Ocena wątku:
  • 1 głosów - średnia: 2
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Noblesse oblige: Zdążyć przed Słońcem
#1
Moja pierwsza porządna opowieść, reszta do tej pory nie była warta czytania. Zapraszam do lektury i skomentowania moich wypocin. Za wszelkie uwagi będę wdzięczna.

Prolog

Jest rodzaj, którego zęby są jako miecze, a trzonowe zęby jego jako noże na pożarcie ubogich na ziemi, a nędzników między ludźmi.
Pijawka ma dwie córki, które mówią: Przynieś, przynieś. Trzy rzeczy są, które nie bywają nasycone, owszem cztery, które nie mówią: Dosyć.
Grób, i żywot niepłodny, ziemia też nie bywa nasycona wodą, a ogień nie mówi: Dosyć.
Księga Przysłów 30, 14-16


Jeżeli kto z domu Izraela albo spośród przybyszów, którzy osiedlili się między nimi, będzie spożywał jakąkolwiek krew, zwrócę oblicze moje przeciwko temu człowiekowi spożywającemu krew i wyłączę go spośród jego ludu.
Bo życie ciała jest we krwi, a Ja dopuściłem ją dla was [tylko] na ołtarzu, aby dokonywała przebłagania za wasze życie, ponieważ krew jest przebłaganiem za życie.
Dlatego dałem nakaz Izraelitom: Nikt z was nie będzie spożywał krwi. Także i przybysz, który się osiedlił wśród was nie będzie spożywał krwi.
Jeżeli kto z Izraelitów albo z przybyszów, którzy się osiedlili między wami, upoluje zwierzynę jadalną, zwierzę lub ptaka, wypuści jego krew i przykryje ją ziemią.
Bo życie wszelkiego ciała jest we krwi jego - dlatego dałem nakaz synom Izraela: nie będziecie spożywać krwi żadnego ciała, bo życie wszelkiego ciała jest w jego krwi. Ktokolwiek by ją spożywał, zostanie wyłączony.

Księga Kapłańska 17, 10-14



Rozdział I

Szła szybko ciemną uliczką miasta. Przemykała jak złodziej lub morderca, chowający się przed wzrokiem innych. Weszła w końcu do jednego z budynków i przystanęła na moment za progiem. Drzwi zamknęły się z cichym skrzypnięciem. Z cienia wyłoniła się kolejna postać. Był to młody mężczyzna ubrany zgodnie z ostatnimi kanonami mody, to jest wzorzysty szustokor, długa, brązowa kamizelka, obcisłe, niebieskie spodnie do kolan, cienkie, białe pończochy oraz pantofelki na małym obcasie.
- Witaj, Angelique – powiedział młodzieniec, patrząc na ściągającą kaptur dziewczynę.
Pod spodem miała lekką suknie wykonaną z jedwabiu, mocno ściśniętą gorsetem ale bez stelażu. Szczerze nienawidziła tej mody lecz nie sprzeciwiała się matce kiedy, ta zamówiła jej nowe suknie oraz dodatki u najlepszej modystki w mieście. Nigdy nie potrafiła się jej do końca sprzeciwić.
Brązowe włosy, sięgające do kolan, miała rozpuszczone, co było niedopuszczalne w wysoko postawionych kręgach. Zasłaniały przez moment soczyście zielone oczy, później odgarnęła je na ramiona. Ówczesna moda nakazywała gładko zaczesane i upudrowane włosy, ewentualnie ufryzowane w wymyślne skręty.
- Jak zawsze spóźniona. Pan już się niepokoił i kazał mi sprawdzić, czy przypadkiem coś ci się nie stało. Wiesz, że ostatnimi czasy miasto nie jest bezpiecznym miejscem do samodzielnych, nocnych wypraw.
- Jak widzisz, Nathanielu, nic mi nie jest. Czy moi rodzice już przybyli? – spytała, idąc obok mężczyzny długim korytarzem. – Czy Sophie już wróciła? A Lirit, nic jej nie jest? Słyszałam, że ostatnio miała małe problemy.
- Obie już są. Czekają ze wszystkimi w Wielkiej Sali. Tylko ciebie brak – powiedział z irytacją.
W końcu dotarli przed bogato zdobione drzwi i weszli do środka. Sala mogłaby uchodzić za piękną. Mogłaby, gdyby nie mroczna atmosfera panująca w środku. Przy długim, wykonanym z ciemnego drewna stole siedziało kilkanaście osób. Wszyscy wyglądali jak wykute z marmuru posągi, bladzi i piękni a, za razem przerażający w swej piękności. Na samym szczycie siedział mężczyzna, od którego biła dominacja, władza nad resztą. Każdy przebywając w jego otoczeniu czuł się małym, nic nie znaczącym robakiem. Wyglądał dość młodo, pomimo iż był najstarszą osobą w pomieszczeniu. Miał ciemne włosy i oczy, które wydawały się widzieć więcej niż mogłoby się wydawać. Jego idealne proporcję były nienaturalne. Obserwował nowoprzybyłych. Usiedli na wolnych miejscach. Kilka osób rzuciło Angelique pogardliwe spojrzenie, niektórzy prychnęli cicho pod nosem.
- Moi drodzy – zaczął powoli – Zebrałem was tutaj w celu ustalenia paru istotnych spraw związanych z naszym światem. – Kilka osób niespokojnie poruszyło się na swoich miejscach. – Jak wiecie, od kilku dni Związek nasilił swoje polowania na wampiry. Coraz więcej naszych braci ginie z ręki łowców. Dlatego też my, arystokraci, musimy podjąć kroki w celu zaprzestania lub zmniejszenia liczby zabitych pobratymców.
- Przecież to tylko zwykłe ścierwa, nic nie znaczące kreatury – odezwał się jeden z mężczyzn siedzących przy stole. - Nawet nie mają prawa nazywać się naszymi braćmi. My, Noblesse , jesteśmy ponad nimi. Na nas nie polują. Nie dajemy wyraźnych powodów do tego.
- Przez twoje zapatrywania, Lestacie, nigdy nie będziesz potrafił przewodzić temu tłumowi lub jak wolisz- plebsowi. Musisz jeszcze dużo przeżyć, wiele tysięcy lat przed tobą. – westchnął i kontynuował – To dzieci porzucone przez swoich stworzycieli. Czy przez to zasługują na śmierć?
- Nie, panie – odezwała się jasnowłosa kobieta, siedząca na drugim krańcu stołu. – Nie zasługują na śmierć, ale też nie zasługują na życie. Muszę się zgodzić z Lestatem. – Spojrzała na chłopaka – To są kreatury ale czy my też nimi nie jesteśmy? Jeżeli nie potrafilibyśmy panować nad instynktami, to jak byś nas nazwał? Jakbyś nazwał siebie, swoją matkę, siostrę i ojca? Odpowiedz Lestacie, jak mnie nazwiesz? Odpowiedz mi, braciszku. – Piorunowała go wzrokiem – Dlatego uważam, że powinniśmy w jakiś sposób się nimi zaopiekować.
Jedna z kobiet siedzących przy stole zaczęła się serdecznie śmiać, co zwróciło uwagę wszystkich zgromadzonych. Była najmłodsza spośród wszystkich. Spojrzeli na nią z lekką naganą. Cóż, powoli zaczęła się przyzwyczajać do ciągłej krytyki ze strony innych.
- Coś nie tak, Angelique? – zapytał, patrząc na brunetkę.
Jej błękitne oczy wyrażały czystą nienawiść, pomimo iż ta druga nie wyrządziła jej żadnej krzywdy. Nigdy też nie dała powodu do nienawiści. Przecież ona, ulubienica wszystkich Angelique, kochana, pomocna i „do rany przyłóż”. Może to właśnie drażniło Rosalinde, która nie widziała niczego i nikogo poza swoją własną osobą. Los innych nie obchodził jej do czasu, kiedy jej własny żywot był zagrożony, lub coś mogło zaszkodzić nieskazitelnej urodzie, którą się szczyciła.
- Może powiesz nam co cię tak rozbawiło? A może się wstydzisz, bo jesteś tutaj najmłodsza? I wybacz ale wybryki takie jak ty tu nie pasują.
- Droga Rosalindo, nie wstydzę się swojego pochodzenia. Czyż ród Tussaud nie jest potężniejszy od Blanchard? Nasze korzenie sięgają czasów uznawanych za mityczne. Jeżeli nie jeszcze starszych – wyjaśniła „przyjaciółce”. – Co do moich narodzin to, nie miałam wyboru i żadnego wpływu na to. Sądzę, że nie warto wracać do starych wydarzeń. Omińmy te kwestie i przejdźmy do bardziej istotnych spraw. – Nabrała powietrza - Chcesz ucywilizować plebs nie zdając sobie sprawy z tego, iż jest to niewykonalne zadanie. I co zaprosisz ich do swojego domu i pokażesz jak, mają żyć? – prychnęła z pogardą. - Wierz mi albo i nie, ale w tej kwestii mam większe doświadczenie. Wiem jak postępować z porzuconymi dziećmi. Wiem czego oni chcą, jakie są ich myśli i najgłębsze pragnienia – odpowiedział sucho. – Panie, czy zechcesz wysłuchać mojej propozycji odnośnie porzuconych dzieci czy, jak określa je nasz drogi Lestat, kreatur?
- Proszę mów Angelique. Każdy z nas ma prawo przedstawić swój punkt widzenia. Od tego jest to zgromadzenie – powiedział mężczyzna siedzący po prawej stronie przywódcy. Bardzo do niego podobny ale po dłuższym przyjrzeniu się inny. Zupełnie inny, niźli mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka. Również z charakteru. Stefan nie potrafił roztaczać wokół siebie aury dominacji tak jak stryj. Chciał jak najlepiej dla każdego, każdemu chciał dogodzić. Zawsze łagodził spory pomiędzy poszczególnymi członkami Rady. Był dla każdego jak dobry wujek. Stąd czasami młodsze pokolenie wołało do niego „wujku Stefanie”.
- Uważam, że dobrym pomysłem byłoby nauczenie ich naszych zasad. W ten sposób uroślibyśmy w siłę, wtedy łowcy nie byliby dla nas żadnym zagrożeniem. Sojusz z wilkołakami, moim zdaniem, nie będzie długotrwały. Nigdy nie żyliśmy z nimi w przyjaźni. Co zresztą mnie nie dziwi. Są tacy nieokiełznani, kiedy nadchodzi pełnia. Istne zwierzęta. – wyjaśniła – Jest jednak mały minus tego, aby stworzyć, jak to wyraził się Lestat z kreatur armię Dzieci Nocy. Trzeba nad nimi zapanować. Możliwe, że udałoby mi się to, ale nie mam pewności, że nie wrócą do swoich prymitywnych zachowań. Mowa oczywiście o porzuconych dzieciach lub, jak kto woli, kreaturach.
- Czyli chcesz stworzyć z nich armię? – zadał pytanie Lestat – Wiesz dobrze, że to nie możliwe. Oni nie potrafią się kontrolować i…
- Sądzę, że łatwo będzie ich kontrolować. Wielu z nas jest utalentowanymi osobami. Sama faktycznie nie da rady nad nimi zapanować, ale jeśli pewne osoby pomogą jej, to możemy urosnąć w siłę. Wtedy sojusze będą zbędne. – wtrącił mężczyzna bardzo podobny z wyglądu do Angelique. Miał tylko inny kolor oczu, czarny jak węgiel, a poza tym wyglądał prawie jak jej męski odpowiednik. Z małymi, drobnymi szczegółami takimi jak kolor oczu czy też brak miedziano-rudych przebłysków we włosach.
- Moja córka mogłaby tym się zająć. Jeżeli oczywiście zgodzisz się, mój Panie. – skłonił lekko głowę w kierunku szczytu stołu.
Przez chwile panowała cisza, nikt nie śmiał jej przerwać. Valad, bo tak miał na imię przywódca, zamknął na chwile oczy, jakby chciał zebrać myśli. Wszyscy wpatrywali się w niego oczekując na werdykt. Wielu z pośród zgromadzonych wiedziało już jaki będzie rozkaz, ale nie śmieli sprzeciwić się nawet słowem. Ślubowali posłuszeństwo przed wieloma laty i nie chcieli złamać tej przysięgi. Niektórzy robili to ze zwykłego strachu o własne życie, inni z dumy i honoru. Każdy miał swoje pobudki by być lojalnym i dotrzymać przysięgi.
W końcu zakończył swoje rozważania, otworzył oczy i spojrzał całe zgromadzenie. Na każdym chociaż przez ułamek sekundy zawiesił wzrok, jakby chciał odczytać wszelkie intencje i ukryte zamiary. W końcu przemówił.
- Angelique. – dziewczyna podniosła wzrok na swojego pana i wpatrywała się w niego oczekująco. – W przyszłym tygodniu wypróbujesz swoją teorie. Daję ci czas do soboty na zebranie dziesięciu osób, które nauczysz naszych zasad i okiełznasz. Masz dwa miesiące na wykonanie zadania. Jeżeli ci się powiedzie, to w przyszłości będziemy mogli postąpić tak z wszystkimi porzuconymi dziećmi. Możesz korzystać z pomocy innych braci, aczkolwiek nie zwalaj całej pracy na nich. – i przestrzegł na koniec – Pamiętaj, że muszą to być osobnicy godni przebywania wśród nas. Dobierz ich odpowiednio, żadnych opryszków i złoczyńców. Tylko wykształceni, innych możesz zabić lub pozostawić na pastwę łowców, jeżeli taka będzie twoja wola. – wstał a, inni poszli za jego przykładem. – To wszystko na dziś. Kolejne spotkanie o tej samej porze za dwa miesiące lub wcześniej. O terminie zostaniecie poinformowani. Mam nadzieję, że do tego czasu nie wydarzą się żadne niepokojące incydenty. Angelique, przyjdź w sobotę do mnie i zdaj wstępny raport. – dziewczyna skinęła głową na znak zgody.
- Tak, mój panie. – powiedziało kilka osób, reszta pokiwała głowami albo milczała. Powoli wychodzili z sali, zakładali płaszcze i naciągali kaptury na głowy. Jedni znikali w ciemnym zaułku, zaś inni wsiadali do powozów.
Angelique wyszła razem z swoim ojcem, Louisem Oscarem Tussaudem, oraz matką Marie Theres. Niestety nie było z nimi starszej siostry, Sophie Anny, ponieważ nie przepadała za młodszą siostrą. Dawała jej to wyraźnie do zrozumienia już od chwili narodzin, poprzez okres przemiany i później przystąpienie do Rady. Możliwe iż była to tylko zwykła zazdrość o młodsze rodzeństwo, któremu rodzice poświęcają więcej czasu i miłości. Zachowanie jednej z córek bardzo bolało państwa Tussaud, ale Sophie Anna zawsze robiła to, na co akurat miała ochotę.
Tussaudowie kochali jednakowo jedną jak i drugą, chociaż mogłoby się zdawać iż młodsza jest ich faworytką a starsza ma odgrywać role „czarnej owcy” rodziny. Przynajmniej pod względem charakteru, gdyż jeżeli rozważyć to jako ogólnie zachowanie w towarzystwie, to Sophia Anna była faworytką. Angelique nie przepadała za ówczesnymi kanonami kobiecego piękna i z uporem maniaka starała się za wszelką cenę zmienić modę. Chociażby przez niepudrowanie włosów i noszenie ich rozpuszczonych, co matka uważała za niedopuszczalne. Jeżeli chodzi o konwersacje w towarzystwie, to oczywiście obydwie błyszczały, ale młodsza z sióstr posiadała pewne utrudnienia. Przez nie nie była w stanie prowadzić normalnej rozmowy z innymi, chyba że bardzo mocno skupiała się tylko i wyłącznie na tym, co rozmówca mówi. Prawdziwym problemem Angelique było odbieranie myśli wszystkich dokoła i wpływanie na nie za pomocą swojego umysłu. Zdarzało jej się wywołać omamy u wielu ludzi na raz samą myślą albo odpowiadać na pytania zadane w myślach całkowicie automatycznie. Wtedy rozmówcy wydawali się być przerażeni i kończyli pogadankę, szybko oddalając się od niej. Jej dar, według niektórych osób, był bardzo przydatny i fascynujący. Przynajmniej tak sądził Valad i jego najbliżsi współpracownicy.
Wsiedli do powozu i odjechali do rezydencji. Angelique lubiła przejażdżki powozem, ale od czasu całkowitej przemiany wolała poruszać się o własnych nogach. Kochała biegać między ciemnymi uliczkami Paryża, poruszać się bezszelestnie po dachach domostw i zaglądać przez okna do mieszkań, aby obserwować życie zwykłych ludzi. Niektóre rodziny obserwowała co noc i radowała się z nimi każdą chwilą, pomimo iż oni jej nie widzieli. Raz tylko pokazała się jednemu z domowników. Nigdy nie skrzywdziła nikogo spośród obserwowanych osób. Nie łaknęła ich krwi, chciała tylko zobaczyć jak żyją inni.
Jedno z wydarzeń zmieniło jej sposób postrzegania ludzi. Było to pewnej mroźnej zimy. Rodzina, którą obserwowała, nie była zamożna, raczej biedna. Można rzec nawet bardzo biedna, ale wszyscy przedstawiciele szczerze kochali się nawzajem. Ojciec pracował od rana do wieczora przy roznoszeniu różnych rzeczy w magazynach, zaś matka zajmowała się domem, dziećmi i pomagała u jednej krawcowej wykańczać suknie dla dam.
Mieli trójkę małych dzieci, z których najstarsze liczyło sobie sześć wiosen, zaś najmłodsze zaledwie dwa lata. Faworytem Angelique był czteroletni chłopczyk o brązowych oczach i jasnych blond lokach sięgających ramion. Mogła patrzeć na niego godzinami, jak bawił się swoim misiem albo słuchał opowiadań matki o jej dzieciństwie na wsi. Czuła się wtedy jak jego siostra albo opiekunka. Tej nocy, w której po raz pierwszy ukazała się mu, mały miał strasznie wysoką gorączkę. Rodziców nie było stać na leki, więc starali się domowymi sposobami wyleczyć malca.
W końcu poszli wszyscy spać, przestali nad nim czuwać. Nigdy nie widziała, aby rodzice porzucali chore dziecko i zostawiali je same, chociaż na kilka chwil. Wstrząsnęło to Angelique, nie rozumiała dlaczego nikt przy nim nie był. Postanowiła pomóc jak tylko będzie mogła. Po cichu weszła do pomieszczenia, w którym leżał chłopiec i dotknęła delikatnie dłonią jego czoła. Było gorące jak rozgrzany pogrzebacz albo płonąca kłoda na palenisku w kominku rezydencji. Usiadła obok, zmoczyła szmatkę i położyła ją na czole malca. Po chwili otworzył oczy i wpatrywał się w nią oniemiały przez moment, a później wyszeptał pytanie:
- Jesteś Aniołem? – powiedział cichutko. Angelique zaśmiała się z malca. Cóż za bardzo się nie pomylił.
- Możesz mówić na mnie Ange . – odpowiedziała ze śmiechem, delikatnie gładząc jego policzek. Patrzył na nią, śledził każdy ruch.
- Ange… - zaczął po chwili – Czy ja umieram albo umarłem? Czy przyszłaś po moją duszę? – Angelique zamarła w miejscu. Cóż, prawdę mówiąc mogłaby teoretycznie skrócić mękę chłopca, ale jakoś nie mogła się przełamać i go zabić. Wystarczyło tylko pochylić się i wbić kły. Nie jadła zbyt wiele tej nocy. Mały nie miałby siły nawet krzyczeć, tak był umęczony przez chorobę. Nikt nawet nie zorientowałby się, w jaki sposób umarł maluch. W tamtych czasach wielu ludzi umierało w nędzy i brudzie. Przeżywali tylko najsilniejsi osobnicy.
- Nie, Claude. – pokręciła głową – Nie jestem tutaj aby zabrać twoją dusze. Chcę pomóc ci wrócić do zdrowia. – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy.
Malec po chwili zastanowienia z wielkim trudem podniósł się z posłania, objął ją swoimi malutkimi ramionami i mocno przytulił. Na początku nie wiedziała jak postąpić, ale po chwili odwzajemniła uścisk. W rodzinie matka nigdy jej nie tuliła i pieściła. Wychowywały ją niańki i później nauczyciele w szkole. Matka wraz z ojcem wymagali tylko szerokiej wiedzy z różnych dziedzin, poczynając od gry na instrumentach poprzez literaturę i języki obce, na naukach ścisłych, takich jak: medycyna, astronomia, matematyka i fizyka, kończąc. Oczywiście nie mogła też zapomnieć o ciele. Dlatego też znała szermierkę, jazdę konną, lekkoatletykę i inne dziedziny sportu. Angelique musiała umieć wszystko i znać odpowiedź na każde zadane pytanie.. Oprócz wiedzy wymagano od niej nienagannych manier, o których naukę zadbała sama Marie Theres. Były to jedyne chwile, jakie spędzała z córką w jej dzieciństwie, jako surowa nauczycielka zasad zachowania. Za złe postępowanie Angelique była karana boleśnie w różne wymyślne sposoby, typu klęczenie przez kilka godzin na grochu w kącie, zaś za dobre tylko chwalona.
- Claude, musisz wypoczywać. – powiedziała, przykrywając go kołdrą – Teraz zaśniesz. – miała już odejść. Czuła powoli senność co oznaczało iż zbliża się świt. Malec chwycił ją za rękaw i nie pozwalał odejść. – Wrócę jutro, ale pod jednym warunkiem. – mały rozpromienił się. – Nikomu nie możesz powiedzieć o mojej wizycie. Jeżeli to się wyda, nie będę mogła już cię odwiedzić nigdy, rozumiesz Claude?
- Rozumiem Ange. – pokiwał głową i przyłożył paluszek do ust uśmiechając się przy tym szeroko. – Ciii… Nie powiem nikomu. – i dodał po chwili – Ange, zaśpiewasz mi kołysankę? Proszę, zaśpiewaj mi, wtedy szybciej usnę. – ułożył się wygodnie na posłaniu i wpatrywał w swoją opiekunkę.
Agelique usiadła koło niego na łóżku, przykryła go szczelnie kołdrą i zaczęła cicho śpiewać piosenkę, którą kiedyś słyszała w innym domu, jak matka śpiewała swojemu dziecku w kołysce:
Frère Jacques, Frère Jacques
Dormez-vous, dormez-vous?
Sonnez les matines,
Sonnez les matines.
Ding ding dong, ding ding dong.

Śpiewała cichym, melodyjnym głosem. Po chwili malec zasnął, trzymając swoją nową znajomą za dłoń. Wstała, podeszła do okna, jeszcze raz spojrzała na posłanie i wyskoczyła na zewnątrz. Pobiegła do domu, cichutko weszła do środka i skierowała się do swoich komnat. Nie chciała, aby matka albo ojciec zadawali jakiekolwiek pytania. Nie chciała ich okłamywać i mówić, że przechadzała się po Paryżu i po prostu zapomniała, która jest godzina. Weszła do środka, minęła salon, buduar połączony z małym gabinecikiem i weszła do sypialni. Dużą część pomieszczenia zajmowało ogromne łózko z baldachimem, jednak nie było ono często wykorzystywane przez właścicielkę. Czasami przesiadywała na nim albo drzemała przez moment. Zdawała sobie doskonale sprawę, że nie może za dnia spać tu i bardzo ją to bolało. Ale rodzice sprzeciwiali się jej pomysłowi. Jako małe dziecko spała tylko i wyłącznie w miękkim łóżku, niestety po całkowitej przemianie musiała zmienić nawyki.
Weszła do ciemnego pokoiku obok sypialni, zapaliła kilka świec. Na środku stała bogato zdobiona czarna trumna, wyłożona szkarłatnym jedwabiem. W środku znajdowała się wygodna poduszka wykonana z atłasu. Zaryglowała drzwi i podeszła do swojego „łoża”. Nienawidziła go z całego serca, nienawidziła leżeć sama pod tą pokrywą. Zaraz po przemianie spała ze swoim przyjacielem z dzieciństwa, ale teraz byłoby to niepoprawne. Teraz była „panną na wydaniu” i nie wypadało jej spać z mężczyzną przed ślubem w jednym „łożu”, o ile trumnę można nazwać „łożem”. Poza tym on, jej najbliższy przyjaciel, odszedł i nigdy nie wróci. Tęskniła za nim każdego dnia i nikomu nigdy nie powiedziała jak bardzo cierpi. Nigdy nie dała do zrozumienia innym, że był jej bliski, bliższy niż ktokolwiek na świecie. Bliższy niż własna rodzina. Po jego stracie nie rozpaczała, tłumiła ból w sobie i nikomu nie mówiła o swoich rozterkach. Nawet Lirit, jej najlepsza i za razem jedyna przyjaciółka, nie wiedziała co czuła Angelique. Uśmiechnęła się smutno i położyła się spać, zamykając za sobą wieko. Następnego dnia udała się do swojego podopiecznego z medykamentami na jego chorobę oraz trzema bochenkami chleba, które później podrzuciła pod drzwi domu. Rodzina myślała, że to anioł ich odwiedził i podarował jedzenie.
Tak mijały jej dni na samotnym spaniu w wielkiej, ciemnej trumnie, nocami zaś odwiedzała Claudea. Maluch w końcu wyzdrowiał. Rodzice uważali, iż to cud i tylko Bóg mógł mu pomóc. Nie wiedzieli nic o medykamentach podawanych przez Angelique i o jej wizytach u syna. Nikt nigdy się o nich nie dowiedział. Była to jedyna tajemnica, którą miała tylko dla siebie i nie musiała się nią z nikim dzielić. Opowiadała małemu różne historie, uczyła go czytać i pisać. Kiedyś podarowała mu pieniądze, kiedy był młodzieńcem liczącym sobie prawie dwadzieścia lat, aby mógł uczyć się na uniwersytecie i zostać adwokatem. Nigdy jednak nie zbliżyła się do niego za bardzo. Trzymała się na pewien dystans i nie chciała go zmniejszyć. On był człowiekiem, na dodatek wywodził się z plebsu, a ona wampirzycą z wysoko postawionego rodu wampirów.
Nie rozumiała dlaczego wspomnienie Claudea, akurat to, wspomnienie to jest jego choroba, przyszło do niej, kiedy wracała z rodzicami powozem do rezydencji. Kochała go jak brata, może nawet bardziej, ale nie chciała, aby dzielił z nią życie wieczne, i zawsze o nim myślała z czułością. Nawet kiedy był na łożu śmierci, jako staruszek, przyszła do niego, pomimo wielkiej rozpaczy. Nie mogła mu w żaden sposób pomóc tym razem. Przemiana była wtedy bezsensowna. Ostatnie godziny w nocy spędzili razem na wspomnieniach. Tuż przed wschodem słońca dusza Claudea opuściła ciało i udała się, jak sam mówił, do raju gdzie zaczeka, aż Anioł skończy swoje posłannictwo i przyjdzie do niego. Angelique nie miała nigdy siły powiedzieć mu, że ona nigdy nie umrze i nigdy więcej się nie spotkają. Nigdy i nigdzie, a na pewno nie w niebie, gdyż niebo jest dla aniołów a nie dla niej, demona – jak sama o sobie mówiła.
Pomimo, iż minęło przeszło siedemdziesiąt pięć lat od choroby Claudea i dwadzieścia od jego śmierci, to wspomnienia były dla niej nadal wyraźne, jakby wydarzyły się wczoraj, i mogła dokładnie wszystko opisać ze szczegółami. Nikt tak naprawdę nie wiedział, nawet ona sama, co czuła do tego człowieka. Czy to była miłość braterska, czy tylko chęć przeżycia życia? Zobaczenia, jak to jest być człowiekiem, którym ona nigdy nie miała możliwości być?
Weszła do swojego małego pokoiku z trumną. Ściągnęła płaszcz i położyła się spać jak każdy, kto umarł dla dnia i narodził się dla mroku. Następna noc miała być dla niej bardzo pracowita i postanowiła, że nie da się pokonać nikomu. A w szczególności Rosalindzie i innym, którzy uważają ją za odmieńca. Nie wiedziała jeszcze, w jaki sposób uda jej się zebrać dziesięciu osobników, oswoić ich i stworzyć mały oddział, ale postawiła sobie cel i zamierzała go osiągnąć. Nie ważne jakimi środkami. Ważne, żeby go osiągnąć.
Z takimi myślami usnęła w swoim „ulubionym” łożu na cały długi dzień. Wyglądał jak piękna rzeźba wykuta z marmuru, po policzku spływała jej krwawa łza. Znów bolesna przeszłość dopadła ją w śnie. Płakała przez sen cały dzień. Przeszłość boli, a w szczególności jeśli się ją pamięta przez całą wieczność.


Przypisy do tekstu:
"Noblesse" oznacza "szlachcica" lub "arystokratę".
Angelique- imię to znaczy „anielska” od łacińskiego „angela”- anielska albo „angelus”- posłaniec, zwiastun, anioł.
Ange- „le ange” po francusku oznacza „anioł”.
Tytuł piosenki "Frère Jacques" po polsku brzmi "Panie Janie".
[Obrazek: 1002909x.jpg]
Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Noblesse oblige: Zdążyć przed Słońcem - przez Alrune - 30-09-2011, 09:22

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości