28-12-2012, 21:19
Nowy, lepszy ład.
W końcu ludzie popełnili największą zbrodnię przeciw matce Ziemi. Wojna atomowa wyniszczyła naszą planetę niemalże całkowicie. Tereny, które nie uległy zniszczeniu, to jest Europa zachodnia, od Masywu Centralnego, po Zagłębie Ruhry. Właśnie tam, ludzie mają szansę normalnie egzystować. W miarę normalnie. Na zachodniej części rozciąga się państwo zwane Kosmopolitum, ze stolicą w Kosmopolis. Na wschodzie natomiast, istnieje państwo bez nazwy, bez stolicy. Jednak istnieje jako jedność. To tam wykształcił się i tam panuje ustrój nazwany tak, przez zachodnich sąsiadów, a mianowicie „Nokogitacja”. Nie myśleć. Z totalnego chaosu wywołanego wojną atomową, powstał świat wiecznej walki i nadal trwa, od stu pięćdziesięciu lat. Front przesuwał się coraz bardziej na zachód. W dwa tysiące trzysta siedemnastym roku padło kolejne miasto. Milanopolis. Długie kolumny żołnierzy, z bronią na prawym ramieniu przemierzały ulice. Mieszkańcy obserwowali ich ze łzami w oczach. Ta wojna nie była wywołana brakami surowców naturalnych. Tu chodziło o dominację. Na rynku stał, jeszcze do niedawna burmistrz miasta. Marlich Frozt. Był wysokiego wzrostu, umięśniony z blond czupryną i niebieskimi oczami. Uwielbiany przez obywateli miasta. Teraz, chcąc, nie chcąc, musiał podpisać kapitulację. Każdy wlot z ulicy obstawiali wojskowi ubrani w mundury koloru khaki. Każdy z nich stał prosto, spojrzenie mieli skierowane w powietrze, wszyscy identycznie. Choć była jesień, a ich ubrania nie były zbyt ciepłe, żaden nie kichał, nie pociągał nosem. Stali. Marlich przywołał wspomnienia, kiedy był w wojsku. Wkraczali do zdobytego miasta, nie pamiętał nazwy, choć powinien. Sukcesów było tak niewiele. W małym okopie broniło się zaciekle trzydziestu wrogich żołnierzy. Nie mieli już amunicji, żywności. Otoczyli ich, jego kompania miała dziesięciokrotną przewagę w ludziach. Ale co ważniejsze, mieli broń, amunicję, jedzenie. Sierżant wysłał jednego z chłopaków, by ich wypędzić z okopu. Ich opór nie miał sensu. Gdyby zaatakowali, byliby rozstrzelani. Szeregowy wkroczył z bronią do ich punktu oporu i kazał podnieść ręce. Ci, bez emocji, kompletnie bez, rzucili się na wysłannika i zabili go gołymi rękami. Jeden z nich zabrał karabin i zaczął strzelać. Odpowiedzieli ogniem, poszatkowali wrogów kulami tak mocno, że byli niczym sitko. Wtedy zobaczyli ich twarz z bliska. Ich, bo mieli jedną, każdy taką samą. Identyczny wzrost, postura. Każdy łysy. Jeden przeżył, siedział na ziemi i kiwał się miarowo uciskając sobie brzuch, bez jęków i wrzasków. Frozt, jako medyk, podszedł do niego, a on, kiedy nachylił się, powstał z ziemi, zwaliwszy się na kaprala Marlicha i zaczął go dusić. Przyszły burmistrz czuł, jak krew napastnika przesiąka przez jego mundur, gdyby nie kolega, nie musiał by teraz tu stać. Przeklinał go teraz z całych sił. Na samym końcu wojsk, wlewających się na rynek, wkroczył oficer. Podał odpowiedni dokument, a po jego podpisaniu zaprosił Marlicha do swojego samochodu. Frozt poznał, że ma do czynienia z majorem. Jednak on nie był taki, jak jego żołnierze. Łysy, lecz wysoki, chudy i przystojny. Choć to wróg, jego mimika twarzy ucieszyła gościa dzielącego z nim tylną kanapę w limuzynie.
- Pojedzie pan ze mną do sztabu – powiedział oficer.
- Do którego, jakiego sztabu?
- Do sztabu głównego. W M 74 – z uśmiechem dodał wojskowy.
- Więc macie stolicę! Po co te gierki, nie jest zagrożona. To środek waszego państwa!
- Jak pan woli. To miasto jak każde inne. Chodzi wyłącznie o położenie – beznamiętnie tłumaczył numer A 2733. Tak miał napisane na identyfikatorze.
- W kapitulacji, którą podpisałem. – Marlich zawstydził się na tą myśl i przerwał wypowiedź.
- Proszę kontynuować. – Ponaglił go rozmówca.
- Mignęło mi, że miasto nosić będzie inną nazwę.
- M 148 – oficer dokończył za Frozta.
- Ujawnicie mi coś – z błyskiem w oku zapytał blondyn.
- Wszystko, co tylko będzie pan chciał wiedzieć. – Uśmiechnął się po raz drugi.
- Dlaczego? Wszystko? – Z szeroko rozwartymi powiekami próbował zrozumieć.
- Wiem, że był pan przyjacielem Kirlera Tekli – zaczął objaśniać.
- Owszem, jednak nie widzę związku.
- Był burmistrzem, pan to wie. Wie pan też, że podpisał kapitulacje, dwa lata temu. Poddał Ewannon. Jego również zabraliśmy do sztabu. Kiedy widział go pan po raz ostatni? – Pytanie było retoryczne. Marlich przypomniał sobie, że nie widział Tekli ani razu od kapitulacji.
W końcu ludzie popełnili największą zbrodnię przeciw matce Ziemi. Wojna atomowa wyniszczyła naszą planetę niemalże całkowicie. Tereny, które nie uległy zniszczeniu, to jest Europa zachodnia, od Masywu Centralnego, po Zagłębie Ruhry. Właśnie tam, ludzie mają szansę normalnie egzystować. W miarę normalnie. Na zachodniej części rozciąga się państwo zwane Kosmopolitum, ze stolicą w Kosmopolis. Na wschodzie natomiast, istnieje państwo bez nazwy, bez stolicy. Jednak istnieje jako jedność. To tam wykształcił się i tam panuje ustrój nazwany tak, przez zachodnich sąsiadów, a mianowicie „Nokogitacja”. Nie myśleć. Z totalnego chaosu wywołanego wojną atomową, powstał świat wiecznej walki i nadal trwa, od stu pięćdziesięciu lat. Front przesuwał się coraz bardziej na zachód. W dwa tysiące trzysta siedemnastym roku padło kolejne miasto. Milanopolis. Długie kolumny żołnierzy, z bronią na prawym ramieniu przemierzały ulice. Mieszkańcy obserwowali ich ze łzami w oczach. Ta wojna nie była wywołana brakami surowców naturalnych. Tu chodziło o dominację. Na rynku stał, jeszcze do niedawna burmistrz miasta. Marlich Frozt. Był wysokiego wzrostu, umięśniony z blond czupryną i niebieskimi oczami. Uwielbiany przez obywateli miasta. Teraz, chcąc, nie chcąc, musiał podpisać kapitulację. Każdy wlot z ulicy obstawiali wojskowi ubrani w mundury koloru khaki. Każdy z nich stał prosto, spojrzenie mieli skierowane w powietrze, wszyscy identycznie. Choć była jesień, a ich ubrania nie były zbyt ciepłe, żaden nie kichał, nie pociągał nosem. Stali. Marlich przywołał wspomnienia, kiedy był w wojsku. Wkraczali do zdobytego miasta, nie pamiętał nazwy, choć powinien. Sukcesów było tak niewiele. W małym okopie broniło się zaciekle trzydziestu wrogich żołnierzy. Nie mieli już amunicji, żywności. Otoczyli ich, jego kompania miała dziesięciokrotną przewagę w ludziach. Ale co ważniejsze, mieli broń, amunicję, jedzenie. Sierżant wysłał jednego z chłopaków, by ich wypędzić z okopu. Ich opór nie miał sensu. Gdyby zaatakowali, byliby rozstrzelani. Szeregowy wkroczył z bronią do ich punktu oporu i kazał podnieść ręce. Ci, bez emocji, kompletnie bez, rzucili się na wysłannika i zabili go gołymi rękami. Jeden z nich zabrał karabin i zaczął strzelać. Odpowiedzieli ogniem, poszatkowali wrogów kulami tak mocno, że byli niczym sitko. Wtedy zobaczyli ich twarz z bliska. Ich, bo mieli jedną, każdy taką samą. Identyczny wzrost, postura. Każdy łysy. Jeden przeżył, siedział na ziemi i kiwał się miarowo uciskając sobie brzuch, bez jęków i wrzasków. Frozt, jako medyk, podszedł do niego, a on, kiedy nachylił się, powstał z ziemi, zwaliwszy się na kaprala Marlicha i zaczął go dusić. Przyszły burmistrz czuł, jak krew napastnika przesiąka przez jego mundur, gdyby nie kolega, nie musiał by teraz tu stać. Przeklinał go teraz z całych sił. Na samym końcu wojsk, wlewających się na rynek, wkroczył oficer. Podał odpowiedni dokument, a po jego podpisaniu zaprosił Marlicha do swojego samochodu. Frozt poznał, że ma do czynienia z majorem. Jednak on nie był taki, jak jego żołnierze. Łysy, lecz wysoki, chudy i przystojny. Choć to wróg, jego mimika twarzy ucieszyła gościa dzielącego z nim tylną kanapę w limuzynie.
- Pojedzie pan ze mną do sztabu – powiedział oficer.
- Do którego, jakiego sztabu?
- Do sztabu głównego. W M 74 – z uśmiechem dodał wojskowy.
- Więc macie stolicę! Po co te gierki, nie jest zagrożona. To środek waszego państwa!
- Jak pan woli. To miasto jak każde inne. Chodzi wyłącznie o położenie – beznamiętnie tłumaczył numer A 2733. Tak miał napisane na identyfikatorze.
- W kapitulacji, którą podpisałem. – Marlich zawstydził się na tą myśl i przerwał wypowiedź.
- Proszę kontynuować. – Ponaglił go rozmówca.
- Mignęło mi, że miasto nosić będzie inną nazwę.
- M 148 – oficer dokończył za Frozta.
- Ujawnicie mi coś – z błyskiem w oku zapytał blondyn.
- Wszystko, co tylko będzie pan chciał wiedzieć. – Uśmiechnął się po raz drugi.
- Dlaczego? Wszystko? – Z szeroko rozwartymi powiekami próbował zrozumieć.
- Wiem, że był pan przyjacielem Kirlera Tekli – zaczął objaśniać.
- Owszem, jednak nie widzę związku.
- Był burmistrzem, pan to wie. Wie pan też, że podpisał kapitulacje, dwa lata temu. Poddał Ewannon. Jego również zabraliśmy do sztabu. Kiedy widział go pan po raz ostatni? – Pytanie było retoryczne. Marlich przypomniał sobie, że nie widział Tekli ani razu od kapitulacji.