AKT II
Scena I
(Sala jadalna, po prawej stronie jedne duże drzwi - do apartamentów i małe - dla służby, po lewej kilka dużych okien. W głębi gramofon. Światło mocne, z elektrycznej lampy. Przy stole HRABIA, MATKA - surowej urody dama, BABCIA - w chorowitej kondycji i ALINA - niepozorna i miernej urody panienka)
HRABIA: Pójdźmy,
bramę otwórzmy.
nalejmy wina w kielichy,
bawmy się,
gramofon nastawmy,
zacznijmy taniec,
zabawę.
(ALINA włącza muzykę, BABCIA otwiera wielkie drzwi na oścież)
Syn mój powrócił
z wojny!
WALDEMAR: (wchodzi przez wielkie drzwi) Ojcze witaj,
witaj matko.
Tęskniłem.
MATKA: My również.
(przytula go)
Oczy wypłakałam.
Kolacja czeka. Siadaj.
WALDEMAR: Dzięki, mamo. Babciu, chodź także.
(przytula ją)
HRABIA: A ja, synu? Co ze mną?
WALDEMAR: Kobiety pierwsze, tato. (śmieje się)
HRABIA: No, widzę, że cię tam nareszcie dżentelmeństwa w wojsku nauczyli.
WALDEMAR: Istotnie.
ALINA: A tańce? Kiedy?
MATKA: Cicho bądź, Ala. Teraz czas na kolację.
HRABIA: W kielichy wina nalejmy
bawmy się!
MATKA: Winem chcesz raczyć syna zgłodniałego po podróży? Rozum ci odjęło?
HRABIA: Przy ludziach mnie będziesz wyzywać?
WALDEMAR: Nie kłóćcie się chociaż przy tej okazji. Najpierw coś zjemy, potem w kielichy wina nalejemy, a potem będziemy tańczyć.
BABCIA: Ledwie się odezwał, a już coś mądrego powiedział.
HRABIA: Mamo, to jest niewychowawcze.
WALDEMAR: Miałem już dość czasu, żeby być wychowanym. Teraz jestem dorosły.
HRABIA: O nie. Zawsze będziesz naszym synem.
WALDEMAR: Ale nie waszym podopiecznym. Teraz ja decyduję o swojej przyszłości.
MATKA: Nie mów tak.
BABCIA: Dobrze gada!
HRABIA: Mamo!
WALDEMAR: Nie krzycz na swoją matkę. W końcu zawsze będziesz jej synem, prawda?
HRABIA: Jeszcze chwila a pożałujesz!
WALDEMAR: Tak mnie witacie?
MATKA: Siadajcie do stołu, bo stygnie!
(siadają, przez wielkie drzwi wchodzą GABRIEL i MICHALINA)
Scena II
ALINA: Opowiesz nam coś? O wojnie?
WALDEMAR: Na pewno chcecie usłyszeć?
HRABIA: Opowiadaj synu
o szarżach
na wrogie szańce
O aktach brawury
i rycerskim boju
o flagi łopocie
w poszumie wiatru
i świście kul
brzęczeniu szabel
gdy w boju śmiertelnym
zczepiają się.
GABRIEL: (nieszczerze) Ha!
Nie poznaję cię hrabio,
widzę, że w tobie
pokrewną znajduję
rycerską duszę!
HRABIA: Po żarcie rycerskość,
drugim mym imieniem.
WALDEMAR: Ojcze,
szarż było mało.
MATKA: Ale były!
WALDEMAR: Szliśmy,
w błocie po kolana,
z karabinem ciężkim jak diabli.
HRABIA: Nie na koniu?
WALDEMAR: Koń nie przejdzie przez drut kolczasty
Prędzej my.
Wyjmowaliśmy nożyce
i cięliśmy druty,
skręcone, ostre
a kule świszczały.
HRABIA: Świszczały!
Dźwięk bohaterstwa.
WALDEMAR: Ginęli co chwilę.
Z nożycami w ręku
i twarzą zawiedzioną.
Ginęli bezsensownie,
tato.
Nie było dźwięku bohaterstwa,
tylko śmiertelnego strachu.
I pragnienie dudniące w sercu,
by przeżyć następny dzień.
BABCIA: Mądrze mówi.
HRABIA: A gdzie satysfakcja ze zwycięstwa?
WALDEMAR: Gdy przecięliśmy już druty,
nie było satysfakcji,
bo wróg był jeszcze daleko.
Czułem zapach krwi,
i błoto na mej twarzy.
Pociski padały wszędzie,
szliśmy w stronę okopów.
ALINA: A w nich?
WALDEMAR: Śmierć tylko,
nasza lub ich,
nic więcej!
HRABIA: Śmierci zajrzeć w oczy,
to sztuka
godna rycerza.
MICHALINA: Radam, żeś żywy wrócił, bracie
i swoją obecnością
wracasz radość naszemu domowi.
MATKA: Sługi! Wnieście przystawki!
(wchodzą sługi z talerzami)
BABCIA: Tancerze! W piruety!
(wchodzą tancerze i zaczynają tańczyć)
HRABIA: Nadworny dowcipnisiu, żartuj!
(milczenie)
HRABIA: Słyszałeś?
GABRIEL: To do mnie?
HRABIA: A do kogo? Widzisz tu jeszcze jakiegoś błazna?
MICHALINA: Ojcze! Na Boga przestań!
HRABIA: Chyba nie myślisz, że będziesz jadł i spał tu za darmo? W jakim charakterze się tu widziałeś, drogi panie Wywrotowiczny? Z twoim chamskim pochodzeniem.
GABRIEL: (rozgniewany) Zaiste hrabio nie w takim. A błazna widzę.
(zapada niezręczna cisza, tancerze przestają tańczyć)
HRABIA: Ha ha! Dobry żart mi się udał! Dałżeś się pan wrobić panie Gabrielu kochany. Sługi, wina dla tego przyjaciela mojej osoby! Królu dowcipu, ja wygrałem.
MICHALINA: Ojcze!
BABCIA: Wstydź się niepokoić gościa.
MATKA: Sługi, główne danie! Gramofon!
(wchodzą sługi z półmiskami, lokaj włącza muzykę, tancerze zaczynają tańczyć)
GABRIEL: (szeptem do MICHALINY) Mam dosyć, chodźmy stąd.
MATKA: Co tam szepczecie gołąbki?
HRABIA: Gołąbki? Czy ty chcesz powiedzieć, że...
(krzyczy)
Nigdy przenigdy moja córka z błaznem!
(milknie muzyka, tancerze przestają tańczyć)
MICHALINA: Ojcze!
BABCIA: Wstydź się!
HRABIA: Nigdy, przenigdy, póki żyję!
(odgłos grzmotu, gaśnie światło)
WALDEMAR: Jesteście wszyscy tacy śmieszni. Ot, błazny.
MATKA: Waldek!
HRABIA: Wyrodny synu.
odgłos grzmotu
pukanie do okna, za szybą widać zmokniętą twarz
MATKA: Sługi, otwórzcie to okno.
sługi otwierają, przez okno wchodzi przemoczony BARON - modnie ubrany młodzieniec z fuzją przewieszoną przez ramię
Scena III
BARON: Serwus, hrabio. Jak zdrówko?
HRABIA: Baron Holbryk! Jak miło!
BARON: Całuję rączki hrabiny!
MATKA: Jak miło! Sługi przynieście nakrycie!
BARON: I hrabianek!
ALINA: Jak miło!
BARON: Witaj Waldku!
(milczenie)
WALDEMAR: Witaj. (ironicznie) Co za niespodzianka!
BARON: Cóż, na polowaniu deszcz mnie zaskoczył.
MATKA: Jak miło! Sługi, nalejcie baronowi wina na rozgrzanie.
HRABIA: A potem zatańczymy! Sługi, świece!
baron siada do stołu, zaczyna jeść
ALINA: Co słychać kochany baronie? Coś dzisiaj upolował?
BARON: Rano sporego dzika, potem zająca.
ALINA: Dzielnym trzeba być, by na dzika się wybrać.
BARON: Nie przesadzaj, droga Alino. Twój komplement miłym jest, acz...
HRABIA: A ty Michalino? Nie pytasz barona o polowanie.
MICHALINA: Nie, ojcze jak widzisz.
HRABIA: Czemu?
MICHALINA: Inne rzeczy zwykły mnie interesować, niż martwe zające.
HRABIA: (scenicznym szeptem do BARONA) Maluje!
BARON: Och, jak romantycznie! Zgaduję jednak, że piękno twoich obrazów, choć równe bogom, nie zdolne dorównać pięknu, którym natura obdarzyła cię hojniej, niż samą siebię.
MICHALINA: Lubię naturę baronie, a szczególnie naturalność.
BARON: To tak jak ja! A czy jest lepszy sposób na zbliżenie się do natury, usłyszenie jej oddechu, bicia serca, poczucia zapachu niż polowanie?
MICHALINA: Natura też uwielbia zapewne takie zbliżenia.
HRABIA: Ironia, cudowna! Dziedziczysz po ojcu Michalinko ten dar humoru. A ty, baronie, zważ, że tylko z sympatii do ciebie ona wynika i jest rodzajem przekomarzania.
BARON: Zaiste cudowna! Pod każdym względem.
HRABIA: A teraz, drodzy, zatańczcie dla tatusia!
MICHALINA: Wybacz, ale nie mam ochoty.
HRABIA: (scenicznym szeptem) To znaczy mam. Nalegaj.
BARON: Nalegam.
HRABIA: (chwytając MICHALINĘ palcami za ramię podnosi ją) Patrz już wstała! Sługi, muzyka i nastrojowe świece.
GABRIEL: Dość!
HRABIA: Ktoś rzekł coś? Baronie, nie każ mej córce czekać.
BARON: Proszę do tańca!
MICHALINA: Ojcze puść mnie!
HRABIA: Z szacunkiem do taty! (zdenerwowany) Danse, pour l’amour de Dieu!
BARON: Proszę do tańca!
ALINA: Może ze mną pan zatańczy?
HRABIA: Nie z nią!
WALDEMAR: Absurd! Absurd, wciąż absurd. Przestańcie!
ALINA: Ze mną!
MICHALINA: Puść mnie!
BARON: Proszę...
MATKA: Jak ci nie wstyd, Michasiu, pan baron prosi!
GABRIEL: Dosyć!
odgłos grzmotu
BABCiA: (budzi się): Co się dzieje? Dzieci? Co za krzyki!
HRABIA: (prowadzi Michalinę na środek sali) Tańczże. Baronie!
BARON idzie w ich kierunku
HRABIA: Sługi! Romantyczny świecznik.
sługi wnoszą wielki, miedziany świecznik i stawiają go obok stołu. Kiedy wychodzą, GABRIEL podchodzi do niego i bierze go w rękę. Jego twarz nabiera strasznego wyrazu
GABRIEL: Puść ją hrabio!
HRABIA: Cóż to za nowy żart, błaźnie?
BARON: Wariat! Ha ha.
MATKA: Plebejusz w pańskim domu się panoszy!
BABCIA: Kto to słyszał! Gdzie przyzwoitość?
MATKA: Sługi, precz z nim!
GABRIEL: Hrabio, puść ją, albo poleje się krew.
odgłos grzmotu
ALINA: Ojej!
HRABIA: Ha ha! To mi groźba!
BARON: Ha ha! Groźba godna chama!
BABCIA: Chryste Panie! Co za rozbójnik!
GABRIEL: Ma cierpliwość ma granice.
HRABIA uderza go w twarz, wpychając MICHALINĘ w objęcia BARONA
MATKA: Sługi, precz z nim.
wchodzą sługi
(GABRIEL podnosi świecznik i uderza nim HRABIEGO, który następnie pada na ziemię)
odgłos grzmotu
BABCIA: Wszyscy święci! (osuwa się nad ziemię)
przerażony BARON zostawia MICHALINĘ i biegnie w kąt pokoju
MICHALINA: (klękając nad ojcem, z rozpaczą) Tato!
BARON: (widząc utkwione w nim spojrzenie GABRIELA) Litości!
GABRIEL: Czyż to nieustraszony baron mówi? Michalino, chodź ze mną.
ALINA: (pochylając się nad BABCIĄ) Babcia nie żyje!
MICHALINA: (wstając) Nie mogę, gdyż mi bliskich muszę pochować.
GABRIEL: Wybacz mi, jeśli zdołasz. Szaleństwo opętało mnie w tym momencie, lecz wiesz chyba, że nie jestem zły. Czyniłem to w twojej obronie.
MICHALINA: Teraz już nie ma potrzeby byś bronił mnie przed ojcem, gdyż nie żyje. Och, i tak wiele muszę przemyśleć. Teraz nie mogę iść z tobą, choć chyba wciąż cię kocham.
GABRIEL: Chyba?
wchodzą żandarmi
Scena IV
MATKA: Żandarmi, łapcie go! (wskazuje palcem na GABRIELA)
GABRIEL: Najdroższa, żegnaj. (podbiega do okna, i wyskakuje w ciemność)
BARON: (wybiegając na środek) Prędzej, prędzej, w pościg! Ubić wściekłego psa! (ustawia fuzję do strzału w stronę okna i strzela)
wszyscy, oprócz BABCI, HRABIEGO i WALDEMARA podbiegają do okna
BARON: Patrzcie, tam leży, ubity, w kałuży błota.
MATKA: Brawo baronie. Dziękujemy za ochronę nas przed tym szaleńcem.
SŁUŻĄCA: Jezusmaria! To nie on, lecz Marylka.
ŻANDARM rzuca podejrzliwe spojrzenie na BARONA
BARON: Gdy strzelałem, już tam leżała! On ją ubił wybiegając z domu!
MATKA: Zaiste! I ja widziałam.
ŻANDARM 1: Przekonajmy się jak zginęła.
żandarmi wychodzą na podwórze
MATKA: Alinko, Michalinko, Waldku idźcie do swych pokoi. Dość wrażeń na dzisiaj. Służba precz.
wszyscy wychodzą, oprócz MATKI i BARONA
Scena V
MATKA: (szeptem) Zastrzeliłeś ją?
BARON kiwa twierdząco głową
po chwili żandarmi wracają
Scena VI
ŻANDARM 1: Zginęła od broni palnej.
MATKA: (wyjmując sakiewkę) Z pewnością to ten szaleniec to uczynił!
ŻANDARM 2: Służba nie mówiła, by miał strzelbę.
BARON: (wyjmując sakiewkę) Może wziął po drodze? Ja jedną strzelbę zostawiłem pod oknem po polowaniu.
MATKA: Proszę się poczęstować tym smakowitym daniem!
podchodzi do stołu i ostentacyjnie kładzie na nim sakiewkę. Podobnie czyni BARON. Żandarmi siadają, matka osobiście nakłada im pozostałych po obiedzie dań na talerze
MATKA: Przyniesiemy z baronem wina!
ŻANDARM 1: Bardzo prosimy!
MATKA i BARON wychodzą. ŻANDARMI zjadają łapczywie pozostałości obiadu i chowają sakiewki do kieszeni. MATKA I BARON wracają z butelkami
Scena VI
MATKA: Widzę, że smakowało. Skoro panowie skończyli, to może wino wezmą na drogę?
ŻANDARM 2: Tak też zrobimy. Muszę państwu udzielić jednak nagany, mimo tak miłego przyjęcia.
MATKA: Słucham.
ŻANDARM 2: Niedopuszczalne jest pozostawianie broni na zewnątrz! Przez państwa nieuwagę zginęła niewinna dziewczyna.
BARON: Istotnie! Wezmę sobie tę uwagę do serca.
MATKA: A my z naszej strony dziękujemy za przyjemność waszej gościny w naszych progach.
ŻANDARM 1: Ależ nie ma za co! Zaraz wrócimy na posterunek i spiszę raport, co do przebiegu tragedii. Wezwać też będzie trzeba później lekarza sądowego, by zbadał trzy trupy.
MATKA: Racja! Cóż za straszna tragedia! Muszę się teraz udać na spoczynek i wreszcie ją opłakać!
BARON: Ja również idę uronić kilka łez. Żegnam panów!
Wszyscy wychodzą.
Opada kurtyna.
(koniec AKTU DRUGIEGO)
Scena I
(Sala jadalna, po prawej stronie jedne duże drzwi - do apartamentów i małe - dla służby, po lewej kilka dużych okien. W głębi gramofon. Światło mocne, z elektrycznej lampy. Przy stole HRABIA, MATKA - surowej urody dama, BABCIA - w chorowitej kondycji i ALINA - niepozorna i miernej urody panienka)
HRABIA: Pójdźmy,
bramę otwórzmy.
nalejmy wina w kielichy,
bawmy się,
gramofon nastawmy,
zacznijmy taniec,
zabawę.
(ALINA włącza muzykę, BABCIA otwiera wielkie drzwi na oścież)
Syn mój powrócił
z wojny!
WALDEMAR: (wchodzi przez wielkie drzwi) Ojcze witaj,
witaj matko.
Tęskniłem.
MATKA: My również.
(przytula go)
Oczy wypłakałam.
Kolacja czeka. Siadaj.
WALDEMAR: Dzięki, mamo. Babciu, chodź także.
(przytula ją)
HRABIA: A ja, synu? Co ze mną?
WALDEMAR: Kobiety pierwsze, tato. (śmieje się)
HRABIA: No, widzę, że cię tam nareszcie dżentelmeństwa w wojsku nauczyli.
WALDEMAR: Istotnie.
ALINA: A tańce? Kiedy?
MATKA: Cicho bądź, Ala. Teraz czas na kolację.
HRABIA: W kielichy wina nalejmy
bawmy się!
MATKA: Winem chcesz raczyć syna zgłodniałego po podróży? Rozum ci odjęło?
HRABIA: Przy ludziach mnie będziesz wyzywać?
WALDEMAR: Nie kłóćcie się chociaż przy tej okazji. Najpierw coś zjemy, potem w kielichy wina nalejemy, a potem będziemy tańczyć.
BABCIA: Ledwie się odezwał, a już coś mądrego powiedział.
HRABIA: Mamo, to jest niewychowawcze.
WALDEMAR: Miałem już dość czasu, żeby być wychowanym. Teraz jestem dorosły.
HRABIA: O nie. Zawsze będziesz naszym synem.
WALDEMAR: Ale nie waszym podopiecznym. Teraz ja decyduję o swojej przyszłości.
MATKA: Nie mów tak.
BABCIA: Dobrze gada!
HRABIA: Mamo!
WALDEMAR: Nie krzycz na swoją matkę. W końcu zawsze będziesz jej synem, prawda?
HRABIA: Jeszcze chwila a pożałujesz!
WALDEMAR: Tak mnie witacie?
MATKA: Siadajcie do stołu, bo stygnie!
(siadają, przez wielkie drzwi wchodzą GABRIEL i MICHALINA)
Scena II
ALINA: Opowiesz nam coś? O wojnie?
WALDEMAR: Na pewno chcecie usłyszeć?
HRABIA: Opowiadaj synu
o szarżach
na wrogie szańce
O aktach brawury
i rycerskim boju
o flagi łopocie
w poszumie wiatru
i świście kul
brzęczeniu szabel
gdy w boju śmiertelnym
zczepiają się.
GABRIEL: (nieszczerze) Ha!
Nie poznaję cię hrabio,
widzę, że w tobie
pokrewną znajduję
rycerską duszę!
HRABIA: Po żarcie rycerskość,
drugim mym imieniem.
WALDEMAR: Ojcze,
szarż było mało.
MATKA: Ale były!
WALDEMAR: Szliśmy,
w błocie po kolana,
z karabinem ciężkim jak diabli.
HRABIA: Nie na koniu?
WALDEMAR: Koń nie przejdzie przez drut kolczasty
Prędzej my.
Wyjmowaliśmy nożyce
i cięliśmy druty,
skręcone, ostre
a kule świszczały.
HRABIA: Świszczały!
Dźwięk bohaterstwa.
WALDEMAR: Ginęli co chwilę.
Z nożycami w ręku
i twarzą zawiedzioną.
Ginęli bezsensownie,
tato.
Nie było dźwięku bohaterstwa,
tylko śmiertelnego strachu.
I pragnienie dudniące w sercu,
by przeżyć następny dzień.
BABCIA: Mądrze mówi.
HRABIA: A gdzie satysfakcja ze zwycięstwa?
WALDEMAR: Gdy przecięliśmy już druty,
nie było satysfakcji,
bo wróg był jeszcze daleko.
Czułem zapach krwi,
i błoto na mej twarzy.
Pociski padały wszędzie,
szliśmy w stronę okopów.
ALINA: A w nich?
WALDEMAR: Śmierć tylko,
nasza lub ich,
nic więcej!
HRABIA: Śmierci zajrzeć w oczy,
to sztuka
godna rycerza.
MICHALINA: Radam, żeś żywy wrócił, bracie
i swoją obecnością
wracasz radość naszemu domowi.
MATKA: Sługi! Wnieście przystawki!
(wchodzą sługi z talerzami)
BABCIA: Tancerze! W piruety!
(wchodzą tancerze i zaczynają tańczyć)
HRABIA: Nadworny dowcipnisiu, żartuj!
(milczenie)
HRABIA: Słyszałeś?
GABRIEL: To do mnie?
HRABIA: A do kogo? Widzisz tu jeszcze jakiegoś błazna?
MICHALINA: Ojcze! Na Boga przestań!
HRABIA: Chyba nie myślisz, że będziesz jadł i spał tu za darmo? W jakim charakterze się tu widziałeś, drogi panie Wywrotowiczny? Z twoim chamskim pochodzeniem.
GABRIEL: (rozgniewany) Zaiste hrabio nie w takim. A błazna widzę.
(zapada niezręczna cisza, tancerze przestają tańczyć)
HRABIA: Ha ha! Dobry żart mi się udał! Dałżeś się pan wrobić panie Gabrielu kochany. Sługi, wina dla tego przyjaciela mojej osoby! Królu dowcipu, ja wygrałem.
MICHALINA: Ojcze!
BABCIA: Wstydź się niepokoić gościa.
MATKA: Sługi, główne danie! Gramofon!
(wchodzą sługi z półmiskami, lokaj włącza muzykę, tancerze zaczynają tańczyć)
GABRIEL: (szeptem do MICHALINY) Mam dosyć, chodźmy stąd.
MATKA: Co tam szepczecie gołąbki?
HRABIA: Gołąbki? Czy ty chcesz powiedzieć, że...
(krzyczy)
Nigdy przenigdy moja córka z błaznem!
(milknie muzyka, tancerze przestają tańczyć)
MICHALINA: Ojcze!
BABCIA: Wstydź się!
HRABIA: Nigdy, przenigdy, póki żyję!
(odgłos grzmotu, gaśnie światło)
WALDEMAR: Jesteście wszyscy tacy śmieszni. Ot, błazny.
MATKA: Waldek!
HRABIA: Wyrodny synu.
odgłos grzmotu
pukanie do okna, za szybą widać zmokniętą twarz
MATKA: Sługi, otwórzcie to okno.
sługi otwierają, przez okno wchodzi przemoczony BARON - modnie ubrany młodzieniec z fuzją przewieszoną przez ramię
Scena III
BARON: Serwus, hrabio. Jak zdrówko?
HRABIA: Baron Holbryk! Jak miło!
BARON: Całuję rączki hrabiny!
MATKA: Jak miło! Sługi przynieście nakrycie!
BARON: I hrabianek!
ALINA: Jak miło!
BARON: Witaj Waldku!
(milczenie)
WALDEMAR: Witaj. (ironicznie) Co za niespodzianka!
BARON: Cóż, na polowaniu deszcz mnie zaskoczył.
MATKA: Jak miło! Sługi, nalejcie baronowi wina na rozgrzanie.
HRABIA: A potem zatańczymy! Sługi, świece!
baron siada do stołu, zaczyna jeść
ALINA: Co słychać kochany baronie? Coś dzisiaj upolował?
BARON: Rano sporego dzika, potem zająca.
ALINA: Dzielnym trzeba być, by na dzika się wybrać.
BARON: Nie przesadzaj, droga Alino. Twój komplement miłym jest, acz...
HRABIA: A ty Michalino? Nie pytasz barona o polowanie.
MICHALINA: Nie, ojcze jak widzisz.
HRABIA: Czemu?
MICHALINA: Inne rzeczy zwykły mnie interesować, niż martwe zające.
HRABIA: (scenicznym szeptem do BARONA) Maluje!
BARON: Och, jak romantycznie! Zgaduję jednak, że piękno twoich obrazów, choć równe bogom, nie zdolne dorównać pięknu, którym natura obdarzyła cię hojniej, niż samą siebię.
MICHALINA: Lubię naturę baronie, a szczególnie naturalność.
BARON: To tak jak ja! A czy jest lepszy sposób na zbliżenie się do natury, usłyszenie jej oddechu, bicia serca, poczucia zapachu niż polowanie?
MICHALINA: Natura też uwielbia zapewne takie zbliżenia.
HRABIA: Ironia, cudowna! Dziedziczysz po ojcu Michalinko ten dar humoru. A ty, baronie, zważ, że tylko z sympatii do ciebie ona wynika i jest rodzajem przekomarzania.
BARON: Zaiste cudowna! Pod każdym względem.
HRABIA: A teraz, drodzy, zatańczcie dla tatusia!
MICHALINA: Wybacz, ale nie mam ochoty.
HRABIA: (scenicznym szeptem) To znaczy mam. Nalegaj.
BARON: Nalegam.
HRABIA: (chwytając MICHALINĘ palcami za ramię podnosi ją) Patrz już wstała! Sługi, muzyka i nastrojowe świece.
GABRIEL: Dość!
HRABIA: Ktoś rzekł coś? Baronie, nie każ mej córce czekać.
BARON: Proszę do tańca!
MICHALINA: Ojcze puść mnie!
HRABIA: Z szacunkiem do taty! (zdenerwowany) Danse, pour l’amour de Dieu!
BARON: Proszę do tańca!
ALINA: Może ze mną pan zatańczy?
HRABIA: Nie z nią!
WALDEMAR: Absurd! Absurd, wciąż absurd. Przestańcie!
ALINA: Ze mną!
MICHALINA: Puść mnie!
BARON: Proszę...
MATKA: Jak ci nie wstyd, Michasiu, pan baron prosi!
GABRIEL: Dosyć!
odgłos grzmotu
BABCiA: (budzi się): Co się dzieje? Dzieci? Co za krzyki!
HRABIA: (prowadzi Michalinę na środek sali) Tańczże. Baronie!
BARON idzie w ich kierunku
HRABIA: Sługi! Romantyczny świecznik.
sługi wnoszą wielki, miedziany świecznik i stawiają go obok stołu. Kiedy wychodzą, GABRIEL podchodzi do niego i bierze go w rękę. Jego twarz nabiera strasznego wyrazu
GABRIEL: Puść ją hrabio!
HRABIA: Cóż to za nowy żart, błaźnie?
BARON: Wariat! Ha ha.
MATKA: Plebejusz w pańskim domu się panoszy!
BABCIA: Kto to słyszał! Gdzie przyzwoitość?
MATKA: Sługi, precz z nim!
GABRIEL: Hrabio, puść ją, albo poleje się krew.
odgłos grzmotu
ALINA: Ojej!
HRABIA: Ha ha! To mi groźba!
BARON: Ha ha! Groźba godna chama!
BABCIA: Chryste Panie! Co za rozbójnik!
GABRIEL: Ma cierpliwość ma granice.
HRABIA uderza go w twarz, wpychając MICHALINĘ w objęcia BARONA
MATKA: Sługi, precz z nim.
wchodzą sługi
(GABRIEL podnosi świecznik i uderza nim HRABIEGO, który następnie pada na ziemię)
odgłos grzmotu
BABCIA: Wszyscy święci! (osuwa się nad ziemię)
przerażony BARON zostawia MICHALINĘ i biegnie w kąt pokoju
MICHALINA: (klękając nad ojcem, z rozpaczą) Tato!
BARON: (widząc utkwione w nim spojrzenie GABRIELA) Litości!
GABRIEL: Czyż to nieustraszony baron mówi? Michalino, chodź ze mną.
ALINA: (pochylając się nad BABCIĄ) Babcia nie żyje!
MICHALINA: (wstając) Nie mogę, gdyż mi bliskich muszę pochować.
GABRIEL: Wybacz mi, jeśli zdołasz. Szaleństwo opętało mnie w tym momencie, lecz wiesz chyba, że nie jestem zły. Czyniłem to w twojej obronie.
MICHALINA: Teraz już nie ma potrzeby byś bronił mnie przed ojcem, gdyż nie żyje. Och, i tak wiele muszę przemyśleć. Teraz nie mogę iść z tobą, choć chyba wciąż cię kocham.
GABRIEL: Chyba?
wchodzą żandarmi
Scena IV
MATKA: Żandarmi, łapcie go! (wskazuje palcem na GABRIELA)
GABRIEL: Najdroższa, żegnaj. (podbiega do okna, i wyskakuje w ciemność)
BARON: (wybiegając na środek) Prędzej, prędzej, w pościg! Ubić wściekłego psa! (ustawia fuzję do strzału w stronę okna i strzela)
wszyscy, oprócz BABCI, HRABIEGO i WALDEMARA podbiegają do okna
BARON: Patrzcie, tam leży, ubity, w kałuży błota.
MATKA: Brawo baronie. Dziękujemy za ochronę nas przed tym szaleńcem.
SŁUŻĄCA: Jezusmaria! To nie on, lecz Marylka.
ŻANDARM rzuca podejrzliwe spojrzenie na BARONA
BARON: Gdy strzelałem, już tam leżała! On ją ubił wybiegając z domu!
MATKA: Zaiste! I ja widziałam.
ŻANDARM 1: Przekonajmy się jak zginęła.
żandarmi wychodzą na podwórze
MATKA: Alinko, Michalinko, Waldku idźcie do swych pokoi. Dość wrażeń na dzisiaj. Służba precz.
wszyscy wychodzą, oprócz MATKI i BARONA
Scena V
MATKA: (szeptem) Zastrzeliłeś ją?
BARON kiwa twierdząco głową
po chwili żandarmi wracają
Scena VI
ŻANDARM 1: Zginęła od broni palnej.
MATKA: (wyjmując sakiewkę) Z pewnością to ten szaleniec to uczynił!
ŻANDARM 2: Służba nie mówiła, by miał strzelbę.
BARON: (wyjmując sakiewkę) Może wziął po drodze? Ja jedną strzelbę zostawiłem pod oknem po polowaniu.
MATKA: Proszę się poczęstować tym smakowitym daniem!
podchodzi do stołu i ostentacyjnie kładzie na nim sakiewkę. Podobnie czyni BARON. Żandarmi siadają, matka osobiście nakłada im pozostałych po obiedzie dań na talerze
MATKA: Przyniesiemy z baronem wina!
ŻANDARM 1: Bardzo prosimy!
MATKA i BARON wychodzą. ŻANDARMI zjadają łapczywie pozostałości obiadu i chowają sakiewki do kieszeni. MATKA I BARON wracają z butelkami
Scena VI
MATKA: Widzę, że smakowało. Skoro panowie skończyli, to może wino wezmą na drogę?
ŻANDARM 2: Tak też zrobimy. Muszę państwu udzielić jednak nagany, mimo tak miłego przyjęcia.
MATKA: Słucham.
ŻANDARM 2: Niedopuszczalne jest pozostawianie broni na zewnątrz! Przez państwa nieuwagę zginęła niewinna dziewczyna.
BARON: Istotnie! Wezmę sobie tę uwagę do serca.
MATKA: A my z naszej strony dziękujemy za przyjemność waszej gościny w naszych progach.
ŻANDARM 1: Ależ nie ma za co! Zaraz wrócimy na posterunek i spiszę raport, co do przebiegu tragedii. Wezwać też będzie trzeba później lekarza sądowego, by zbadał trzy trupy.
MATKA: Racja! Cóż za straszna tragedia! Muszę się teraz udać na spoczynek i wreszcie ją opłakać!
BARON: Ja również idę uronić kilka łez. Żegnam panów!
Wszyscy wychodzą.
Opada kurtyna.
(koniec AKTU DRUGIEGO)