06-11-2011, 22:35
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 06-11-2011, 23:32 przez Alchemiczka.)
Nie wiem czy umieszczam to w odpowiedniej grupie. Napisane, szczerze mówiąc przed chwilą, ale pomysł nie jest nieprzemyślany - to siedziało w mojej głowie od jakiegoś czasu, tylko forma się regularnie zmieniała. Bądźcie łaskawi dla interpunkcji - ja naprawdę staram się ją ogarnąć.
Nie lubię zaczynać od prologów, ale tak jakoś wyszło ;p
Prolog
- Mamo, możemy dzisiaj iść zobaczyć tamte światła? – Mały James pociągnął swoją matkę za rękaw i spojrzał na nią z oczekiwaniem. Katherine Joyce rozejrzała się nerwowo i ukucnęła obok swojej pociechy.
- O jakich światłach mówisz, Jamie? – spytała z niepokojem. Dobrze wiedziała dokąd zmierzał temat. W końcu chłopak miał już prawie sześć lat, ile czasu można go było trzymać w nieświadomości?
- Na północy są światła, które zawsze się palą. Nawet w dzień się palą, wiesz? Ale nie można do nich podchodzić, bo jest dużo znaków, że nie wolno. A tam chyba jest miasto bo jest dużo domów, takich wielkich. Mamo, myślisz, że dużo ludzi się mieści w takich dużych domach? - trajkotał Jamie zachęcony uwagą matki. Katherine zaniemówiła z wrażenia i spojrzała gniewnie na swojego męża palącego papierosa pod drzewem. Nie tak sobie wyobrażała niedzielną wycieczkę do parku.
Charles starał się zignorować spojrzenie swojej żony. Naprawdę się starał. Bo było miło: trochę wolnego od pracy, ładna pogoda, bawili się z dzieciakiem. Po co było to psuć? „No błagam, nawet połowy nie spaliłem”, pomyślał, mentalnie wznosząc oczy do nieba. Zrobił to fizycznie, gdy bezgłośne „Chodź tu ale już” wypowiedziane przez Katherine kazało mu zgasić niedopalonego papierosa i zbliżyć się do niej i Jamesa. Kochał tego dzieciaka, ale serio – młody miał czasem zdecydowanie za dużo energii.
- Co jest mały? Coś ty tam znowu wymodził, co? – spytał ciągnąc syna lekko za ucho. Katherine wstała i spojrzała na synka z udawaną wesołością.
- Jamie pytał o światła na północy – powiedziała z promiennym uśmiechem, który sprawił, że Charlesowi ciarki przeszły po plecach. – Ale może najpierw pobawisz w piasku? Patrz ile tam dzieci! Nie chcesz się pobawić? – Jamie nawet przez sekundę się nie zastanawiał. Z piskiem popędził w stronę piaskownicy i tak naprawdę zapomniał już o jakichkolwiek światłach.
- No i coś ty mu naopowiadał? Mówiłeś mu o tamtym miejscu? – syknęła kobieta.
- Spokojnie, nic mu nie mówiłem o farmie – mruknął Charles i rozsiadł się na ławce. Zauważył niedowierzające spojrzenie żony i westchnął. – Naprawdę. Jakiś kolega musiał mu powiedzieć. Nie przed wszystkimi dzieciakami rodzice trzymają to w tajemnicy.
Kate również westchnęła i usiadła obok męża. Miał rację, za bardzo się piekliła. Zawsze.
- Po prostu… Nie podoba mi się to, cały ten ich pomysł z „farmami”. Jak w ogóle można to tak nazwać? - wzdrygnęła się. – Nie chce żeby on się do tego przyzwyczaił, żeby to było dla niego coś normalnego.
- Nie myśl o tym Kate. I nie myśl o tych tam jak o ludziach, okej? Tak będzie łatwiej – mruknął Charles i objął ją ramieniem.
- Tak, o wiele łatwiej – wyszeptała jego żona i zapatrzyła się na Jamiego, który z zapałem rozsypywał wkoło siebie piasek. Połowa dzieci pouciekała już z piaskownicy, druga patrzyła z niezadowoleniem na jego destrukcyjne zapędy.
O wiele łatwiej.
Nie lubię zaczynać od prologów, ale tak jakoś wyszło ;p
Prolog
- Mamo, możemy dzisiaj iść zobaczyć tamte światła? – Mały James pociągnął swoją matkę za rękaw i spojrzał na nią z oczekiwaniem. Katherine Joyce rozejrzała się nerwowo i ukucnęła obok swojej pociechy.
- O jakich światłach mówisz, Jamie? – spytała z niepokojem. Dobrze wiedziała dokąd zmierzał temat. W końcu chłopak miał już prawie sześć lat, ile czasu można go było trzymać w nieświadomości?
- Na północy są światła, które zawsze się palą. Nawet w dzień się palą, wiesz? Ale nie można do nich podchodzić, bo jest dużo znaków, że nie wolno. A tam chyba jest miasto bo jest dużo domów, takich wielkich. Mamo, myślisz, że dużo ludzi się mieści w takich dużych domach? - trajkotał Jamie zachęcony uwagą matki. Katherine zaniemówiła z wrażenia i spojrzała gniewnie na swojego męża palącego papierosa pod drzewem. Nie tak sobie wyobrażała niedzielną wycieczkę do parku.
Charles starał się zignorować spojrzenie swojej żony. Naprawdę się starał. Bo było miło: trochę wolnego od pracy, ładna pogoda, bawili się z dzieciakiem. Po co było to psuć? „No błagam, nawet połowy nie spaliłem”, pomyślał, mentalnie wznosząc oczy do nieba. Zrobił to fizycznie, gdy bezgłośne „Chodź tu ale już” wypowiedziane przez Katherine kazało mu zgasić niedopalonego papierosa i zbliżyć się do niej i Jamesa. Kochał tego dzieciaka, ale serio – młody miał czasem zdecydowanie za dużo energii.
- Co jest mały? Coś ty tam znowu wymodził, co? – spytał ciągnąc syna lekko za ucho. Katherine wstała i spojrzała na synka z udawaną wesołością.
- Jamie pytał o światła na północy – powiedziała z promiennym uśmiechem, który sprawił, że Charlesowi ciarki przeszły po plecach. – Ale może najpierw pobawisz w piasku? Patrz ile tam dzieci! Nie chcesz się pobawić? – Jamie nawet przez sekundę się nie zastanawiał. Z piskiem popędził w stronę piaskownicy i tak naprawdę zapomniał już o jakichkolwiek światłach.
- No i coś ty mu naopowiadał? Mówiłeś mu o tamtym miejscu? – syknęła kobieta.
- Spokojnie, nic mu nie mówiłem o farmie – mruknął Charles i rozsiadł się na ławce. Zauważył niedowierzające spojrzenie żony i westchnął. – Naprawdę. Jakiś kolega musiał mu powiedzieć. Nie przed wszystkimi dzieciakami rodzice trzymają to w tajemnicy.
Kate również westchnęła i usiadła obok męża. Miał rację, za bardzo się piekliła. Zawsze.
- Po prostu… Nie podoba mi się to, cały ten ich pomysł z „farmami”. Jak w ogóle można to tak nazwać? - wzdrygnęła się. – Nie chce żeby on się do tego przyzwyczaił, żeby to było dla niego coś normalnego.
- Nie myśl o tym Kate. I nie myśl o tych tam jak o ludziach, okej? Tak będzie łatwiej – mruknął Charles i objął ją ramieniem.
- Tak, o wiele łatwiej – wyszeptała jego żona i zapatrzyła się na Jamiego, który z zapałem rozsypywał wkoło siebie piasek. Połowa dzieci pouciekała już z piaskownicy, druga patrzyła z niezadowoleniem na jego destrukcyjne zapędy.
O wiele łatwiej.