Ocena wątku:
  • 4 głosów - średnia: 2.5
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Album ze zdjęciami
#1
Biegłem przez las. Dyszałem ciężko, a własny oddech dudnił mi w uszach niczym terkoczący po szynach tramwaj.
Łatwiej byłoby mi uciekać, gdybym nie musiał ściskać kurczowo młodszego, siedmioletniego braciszka za rękę. A jeszcze prościej, gdyby nie uparł się, że weźmie ze sobą stary, ciężki album ze zdjęciami nie żyjących już rodziców.
- Szybciej Quinn – sapałem starając się nie zwolnić i tak nie zbyt dobrego tępa – I zostaw album! Musimy spieprzać stąd jak najdalej, jeśli chcemy dożyć jutra!
Brat głośno przełknął ślinę i zerknął na mnie tymi swoimi wielkimi, brązowymi, smutnymi oczyma. Zacisnął usta w wąską kreskę i stanął chowając za plecami album.
- Nie – powiedział – nie zostawię rodziców.
Z trudem powstrzymałem przemożną ochotę by wrzasnąć i nim porządnie potrząsnąć. Zamiast tego jednak podszedłem powoli, a on cofnął się najwyraźniej pewny, iż chcę mu zabrać jedyną pamiątkę po mamie i tacie schował ją za plecami. Pewnie w innych okolicznościach zrobiłbym to, jako że jestem uważany za gwałtownego i nieopanowanego, jednak w tej chwili widząc te pełne strachu oczy, przepełnione bólem po stracie najbliższych oczy nie mógłbym tego zrobić. Byłem narwany, ale nie okrutny. Westchnąłem i kucnąłem przy Quinnie. Położyłem mu ręce na ramionach, które opadły, jakby trzymał na swoich barkach zbyt wielki ciężar, co było prawdą. Żadne dziecko nie powinno doświadczać tego, co doświadczył on.
- Posłuchaj mały – powiedziałem powoli, przeciągając samogłoski – nasz starszy brat Harry został zwolniony z więzienia, a siedział za zamordowanie rodziców – wskazałem na album – a teraz chce dokończyć dzieła dopaść także i nas – tłumacząc nieświadomie stopniowo podnosiłem głos. Jak tylko zdałem sobie sprawę zniżyłem go do szeptu – Zostaw album Quinn. Wrócimy po niego. Obiecuję.
Braciszek przełknął ślinę, a jego oczy wypełniły się łzami. Spełnił jednak polecenie, a następnie rzucił mi się na szyję i zaczął szlochać prosto w moje ramię i pomiędzy spazmami płaczu szeptał ,, Już nie chcę Sam. Nie chcę uciekać, chcę do domu, do mamy”.
Przez ostatnie miesiące zbliżyliśmy się do siebie. Przed śmiercią rodziców nasze relacje były marne. Ja, szesnastoletni chłopak, jeden z największych osiłków w szkole mający najlepsze dziewczyny miałbym się pokazywać gdziekolwiek z siedmioletnim dzieckiem? Nigdy. O wiele lepiej układało mi się z naszym dziewiętnastoletnim bratem Harrym. Graliśmy w nogę, w kosza, aż pewnego dnia coś się z nim stało. Zmienił się. Uderzył mnie, bo wziąłem bez pytania to jego słuchawki. Quinn to widział. Zaczął krzyczeć. Harry rzucił się na niego, a wtedy do roli wkroczyli rodzice. Tata próbował odciągnąć swojego pierworodnego, a wtedy on z kieszeni wyjął swój starego sprężynowca, którego zawsze miał przy sobie jednak nigdy nie sprawiał kłopotów. Aż do tamtej chwili. Skoczył na ojca. Poturlali się po podłodze, jednak po chwili było już po wszystkim. Harry regularnie chodził na siłownie, tata zaś był niedługo po przeszczepie szpiku. Mama chcąc nas ratować kazała nam uciekać jak najdalej, a ona dołączy. Zawahałem się, co kosztowało ją życie. Do dziś wyrzucam to sobie, tak samo jak to, że wszystko, całe ta sytuacja zdarzyła się przeze mnie. To całe szaleństwo to moja wina. Babka z opieki społecznej do której trafiliśmy po śmierci rodziców mogła sobie mówić co chciała, ja i tak znałem prawdę. To moja wina.
Pogrążony w bolesnych wspomnieniach nie zauważyłem, że braciszek odsunął się już ode mnie i zaczął przyglądać się mi badawczo. Otrząsnąłem się i przybrałem minę luzaka, który ma gdzieś wszystko i wszystkich i rzekłem:
- No dobra mały a teraz…
Wypowiedź przewał mi gwałtowny szelest liści ponad naszymi głowami. Zaraz potem nastąpił szyderczy, znajomy śmiech, od którego zjeżyły mi się włoski na rękach.
Oboje z Quinnem unieśliśmy głowy w górę próbując dostrzec źródło głosu, mimo, że znaliśmy go ale nie umieliśmy przyjąć do wiadomości.
Rozłożony na gałęzi jednego z drzew siedział Harry wpatrując się w nas zimnymi, stalowymi oczami z wyrazem rozbawienia na pobrużdżonej bliznami twarzy. Podobne do moich brązowe włosy są posklejane i ubrudzone ziemią. Wargi układały się w złośliwy uśmiech, kiedy dostrzegł strach wypisany na twarzy mojej i Quinna.
- Witajcie – mówił poważnym, oficjalnym głosem – Dawno się nie widzieliśmy moi kochani bracia. Co słychać?
Zebrałem się w sobie, by w końcu rzec wyzywającym, silnym głosem:
- Dobrze wiesz! Zamordowałeś rodziców pedale! – efekt był zupełnie odwrotny od zamierzonego. Zabrzmiało, jakby małe dziecko obwiniało inne o zabranie ukochanej zabawki.
Na ustach Harryego pojawił się szeroki, dobrotliwy uśmiech.
- Oj Sammy, Sammy. Musisz się jeszcze wiele nauczyć braciszku.
W tym momencie brat sprawnie ześlizgnął się z gałęzi i wylądował przed nami lekko, jakby ponad sześciometrowy lot był dla niego niczym zeskoczenie z murka.
Zbliżył się do nas i stanął parę cali przede mną i choć był parę centymetrów niższy, to ja cofnąłem się dwa kroki. Czułem strach młodszego brata, który schował się za moimi plecami trzymając kurczowo połów mojego T-shirta.
Harry też to spostrzegł i uśmiechnął się pod nosem patrząc na niego z czymś na wzór litości. Szybko jednak podniósł wzrok na mnie bo to ja stanowiłem na niego zagrożenie.
- Czego chcesz? – pytam chcąc zyskać na czasie.
- Wiesz Sammy – rzekł – kiedy matka kazała wam uciekać ty jak kretyn pobiegłeś na policję. Złapali mnie. Jednak na krótko. Jak ma się znajomości można zrobić praktycznie wszystko. Ale mimo to – zawiesił głos dla lepszego efektu – trzeba ci dać nauczkę, żebyś nigdy więcej nie popełnił błędu, który popełniłeś.
Sięgnął do tyłu za siebie, żeby wyjąć ze spodni broń. wycelował we mnie. W gardle urosła mi wielka gula, która przeszkadzała w oddychaniu, mówieniu i wszystkim innym. Nagle niespodziewanie Quinn ukrywający się za mną krzyknął:
- Nie!!!!
Harry przeniósł wzrok na małego, któremu oczy szkliły się od łez.
- Nie? A dlaczego nie? Podaj choć jeden powód – powiedział wwiercając się spojrzeniem w braciszka.
Mały przełknął głośno ślinę i cofnął się parę kroków. Wytrzymał jednak wzrok i odpowiedział:
- Bo to jest po prostu złe. Nie wolno zabijać – rzekł z prostotą małego dziecka.
Starszy z braci parsknął obłąkańczym śmiechem szaleńca. Korzystając z nieuwagi rzuciłem się w jego stronę sięgając rękami do jego szyi, chcąc zacisnąć na niej palce i patrzeć jak ulatuje z niego życie. Nie spodziewał się tego. Miałem więc przewagę, ale tylko chwilową.
Obaj zwaliliśmy się na zeschłe liście lasu. Na szczęście Harry upuścił broń, a ja właśnie przycisnąłem go do ziemi i usiadłem na nim okrakiem. Próbował mi się wyszarpnąć, ale nic z tego, bo naciskałem mu łokciem na krtań, przez co uniemożliwiałem oddychanie. Szarpnął się jednak tak gwałtownie, że spadłem z niego i potoczyłem się po trawie. Z rykiem wściekłości zerwał się i ruszył w moją stronę. Wstałem i ja także idąc w jego stronę w ostatniej chwili zrobiłem zwód przechodząc mu pod ramieniem i doskakując do broni. Kompletnie zaskoczony Harry nawet nie próbował mnie powstrzymać. Podniosłem pistolet i wycelowałem. Nie pociągnąłem jednak spustu. Nie byłem w stanie zabić brata, kiedy przed oczami przelatują mi sceny sprzed śmierci rodziców. Wspólne gry, przepychanki, żarty.
W międzyczasie Harry zdążył już się pozbierać i przybrać na twarz szyderczy, pełen złośliwości uśmiech.
- No co Sammy? Nie dasz rady? Nie chcesz mnie zabić? – szydził obchodząc mnie dookoła niczym wilk okrążający swojego przeciwnika – Masz broń, możesz mnie to zrobić i pomścić rodziców, a ty się wahasz? Tak jak mówiłem musisz się jeszcze wiele nauczyć.
Jak ostatni kretyn stałem z wyciągniętą bronią i nie potrafiłem jej użyć. Nagle Harry kopnął mnie kolanem w brzuch i wyrwał pistolet. Stałem ogłupiały, kiedy on pozbawiał mnie jedynej obrony. Brawo dla mojego geniuszu – pomyślałem z irytacją i wściekłością na samego siebie.
Wycelował prosto we mnie i oddał strzał.
Upadłem na twarz. Mój prawy bok palił niemiłosiernie. Czułem jak wraz z krwią uchodzi ze mnie życie. Słyszałem przerażony krzyk Quinna i triumfalny śmiech Harryego. I ból. Potworny, promieniujący, trawiący ogniem każdą komórkę mojego ciała. Harry odłożył pistolet i uklęknął przy mnie:
- No i co, braciszku? Było mnie wkopywać? A poza tym…
Zupełnie nie rozumiałem co gada, bo skupiłem się na Quinnie, który podchodził coraz bliżej brata z dużym kamieniem w lewej ręce. Szybko jednak odwróciłem wzrok, by nie zwrócić na niego uwagi psychola.
- Wisz młody – ciągnął Harry – Pewnie się zastanawiasz po co to zrobiłem. Więc teraz ci odpowiem. Wiesz czemu? Bo to zawsze ty byłeś ich ulubieńcem. Słodki, bezbronny Sammy, któremu trzeba na wszystko pozwalać. Harry zrób to, zrób tamto, bo przecież Sam tego nie zrobi. Ale koniec z tym. Mama i tata nie żyją, a tobie też już wiele czasu nie zostało. Oj Sammy zrobiłeś sobie bubu…
Nie dane mu było skończyć, bo w tej właśnie chwili Quinn zamachnął się i przyłożył Harryemu kamieniem w potylicę. Rozległ się ohydny odgłos łamanej kości i nasz brat runął na mnie. Z wielkim trudem zrzuciłem go z siebie. Był ciężki, a ja osłabiony. Kiedy w końcu to się udało przyłożyłem dwa palce do jego szyi. Nie wyczułem pulsu. Nie żył. Mój brat nie żył. Zabił go Quinn…
Właśnie, Quinn. Zerknąłem w jego stronę. Trząsł się jak galareta nie mogąc odwrócić wzroku od zwłok starszego brata.
- Czy on nie żyje – spytał, a głos tak mu drżał, że ciężko było zrozumieć, co mówi.
- Tak. Nie żyje.
- I to ja go zabiłem – głos mu się załamał, ciałem wstrząsnął szloch.
Chciałbym podejść i go objąć, ale rana postrzałowa sprawiała, że nie tylko nie mogłem się ruszać, ale też uchodziło ze mnie coraz więcej życia i krwi.
- Quinn – zacząłem cicho, bo nawet szept był w takiej sytuacji nadludzkim wysiłkiem – to nie twoja wina. On zabił rodziców i chciał zabić i nas. A teraz wyjmij z mojej przedniej kieszeni komórkę i zadzwoń pod 911. Powiedz, co się stało i nigdzie nie odchodź. Zrozumiałeś?
Braciszek skinął głową i wykonał polecenie. Z oczami pełnymi łez zaczął rozmawiać z policjantem przez telefon.
Uznałem, że jest bezpieczny i zaraz zabierze go policja, więc pozwoliłem sobie na ujarzmienie bólu i zamknięcie oczu. Odpływałem. Nie musiałem długo czekać na śmierć. Straciłem świadomość i w tym właśnie momencie dwudziestego drugiego czerwca dwutysięcznego czwartego roku umarłem. Samuel Allow odszedł na dobre z tego świata.


Podejrzewam, że jest wiele błędów, wiec mam nadzieję, że zwrócicie na nie uwagę Big Grin
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Album ze zdjęciami - przez Brei - 24-06-2012, 14:33
RE: Album ze zdjęciami - przez księżniczka - 24-06-2012, 17:37
RE: Album ze zdjęciami - przez haniel - 24-06-2012, 18:15
RE: Album ze zdjęciami - przez Hillwalker - 24-06-2012, 19:10
RE: Album ze zdjęciami - przez Brei - 25-06-2012, 19:10
RE: Album ze zdjęciami - przez Brei - 25-06-2012, 20:21
RE: Album ze zdjęciami - przez Hanzo - 08-01-2013, 19:32

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości