10-02-2013, 19:27
Tekst na pewno wymaga wielu poprawek, za co przepraszam - nie umiałam sobie z nim poradzić. Jestem też pewna, że potrzeba mu wydłużenia lub skrócenia.
Kiedyś chciałem być nauczycielem. Poszedłem na studia historyczne – mówiąc kolokwialnie, najbardziej ze wszystkich przedmiotów w szkole, kręciła mnie właśnie historia. Nie była to zasługa pięknej pani profesor, z genialnie wyrzeźbionym ciałem i wielkimi... oczami. Każdy wieczór spędzałem przy książkach, by coraz bardziej pogłębić swoją wiedzę. Mimo świadomości, ile zła wyrządził Kościół, byłem katolikiem. Wierzyłem bardzo mocno. Nie opuszczałem niedzielnych mszy świętych, były one bowiem możliwością ponownego, świeżego podejścia do niektórych spraw. W tym samym kawałku tekstu za każdym razem odnajdowałem coś nowego, pięknego i mądrego. Pamiętam kiedy w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, wychodziłem ze świątyni za kobietą z małym dzieckiem – może siedmioletnim. Chłopiec trzymając mamę za rękę, zadał pytanie, które do dzisiejszego dnia krąży gdzieś w mojej głowie.
- Mamo, a Maryja i Józef byli biedni? - zapytał.
- Tak, kochanie – odpowiedziała kobieta, kucając przy dziecku i poprawiając mu szalik. - Ale to nie znaczy, że byli gorsi. Wręcz przeciwnie, byli cudownymi ludźmi.
- Mamo, ale dlaczego byli biedni? - drążył temat.
- Synku, zawsze jest tak, że jedni mają więcej, inni mniej pieniążków. - Kobieta uśmiechnęła się do malca.
- To co oni zrobili ze złotem od trzech króli, mamo?
Stałem, przyglądając się całej scenie. Już nie raz, jako student historii spotykałem się z negowaniem Biblii i nie przeczę, są sprawy, które bardzo trudno jest wyjaśnić. Pomimo corocznego udziału w Światowym Dniu Młodzieży, Pielgrzymkach, sporadycznych wizytach w oazach na terenie całej Polski, nigdy – dosłownie nigdy – nie spotkałem się z takim pytaniem. Właśnie wtedy postanowiłem, że po studiach będę uczył w szkole podstawowej.
Na drugim roku studiów przyszło mi wybrać sobie dodatkowe zajęcia. Zawsze ciągnęło mnie ku filozofowaniu, więc poszedłem w tym kierunku. Zajęcia miały trwać tylko semestr, więc jedyne, co mogłem stracić, to poświęcony czas. Tam poznałem Tadka. Wyglądał zwyczajnie. Dopiero po kilku dywagacjach na temat sporów między Kartezjuszem a Bergsonem dowiedziałem się, że jest zakonnikiem. Ojciec Tadeusz po ślubach oddał się młodzieży. Zawsze mawiał, za słowami Papieża Polaka, że młodzież jest solą ziemi i to o nią najbardziej trzeba dbać. Uczył religii w szkole średniej.
Im bliżej było ku końcowi moich studiów, coraz więcej myślałem o swoich nauczycielskich planach. Jako że Tadek został moim przyjacielem, często rozmawiałem z nim o tym. Dawał mi mnóstwo rad, przestrzegał przed trudnościami, ale cały czas wspierał. Kiedyś poprosiłem go, aby zabrał mnie do siebie na lekcję. W prawdzie nie chciałem uczyć tego przedziału wiekowego, jednak ciekaw byłem kształtu lekcji prowadzonych przez Tadeusza. Był to koniec zimy. Roztopy śniegu powodowały wiele powodzi. Jeden z uczniów porównał to do potopu i sytuacji Noego.
- Z całym szacunkiem, proszę księdza... - chłopiec westchnął, drapiąc się jednocześnie po nosie. - Uważam, że to wszystko wina Boga.
Pokręciłem głową, ale patrzyłem na młodzieńca z uwagą.
- I nie chodzi mi teraz tylko o te całe kataklizmy. Wie ksiądz, natura. Ale przecież są jeszcze choroby. Małe dzieci umierają. A co one zawiniły? Nic.
Tadeusz spojrzał na chłopca z uwagą. Mimo wszystko milczał. Kiwnął kilka razy głową, po czym uniósł dłoń, by zachęcić chłopca do kontynuowania.
- Biblia mówi, że to wszystko wina Adama i Ewy, że to oni doprowadzili do naszego naznaczenia. Grzech pierworodny... - prychnął cicho.
- A czym byłoby nasze życie bez praw i reguł? Gdyby nie zasady i sankcje, które nas obowiązują, byłby chaos. Ludzie biegaliby z nożami, zabijali swoje dzieci, ojców, sąsiadów. Uważasz, że Adamowi i Ewie powinno ujść płazem to, czego się dopuścili? - Nie wytrzymałem. Patrzyłem wyczekująco na dzieciaka, który delikatnie zmarszczył brwi.
- Nie chodzi o to, proszę pana – mruknął. - Ja rozumiem, że kara im się należała, ale kolejną nielogiczną rzeczą w całej układance jest chrzest. Podczas chrztu kapłan zdejmuje z nas grzech pierworodny. Jeśli choroby i nieszczęścia są następstwem grzechu Adama i Ewy, a podczas pierwszego sakramentu człowiek jest z niego obmywany, dlaczego nadal chorujemy i umieramy? To nie tak, że chciałbym żyć wiecznie, wręcz przeciwnie. Tylko... - urwał. - Tylko skąd mam pewność, że za dwa lata nie dostanę nowotworu złośliwego?
- Nie masz pewności – odpowiedział Tadeusz.
Sam często zastanawiałem się nad tymi kwestiami. Zawsze jednak moje myśli wracały do kwestii wiary. Przecież Bóg ma jakiś plan, którego się trzyma. A ja powinienem mu ufać.
- Nie mam. Właśnie. A skoro Bóg jest wszechwiedzący i wszechmocny... Czy nie mógł potraktować pierwszych ludzi jako prototypów? To jak z plikiem na kompie, wciskasz delete i nie ma. A potem tworzy się coś lepszego, z mniejszą ilością wad. Bądź bez nich.
- Nie uważasz, że byłoby to bezduszne? - Twarz Tadeusza nie wyrażała żadnych emocji. Kiedy we mnie burzyło się i wrzało, bo obrażano mojego Boga, rzucano w jego stronę zarzuty, Tadek po prostu stał przy biurku, wzrokiem obejmując milczącą klasę i mówiącego chłopca.
- Bezduszne? Może. Ale jakiś czas później Bóg sam zabił wszystkich ludzi. No, dobra. Nie wszystkich. Ocalił Noego i jego rodzinę. Po co? Zabił też zwierzęta, które tak naprawdę nic mu nie zrobiły. Czy to nie było bezduszne? A gdyby Noe i jego paczka nie zbudowali Arki, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Miłosierdzie? No proszę! - podniósł głos, w którym można było usłyszeć nutkę ironii.
- Wiesz, synu... Bóg ma swój plan. Ja uważam, że przewidział wszystko. I mimo tego, pozwolił ludziom na życie i błędy. Mamy wolną wolę i umiejętność odróżniania dobra od zła. Wolałbyś być zniewolony i nie mieć wyboru? - Tadeusz uśmiechnął się i usiadł na krześle za biurkiem. Spod jego jasnego habitu wystawały zwykłe sandały z bazaru.
- Jeśli Bóg przewidział, że będziemy tak cierpieć i dał na to pozwolenie... Czy to nie czyni go sadystą?
Kiedyś byłem wierzący i chciałem zostać nauczycielem.
Kiedyś chciałem być nauczycielem. Poszedłem na studia historyczne – mówiąc kolokwialnie, najbardziej ze wszystkich przedmiotów w szkole, kręciła mnie właśnie historia. Nie była to zasługa pięknej pani profesor, z genialnie wyrzeźbionym ciałem i wielkimi... oczami. Każdy wieczór spędzałem przy książkach, by coraz bardziej pogłębić swoją wiedzę. Mimo świadomości, ile zła wyrządził Kościół, byłem katolikiem. Wierzyłem bardzo mocno. Nie opuszczałem niedzielnych mszy świętych, były one bowiem możliwością ponownego, świeżego podejścia do niektórych spraw. W tym samym kawałku tekstu za każdym razem odnajdowałem coś nowego, pięknego i mądrego. Pamiętam kiedy w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, wychodziłem ze świątyni za kobietą z małym dzieckiem – może siedmioletnim. Chłopiec trzymając mamę za rękę, zadał pytanie, które do dzisiejszego dnia krąży gdzieś w mojej głowie.
- Mamo, a Maryja i Józef byli biedni? - zapytał.
- Tak, kochanie – odpowiedziała kobieta, kucając przy dziecku i poprawiając mu szalik. - Ale to nie znaczy, że byli gorsi. Wręcz przeciwnie, byli cudownymi ludźmi.
- Mamo, ale dlaczego byli biedni? - drążył temat.
- Synku, zawsze jest tak, że jedni mają więcej, inni mniej pieniążków. - Kobieta uśmiechnęła się do malca.
- To co oni zrobili ze złotem od trzech króli, mamo?
Stałem, przyglądając się całej scenie. Już nie raz, jako student historii spotykałem się z negowaniem Biblii i nie przeczę, są sprawy, które bardzo trudno jest wyjaśnić. Pomimo corocznego udziału w Światowym Dniu Młodzieży, Pielgrzymkach, sporadycznych wizytach w oazach na terenie całej Polski, nigdy – dosłownie nigdy – nie spotkałem się z takim pytaniem. Właśnie wtedy postanowiłem, że po studiach będę uczył w szkole podstawowej.
Na drugim roku studiów przyszło mi wybrać sobie dodatkowe zajęcia. Zawsze ciągnęło mnie ku filozofowaniu, więc poszedłem w tym kierunku. Zajęcia miały trwać tylko semestr, więc jedyne, co mogłem stracić, to poświęcony czas. Tam poznałem Tadka. Wyglądał zwyczajnie. Dopiero po kilku dywagacjach na temat sporów między Kartezjuszem a Bergsonem dowiedziałem się, że jest zakonnikiem. Ojciec Tadeusz po ślubach oddał się młodzieży. Zawsze mawiał, za słowami Papieża Polaka, że młodzież jest solą ziemi i to o nią najbardziej trzeba dbać. Uczył religii w szkole średniej.
Im bliżej było ku końcowi moich studiów, coraz więcej myślałem o swoich nauczycielskich planach. Jako że Tadek został moim przyjacielem, często rozmawiałem z nim o tym. Dawał mi mnóstwo rad, przestrzegał przed trudnościami, ale cały czas wspierał. Kiedyś poprosiłem go, aby zabrał mnie do siebie na lekcję. W prawdzie nie chciałem uczyć tego przedziału wiekowego, jednak ciekaw byłem kształtu lekcji prowadzonych przez Tadeusza. Był to koniec zimy. Roztopy śniegu powodowały wiele powodzi. Jeden z uczniów porównał to do potopu i sytuacji Noego.
- Z całym szacunkiem, proszę księdza... - chłopiec westchnął, drapiąc się jednocześnie po nosie. - Uważam, że to wszystko wina Boga.
Pokręciłem głową, ale patrzyłem na młodzieńca z uwagą.
- I nie chodzi mi teraz tylko o te całe kataklizmy. Wie ksiądz, natura. Ale przecież są jeszcze choroby. Małe dzieci umierają. A co one zawiniły? Nic.
Tadeusz spojrzał na chłopca z uwagą. Mimo wszystko milczał. Kiwnął kilka razy głową, po czym uniósł dłoń, by zachęcić chłopca do kontynuowania.
- Biblia mówi, że to wszystko wina Adama i Ewy, że to oni doprowadzili do naszego naznaczenia. Grzech pierworodny... - prychnął cicho.
- A czym byłoby nasze życie bez praw i reguł? Gdyby nie zasady i sankcje, które nas obowiązują, byłby chaos. Ludzie biegaliby z nożami, zabijali swoje dzieci, ojców, sąsiadów. Uważasz, że Adamowi i Ewie powinno ujść płazem to, czego się dopuścili? - Nie wytrzymałem. Patrzyłem wyczekująco na dzieciaka, który delikatnie zmarszczył brwi.
- Nie chodzi o to, proszę pana – mruknął. - Ja rozumiem, że kara im się należała, ale kolejną nielogiczną rzeczą w całej układance jest chrzest. Podczas chrztu kapłan zdejmuje z nas grzech pierworodny. Jeśli choroby i nieszczęścia są następstwem grzechu Adama i Ewy, a podczas pierwszego sakramentu człowiek jest z niego obmywany, dlaczego nadal chorujemy i umieramy? To nie tak, że chciałbym żyć wiecznie, wręcz przeciwnie. Tylko... - urwał. - Tylko skąd mam pewność, że za dwa lata nie dostanę nowotworu złośliwego?
- Nie masz pewności – odpowiedział Tadeusz.
Sam często zastanawiałem się nad tymi kwestiami. Zawsze jednak moje myśli wracały do kwestii wiary. Przecież Bóg ma jakiś plan, którego się trzyma. A ja powinienem mu ufać.
- Nie mam. Właśnie. A skoro Bóg jest wszechwiedzący i wszechmocny... Czy nie mógł potraktować pierwszych ludzi jako prototypów? To jak z plikiem na kompie, wciskasz delete i nie ma. A potem tworzy się coś lepszego, z mniejszą ilością wad. Bądź bez nich.
- Nie uważasz, że byłoby to bezduszne? - Twarz Tadeusza nie wyrażała żadnych emocji. Kiedy we mnie burzyło się i wrzało, bo obrażano mojego Boga, rzucano w jego stronę zarzuty, Tadek po prostu stał przy biurku, wzrokiem obejmując milczącą klasę i mówiącego chłopca.
- Bezduszne? Może. Ale jakiś czas później Bóg sam zabił wszystkich ludzi. No, dobra. Nie wszystkich. Ocalił Noego i jego rodzinę. Po co? Zabił też zwierzęta, które tak naprawdę nic mu nie zrobiły. Czy to nie było bezduszne? A gdyby Noe i jego paczka nie zbudowali Arki, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. Miłosierdzie? No proszę! - podniósł głos, w którym można było usłyszeć nutkę ironii.
- Wiesz, synu... Bóg ma swój plan. Ja uważam, że przewidział wszystko. I mimo tego, pozwolił ludziom na życie i błędy. Mamy wolną wolę i umiejętność odróżniania dobra od zła. Wolałbyś być zniewolony i nie mieć wyboru? - Tadeusz uśmiechnął się i usiadł na krześle za biurkiem. Spod jego jasnego habitu wystawały zwykłe sandały z bazaru.
- Jeśli Bóg przewidział, że będziemy tak cierpieć i dał na to pozwolenie... Czy to nie czyni go sadystą?
Kiedyś byłem wierzący i chciałem zostać nauczycielem.