Jest tu taka wieś Kibździowo,
Gdzie, gdy powstanie choć słowo,
W tysiąc słów się przeistoczy,
Aż bohatera zaskoczy.
I już w oknach siedzą szpiedzy,
Pijąc sok z cudzej niewiedzy.
Każdy czyn idzie w historię,
Jakąś zwartą alegorię.
Przypowiastki wokół ławki,
Cudze sprawki aż do czkawki.
Sensacji szukają oczy,
Co drugiego wnet zaskoczy.
Oni mówią, oni wiedzą,
Już od rana z okna śledzą,
Że jak przyjdzie umrzeć we śnie;
Oni będą wiedzieć wcześniej.
Toczy się żywot pomału,
Kłamie do konfesjonału,
Łamie wszelkie przykazania,
Wszystko na drugiego zgania.
Niebiosa są w czarnym pudle,
Ludzie tam czyści jak pudle.
Znowu błyska jak z ogniska,
Mimo iż lecą wyzwiska
Na nadrzędny rząd i nierząd,
Prawa gejów, prawa zwierząt,
Nawet prawo jest na lewo,
Drzewo gdzie dom, dom gdzie drzewo.
Choć to nie miasto, lecz wiocha,
Ludzkim twarzom - won, wynocha!
W domach siedzą, pogrążeni.
Czy się da to jakoś zmienić?
Gdzie, gdy powstanie choć słowo,
W tysiąc słów się przeistoczy,
Aż bohatera zaskoczy.
I już w oknach siedzą szpiedzy,
Pijąc sok z cudzej niewiedzy.
Każdy czyn idzie w historię,
Jakąś zwartą alegorię.
Przypowiastki wokół ławki,
Cudze sprawki aż do czkawki.
Sensacji szukają oczy,
Co drugiego wnet zaskoczy.
Oni mówią, oni wiedzą,
Już od rana z okna śledzą,
Że jak przyjdzie umrzeć we śnie;
Oni będą wiedzieć wcześniej.
Toczy się żywot pomału,
Kłamie do konfesjonału,
Łamie wszelkie przykazania,
Wszystko na drugiego zgania.
Niebiosa są w czarnym pudle,
Ludzie tam czyści jak pudle.
Znowu błyska jak z ogniska,
Mimo iż lecą wyzwiska
Na nadrzędny rząd i nierząd,
Prawa gejów, prawa zwierząt,
Nawet prawo jest na lewo,
Drzewo gdzie dom, dom gdzie drzewo.
Choć to nie miasto, lecz wiocha,
Ludzkim twarzom - won, wynocha!
W domach siedzą, pogrążeni.
Czy się da to jakoś zmienić?
Miejmy nadzieję, że baba do lekarza będzie przychodzić, póki żyjemy.