Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Dostojni mężowie z Calme
#1



Od wielu dni źle się działo w Królestwie Janusberg, które dotychczas uchodziło za najznamienitsze na całej wyspie, a zazdrośni sąsiedzi nieraz próbowali podłamać jego świetność - niestety na próżno. Inne ludy niczym nie mogły przerwać świetności potężnego państwa, a tym bardziej zdetronizować despotycznego władcę, który o dziwo mocno trzymał się swej posad i ani myślał odstąpić od swego stanowiska. Ku wielkiej rozpaczy władcy tak naprawdę to on sam chylił się ku upadkowi, gdyż niemoc jaką wykazywał wobec rozjuszonych kmieci, osłabiała wpływy miejscowych możnowładców, nie będących z tego powodu jakoś szczególnie zadowolonych. Owe przyczyny sprowadziły za sobą poważne konsekwencję. Skutkiem cyklicznych buntów ludności odbił się handel, jak i eksport nadwyżek towarów. Wierni dotąd wasalowie z nieufnością patrzyli na króla, a niektórzy z nich nawet odważyli się szczerze złorzeczyć seniorowi, choć oczywiście tylko w skrytych refleksjach.
Wkrótce zaczęto donosić o coraz to częstszych napadach na kupieckie karawany oraz na cenniejsze włości, których straż z trudem odpierała kolejne ataki banitów. Gdyby nie pewna zgraja buntowników, jacy złupili samą letnią rezydencję monarchy, najprawdopodobniej ta sprawa nie znalazłaby żadnego zainteresowania pośród znaczniejszych szlachcian. Cały dwór plotkował o grabieżach w Somert, a wielcy baronowie szemrali między sobą, okpiwając nieudolność małostkowego zwierzchnika. Kiedy sam król dowiedział się o czym tak chętnie rozprawiano w ostatnich dniach, wstąpiła weń furia, toteż zaczerwieniony na twarzy despota faktycznie wyglądał jak bezwzględny tyran, choć nieco wyprowadzony z równowagi.
Pewnego razu monarcha przywdziawszy wyjściowe szaty udał się z wizytą do jednego ze swoich najwierniejszych ministrów. Mijając mnóstwo mniejszych uliczek, zwierzchnik bowiem z jasnych powodów nie mógł pozwolić sobie na przeprawę głównymi ulicami bez większego oddziału zbrojnych; zauważył wynędzniałych mieszczan, ubranych tylko w lniane koszule, mających wysokie czepce na głowach, a na rękach skórzane rękawice. Niektórzy z nich byli ślepcami, a ci posiadający jeszcze mniej więcej sprawne oczy, najczęściej trędowaci, opierali się nawzajem o swoje plecy, wydając przy tym okrzyki bólu i rozpaczy. Widok króla nie miał dla owych jegomości jakiegoś szczególnego znaczenia, mimo że w tamtym momencie mogli powiedzieć mu, co tak naprawdę czują. Nie zrobili tego. Może brakło im sił w płucach, toteż wymawiając pojedyncze słowa nikt by ich nie usłyszał lub wiedzieli o marnych skutkach błagań, jakie wystosowali wobec władcy inni biedacy, w nadziei że coś się zmieni - na próżno.
Vuras miewał rożne humory, jak to już jest u sławetnych panów, lecz jego przypadek był szczególnie interesujący. Czasami żądał za wiele, innym razem podejrzanie mało, toteż doradcy z niepokojem patrzyli na poczynania impulsywnego władcy, który przecież jednym kiwnięciem palca, mógł wystosować niekorzystny dekret, albowiem i to nieraz miało miejsce, ale większość z możnych dawno ukryła te zmartwienia głęboko wewnątrz zbawiennej duszy. Królewską dumę ponoć zamykano w ogromnym żelaznym pudle, znajdującym się w najciemniejszych czeluściach zamkowych piwnic; by ta nie opuściła powiernika - takie miała wielki rozmiary.
Wtenczas do wielu dotarła nowina, że sztuka odgrywana na scenie zwaną ziemią, grana przez ludzkich aktorów, nijak odwzorowywała cierpienie nędzarzy.
Dotarłszy na Aleję Terańską, gdzie znajdowały się gmachy wszystkich państwowych ministerstw, despota został hucznie powitane przez swoich zwolenników. Co prawda było ich niewielu, lecz nie ulegał wątpliwości, że właśnie owi zostaną kiedyś wybrani z ludu, by pełnić czynną służbę u boku najpotężniejszego władcy na całej wyspie. Jak kraj długi i szeroki nikt nie wątpił w wyższość Vurasa, któremu schlebiały zwłaszcza komplementy, dotyczące jego silnych rządów. Jako prekursor złowieszczej ideologii miał wielu wrogów, aczkolwiek tylko kilku z nich stanowiło jakieś zagrożenie.
Budynki urzędów okalały równomiernie plac o powierzchni odpowiadającej rozmiarom królewskiego pałacu. Po prawej stronie umiejscowiono instytucje związane z administracją, prawem czy też obroną państwa. Lewicę zajmowały izby zagranicznych posłów oraz wszelkiej maści skarbce tudzież biura poborców danin. Obszar pomiędzy tymi częściami był przeznaczony dla sektora wojennego, toteż właśnie tam ostatnimi czasy władca ochoczo korzystał z gościny, jaką oferowali mu tamtejsi oficerowie. Również i tym razem zechciał odwiedzić żandarmerię.
Władca był człowiekiem mającym około pięćdziesięciu lat, choć nikt tak naprawdę nie zaważał na to i mało kto skarżył się, że nie zna dokładnego wieku monarchy. Miewał chwile słabości, ale w takim wypadku najczęściej nie dawał znać o swoich problemach, toteż uważano go za człowieka odważnego, który niczego się nie obawia. Jako że w królestwie łatwo poznać, czy spotkało się mieszczanina, a kiedy wielkiego pana; ubiór despoty praktycznie nie wzbudzał w żadnym mniemaniu obrazy, gdyż nawet mniejsi dostojnicy mieli obowiązek, by przywdziewać najlepsze szaty, natomiast ciało takiego szlachcica musiało być codziennie namaszczane olejami i wszelkiego rodzaju maściami, sporządzanych z nieznanych Janusberczykom zwierząt - Turanów - które jako pierwsi oswoili mieszkańcy Gedarii. Należyty ubiór to podstawa, lecz równie ważne są gesty oraz mimika twarzy, dlatego również na owe cechy zwracano szczególną uwagę. Dziwem nikt nie nazywał faktu, że monarcha krzywi się na wszystkie strony, wręcz skrycie dziękowano Bogu, że poprzez swego ziemskiego wysłannika posyła im wiadomości, których pod żadnym pozorem nie wolo lekceważyć.
Kiedy zwierzchnik wszedł do budynku ministerstwa wojny, urzędnicy wielce się uradowali, że jego wysoka mość raczy ich od dłuższego czasu swymi odwiedzinami. Niejednokrotnie szeregowi padali do stóp pana, a oficerowie z dumą wznosili okrzyki pochwalne na cześć przywódcy, toteż Vuras miał bardzo dobry humor, gdy dotarł do gabinetu generała. Z reguły wojskowi odznaczają się niecodzienną budową ciała, jak i tęgim usposobieniem, ale jeśli brano pod uwagę dowódcę, wyglądało to zupełnie inaczej. Zarządca gmachu był swego rodzaju ulubieńcem despoty, który w najmniej oczekiwanym momencie potrafił wychwalić przełożonego, jak tylko mógł, a wyraz tych pochwał mógł dorównywać charakterom hymnów, opiewających rządy tyrana. Owe utwory spisywano przy każdej okazji, jaka coraz to częściej się nadarzała, natomiast liryków do twórczego myślenia zachęcał świeżo naostrzony topór i drewniany pal. Henatres, bo tak miał na imię minister prawie zawsze ubierał purpurową szatę, przepasaną złotym, koronkowym pasem, który był rodzinną pamiątką, odziedziczoną po ojcu. Jego charakter cechowała chciwość i żądza pieniędzy, dlatego o dziwo często zabiegał do władcy o przepisanie go pod funkcję najwyższego skarbnika. Dla monarchy ulubieniec znaczył wiele ze względu na ogromne doświadczenie, jakie nieraz wynosił, wychodząc zwycięsko z góry już przegranych potyczek - takim był wodzem, ale w stosunku do podwładnych bardzo wymagającym. Nie chciał widzieć go w innym ministerstwie niż do spraw wojny, a od pomysłu opuszczenia pierwotnego stanowiska często starł się odwodzić czarnowłosego Henatresa.
Ów, w czasie gdy władca pokonywał ostatnie stopnie w drodze na najwyższe piętro, siedział wygodnie na kanapie, zajadając świeże owoce. Co jakiś czas powstawał z siedziska, brał do ręki jeden z raportów i ponownie wracał na swoje stanowisko, gdzie niczym książę mógł w spokoju spędzić całe popołudnie. Nagle zerwał się jak koń uwiązany od dłuższego czasu, o którym najwyraźniej zapomniano, by uciec w siną dal,
nie zważając na to, czy ktoś go szuka. Jednakże w tamtej chwili stanął na baczność, po czym zasalutował, witając przy tym nieco zdziwionego Vurasa. Ten kazał mu usiąść, a gdy sam zajął miejsce tuz koło niego, rzekł:
- Widzę, że pracujesz, na dodatek wręcz nienagannie.
- Panie - odparł cicho - jesteś mym jedynym królem, którego cenię i darzę szacunkiem.
- Doprawdy? - spytał zwierzchnik z nutką nieposkromionej ciekawości.
- Ależ oczywiście - przytaknął sługa - nigdy nie śmiałbym w jakikolwiek sposób złorzeczyć waszej wysokości.
- A jednak niektórzy tak robią...
- Kto? - przerwał Henatres.
- Chłopi! - wykrzyknął ze wzburzeniem władca - Czyż nie słyszałeś o ostatnich wydarzeniach, mających swe miejsce w stolicy?
- Właściwie to nie wychodziłem ostatnio na świeże powietrze. Starałem się odpoczywać - dodał minister.
- Czekaj, a więc myślisz, że jeżeli jest pokój, to masz wolne od powierzonych ci zadań?
- Tak, eee... panie.
- Wiedz przyjacielu, iż bycie jednym z najwyższych urzędników w państwie zobowiązuje do czynnej służby, nawet jeśli akurat nie dzieje się nic, co należałoby do twoich obowiązków.
- Przepraszam... Zatem jak mam czynić w razie braku zajęć?
- Być gotowym do przyjęcia króla i służyć mu radą.
- O to wasz mość nie musisz się martwić. Jestem przygotowany.
- Więc posłuchaj uważnie. a może zrozumiesz.
Vuras spojrzał na Henatresa, po czym podszedł bliżej jednej z okiennic. Następnie znów zmierzył ulubieńca wzrokiem i zawołał:
- Podejdź no!
Gdy sługa krokiem nieco rozchwianym zjawił się przed wladcą, ten rzekł:
- Kiedy chciałem ochłonąć zawsze odbywałem przynajmniej jedną przechadzkę dziennie, aby odreagować i zberać nowe siły. Spacerując ulicami, wypatrywałem jak ludzie żyją w kraju, którego historię zna prawie każdy Freja czy Gedar, a oni nie są Janusberczykami. Spojrzałem zatem na inną grupę, byli to najprawdopodobniej cudzoziemcy. Choć wyglądali dziwacznie ze względu na kolor skóry oraz osobliwą mowę, stwarzali wrażenie jakoby zrodzili się przed laty gdzieś w Calme, natomiast pierwsze zbiorowisko jakie miałem okazję zobaczyć niczym nie przypominało moich rodaków. Oschli, zaniedbani i pozbawieni kultury. Pewnie teraz już ci wiadomo, dlaczego poza granicami nazywają nas dzikusami, którzy tylko dzięki swej hardości w walce zajmują czołowe miejsce pośród innych narodów. Myślą, że nie posiadamy obyczajów, przekazywanych z ojca na syna, jak i szczególnych zachowań, twórców, artystów, a przecież wielu Janusberczyków to wielcy poeci, rzeźbiarze czy nadworni muzycy. Dzięki temu jasne już jest dla mnie zadanie wdrążenia nowych reform, popartych dokładnymi ustawami, aby społeczeństwo na równi mogło się edukować, zdobywając przy tym pojęcie o naszym narodowym dziedzictwie.
- Zaiste piękna przemowa.
- Schlebianie mi, nic ci nie da - odparł władca, niedbale machając ręką.
Vuras popatrzył się na gościa i rzekł:
- Ale dziękuję za twe szczere słowa.
- Proszę i niech nigdy nie opuszcza cię, mój panie, boska opieka.
Dalszą część rozmowy pozwoliłem sobie ominąć, gdyż nie wznosiła nic nowego, a i tak przytaczanie jej mijałoby się z celem. Dlatego postaram się w skrócie wyjaśnić co zdarzyło się później, gdy moja relacja została przerwana.
Monarcha zdawał sobie sprawę, że trudno będzie nakłonić ministra do przyjęcia jego stanowiska, tym bardziej że już nieraz kierował do niego różnorakie prośby, ten jednak umiejętnie wywiązywał się ze swych obietnic, choć robił to nieumiejętnie, co potwierdziło obawy zwierzchnika. Na początku trudno jest zacząć mówić o konkretach, leje się wtedy tylko niepotrzebną wodę, która tak czy siak kiedyś powróci z ulewą. Takie deszcze wróżyły złą przyszłość dla dalszego stanu rzeczy, toteż szybko należy rozważyć przełożenie frontu na inną, dogodniejszą pozycję. I wtedy zaczyna się żywa dyskusja, jaka może jedynie bardziej rozjuszyć niż uspokoić rozmówców, więc starano się nie ujawniać większych tajemnic i w przeciągu kilkunastu minut wszelkie nieścisłości zostały wyjaśnione, a głodny z tego wszystkiego król, radośnie przyjął fakt, iż jego uniżony sługa zaprasza go na swoistą wieczerzę.



Odpowiedz
#2
Hmm, zacząłem czytać i już widzę kilka drobnych błędów typu powtórzenie. Ale odechciało mi się, widząc brak akapitów. Jeśli podzielisz na nie tekst, będzie się czytać o wiele łatwiej i przyjemniej. ;] Jak już to zrobisz to przeczytam i ocenię. Akapit to . Chyba wiesz gdzie go wpisać ;P
Moje opowiadania:

To tylko interes(fantasy)
Nieznany(science fiction)
Głos ludu(fantasy)

"Lepiej, by się nas bano niż kochano, jeśli nie da się osiągnąć obu tych rzeczy naraz."

Odpowiedz
#3
Jej, na początku zdania masz strasznie dziwne, jakbyś milił pojęcia albo w połowie zdania zmieniał zamiar, co do treści, którą chcesz w nim przekazać. Źle odmieniasz końcówki. Błędy logiczne się wkradają, bo jak to wygląda, że władca idzie do ministra? No ludzie, od kiedy? Często na końcu zdania powtarzasz informację, którą podałeś na początku? Czytałeś ten tekst przed wstawienie? Bo nie wygląda na to... Ale czytam dalej. Dalej nie mam pojęcia, dlaczego napisałeś, że król idzie ulicami miasta. Tyran, który ma więcej wrogów niż przyjaciół spaceruje sobie ulicami jak zwykły żebrak, bo gdzieżby miał się przejmować zamachem czy czymś takim, co? Nie... Nie mam ochoty tego czytać, nie wiem czy to pierwszy tekst czy nie, czy jesteś młody czy nie, ale przed wrzuceniem czegoś na forum, trzeba się postarać o jakąś korektę. Ludzie na forum pomogą, a i owszem, ale w znalezieniu jakiś drobnych błędów, nie będą przeredagowywali całego tekstu, bo ten do tego się nadaje. Niestety, błędy masz chyba wszystkie możliwe, no może ortów nie widziałem. Ale logika świata leży, opisy są słabe i suche, gubisz słowa, niektórych pojęć nie rozumiesz chyba albo przypadkiem źle użyłeś, parę literówek było, bohater (bo doczytałem do króla tylko), bardzo dziwny, bo na tyle mądry, żeby być najpotężniejszym władcą, a na tyle głupi, by chodzić po ulicach jakby nigdy nic, coś chyba nie tak. Historia nie wiem jaka jest, poprawisz tekst, to się zapoznam.


Naprawdę, apeluję do piszących, jeśli dopiero zaczynacie, ZAGLĄDNIJCIE TUTAJ, nie po to jest stworzony Kącik Literata, w którym zebrano wszelkiego rodzaju porady, by go olewać i być święcie przekonanym do cudowności swojego tekstu. Ja rozumiem, wrzucić tekst z jakimiś tam błędami, ale żeby cały się od niego roił? Bez przesady.

Ocena tekstu 1/10

Pozdrawiam i witam na forum, bo chyba pierwszy raz się widzimy Wink
I nie odbieraj osobiście, chodzi mi o tekst, a akurat na Ciebie trafiło z moim „apelem”.
Lovercraft

"Każda godzi­na ra­ni, os­tatnia zabija."
Odpowiedz
#4
Momentami używasz ciekawego słownictwa, lecz niestety często nie pasującego do kontekstu zdania. Niektóre zdania są nielogiczne ("Ku wielkiej rozpaczy władcy tak naprawdę to on sam chylił się ku upadkowi, gdyż niemoc jaką wykazywał wobec rozjuszonych kmieci, osłabiała wpływy miejscowych możnowładców, nie będących z tego powodu jakoś szczególnie zadowolonych"). Trochę nad tym zdaniem myślałem i nic nie wymyśliłem. Nie potrafiłem połączyć logicznie którejkolwiek informacji w tym zdaniu, z inną w niej zawartą. Trzeba po prostu pisać dalej i dużo czytać.
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości