Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 1
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Mężczyzna w masce
#2
(03-03-2012, 17:26)Matsurika napisał(a):
Mężczyzna w masce

Dziewczyna o podrapanej twarzy została przyprowadzona do gospody przez dwie przerażone dziewczęta -------> to błąd gramatyczny dwoje przerażonych dziewcząt - co zresztą tez fatalnie brzmi literacko. Prosiły o zaopiekowanie się nią i powiedziały, że same muszą uciekać. Błagały, aby nikomu nie mówić, że ona tu jest. Gospodyni przyjęła dziewczynę do siebie. Nie wiedziała, co się stało, lecz gdy usłyszała parę dni później o brutalnym morderstwie dwóch młodych dziewcząt zabroniła dziewczynie wychodzić na podwórze. Po pewnym czasie zadrapania zagoiły się a ona była cicha i o nic niepytając - ortograf mieszkała w gospodzie. Wieczorami grała dla gości na fortepianie. Prawie się nie odzywała, nie pamiętała nic z przeszłości. Czesała swoje długie czarne włosy i patrzyła w lustro, wyglądała jak duch. Dopiero potem coś zaczęło się zmieniać. Zaczęła mówić, dużo, szybko i wesoło. Poprosiła o kartki i zaczęła rysować. Początkowo to było słońce, gwiazdy, słoneczniki, lecz później zaczęła malować coś dziwnego. Była to ciemna postać. Postać w masce, kapeluszu, ukazywana różnie. Sama dziewczyna nie potrafiła powiedzieć, kto to jest. Tymczasem w wiosce zaczęły ginąć dziewczęta. Albo znikały w nocy albo same wychodziły i mówiły, że udają się w daleką podróż, ale niedługo wrócą----> logika! . Jednak wróciła tylko jedna z nich. Śmiejąc się szaleńczo pokazała wszystkim swoją rozprutą aż do uszu i zaszytą czarną nicią twarz a potem popełniła brutalne samobójstwo ------> oopss. Wielu mężczyzn udawało się za kobietami. Niektórzy wracali i mówili, że nagle, nie wiadomo jak nawiedzała ich zawieja śnieżna-> błąd frazeologiczny i nie mogli dalej iść. Opisywali wtedy, że widzieli daleko na horyzoncie pałac. Inni, którzy nie zlękli się burzy śnieżnej, byli znajdowani martwi. Wiele dziewcząt nawiedzały koszmary o mężczyźnie w masce i kapeluszu. Gospodyni bardzo zaniepokojona ciągle obserwowała swoją podopieczną czy u niej też nie występują takie objawy.
Po pewnym czasie coraz mniej dziewcząt „udawało się w daleką podróż”. Cała sprawa niemal przycichła, lecz pewnego dnia dziewczyna podeszła do gospodyni i powiedziała:
- Muszę iść do mężczyzny w masce.

Pierwsza część jest literacko bardzo kiepska. Dominuje język opisowo-szkolny. Prezentowana rzeczywistość zaczyna brzmieć trochę komicznie.
***
- Muszę odnaleźć mężczyznę w masce – powiedział mężczyzna do swojego przyjaciela – I zabić go.
- Forest, rozumiem twój ból po stracie siostry – powiedział przyjaciel (do swego mężczyzny Dodgy żartem sugeruję, by urozmaicić komentarz narratora ) – Ale nie zaglądaj w paszczę lwa, proszę Cię.


Dialog? Omatoicórko! Tak nie wolno, nie powinno się


Lecz Forest był nieugięty. Wciąż miał tamte zdarzenia w pamięci. Gdy w nocy obudził go krzyk z sąsiedniego pokoju, pobiegł wtedy do swojej siostry a ona siedziała na łóżku i kiwała się w przód i w tył.
- Dail! – powiedział chwytając ją za ramiona.
- Mężczyzna w masce… - jęknęła. Serce mu wtedy zamarło z przerażenia. Już wiedział, że ona będzie wśród tych, które „odejdą w daleką podróż”. Pewnej nocy wyszła z pokoju i zeszła jak najciszej po skrzypiących schodach. Wyszedł za nią i zatrzymał ją przy tylnych drzwiach.
- Dail, nie – powiedział i objął ją.
- Muszę udać się w daleką podróż, ale nie martw się, niedługo wrócę – powiedziała pozbawionym emocji głosem. Uśmiechała się do niego sennie.
- Nigdzie nie idziesz. Wracasz do domu.- powiedział.
- ZOSTAW MNIE! – krzyknęła nagle ochryple i wymierzyła mu cios w splot słoneczny. Przewrócił się i nie mógł wstać przez dłuższy czas. Słyszał tylko jej oddalające się kroki i nie mógł nic zrobić, aby ją zatrzymać. Ale przynajmniej próbował…
Forest wstał nagle przerażając przyjaciela.
- Po prostu go zabiję – powiedział i wyszedł z pokoju.

Scena narracyjnie martwa, pusta. Obrazowanie pozbawione emocji. Wciąż pokutuje nieporadność językowa.
***
- Dziecko kochane, proszę, nie rób tego – błagała ją gospodyni, gdy ta (znaczy kto? ) siedziała na ganku i wkładała brązowe kozaki do białej sukienki (jak to DO białej sukienki wkładała kozaki? Że nie pasują to rozumiem, ale ...żeby wkładała?. Długie, ciężkie włosy opadały jej na plecy.
- Muszę odnaleźć mężczyznę w masce – powiedziała. Gospodyni nie wiedziała, co począć. Nie wyglądała jak te wszystkie obłąkane dziewczęta, jasno myślała, ale jednak chciała iść prosto w paszczę lwa.
- Ale dlaczego, moja droga? – spytała gospodyni.
- Wiesz coś może o mojej przeszłości? – spytała nagle dziewczyna. Gospodyni zmieszała się.
- Przyprowadziły Cię tu dziewczęta w twoim wieku, gdy byłaś niespełna zmysłów… Prosiły, aby Cię tu zatrzymać a same musiały uciekać. Zgodziłam się. Były śmiertelnie przerażone.
- Co się z nimi stało? – spytała dziewczyna.
- Znaleziono je martwe – powiedziała gospodyni.
Dziewczyna przyjęła ten fakt ze spokojem, jednak, gdy wstała zachwiała się nagle i złapała za głowę. Gospodyni złapała ją w ramiona i mocno do siebie przytuliła.
- Moje dziecko, co się stało? – pytała lecz dziewczyna słyszała tylko męskie wołanie w głowie.
- Soleil! Soleil! Soleil!
Miała wizję. Zobaczyła sam uśmiech na czyjejś twarzy. Lecz obraz który widziała przed oczami jakby pękł. Zobaczyła też jedno spojrzenie, straszne i niebezpieczne. I krzyki i że ktoś ją odciągał. I piekący ból na twarzy.
- Soleil, Soleil, Soleil… - ocknęła się szeptając wciąż to słowo.
- Kochanie… Czyżbyś coś sobie przypomniała? Soleil… Czyżbyś znała francuski?
- Francuski? – zdziwiła się dziewczyna.
- Soleil oznacza słonecznik – powiedziała gospodyni dumna ze swej wiedzy.
Dziewczyna przypomniała sobie pole pełne słoneczników i niemal poczuła ręce chwytające ją od tyłu. Nie takie straszne, ale ciepłe i opiekuńcze.
- Soleil to moje imię. – powiedziała dziewczyna.
- Śliczne imię, kochanie – powiedziała gospodyni z uśmiechem patrząc na dziewczynę.
- Wybacz ale i tak muszę iść. – powiedziała Soleil. Gospodyni zbladła.
- Soleil…
- Muszę go odnaleźć. On ma coś wspólnego z moją przeszłością. Jeśli los mi na to pozwoli to…
- „Niedługo wrócę”? Wszystkie tak mówią, a wróciła tylko jedna, niespełna rozumu…
- Kocham Cię – powiedziała nagle dziewczyna do gospodyni – Obiecuję, że wrócę.
Gospodyni objęła dziewczynę. Dała jej jakieś jedzenie na drogę i wypuściła samą w słoneczny, jesienny dzień. Był koniec września, liście się złociły. Soleil opuściła wieś i udała się na północ, przed siebie, pewna, że znajdzie drogę. W końcu musi znaleźć mężczyznę w masce.

Niedobre... kurczak, wciąż to jest bardzo naiwne, niedojrzałe...
***
Mężczyzna w masce wylegiwał się w fotelu. Mimo półleżącej, nonszalanckiej pozy kapelusz nie spadał z jego głowy. Wokół niego krzątały się młode kobiety z rozprutymi twarzami podając kwiaty, owoce lub książki. Sam mężczyzna był ubrany w rozpiętą koszulę i ciasne spodnie. Pół długie włosy nieokreślonego koloru opadały mu na szyję. W ręce trzymał kwiat słonecznika i oglądał go, podziwiając jego słoneczny kolor. A za oknem było tak szaro. Jedna z dziewcząt dotknęła go chcąc poprawić mu włosy. Odłożył właśnie kwiat zaprzątnięty niemiłymi myślami a jej dotyk jeszcze bardziej go zdenerwował. Uderzył ją mocno prawą ręką i spojrzał na tą smutną i zimną twarz. Dziewczyna odeszła ze zbolałą miną. Reszta dziewcząt wciąż mu usługiwała, lecz uważały żeby go nie dotknąć. Zachowały resztki ludzkich zachowań, lecz tak jak sam mężczyzna w masce były cieniem człowieka. Nie, mężczyzna w masce nie był już człowiekiem. Momentami z żałością myślał nad tym, jakim to jest potworem, innym razem patrzył na te kobiety-zombie z wielką satysfakcją. Czasem lubił, jak do niego przychodziły, mimo rozprutych twarzy większość była piękna a czasem nie mógł znieść ich dotyku. Czasem jakby zupełnie nie pamiętał swojej przeszłości a czasami nie mógł się od niej opędzić. A to wszystko zdarzyło się przez w sumie przypadek…
***
Wędrowała nocując gdzie się da. Czasem udało jej się trafić na gospodę a czasem nie. Pewnego razu musiała iść przez ciemny las. Było to raczej zbiorowisko drzew niż las ale wolała jak najszybciej go opuścić. Co jak co ale wolała ją spędzić na otwartej przestrzeni. Nie zdarzyło jej się nic złego, bez problemu zdobywała jedzenie i wodę. Jej prośbom ulegały nawet najbardziej stwardniałe serca.
Pewnego dnia nagle zrobiło się zimno. Był początek października i chociaż ranki bywały chłodne to ogólnie panowała jeszcze ciepła pogoda, ale nagle, z godziny na godzinę zrobiło się zimno jak w środku zimy. Mimo wszystko szła dalej zachęcona wizjami o mężczyźnie w kapeluszu i ciepłych, obejmujących ją rękach. Nagle zaczął padać śnieg, grube płatki opadały na ziemię niby wolno, lecz zaraz pokrywa śnieżna zrobiła się gruba na niemal metr. Prawie nie mogła iść skostniała z zimna. Chciała zawrócić, lecz ciągle myślała o ciepłych rękach. O złamanym uśmiechu, który wzbudzał u niej współczucie, nie strach. Nagle zaczęła słyszeć głosy. W pierwszej chwili pomyślała, że wariuje, dopiero po chwili zrozumiała, że zaczyna sobie przypominać. Z uwagą wsłuchała się w głosy w swojej głowie.
- To było nieszczęście, które dopadło nas bez powodu - łzy stanęły jej w oczach, gdy usłyszała w głowie swoje własne słowa. W oddali zobaczyła pałac. Niedługo będzie u celu. Szła dalej. Głosy nie mówiły nic konkretnego, tylko mąciły jej w głowie jednak nie sposób było je ignorować.
Och, nie, proszę, dlaczego to robisz, to boli! – tym razem w jej głowie usłyszała swój własny krzyk. Musiało niedawno jej w życiu wydarzyć się coś strasznego skoro tak krzyknęła.
Zimny wiatr rozwiewał jej sukienkę, brązowe kozaki nie dawały już ocieplenia stopom.
Nagle załamały się pod nią nogi. Upadła w głęboki śnieg i wzdrygnęła się z zimna. Było oczywiste, że się nie podniesie.
Nagle poczuła na sobie ciepłe ręce, które wyciągają ją z śniegu. Zasnutymi łzami oczami spojrzała na tego człowieka. Spodziewała się mężczyzny w masce, lecz to chyba nie był on. Chyba. Mimo wszystko chyba lepiej leżeć w jego ramionach niż w głębokim śniegu. Zobaczyła mroczki przed oczami i straciła świadomość.
_____________


Nie poprawiam dalej - i nie będę się mściła na tym tekście.
Jest naiwny, głupiutki - choć zdradza dużą wyobraźnię, potencjał. Daleka droga... pewnie dobre kilka lat, zanim powstanie prawdziwe opowiadanie. Ogromnej pracy wymaga opanowanie języka, zasad tworzenia świata przedstawionego, tworzenia dialogów.

Ale warto przeczytać dla zdania:
Mężczyzna w masce (już bez maski)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt. [L. Wittgenstein w połowie rozumiany]

Informuję, że w punktacji stosowanej do oceny zamieszczanych utworów przyjęłam zasadę logarytmiczną - analogiczną do skali Richtera. Powstała więc skala "pozytywnych wstrząsów czytelniczych".
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Mężczyzna w masce - przez Matsurika - 03-03-2012, 17:26
RE: Mężczyzna w masce - przez Natasza - 03-03-2012, 17:53
RE: Mężczyzna w masce - przez Matsurika - 03-03-2012, 18:04
RE: Mężczyzna w masce - przez Natasza - 03-03-2012, 18:10
RE: Mężczyzna w masce - przez Jgbart - 04-03-2012, 11:38
RE: Mężczyzna w masce - przez RootsRat - 07-03-2012, 10:27
RE: Mężczyzna w masce - przez Pan Kracy - 31-03-2012, 21:15

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości