Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
Kiedy Księżyc ma barwę krwi
#1
Moje najświeższe opowiadanie. Łączy się z Polowaniem na Czarownice, ale postatram się nie dawać w nim za dużo spoilerów. Będzie można czytać spokojnie oba Wink

__________________________________________________________________________________

Nowa wersja wstawiona na prośbę autorki 12.06.2011///księżniczka

PRZERAŻACZE Vol.1: KIEDY KSIĘŻYC MA BARWĘ KRWI


Każdy człowiek jest jak Księżyc.
Ma swoją drugą stronę, której nie pokazuje nikomu.
Mark Twain



PROLOG


Jest już grubo po północy, kiedy Ann - kelnerka z baru przy autostradzie, idzie powoli w kierunku swojego samochodu. Tak naprawdę wolałaby do niego pobiec, ale powstrzymują ją przed tym resztki zdrowego rozsądku. Przeklina samą siebie za to, że zgodziła się zostać do końca i zamknąć lokal, ale przecież robiła tak setki razy i nigdy nic jej się nie stało. Tyle, że zawsze przyjeżdżał po nią narzeczony. Jednak dziś musiał pracować. Teraz kobieta przeklina go w myślach, podobnie jak swojego szefa i wszystkich klientów, którzy siedzieli tak długo. Gdyby nie oni, już dawno byłaby w domu. Nie wie skąd ten strach… Czuła go cały dzień. Jakby obserwowało ją coś, co czai się w lesie. Tak naprawdę, to od kilku dni ma paskudne uczucie, że ktoś ją obserwuje. Idzie powoli, ma na sobie sandałki na cienkiej podeszwie. W każdych innych butach, po ośmiu godzinach kelnerowania, nie czułaby nóg, w tych nie jest tak źle. Tylko teraz idąc po kamienistej ścieżce, boleśnie odczuwa pod stopami każdy kamyczek.
Dociera do samochodu. Ma w ręku klucz, wystarczy włożyć go do zamka, przekręcić i za chwilę znajdzie się w bezpiecznym aucie. Nagle słyszy, że w krzakach coś się porusza. Klucz wypada jej z ręki. Kobieta czuje jak serce łomocze jej w piersi. Niemal nie może oddychać. Schyla się po klucz, cały czas patrząc na miejsce skąd dochodził dziwny dźwięk. Po kilku sekundach uspakaja się. Pewnie to jeden z tych kotów, które zawsze grzebią w śmietniku. Kiedy już ma się wyprostować widzi to… Bursztynowe ślepia wpatrują się wprost w nią. Niestety nie jest to mały słodki kotek. Kobieta i drapieżnik przez chwilę patrzą sobie w oczy. Oboje wiedzą, że tylko jedno z nich przeżyje to spotkanie. Kelnerce wydaje się, że czuje wszystkie emocje, które w tym momencie targają jej przyszłym oprawcą. Jest w nim żądza i nienawiść, które za chwilę znajdą ujście, ale także żal i rozpacz. To coś jest rozdarte. Kobieta niemal czuje jego ból. Drapieżnik rusza ku niej! Ann chce się poruszyć, ale jest jak sparaliżowana. Dostrzega tylko wilczy łeb. Krzyczy, choć nie jest tego świadoma. Chce włożyć do zamka ten cholerny klucz. Wkłada w to całą swoją siłę. Nie trafia! Klucz prześlizguje się po drzwiach, rysując lakier, ale to nie ma już znaczenia. Kobieta rzuca się do ucieczki! To jest coraz bliżej. Ona czuje jego oddech, przepełniony mieszanką słodkiej woni krwi i odorem surowego mięsa. To się zbliża! Zaraz ją pochwyci. Wie, że nie ma szans, ale biegnie i krzyczy dalej. Ucieczka jest świętym prawem każdej ofiary. Wie, że bieg do lasu to szaleństwo. Dobiega z powrotem do baru, może uda jej się wejść. Trzyma w dłoni drugi klucz. Ten od samochodu leży na ścieżce… Udało się! Teraz musi go tylko go przekręcić, ale…

Ciepła krew opryskuje drzwi. Z ust Ann wydobywa się tylko cichy gulgot. Potwór wyje – to jedyna pieśń żałobna, na którą kobieta może liczyć.

***

Ta sama noc. Księżyc świeci jasno na niebie, zupełnie jakby ktoś zawiesił na nim ogromną latarkę i chociaż jest po północy ma się wrażenie, że za chwilę wzejdzie słońce. Droga jest równa, gładka i pusta. Błogą ciszę przerywa jedynie pohukiwanie sowy. Więc dlaczego jest tu tak ponuro? Na pierwszy rzut oka nie można tego dostrzec. Żaden z przejeżdżających kierowców nie zorientuje się, co jest nie tak. Trzeba się zatrzymać. Odetchnąć tutejszym powietrzem. Zagłębić się w noc. I wtedy to już się wie… Zło czai się w lesie. Nie! To jest lasem. Las jest tym skażony. To jest jak krew pulsująca w żyłach, z tym wyjątkiem, że Ono chce się wydostać.
To, co się wydarzy za chwilę nie będzie miało świadków (z wyjątkiem drzew i zwierząt, a nawet one wolałyby tego nie widzieć), jedynie uczestników. W oddali pojawia się samochód…

Christopher wraca właśnie do domu. Jedzie szybko. Zbyt szybko, ale wcale się tym nie przejmuje. Który to już raz wraca do domu, wypiwszy odrobinę za dużo? Nie pierwszy raz ma też zły humor. Co się z nim dzieje? Znów pokłócił się z dziewczyną. Właściwie to nie wie już nawet, czy Sally nadal jest jego dziewczyną. Wolała wracać do domu bez niego. Ich randki od jakiegoś tygodnia kończą się według tego samego scenariusza. Idą do kina, a potem do baru. Tam Christopher spotyka kilku kumpli, którzy akurat nie mają, co robić i dosiadają się do nich. Udają przy tym, że nie zauważają, iż ich przyjaciel ma randkę. Zamawiają kilka piw, potem coś mocniejszego. Sally stroi dziwne miny, szturcha go delikatnie i prosi żeby trochę przystopował. On śmieje się z jej, jak to nazywa, „purytaństwa”, potem mamrocze coś o tym, że bez alkoholu nie ma dobrej zabawy. Ona naburmusza się i milknie. Czasem jest tak strasznie drętwa. Kiedyś było inaczej, ale od kiedy znalazła dobrze płatną i odpowiedzialną pracę, zachowuje się dziwnie. Jakby się wstydziła, że jej chłopak nie skończył studiów. A przecież dobrze wie, że po śmierci ojca nie mógł sobie na to pozwolić. Co innego ona - dziewczyna z dobrego domu. Ojciec daje jej pieniądze na wszystko, czego zapragnie. Cieszyłby się gdyby zerwali. Czasem Christopher ma wrażenie, że Sally tylko szuka pretekstu żeby go zostawić. Nawet przed tym jak zaczął przesadzać z alkoholem ciągle opowiadała o pracy a kiedy, miał już dość słuchania, obrażała się. Kiedyś mieli wspólne tematy, teraz już nie, dlatego ostatnio woli siedzieć z chłopakami. Zawsze to lepiej niż milczeć. Czasem wydaje mu się, że ona złości się, bo wtedy nie jest w centrum uwagi. Nikt nie pyta o jej pracę, ciuchy, ani o to, kiedy ostatni raz była u kosmetyczki. Nawet jego kumple widzą, że się zmieniła, a przecież kiedyś ciągle wychodzili gdzieś grupą i zwykle dobrze się bawili.
Po godzinie, gdy jest już lekko wstawiony, Sally prosi żeby już pojechali. Proponuje, że będzie kierować. Chris stanowczo odmawia. Za nic nie pozwoli prowadzić kobiecie swojego samochodu. Przecież nie jest pijany! Ona obraża się na całego i mówi, że wychodzi. Wstaje i idzie do wyjścia. Mężczyzna idzie za nią. Kłócą się jeszcze przez kilka minut, potem ona wychodzi, on zostaje i bawi się dalej. Następnego dnia zostawia jej setki wiadomości, kupuje kwiaty, przeprasza. I film zaczyna się od początku.
Ale dziś było inaczej. Dziś szarpnął ją i to trochę zbyt mocno, aż miała łzy w oczach. Krzyknęła To koniec! i po prostu wybiegła. Teraz mężczyzna boi się, że zostaną jej siniaki. To całkiem prawdopodobne. Jeśli zobaczy je jej ojciec, będzie po nim. Ale nawet bez tego czuje się jak skończony drań! Przecież wcale nie jest damskim bokserem. Wcale nie chciał jej skrzywdzić. I chociaż wie, że ona zareagowała z przesadną teatralnością (zawsze tak robi, jakby lubiła wpędzać go w poczucie winy), to nie poprawia mu humoru. Christopher ścisza muzykę, bierze do ręki telefon i podejmuje jeszcze jedną, desperacką próbę dodzwonienia się do ukochanej. Gdy odpowiada mu sekretarka, mówi najsłodszym głosem, na jaki go stać:
- Sally? Kochanie… Porozmawiajmy… Przecież wiesz, że nie chciałem. Wszystko ci wynagrodzę… - Rozłącza się wiedząc, że gniew bierze go w posiadanie.
Gdyby dziewczyna usłyszała, jak klnie do słuchawki, wszystko by przepadło. Mężczyzna odkłada telefon, podkręca radio na cały regulator i przyśpiesza. Już nie myśli o kłótni z Sally, tylko o ciepłym łóżku. W końcu wybaczała mu już tyle razy. Wybaczy i teraz. Chociaż nie jest już pewny, czy chce tego wybaczenia. Bywa, że wolałby, żeby ta kobieta na zawsze zniknęła z jego życia.
Patrzy przed siebie. Nie widzi, że właśnie w tym momencie z lasu coś się wydostało. Wszystko dzieje się zbyt szybko. Potem i tak nie będzie mógł poskładać tego w sensowną całość. Mężczyzna chce zmienić stację radiową. Pochyla się, na chwilę spuszcza drogę z oczu i wtedy słyszy potworny huk, trzask rozbijanego szkła. Gdy znów podnosi głowę, przednia szyba jest tylko mozaiką małych kawałeczków. Wygląda bardziej jak porysowana tafla lodowiska. Nie może nic przez nią zobaczyć. Zaraz potem czuje, że coś spada na dach samochodu. Wtedy rozpaczliwie naciska hamulec. Na moment traci panowanie nad samochodem. Auto robi półobrót. Serce mężczyzny na chwilę przestaje bić, w płucach brakuje tlenu. Drzewa są tak blisko. Co jeśli uderzy w jedno z nich? Nawet nie ma zapiętych pasów. Teraz i tak nie ma na to czasu. W duchu przeklina własną głupotę. Przez popękaną szybę nie może niczego zobaczyć i to jest właśnie najgorsze. Sekundy wydają się wiecznością….
W końcu samochód staje! Ale Christopher uświadomi to sobie dopiero za kilka sekund. Wtedy wyda z siebie cichy jęk, a kiedy adrenalina nieco opadnie zacznie się śmiać. Wtedy uświadomi sobie, że pewnie z lasu wyskoczyło jakieś zwierzę. Przez jakiegoś jelenia skasował samochód. Strach szybko zmienia się w złość. Mężczyzna wysiada z auta. Noc ogranicza mu widoczność, ale na drodze faktycznie coś leży i nie jest to jeleń… Chyba niedźwiedź. Może powinien zacząć się bać? Jednak podchodzi bliżej. Alkohol dodaje mu odwagi. W miarę jak zbliża się do zwierzęcia, kontury jego postaci stają się coraz wyraźniejsze. Najpierw myśli, że wzrok płata mu figle. To nie jest niedźwiedź. Zwierzę ma znacznie mniejsze gabaryty. Jednak jest większe od człowieka. Porośnięte grubym, czarnym futrem. Ma wilczy łeb. Chyba nie żyje. Na drodze widać krew.
- Zabiłem to. - Mówi sam do siebie. Jego głos drży.
Nigdy wcześniej nie widział takiego stworzenia. Zwierzę nie oddycha. Mężczyzna podchodzi bliżej. Wtedy stwór otwiera żółte ślepia i znów wszystko dzieje się tak szybko, że Chris nie ma nawet czasu zareagować. Stwór podrywa się gwałtownie. Krwawienie ustało. Uleczył się w ciągu kilku minut. Na jedno uderzenie serca zwierzę nieruchomieje. Dostrzega człowieka, który go przejechał. Z jego gardła wydobywa się niski, gardłowy warkot. Wyciąga przed siebie kosmatą łapę, zakończoną długimi czarnymi szponami. Mózg mężczyzny rejestruje to w zwolnionym tempie. Chce się odwrócić uciec, ale nie udaje mu się. Zdąży tylko osłonić się ręką, na której za chwilę powstaną krwawe bruzdy – ślad po pazurach.
Gdy znów odzyskuje świadomość, jest sam na pustej drodze. Po jego ręce ścieka krew. Czuje potworny ból. Pali go całe przedramię… Zupełnie jakby ktoś smagnął je gorącym łuczywem. Nie ma nawet czasu zastanowić się, co tak naprawdę się stało… Pierwszym odruchem jest chęć powrotu do samochodu i wezwanie pogotowia, ale zaraz potem dochodzi do głosu zdrowy rozsądek. Piłeś… Zniszczyłeś samochód… Jeśli wezwiesz karetkę, zadzwonią na policję? To nie byłby pierwszy raz, gdy złapanoby cię po tym jak piłeś. Napytasz sobie tylko biedy. Możesz przecież iść do lekarza, który nikomu nic nie powie, a też da ci lekarstwo na wściekliznę. Jeszcze przez kilka minut będzie zastanawiał się, co zrobić, a potem powoli odejdzie w stronę samochodu.

***

Kobieta budzi się. Przebudzenie nie jest gwałtowne i na pewno nie jest wynikiem koszmaru. Powoli otwiera oczy i przez kilka minut wpatruje się w ciemność. Na razie, zamiast stojących w pokoju mebli, widzi tylko niewyraźne czarne kontury, ale kiedy za kilka minut jej oczy przyzwyczają się do ciemności, będzie mogła zobaczyć wszystko wyraźnie.
Nie musi patrzeć na zegarek, żeby wiedzieć, która jest godzina. Jest dokładnie trzecia rano. Od jakiegoś czasu, co noc budzi się o trzeciej nad ranem. Widocznie po pobycie w szpitalu jej organizm się przestawił. Mogłaby brać jakieś tabletki nasenne, ale ostatnio ma dość lekarstw. Doskonale wie, że przez najbliższą godzinę nie zaśnie. Nie dziś.
Wstaje. Nie zawraca sobie głowy tym, że podłoga jest lodowata. Ogrzewanie podłogowe zepsuło się późną wiosną. Latem nie było sensu z niego korzystać. Potem zapomniała wezwać fachowca. Teraz to i tak nie ważne. Nie zakłada nawet szlafroka. Schodzi na dół. Idzie do kuchni. Podchodzi do lodówki, otwiera ją i wyjmuje mleko. Nie zadaje sobie trudu, żeby poszukać w szafce czystej szklanki. Pije prosto z kartonu. Po jakimś czasie czuje jak kilka lodowatych kropel spływa po jej szyi. Łapczywie połyka kolejne hausty, aż jej gardło zmienia się w bryłę lodu, wtedy odkłada karton i idzie do salonu.
Zwykle siedzi tam jeszcze kilka minut. Siada, podciąga kolana pod brodę, obejmuje je i zaczyna coś nucić. Nie pamięta skąd zna tę melodię. Wpatruje się w widok za oknem, a potem zwyczajnie wraca do łóżka i jakoś udaje jej się zasnąć.
Ale nie dziś. Nocami takimi jak ta, gdy księżyc świeci jasno na niebie, kiedy siedzi nieruchomo wsłuchując się w ciszę, którą przerywa jedynie natrętne tykanie zegara i kapanie w zlewie, czuje, jak wypełnia ją pustka. A wtedy rzeczą, która powstrzymuje ją przed rozpłakaniem się, jest świadomość, że wkrótce coś się wydarzy. Coś bardzo ważnego, coś, co zmieni wszystko. Czeka na to od pół roku, ale nadal nie ma pojęcia, co to jest. Zwykle o tym nie myśli, ale w takich chwilach tęsknota staje się nie do zniesienia. Jest jak płacz, który dławi gardło, nie pozwalając oddychać. Jak łzy, które palą powieki, bo nie pozwala się im popłynąć. Przez krótką chwilę na nowo przeżywa wypadek…

To wydarzyło się mniej więcej pół roku temu. Wracała samochodem do domu. Nie ważne skąd, w każdym razie była trzeźwa. Był koniec zimy, ale droga nie była śliska. Przynajmniej tak jej się wydawało. Ciemności ograniczały jej widoczność. O tej porze ruch był zerowy. Była dobrym i uważnym kierowcą, nie spieszyła się, panowała nad samochodem, ale nagle…

Kiedy po przebudzeniu w szpitalu próbowała przypomnieć sobie, co się wtedy stało, chwilami miała wrażenie, że zobaczyła coś… Jakiś kształt, niewidoczny cień. To trwało zaledwie ułamek sekundy, ale w momencie, gdy jej mózg rejestrował obraz, przestała koncentrować się na trzymaniu kierownicy. Wpadła w poślizg. W takich chwilach, każdy nerwowo naciska hamulec, a to tylko pogarsza sprawę. Miała wrażenie, że samochód porusza się szybciej niż powinien, jakby coś go popychało. Najgorsza była świadomość nieuchronności śmierci, którą czuła każdą komórką ciała, ale miała zdecydowanie za mało czasu żeby zacząć się bać, czy zatęsknić za życiem. Potem zapadła ciemność.

Podobno wtedy widzi się tunel na końcu, którego jest jasne, dobre światło. Ona go nie widziała. Była niemal rozczarowana, ale w chwilę potem całkowicie zignorowała swoje myśli. Nie było żadnego tunelu, tylko uczucie bezcielesności i szczęścia. Natychmiast zapomniała o tym, kim była, kogo kochała i co zostawiła. Otaczała ją jasność, a ona zatapiała się w nią coraz bardziej. Wypełniała się nią po brzegi. W tym momencie wiedziała, że całe życie czekała, by tego doświadczyć. Ale coś zaczęło ciągnąć ją z powrotem. Próbowała się opierać, ale to nic nie dało. Była całkowicie bezwolna. Nic nie mogła zrobić.

Obudziła się w szpitalu. W białej, czystej, szorstkiej pościeli. W jasnym pokoju, gdzie słońce dosłownie raniło jej oczy. Gwałtownie zaciskała powieki. Chciała wrócić tam, skąd ją „porwano”, ale to było na nic. Uczucie błogości zniknęło, zastąpione przez nieznośną cielesność ciała. Gdy znów podniosła powieki zobaczyła, że wszędzie dookoła niej wiją się stosy rurek. Czuła, że ma założone co najmniej dwie kroplówki. Leki przeciwbólowe wciąż jeszcze działały, więc czuła tylko odrętwienie i było jej zimno. Z powodu kołnierza ortopedycznego nie mogła ruszać głową, ale udało jej się dostrzec, że lewa noga znajduje się na wyciągu, a lewa ręka jest w gipsie. Cieszyła się, że nie może zobaczyć swojej twarzy. Miała kłopoty z oddychaniem, więc podejrzewała, że złamała nos.
Najpierw przyszła pielęgniarka, potem jacyś lekarze. Przedstawili się, ale i tak nie zapamiętała ich imion i nazwisk. Mówili coś o tym, że samochód uderzył w drzewo. Dobrze, że zapięła pasy, bo inaczej już by nie żyła. Miała szczęście, że ktoś za nią jechał. Jakaś kobieta wezwała pogotowie. Przyjechało po kilku minutach. Ratownicy medyczni byli przerażeni tym, co zobaczyli. Jedna z gałęzi przebiła szybę i wbiła jej się w klatkę piersiową. Wokół było tyle krwi, iż myśleli, że przebiła serce albo płuca. Ale dziewczyna wciąż żyła. W karetce doszło do zatrzymania akcji serca. Reanimowali ją przez prawie trzy minuty, a kiedy już prawie stracili nadzieję, serce znów zaczęło bić. Potem okazało się, że obrażenia nie są tak poważne, jak na początku sądzili. Jeden z ratowników wytłumaczył jej, że zmyliła ich krew. Gałąź nie uszkodziła żadnych ważnych narządów wewnętrznych. Miała tylko kilka złamanych żeber. W najgorszym stanie była lewa ręka. Wymagała operacji. Dowiedziała się jeszcze, że gdyby jej mózg przez kilka sekund był pozbawiony tlenu, byłaby teraz warzywem. Lekarze określili to, co się stało mianem cudu. Ona miała na ten temat nieco inne zdanie. Zawsze wierzyła w to, że nic nie dziej się bez przyczyny. Nie powiedziała o tym nikomu, ale miała wrażenie, że po przebudzeniu słyszała dziwny, uspokajający szept Jeszcze nie… Ale może to był tylko wytwór jej wyobraźni?
Zaraz potem przyszli jej rodzice. Mama cała we łzach i dzielny ojciec, który resztkami silnej woli powstrzymywał się przed rozpłakaniem. Słuchała tego, co mówili, jednym uchem. Cały czas myślała o tym, gdzie była i co się tam wydarzyło. Nie potrafiła nawet powiedzieć, czy cieszy się z tego, że żyje. Miała wrażenie, że to, co się dzieje jest jakimś serialem telewizyjnym, który ogląda. Powiedzieli jej, że to normalne, iż jest w szoku i za parę dni poczuje się lepiej. Uczyła się o tym na studiach. Była skłonna przyznać im rację. Dopiero następnego dnia dotarło do niej, co tak naprawdę się stało, a wtedy ze łzami w oczach dziękowała Bogu, że jednak pozwolił jej pożyć jeszcze trochę.

Kryzys przyszedł, kiedy przestały działać środki przeciwbólowe. Wtedy zaczęła odczuwać skutki wypadku każdą komórką ciała. Zwijała się z bólu i błagała, żeby podali jej coś, co złagodzi te cierpienia. Z powodu połamanych żeber każdy oddech był niewyobrażalną torturą. Chwilami miała zamiar zapytać, czy przypadkiem nie zaszyli jej tam skalpela. Bolały ją wszystkie mięśnie. Miała wrażenie, że są pozrywane. Miało minąć jeszcze sporo czasu nim mogła rozpocząć rehabilitację. Siniaki i otarcia, których wcześniej nie czuła, nagle dawały o sobie znać. Nie mogła zasnąć bez zażycia środka nasennego. Po tabletkach cały czas była ospała i apatyczna. W końcu zacisnęła zęby i postanowiła je odstawić. Przez pierwsze trzy dni, przespała może ze cztery godziny, potem było coraz lepiej. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Nawet do bólu. Całymi dniami leżała i po prostu wpatrywała się w sufit. Na ścianie wisiał kiczowaty zegar, który tykał tak głośno, że czasem nie słyszała własnych myśli. Sekundy zamieniały się w minuty, minuty w godziny… W końcu, ktoś łaskawie przyniósł jej radio. Rodziców miała już serdecznie dość. Podobnie jak każdego, kto siedział przy niej godzinami i płakał litując się nad nią. Przecież żyła! Wszyscy powinni cieszyć się tym faktem, a nie płakać i zawodzić.

Musiała jakoś przyzwyczaić się do tego tymczasowego stanu. Postanowiła, że nie uroni ani jednej łzy, choćby potwornie bolało i że nigdy nie będzie użalać się nad swoim losem. Dziwnie przyjmowała fakt, że nic nie je. Początkowo wszystkie potrzebne składniki odżywcze dostarczała jej kroplówka. Nigdy nie była głodna, ale to nie to samo, co gryzienie, żucie i połykanie. Organizm się tego nie domagał, ale głowa wręcz przeciwnie. Tam było to zakodowane jako jedna z elementarnych czynności. Kiedy po dwóch tygodniach, dostała do zjedzenia jakąś papkę, która miała być kleikiem ryżowym, ale wcale tak nie wyglądała, czuła się jakby zjadła obiad w najlepszej restauracji.
Kiedy po prawie trzech miesiącach przeszła samodzielnie kilka kroków miała ochotę rozpłakać się ze szczęścia. Szybko wracała do zdrowia. Wkrótce mogła chodzić samodzielnie. Musiała tylko podpierać się kulą, ale jakoś nigdy się na to nie skarżyła. Coraz częściej wychodziła z pokoju i zakradała się na inne oddziały. Obserwowała innych pacjentów. Szczególnie tych, którzy byli w najgorszym stanie. Czasem wydawało jej się, że nad niektórymi łóżkami unosi się jakiś czarny cień. Nigdy nie podeszła, żeby przyjrzeć mu się z bliska. Strach jej na to nie pozwolił. Potem dowiadywała się, że ci ludzie umarli. Za pierwszym razem zignorowała to. Za drugim i trzecim stwierdziła, że chyba przesadziła z lekarstwami, ale kiedy to zaczęło się powtarzać po prostu sobie to uświadomiła.
W końcu w jakiś sposób wiedziała, że od czasu śmierci klinicznej jest inna. Teraz zyskała pewność. Kiedy znajdowała się w zawieszeniu pomiędzy życiem, a śmiercią, kiedy przenikała ją cudowna energia, z której brutalnie ją wyrwano, w jakiś cudowny sposób musiała wchłonąć jej część. Oczywiście nie powiedziała o tym nikomu. Uznaliby ją za wariatkę. Ale ona po prostu wiedziała. Nie traktowała tego jak przekleństwo. Raczej jak jakiś dar.
Kiedy pierwszy raz wybrała się na samodzielny spacer, od razu poszła do miejskiej biblioteki. Spędziła kilka godzin, na znalezieniu jakiegoś naukowego wytłumaczenia tego stanu. Kiedy twierdzisz, że jesteś inny, bo przeżyłeś śmierć kliniczną, każdy może nazwać cię świrem, ale kiedy twoją teorię potwierdza, co najmniej pięciu światowej sławy specjalistów, ten ktoś powinien najpierw porządnie się zastanowić. Nikogo nie poinformowała o swoim odkryciu. Już dość zamieszania narobiła wokół siebie. Powoli wracała do normalnego życia, ale wszystko było inne. Wcześniej nie cieszyły ją tak prozaiczne sprawy jak ładna pogoda, czy tęcza po ulewnym deszczu, teraz tak. Cały czas czekała aż coś się wydarzy.

Teraz siedzi w swoim salonie i wpatruje się w ciemność. Widzi, że przy telefonie miga czerwone światło. Wiadomość. Pewnie to znowu mama. Doskonale wie, co usłyszy, ale i tak ją odsłuchuje:
- Cześć Mamo! - woła do ciszy, zanim jeszcze usłyszy jej głos.
Od jakiegoś czasu prowadzi jednoosobowe dialogi z automatyczną sekretarką. I nie… Wcale nie czuje się szalona. W tej sytuacji to dla niej zupełnie normalne. Podobnie jak wiele rzeczy, które przedtem wydawały jej się dziwne. Ostatnio zaczęła zwracać większą uwagę na wszelkie zbiegi okoliczności i symbole, których na pierwszy rzut oka nikt nie dostrzega. I tak zawaliła już rok na studiach. Teraz przesiaduje godzinami w bibliotece. Wszyscy myślą, że pisze jakąś prace o ezoteryce. Ona nie wyprowadza ich z błędu. Nauczyła się, żeby stwarzać jak najbezpieczniejsze pozory i nie robić wokół siebie zamieszania. Wtedy wszyscy zostawiają cię w spokoju i pozwalają ci robić swoje. Bywają dni, kiedy ma wrażenie, że snuje się po mieście jak cień. Obserwuje wtedy ludzi. Próbuje analizować ich zachowania. Nie wie, czy kiedyś jej się to przyda, ale to bardzo ciekawe. Jak mawia jej matka, która na szczęście wróciła już do siebie – jej życie polega ostatnio na twórczym niezrobieniu niczego. Jej taki stan odpowiada i nie ma to nic wspólnego z depresją. Wręcz przeciwnie – jeszcze nigdy nie czuła się tak szczęśliwa.
- Cześć Maggie. Dzwonię tylko, żeby się upewnić, że wszystko w porządku…
- Wiem, że obiecałam dzwonić codziennie - odpowiada rozbawiona. Umysł jej matki jest jak otwarta księga. – ale mam ostatnio sporo pracy.
- Obiecałaś, że będziesz codziennie dzwonić. I nie mów, że jesteś zajęta. Przesiadywanie w bibliotece to nie praca!
Nigdy nie kłóciła się na ten temat z rodzicami. Uszanowała po prostu ich zdanie. I tak by nie uwierzyli, gdyby próbowała im to wytłumaczyć.
- Wiem, że się o mnie martwisz. Też cię kocham!
Postanawia, że rano jednak oddzwoni. Lepiej żeby mama nie zwaliła się jej znowu na głowę jak ostatnim razem.
- Martwię się o ciebie kochanie. Zadzwoń. Kocham cię! – Głos matki milknie, w pokoju znów panuje kojąca cisza.
Kobieta rozsiada się wygodnie na sofie, bierze do ręki pilota. Postanawia, że dziś dla odmiany obejrzy telewizję, może dowie się czegoś ciekawego. O tej godzinie ma do wyboru wiadomości albo film porno. Wybiera kanał miejscowej telewizji. Rozpoznaje reporterkę. Chyba chodziły razem do szkoły. Teatralnej minie, wnioskuje, że stało się coś złego.
- Zwłoki znaleziono godzinę temu. Wszystko wskazuje na to, że był to atak dzikiego zwierzęcia.
Już wie, że przegapiła początek komunikatu, ale to nic. Pewnie powtórzą go jeszcze z tuzin razy. Potem to sobie nagra. Skupia się na tym, co słyszy teraz.
– Kobieta straciła obie nogi! Prawdopodobnie drapieżnik zjadł je lub zabrał do swojego legowiska. Dotychczas się nie udało się go złapać. Każdego, kto posiada jakieś informacje, prosimy o kontakt.
Reporterka jest dobrą aktorką. Prawie można uwierzyć, że ta tragedia nią wstrząsnęła, ale Maggie w to nie wierzy. Kamera robi zbliżenie na zwłoki. Oczywiście policjanci próbują powstrzymać filmowca, ale tacy jak on zawsze znajdą jakiś sposób. Białe prześcieradło jest całe poplamione krwią. W tym świetle wydaje się ona niemal czarna… Dolny fragment jest nieco podwinięty, ukazuje pozbawiony nóg korpus. Maggie odruchowo chwyta pilota i naciska zoom. Coś tu nie gra! Prze chwilę przypatruje się miejsce, gdzie kiedyś były nogi i już wie. Trochę interesuje się zoologią. Dobrze wie, że drapieżniki odgryzają swoim ofiarom kończyny. To, co zostawiło krwawą jatkę, którą ma teraz przed oczami, musiałoby być niedźwiedziem, żeby jego szczęka poradziła sobie z kością człowieka. Pumę czy rysia można przegapić. Są szybkie, czujne i zwinne. Potrafią wtopić się w noc. Niedźwiedzia nie da się nie zauważyć, ale to nie dzieło niedźwiedzia. Na ciele nie ma prawie żadnych zadrapań, ani śladów zębów, czy pazurów, a kość jest ułamana! Sekcja zwłok na pewno to potwierdzi, ale nikt nie poda tego do wiadomości publicznej, żeby nie straszyć obywateli. Tego nie zrobiło zwykłe zwierzę. Tylko, co? Wtedy kobieta uświadamia sobie, że dziś jest pełnia, ale przecież…
- Daj spokój! – karci się. – Przecież wilkołaki nie istnieją! A nawet jeśli, to czego szukałyby w Bostonie? - Życie po śmierci też! - dodaje po chwili. – A jednak nie zaprzeczysz temu, co widziałaś. Masz dowody!
Po chwili zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz… Skoro urwano tylko nogi to, dlaczego w miejscu, gdzie znajduje się klatka piersiowa jest tyle krwi? Ciemnej krwi z wnętrzności? Wygląda jakby ktoś spuścił ją całą… Ona jeszcze tego nie wie, ale się zastanawia. W każdym razie nie zaszkodzi, jeśli jutro poszuka jakiś książek o ludowych podaniach, w których będzie wzmianka o wilkołakach. Na razie musi wystarczyć jej komputer.

Odpowiedz


Wiadomości w tym wątku
Kiedy Księżyc ma barwę krwi - przez Kassandra - 30-04-2011, 19:20
RE: Kiedy Księżyc ma barwę krwi - przez Morydz - 05-05-2011, 09:35
RE: Kiedy Księżyc ma barwę krwi - przez Kassandra - 22-05-2011, 14:18
RE: Kiedy Księżyc ma barwę krwi - przez Kassandra - 29-05-2011, 14:06
RE: Kiedy Księżyc ma barwę krwi - przez InFlames - 12-06-2011, 13:52
RE: Kiedy Księżyc ma barwę krwi - przez Kassandra - 12-06-2011, 16:08
RE: Kiedy Księżyc ma barwę krwi - przez Verdi - 11-07-2011, 15:17
RE: Kiedy Księżyc ma barwę krwi - przez Kassandra - 11-07-2011, 15:58
RE: Kiedy Księżyc ma barwę krwi - przez Rick - 13-07-2011, 19:38
RE: Kiedy Księżyc ma barwę krwi - przez InFlames - 14-07-2011, 10:36
RE: Kiedy Księżyc ma barwę krwi - przez Kassandra - 14-07-2011, 11:20

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości