Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Gremlin
#1
Nie wiem, czy dział jest dobry, jeśli nie, przepraszam i proszę o przeniesienie <uśmiecha się do Ekipy> Wiem, że tekst nie w moich klimatach i nie do końca jestem przekonana do niego. To fragment większej całości, ale na razie Wy mi powiedzcie czy warto kontynuować.



Cześć. Na imię mi... no właśnie. Tu zaczynają się schody. Gdybyście zapytali o to moja mamę, na pewno musiałaby się starannie zastanowić. Miałem nazywać się Michał. Ale kiedy mój tatuś został oddelegowany do urzędu, w celu prawnego uwiarygodnienia faktu moich narodzin, na śmierć zapomniał, jakie imię wybrali z mamą po długich pertraktacjach. Próbował dzwonić, ale mama przekonana, że dawka promieniowania z telefonu może zabić noworodka wyłączyła go, zawinęła w cztery ręczniki i schowała w pralce. Potem naturalnie o tym zapomniała i uprała razem z moimi śpioszkami. Wracając do sedna... Tata nie chciał się zbłaźnić przed urzędniczką i zastanawiać się przy niej nad imieniem pierworodnego. Rozejrzał się po pokoju i pierwsze, co rzuciło mu się w oczy stało się wyrocznią. Było to pudełko po herbacie. Dlatego też tytułują mnie Anatolem. Cieszę się w sumie, że nie nazywam się, dajmy na to Lipton, ewentualnie Tchibo; wszak pani zza biurka mogła lubić kawę. Gdy prawda wyszła na jaw, mama uznała, że widocznie Gwiazdy tak chciały (przechodziła etap fascynacji astrologią). Gorzej poszło z babcią, która zrobiła rodzicom awanturę, zastanawiała się nawet czy nie odebrać im praw do opieki nade mną. Po dłuższym namyśle dała im czas na rehabilitację i naukę „zawodu”. Jak łatwo się domyślić obiektem zajęć praktyczno-technicznych stałem się ja.
W trakcie szkolenia, nie wiadomo kiedy przylgnęło do mnie przezwisko „Gremlin” i zostało do dziś. Dlaczego? Nie mnie o to pytajcie. Sam chciałbym, aby ktoś mi to wyjaśnił. Zastanawiacie się pewnie, skąd ja to wszystko wiem? Otóż, w zamian za pokręconych do granic możliwości rodziców, dostałem coś w rodzaju bonusu. Pamiętam wszystko to, co działo się, kiedy byłem małym Gremlinkiem. Na przykład, jak rodzice zostawili mnie w markecie, bo mama zobaczyła promocję zupek chińskich. Darłem się wniebogłosy, wołając ich, ale nie wiedzieć czemu, nikt mnie nie rozumiał. Kasjerki pochylały się nad moim koślawym wózkiem (jedno koło odpadło nie wiadomo kiedy i tata w zastępstwie przymocował taśmą klejącą inne, od zabawkowej wywrotki, które trochę nie pasowało rozmiarem) i zastanawiały się na głos, czy może jestem głodny, a może mam pełną pieluchę. Nie powiem, żeby się myliły w obu tych kwestiach, ale głównie byłem zły na nieodpowiedzialnych rodziców. Tak wspominam najwcześniejsze czasy, potem niewiele się zmieniło.
Chcielibyście może coś wiedzieć o sprawcach tego zamieszania? Poznali się, kiedy tata zamyślił się nad rozmiarami Wszechświata i o mało co nie wlazł pod rozpędzony samochód masarni „Świński ogonek i synowie”. Mama, co dziwne, okazała przytomność umysłu i podłożyła mu nogę, przez co tata zrobił jej karczemną awanturę na ulicy, bo połamał okulary przewracając się na bruk. Młoda wówczas studentka psychologii powaliła informatyka na kolana tekstem „Czymże są pańskie okulary wobec wszechrzeczy?”. Do dziś tego nie rozumiem,. Ale owocem wszechrzeczy chyba jestem ja, albo coś pokręciłem. Czasem trudno ich zrozumieć. Dziś przed ludźmi udają, że są normalni. Nie dajcie się zwieść pozorom. Czy normalne matki podlewają pieczeń i pieką w piekarniku fikusa? Chyba nie bardzo.
W gruncie rzeczy moje życie jest całkiem znośne, bywa czasem zabawnie. Gdyby nie jedna mała sprawa. Jak mówi moja babcia, w beczce miodu łyżka dziegciu. Nie wiem, co to ten cały dziegieć, ale mój nazwa się Gremlin Numer Dwa. Jest podobno samiczką, ma lat prawie trzy i głos syreny okrętowej. Miała być moim bratem, ale tacie chyba nie weszły jakieś dane na serwer. Może to jakiś wybitnie paskudny wirus? Trojan? Nie wiem, ki diabeł, ale uwierzcie, okropniejszej mutacji nie widzieliście. Przed ludźmi, a zwłaszcza rodzicami, zgrywa rudowłosego aniołka. Tak, akurat! Kupidynek od siedmiu boleści. Gdy tylko zostaje sama, staje się mistrzem destrukcji, a huragan Katrina to przy niej lekki wietrzyk. Jak łatwo się domyślić, po wszystkim udaje niewiniątko i z buzią w podkówkę wyciąga oskarżycielsko paluch w moją stronę. Nikt nie domyśla się, co za podstępna z niej żmija. Ale to się kiedyś skończy. Przyłapię ją na gorącym uczynku, a wtedy rodzice oddadzą ją do schroniska, tam, gdzie jej miejsce. Niech Bóg ma w opiece inne zwierzęta.

Mamy kota

Dosłownie i w przenośni. Z tą jednak różnicą, że tego metaforycznego od zawsze, a takiego futrzastego od wczoraj. Raz w życiu Mały Gremlin się na coś przydał. Wracając z podwórka znalazła pod blokiem kotka, który przeraźliwie miauczał i trząsł się z zimna (dam głowę, że tak naprawdę trząsł się, bo zobaczył moją siostrę) Złapała go wpół, niemiłosiernie ściskając i zawlokła do domu, wśród jęków i pisków miniaturowego tygrysa. Mama złapała się za głowę i kazała jej się wynosić, razem z kocurem. Tu najmłodsza latorośl naszego rodu dała wspaniały pokaz możliwości swoich płuc i oświadczyła, że ucieknie z domu, jeśli kotek nie zostanie u nas. Tata był w delegacji, a mama z braku pedagogicznego wsparcia, wycofała się na z góry upatrzone pozycje, czyli najzwyczajniej w świecie wymiękła i kazała mi pędzić na jednej nodze do sklepu zoologicznego, po środek na pchły.
Nie wiem, czemu kazała na jednej nodze, ale uwierzcie, to strasznie trudne. Trzy razy omal nie spadłem ze schodów! Poza tym, zeszło mi o wiele dłużej, niż gdybym biegł normalnie. Nie wspomnę o tym, że wścibskie sąsiadki znowu się rozgadały o rozwydrzonej młodzieży i nowomodnych wymysłach. Swoją drogą, muszę zapytać mamę, kto lub co to jest „szatanista”
Kotek został odpchlony, wykąpany i nakarmiony. Gdybym nie interweniował, mama zmusiłaby go do jedzenia sztućcami dla lalek. Zamiast mleka zaserwowały mu kanapkę z serem. Ach, te baby.
Pozostał problem z imieniem dla niego. Młody Gremlin chciał go nazwać Hannah, od imienia tej durnej blondynki z telewizji. Niedoczekanie! Kotek został nazwany Leon. Gremlin się pobeczał i twierdzi, że w serduszku nazywa się Hannah. Niech jej będzie, byle to z serduszka nie wyłaziło na wierzch, bo jak kot zacznie wyć, tak jak ta pseudo piosenkarka, to ja się wyprowadzam. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Lubię to nasze mieszkanko w bloku, rodziców, ba, ich to nawet kocham. A Gremlin... No cóż, może z tego coś kiedyś wyrośnie. Próbuję ją nauczyć ludzkich zachowań, ale póki co jest odporna na wszelką pożyteczną wiedzę. Czy wy zdajecie sobie sprawę, że ona nawet czytać nie umie? Taki wstyd! A jak przestała robić w końcu w pieluchy, to mama aż upiekła tort. No, powiedzmy, że to był tort. Zaczytała się podczas pieczenia i jak dla mnie to był całkiem spory kawałek węgla. Zasugerowałem oddanie go biednym na opał na zimę, ale mój pomysł przyjęto bez entuzjazmu, a nawet dostałem po uszach. Ja czasem kompletnie nie rozumiem tych dorosłych. Najpierw całe życie uczą mnie, że trzeba wspierać biednych i potrzebujących, a jak im chciałem taki ładny kawał węgla oddać, żeby nie marzli zimą, to było źle.
Kolejny problem powstał, kiedy Leona trzeba było położyć gdzieś spać. Ja oczywiście chciałem, żeby u mnie, Mały Gremlin chciał go umieścić, w swoim różowym wózku dla lalek, a mama sprzeciwiła się obu propozycjom, mówiąc, że koty wysysają niemowlętom oddech. Na nic zdały się tłumaczenia, że niemowlęta z nas żadne i to od paru dobrych lat.

P.S. Wiecie, kto to ten szatanista? To ktoś, kto pracuje w szatni, tak jak pani woźna u mnie
w szkole. Sąsiadki chyba mnie z kimś pomyliły.



Lasagne ze szpinakiem


Tata wrócił. Mama niezrażona porażkami kulinarnymi zamknęła się na dwie godziny w kuchni, ze stosem książek kucharskich pożyczonych od sąsiadek z całego bloku. Na drzwiach wywiesiła kartkę: „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony, złamanie zakazu grozi śmiercią, kalectwem, lub nieustającym rozwolnieniem” Przerażeni tą perspektywą, nawet się tam nie zbliżaliśmy. Wolałem nie myśleć, co będzie efektem tych eksperymentów. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie miało zdolności poruszania i nie wynajdzie koła. Z mamą w kuchni wszystko było możliwe.
W końcu, gdy już myśleliśmy, że obiad zamieni się w kolację, mama triumfalnie wychynęła ze swojej czeluści i z rumieńcami dumy na twarzy oświadczyła: Podano do stołu. Cała nasza trójka prawie pobiegła do kuchni, w końcu byliśmy głodni jak wilki (doświadczenie nauczyło nas, że mamine twory niby-kulinarne, łatwiej znosi się będąc naprawdę głodnym). Już w progu zwęszyłem niebezpieczeństwo. Coś pachniało co najmniej dziwnie. Nie sądźmy jednak cukierka po papierku- pomyślałem. Zasiedliśmy do stołu z niepewnym wzrokiem. Tata nieśmiało zapytał, co będzie daniem głównym. Odpowiedź dosłownie wmurowała nas w krzesła. Lasagne ze szpinakiem. Zapowiadał się horror w najlepszym wydaniu. Niestety, złe przeczucia okazały się trafne. Na stole pojawiło się coś, co przypominało niebieskie sznurówki zatopione w szarym sosie z grudkami wielkości wiśni. Nad tym pracowała dwie ostatnie godziny? Poczułem, że głód gdzieś się ulotnił. Chyba tata podzielał moje uczucia w stosunku do brei przed nami i lekko marszcząc nos, rzucił strategiczną sugestię, dotyczącą zamówienia pizzy. Wtedy mama zamieniła się w Furię. I to chyba w Alekto, siostrę od gniewu. Tata kiedyś opowiadał mi do snu o tych trzech paskudach. Zawsze myślałem, że to bajka, a teraz zacząłem zastanawiać się, czy przypadkiem nie schować się od stół. Dawno nie widziałem, żeby aż tak się zdenerwowała. Jeszcze nigdy nie przypominała tak bardzo rozjuszonego lwa. Oczy ciskały błyskawice, czekałem tylko, aż obnaży zęby i rzuci się nam do gardeł! Ta wizja zostanie we mnie chyba na bardzo długo. To się podobno nazywa trauma, ale to słowo kojarzy mi się z taką ładną panią, która podrzuca włosami przed kamerą i namawia do kupowania szamponu, bo wtedy każdy mężczyzna będzie za nią biegał. Cóż, Małemu Gremlinowi się to kiedyś przyda, inaczej nikt jej nie zechce (wcale się nie dziwię).
Oj, odbiegłem od tematu. Co prawda, obyło się bez rękoczynów, ale zostaliśmy wyrzuceni za drzwi kuchni, które zamknęły się za nami z takim impetem, że mało nie wyleciały z futryn. No, ale powiedzcie sami, jak można zjeść niebieskie sznurówki? I jeszcze może powiedzieć, że było pyszne? Przecież to by oznaczało kolejne próby gotowania dziwnych rzeczy. Ciekawe, co jako następne poleciałoby na ruszt. Podeszwy, czy cholewki? Wolę nie wiedzieć. Tata okazał zdrowy rozsądek (czasem nawet jemu się zdarza) i aby nie dopuścić do naszej głodowej śmierci zabrał nas na hamburgery. Musieliśmy szybko uciekać i zabrać nasze jedzenie na wynos, bo Mały Gremlin wylał mlecznego shake’a na sukienkę dziewczynki, która miała ładniejsze buty, niż ona. Czarno widzę przyszłość. Mam nieodparte wrażenie, że za jakieś dziesięć lat będę odwiedzał Gremlina, ale przez kraty i zanosił jej paczki żywnościowe z pilniczkiem ukrytym w chlebie. Nie wiem, jak mama to zniesie, zawsze myślała, że będzie miała ułożoną, śliczną i delikatną córeczkę. Ale nadzieje ją zawiodły. Dobrze, że chociaż ja jestem normalny. Jeszcze nie wiem kim zostanę, ale na pewno będę bogaty i sławny. Wtedy mama i tata zamieszkają u mnie i w końcu nie będą narzekać, że mamy takie małe mieszkanko.



Kubuś

Mały Gremlin wrócił dziś z przedszkola, przyprowadzony przez mamę Lusi (jedna z jej osiemnastu najlepszych przyjaciółek) i oświadczył całej rodzinie, że ma chłopaka. Reakcje można łatwo przewidzieć. Leon uciekł do mojego pokoju i schował się pod łóżko. Tata zastygł w bezruchu, z łyżką zupy ogórkowej w połowie drogi i aż okulary zsunęły mu się z nosa. Mama upuściła pokrywkę od garnka na ziemię, a ja zacząłem się tak śmiać, że aż zupa uciekła mi nosem i musiałem pobiec do łazienki.
Moja mała siostrzyczka z niewzruszoną powagą na piegowatym obliczu wydała stosowne rozkazy; chce założyć najładniejszą sukienkę, nowe pantofelki z kwiatuszkami, a nawet się umyć bez toczenia batalii godnej Aleksandra Macedońskiego. Sprawa wydaje się poważna. Zostałem wysłany do cukierni, po ciastka dla Kubusia. Jeszcze tego mi brakowało, żebym latał za słodyczami, dla absztyfikanta mojej siostry. Czego się jednak nie robi dla świętego spokoju. Kiedy wróciłem w domu atmosfera była wyraźnie nerwowa. Młodej wciąż się nie podobały kucyki, które usiłowała zrobić jej mama. Fakt, nie ma za bardzo doświadczenia, Gremlin na co dzień odmawia jakichkolwiek dłuższych kontaktów z grzebieniem. Próbowaliśmy ją dyskretnie wypytać, skąd wziął się Kubuś i czy jest przy zdrowych zmysłach. Okazało się, że są w jednej grupie w przedszkolu, a małolata uwiodła chłoptasia... wyrwaniem zęba. Romantyczne, prawda? Kubuś miał ruszającego się mleczaka i straszliwie bał się go wyrwać, co moja siostra zrobiła za niego. Kombinerkami podwędzonymi panu konserwatorowi. Dreszcz przebiegł mi po grzbiecie, jak o tym usłyszałem, ale najwidoczniej pacjent był zachwycony. Na dodatek Gremlin oświadczyła, że zostanie lekarzem. Niech ją ręka boska broni...
Po kilku atakach histerii i spazmatycznych płaczach, nadeszła wielka chwila. Poszedłem otworzyć drzwi i byłem w niemałym szoku. Stała za nimi jakaś dziewczyna. Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Na oko w moim wieku, z dwoma warkoczykami. Ogólnie dziewczyny są głupie i w ogóle, ale ta wyglądała całkiem w porządku. (Ale nic sobie tam nie myślcie!) Musiałem mieć strasznie głupi wyraz twarzy, bo się uśmiechnęła, zarumieniła i powiedziała, że ma na imię Róża i jest siostrą Kuby. Musiałem się poważnie zastanowić, o kim ona mówi. Potem amnezja ustąpiła, bo zobaczyłem płową czuprynkę, która nieśmiało wychyliła się zza kolan Róży. Wypchnęła go przed siebie prawie siłą, w końcu się pokazał. Koszula w paseczki i krawacik, wypastowane buciki, a w spoconej łapce trzymał bukiecik wymiętych kwiatków. Skądś mi były znajome... Tak się na nie zagapiłem, że nawet nie zauważyłem, kiedy Róża zbiegła po schodach i wyszła. Nie, żeby mi zależało, ale chciałem być miły i zaprosić ją do środka.
Rodzina powitała Kubusia z pełną powagą, myślę, że Gremlin wydała odpowiednie zarządzenie. Chłopczyk lekko przerażony, ale dał kwiaty mojej siostrze, a ta nachyliła się w jego stronę obnażając drobne, mocne, jak u łasicy ząbki. Byłem pewny, że go ugryzie i niewinny malec wykrwawi się na naszym dywanie. Już miałem rzucić się mu na pomoc, ale usłyszałem głośny cmok. Gremlin go pocałowała! Oboje się zaczerwienili, jak piwonie. Apropos kwiatów. Pod blokiem, na cały głos rozdarła się sąsiadka z parteru, że jej ktoś roślinki z doniczki ukradł. Już wiem, skąd ja znałem ten bukiecik... Dżentelmen, kurzy jego pyszczek. W końcu, po części oficjalnej młoda para została zwolniona do pokoju. Kiedy Kubuś wychodził po dwóch godzinach (dostałem misję odstawienia go do domu), przeprowadziłem z nim męską rozmowę. Zapytałem, co tak naprawdę widzi w mojej siostrze. Wiecie, co się okazało? Wyznał mi cichutkim, lekko załamanym głosikiem: „Odkąd jestem chłopakiem Ani, przestała mnie bić” Tak to historia rodem z telenoweli pokazała drugie, mroczne dno. Pozostaje mi powiedzieć jedno; Panie, widzisz i nie grzmisz!!
Odpowiedz
#2
No Kaprysie... , Będzie tego coś więcej, bo świetnie się ubawiłem? Muszę przyznać że masz pazur do pisania zabawnych tekstów. No banan mi z twarzy do tej pory nie schodzi. Czy jakieś niedociągnięcia są, czy nie nie zauważyłem bo po gałach mi nie przywaliło. Tak że moim skromnym zdaniem jest lepiej jak dobrze. Trudno jest napisać tekst który jest w stanie rozśmieszyć, a Tobie się to udało.
ps : Fragment "Kubuś" jest wprost rozbrajający, a w szczególności końcówka o męskiej rozmowie. Smile
miejscami też zastanawiam się czy szyk przestawny zastosowany jest specjalnie, czy tak wyszło przypadkiem.
tak na marginesie "Kiedy wróciłem w domu atmosfera (była) wyraźnie nerwowa.' - lub coś w tym stylu..

Pozdrawiam serdecznie.
corp by Gorzki.

[Obrazek: Piecz1.jpg]
Odpowiedz
#3
Generalnie - uśmiałem się. Masz bardzo lekkie pióro i fantastyczne poczucie humoru, a to świetnie rokuje na przyszłość. Raczej nie czytuję tego typu tekstów, ale to miła odmiana i nie uważam, bym zmarnował czas Wink No ale, żeby za bardzo Ci nie słodzić, jest jeszcze nad czym pracować:

Primo: to interpunkcja. Leży, leży i kwiczy, leży i woła o pomstę do nieba... W co 2/3 zdaniu brakuje jakiegoś przecinka tudzież został on źle postawiony, a czasami zapomniałaś nawet o kropce ;/ Musisz cały tekst przejrzeć i to wyłapać, bo naprawdę sporo tego...

Zastanawia mnie też fakt, że wyraz mama raz piszesz z wielkiej, a raz nie. I dlaczego mama i tata zasłużyli sobie na takie wyróżnienie, a babcia już nie? Myślę, że powinnaś konsekwentnie wszystkich z wielkiej tytułować albo to olać, co będzie chyba najlepszą opcją - jak na mój gust, rzecz jasna Smile

Podobają mi się wstawki z w nawiasach. Lubię takie zabiegi, kiedy gra się z ekspresją i puszcza oko do czytelnika. Moim zdaniem jednak trochę przesadziłaś (głównie w pierwszej części) - bez niektórych nawiasów by się obyło i ich zawartości lepiej wyglądałyby jako część narracyjna. Co za dużo to niezdrowo itepe...


Cytat:kiedy
Moim zdaniem zbyt często się powtarza w pierwszej części. Chyba powinnaś to przeredagować Wink


Cytat:Tata nie chcąc się zbłaźnić przed urzędniczką i zastanawiać się nad imieniem pierworodnego rozejrzał się po pokoju i pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, czyli pudełko po herbacie stało się wyrocznią.
Baaaardzo niezgrabne to zdanie. Przeczytaj to sobie na głos i zastanów się, czy brzmi tak, jak powinno...?


Cytat:W gruncie rzeczy moje życie byłoby całkiem znośne, uwierzcie, bywa czasem zabawnie. Gdyby nie jedna mała sprawa. Jak mówi moja babcia, w beczce miodu łyżka dziegciu, Nie wiem co to ten cały dziegieć, ale mój nazwa się Gemlin Numer Dwa.
A tu już pojechałaś z czytelnikiem po bandzie. "Byłoby(...)gdyby/jeśli/or-sth-like-that" a Ty dajesz "uwierzcie, bywa". Źle to brzmi. I po pierwszym dziegciu zamiast przecinka - kropka albo "Nie" z małej Wink


Cytat:Czy Wy zdajecie sobie sprawę, że ona nawet czytać nie umie?
"Wy" z wielkiej, że niby nas szanujesz?;> Zbyteczny to chyba zaszczyt, to nie list. Lepiej by było, gdybyś pokazała szacunek, eliminując błędy interpunkcyjne Tongue


Cytat:Dżentelmen, kurzy jego pyszczek.
O w pyszczek!Big Grin Big Grin Big Grin

Bardzo płynnie się to czyta. To pewnie zasługa pamiętnikarskiego stylu i dziecięcego postrzegania świata, ale bez przesadnej naiwności, infantylizmu i egzaltacji. To trudne - tak myśleć, gdy nie jest się już dzieckiem i nie każdy to potrafi, ale większość pewnie doceni. Nasuwa mi się określenie na Twój tekst - "dziecięcy strumień świadomości". I choć warsztat momentami kuleje, opko(czy może coś większego) warto kontynuować, pracować nad nim, a poza tym któż z nas jest idealny...?;> Dla mnie mega pozytywny tekst i czekam na dalsze części!
Odpowiedz
#4
Gorzki, zarumieniłam się, słodzisz jak zawsze.

Erazmus, jeśli chodzi o interpunkcję, nie powiem, żebym się tego nie spodziewała. To taka moja pięta achillesowa. O dziwo, w cudzych tekstach mogę wyłapać braki, w swoich mimo wielokrotnego czytania przed pokazaniem komukolwiek to mi się nie udaje. Zrobię co w mojej mocy, żeby wszystko poprawić.

Dziecięce spojrzenie na świat... Po pierwsze, sama nie tak znowu dawno śmigałam do podstawówki z workiem na kapcie i tornistrem Big Grin Po drugie. Nie mogę powiedzieć, że postaci są kompletnie wyssane z palca. Gremliny istnieją naprawdę, choć w trochę innym wydaniu. Opowiadanie jest o moich siostrzeńcach, z tą jednak różnicą, że Młodsza Gremlin nie jest takim wcieleniem Zła i pomiotem szatańskim, tylko pełną życia trzy i pół letnią blondyneczką. Spędzam z nimi dużo czasu, więc łatwiej mi się wcielić w ten tok myślenia. Może nie będę zdradzać fabuły, ale w dalszym toku pojawi się bliżej znana Wam postać Big Grin
Odpowiedz
#5
Gemilin Numer Dwa? (pierwszy fragment)
Dużo więcej nie dodam, bo zgadzam się z przedmówcami. I nie wiem czemu, ale skojarzenie mam z 'Panną z mokrą głową' ;p Coż wiec? Produkuj, Kaprysku :-)
Namaste, Tygerski
to be a struggling writer first you need to know how to struggle
Odpowiedz
#6
Kaprysie, to najlepszy Twój tekst, jaki czytałem. Uśmiałem się co niemiara, brawo! Czekam na ciąg dalszy, z niecierpliwością! Zrobiłaś ogromne postępy od czasów "Cioty" (bo to ostatnie twoje opowiadanie, które czytałem). Opko chyba nie jest po korekcie, co? Smile Nic to, będziesz miała zadanie domowe Tongue

To, co mi w gały wpadło:

"Ale kiedy mój tatuś został oddelegowany do urzędu, w celu prawnego uwiarygodnienia faktu mojego zaistnienia, " - rymowanki prozę raczej kaleczą Smile

"(Popatrzcie, nie czuję, kiedy rymuję)" - no właśnie. Poza tym to wtrącenie jest zbędne. Lubie wtrącenia w nawiasach, ale muszą być uzasadnione. To nie jest, imho.

"Próbował dzwonić, ale mama przekonana, że dawka promieniowania z telefonu może zabić noworodka wyłączyła go, zawinęła w cztery ręczniki i schowała w pralce." - zapisałbym to tak:

Próbował dzwonić, ale mama - przekonana, że dawka promieniowania z komórki może zabić noworodka - wyłączyła telefon, zawinęła w cztery ręczniki i schowała w pralce.

"(Potem naturalnie o tym zapomniała i uprała razem z moimi śpioszkami)(.) Wracając do sedna..."

"Rozejrzał się po pokoju i pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, czyli pudełko po herbacie stało się wyrocznią." - to zdanie jest niegramatyczne. Wyjmij z tego zdania wtracenie i zostaje:

Rozejrzał się po pokoju i pierwsze, co rzuciło mu się w oczy stało się wyrocznią.

Jeśli już w ten sposób, to:


Rozejrzał się po pokoju i pierwsza rzecz (przedmiot), która(y) rzucił(a) mu się w oczy - czyli pudełko po herbacie - stał(a) się wyrocznią.

Ja jednak zapisałbym to tak:

"Rozejrzał się po pokoju. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy było pudełko po herbacie, tytułują mnie wiec Anatolem." - lub coś w ten deseń Smile

"Cieszę się w sumie, że nie nazywam się, dajmy na to Lipton, ewentualnie Tchibo (,) wszak pani zza biurka mogła lubić kawę." - przecinek w nawiasie zastąpiłbym myślnikiem lub średnikiem.

"Gdy prawda wyszła na jaw, mama uznała, że widocznie Gwiazdy tak chciały" - wydaje mi się, ze gwiazdy niekoniecznie z wielkiej.

"Pamiętam wszystko to, co działo się, kiedy byłem małym Gremlinkiem. Pamiętam też na przykład, jak rodzice zostawili mnie w markecie, bo mama zobaczyła promocję zupek chińskich. Dokładnie pamiętam, jak darłem się w niebogłosy" - powtórzenia. "Wniebogłosy" razem.

"Dokładnie pamiętam, jak darłem się w niebogłosy( )wołając ich, ale (-) nie wiedzieć czemu (-) nikt mnie nie rozumiał." - przekombinowałaś to zdanie imho.

"(jedno koło odpadło nie wiadomo kiedy i Tata w zastępstwie przymocował taśmą klejącą inne, od zabawkowej wywrotki," - "tata". Poza tym - przymocował kolo taśmą klejącą? Do wózka? Y... I nie odpadło po minucie na dziurawych polskich chodnikach? Big Grin

"Poznali się, kiedy tata zamyślił się nad rozmiarami Wszechświata" - z małej

"Mama, co dziwne(,) okazała przytomność umysłu."

"Mama, co dziwne okazała przytomność umysłu i podłożyła mu nogę, przez co tata zrobił jej karczemną awanturę na ulicy, bo połamał okulary przewracając się na bruk." - Big GrinBig GrinBig Grin

"Młoda wówczas studentka psychologii powaliła informatyka na kolana tekstem(Smile „Czymże są pańskie okulary wobec wszechrzeczy(?)”(.) Do dziś tego nie rozumiem()."

"Czy Normalne matki podlewają pieczeń i pieką w piekarniku fikusa?" - "normalne"

"W gruncie rzeczy moje życie byłoby całkiem znośne, bywa czasem zabawnie." - niegramatycznie. tryb dokonany i niedokonany nie współgrają tu za dobrze Smile

"Nie wiem, co to ten cały dziegieć, ale mój nazwa się Gemlin Numer Dwa." - Gremlin

"Miała być moim bratem, ale tacie chyba nie weszły jakieś dane na serwer." - hyhyhy Big Grin

"Przed ludźmi, a zwłaszcza rodzicami(,) zgrywa rudowłosego aniołka. "

"a wtedy rodzice oddadzą ją do schroniska, tam, gdzie jej miejsce. (Niech Bóg ma w opiece inne zwierzęta) " - znowu wtrącenie w nawiasie, które z powodzeniem mogłoby zaistnieć jako osobne zdanie.

"a wtedy rodzice oddadzą ją do schroniska - tam, gdzie jej miejsce. I niech Bóg ma w opiece inne zwierzęta!"

"i trząsł się z zimna (dam głowę, że tak naprawdę trząsł się, bo zobaczył moją siostrę)(.) Złapała " - Kaprysie, nie będę już wyłapywał interpunkcji. Masz zadanie domowe Tongue Generalnie zauważyłem, ze nie stawiasz kropek po nawiasach. Skąd ta praktyka?

"P.S. Wiecie, kto to ten szatanista? To ktoś, kto pracuje w szatni, tak jak pani woźna u mnie
w szkole. Sąsiadki chyba mnie z kimś pomyliły. " - spalony pomysł z tym P.S.-em moimi zdaniem. Ale to osobista preferencja, nie błąd.

"Zasiedliśmy do stołu z niepewnym wzrokiem." - nielogiczne trochę. Co ma wzrok do tego wszystkiego? Moze po prostu "Niepewnie zasiedliśmy do stołu."?

"To się podobno nazywa trauma, ale to słowo kojarzy mi się z taką ładną panią, która podrzuca włosami przed kamerą i namawia do kupowania szamponu, bo wtedy każdy mężczyzna będzie za nią biegał." - hyhyhy Big Grin

Dajesz!
-rr-
You'll never shine
Until you find your moon
To bring your wolf to a howl.
--- Saul Williams
Odpowiedz
#7
Dzięki za korektę, poprawiłam i mam nadzieję, że teraz nie bije już tak po oczach. Ale nie ze wszystkim się zgadzam. Np Gwiazdy i Wszechrzecz celowo z wielkich liter, bo np Gwiazda, nie jako ciało niebieskie, ale ta astrologiczna "wyrocznia". Szyk przestawny też jest użyty celowo. I nawet nie wiecie, jak się cieszę, że Was bawi. Nie spodziewałam się takich ciepłych komentarzy. Jeśli coś pominęłam, przepraszam najmocniej.
Odpowiedz
#8
Pozdrów Gremliny! Cool
Odpowiedz
#9
Nie omieszkam Smile Gremliny były jednymi z pierwszych czytelników. Wcześniej wspierał mnie tylko Gorzki. Czytałam im na dobranoc. Potem opowiadały swojej mamie: ciocia Kaprys pisze książkę! o nas! A ja mam chłopaka! (to ostatnie Gremlin Młodszy) A, nie pytajcie skąd wiedzą, że Kaprys. Sama nie wiem Big Grin
Odpowiedz
#10
czekaj! niech no tylko otrę łzy z oczów! ależ się uśmiałem... dawaj więcej, ja chcę, ja żądam!!! pal licho interpunkcję...akcja godna najlepszych filmów! banalne, ale zabawne jak diabli. pisz dalej, Kaprysie w tym tonie, bo ci wychodzi pierwsza klasa. zazdroszczę, bo mnie nigdy nie chcą wyjść śmieszne teksty... pozdrawiam Bart
Odpowiedz
#11
Za chwilę popadnę w samozachwyt. Nie omieszkam dodać więcej, dalsze losy Gremlina są wciąż na moim warsztacie. I nie ma czego zazdrościć Smile
Odpowiedz
#12
kaprys_losu napisał(a):Wracając z podwórka znalazła pod blokiem kotka, który przeraźliwie miauczał i trząsł się z zimna (dam głowę, że tak naprawdę trząsł się, bo zobaczył moją siostrę) Złapała go wpół, niemiłosiernie ściskając i zawlokła do domu, wśród jęków i pisków miniaturowego tygrysa.
Brakuje kropki po nawiasie. Poza tym proponowałbym pierwsze zdanie zapisać nieco inaczej: Złapała go wpół i niemiłosiernie ściskając, zawlokła do domu,(...).

kaprys_losu napisał(a):Gremlin się pobeczał i twierdzi, że w serduszku nazywa się Hannah.
Z tego zdania wynika, że Gremlin nazywa się Hannah. W rzeczywistości, jak mniemam, chodzi o kota, więc dobrze byłoby to sprezycować, żeby zdanie nie było dwuznaczne.

"pseudo piosenkarka" powinno być chyba z myślnikiem, ale głowy nie dam...

kaprys_losu napisał(a):Ja oczywiście chciałem, żeby u mnie, Mały Gremlin chciał go umieścić, w swoim różowym wózku dla lalek, a mama sprzeciwiła się obu propozycjom, mówiąc, że koty wysysają niemowlętom oddech.
Coś Ci się tu chyba pomerdało z interpunkcją Tongue Po "u mnie" pasowałaby kropka. Po "umieścić" przecinek jest niepotrzebny.

kaprys_losu napisał(a):Oboje się zaczerwienili, jak piwonie.

"Apropos" pisze się chyba jakoś inaczej... nie jestem pewien, ale "a propos"...

kaprys_losu napisał(a):Pod blokiem, na cały głos rozdarła się sąsiadka z parteru, że jej ktoś roślinki z doniczki ukradł.
Staraj się budować zdanie tak, żeby czasownik nie zostawał na końcu. Nie wiem właświe, dlaczego, ale tak trzebaTongue

kaprys_losu napisał(a):W końcu, po części oficjalnej młoda para została zwolniona do pokoju.
Nie rozumiem, co znaczy "zwolniona do pokoju". Tzn rozumiem, co masz na myśli, ale to brzmi wg mnie zbyt potocznie i mało logicznie.

Na początek powiem, że osobiście bardziej bym to widział w "Satyryczne/Parodie"Smile
Kaprys, mam wrażenie, że klaruje się powoli Twój własny, charakterystyczny styl, który zresztą jest bardzo fajny.
Czytał ktoś może w dzieciństwie "Dynastię Miziołków"? Mam wiele skojarzeń z tą książką. Podobny klimat i formuła. Nie, żebym posądzał o plagiat, po prostu mi się przypomniało coś podobnegoSmile
Generalnie tekst jest super! Czyta się lekko i przyjemnie, jest nawet całkiem śmiesznie Smile No i wreszcie jakaś odskocznia od tego Twojego smęceniaTongue Co oczywiście nie znaczy, że smęcenie było złe! Bo było to smęcenie na nawyższej jakości of courseWink

Gdybym coś nieumyślnie powtórzył po moich przedmówcach to najmocniej przepraszam, bo ich nie czytałem Tongue
Podobało mi się! Gratuleszyn!
Z pozdrowieniami, Disio ;*
Big Grin
Odpowiedz
#13
Taak, Disiu. Chyba całkiem przypadkiem oparłam się na Miziołkach. Dopiero po Twoim komentarzu sobie przypomniałam o tej książce, którą młody Kaprysek ubóstwiał. Moje smęcenie powiadasz... No cóż, jako naczelna Maruda muszę trzymać fason, prawda? Dziękuję, dziękuję i w pas się kłaniam Big Grin
Odpowiedz
#14
Kolejna porcyjka przygód Anatola, zwanego Gremlinem. Wiem, że dubluję posty, ale wprowadziłam poprawki do starszej części opowiadania, poza tym, nowym czytelnikom będzie pewnie łatwiej w takiej formie. Dla starych "czytaczy" - nowe odcinki zaczynają się od "Krewetki". Miłej lektury, a za wszelkie niedociągnięcia przepraszam, starałam się wszystko wyeliminować (tak, tak, tekst odleżał Tongue).



Gremlin, czyli ja

Cześć. Na imię mi... no właśnie. Tu zaczynają się schody. Gdybyście zapytali o to moja mamę, na pewno musiałaby się starannie zastanowić. Miałem nazywać się Michał. Ale kiedy tatuś został oddelegowany do urzędu, w celu prawnego uwiarygodnienia faktu moich narodzin, na śmierć zapomniał, jakie imię wybrali z mamą po długich pertraktacjach. Próbował dzwonić, ale mama przekonana, że dawka promieniowania z telefonu może zabić noworodka, wyłączyła go, zawinęła w cztery ręczniki i schowała w pralce. (Potem naturalnie o tym zapomniała i uprała razem z moimi śpioszkami). Wracając do sedna... tata nie chcąc się zbłaźnić przed urzędniczką i zastanawiać się nad imieniem pierworodnego, rozejrzał się po pokoju i pierwsze w oczy rzuciło mu się pudełko po herbacie. Ono stało się wyrocznią. Dlatego też tytułują mnie Anatolem. Cieszę się w sumie, że nie nazywam się, dajmy na to Lipton, ewentualnie Tchibo, wszak pani zza biurka mogła lubić kawę. Kiedy prawda wyszła na jaw mama uznała, że widocznie Gwiazdy tak chciały (przechodziła etap fascynacji astrologią). Gorzej poszło z babcią, która zrobiła rodzicom awanturę, zastanawiała się nawet, czy nie odebrać im praw do opieki nade mną. Po dłuższym namyśle dała im czas na rehabilitację i naukę „zawodu”. Jak łatwo się domyślić obiektem zajęć praktyczno-technicznych stałem się ja.
W trakcie szkolenia, nie wiadomo kiedy przylgnęło do mnie przezwisko „Gremlin” i zostało do dziś. Dlaczego? Nie mnie o to pytajcie. Sam chciałbym, aby ktoś mi to wyjaśnił. Zastanawiacie się pewnie skąd ja to wszystko wiem? Otóż, w zamian za pokręconych do granic możliwości rodziców, dostałem cos w rodzaju bonusu. Pamiętam wszystko to, co działo się, kiedy byłem małym Gremlinkiem. Na przykład, jak rodzice zostawili mnie w markecie, bo mama zobaczyła promocję zupek chińskich. (Musicie wiedzieć, że na początku małżeństwa odżywiali się tylko nimi). Darłem się wniebogłosy wołając ich - ale nie wiedzieć czemu - nikt mnie nie rozumiał. Kasjerki pochylały się nad moim koślawym wózkiem (jedno koło odpadło nie wiadomo kiedy i tata w zastępstwie przymocował taśmą klejącą inne, od zabawkowej wywrotki, które trochę nie pasowało rozmiarem) i zastanawiały się na głos, czy może jestem głodny, a może mam pełną pieluchę. Nie powiem, żeby się myliły w obu tych kwestiach, ale głównie byłem zły na nieodpowiedzialnych rodziców. Tak wspominam najwcześniejsze czasy, potem niewiele się zmieniło.
Chcielibyście może coś wiedzieć o sprawcach tego zamieszania? Poznali się, kiedy tata zamyślił się nad rozmiarami wszechświata i o mało co nie wlazł pod rozpędzony samochód masarni „Świński ogonek i synowie”. Mama, co dziwne, okazała przytomność umysłu i podłożyła mu nogę, przez co tata zrobił jej karczemną awanturę na ulicy, bo połamał okulary przewracając się na bruk. Młoda wówczas studentka psychologii powaliła informatyka na kolana tekstem „Czymże są pańskie okulary wobec wszechrzeczy?”. Do dziś tego nie rozumiem. Ale owocem wszechrzeczy chyba jestem ja, albo coś pokręciłem. Czasem trudno ich zrozumieć. Dziś przed ludźmi udają, że są normalni. Nie dajcie się zwieść pozorom. Czy normalne matki podlewają pieczeń i pieką w piekarniku fikusa? Chyba nie bardzo.
W gruncie rzeczy moje życie jest całkiem znośne, uwierzcie, czasem bywa zabawnie. Gdyby nie jedna mała sprawa. Jak mówi moja babcia, w beczce miodu łyżka dziegciu. Nie wiem, co to ten cały dziegieć, ale mój nazwa się Gemlin Numer Dwa. Jest podobno samiczką, ma lat prawie trzy i głos syreny okrętowej. Miała być moim bratem, ale tacie chyba nie weszły jakieś dane na serwer. Może to jakiś wybitnie paskudny wirus? Trojan? Nie wiem, ki diabeł, ale uwierzcie, okropniejszej mutacji nie widzieliście. Przed ludźmi, a zwłaszcza rodzicami, zgrywa rudowłosego aniołka. Tak, akurat! Kupidynek od siedmiu boleści. Gdy tylko zostaje sama, staje się mistrzem destrukcji, a huragan Katrina to przy niej lekki wietrzyk. Jak łatwo się domyślić, po wszystkim udaje niewiniątko i z buzią w podkówkę wyciąga oskarżycielsko paluch w moją stronę. Nikt nie domyśla się, co za podstępna z niej żmija. Ale to się kiedyś skończy. Przyłapię ją na gorącym uczynku, a wtedy rodzice oddadzą ją do schroniska- tam, gdzie jej miejsce. Niech Bóg ma w opiece inne zwierzęta.

Mamy kota

Dosłownie i w przenośni. Z tą jednak różnicą, że tego metaforycznego od zawsze, a takiego futrzastego od wczoraj. Raz w życiu Mały Gremlin się na coś przydał. Wracając
z podwórka znalazła pod blokiem kotka, który przeraźliwie miauczał i trząsł się z zimna. Dam głowę, że tak naprawdę trząsł się, bo zobaczył moją siostrę. Złapała go wpół i niemiłosiernie ściskając zawlokła do domu, wśród jęków i pisków miniaturowego tygrysa. Mama złapała się za głowę i kazała wynosić, razem z kocurem. Tu najmłodsza latorośl naszego rodu dała wspaniały pokaz możliwości swoich płuc i oświadczyła, że ucieknie z domu, jeśli kotek nie zostanie u nas. Tata był w delegacji, a mama z braku pedagogicznego wsparcia, wycofała się na z góry upatrzone pozycje, czyli najzwyczajniej w świecie wymiękła i kazała mi pędzić na jednej nodze do sklepu zoologicznego, po środek na pchły.
Nie wiem, czemu kazała na jednej nodze, ale uwierzcie, to strasznie trudne. Trzy razy omal nie spadłem ze schodów! Poza tym, zeszło mi o wiele dłużej niż gdybym biegł normalnie. Nie wspomnę o tym, że wścibskie sąsiadki znowu się rozgadały o rozwydrzonej młodzieży i nowomodnych wymysłach. Swoją drogą, muszę zapytać mamę, kto lub co to jest „szatanista”.
Kotek został odpchlony, wykąpany i nakarmiony. Gdybym nie interweniował, mama zmusiłaby go do jedzenia sztućcami dla lalek. Zamiast mleka zaserwowały mu kanapkę z serem. Ach, te baby.
Pozostał problem z imieniem dla niego. Młody Gremlin chciał go nazwać Hannah, od imienia tej durnej blondynki z telewizji. Niedoczekanie! Kotek został nazwany Leon. Gremlin się pobeczał i twierdzi, że w serduszku jest Hannah. Niech jej będzie, byle to z serduszka nie wyłaziło na wierzch, bo jak kot zacznie wyć, tak jak ta pseudo-piosenkarka, to ja się wyprowadzam. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Lubię to nasze mieszkanko w bloku, Rodziców, ba, ich to nawet kocham. A Gremlin... No cóż, może z tego kiedyś wyrośnie. Próbuję ją nauczyć ludzkich zachowań, ale póki co jest odporna na wszelką pożyteczną wiedzę. Czy wy zdajecie sobie sprawę, że ona nawet czytać nie umie? Taki wstyd. A jak przestała robić w końcu w pieluchy, to mama aż upiekła tort. No, powiedzmy, że to był tort. Zaczytała się podczas pieczenia i jak dla mnie to był całkiem spory kawałek węgla. Zasugerowałem oddanie go biednym na opał, na zimę, ale mój pomysł przyjęto bez entuzjazmu, a nawet dostałem po uszach. Ja czasem kompletnie nie rozumiem tych dorosłych. Najpierw całe życie uczą mnie, że trzeba wspierać biednych i potrzebujących, a jak im chciałem taki ładny kawał węgla oddać, żeby nie marzli, to było źle.
Kolejny problem powstał, kiedy Leona trzeba było położyć gdzieś spać. Ja oczywiście chciałem, żeby u mnie, Mały Gremlin chciał go umieścić, w swoim różowym wózku dla lalek, a mama sprzeciwiła się obu propozycjom, mówiąc, że koty wysysają niemowlętom oddech. Na nic zdały się tłumaczenia, że niemowlęta z nas żadne i to od paru dobrych lat.








Lasagne ze szpinakiem


Tata wrócił. Mama niezrażona porażkami kulinarnymi zamknęła się na dwie godziny w kuchni, ze stosem książek kucharskich pożyczonych od sąsiadek z całego bloku. Na drzwiach wywiesiła kartkę: „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony, złamanie zakazu grozi śmiercią, kalectwem lub nieustającym rozwolnieniem”. Przerażeni ta perspektywą nawet się tam nie zbliżaliśmy. Wolałem nie myśleć, co będzie efektem tych eksperymentów. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie miało zdolności poruszania i nie wynajdzie koła. Z mamą w kuchni wszystko było możliwe.
W końcu, gdy już myśleliśmy, że obiad zamieni się w kolację, mama triumfalnie wychynęła ze swojej czeluści i z rumieńcami dumy na twarzy oświadczyła: Podano do stołu. Cała nasza trójka prawie pobiegła do kuchni, w końcu byliśmy głodni jak wilki (doświadczenie nauczyło nas, że mamine twory niby-kulinarne łatwiej znosi się będąc naprawdę głodnym). Już w progu zwęszyłem niebezpieczeństwo. Coś pachniało co najmniej dziwnie. Nie sądźmy jednak cukierka po papierku- pomyślałem. Zasiedliśmy do stołu z niepewnym wzrokiem. tata nieśmiało zapytał, co będzie daniem głównym. Odpowiedź dosłownie wmurowała nas w krzesła. Lasagne ze szpinakiem. Zapowiadał się horror w najlepszym wydaniu. Niestety, złe przeczucia okazały się trafne. Na stole pojawiło się coś, co przypominało niebieskie sznurówki zatopione w szarym sosie z grudkami wielkości wiśni. Nad tym pracowała dwie ostatnie godziny? Poczułem, że głód gdzieś się ulotnił. Chyba tata podzielał moje uczucia w stosunku do brei przed nami i lekko marszcząc nos rzucił strategiczną sugestię, dotyczącą zamówienia pizzy. Wtedy mama zamieniła się w Furię. I to chyba w Alekto, siostrę od gniewu. tata kiedyś opowiadał mi do snu o tych trzech paskudach. Zawsze myślałem, że to bajka, a teraz zacząłem zastanawiać się, czy przypadkiem nie schować się od stół. Dawno nie widziałem, żeby aż tak się zdenerwowała. Jeszcze nigdy nie przypominała tak bardzo rozjuszonego lwa. Oczy ciskały błyskawice, czekałem tylko, aż obnaży zęby i rzuci się nam do gardeł! Ta wizja zostanie we mnie chyba na bardzo długo. To się podobno nazywa trauma, ale to słowo kojarzy mi się z taką ładną panią, która podrzuca włosami przed kamerą i namawia do kupowania szamponu, bo wtedy każdy mężczyzna będzie za nią biegał. Cóż, Małemu Gremlinowi się to kiedyś przyda, inaczej nikt jej nie zechce (wcale się nie dziwię).
Oj, odbiegłem od tematu. Co prawda obyło się bez rękoczynów, ale zostaliśmy wyrzuceni za drzwi kuchni, które zamknęły się za nami z takim impetem, że mało nie wyleciały z futryn. No, ale powiedzcie sami, jak można zjeść niebieskie sznurówki? I jeszcze może powiedzieć, że było pyszne? Przecież to by oznaczało kolejne próby gotowania dziwnych rzeczy. Ciekawe, co jako następne poleciałoby na ruszt. Podeszwy, czy cholewki? Wolę nie wiedzieć. tata okazał zdrowy rozsądek (czasem nawet jemu się zdarza) i aby nie dopuścić do naszej głodowej śmierci zabrał nas na hamburgery. Musieliśmy szybko uciekać i zabrać nasze jedzenie na wynos, bo Mały Gremlin wylał mlecznego shake’a na sukienkę dziewczynki, która miała ładniejsze buty niż ona. Czarno widzę przyszłość. Mam nieodparte wrażenie, że za jakieś dziesięć lat będę odwiedzał Gremlina, ale przez kraty i zanosił jej paczki żywnościowe z pilniczkiem ukrytym w chlebie. Nie wiem, jak mama to zniesie, zawsze myślała, że będzie miała ułożoną, śliczną i delikatną córeczkę. Ale nadzieje ją zawiodły. Dobrze, że chociaż ja jestem normalny. Jeszcze nie wiem, kim zostanę, ale na pewno będę bogaty i sławny. Wtedy mama i tata zamieszkają u mnie i w końcu nie będą narzekać, że mamy takie małe mieszkanko.



Kubuś


Mały Gremlin wrócił dziś z przedszkola, przyprowadzony przez mamę Lusi (jedna z jej osiemnastu najlepszych przyjaciółek) i oświadczył całej rodzinie, że ma chłopaka. Reakcje można łatwo przewidzieć. Leon uciekł do mojego pokoju i schował się pod łóżko. tata zastygł w bezruchu z łyżką zupy ogórkowej w połowie drogi i aż okulary zsunęły mu się z nosa. mama upuściła pokrywkę od garnka na ziemię, a ja zacząłem się tak śmiać, że aż zupa uciekła mi nosem i musiałem pobiec do łazienki.
Moja mała siostrzyczka z niewzruszoną powagą na piegowatym obliczu wydała stosowne rozkazy; chce założyć najładniejszą sukienkę, nowe pantofelki z kwiatuszkami, a nawet się umyć bez toczenia batalii godnej Aleksandra Macedońskiego. Sprawa wydaje się poważna. Zostałem wysłany do cukierni po ciastka dla Kubusia. Jeszcze tego mi brakowało, żebym latał za słodyczami dla absztyfikanta mojej siostry. Czego się jednak nie robi dla świętego spokoju. Kiedy wróciłem w domu atmosfera wyraźnie nerwowa. Młodej wciąż się nie podobały kucyki, które usiłowała zrobić jej mama. Fakt, nie ma za bardzo doświadczenia, Gremlin na co dzień odmawia jakichkolwiek dłuższych kontaktów z grzebieniem. Próbowaliśmy ją dyskretnie wypytać, skąd wziął się Kubuś i czy jest przy zdrowych zmysłach. Okazało się, że są w jednej grupie w przedszkolu, a małolata uwiodła chłoptasia... wyrwaniem zęba. Romantyczne, prawda? Kubuś miał ruszającego się mleczaka i straszliwie bał się go wyrwać, co moja siostra zrobiła za niego. Kombinerkami podwędzonymi panu konserwatorowi. Dreszcz przebiegł mi po grzbiecie, jak o tym usłyszałem, ale najwidoczniej pacjent był zachwycony. Na dodatek Gremlin oświadczyła, że zostanie lekarzem. Niech ją ręka boska broni...
Po kilku atakach histerii i spazmatycznych płaczach nadeszła wielka chwila. Poszedłem otworzyć drzwi i byłem w niemałym szoku. Stała za nimi jakaś dziewczyna. Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Na oko w moim wieku, z dwoma warkoczykami. Ogólnie dziewczyny są głupie i w ogóle, ale ta wyglądała całkiem w porządku. (Ale nic sobie tam nie myślcie!) Musiałem mieć strasznie głupi wyraz twarzy, bo się uśmiechnęła, zarumieniła i powiedziała, że ma na imię Róża i jest siostrą Kuby. Musiałem się poważnie zastanowić, o kim ona mówi. Potem amnezja ustąpiła, bo zobaczyłem płową czuprynkę, która nieśmiało wychyliła się zza kolan Róży. Wypchnęła go przed siebie prawie siłą, w końcu się pokazał. Koszula w paseczki i krawacik, wypastowane buciki, a w spoconej łapce trzymał bukiecik wymiętych kwiatków. Skądś mi były znajome... Tak się na nie zagapiłem, że nawet nie zauważyłem, kiedy Róża zbiegła po schodach i wyszła. Nie, żeby mi zależało, ale chciałem być miły i zaprosić ją do środka.
Rodzina powitała Kubusia z pełną powagą, myślę, że Gremlin wydała odpowiednie zarządzenie. Chłopczyk lekko przerażony, ale dał kwiaty mojej siostrze, a ta nachyliła się w jego stronę obnażając drobne, mocne jak u łasicy ząbki. Byłem pewny, że go ugryzie i niewinny malec wykrwawi się na naszym dywanie. Już miałem rzucić się mu na pomoc, ale usłyszałem głośny cmok. Gremlin go pocałowała! Oboje się zaczerwienili, jak piwonie. A propos kwiatów. Pod blokiem na cały głos rozdarła się sąsiadka z parteru, że jej ktoś ukradł roślinki z doniczki. Już wiem skąd ja znałem ten bukiecik... Dżentelmen, kurzy jego pyszczek. W końcu, po części oficjalnej młoda para została zwolniona do pokoju. Kiedy Kubuś wychodził (dostałem misję odprowadzenia go do domu) przeprowadziłem z nim męską rozmowę. Zapytałem, co tak naprawdę widzi w mojej siostrze. Wiecie, co się okazało? Wyznał mi cichutkim, lekko załamanym głosikiem: „Odkąd jestem chłopakiem Ani, przestała mnie bić” Tak to historia rodem z telenoweli pokazała drugie, mroczne dno. Pozostaje mi powiedzieć jedno; Panie, widzisz i nie grzmisz!!

Krewetka


Musicie wiedzieć, że moja mama ma bardzo dużą rodzinę, która ostatnio jeszcze się powiększyła. Wujek i ciocia mają nowe dziecko. Podobno dziewczyna. Kolejna baba! Tata kiedyś mi mówił, jak to się nazywa... Takie babskie rządy. O, już wiem! Matriarchat. To pewnie, jak decydują faceci to to się nazywa tatarchat? W każdym razie postanowili, że nas odwiedzą i pokażą nam Zosię.
Od rana w domu był istny Armagedon. Dlaczego? Trzeba się pochwalić, jak mama wzorowo prowadzi dom. Dostaliśmy polecenie, by nie zachowywać się jak Neandertalczycy, jeść normalnie, wydawać z siebie ludzkie odgłosy, nie plamić ubrań, nie wchodzić na wujka, nie mówić nikomu, że obiad był zamówiony na wynos z restauracji na rogu, nie pokazywać języka, nie gryźć nikogo, (to do Młodego Gremlina, nie do mnie!). Od tych wszystkich zakazów, nakazów i przykazów zakręciło mi się w głowie. Zanim mama skończyła litanię, zapomniałem jej początku. Tata przez prawie godzinę tłumaczył Ance, że musi założyć sukienkę i pozwolić się uczesać, bo dziecko się przestraszy, że nie wspomnę o cioci, która na pewno po urodzeniu małej ma zszargane nerwy. Udało mu się w końcu, po złożeniu kilku obietnic, o których pod żadnym pozorem nie może dowiedzieć się mama, bo znowu zaczęłaby wykład o porażkach pedagogicznych. Coś mi się wydaje, że my oboje jesteśmy dwie największe porażki w dziejach. W tym samym czasie mama toczyła w kuchni batalię z mikrofalówką, w której chciała odgrzać obiad. Oczywiście nie miała o tym zielonego pojęcia. Pospieszyłem na ratunek, jak się okazało w ostatniej chwili, bo mama w desperacji chciała wyrzucić kuchenkę do śmieci. Nieużywane dotąd urządzenie nie było podłączone do prądu. I jak niby miało zadziałać? Chomik miał biegać w kółku i ja napędzać, czy co? My nawet nie mamy chomika. Tylko kota, ale on jest za leniwy, żeby biegać gdziekolwiek. Opanowałem żywioł, jedzenie już się grzało. Tata zdyszany wpadł do kuchni i oznajmił, że Anka jest gotowa do w miarę bezpiecznego użytku.

Właśnie wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. To się nazywa wyczucie czasu. Mama w fartuszku, udając zmęczoną gotowaniem gosposię, potruchtała by otworzyć. Radosny pisk na dwa kobiece głosy oznajmił, że to goście, na których czekamy. Baby czasami zachowują się jak małe dzieci, nawet jeśli już od dawna maja własne potomstwo. Ciocia Paulina trzymała na rękach małe zawiniątko, które od czasu do czasu niepokojąco się poruszało. Zza jej pleców wyglądał wujek Piotrek, który cały pękał z dumy, bo rodzice chwalili jego nowonarodzoną córę. Zresztą, tak samo jak i ciocia, która nie miała już tak ogromnego brzucha, jak wtedy, gdy widziałem ją ostatnio. Przysięgam, ona nie chodziła, tylko się toczyła. Wyglądała jak wąż boa z Małego Księcia, po połknięciu słonia. No, może trochę mniej przypominała kapelusz. Usiedliśmy wszyscy w salonie, rozmowa oczywiście dotyczyła małej Zosi, której jeszcze nawet dokładnie nie widziałem, bo ciocia cały czas trzymała ją zawiniętą w jakiś koc. Strasznie nudna była ta gadanina. Czasem nawet obrzydliwa. Nie rozumiem, jak można ekscytować się kupką, jej kolorem i konsystencją. Albo czy mała ulewa serkiem. Cokolwiek by to nie znaczyło. Mama rozpływała się nad urodą Zosi i cioci, po której podobno wcale nie widać, że tak niedawno była ciężarna. Wujkowi i tacie chyba trochę się nudziło, tak jak mnie i Małemu Gremlinowi. Wreszcie tata nie wytrzymał i szturchnął mamę, przypominając jej o „gotującym się” obiedzie. Kiedy poszła wyjąć jedzenie z mikrofali, z zawiniątka na ręku cioci zaczęły dobiegać dziwnie zwierzęce dźwięki. Coś jakby koza. Albo owca. To chyba znaczy, że się obudziła. Wywiązał się ciekawy dialog między matką, a córką:
- Wyspało się moje maleństwo?
- Bee
- Taak, teraz mamusia nakarmi...
- Beeee
- ... i przewinie.
- Beeeeeeeeeeeee
- Tak, skarbie. Też cię kocham.
- Beeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!

Ja nie wiem. Albo ciocia jest poliglotką i rozumie nawet język kóz albo udaje, że wie, o co chodzi. Kiedy bek przybrał na sile, odwróciła się i zaczęła karmić Zosię. Piersią. To dziwne. I obrzydliwe. Ja na pewno nie jadałem w taki sposób! Ale małej chyba to nie przeszkadzało, bo odgłosy ucichły. Dziecku to jednak niewiele do szczęścia potrzeba. Zatkać dziób byle piersią, z której leci mleko i już jest zadowolone. Kiedy się najadła, została delikatnie położona na kanapie i wysupłana z koca, a na koniec rozebrana do rosołu, bo jak się okazało, zrobiła kupę. Fuj. W końcu miałem okazję przyjrzeć się temu stworkowi z bliska. Małe, grube, różowe, z podkulonymi nóżkami, prawie bez włosów.
- I jak, Gremlin? Podoba ci się nasz okruszek? – zapytał wujek, widząc, jak bacznie się przyglądam.
- Wygląda jak... jak krewetka.- kiedyś babcia pokazywała mi w supermarkecie takie małe różowe robaczki w zamrażalniku. Podobno się to je, ale ja jakoś nie wziąłbym tego do ust. Zanim zdążyłem dokończyć ostatni wyraz, tata huknął mnie w tył głowy. Wujek położył się na kanapie ze śmiechu, a ciocia chichotała w kocyk Zosi.
- No, ale co w tym takiego śmiesznego? I czemu mnie bijesz, Tato?
- Rafał, młody ma rację- wziął mnie w obronę wujek. – Ona naprawdę wygląda trochę jak mała krewetka.

I w ten sposób do Zośki, zanim jeszcze nauczyła się chodzić lub mówić, przylgnęła ksywka. Opowieść rozeszła się w całej rodzinie Przekorów. Ona chyba kiedyś urwie mi za to głowę. Bo kto chciałby mieć przezwisko, jak jakiś paskudny robal?
Tymczasem mama wyjęła obiad i podała do stołu. Widziałem niepewne spojrzenia naszych gości, ale nie chcieli urażać siostry. Pierwsze kęsy przełknęli z kamiennymi twarzami, po chwili pojawił się uśmiech. Smakowało wyśmienicie. Kucharz naprawdę wiedział, co robi. Wujek chyba nie do końca dowierzał takiemu progresowi w kwestii talentu kulinarnego mamy, bo zapytał:
- Martuś, sama gotowałaś?
- Tak, oczywiście, że ona. Nie wychodziła z kuchni od samego rana – wyrwał się z odpowiedzią ojciec.
Wujek pokiwał tylko głową i jadł dalej w milczeniu, dziwnie się uśmiechając. Nie tak łatwo ich oszukać.
Po obiedzie mama, tym razem samodzielnie, zrobiła kawę. Stawiając tacę na stół, zmarszczyła czoło. To nieomylny znak, że się nad czymś bardzo mocno zastanawia. Jednak rozmyślania przerwał jej dzwonek do drzwi. Poszła otworzyć, a z przedpokoju dobiegł donośny, dźwięczny głos:
- Dzień dobry, pani Przekorowa. Pani zamawiała w naszej restauracji pełny zestaw obiadowy, ale mąż zapomniał zabrać deser. O, to jest pani ciasto. Dziękuję, do widzenia.
Gość wyrzucał z siebie słowa, niczym karabin maszynowy. Mama nie zdążyła powiedzieć ani jednego. Drzwi trzasnęły cicho, a mama z rumieńcem na twarzy godnym gaździnek z Zakopanego wróciła do salonu z kartonem przewiązanym wstążeczką, w którym był kawał pysznego ciasta. Nikt nawet się nie zaśmiał. Szkoda nam było mamy. Nie wyszła jej taka misterna mistyfikacja. Tak bardzo się starała zrobić na bracie wrażenie. Wujek chyba też to rozumiał, bo wychodząc pocałował mamę w policzek i powiedział:
- Martula, gotować nie musi umieć każdy. Ale kawę robisz najlepszą na świecie. I najlepiej wychowujesz Gremliny.
Na jej twarzy wykwitł uśmiech, pierwszy od przyjścia posłańca z restauracji. Wujek ma stuprocentową rację. Kto jak kto, ale ona wychowuje nas najlepiej. Mały Gremlin nikogo nie ugryzł.

Szopen


Rodzice bardzo dbają o krzewienie w nas miłości do ojczyzny i kultywowanie tradycji narodowych. Łączy się z tym zapoznawanie nas z elementami polskiej kultury. Ostatnio, w ramach kończącego się roku szopenowskiego mama i tata bez przerwy zabierali nas na jakieś niby koncerty. Nudne to było okropnie. Wyfraczeni panowie na podestach siedzieli przy fortepianach i znęcali się nad instrumentami oraz słuchaczami. Ciągle grali, grali, grali. Wszystkie utwory podobne do siebie, jak dwie krople wody, muzycy także. Na widowni ludzie starzy, w wieku naszych rodziców. Jak któryś z nich skończył (poznaje się to po tym, że wstają z tej ławeczki przy fortepianie i kłaniają się tak nisko, że praktycznie zamiatają czuprynami podłogę), to wszyscy bili brawo i wzdychali w zachwycie. Ja ziewałem. No sami powiedzcie, ile można? To klasyczne brzękolenie jest nie do zniesienia na dłuższą metę. Jakby tego było mało, mama na każde takie wystąpienie kazała nam się stroić. Musiałem zakładać garnitur, białą koszule, świecące buty i stawiać na czubku głowy takiego kukuryka taty żelem do włosów. Mówię wam, koszmar. Jakby mnie tak koledzy z podwórka zobaczyli w takim ubraniu, to chyba by się śmiali ze mnie do końca życia, albo i dłużej. Anka znowu musiała zakładać sukienkę, lakierki, mama toczyła wielkie batalie o grzebień i spinki. Nierzadko w domu rozlegał się płacz i zgrzytanie zębów, niekoniecznie w wykonaniu Małego Gremlina. Myślę, że rodzice także mieli dość. Zarówno muzyki, jak i problemów z zaciąganiem nas na te wieczorki. Którejś niedzieli mama oświadczyła, że ten jest ostatni i więcej nie będzie nas zmuszała. Obiecała nawet, że jeśli bez histerii tam pójdziemy i zachowamy się, jak przystało na młodych, dobrze wychowanych ludzi, to ma dla nas przygotowaną niespodziankę. Niespodzianki, wiadomo, lubi każdy, więc staraliśmy się z całych sił. Nawet nam się udało. Nie ziewałem pełną buzią, jak to miało miejsce w poprzednich sytuacjach, ale dyskretnie zasłaniałem usta dłonią, a Anka nie kopała ludzi siedzących przed nią. (Kiedyś zostawiła kształtny odcisk podeszwy buta na tyle sukni pewnej bardzo eleganckiej pani). Strasznie długo to trwało, ale w końcu zabrzmiały ostatnie dźwięki, publiczność wyklaskała ile trzeba i można było wyjść.
Rodzice uznali, że byliśmy na tyle grzeczni, by nagroda nas nie ominęła. Poszliśmy do małej knajpki, do której oni kiedyś chodzili na randki. Chcieli nam pokazać miejsce ze swojej młodości. Wnętrze całkowicie mnie zaskoczyło. Było takie ładne i nowoczesne. Wyobrażałem sobie, że tam będzie inaczej. Może czarno- biało, a może tak, jak w niektórych filmach w telewizji: panie w długich sukniach i spiętych włosach i panowie z bronią u boku? Tak mi się kojarzyła młodość rodziców, to przecież było tak dawno temu, a „Złoty Lew” wygląda jak wszystkie inne lokale dzisiaj.
Trafiliśmy na wieczorek talentów. Jakiś komik stojąc na prowizorycznie skleconej scence opowiadał dowcipy, ale żadnego nie słyszałem, bo mama cały czas robiła się czerwona i zatykała mi uszy. Szkoda, bo wszyscy inni pokładali się ze śmiechu. Był też brzuchomówca z lalką o imieniu Józek, której na koniec występu odpadła głowa. Osobiście uważam, że tak było lepiej, bo Józek okropnie klął. Później wystąpił pan żonglujący piłeczkami, ale cały czas wypadały mu z rąk. Na koniec na scenę wtoczył się troszeczkę pijany mężczyzna i zaproponował wszystkim ciekawą zabawę. Chciał śpiewać kawałki piosenek, a widownia miała zgadywać tytuły i wykonawcę. W nagrodę miał postawić zwycięzcy „kolejkę”. Ja i Mały Gremlin zawsze chcieliśmy mieć kolejkę, więc musieliśmy odgadnąć jak najwięcej. Jak byłem młodszy, bardzo chciałem zostać maszynistą. Podpity gość wziął mikrofon, odchrząknął i łamiącym się głosem zaśpiewał:

Daj mi daj mi buzi na zabawie tej
potem potem drinka Ci postawie
Będziesz, będziesz moją już dziewczynką,
gdy oznaczę Cię malinką


Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać, Anka z szybkością pocisku wystrzeliła łapsko w górę i wrzasnęła na cały głos: „Ja wiem!”. Czułem nadchodzące nieszczęście, ale nie sądziłem, że będzie ono aż takiego kalibru. Kiedy już wszyscy zwrócili wzrok na nasz stolik, widziałem przerażenie w oczach rodziców. I słusznie. Mały Gremlin z wielką pewnością w piskliwym głosiku powiedziała głośno: „To jest Sopen! Etiuda rewolucyjna!”. Takiego śmiechu nie słyszałem dawno. Złoty Lew zatrząsł się w posadach. mama nie czekała na dalszy rozwój wypadków. Jedną ręką złapała zdezorientowanego tatę, drugą Gremlina i wybiegła z lokalu. Podążyłem za nimi. Gonił mnie śmiech zgromadzonych gości i powtarzane jak echo „Szopen”. Mama, czerwona ze wstydu ciągnęła Ankę do domu, która zadawała się nie rozumieć, jakiego wstydu narobiła naszej rodzinie. Zapytała nawet, czy dostaniemy tę kolejkę. Rodzice pominęli to wymownym milczeniem i od razu wpakowali nas do łóżek, nawet nie każąc myć zębów, a to do nich zdecydowanie niepodobne. Usłyszałem tylko, jak wychodząc z naszego pokoju mama mruczy sama do siebie: „Taki wstyd, nigdy więcej, nigdy więcej!”. W ramach kary za ujmę na honorze rodu Przekorów, przez miesiąc codziennie będziemy musieli słuchać muzyki klasycznej, w tym nieszczęsnego Szopena. Tylko czemu ja też? To Gremlin strzeliła gafę stulecia, a ja, jak zawsze muszę cierpieć za nią. Głupia odpowiedzialność zbiorowa. Zresztą, rodzice są sami sobie winni. Po co nas zabierali na te wszystkie koncerty?
Kaprys też była kobietą!
Odpowiedz
#15
Starsze rozdziały już przeorałem wzdłuż wszerz, więc nie gniewaj się, proszę, że przejdę od razu do tych nowych.

kaprys_losu napisał(a):Wujek i ciocia mają nowe dziecko.
„mają nowe dziecko” - bardzo trafione określenie, jeśli chodzi o dziecięcy punkt widzenia Wink

kaprys_losu napisał(a):W każdym bądź razie postanowili, że nas odwiedzą i pokażą nam Zosię.
„W każdym bądź razie” jest niepoprawne. Popularne bardzo, ale trzeba pamiętać, że to błąd. Pozbądź się „bądź” i będzie dobrze Wink

kaprys_losu napisał(a):...nie mówić nikomu, że obiad był zamówiony na wynos z restauracji na rogu,...
Chciałbym wiedzieć, na jakim rogu. Wydaje mi się, że informacja jakoby restauracja była „na rogu”, nie jest żadną informacją, bo nie wiem, który to róg. Radziłbym „na rogu” zamienić po prostu na „pobliskiej”.

kaprys_losu napisał(a):Opanowałem żywioł, jedzenie już się grzało.
Może ja się nie znam, ale kuchenka...co to za żywioł? (czy ja się czepiam? Tongue )

kaprys_losu napisał(a):Tata zdyszany wpadł do kuchni i oznajmił, że Anka jest gotowa do w miarę bezpiecznego użytku.
W tym momencie w mojej głowie pojawia się milion sprośnych żartów na minute Tongue

kaprys_losu napisał(a):Albo czy mała ulewa serkiem.
Czy nie powinno być „małej ulewa się serkiem”? Kompletnie się na tym nie znam, ale tylko z taką formą się spotkałem.
Połączyłbym to zdanie przecinkiem z następnym.

kaprys_losu napisał(a):...została delikatnie położona na kanapie i wysupłana koca...
Uciekło Ci „z” po „wysupłana”.

kaprys_losu napisał(a):Zanim zdążyłem dokończyć ostatni wyraz, tata huknął mnie w tył głowy.
Propagowanie przemocy! Wielce niepedagogiczne xD

kaprys_losu napisał(a):- Rafał, młody ma rację- wziął mnie w obronę wujek.
Spacyjka przed myślnikiem.

kaprys_losu napisał(a):I w ten sposób do Zośki, zanim jeszcze nauczyła się chodzić lub mówić przylgnęła ksywka.
Przecinek po „mówić”.

kaprys_losu napisał(a):Ale tymczasem mama wyjęła obiad i podała do stołu.
Myślę, że „ale” jest niepotrzebne.

kaprys_losu napisał(a):mama nie zdążyła powiedzieć ani jednego.
Wielka litera na początku zdania.

kaprys_losu napisał(a):Nie wyszła jej taka misterna mistyfikacja.
Trochę nachalna aliteracja... ale nic z tym nie rób, fajnie brzmi! Big Grin

kaprys_losu napisał(a):- Martula, gotować nie musi umieć każdy.
Wygodniej by się czytało, gdybyś zmieniła szyk na „gotować nie każdy musi umieć”.

kaprys_losu napisał(a):Mały Gremlin nikogo nie ugryzł.
Cudowne podsumowanie rozdziału xD

kaprys_losu napisał(a):To klasyczne brzękolenie jest nie do zniesienia na dłuższą metę.
Tutaj też radziłbym zmienić szyk na „...jest na dłuższą metę nie do zniesienia”.

kaprys_losu napisał(a):W nagrodę miał postawić zwycięzcy „kolejkę”. Ja i Mały Gremlin zawsze chcieliśmy mieć kolejkę, więc musieliśmy odgadnąć jak najwięcej.
Nie no, mistrzostwoBig Grin

Kaprys! Pozamiatałaś! Big Grin Nie dość, że co chwila parskałem jak głupek, to jeszcze się popłakałem. Poważnie! Dawno mi żaden tekst tak pozytywnie nie podziałał na humor.
Jeśli chodzi o znajomość dziecięcego punktu widzenia, to dla mnie jesteś mistrzynią!

Komentarz walnąłem dość długi w sumie, ale sama widzisz – połowa to wyrazy zachwytu i uznania Big Grin Większość drugiej połowy to natomiast bardziej moje subiektywne odczucia i wątpliwości, niż ewidentne błędy.

Karolina, szczerze Ci gratuluję!



P.S. Przepraszam za te głupie, nic niewnoszące komentarze, które od czau do czasu palnąłem. Nie mogłem się powstrzymać xD
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości