Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 3
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Dziecko, które ukradło balonik
#1
„Dziecko, które ukradło balonik”


Siedziała na zielonej ławeczce w parku tuż obok starego dębu, trzęsąc się z zimna i strachu. W małej piąstce ściskała sznurek... jego sznurek, sznurek cudownego balonika.
Czerwonego balonika.
W jej małej, dziecinnej główce snuły się myśli, przypominające babie lato; oderwane, wiotkie, snujące się bez ładu i składu, wte i wewte na łasce mocarnych podmuchów wiatru.
Właściwie nie bardzo wiedziała jak znalazła się w tej okropnej, krępującej sytuacji – rzeczy czasem dzieją się tak szybko, gdy się ma takie małe, ruchliwe ciałko i wcale niezbyt dużą główkę!
Jedno było absolutnie pewne i nie trzeba było tego rozważać – ławeczka była jedynym bezpiecznym schronieniem.
Farba odpadała od desek wielkimi płatami, ale poza tym ławka była cała, niezniszczona. Ostała się jakimś cudem przed gniewem ulicznych grup chuliganów i była już teraz jedną z ostatnich ocalałych ławeczek w tym skąpym podmiejskim parczku.
Dziecko uznało, że skoro Duzi, jak dotąd jej nie zniszczyli, to nic już nie zdoła tego dokonać i to właśnie czyni ją bezpiecznym schronieniem dla małych dziewczynek.
Tu jej ten pan na pewno nie dostanie! Tu jej nie dostanie! Tu jest bezpiecznie!
Trzymała się kurczowo tej myśli, ściskając sznureczek spazmatycznie i zastanawiając się mimowolnie, jak uda jej się wrócić do domu.
Był już wieczór; bardzo wilgotny i lodowaty wieczór bardzo późnej jesieni... a może już zimy?
Mysie włosy dziecka skleiły się w strąki w obliczu całej tej nieprzyjemnej wilgotności, a bezlitosny wiatr kąsał w policzki, barwiąc je na różowo.
Och, już późno!
Już światło latarni ulicznych wyssało wszelkie kolory z otoczenia, zalewając je swoją mdłą barwą!
Przecież to był tylko balonik!
Ale za to jaki!
Miniony dzień był słoneczny, jasny, a niebo czyste jak sen o lecie. Skąpe promyki jesieni nie grzały dłoni i twarzy, więc wszyscy nosili ciepłe rękawiczki, czapki i szaliki.
Do miasta przybyło wesołe miasteczko, pachnące watą cukrową i prażoną kukurydzą, a dziecko z radością powitało ten niespodziewany uśmiech losu i pomknęło do serca uciechy zaraz po obiedzie.
Nie czekała nawet na deser i bajki, nie czekała na wieczorne kołysanki mamusi. Wesołe miasteczko! Przyszło wesołe miasteczko!
Miała trochę drobnych i zaraz kupiła za nie ciastko. Nie było to jednak zbyt smaczne ciastko. Było rozczarowujące i zjadło jej wszystkie oszczędności.
Co za pech!
Podreptała dalej wesoło-miasteczkową alejką, upstrzoną trupkami baloników i papierków po słodkościach.
Wtedy go zobaczyła...
Nigdy nie widziała piękniejszego i bardziej tajemniczego czerwonego balonika.
Był tam, w pęku innych baloników na straganie powykrzywianego artretyzmem sprzedawcy z siwym wąsem.
Ta czerwień nie była taka czerwona jak u innych baloników w pęku. Ta była niezwykła! Miała wszystkie odcienie, nie mając jednocześnie żadnego; była wrzosowa, lawendowa i zielona, biała, czarna i kawowa! Była cudowna!
Ale pieniążków już nie było, a mama na pewno nie da już ani grosza! Co teraz?! Co robić?! Działać!
W ułamku sekundy decyzja była już podjęta; dziecko runęło pędem przez tłum, jakby sam diabeł dreptał mu po piętach.
To była króciutka chwila, mniej niż mrugnięcie powieką i już biegła z nim w malutkiej piąstce, wymijając przeszkody, goniona gniewnymi okrzykami sprzedawcy i przechodniów. Omijała ręce, usiłujące ją pochwycić. Biegła.
Kiedy myślała o tym potem, to właściwie nie była w stanie pojąć, w którym momencie chwyciła balonik i jakie to było uczucie. Dlaczego właściwie to zrobiła? Po co? Co było w tym baloniku takiego, że zdecydowała się go zabrać (wzdrygała się przed słowem „ukraść”)?
Jest tak zimno i tak strasznie ciemno, przeleciała jej przez rozumek jedna z tych watowatych myśli.
Spojrzała na balonik.
Czy nadal był tak piękny?
Przekrzywiła niepewnie główkę.
Był.
Był, tyle że już inaczej. Z całą pewnością. Kompletnie nie tak samo jak wcześniej.
Wysoko nad balonikiem, który oblany światłem lamp wcale nie stracił swej zaczarowanej, wielokolorowej barwy, mrugała do dziecka pojedyncza gwiazda.
Dziecko odwzajemniło mrugnięcie.
Czy gwiazdy potrafią się uśmiechać?
Nie wiedziała.

Siedziała zagubiona na parkowej ławeczce, obserwując z przerażeniem pogłębiający się mrok.
Zobaczyła swój długi, obcy cień na śliskim chodniku, usłyszała sapnięcie autobusu na pobliskim przystanku.
Jak straszliwie była przemoczona i jak strasznie jej się chciało płakać!
Przyjemnie ciepłe łzy popłynęły nagle po jej pyzatej buźce, gdy spoglądała na swojego czerwonego towarzysza. Miała nadzieję, że on nigdy nie pęknie, bo nie wiedziała, czy takiego przyjaciela można zaszyć łatką.
Obawiała się, że nie.
Siedziała na zielonej ławeczce w parku tuż obok starego dębu, trzęsąc się z zimna i strachu.
Dziecko, które ukradło balonik.
Odpowiedz
#2
Cytat:W jej małej, dziecinnej główce

Cytat:gdy się ma takie małe, ruchliwe ciałko

Cytat:Ostała się, jakimś cudem,
Nie jestem pewna, czy te przecinki są tu potrzebne.

Cytat:jak dotąd, jej nie zniszczyli, to nic już nie zdoła tego dokonać

Cytat: zastanawiając się mimowolnie, jak uda jej się wrócić do domu.

Cytat:jakby sam diabeł dreptał mu po piętach.
Erm, "deptał". Chyba, że to celowe.

Przyjemna opowiastka, obrazowo napisana, nasuwająca na myśl stare wesołe miasteczka, które widziałam gdzieś na jakichś filmach o starych czasach, z tym magiczno-niesamowitym klimatem, jak z innego świata. Opowiadanie ma jednak jedną, poważną wadę - jest sztuką dla sztuki, nic z niego nie wyciągnęłam dla siebie; poza miłymi odczuciami związanymi z poczuciem estetyki, nie poruszyło mnie.
Komentując dzielę się osobistymi, subiektywnymi odczuciami, nie poczuwam się do znajomości prawdy absolutnej Wink

W cieniu
Nie ma
Czarne płaszcze

[Obrazek: Piecz1.jpg] 

Odpowiedz
#3
(08-11-2013, 21:53)Kruk napisał(a):
Cytat:W jej małej, dziecinnej główce

Cytat:gdy się ma takie małe, ruchliwe ciałko

Cytat:Ostała się, jakimś cudem,
Nie jestem pewna, czy te przecinki są tu potrzebne.

Cytat:jak dotąd, jej nie zniszczyli, to nic już nie zdoła tego dokonać

Cytat: zastanawiając się mimowolnie, jak uda jej się wrócić do domu.

Cytat:jakby sam diabeł dreptał mu po piętach.
Erm, "deptał". Chyba, że to celowe.

Przyjemna opowiastka, obrazowo napisana, nasuwająca na myśl stare wesołe miasteczka, które widziałam gdzieś na jakichś filmach o starych czasach, z tym magiczno-niesamowitym klimatem, jak z innego świata. Opowiadanie ma jednak jedną, poważną wadę - jest sztuką dla sztuki, nic z niego nie wyciągnęłam dla siebie; poza miłymi odczuciami związanymi z poczuciem estetyki, nie poruszyło mnie.

Dzięki za opinię. Są takie opowiastki, których zadaniem jest tylko sprawić czytelnikowi przyjemność, zabawić go na chwilę, rozerwać. Są, jak to określiłaś, "sztuką dla sztuki" i nic ponad to. "Dziecko..." ma głównie dać rozrywkę, ale gdzieś tam, zawsze ukryty jest jakiś mały symbol. Niemniej, cieszę się, że opowiastkę uznałaś za przyjemną.
O, a "dreptał" było jak najbardziej zamierzone. Wink
Odpowiedz


Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości