przez całe dwa lata? I dlaczego mówił o tym tak, jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie? Harumi taki nie był. Chociaż wiele czasu spędzał na wojnie, to jednak nigdy nie zdarzyło się, aby coś zatrzymało go poza domem dłużej niż było to absolutnie konieczne. Nie oczekiwał od niej poświęcenia, którego nie potrafiłaby unieść, ani też nigdy świadomie nie zrobił niczego[,] co mogłoby ją zranić. Tamao w jednej chwili uświadomiła sobie to wszystko z przerażająca jasnością. Wspomnienia powróciły, wypełzły na wierzch z najdalszego schowka umysłu i tylko siła jej woli sprawiła, że nie chwyciły jej za gardło.[Bardzo spodobało mi się to zdanie] "Miałam szczęście" szepnęła w duchu "Miałam naprawdę wielkie szczęście. Zawsze o tym wiedziałam. Wiedziałam, że mam wyjątkowego małżonka. Jednak, mimo wszystko uważam, że po tak długiej rozłące każdy mężczyzna zrobiłby wszystko, aby jak najszybciej wrócić do domu i swojej kobiety. Tym czasem on nie okazywał wcale, jakoby tęsknił za tą, z którą przyszło dzielić mu życie. Wręcz przeciwnie. Dama odniosła wrażenie, że wypowiadał się o Emiko z pewnym lekceważeniem. Chociaż może tylko się jej wydawało? Nie była pewna.
- Pani, nie mogę cię teraz tak zostawić. Gdybym to zrobił, złamałbym własne słowo.
- Zwalniam cię z tego słowa. Naprawdę uważam, że powinieneś być teraz ze swoją żoną. - Wciąż patrzyła na niego spod lekko zmrużonych powiek, a jej głos brzmiał wyjątkowo zimno i władczo. Słysząc słowa bratowej, Kenshiro przypadł twarzą do podłogi.
- Błagam cię, pani - odezwał się lekko stłumionym, uniżonym, chociaż rzeczowym tonem, jaki dumnemu wojownikowi [co? Zjadłaś końcówkę zdania] - Nie odprawiaj mnie, pozwól mi wypełnić swój obowiązek. Proszę cię o to w imieniu mojego brata. Chyba nie sprzeciwisz się woli swego męża? - zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Jednocześnie jednak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że kobieta ta, może[,] jeśli zechce[,] odrzucić jego opiekę. W końcu ostatni rozkaz pana Harumi skierowany był tylko i wyłącznie do niego, nie do Tamao.
- Chciałby[m] też prosić cię, pani o to, żebyś bardziej uważała na swoje zdrowie. Co by było, gdyby klan stracił i ciebie?
........Przyglądała mu się przez jakiś czas. Nie spodziewała się podobnego obrotu sprawy. Nie chciała przecież obarczać nikogo swoją prywatną żałobą, ani tym bardziej martwić. Właśnie dlatego kontrolowała wszystko, co mogła w swoim zachowaniu kontrolować. Zmuszała się do tych kilku kęsów dziennie, do tych kilku godzin snu. Niestety, jak to zwykle bywa nie mogła na dłuższą metę [ta fraza nie pasuje do całości] walczyć ani z własnym organizmem, ani też tym bardziej z tym nieprzyjemnym, zimnym, szczypiącym uczuciem targającym boleśnie jej duszą. Duszą, która choć tkwiła w tym spokojnym, wyprostowanym i dumnym ciele, to jednak tak naprawdę przepełniona była rozmaitymi uczuciami i odczuciami. Te skrywane głęboko ciągle pulsowały, mieszały się ze sobą, zlewały w jedno, nagle wybuchały i zanikały. Tamao wciąż miała wrażenie, że jakaś dziwna siła rozrywa kruche ściany jej serca, a następnie coś ciężkiego i lepkiego zalewa ją całą. Zupełnie jak wezbrane po ulewnych deszczach wody wielkiej rzeki Aokuyami, zalewają okoliczne pola. [nie zalewaj Wink]
- Przykro mi panie, że utrudniam ci wykonanie zadania. - Ton damy na powrót stał się spokojny, jakby pozbawiony wszelkich emocji. - Proszę wybaczyć mi, że sprawiam takie problemy, ale proszę też o wyrozumiałość.
- Wiem[,] co czujesz. - Kenshiro nadal pozostawał z twarzą przy podłodze. - Ja czuję to samo. Straciłem brata, więcej[,] zmuszony zostałem do ścięcia mu głowy. - W jego słowa wkradła się jakby nuta żalu. - Nigdy tego nie zapomnę. Nie zapomnę wyrazu jego twarzy w chwili gdy mnie o to poprosił. Tego spokoju bijącego z jego oczu, tego poważnego tonu. - Odetchnął głęboko. Świst w jego gardle zdradzał jak bliski był płaczu.
........Na chwilę w kapliczce zapanowała cisza.
- Kenshiro-dono? - Chyba po raz pierwszy widziała go w takim stanie. Oczywiście, wiedziała jak głęboka więź łączyła jej nieżyjącego męża, oraz tego oto klęczącego obok niej mężczyznę. Nigdy jednak nie pomyślałaby, że samuraj z klanu Sugiatni, uzewnętrzni się przed kobietą, która nie była nawet jego kochanką. Tym bardziej, że ona nigdy nie zdecydowałaby się na podobny krok. Tymczasem mężczyzna opanował się. Wyprostował plecy i szerokim rękawem swojej szaty, otarł ostatnie przyczajone w kącikach oczu łzy.
- Nie tylko o tym chciałeś porozmawiać, prawda? - Kolejna dłuższa chwila ciszy została przerwana przez melodyjny, stanowczy głos damy.
- Istotnie. Jest jeszcze coś. Jak wiadomo nasz sojusz z klanem Ashida wygasł w chwili śmierci mojego brata. Pan Akinori na pewno poprosi nas o jego odnowienie, lecz w zaistniałych okolicznościach, nie jestem pewien, czy byłoby to dobrym krokiem.
Spojrzała na niego pytająco.
- Praktycznie rzecz ujmując środkowe tereny naszego kontynentu, uległy już Murahitom. Isamo bez większego trudu zdobył warownię w górach Chunzu, zdobędzie i Erikawę, to więcej jak pewne. A jak już ją zdobędzie, ruszy na zachód. Lepiej więc zamiast wysyłać tam wojska, wzmocnić własną obronę. Lecz, niestety odłoży to w czasie zemstę za śmierć mojego brata, o czym Hiroshi nie chce słyszeć.
- I rozumiem panie, że miałabym go przekonać do twych racji? - zapytała Tamao, lekko unosząc brwi. Ten gest, w połączeniu z chłodnym tonem zdradzał, iż nie podoba się jej to, co właśnie usłyszała.
- Rozumiem twoje opory pani, jednak pragnę zauważyć, że nasz nowy pan wciąż jest dzieckiem. Postępuje więc jak dziecko, kierując się bardziej afektem niż rozumem, dlatego nie dociera do niego, że teraz potrzebujemy przede wszystkim czasu, który możemy zyskać...
- Poprzez wystawienie na pożarcie naszych sojuszników - dokończyła cierpko.
- Byłych sojuszników. Z resztą[,] musimy myśleć o tym, co dla nas najlepsze.
- A nie powinno być odwrotnie? Nie powinniśmy za wszelką cenę starać się, aby Isamo zatrzymał się na przedmurzach Erikawy?
- Z naszymi dzisiejszymi siłami będzie to raczej dość trudne. Zwłaszcza, że Ashida mieli tylko niecałą zimę, na zebranie tego, co jeszcze z nich zostało.
- A Murahito? Oni chyba także nie są niezliczani.
- Zmobilizowali najemników, a poza tym Pan Masahiro zapewnia swojemu bratankowi regularne posiłki. Wieść gminna niesie, że jego prowincja została przerobiona na obóz wojskowy, gdzie każdy[,] nawet byle chłop[,] umie posługiwać się mieczem. Mają więc z czego rekrutować.
Kobieta przez chwilę milczała, a na jej twarzy pojawił się wyraz głębokiej zadumy. Wreszcie powoli skinęła głową.
- Pamiętaj jednak, że decyzja w dalszym ciągu należy do Hiroshiego. I tylko do niego.

*
........Hisako pochylała się nad niskim, dębowym stolikiem. W ręku trzymała pędzel do kaligrafii, który powoli przesuwał się po leżącej na blacie kartce papieru. Grube, niezbyt płynne[,] czarne linie, tworzące poszczególne znaki, powoli układały się w krótki[,] smutny wierszyk. Dziewczyna postawiła kolejną poziomą kreskę, po czym energicznym ruchem odłożyła, a właściwie [wywal] odrzuciła pędzel. Ten upadł na leżącą na podłodze matę, brudząc ją tuszem. Ujęła kartkę w obie dłonie, szybko przeleciała wzrokiem po nakreślonych znakach, a chwilę potem zmięła papier w dłoniach i z westchnieniem irytacji, odrzuciła za siebie. Biała kulka upadła na posadzkę, tuż obok innych podobnych bryłek, których wiele walało się teraz po niewielkim, jasnym pokoiku. Przez pół przeźroczyste, wychodzące na kamienny ogródek białe, przesławne [a czego te ściany dokonały o.O PRZESUWANE?] ściany, wpadały do pomieszczenia promienie południowego słońca. Księżniczka raz jeszcze westchnęła cicho, zanim podniosła pędzel z podłogi i z kwaśną miną sięgnęła po kolejny czysty arkusz. Nie mogła się skupić. Myśli w jej głowie wirowały, mieszały się ze sobą, zmieniały w cały chór przekrzykujących się wzajemnie głosów, prowadzących ze sobą ożywioną dyskusję. Niektóre z nich materializowały się nagle w postaci westchnień, oraz narastającego wzburzenia. Po raz kolejny pochyliła się nad stolikiem, po raz kolejny na białej, czystej papierowej powierzchni pojawiły się nie najzgrabniejsze, delikatnie mówiąc [wywal] czarne kreski.
........Pierwsza córka rodu Sugiatni nigdy nie wykazywała zbyt wielkich uzdolnień w dziedzinie kaligrafii czy poezji. Jej ręce, doskonale przystosowane do trzymania i wymachiwania naginatą, zmieniały się w dwie, odrętwiałe gałązki, ile razy przyszło jej brać w nie przybory do pisania. Oczywiście, ściągała tym na siebie gniew nauczycielki pociągający za sobą rozliczne kary. Niestety, nawet one nie przyczyniły się do wzrostu kaligraficznych zdolności księżniczki. Tym bardziej, iż ona sama zdawała się tym zupełnie nie przejmować. Nigdy nie lubiła tych lekcji. Nie znosiła żmudnych, trwających całymi godzinami ćwiczeń, od których bolał ją kark i nadgarstki, a całe ciało sztywniało z powodu długiego siedzenia w niewygodnej pozycji. Pewnie właśnie dlatego nigdy się do nich specjalnie nie przykładała i teraz przyszło jej za to zapłacić. Bo oto nastał dzień, w którym ta żywiołowa, czarnowłosa nastolatka zapragnęła za wszelką cenę wyrazić swoje przemyślenia i uczucia, [zbędny przecinek] w piękny, poetycki sposób. Przy czym równie mocno zależało jej zarówno na treści, jak i na formie. Niestety. Dziś pisanie szło jej jeszcze gorzej niż zwykle, a to[,] co udało się jej nakreślić, do pięknych rzeczy na pewno się nie zaliczało. Rozbiegane myśli nie pomagały ani trochę niewprawnym, odrobinę roztrzęsionym z powodu złości i smutku dłoniom. W końcu z rezygnacją odłożyła pędzel, a na podłodze wylądowała kolejna pomięta kartka. Z brązowych oczu dziewczyny pociekły łzy. Dlaczego, dlaczego to wszystko tak się potoczyło? Czemu jej ojciec musiał się zabić, a brat przejąć przywództwo nad całą rodziną, oraz wszystkimi wasalami, akurat teraz, kiedy nie jest jeszcze na to gotowy? Objęła się mocno przesuwając palcami po przed ramionach. Zacisnęła powieki. Przez ostatnie dni, na przemian wzbierały w niej żal i wściekłość. Miała wrażenie, że jednocześnie coś bardzo mocno ściska jej serce, próbuje rozerwać je na strzępy, kąsa i drapie, zadając jej przy tym potworny, niemal fizyczny ból. Czuła jak stopniowo pękają w niej kolejne tamy, przez które przewalał się wartki strumień jakieś gęstej, chłodnej mazi. Przelana maź momentalnie wysychała, tworząc wokół duszy dziewczyny twardą niby kamienną powłokę, w której gładką powierzchnie[ę] wciąż uderzały kolejne fale nieprzyjaznych, destrukcyjnych uczuć. Podciągnęła kolana pod klatkę piersiową i wtuliła w nie twarz. Dawno nie czuła się tak źle, nie odczuwała podobnych emocji, a krew w jej żyłach nigdy tak gwałtownie nie pulsowała. Tłumiona dotychczas złość stopniowo narastała. Powoli ogarniała cały umysł dziewczyny, odbierała zdolność logicznego rozumowania, zaciskała mocno nie tylko jej pięści, ale także zęby. Gniew ten [wywal] ewoluował dalej, z gwałtownej, odczuwanej w przypływie chwili wspomnień emocji, zmieniał się w jednolitą srogą nienawiść. Ta zaś sprawiała, że w brązowych[,] figlarnych oczach młodej księżniczki, pojawiał się lodowaty, złowieszczy blask. Nigdy nie należała do osób szczególnie pokornych, nie zamierzała biernie podawać się losowi, czekać na to, co on przyniesie. Teraz także nie chciała siedzieć bezczynnie w tym pokoju, ani też oddawać się zwyczajowej żałobie i modlitwom. O wiele bardziej wolałaby wepchnąć swoje tanto prosto w gardło wrogiego generała. Niestety, tego właśnie zrobić nie mogła, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Mimo to, jak tylko myśli dziewczyny zwróciły się w stronę postaci Isamo, wszystkie jej mięśnie napięły się w nagłym przypływie chęci mordu. Och! jaka szkoda, że urodziła się dziewczyną. Istotą z założenia słabszą i jakby stworzoną do uległości, kimś, kto musi czekać na decyzje innych, nie mogąc przy tym powiedzieć słowa sprzeciwu. Kimś, kto nie może oficjalnie wygłosić swojego zdania, kimś, kto praktycznie nie liczył się w oficjalnym życiu politycznym, chyba, że inni zadecydowali inaczej.
........Z pasją uderzyła dłonią w podłogę, jednocześnie przeklinając w duchu wszystkie wojny świata oraz przy okazji ten okropny kodeks honorowy, któremu jej rodzina zawsze była tak wierna. I oto co ich za tę wierność spotyka. Jakie to wszystko jest niesprawiedliwe! Niespodziewanie poczuła jak jakaś wielka gula staje jej w gardle, oczy napełniają się łzami, a usta otwierają się w spazmatycznym, stłumionym krzyku. Nawet nie próbowała z tym walczyć, po prostu posłuszna rozkazowi własnego ciała osunęła się na ziemię, zwinęła w kłębek i zaczęła głośno płakać. Żal, gniew i bezsilność wreszcie zdołały ją pokonać, sprowadzając na nią nie tylko łzy, ale też zmęczenie. To wszystko sprawiło, że pomiędzy światem, a młodą księżniczką utworzyła się jakaś dziwna, półprzepuszczalna bariera. Bariera, która odbiła wszelkie dźwięki, stłumiła wszystkie pozostałe bodźce, sprawiając, że dla lezącej bezwładnie na podłodze dziewczyny czas jakby się zatrzymał.

*
........Usłyszała coś. Niewyraźny, cichy dźwięk, tak podobny do dochodzącego z oddalali ludzkiego głosu, w którym słów jeszcze nie da się rozróżnić. Poczuła ziemny podmuch marcowego wiatru i odruchowo skuliła się jeszcze bardziej, instynktownie przesunęła dłońmi po ramionach, aby je rozgrzać. Nadal płakała. Łzy obficie płynęły jej po policzkach, a opuchnięte gardło sprawiło, że przełykanie stało się nieznośnie bolesne. Otworzyła usta, aby zaczerpnąć powietrza, a wówczas zaniosła się lekką czkawką. Podźwignęła się do pozycji siedzącej [usiadła]. Zimno wokół niej wciąż narastało, dziewczyna czuła jak cała pokrywa się gęsią skórką. Wciąż rozcierała ramiona dłońmi, mając głowę wtuloną po między barki, nogi podciągnięte do klatki piersiowej. Siedziała nieruchomo z zamkniętymi oczami, zwrócona plecami do drzwi wychodzących na ogród.
........Nie mogła więc zobaczyć jak jedna z tych papierowych ścianek odsuwa się powolutku, a do pomieszczenia wkracza jakaś mglista postać. Nie mogła nic usłyszeć, gdy tamta bezszelestnie zbliżyła się do niej i wbiła w swój wzrok w plecy nastolatki. Zimno wzmogło się jeszcze bardziej, Hisako zaszczękała zębami, ale nie poruszała się. Stojąca za nią postać położyła dłonie na jej ramionach. Lodowaty dreszcz wstrząsnął całym ciałem dziewczyny, sprawił, że drgnęła gwałtownie i podskoczyła w miejscu.
- Hisako-chan.
Na dźwięk tego głosu jakby zamarła, na chwilę zapominając o wszystkim, także o panującym w pokoju chłodzie. Powoli obróciła głowę i przesunęła w górę prawą dłoń, aby dotknąć palców tego, kto znajdował się za nią.
- Ojcze - szepnęła i otworzyła oczy. Szybko jednak zamknęła je z powrotem i przerażona poderwała się na równe nogi. Oto miała przed sobą, wysokiego, barczystego mężczyznę [Kandaro, Ty wiesz już co Wink], w białej jedwabnej, pobrudzonej zakrzepłą krwią szacie. Z rozciętego brzucha zjawy wysypywały się wnętrzności, a głowa przyczepiona do szyi jedynie cieniutkim pasmem skóry, opadała smętnie na piersi. Czarne, splątane włosy zasłaniały twarz. W jednej chwili dziewczyna poczuła jak robi się niedobrze, jak opuszcza ją cała odwaga. Oddech nagle przyśpieszył, a ciało wzdrygnęło się z obrzydzeniem, jednocześnie wykonując gwałtowny skręt, celem uwolnienia się z uścisku upiora. Na próżno. Zimne, niematerialne palce coraz mocniej zaciskały się na ramionach księżniczki, obierały jej siły. Stopniowo ogarniała ją coraz większa słabość, ale mimo to, nie zaprzestała walki. Rozpaczliwie szarpnęła się, rzuciła do przodu, otworzyła szeroko usta. Zachłysnęła się nadmierną ilością powietrza, która dostała się do jej ciągle zbyt spuchniętego gardła, wydając z siebie, cichy, urywany krzyk przerażenia.

*
........- Hisako-dono! - Głos dochodził do niej jakby z oddali, jakby ze snu.
- Hisako! - Wołanie powtórzyło się. Tym razem usłyszała je nieco wyraźniej. Poczuła, że ktoś potrząsa nią nerwowo. Z trudem rozwarła sklejone ciężką, gęstą mazią [za dużo mazi w tak krótkim tekście. Poszukaj sobie...] powieki. Wydała z siebie ciche westchnienie. Nie od razu dotarło do niej co się stało, niepewnie rozejrzała się po pomieszczeniu, jakby nie wiedziała gdzie jest. Obraz wciąż jeszcze był zamazany, a sylwetka pochylającego się nad nią wysokiego, barczystego mężczyzny zamajaczyła niczym duch. Jego ciche słowa nadal zdawały się dochodzić z oddali, lub za grubej zasłony, lecz umysł dziewczyny zaczynał już powoli kojarzyć poszczególne fakty.
- Stryju - jęknęła zachrypniętym, nabrzmiałym od płaczu tonem. - Co ty tutaj robisz?
- Przechodziłem obok i usłyszałem jak krzyczałaś przez sen - wyjaśnił uprzejmie samuraj, przyciągając bratanicę do siebie. Dopiero teraz pojął jak bardzo była rozdygotana. Zadrżała lekko w jego ramionach.
- Już dobrze - powiedział uspokajająco. - Powinnaś się położyć. Masz gorączkę. Zawołam twoją służącą...
........Nieoczekiwanie księżniczka odwzajemniła uścisk, mocno zaciskając dłonie na plecach mężczyzny. Wręcz wbiła palce w materiał jego szarej szaty.
- Proszę, zostań chwilę ze mną - wyduszała wciąż jeszcze nie swoim głosem - To... naprawdę było straszne.
- Ale co? - dopytywał się cierpliwie Kenshiro.
Westchnęła cicho, oderwała się od stryja, a on pomógł się jej ułożyć na podłodze.
- Nieważne - skwitowała krótko - To był tylko sen- podsumowała już swoim zwykłym głosem.


łał.
Tekst wywołuje emocje, widać, że nad nim pracowałaś. Czytałam z zapartym tchem. Och i ach Wink

A teraz nie obrastaj w piórka i wstawiaj następną część :*
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#18
"- Tak, Kenshiro-dono [o, tego dodatku nie kojarzę. Co to oznaczało?]" - Dono to takie bardzo oficjalne określenie na pana/panią, współcześnie używane tylko w korespondencji urzędowej. Tutaj użyte w celu zasygnalizowania podobnego statusu rozmawiających. (Taki wielkopański zamiennik dla "san")

"łał.
Tekst wywołuje emocje, widać, że nad nim pracowałaś. Czytałam z zapartym tchem. Och i ach"

Dzięki Blush

"A teraz nie obrastaj w piórka i wstawiaj następną część :*"

Spoko to mi nie grodzi. Po pierwsze mam alergię, po drugie rozdział VI napisał się w jakiś 3/5 i zablokował... ;/

A rozdział IV jak odblokuję i skończę przynajmniej brudnopis VI. (Bo muszę mieć coś na przód i już, a jedna cześć zapasy to mało)
W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz
#19
[...]
W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz
#20
Nareszcie znalazłam chwilę, by zabrać się do Twojego tekstu. I nie żałuję Wink

(27-12-2011, 01:45)Kandara napisał(a): Rozdział VI ruszył się z miejsca. Co prawda została mi jeszcze jedna scenka plus korekta, jednak mimo wszystko wrzucam ostatnią w tym roku część...
Rozdział IV

........Hiroshi siedział samotnie pośród niewielkiego, na wpół martwego jeszcze ogrodu na tyłach rodowej posiadłości. Za plecami miał dość wysoki, otynkowany na biało i pokryty jasną dachówką mur wewnętrzny. Jego ściany prostokątnie ogradzały to miejsce, oddzielając je tym samym od reszty warowni. [coś mi w tym opisie zgrzyta...] Zapewniało odrobinę intymności każdemu, kto z jakiegokolwiek powodu zdecydował się tu przybyć. Sam ogród zaś był tak mały, że sprawiał wrażenie własnej miniaturki. Miał zaledwie siedem kroków długości i cztery szerokości, to też [łącznie] niewiele się w nim mieściło. Nad malutką, eliptyczną, obłożoną okrągłymi kamieniami sadzawką, zajmującą prawy kąt tego przybytku [użyj innego określenia], rósł niewysoki, ale mocno rozgałęziony klon o pniu cienkim jak wiosło galernika. W przeciwległym rogu znajdowała się zaś niewielka, półokrągła rabatka, z wolna pokrywająca się podłużnymi, zielonymi listkami i łodyżkami hodowlanych [wywaliłabym] irysów. Pomiędzy tym wszystkim posadzono [wedle mojej nikłej, botanicznej wiedzy, trawę się sieje, a nie sadzi] trawę. Wątłe, szarozielone o tej porze roku źdźbła, kładły się smętnie na twardej, ciemnoszarej glebie.
........Chłopiec westchnął cicho. Spojrzał na leżącą na jego kolanach obnażoną katanę, o mocno porysowanym, wyszczerbionym ostrzu i z szacunkiem ujął ją w obie dłonie. Rękojeść obleczona była jedwabną, wyblakłą już nieco, zieloną wstążką, a stara, wysłużona klinga dawno się wyszczerbiła. Upodabniało to broń do nic nie wartej, zniszczonej zabawki wieśniaczego dziecka, wrażeniu temu przeczyła jednak okrągła, misternie rzeźbiona tsuba. Młodzieniec ostrożne uniósł miecz na wysokość twarzy, aby móc dokładniej przyjrzeć się zdobieniom pokrywającym gardę i westchnął raz jeszcze. Powoli obrócił katanę wokół własnej osi, po czym obejrzał uważnie wszystkie wyżłobienia i wybrzuszenia znajdującej się z drugiej strony mosiężnego koła. Na jednym ze zdobień zatrzymał swój wzrok odrobinę dłużej. Był to rozłożysty, wpisany w podwójny okrąg irys, górujący ponad trzema źdźbłami traw - mon klanu Sugiatni. Przed ponad pięciuset laty ówczesny cesarz nadał go osobiście założycielowi rodu. Ponadto na znak przyjaźni podarował mu także ten miecz. Hiroshi bardzo dobrze znał tę historię, słyszał ją przecież setki razy z ust ojca. Po raz pierwszy jednak miał zaszczyt trzymania tej legendarnej broni w swoich rękach. Nic więc dziwnego w tym, że z [Huh] drżał z przejęcia. Symbol najwyższej władzy w rodzinie należał teraz do niego i tylko on miał prawo go dotykać. Każdy inny zapłaciłby za to życiem. Jak tylko uświadomił sobie ten fakt, po jego plecach przeszły potężne [wywaliłabym] ciarki, bo jednocześnie zrozumiał też, że to on musiałby wydać ten okropny wyrok. "Ale przecież nic podobnego się nie zdarzy" - uspokoił się szybko - "W końcu nikt nigdy nie próbował nawet takiego czynu."
........Powoli odłożył katanę z powrotem na kolana, a następnie sięgnął dłonią po znajdującą się obok niego prostą, drewnianą pochwę. Ostrożnie wsunął do niej wystrzępioną klingę i znów odpłynął w krainę swoich rozważań.
........Nie czuł się dobrze. Od tamtego, [zbędny przecinek] strasznego dnia, [zbędny przecinek] nie przespał spokojnie ani jednej nocy. Sen co prawda zawsze miał lekki, ale w ciągu ostatniego tygodnia, codziennie budził się gwałtownie mniej-więcej trzy godziny przed świtem. Nie mogąc zaś ponownie zasnąć, wiercił się na posłaniu aż do wschodu słońca. Co gorsza dwa razy zdarzyło się, że podczas tych nagłych przebudzeń cicho płakał skryty w najciemniejszym kącie pokoju. A wówczas słyszał wręcz, jak wszystko w jego duszy krzyczało. Krzyczało przeraźliwym, rozdzierającym krzykiem, który go paraliżował, obezwładniał, sprawiał, że gardło ściskało mu się tak boleśnie, że chwilami niemal tracił mowę. Jednocześnie miał wrażenie, że jego żyły oprócz krwi wypełnia dodatkowo jakiś ciepły, ale nie gorący płyn. Płyn ten z kolej rozlewa się wokół umysłu i serca, przyprawiając tym samym niemalże całe ciało o dziwne dreszcze. Gdy zamykał oczy, świat tańczył dookoła niego, a usta poruszały się bezgłośnie. Coś w jego wnętrzu zdawało się zaś dziwnie wić, a to kurczyć się, a to rozwijać, spłycając tym samym jego oddech i odbierając mu wszelkie siły. Zaciskał wówczas dłonie w pięści, a myśli błyskawicznie kierował na inne tory, ale mimo to tamto uczycie narastało. Chwytało go za żołądek, przywoływało na usta niemiły smak i pośrednio przyczyniało się do tego, że na policzkach chłopca pojawiał się rumieniec wstydu.
........Nie mógł się przecież bać! Nie wolno mu było dopuszczać do siebie tego destruktywnego, okropnego, niehonorowego uczucia, które przystoi jedynie chłopom [kapitalne!]. A on przecież nie był chłopem. Był samurajem. Więcej. Był daimyo. Miał w w [Huh] swoich rękach nie tylko zabytkowy[,] cesarski miecz, wykuty przez jednego z najznamienitszych dawnych mistrzów płatnerstwa, ale także los swojego rodu i całej prowincji. Dlatego powinien zachowywać się godnie. Być zawsze spokojnym i opanowanym, surowym kiedy trzeba, zdecydowanym. Na twarzy mieć maskę stanowczości i obojętności, skutecznie przykrywającą wszelkie jego myśli, uczucia, zgryzoty i niepewności. Powinien być jak skała, twardy, niewzruszony, budzący respekt pośród swoich wrogów i szacunek pośród podanych. Powinien... Od tego co powinien, a co nie, kręciło mu się w głowie, ale niestety, po mimo iż w ciągu ostatniego tygodnia powtarzał to sobie setki, a może nawet tysiące razy, to jednak nie potrafił się do tego dostosować. Czuł jak przytłacza go ciężar odpowiedzialności. Nie, stanowczo nie czuł się na siłach, aby go udźwignąć, wszak tak mało jeszcze wiedział, tak niewiele przeżył. Jego umysł i serce w dalszym ciągu pozostawały takie dziecinne. Wiedział o tym wszystkim. Doskonale zdawał sobie sprawę z własnej niedojrzałości, wszelkich swoich braków i bardzo, ale to bardzo się ich wstydził. Powoli uniósł oczy ku niebu.
- O wszystkie miłosierne duchy mojego rodu i bogowie niebios, błagam was, dajcie mi rozum! - wyszeptał uroczyście[.] - Pozwólcie mi też pomścić ojca. - Kiedy wypowiadał ostatnie słowo, coś bardzo mocno ukłuło [serce nie było KUTE w kuźni, było KŁUTE czymś, np szpilką.] go w serce. "O tak." - powtarzał sobie raz po raz w duchu. "To zemsta jest teraz moim najważniejszym obowiązkiem. Dlatego winien jestem ją wykonać jak najszybciej. Bo czy istnieje jakaś wyższą powinność syna wobec ojca?" - ponownie skierował swoje spojrzenie na miecz. - "Aby dobrze wypełnić ten obowiązek, muszę zaś wykonać go jak najszybciej" - ciągnął dalej w myślach swój monolog - "Dlatego właśnie potrzebuję tej wojny, potrzebuję tej wyprawy i potrzebuję nowego sojuszu z Ashida. Nieważne co mówi stryj, on tego nie rozumie."
........"Nie, mylisz się" - odezwał się jakiś inny głos z tyłu jego głowy, "on właśnie rozumie to doskonale. Czy w całej swojej bucie, nie widzisz, że ten człowiek stara się przede wszystkim ratować ród? Zemsta przecież ci nie ucieknie." Westchnął cicho. Myśli te przyprawiały go o pulsujący ból skroni i gwałtowniejsze uderzenia serca. Z jednej strony był pewien, że dobrze postąpił podejmując taką, a nie inną decyzję, z drugiej wciąż obawiał się o to, co mogłoby się stać podczas planowanej wyprawy. "Jeśli przegram będzie to oznaczało upadek klanu, nic już bowiem nie zatrzyma niszczącego pochodu Murahitów. To ryzykowna gra, ale... przecież nie mogę postąpić inaczej, na bogów!" Odetchnął głębiej. Tutaj, w małym, odizolowanym ogródku szukał spokoju, ale nie znalazł go. Przeciwnie, czuł jak jego duszę i umysł bombardują tysiące sprzecznych uczyć, rozważań i emocji. Nie potrafił odsunąć ich od siebie.
........Przeniósł spojrzenie czarnych, migdałowych oczu z katany na sadzawkę. Dwa, [zbędny przecinek] duże[,] czerwone karpie pływały spokojnie tuż pod powierzchnią wody, od której odbijały się słabe promienie marcowego słońca. Chłopiec przyglądał się im przez jakiś czas. Kiedyś to wystarczało, aby się uspokoić jego myśli, rozwiać obawy i ukoić nerwy. Dziś jednak przypatrywanie się zataczającym wielkie koła, kolorowym rybką [łomatkoboskoczestochowsko! o.O narzędnik l. poj.: kim? czym? rybką, celownik l. mn.: komu? czemu? rybkOM, i to właśnie nas interesuje.Popraw sobie tego babola.], wcale mu nie pomagało.
........- Hiroshi-sama? - usłyszał cichy, kobiecy głos. Nie zareagował, nadal bez większego zaangażowania spoglądał na oczko wodne, nawet nie skinął dłonią.
- Panie? - klęcząca obok na wpół uchylonej furtki, zgięta w głębokim ukłonie Sata nie podawała się. - Przepraszam, ale...
W końcu podniósł na nią oczy.
- Tak? - zapytał zły, że zakłócono jego rozważania[.] - czego chcesz?
Służąca skłoniła się jeszcze niżej i znów się odezwała, jej głos brzmiał niepewnie, jakby boleśnie.
- Najmocniej przepraszam, ale pani kazała powiadomić pana o tym, że księżniczka...
- Moja siostra? - Chłopiec poczuł jak przeszywa go lekki niepokój - Czy coś stało się mojej siostrze?! - wydusił zrywając się z ziemi. Błyskawicznie podbiegł do drewnianej furtki, odtworzył ją szerzej i minął wciąż kłaniającą się służącą, nie czekając nawet na jej odpowiedź. Coś z pewnością było nie tak, wiedział to, chociaż nie potrafił jednoznacznie określić co.

*
........Hisako leżała spokojnie na futonie i zamglonymi, niewidzącymi oczami wpatrywała się w drewniany sufit. Twarz miała pobladłą, usta niemal białe, lekko drgające, a na jej rozpalonym gorączką czole spoczywała wilgotna szmatka. Tuż obok posłania, dokładnie za głową księżniczki, stała niewielka, okrągła, jasno pomarańczowa wypełniona wodą miska, przez cembrowinę, której przewieszono dodatkową szmatkę z jasnej bawełny [znowu zaczynasz przeprzymiotnikowywać]. Nieco dalej, od strony ogrodu[,] ustawiono niski, beżowy parawan, osłaniający posłanie dziewczyny przed chłodem, [zbędny przecinek] oraz wszelkimi niepożądanymi spojrzeniami.
........Nieopodal tego wszystkiego czuwała filigranowa[,] młoda służąca o sercowatej twarzy z niskim czołem i wyraźnie zarysowanymi policzkami. Nad dużymi, otoczonymi przez długie, czarne rzęsy migdałowymi, oczami o barwie bardzo ciemnego brązu widniały, cienkie, naturalne brwi. Poniżej znajdował się mały, lekko zaokrąglony nos oraz pełne, blado czerwone usta. Jej czarne, sięgające do pasa włosy były związane z tyłu białą wstążką. [za szkolny ten opis. Stać Cię na więcej] Dziewczyna siedziała na piętach, obok posłania swojej pani i uważnie przyglądała się chorej, starając się odgadywać jej życzenia. Od czasu do czasu zmieniała zimny kompres na czole księżniczki, zwilżała jej usta, poprawiała włosy. Minę miała poważną, ruchy powolne, delikatne, niemal niezauważalne, oczy smutne, dziwnie błyszczące.
........Nie rozumiała, nie była w stanie pojąć tego, jak to się stało, że w tak krótkim czasie jej pani rozchorowała się aż tak poważnie. Przecież jeszcze dziś rano, kiedy pomagała jej przy ubieraniu się, księżniczka klanu Sugiatni, zdawała się być okazem zdrowia. Jedyną zauważalną zmianę w jej zachowaniu stanowił zaś fakt, że panienka nie tryskała już taką energią i entuzjazmem jak wcześniej. W zaistniałych okolicznościach nie było to jednak niczym niezwykłym. Poza tym, pan Kenshiro który przywołał ją tu, przed niespełna trzema godzinami wspominał jedynie o niewysokiej gorączce. Gorączce, która pojawiła się niespodziewanie i najprawdopodobniej minie sama, po kilku godzinach snu i paru filiżankach gorącej herbaty. Jakież więc było ich zdziwienie, gdy po przekroczeniu progu pokoju panienki Hisako, ujrzeli bezwładnie leżącą na podłodze, nieprzytomną dziewczynę o bardzo bladych policzkach i czole gorącym jak rozpalone węgle.
........Służąca na wpół zmrużyła oczy, marszcząc lekko brwi. Nie miała pojęcia, jaka choroba rozwija się tak szybko, że niemalże w jednej chwili zamienia młodą, silną, zdrową osobę w obłożnie chorego, gorączkującego, na wpół świadomego pacjenta. Wciągnęła głośno powietrze, a potem równie głośno wypuściła je przez usta.
........"Czy to jest zaraźliwe?" - spytała w duchu samą siebie - "Co będzie, jeśli choroba przejdzie na mnie? Czy to bardzo boli? Czy na to się umiera?" Odpowiedzi na niektóre z tych pytań usiłowała odnaleźć w pergaminowej twarzy leżącej nieruchomo, milczącej księżniczki. Ta musiała przed chwilą zasnąć, bo oczy miała zamknięte, a oddech wyrównany i spokojny, pomimo wciąż utrzymującej się wysokiej gorączki. [bardzo często powtarzasz wyraz "gorączka"] Pokojówka staranniej okryła ją jedwabną, zielonkawą kołdrą, chcąc jak najlepiej wypełnić swój obowiązek. Chociaż w głowie dziewczyny wciąż rodziły się natarczywe pytania dotyczące tej dziwnej choroby, [choroba też jest w co drugim zdaniu] to jednak nie bała się jej. Była tylko ciekawa, niestety z oblicza chorej nie dało wyczytać się absolutnie nic. "Biedactwo" - pomyślała ze szczerym, pozbawionym litości współczuciem i westchnęła przeciągle. Jej także nie było lekko w nowej sytuacji. [za dużo zaimków w tym akapicie]
........W tym samym momencie, w którym po raz kolejny miała zmienić okład na czole panienki, odsunęła się jedna ze znajdujących się od strony korytarza ścianek shoji. Spojrzała w tamtym kierunku i spostrzegła, jak do pokoju wchodzą dwie postacie. Jedną z nich była drobna, ubrana na biało kobieta, której czarne włosy spięte były na karku w gruby węzeł. Kobiecie towarzyszył wyższy od niej o głowę szczupły, starszy, mężczyzna o szpakowatych czarnych oczach [doprawdy, pomimo mojej chorej wyobraźni, nie jestem w stanie zwizualizować sobie szpakowatych oczu... Chyba jakaś literówka Ci się wdarła.] i gładko ogolonej, owalnej twarzy, pooranej niezbyt licznymi, ale głębokimi zmarszczkami. Osobnik ów [a co to? Canis Lupus w zoo? Gadałyśmy już o tym, to nie magisterka Wink] miał na sobie luźną, szarą szatę, zasznurowaną pod szyją kilkoma tasiemkami, proste spodnie w tym samym odcieniu oraz białe tabi. Natychmiast przyciągnęła głowę do tatami, którymi wyłożone było całe pomieszczenie i pozostała tak, dopóki nie usłyszała stanowczego, władczego i jak zawsze spokojnego głosu kobiety:
- Dziękuję ci Kumiko, możesz teraz odejść, do czasu aż znowu cię wezwę.
- Tak, pani. - Pokojówka podniosła się i po cichutku opuściła pomieszczenie przechodząc przez prowadzące do ogrodu drzwi.
........Nie zdążyła jednak nawet wsunąć stóp w swoje słomiane zori, kiedy na werandzie, obok miejsca, w którym właśnie stała, pojawił się zdyszany Hiroshi. Czym prędzej przerwała rozpoczętą czynność i padła na kolana, aby oddać mu należny pokłon, lecz chłopiec nie zwrócił na nią żadnej uwagi. Gwałtownym ruchem odsunął shoji i zanim dziewczyna pojęła, co młody dziedzic klanu ma zamiar zrobić, ten wpadł już do pokoju.
- Siostro! - zawołał opadając na podłogę, tuż obok rozłożonego parawanu - Co... - chciał zapytać, "co ci się stało", ale urwał, zobaczywszy w pokoju matkę, oraz klęczącego z pochyloną głową lekarza. Zdumiony, odrobinę zdezorientowany i zaniepokojony jeszcze bardziej niż wcześniej, wybąkał nieskładne, ciche przeprosiny, zupełnie nie przystające osobie o jego pozycji. Następnie wycofał się śpiesznie, czując jak płoną mu policzki. Taki wstyd! Był głową rodziny, a postępował się jak małe dziecko, nieznające elementarnych norm wychowania i etykiety. Co więcej, zachował się tak w obecności własnej matki, osoby, będącej dla niego najwyższym i wciąż niedoścignionym wzorem opanowania.
........Nadal klęcząca na werandzie służąca spostrzegła jego zakłopotanie. Natychmiast upuściła nisko głowę, aby ukryć szeroki, bezczelny uśmiech rozbawiania, który mimowolnie pojawił się na jej ustach. [Kapitalne!]

*
........- I co powiesz, Jiro-san? - zapytała Tamao, po tym jak lekarz skończył wreszcie badać nieprzytomną dziewczynę. - Co dolega mojej córce? - Głos jak zawsze miała spokojny, jednakże jej oczy wypełniała głęboka[,] matczyna troska. Mężczyzna nazwany [wywalamy] Jiro, od dwudziestu paru lat [od przeszło dwudziestu lat]pełniący funkcję nadwornego lekarza głównej rodziny klanu Sugiatni, bezradnie opuścił ręce i pokręcił głową.
- Przykro mi pani, ale nie potrafię tego stwierdzić - odparł zmartwiony nie na żarty. - To wszytko jest bardzo dziwne, a objawy nie pasują do żadnej znanej mi choroby. Możliwe, że się czymś zatruła, jednak... - spuścił pokornie wzrok[.] - Z tego, co wiem, to raczej mało prawdopodobne. A ponieważ nie jestem pewien, co dolega księżniczce, niewiele mogę dla niej zrobić... Niestety, możemy tylko czekać i ewentualnie się modlić.
- Kenshiro wspominał, że była jakaś dziwna, jakby wystraszona, czy to może być od tej dziwnej choroby? - Dama niewiele sobie robiła z rozpaczliwych gestów starego medyka.
- Nie wiem - przyznał szczerze[.] - Czytałem co prawda o podobnych przypadkach, ale nigdy jeszcze nie zetknąłem się z czymś takim. A już na pewno nigdy nie spotkałem się z tak szybkim postępem, chyba że faktycznie w grę wchodzi trucizna, ale jak już mówiłem wątpię w to. Z resztą nawet wtedy nie wszystkie objawy się zgadzają... Żadna, żadna z opisanych nie działa w taki sposób, nawet te, które zniewalają umysł. Po za [łącznie] tym[,] w tym zamku nie ma nikogo, kto chciałby otruć księżniczkę.
- Tak - Tamao przysiadła na piętach, obok posłania córki - dziękuję, możesz już iść, chcę zostać z nią sama.
- Tak pani. - Starszy mężczyzna ukłonił się i wycofał przez te same drzwi, przez które wcześniej wszedł tutaj razem ze swoją panią. Dama odprowadziła go wzrokiem, kiedy zaś upewniła się, że medyk naprawdę odszedł, pogłaskała delikatnie długie, rozpuszczone, starannie ułożone na kołdrze włosy śpiącej.
- I na co nam przyszło? - spytała żałosnym szeptem, którego o dziwo nawet nie starała się kontrolować.
- Co jeszcze się wydarzy? - Tamao nie przestawała głaskać włosów dziewczyny. Odetchnęła głębiej, z jej twarzy zniknął gdzieś cały spokój, całe opanowanie, a ich miejsce zajęło zmęczenie, strach i ogromny smutek. Nawet będąc najbardziej dystyngowaną i opanowaną damą, pani Sugiatni pozostawała prze de [łącznie] wszystkim kobietą. Kobietą, która straciła męża i matką, która być może wkrótce straci przynajmniej jedno ze swoich dzieci. Przesunęła dłoń w kierunku policzka Hisako. Dawno nie pozwoliła sobie na podobną wylewność, dziś jednak robiła to bez zażenowania. Potrzebowała tego i czuła, że nie tylko jej jest to potrzebne.
- Trzymaj się - szept kobiety zmienił się w ciche błaganie. - Wiem, że jesteś silna. - Znowu wypuściła głośno powietrze z płuc. Nie płakała. Jej oczy jak zawsze pozostawały suche, ale jej lekko uniesione brwi i zmarszczone czoło, oraz jakby pociemniałe tęczówki, aż nazbyt jasno odzwierciedlały uczucia pani tego domu.
........Dokładnie przyjrzała się nadal pogrążonej we śnie córce, zmieniła okład na jej, w dalszym ciągu[,] zbyt gorącym czole. Twarz chorej pozostawała spokojna, oddech wyrównany, oczy zamknięte.
- Proszę obudź się - powtórzyła cichym, błagalnym głosem. - Nie zostawiaj mnie i swojego brata.
Na chwilę jej myśli powędrowały w stronę syna. On także w ostatnim czasie dostarczał jej powodu do zmartwień. To co mówił o nim Kenshiro, było prawdą. Hiroshi istotnie nadal pozostawał dzieckiem, jego niedawne zachowanie świadczyło o tym, aż nadto wyraźnie. Kobieta jęknęła w duchu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby teraz wyruszył na wojnę, to najprawdopodobniej, już by z niej nie powrócił, a przynajmniej nie powróciłby żywy. Na myśl o tym serce się jej krajało, ale chociaż najchętniej zakazałaby mu wszelkich wypraw i mocno, bardzo mocno przytuliła do siebie, to jednak nie mogła tego zrobić. Nieważne co czuła, co sobie myślała, jej mały synek był teraz przywódcą i należało traktować go jak przywódcę, a nie jak dziecko. To zaś oznaczało, że nikomu, także jej, nie wolno było zrobić niczego, co podważałoby jego autorytet. A gdy nawet było wolno, to i tak nie skorzystałaby z tego prawa. Chciała, czy nie, musiała pozwolić mu dorosnąć.
........Na zewnątrz słońce schowało się za chmurami, przestrzeń pokoju błyskawicznie pociemniała. Niedługo potem w drewniane zadaszenie wąskiej, okalającej cały pawilon werandy, uderzyły pierwsze duże krople deszczu.

*
........Deszcz wzbierał na sile i w niedługim czasie przemienił się w prawdziwą ulewę. Stojący przy osłoniętym bambusową kratą oknie sali audiencyjnej chłopiec oparł dłonie o wąski, drewniany parapet i mętnym wzrokiem spojrzał przed siebie. Słowa, które wydobywały się z ust także przebywającego w tym pomieszczeniu trzydziestoczteroletniego samuraja, nie docierały do niego. Odbijały jedynie od cielesnej powłoki nastolatka i trafiały w pustą przestrzeń tego wyłożonego drewnem, ryżowym papierem i tatami pomieszczenia.
........- Jutro zbiera się rada klanu - ciągnął tym czasem [łącznie] Kenshiro - Lada dzień spodziewamy się też wysłanników od pana Akinori. Proszę o wybaczenie, że samowolnie zdecydowałem się ją zwołać, w twoim panie imieniu, jednak naprawdę, nie możemy z tym zwlekać. Kazałem rozesłać wiadomości, praktycznie zaraz po tym jak tu przybyłem. I przepraszam również za to, że wspominam o tym dopiero teraz, ale ze względu na okoliczności, nie chciałem cię panie niczym obarczać. [jak na mój gust to facet właśnie sam obciął sobie głowę.] - Mówił wyraźnie, chociaż pomiędzy poszczególnymi zdaniami robił krótkie, wypełnione głośnym oddechem pauzy. Ta chwila zdecydowanie nie była odpowiednia. Więcej, był to chyba najmniej dogodny moment na podobne rozmowy, ale Hiroshi musiał się w końcu o tym dowiedzieć. Tym bardziej, że nie zostało już wiele czasu. Skończył mówić. Utkwił spojrzenie swoich małych, czarnych, szpakowatych oczu [do licha, Kandaro, włosy mogą być szpakowate, czyli pokryte siwizną. Nie oczy!] w plecach nieruchomego bratanka i znowu westchnął.
- Panie? - zapytał ostrożnie, kiedy po paru długich chwilach wciąż nie doczekał się żadnej odpowiedzi. Dopiero po powtórnym zawołaniu Hiroshi drgnął, odwrócił się od okna, a niepokorne, rozbiegane myśli, zaczęły powoli wracać na odpowiednie miejsce w jego głowie. Zawstydzony swoim duchowym odlotem, chłopiec po raz kolejny tego dnia poczuł jak palą go policzki. Na szczęście tym razem nie zaczerwienił się.
- Wybacz stryju - zaczął głosem, który kontrolował z bardzo dużym trudem. - Możesz powtórzyć, co mówiłeś? Ja nie słuchałem, przepraszam.
"Źle" - pomyślał samuraj, zanim zabrał się za powtarzanie swojej wypowiedzi - "Bardzo źle, on nie może przepraszać za takie drobnostki. Właściwie nie powinien w ogóle przepraszać, chyba, że zrobiłby coś naprawdę złego. Inaczej mogą być poważne trudności, z utrzymaniem jego władzy nad tym rodem." [kapitalne]

Idzie Ci coraz lepiej, jeśli chodzi o fabułę. Nadal zdarzają Ci się wpadki językowe i interpunkcyjne, nadal zagalopowujesz się przy ilości przymiotników, ale i tak jest już dużo lepiej pod tym względem, niż na początku.

Czekam na ciąg dalszy.
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#21
"[bardzo często powtarzasz wyraz "gorączka"]" "[choroba też jest w co drugim zdaniu]" - Nosz... czasami naprawdę nie widzę podstawowych rzeczy ;/

"młoda służąca o sercowatej twarzy z niskim czołem i wyraźnie zarysowanymi policzkami. Nad dużymi, otoczonymi przez długie, czarne rzęsy migdałowymi, oczami o barwie bardzo ciemnego brązu widniały, cienkie, naturalne brwi. Poniżej znajdował się mały, lekko zaokrąglony nos oraz pełne, blado czerwone usta. Jej czarne, sięgające do pasa włosy były związane z tyłu białą wstążką. [za szkolny ten opis. Stać Cię na więcej]" - Tylko jakoś pomysłu mi zabrakło...
w ogóle ostatnio coś mi się z opisami potentegowało. Confused

ech... Nie chce się podlizywać, czy coś, ale uwielbiam Twój styl komentowania. Wink




W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz
#22
Cytat:"[bardzo często powtarzasz wyraz "gorączka"]" "[choroba też jest w co drugim zdaniu]" - Nosz... czasami naprawdę nie widzę podstawowych rzeczy ;/
- czasami tak bywa - nie przejmuj się. Masz mnie Wink

Cytat:"młoda służąca o sercowatej twarzy z niskim czołem i wyraźnie zarysowanymi policzkami. Nad dużymi, otoczonymi przez długie, czarne rzęsy migdałowymi, oczami o barwie bardzo ciemnego brązu widniały, cienkie, naturalne brwi. Poniżej znajdował się mały, lekko zaokrąglony nos oraz pełne, blado czerwone usta. Jej czarne, sięgające do pasa włosy były związane z tyłu białą wstążką. [za szkolny ten opis. Stać Cię na więcej]" - Tylko jakoś pomysłu mi zabrakło...
w ogóle ostatnio coś mi się z opisami potentegowało. Confused
- to zostaw na jakiś czas i wróć po dłuższej przerwie. Samo się nasunie.

Cytat:ech... Nie chce się podlizywać, czy coś, ale uwielbiam Twój styl komentowania. Wink
- połechtałaś moją próżność... Miło mi Smile Jak widzisz, nie taki wilk straszny...







Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#23
(29-12-2011, 23:33)kapadocja napisał(a):
Cytat:"młoda służąca o sercowatej twarzy z niskim czołem i wyraźnie zarysowanymi policzkami. Nad dużymi, otoczonymi przez długie, czarne rzęsy migdałowymi, oczami o barwie bardzo ciemnego brązu widniały, cienkie, naturalne brwi. Poniżej znajdował się mały, lekko zaokrąglony nos oraz pełne, blado czerwone usta. Jej czarne, sięgające do pasa włosy były związane z tyłu białą wstążką. [za szkolny ten opis. Stać Cię na więcej]" - Tylko jakoś pomysłu mi zabrakło...
w ogóle ostatnio coś mi się z opisami potentegowało. Confused
- to zostaw na jakiś czas i wróć po dłuższej przerwie. Samo się nasunie.


Tak szczerze, to opis ten powstał gdzieś na początku listopada. I skoro od tamtej pory taki został, to już chyba nic go nie uratuje. Inna sprawa, że "nie dotykałam" go od chwili kiedy powstał. Z resztą z moimi opisami jest jeszcze taka sprawa, że wiele osób (e... no dobra, nie tak znowu wiele, bo nie posiadam jakieś imponującej liczby czytelników) je chwali. A to z kolei wywiera na mnie pewną presję.

Cytat:ech... Nie chce się podlizywać, czy coś, ale uwielbiam Twój styl komentowania. Wink
- połechtałaś moją próżność... Miło mi Smile Jak widzisz, nie taki wilk straszny...[/quote]

Wilki mnie kiedyś fascynowały... A ostatnio obejrzałam jedno anime i zafascynowały mnie na nowo XD

W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz
#24
[...]
W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz
#25
[...]
W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz
#26
to które w końcu mam czytać, bo nie wiem? Dzisiaj wieczorem będę miała chwilę , to przysiądę... Jak wrzucasz rozdział to prześlij mi info na PW, ok?
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#27
(12-01-2012, 01:59)Kandara napisał(a): Dobra, niech będzie, że tamtego na górze nie ma...
ok, nie ma problemu Smile Uśmiechnij się na PW do jakiegoś zielonego, to usunie posta.
Rozdział V





----Następnego dnia deszcz nadal padał [padał nadal]. Duże, gęste krople tworzyły półprzeźroczystą, podobną do mgły zasłonę, która spowijała wszystko, co znalazło się w jej zasięgu. Ciężkie od nadmiaru wody [a co byś powiedziała na: "nabrzmiałe wodą"? Twoje sformułowanie jest jak najbardziej trafne, tak mi niezobowiązująco przyszło do głowy Wink], zwrócone kielichami ku ziemi kwiaty starej, opiekuńczej śliwy zwisały smętnie z swoich gałązek. Część płatków opadła już wcześniej[,] pozostawiając po sobie nagie szypułki. Gdyby jednak przyjrzeć się bliżej poszczególnym konarom[,] można by zauważyć, że gdzie-nie gdzie [a cóż to za zapis? o.O gdzieniegdzie] właśnie zaczynają pojawiać się drobne, jasnozielone listki. Na rozmiękłej ziemi tworzyły się błotniste kałuże, a zasnute ciężkimi, szaro-białymi [zostań przy jednym kolorze: szary, bury, czarny, grafitowy są jak najbardziej na miejscu] chmurami niebo, [zbędny przecinek] nadawało swoją barwę przestrzeni wokół zamku, tłumiąc jednocześnie wszystkie inne kolory. [pomieszałaś czasy. Zdecyduj się, w jakim zamierzasz prowadzić narrację i tego się trzymaj] Pomimo tej niesprzyjającej, ponurej aury, podkreślającej dodatkowo panujący w fortecy iście wisielczy nastrój, okolice bramy wjazdowej, podwórzec oraz prowadząca do posiadłości wąska, kręta ścieżka tętniły życiem. Gromady konnych mężczyzn [źle mi to brzmi... Nie wiedzieć czemu, wyobraziłam sobie gwardię centaurów. Ale może po prostu ja mam jakiś spaczony umysł :/], w podróżnych strojach, na które zarzucili słomiane okrycia od deszczu [przeciwdeszczowe], w stożkowatych, bambusowych kapeluszach, [jeżeli w wyliczeniach nie zawiera się "i", wówczas gdy stosujesz je jako łącznik nie poprzedzasz przecinkiem.] i z mieczami u boków nadciągały od [a tu mamy chochlika Big Grin] już od samego rana.

----Niektórzy przybywali samotne, inni w towarzystwie swoich straży przybocznych i służby. Na rozkaz strażników fortecy wszyscy oni zatrzymywali się, okazywali stosowne dokumenty - podłużne, drewniane tabliczki[,] na których wyryto ich imiona. Po dopełnieniu tych formalności, [zbędny przecinek] poszczególne osoby otrzymywały zgodę wkroczenia na teren głównego zamku [zgodę na wkroczenie do głównego zamku - jakby to powiedziała Kassandra: Yodowa składnia]. Zamku, nazywanego także "główną twierdzą", chociaż jego umocnienia do specjalnie warownych nie należały. Już samo położenie - o pół dnia drogi od stolicy prowincji - Yomugary zdawało się przeczyć jakiemukolwiek znaczeniu strategicznemu, czy chociażby reprezentacyjnemu. [o.O Bzdurra... Jest to przedsionek broniący stolicy, ostatni przedstołeczny bastion. Ewentualnie, gdy kapitol zaatakowany zostanie z drugiej strony, jest to miejsce, gdzie schronić może się władza i dowodzić z niedaleka odbijaniem miasta. Kandara, głupstwo machnęłaś, imo Smile]

----Mimo tego od dziesięciu pokoleń to wzniesione na niewysokim pagórku, otoczone jedynie pojedynczym pierścieniem murów domostwo stanowiło siedzibę najwyższych klanowych władz. Była to swego rodzaju tradycja, zapoczątkowana przez czternastego daimyo klanu Sugiatni; Hayato. Blisko dwa stulecia temu, [przecinkoza Ci się wkrada. Zbędny przecinek] władca ten kazał wybudować w tym [i zaimkoza też Wink] miejscu skromny, chodź [idę, tylko dokąd? choĆ, kiedyś już zwracałam Ci na to uwagę.]przestronny zamek, mający[,] jak utrzymywał, pełnić funkcje jego letniej rezydencji. Jednakże, kiedy budowla została ukończona, ku wielkiemu zdziwieniu całego klanu[,] ogłosił on, że wraz z najbliższą rodziną zamieszka tutaj na stałe.

----Nie wiadomo do końca co go do tego skłoniło. Jedna z rodowych legend głosiła, jakoby główny wpływ na decyzję daimyo miała jego ukochane żona, piękna Yoko. Rozległe, malownicze krajobrazy wyżyny Yokizumi ponoć tak oczarowały kobietę, że gdy przyszedł czas powrotu do stolicy płakała przez całą noc. Przejęty jej łzami władca spytał wówczas małżonkę ["o" zjadłaś] powód tak wielkiego smutku, a ona odparła, że jest nieszczęśliwa, bo niedługo będzie musiała wrócić do tego, [zbędny przecinek] ciasnego, pełnego zgiełku miasta.
- Nie martw się, Yoko-chan - miał powiedzieć Hayato po wysłuchaniu odpowiedzi. - Obiecuję ci, że nie będziesz musiała robić tego, na co nie masz ochoty.
A ponieważ nie wyobrażał sobie życia bez niej, zadecydował, że także zostanie w letnim zamku i uczyni z niego swoją główną rezydencję.

[pozwoliłam sobie wstawić akapity.]

----Piętnaście lat potem umarł, a władzę przejął jego syn - Hideo, który zadecydował, iż na zawsze pozostanie w tym, [zbędny przecinek] tak bardzo ukochanym przez matkę miejscu. Po nim zaś zamieszkiwali tutaj następni przywódcy, a z czasem pozostali członkowie klanu zaczęli traktować ten fakt jako coś oczywistego. Dlatego przez te wszystkie lata, [zbędny przecinek] nikomu z nich nie przyszło do głowy, aby to zmienić. Tym bardziej, że w ciągu trzynastu wojen toczonych przez klan od czasów Hayato, żaden wróg nigdy nie zapuścił się tak daleko na ich ziemię.
----Konnych orszaków wciąż przybywało. Wijąca się po zboczu pagórka, wąska, obecnie [grrr, znowu widzę naleciałości pracy naukowej :/] mocno błotnista ścieżka upodobniła się nieco do trasy pochodu mrówek. Kolejni jeźdźcy powoli zbliżali się do bramy głównej, gdzie podobnie jak ich poprzednicy, przechodzili pomyślnie kontrolę swojej tożsamości i przekraczali bramę. Następnie natychmiast zsiadali z koni, zostawiając zwierzęta pod opieką swoich osobistych podwładnych, [zbędny przecinek] bądź też służby głównego zamku. Sami natomiast udawali się, [zbędny przecinek] do wyznaczonym im [wyznaczonych] komnat, bądź pawilonów, w zależności od tego jaką zajmowali pozycję w hierarchii klanu. Ich przewodniczkami były, [zbędny przecinek] uprzejmie uśmiechnięte pokojówki, skryte przed ulewą pod jednakowymi, prostymi parasolkami z impregnowanego, białego papieru.[po kiego grzyba im papierowe parasolki podczas ulewy? o.O Przeca to rozmięknie...]

----Nie wszyscy goście nosili nazwisko gospodarzy. Wielu było po prostu wasalami władców tych ziem, posiadających niewielkie, składające się zwykle z jednej, dwóch, [zbędny przecinek] lub trzech wiosek lenna. Ponadto każdy z nich dysponował prawem do używania na swoich dokumentach tożsamościowych oraz szatach symbolu irysa, zamiennie ze swoim rodzinnym monem. Zgodnie z obowiązującym protokołem nie mogli jednak zabierać głosu podczas narad, a ich ewentualna obecność sprowadzała się jedynie do roli obserwatorów. Lecz tego dnia zarówno oni, jak również pełnoprawni członkowie klanu, przybyli tutaj przede wszystkim po to, aby odnowić swoją przysięgę wierności względem seniora. Zaś przysięga ta jak nakazywał starożytny zwyczaj, miała zostać przypieczętowana ich własną krwią.

----Większość przybyszów była już bardzo zmęczona. Niektórzy spędzili w siodle, [zbędny przecinek] omal nieprzerwanie kilka dni i nocy, aby zdążyć na wyznaczoną w specjalnej wiadomości datę spotkania. Krótki, podpisany przez Kenshiro list, który za pośrednictwem gołębi pocztowych dotarł do wszystkich, nieuczestniczących w ostatniej wojnie poddanych rodziny głównej. Mała, kwadratowa karteczka, przytroczona do nogi skrzydlatego posłańca, zawiera [znowu zamieszanie z czasami] dwie informację. Pierwsza z nich dotyczyła tragicznej, choć honorowej śmierci pana Harumi. Druga zaś była rozkazem stawienia się w głównej siedzibie klanu ostatniego dnia trzeciego miesiąca, czyli dokładnie dziś. Jako że, [zbędny przecinek] prowincja zajmowała rozległe tereny, znaczna cześć delegacji zmuszona była wyruszyć natychmiast i przez kilka dni i nocy, pędzić bez niemal bez przystanku. Także, teraz po przybyciu na miejsce [Tak że teraz, po przybyciu na miejsce(...) ], nie mieli zbyt wiele czasu na odpoczynek, musieli przecież przygotować się do wieczornej uroczystości.

----Hiroshi ubrany jedynie w popielate, bawełniane kosode, przewiązane na biodrach szarym obi, przyglądał się temu [czemu? Przygotowaniom do uroczystości? Przybywającym? Doprecyzuj.] z okna sali audiencyjnej i wzdychał ciężko raz po raz. To, co widział[,] przerażało go, paraliżowało, przyprawiało serce chłopca o szybsze bicie. Owszem, klanowe narady nie były dla niego nowością. Odkąd skończył siedem lat, regularnie uczestniczył we wszystkich zebraniach rady klanowej odbywających się pod przewodnictwem jego ojca. Po raz pierwszy jednak miał zająć miejsce tragicznie zmarłego daimyo. Myśl o tym sprawiała, że zastygał, a żołądek młodego dziedzica napełniał się czymś dziwnym... Lekkim, a jednocześnie ciężkim, odbierającym mu resztki apetytu. Przed oczami w dalszym ciągu miał spokojną, dostojną sylwetkę rodzica. Ten niewzruszony, niewyrażający żadnych emocji wyraz twarzy, wyważone, pełne dostojeństwa gesty. Nade wszystko zaś to władcze, zdawało by [zdawałoby] się, przeszywające na wylot spojrzenie. Spojrzenie, pod którym drżeli niemal wszyscy członkowie rady, a w szczególności, [zbędny przecinek]ci, którzy w jakikolwiek sposób uchybili etykiecie, [zbędny przecinek] bądź dobrym manierom [a etykieta i dobre maniery to nie to samo? o.O]. Wciągnął głośno powietrze. Dużo, oj dużo brakowało mu jeszcze do podobnej postawy. Pomyślał o matce, o tej aurze zawsze otaczającego ją spokoju [o zawsze otaczającej ją aurze spokoju], świadczącą [świadczącej - o kim? czym? aurze świadczącej] o wielkim opanowaniu. Tego także jeszcze nie potrafił osiągnąć. Pomimo treningu, jakiemu podawany był przez całe swoje dzieciństwo, nie umiał skutecznie skrywać swoich emocji, zwłaszcza gdy były one aż tak silne. "Nie pasuję tutaj" - powtarzał w myśli raz po raz. "Nie pasuję do owego [uważam, że dzieciak raczej by tak nie pomyślał. Powinno tu być, imo, "tego"] chłodnego, dystyngowanego świata, gdzie żadne ludzkie odruchy nie mają racji bytu!" Nigdy nie chciał być władcą. Wręcz przeciwnie, zawsze zazdrościł osobą [KANDARO!!! NA KHORNE'A, TZINTZA I SLANESHA!!! OSOBOM l.poj, narzędnik: osobą, l. mn. celownik: osobom] niższego stanu, dzieciom drobnych samurajów, zwykłych mieszczan, a nawet zamożniejszych chłopów. Oni przynajmniej nie musieli przejmować się tym, że kiedyś spadnie na nich odpowiedzialność za coś więcej niż tylko los ich samych i ich najbliższych.

----Władza. Co ona ma w sobie takiego, że ludzie aż tak jej pragną, tak pożądają? Co sprawia, że bez wahania mogą nawet zabić, byle by tylko jej zasmakować? Czy są aż tak głupi i ślepi, że naprawdę nie widzą jak wielką cenę płaci się za jej posiadanie? On sam o nią nie prosił. Została mu przypisana z góry, z racji samego urodzenia. Przyjął ją, bo taki był jego obowiązek, ale szczerze jej nienawidził. [bardzo ładny fragment. good jobCool]

----Poza tym[,] nadal niepokoił się o siostrę [biorąc pod uwagę, że dalej używasz słowa siostra, tutaj dobrze byłoby użyć imienia dziewczyny.], gdyż[,] jak mu doniesiono[,] księżniczka wciąż jeszcze [albo wciąż, albo jeszcze. Ja wywaliłabym jeszcze] nie odzyskała przytomności. Wolnym krokiem odszedł od okna. Zbliżył się do drewnianego podestu, zajmującego centralną cześć [część] pomieszczenia i przysiadł na piętach. Miał jeszcze sporo czasu zanim będzie musiał iść się przebrać, mógł zatem po raz setny spokojnie pomyśleć o tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. O okolicznościach śmierci ojca, o tej dziwnej chorobie, która tak niespodziewanie zaatakowała jego ukochaną siostrę oraz o roli[,] jaką jemu samemu przyszło w tym wszystkim zagrać. Po raz kolejny poczuł jak jego wątłe ramiona przygniata stukilowy ciężar. Tego naprawdę było już za dużo, jak na jednego piętnastolatka.

----Odetchnął głębiej. Miał wrażenie, że jego złota klatka z dnia na dzień staje się coraz ciaśniejsza. [bardzo ładne zdanie] Na przykład w tej chwili o wiele bardziej wolałby czuwać, [zbędny przecinek] wraz z matką przy posłaniu księżniczki, niż oddawać się obowiązkom przywódcy. Niestety, chociaż mógł rozkazywać każdemu człowiekowi w tym zamku i całej prowincji, to niestety, nie miał władzy nad własnym rozkładem dnia. Tym bardziej, iż zarówno Kenshiro, jak i Tamao byli zgodni, [zbędny przecinek] co do tego, że nie powinien teraz widywać Hisako. Nieważne, że prosił, błagał, a nawet rozkazywał, oboje pozostali niewzruszeni. Co więcej[,] pod czas [podczas] ostatniej, przeprowadzonej zaledwie półgodziny [pół godziny] temu rozmowie, pani Sugiatni, [zbędny przecinek] zdołała wreszcie przekonać go, [zbędny przecinek] co do słuszności takiego stanowiska. Zmuszony był więc ustąpić. Kolejne ciężkie westchnienie wypełniło przestrzeń sali. Rozumiał ich. Naprawdę potrafił pojąć intencje matki i stryja, wytłumaczyć sobie, dlaczego postępują tak, a nie inaczej. Lecz zrozumienie to, [zbędny przecinek] nie oznaczało wcale, iż nie odczuwał lekkiej irytacji z powodu owego "zakazu". Przecież to jego jedyna siostra! W dodatku bliźniaczka! Ktoś, kto był z nim od zawsze i przez to stał mu się bliższy niż ktokolwiek inny. Ktoś, w kim widział nie tylko członka rodziny, ale też najlepszego przyjaciela, czy raczej przyjaciółkę. Ktoś, kto najlepiej ze wszystkich potrafił dodać mu otuchy, kto rozumiał go bez słów. Ach! O ileż łatwiej byłby mu przez to wszystko przejść, gdy miał ją teraz u swojego boku.
----Płynęły minuty. Strugi deszczu w dalszym ciągu uderzały głośno o dach i parapet, a chłopiec chciwie wsłuchiwał się w ich jednostajny szum. Dźwięk ten częściowo go uspokajał, koił delikatne, młode nerwy.

----Sześciokrotne uderzenie gongu oznajmującego nastanie czasu wierzby, [zbędny przecinek] wyrwało go z rozmyślań. Zmienił pozycję na stojącą [Wstał], a następnie wolnym krokiem wyszedł z sali i udał się do swoich komnat.



*

----Drobna, długowłosa, dziewczęca postać szła powoli, [zbędny przecinek] ciemnym, szerokim korytarzem. Bose stopy przesuwały się po twardej, wilgotnej posadzce, nienaturalnie wyostrzony zmysł słuchu wychwytywał jednostajny, melodyjny odgłos kapiącej od czasu do czasu wody. Nieprzyjemny, chłodny podmuch przeszywał ją do niemal do szpiku kości. Chociaż miejsce, w którym się znajdowała nie miało okien, [zbędny przecinek] ani drzwi, [zbędny przecinek] a w oddali nie majaczyło żadne światło [co ma światło do przeciągu?], to jednak panował tu straszliwy przeciąg i potworny chód. Dziewczyna skuliła się w sobie, jednocześnie ciaśniej otulając ramiona śliskim jedwabiem cieniutkiej, nocnej szaty, którą miała na sobie. [zdanie potworek. Przeredaguj je, bo przypomina Quasimodo...] Słabła. Z każdym przebytym metrem czuła się coraz gorzej. W głowie jej wirowało, ciemność zaczynała rozpadać się na pojedyncze mroczki, a te z kolei nieoczekiwanie przybierały wszystkie kolory tęczy. Nie zważała na to i z uporem kroczyła na przód [naprzód], zmuszając swoje ciało do ogromnego wysiłku. Wyciągnęła dłonie, dotknęła zimnych, kamiennych ścian, chroniąc się tym samym przed ostateczną utratą równowagi i rychłym upadkiem.

----Bała się. Nie miała pojęcia gdzie jest, co tutaj robi i [ani] jak się tu znalazła. Wewnątrz cała truchlała, [zbędny przecinek] a serce z przemożną siłą tłukło się o żebra. Chciała krzyczeć, uciekać, wyrwać się z tego okropnego, cuchnącego pleśnią miejsca. Jednocześnie czuła także, [zbędny przecinek] jak coś, jakaś siłą [siła][,] której nieumiana [nie umiała][Kandaro, do cholery, miejże trochę litości nade mną i czytaj swoje teksty przed wstawieniem nieco uważniej :/]nazwać pcha ją do przodu. Nawet nie próbowała z tym walczyć. Instynktownie wiedziała, że nie ma to żadnego sensu. Dlatego właśnie wciąż szła przed siebie, choć ledwo panowała nad sobą samą [samą sobą].

----W pewnym momencie słaby, biało-żółty blask rozjaśnił korytarz. Poświata, chodź [IDĘ! CHODŻ TO TRYB ROZKAZUJĄCY BEZOKOLICZNIKA "CHODZIĆ", TOBIE CHODZI O CHOĆ. Następnym razem, gdy znajdę ten sam błąd, to Cię pogryzę. Dotkliwie.] wątła i migotliwa[,] podrażniła mocno już osłabione źrenice, co przyprawiło dziewczynę o potężny zawrót głowy. Zatrzymała się raptownie i oparła plecami o ścianę celem [aby odegnać uporczywe wirowanie] [b]uspokojenia tego okropnego, gwałtownego wirowania. [to nie magisterka][/b] Szybko zamrugała powiekami. Mroczki ustały, mogła więc lekko załzawionymi oczami obserwować, [zbędny przecinek] jak jasna plama powiększa się coraz bardziej, stopniowo przyjmując rozmiary dorosłego człowieka. Mrok w pobliżu niej zmienił barwę z czarnej na jasnoszarą, w taki sam sposób[,] w jaki noc przechodzi w świt. Wzdrygnęła się z obrzydzeniem, kiedy światło rozbłysło po raz ostatni, zamieniając się jednocześnie w wysokiego, postawnego mężczyznę. Biały jedwab, z którego uszyto jego szaty pokrywały liczne plamy zakrzepłej krwi. Nie w pełni odcięta głowa, [zbędny przecinek] opadała na piersi, zaś rozpruty brzuch przerażał jakąś dziwną, ziejącą głębią oraz wysypującymi się zeń wnętrznościami. Wciągnęła głęboko powietrze, żeby choć trochę uspokoić żołądek, którego zawartość właśnie podchodziła jej do gardła. Gwałtownie zadarła głowę do góry. Nie ważne [nieważne], co widzi, nie ważne [nieważne], że się boi, nie ważne [nieważne][,]że nie ma pojęcia gdzie jest. Bez względu na wszystko, [zbędny przecinek] musiała nad sobą panować, była przecież damą, samurajką, księżniczką swojego klanu. To zobowiązywało, wymagało odsunięcia na bok pewnych uczuć, emocji, [zbędny przecinek] czy myśli.

---- - Nie rozumiem - słowa same wypływały się z pobladłych ust. [co autor miał na myśli? o.O] - Nie rozumiem dlaczego tutaj jesteś. Nie rozumiem, dlaczego mi to robisz, czemu po prostu nie odejdziesz. Nie wiem, czemu mnie dręczysz, czym zasłużyłam sobie, Ojcze [ojcze] na twój gniew, ale proszę, daj mi spokój.
- Moja mała Hisako. - Zjawa przyklękła na posadzce tunelu, przytrzymując głowę prawą dłonią, w taki sposób, aby czarne, smutne oczy, patrzyły wprost na dziewczynę. - Naprawdę myślisz, że się na ciebie gniewam? Że mógłby robić to teraz, kiedy jestem się w tak opłakanym stanie? Przecież cię Kocham.
- W to ostatnie, [zbędny przecinek] akurat nigdy nie wątpiłam - odparła, starając się z całych sił panować na własnymi odruchami, także tymi bezwarunkowymi. [wywal] - Ja też cię kocham ojcze, zawsze cię kochałam. - Uklękła na zimnej, kamiennej podłodze.
- Jednak nadal nie rozumiem, dlaczego? - kontrolowała głos, uważała, żeby w ton, jakim mówiła[,] nie wkradły się żadne nuty żalu. Żalu, który nagle uderzył ze zdwojoną siłą i teraz bardzo szybko zamieniał się w gniew. Jak on śmiał do niej przychodzić? Jak śmiał ją dręczyć, nie miał do tego żadnego prawa! I nie ważne, że był... że nadal jest jej ojcem. Nie żyje, wiec powinien odejść, a nie błąkać się pośród żyjących i przeprawiać [przeprawiać można się przez rzekę, o utratę zmysłów można przyprawić] ich o utratę zmysłów! Nie miał takiego prawa i już! Z resztą [Zresztą][,] który ojciec zrobiłby coś takiego rodzonej córce? Zacisnęła dłonie w pieści [pięści] i ukryła w szerokich rękawach bladoróżowej szaty. Twarz dziewczyny pozostawała neutralna [jessssu, gorszego przymiotnika nie mogłaś wybrać? niewzruszona, kamienna, spokojna, nieruchoma, obojętna, beznamiętna, surowa...], jedynie oczy mówiły o tym, co zostało niewypowiedziane. Niczego nie rozumiała, a mózg [głowa] bolał ją od nadmiaru pytań bez odpowiedzi. Wiedziała tylko, że widok tej okropnej, makabrycznej zjawy jest w stanie wywołać mdłości. Czuła, jak jednocześnie budzą się w niej uczucia żalu, gniewu i silnego, [po co wstawiłaś tu przecinek? Oczekuję, że odpowiesz] współczucia, które sprawia, że i tak już bolące serce ściska się tak, jakby ktoś włożył je w wielkie imadło. W końcu przecież, duch, czy nie duch, dręcząca ją zjawa, czy nie, to przecież nadal był jej ojciec. Dlatego też nie była w stanie tak po prostu przejść obojętnie obok tego wszytskiego [wszystkiego]. Nie mogła zapomnieć tych wszystkich wspólnych chwil, treningów, nauk, a nawet nielicznych beztroskich zabaw i swobodnych rozmów.
- Wybacz mi. - Harumi delikatnie pochylił się do przodu, a jego głowa poruszyła się jakby muśnięta wiatrem. - Wiedz, że tego nie chciałem.
- Więc dlaczego, ojcze? - zapytała słabym, kontrolowanym [wywal], pozbawionym pretensji głosem[.] - Proszę, wyjaśni [wyjaśnij] czemu mi to zrobiłeś?
Poruszył ustami. Powietrze zawibrowało, lecz krótkiej ciszy nie przerwał żaden dźwięk, jedynie zimno jakby się wzmogło. Dziewczyna objęła się tak, jakby przytulała kogoś niewidzialnego, przesunęła palcami gładkiej, po śliskiej materii.[ę?]
- Nie słyszę. - Księżniczka nadal patrzyła na zjawę, chociaż widok ten w dalszym ciągu przyprawiał ją o odruch wymiotny.
Powietrze znów zadrżało i Hisako poczuła drgania w brzuchu, zupełnie jakby tuż obok niej ktoś właśnie grał na bębnach, ale słowa zjawy rozpłynęły się zanim dotarły do uszu adresadki [adresatki].
- Nie słyszę - powtórzyła cierpliwie[.] - proszę [Proszę][,] powiedz to jeszcze raz.
Powtórnie otworzył usta i po raz kolejny nie odniosło to żadnego skutku, jeśli nie liczyć gwałtownych, rozchodzących się w tunelu wibracji, tym razem jakby mocniejszych. Kamienne mury zatrzęsły się, a cały tunel poruszył. Z płaskiego sufitu pospał [posypał] się strop. Hisako przeniosła wzrok na sklepienie, potem na ściany, a w końcu na[,] zdawałoby się[,] lekko falującą posadzkę. Po pierwszym wstrząsie przyszły kolejne, księżniczka pochyliła się do przodu i podparła dłońmi. Na chwilę zamarła w bezruchu i trwała tak, do póki [dopóki] tunel nie uspokoił się. Kiedy zaś, [zbędny przecinek] to nastąpiło, usiadła prosto i wówczas spostrzegła, że zjawa ojca rozmazuje się i zmniejsza zamieniając się na powrót w blade[,] migoczące światło.
- Dlaczego? - pytanie zawisło w ponownie gęstniejącej ciemności. Szybko wstała, zrobiła krok do przodu, wyciągnęła ręce tak, jakby chciała pochwycić, [zbędny przecinek] coś, co ciągle się jej wymykało.

[To był zdecydowanie NAJGORSZY fragment Twojego opowiadania. Ten akapit był tak trudny do przebrnięcia, jak zdobywanie Mount Everestu w dziesięciocalowych szpilkach. Umierałam po wielokroć, zasypywana lawiną literówek, błędów ortograficznych i interpunkcyjnych, wiele razy spadałam w przepaść nużących opisów uczuć, których nie dało się wlać we własne serce. Tragedia na kołach, miało być wzniośle i głęboko a zabiło całą dynamikę. Do przeredagowania w całości - ten akapit]



*

----Dotychczas leżąca spokojnie na futonie, [zbędny przecinek] Hisako wyprężyła się niespodziewanie, [zbędny przecinek] a całą jej postacią zawładnęła cała seria gwałtownych drgawek. Plecy wygięły się w łuk, głowa parę razy uderzyła w kwadratową poduszkę. Dłonie zacisnęły się w pięści, uniosły, otworzyły[,] po czym, [zbędny przecinek] z plaskającym dźwiękiem [darowałabym sobie ten plaskający dźwięk...] opadły na materac. Usta poruszyły się bezgłośnie, chociaż układ warg, [zbędny przecinek] wyraźnie wskazywał na to, że próbuje ona coś powiedzieć. Potem przyszedł skurcz, tak mocny, nagły i niespodziewany, że ciało chorej skuliło się do pozycji embrionalnej. Następny raptowny, szarpany ruch rzucił z niej kołdrę [ę? Przeredaguj]. Ta leżała teraz w nieładzie obok materaca.

[Od tego momentu nie będę już poprawiała ani literówek, ani przecinków. Nie chce mi się, jest tego za dużo, nie jestem korektorem.]

----Tamao, która tego ranka znów zjawiła się w pokoju córki, spostrzegła co się dzieje ze śpiącą i chociaż niczego z tego nie rozumiała, natychmiast rzuciła się w jej stronę. Złapała za nadgarstki miotającą się postać i używając całej swojej siły, przygwoździła dziewczynę do podłogi. Na to tamta wzdrygnęła się mocno, unosząc delikatnie najpierw biodra, a potem tułów. Mięśnie Księżniczki napięły się, łopatki i stopy przejęły cały ciężar ciała, a kolejne mocne szarpnięcie uwolniło ją z uścisku matki. Kobieta odrzucona do tytuły siłą pchnięcia, w ostanie chwili podparła się łokciami, co uchroniło ją przed uderzeniem plecami i głową o podłogę. Przez jakiś czas trwała bez ruchu w pozycji półleżącej, z rosnącym przerażaniem patrzyła jak jedno z jej dzieci szamocze się konwulsyjnie na własnym posłaniu. Nabrała powietrza w płuca, otworzyła usta, ale nie krzyknęła. Wiedziała, że nie ma to żadnego sensu. Że nic to nie pomoże. Usiadła. Na czworakach i zbliżyła się do córki, z zamiarem ponownego jej obezwładnienia. Jednakże i ta próba się nie powiodła, bo pod dotykiem palców matki, Hisako jakby nabrała nowych sił. Chociaż oczy chorej księżniczki pozostały zamknięte, to zdołała ona nie tylko wyszarpać się kobiecie, ale także bardzo mocno uderzyć ją w twarz. Pani Sugiatni poczuła piekący ból prawego policzka, ale nie przejęła się tym. W dalszym ciągu obserwowała wijącą się niczym konający wąż córkę, a jej źrenice ze zdumienia, strachu i niedowierzania rozszerzały się coraz bardziej. Westchnęła przeciągle. Nadal powstrzymując krzyk, raz jeszcze spróbowała unieruchomić dziewczynę, i po podobnie jak poprzednio nie odniosło to pożądanych rezultatów.

- Co jest? - rozpaczliwie zapytała w myślach samą siebie, po tym jak po raz trzeci z rzędu wylądowała na podłodze, kilka kroków od futona Hisako.

Tym czasem dziewczyna stopniowo się uspokajała. Dreszcze i drgawki, męczące ją od kilku strasznych chwil, powoli, zanikały, a ciało na powrót nieruchomiało. W reszcie atak minął zupełnie, a dziewczyna wciąż spała, twardym, spokojnym, nieprzerwanym snem. Nadal nic nie rozumiejąca Tamao odepchnęła z ulgą. Ponownie przysiadła na piętach, obok posłania córki i delikatnie wygładziła jej mocno zmierzwione, rozczochrane [niepotrzebne] włosy.



*

----Narada rozpoczęła się punktualnie [wraz] z siedmiokrotnym uderzeniem gongu, ogłaszającego nadejście pierwszej wieczornej pory dnia - czasu lotosu. Jednakże sala audiencyjna, już kilkanaście chwil wcześniej wypełniła się milczącymi mężczyznami przebranymi [ubranymi. Przebranymi kojarzy mi się z uchodzeniem za kogoś, kim się nie jest]w odświętne, jedwabne stroje. Stroje, składające się z hakama w dowolnym kolorze, czarnego kosode przyozdobionego pięcioma kamonami, - po jednym na każdym rękawie i klatce piersiowej oraz jednym w centralnej części pleców. Ponadto każdy z obecnych miał na sobie szeroki bezrękawnik - kataginu, tej samej co spodnie barwy, na którym także widniały okrągłe, klanowe symbole. Wszystkie one przedstawiały rozłożystego irysa, chociaż zdecydowana większość zebranych była zaledwie wasalami, w których żyłach nie płynęła ani kropla krwi Sugiatni. Zajmowali oni miejsca w ostatnich szeregach położonych najbliżej ścian z jasnożółtego papieru. Tuż przed nimi zasiadały osoby posiadające odpowiednio ósmym, siódmy, szósty, lub piąty stopniem pokrewieństwa z rodziną główną, a tych z kolei poprzedzali bliżsi powinowaci. W pierwszym szeregu, umiejscowionym zaledwie pięć kroków od niewielkiego podestu znajdowali się jedynie samurajowie szczycący się pierwszym, bądź drugim poziomem koligacji z obecnym, lub byłym pryncypałem. Tylko oni mieli przy sobie broń, reszta musiała zostawić swój oręż na stojaku nieopodal wejścia.

----Kiedy gong zabrzmiał po raz ostatni, odsunęła się jedna z bocznych, ścianek i do pomieszczenia wkroczył Hiroshi w otoczeniu dziesięciu strażników, z mieczami zatkniętymi za obi. Pół kroku za chłopcem szedł Kenshiro[,] także uzbrojony, oraz niewysoki, krepy, straszy mężczyzna o pełnej okrągłej [pełna czyli okrągła. Usunęłaby jedno wyrażenie] twarzy. Ten ostatni, jako jedyny nie nosił ani broni, ani bezrękawnika a jedynie ciemnozielone kimono z dwoma monami.

----Niemal natychmiast wszyscy zgromadzeni pochylili się w niskim ukłonie i trwali tak, do czasu, aż ich nowy pan i jego stryj zajęli miejsca na podwyższeniu w środku sali. Szambelan natomiast usadowił się na podłodze, bokiem do całego zgromadzenia, dokładnie w połowie drogi pomiędzy podestem, a pierwszym rzędem, po czym również przypadł twarzą do podłogi. Wówczas dopiero obaj klanowi dostojnicy odwzajemnili pozdrowienie, a następnie Hiroshi nakazał wszystkim podniesienie głów. Polecenie zostało bezzwłocznie wykonane i chłopiec poczuł na sobie dwadzieścia trzy pary przenikliwych, niewzruszonych oczu. W jednej chwili serce zabiło mu szybciej i głośniej, tak że wyraźnie usłyszał własne tętno. Delikatnie przymrużył oczy, w obawie, żeby te nie zdradziły jego prawdziwego stanu: zupełnego prawie że paraliżu wywołanego niewyobrażalną wręcz tremą. Starając się kontrować swoje ruchy, sięgnął do szerokiego rękawa czarnego, wyszywanego srebrnymi nićmi kosode, które miał na sobie. Wydobył stamtąd biały, papierowy wachlarz i poruszył nim lekko parę razy, gdyż nagle wydało mu się, że w sali zrobiło się o kilka stopni cieplej. Policzył w myślach do dziesięciu. Najgorsze co mógł teraz zrobić, to pozwolić na to [wywal], żeby wszyscy zobaczyli ile wysiłku kosztuje go zachowanie tego względnego, pozornego spokoju. Jedynym wsparciem była dlań obecność stryja. Kenshiro siedział teraz tuż za bratankiem, po jego lewej stronie[,] i spokojnym, czujnym, chociaż ciągle jeszcze odrobinę smutnym wzrokiem spoglądał na zebranych. Skupienie malujące się na czole samuraja, zaciśnięte usta, dłonie nieruchomo spoczywające na kolanach oraz napięte mięśnie upodobniały go czuwającego psa. Do dobermana [ekhm, doberman to niemiecka rasa pochodząca z końcówki XIX wieku..., groźnego, wielkiego, zawsze gotowego by bronić swego pana przed wszelkimi niespodziewanymi atakami. I nie ważne, że otaczała ich grupa uzbrojonych, dobrze wyszkolonych strażników z poważnymi twarzami i rękami na rękojeściach mieczy. Oni nie obronią tego dziecka przed psychicznymi i słownymi atakami. Atakami, które o ile znał niektóre osoby znajdujące się w tej sali, nastąpią prędzej czy później. W końcu przecież ktoś na pewno wyczuje słabość nowego pana.

----Na chwilę wbił swoje spojrzenie w plecy Hiroshiego. Gdyby mógł, poklepał by go teraz po ramieniu, ale niestety nie miał takiej możliwości. Ograniczył się więc jedynie skierowania w stronę chłopca, ciepłej, krzepiącej myśli, licząc przy tym na to, że adresat zrozumie jego intencje. Powtórnie spojrzał na obecnych w sali członków i podanych klanu. Z ich nieruchomych, jakby zaciętych twarzy i jednakowych, określonych przez etykietę póz nie był wstanie niczego wyczytać. Lecz mimo to czuł się tak, jakby znał, lub chociaż odgadywał myśli niektórych z pośród [spośród] nich. Chociażby tego siedzącego w pierwszym rzędzie, niezbyt postawnego mężczyzny ze szczupłą, trójkątną, starannie wypielęgnowaną, upudrowaną twarzą z oczami jak przecinki i szerokimi ustami. Westchnął w duchu. W jego mniemaniu tamten zawsze przypominał lisa w ludzkiej postaci. Lisa, który zapewne i teraz coś knuł.

----Był to trzydziestodwuletni Sugiatni Ikemoto, najbliższy kuzyn jego i Harumi, syn jedynego rodzonego brata ich ojca. Ukradkiem taksował wzrokiem całą jego sylwetkę . Oczywiście, stary prawie sześćdziesięcioletni, cierpiący na reumatyzm struj Yasuo nie zjawił się na uroczystości, to zaś sprawiało, że starszy z kuzynów mógł poczęci odetchnąć. Nigdy nie lubił tej dwójki: wyniosłego niczym cesarz pana Yasuo i jego ukochanego syna jedynaka poświęcającemu swojemu wyglądowi więcej czasu niż nie jedna [niejedna] dama. Wejrzenia obu mężczyzn spotkały się. Ich oblicza pozostały niezruszone, jednak Kenshiro mógłby przysiąc, że przez ułamek sekundy zobaczył w oczach krewniaka coś dziwnego, jakby obietnicę, może groźbę. Z pewną dozą niepokoju, idealnie skrytą pod pancerzem z opanowania[,] szybko dokończył przegląd osób z pierwszego rzędu, nie dostrzegł jednak już niczego interesującego. Wrócił więc do obserwacji Ikemoto, który siłą woli powstrzymał swoje myśli przed ujawnieniem się.

"Ale ja i tak wiem, że ty drogi kuzynie, nie masz czystych intencji. Bądźmy szczerzy, podobnie jak twój ojciec, zawsze uważałeś, że nasza gałąź rodu nie zasługuje na przywilej przywództwa, a widok tego, stremowanego chłopca, tylko cię w tym utwierdza."

----Tym czasem rozpoczęła się pierwsza, oficjalna cześć ceremonii i szambelan dał znak pierwszemu z mężczyzn, to jest panu Ikemoto, by ten zbliżył się do podwyższenia. Samuraj wstał, wolnym dystyngowanym krokiem podszedł do wyznaczonego miejsca, po czym ponownie upadł na kolana, i z czołem przy posadzce, wygłosił następującą, zwyczajową formułkę:

- Panie mój, przysięgam na własny honor i życie mojej rodziny, służyć ci wiernie i zawsze spełniać wszelkie twoje rozkazy. Przysięgę tę zaś, pieczętuję własną krwią. - Wyprostował się. Wyciągnął w rękę w kierunku szambelana, a ten podał mu wydobyty z rękawa zwój wraz ze niewielkim nożykiem, którego rękojeść oplatała wstążka ze szkarłatnego jedwabiu. Ikemoto Bez słowa ujął oba przedmioty w wypielęgnowane, gładkie jak u kobiety dłonie o równych, czystych paznokciach. Nóż ułożył przed sobą, zwój rozwinął zaś uroczystym, pełnym ceremoniału ruchem, a następnie także umiejscowił go na podłodze. Ponownie sięgnął po nożyk i delikatnie naciął koniuszek wskazującego palca swojej lewej dłoni. Przyłożył zranioną cześć ciała do papieru i nakreślił na nim kilka krwawych[,] układających się w jego imię znaków. Kiedy skończył, ukłonił się po raz kolejny, na co Hiroshi skinął mu głową. Oznaczało to, że przysięga została przyjęta i samuraj mógł zająć na powrót miejsce w szeregu. Kenshiro odprowadził go wzrokiem. W dalszym ciągu nie ufał kuzynowi, a złożona przed chwilą przysięga krwi, nie uspokoiła go ani trochę. "Dla takich jak ty, przysięga nie wiele [niewiele]znaczy" - podsumował w myśli, kiedy tamten opuścił już środek sali.

----Sługa znów dał znak i drugi w kolejności mężczyzna powtórzył rytuał, a potem kolejny i jeszcze następny. Wreszcie każdy z obecnych złożył swoją przysięgę, podpisując się pod nią własną krwią.

----Przez cały ten czas chłopiec robił wszystko, aby jego ciało zachowało względny spokój. Delikatnie poruszał trzymanym w dłoniach wachlarzem, usilnie starając się kontrolować mimikę, oraz wszystko, co mogłoby zdradzić jego prawdziwe emocje. Jednocześnie dziękował w myślach niebiosom, za to, że póki co, nie musi nic mówić. Nie był bowiem pewny swojego głosu.

----Za oknem robiło się coraz ciemniej, a odgłosy deszczu zaczynały powoli zanikać. Hiroshi uświadomił to sobie z pewną dozą żalu. Monotonny, szumiący dźwięk pomagał mu zająć i nieco uspokoić umysł, oderwać się na chwilę od tego całego zamieszania wokół jego osoby.

----"I pomyśleć, że to tylko połowa naszych klanowych sił" - przeszło przez głowę młodego daimyo, gdy już ostatni ze zgromadzonych mężczyzn dopełnił przysięgi krwi. Z trudem powstrzymał westchniecie, a zaciśnięte na wachlarzu palce nagle stały się śliskie. Na szczęście był to koniec tej części spotkania.



Powiem tak... Szłaś sobie pod górę pisarstwa i nagle wyrżnęłaś jak długa zębami o bruk. O ile mniej więcej jedna trzecia były naprawdę dobre, o tyle reszta okazała się być nieomal niestrawna. Masz tu akapit, który męczyłam i męczyłam i przebrnąć przez niego nie mogłam. Od połowy tekstu pojawia się taki natłok literówek, przecinkozy i zaimkozy, ze aż oczopląsu dostałam.

Popraw to i komentuj inne opowiadania, wówczas sama nauczysz się zwracać uwagę na takie rzeczy.

pozdrawiam
Marks BorderPrincess napisał(a):Kto tam był sędzią, bo czegoś nie czaje. Skoro Laik zaledwie kopnął w udo, a Andrzej trafił z pięści w twarz, to czemu Laik wygrał turniej?

Odpowiedz
#28
Powiem tak: zdecydowanie nie jestem zw. "targetem" twojego opowiadania, ponieważ wszystkie te zdania taaak straaaszliwiee peeełznąą, po trzy czy cztery zdania podrzędne robią na mnie wrażenie jakby czas stanął w miejscu i nie chciał się ruszyć dalej. Kwestia gustu.
Przeczytałem pierwszy post, niestety jakoś szczególnie mnie nie zainteresował. Naprawdę ciężko było mi się przeic przez kwiecistość twego stylu. Za to jedna rzecz mnie rozbawiła:
Cytat:nie potrafiła uwierzyć w to, że honor ten zarządzał właśnie jednego z największych możliwych poświęceń od członków jej rodziny.
.

Z jakiegoś powodu Zarządca Honor komenderujący Samurajską Rodziną wzbudza radość w mojej głowie.
A i totalnie zazdroszczę samozaparcia w pisaniu [ żeby nie było mam na myśli ilość - ja jestem leniwy i piszę dużo mniej]. W końcu człowiek doskonali się tylko przez ćwiczenie.
Peace.
Odpowiedz
#29
Cytat:Masz tu akapit, który męczyłam i męczyłam i przebrnąć przez niego nie mogłam. Od połowy tekstu pojawia się taki natłok literówek, przecinkozy i zaimkozy, ze aż oczopląsu dostałam.

Co do literówek, to nie jestem wcale taka pewna, czy kiedykolwiek nauczę się je wyłapywać. Po prostu często jest tak, że zwyczajnie nie widzę różnicy pomiędzy dwoma podobnymi wyrazami i już... (no może po długiej, ale to naprawdę długiej kontemplacji byłabym w stanie to zrobić). Nie, to nie wymówka, tylko suche stwierdzenie faktu. Z przecinkami no cóż... mam z tym problem i będę mieć do póki nie dorwę się do jakiegoś porządnego opracowania gramatycznego, ale tak na dobrą sprawę te zasady nigdy się mnie nie imały. A jeśli chodzi o zaimki, to cały kłopot w tym, że tak po prostu i zwyczajnie je ulubię.

Dalej nie umiem podchodzić do tego spokojnie. Głupia ja. I dzięki wielkie, że przez to przebrnęłaś.

Cytat:[pomieszałaś czasy. Zdecyduj się, w jakim zamierzasz prowadzić narrację i tego się trzymaj]
- poważnie? Oj... to po prostu miał być tryb niedokonany.

Cytat:[po kiego grzyba im papierowe parasolki podczas ulewy? o.O Przeca to rozmięknie...]

Niekoniecznie. Znaczy zwykły oczywiście by rozmiękł, ale to był specjalny, wodoodporny papier przeznaczony właśnie do produkcji parasoli. (Tak, istnieje coś takiego)

Cytat:[To był zdecydowanie NAJGORSZY fragment Twojego opowiadania. Ten akapit był tak trudny do przebrnięcia, jak zdobywanie Mount Everestu w dziesięciocalowych szpilkach. Umierałam po wielokroć, zasypywana lawiną literówek, błędów ortograficznych i interpunkcyjnych, wiele razy spadałam w przepaść nużących opisów uczuć, których nie dało się wlać we własne serce. Tragedia na kołach, miało być wzniośle i głęboko a zabiło całą dynamikę. Do przeredagowania w całości - ten akapit]

Możliwe. Bo fatalnie mi się to pisało, chociaż w sumie, jak dla mnie ten poniżej był jeszcze gorszy.





Cytat:Przeczytałem pierwszy post, niestety jakoś szczególnie mnie nie zainteresował. Naprawdę ciężko było mi się przeic przez kwiecistość twego stylu.

Co kto lubi. Smile A ja po prostu już tak mam.


Ech, ogólnie jest coraz gorzej. Kolejne części piszę mi się coraz trudniej, pojawiają się jakieś dziwne problemy, których wcześniej nie miałam... Ech nic tylko siąść i płakać.
W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz
#30
[...]
W księżycowym jasnym blasku
widziałam ciemne krople krwi,
co po twej dłoni na piasek spływały

Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości